Przebudzenie Olivii - Elizabeth O’Roark - ebook + audiobook

Przebudzenie Olivii ebook i audiobook

Elizabeth O’Roark

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Uzależniająca opowieść o tajemnicy i pożądaniu, które nie powinno mieć miejsca

Will Langstrom jest trenerem żeńskiej grupy biegaczek. Mężczyzna musi porzucić marzenia o zawodowej wspinaczce górskiej i zająć się podupadającą farmą po zmarłym ojcu. Zdecydowanie nie potrzebuje takich kłopotów jak romanse – tym bardziej z uczennicami.

Olivia Finnegan to twarda i zbuntowana młoda dziewczyna, dla której stypendium sportowe na Uniwersytecie w Colorado jest ogromną życiową szansą. Skrywa jednak tajemnicę, która jeżeli wyjdzie na jaw, może ją zniszczyć. Kilka razy mówiła o swoim problemie innym, ale oni nie chcieli jej słuchać, dlatego teraz nie mówi o tym nikomu. Czasami tak jest lepiej.

Will na początku traktuje dziewczynę z rezerwą lecz po jakimś czasie zmienia swój stosunek do niej. Postanawia jej pomóc – chce przebudzić Olivię. Nie bierze pod uwagę jednego – pożądania, które nie daje mu spokoju. Wtedy sprawy się komplikują…

_______

Uważam, że każdy, kto lubi romanse i literaturę z kategorii new adult z zakazanym twistem powinien przeczytać tę książkę. W sumie uważam, że KAŻDY powinien przeczytać tę książkę. Jest po prostu nieziemska. – The Girl Who Read Too Much, blog literacki

Ta książka Cię porwie, zabierze całą uwagę i pochłonie w pełni. Nie będziesz robić nic innego oprócz czytania. To spektakularna powieść i kocham ją całym sercem! – One Hopeless Romantic Booklandia, blog literacki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 27 min

Lektor: Elizabeth O'Roark
Oceny
4,6 (999 ocen)
688
219
75
16
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
xxoliwkaxx010

Dobrze spędzony czas

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron nudziłam się ale później się rozkręciło ❤️
50
maialen75

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najpiękniejszych książek, jakie czytałam, aż rozrywa trzewia. W punkt, bez zbędnej egzaltacji i wielkich słów nazywa emocje. A miłość w niej jest tą z tych doskonałych, utkana z troski, zadziorności, zaborczości i niemożliwej do powstrzymania namiętności. I mimo makabry okoliczności wierzy się szczerze w tę historię.
40
KiraneG

Nie oderwiesz się od lektury

Byłam zaskoczona, że tak dobrze mi się to czyta. Na tyle, że zerknęłam po inne książki autorki. Historia Olivii mnie wciągnęła - problem, z jakim się zmaga wydawał się w pierwszej chwili totalnie od czapy i nierealny, ale z drugiej strony - zaciekawił mnie na tyle, że chciałam o tej dziewczynie dowiedzieć się czegoś więcej. I to w sumie ona jest najmocniejszą stroną tej powieści. Kupuję Finn w całości, jest absolutnie cudownie skonstruowana jako postać i wisienką na torcie całości. Relacja głównej bohaterki z Willem urzekła mnie trochę mniej (głównie za sprawą - zbędnych w moim odczuciu - dram przed właściwym zejściem się), choć wciąż uważam, że mimo pewnych niedociągnięć autorka dobrze poradziła sobie z dość trudnym motywem różnicy wieku (stąd też w sumie w sporej części mój pozytywny odbiór całości). Trochę dramy, trochę traumy, fajni bohaterowie i wciągająca historia oraz nie najgorszy wątek romansowy - polecam!
20
janinamat

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca historia, dobrze napisana, pełna emocji. Jedna z lepszych pozycji obecnych aktualnie na rynku.
10
sylwiaamxx

Dobrze spędzony czas

Zakończyło mnie to jak dobra była ta książka.
10

Popularność




1

Olivia

To mój pierwszy dzień na nowej uczelni i wlokę się, jakbym szła na ścięcie. Nic dziwnego, skoro człowiek, z którym się dzisiaj spotykam, może zburzyć cały mój świat. W każdym razie ja tak to widzę.

Dzięki byle jakiej kserówce planu przysłanej przez uniwersytet miesiąc temu odnajduję najpierw stołówkę. Akademicka kuchnia przysługuje wszystkim sportowcom, łącznie z tymi, którzy nie mieszkają w kampusie, a ponieważ od trzech miesięcy żywię się wyłącznie jajkami i zupkami w proszku, to chyba nawet lepiej.

Odbieram jedzenie i siadam przy wolnym stoliku z tym samym śniadaniem co przez cały rok – jajko smażone, owsianka bez dodatków i jabłko. Zaczynam od jabłka, wciąż próbując uciszyć rozedrgane nerwy.

Z góry wiem, że nie będzie to miła rozmowa. Po tym, co się stało w mojej dawnej szkole, to i tak cud, że jakakolwiek drużyna wzięła mnie do siebie, i nie mam złudzeń, że nowy trener będzie się starał ukryć nieufność wobec mnie. W najlepszym razie wyrecytuje mi litanię zakazów i ostrzeżeń, w najgorszym – przedstawi warunki, których żadną miarą nie będę mogła przyjąć. Sami się do ciebie odezwali, powtarzam sobie w duchu. Dali ci stypendium. Nie może być tak źle.

Ale jakoś nie potrafię w to uwierzyć.

Wydział sportu mieści się w olbrzymim budynku, znacznie większym od innych w kampusie, dając jasno do zrozumienia, co na East Colorado University liczy się przede wszystkim. Dla mnie akurat to dobrze, bo dlatego dostałam stypendium.

Na twarzy sekretarki, kiedy mówi, że mogę wejść, nie widać podejrzliwości, co oznacza, że jest jedną z może dziesięciu osób w światku sportu akademickiego, które nie słyszały o tym, co zrobiłam. Większość ludzi traktuje mnie teraz jak zwierzę zarażone wścieklizną albo tego węża z Malezji, który jest tak toksyczny, że człowiek pada trupem kilka kroków po jego ukąszeniu.

Za to kiedy wchodzę do pokoju, nie mam wątpliwości, że obydwaj mężczyźni na wprost mnie doskonale wiedzą, co się stało. Stoją z założonymi rękami i patrzą na mnie surowo spod zmarszczonych brwi, co natychmiast działa mi na nerwy.

Spinam się w oczekiwaniu na wykład, który, jak przypuszczam, nastąpi, bo nic innego mi już nie zostało. Peter McEwan jest legendą wśród szkoleniowców, a ja potrzebuję legendy. Kiedyś uchodziłam za „uzdolnioną” biegaczkę. Zachwycano się moim potencjałem. Teraz już nie.

Inna rzecz, że jemu też przydałby się sukces. Żeńska drużyna ECU nie zdobyła tytułu od niemal dziesięciu lat i dlatego uczelnia podjęła desperacką decyzję, żeby przyznać mi stypendium.

Zależy im tak samo jak mnie, żebym odzyskała to, co utraciłam.

Jestem gotowa odegrać każdą scenę skruchy, byle z nim pracować. Mogę nawet udać, że żałuję. Ale nie mam zamiaru płaszczyć się przed tym drugim. Wydaje się ciut starszy ode mnie, a wygląda tak, że powinien raczej pozować do okładki „Men’s Fitness”, niż siedzieć tu i się krzywić. Rozparty nonszalancko na krześle, wbija we mnie błękitne oczy, migoczące jak lód w opalonej twarzy z pogardliwym grymasem wokół ust, który z miejsca doprowadza mnie do szału. Mogę ścierpieć kazanie McEwana, ale nie ma mowy, żebym podlizywała się jeszcze temu fagasowi. Gap się dalej, ćwoku. Zobaczymy, co tak wypatrzysz.

McEwan wstaje z fotela i podchodzi do mnie z wyciągniętą ręką.

– To mój kolega, Will Langstrom – mówi, wskazując na kolesia obok. Langstrom podaje mi dłoń, ale jego wzrok pozostaje zimny i nieprzychylny.

Jest znacznie wyższy ode mnie i trochę przez ten wzrost, a trochę przez to, jak mi się przygląda – jakbym właśnie dla zabawy utopiła kilka szczeniaków – wyczuwam niebezpieczeństwo. Wobec zagrożenia ludzie albo się kryją, albo atakują. Nietrudno chyba zgadnąć, do której grupy należę. Niedobrze.

– Olivia – mówi Langstrom.

– Wolę Finn. – Wytrzymuję jego spojrzenie, po czym odwracam wzrok. Nie potrzebuję twojej aprobaty, fajfusie.

– Will trenuje żeński zespół biegów przełajowych – dodaje McEwan.

Cholera. Potrzebuję jego aprobaty. Niech to szlag.

Jestem zaskoczona, chociaż trudno się było spodziewać, żeby Peter McEwan kierował mną osobiście. Wiem, że ma swój udział w tworzeniu programów szkoleniowych, ale – przy całym tym gadaniu na temat równouprawnienia i czego tam jeszcze – żadna uczelnia nie przydzieli wysokiej klasy trenera kobiecej reprezentacji.

– Zostały ci dwa lata studiów – ciągnie McEwan. – To, czy uda się przez ten czas wydobyć twoje umiejętności, zależy wyłącznie od niego i od ciebie.

Wzdrygam się nieprzyjemnie. Nie mogę powiedzieć, żeby podobał mi się zwrot „wydobyć twoje umiejętności”. Wciąż mam na swoim koncie trzy rekordy w biegach długodystansowych. To mało, jeżeli chodzi o wydobycie moich umiejętności? Mam się wykazywać do usranej śmierci?

– Chyba nie ma potrzeby wracać do tego, co zaszło między tobą i twoim dawnym kolegą – stwierdza, a ja rozluźniam się minimalnie. – Ale musisz wiedzieć, że coś takiego nie może mieć tutaj miejsca. – Ponownie kiwam głową, zaciskając dłonie na kolanach. Z pokorą. – Nie będziemy czekać z wydaleniem cię do czasu, aż wyślesz kogoś do szpitala – ostrzega. – Niech tylko usłyszę, że nie potrafisz utrzymać nerwów na wodzy, a możesz pakować walizki. Jasne?

Utrzymać nerwy na wodzy? Nie ma szans. Już teraz mało mnie nie rozniesie. Jakimś cudem udaje mi się skinąć potulnie głową.

– A co do twoich ćwiczeń ponadprogramowych – ciągnie – ze sprawozdań poprzedniego trenera wynika, że znacznie osłabiały twoją wydajność na treningu. Tutaj coś takiego nie wchodzi w grę, rozumiesz?

Nie ma bladego pojęcia, na czym polegają moje ćwiczenia ponadprogramowe. O ile są gorsze, niż mu się wydaje. I że nie mogę przestać, choćbym nie wiem jak próbowała. A próbowałam wszystkiego.

Kiedy wygląda na to, że spotkanie dobiegło końca, robi się jeszcze gorzej. McEwan wstaje i mówi, że zostawi nas z Langstromem samych, żebyśmy mogli pogadać. Z suchością w gardle odprowadzam go wzrokiem do wyjścia, a gdy znika za drzwiami, niechętnie odwracam się ku mojemu nowemu trenerowi, którego już nie znoszę.

– Nie chcę cię w mojej drużynie – mówi bez ogródek. – Nie kupuję historyjki o grzecznej dziewczynce, którą poniosły nerwy. Mało brakowało, a byś kogoś zabiła.

Spuszczam wzrok na ziemię, patrzę na cokolwiek, byle nie na niego, z całych sił próbując nad sobą zapanować. Sztywnieję, napinam mięśnie ramion i ud, i zwieram się w sobie, żeby nie wybuchnąć. Wal się, zasrańcu. Czemu mam w ogóle słuchać tego dupka? Jest wysoki i dobrze zbudowany. Nie ma sylwetki biegacza, raczej pływaka albo futbolisty. Ja nie mówię mechanikowi, jak wymienić olej w samochodzie, czemu więc ten mięśniak ma mówić mi, jak biegać?

– A tak z ciekawości – dorzuca – czy ty w ogóle żałujesz?

Ludzie ciągle mnie o to pytają, ale wcale nie chcą usłyszeć odpowiedzi. Chcą dać mi do zrozumienia, że powinnam żałować. I tak jest. Żałuję, że straciłam stypendium. Żałuję, że mnie wyrzucili i że już nigdy nie będę biegać dla pierwszoligowej uczelni. Ale nie żałuję tego, co zrobiłam. Kiedy myślę o Marku Bellu, z tym jego kpiącym uśmieszkiem i wrednym błyskiem w oczach, nie znajduję w sobie żadnych wyrzutów sumienia.

Z tym jednak nie będę się zdradzać.

– Nie chciałam go tak urządzić – mamroczę. To jedyne, co mogę powiedzieć, żeby nie minąć się z prawdą i nie wyjść na socjopatkę.

– To nie znaczy, że tego żałujesz – zauważa.

Nie, nie znaczy, platfusie.

– Biegasz beznadziejnie. Od dwóch lat nie zajęłaś lepszego miejsca niż trzecie, a od trzech nie zrobiłaś tysiąca metrów w mniej niż trzy minuty. Myślę, że wyszłaś z formy.

Słyszę to codziennie we własnej głowie.

– Mogę ją odzyskać – mówię. – Muszę się tylko przyłożyć.

Krzyżuje ręce na piersi. Ma nad podziw ładnie wyrzeźbione mięśnie, co pewnie by mnie rozpraszało, gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach.

– Jesteś obciążeniem i według mnie nie warto odsuwać na bok rzeczywiście utalentowanych zawodniczek, żebyś ty się mogła „przyłożyć”. Ale Peter coś w tobie widzi. Uważa cię za nieoszlifowany diament.

Zalewa mnie fala ulgi. Jeżeli Peter McEwan tak twierdzi, to coś w tym musi być.

Zaciska usta w linijkę.

– Nie podzielam jego opinii.

Gdybym była mądrzejsza, spakowałabym się zaraz po tym spotkaniu. Bo przecież prędzej czy później jedno z nas musi stąd odejść i raczej nie będzie to on.

Gdy wychodzę, pod ścianą budynku siedzi trzech kolesi.

– Hej, nowa koleżanko! – woła jeden. Sportowcy są z reguły śmielsi od innych ludzi. Mniej się boją porażki.

Przystaję i obracam głowę, przerzucając pęk ciemnych włosów nad ramieniem. Co za szczęście, że choćbym nie wiem jak się podłożyła, zostaje mi jeszcze to. Oprócz nadprzyrodzonych zdolności uroda to zdecydowanie najcenniejszy skarb. Działa jak przepustka w każdej sytuacji, bo mężczyźni natychmiast są gotowi przymknąć oko na wszystkie moje wady. A mam ich co niemiara.

– Tak? – pytam z uniesionymi brwiami.

Wszyscy szczerzą się jak banda niesfornych smarkaczy, a najodważniejszy występuje naprzód.

– Jesteś tutaj nowa? – pyta, zrównując się ze mną.

– To już chyba ustaliliśmy. – Jest niczego sobie. Masywny. Pewnie futbolista. Lubię takich. Drobna sylwetka biegaczy bynajmniej mnie nie pociąga.

– Jestem Landon – mówi, a ja wzdrygam się w środku. Landon to imię dzieciaka, co chodzi do prywatnej szkoły, nosi polo z różowym kołnierzykiem, a po lekcjach spuszcza łomot gejom. Ale jest uroczy. Wprawdzie niekoniecznie mnie kręci taki amerykański typ faceta sukcesu, ale po kilku piwach kręcą mnie różne rzeczy.

– Miło cię poznać, Landon – odpowiadam, ale nie zwalniam kroku, bo mężczyźni uwielbiają ścigać. Oczywiście rusza w ślad za mną. Jakżeby inaczej. Niesłychane, jak łatwo ich przejrzeć.

– Nie powiedziałaś mi, jak się nazywasz – mówi, gdy mnie dogania.

– Nie pytałeś.

– Okej, jak się nazywasz?

– Finn.

Staje w miejscu, lecz ja idę dalej.

– To imię dla faceta! – woła.

– Wiem – śmieję się.

– Chcę być twoim chłopakiem, Finn!

Taaa. To też wiem.

2

Will

Nie chcę jej w mojej drużynie.

Wiedziałem to od chwili, kiedy weszła do pokoju Petera. Nawet gdyby puścić w tle ścieżkę dźwiękową ze Szczęk, wrażenie nie mogłoby być bardziej katastrofalne.

Nie pojmuję, dlaczego Peter zdecydował się ją sprowadzić. Dziewczyna napadła na innego zawodnika z kijem bejsbolowym! Żeby chociaż miała jakieś wybitne zdolności, dla których warto by machnąć na to ręką, ale w jej wypadku na dwoje babka wróżyła. Zdarza się jej zaliczyć rewelacyjne występy, a potem przez całe miesiące biega byle jak.

– Ta dziewczyna to same kłopoty – mówię mu, kiedy już jej nie ma. Staram się zachować neutralny ton i ukryć zjadliwą niechęć, która nawet mnie wydaje się wykraczać poza ramy zdrowego rozsądku.

– Potrzeba ci liderki – przekonuje Peter. – Kogoś, kto pozwoli reszcie twoich dziewczyn uwierzyć, że mają szansę. Komu będą chciały dorównać.

Peter robi to, co ja, od przeszło dwudziestu pięciu lat, a jego nazwisko stało się przez ten czas głośne nie tylko w całym kraju, ale i za granicą. Już ładnych kilkadziesiąt lat temu mógł się przenieść na dowolną pierwszoligową uczelnię. To on jest zawodowcem.

Ale Chryste, tym razem się myli.

– Mamy Betsy – podsuwam. Jego drwiące prychnięcie mówi samo za siebie: nikt nie lubi Betsy. Jest zarozumiała, złośliwa i tylko trochę szybsza od innych, a zachowuje się, jakby była gwiazdą. Ale nikt nie ma odwagi z nią zadzierać.

– Okej, ale Finnegan? Twoim zdaniem właśnie ona mogłaby zbudować drużynę? Przy niej Betsy to Matka Teresa.

– Widziałeś ją kiedyś, jak biega? – pyta.

Kręcę głową przecząco. Skończyłem studia dwa lata wcześniej, niż ona rozpoczęła. Usłyszałem o niej kilka lat temu, gdy była na pierwszym roku i zanosiło się, że zrobi furorę. A potem szepty ucichły i wszyscy jakoś o niej zapomnieli, łącznie ze mną. Szkoda, że tak nie zostało.

– Bywa niesamowita – mówi z podziwem w głosie. – Jeżeli tylko zechce, reszta peletonu wygląda przy niej jak w zwolnionym tempie.

– Cóż, od dłuższego czasu widać nie zechciała – wypominam – i na pewno nie wygląda na kogoś, kto umie jednoczyć ludzi.

Peter się uśmiecha.

– Kto lepiej ją tego nauczy, jeżeli nie ty?

Od początku byłem sceptyczny. A teraz, gdy ją zobaczyłem, wiem, że to fatalne posunięcie. Nie chodzi tylko o to, że źle się integruje i nie ma stabilnej formy, ale ta dziewczyna to typ manipulantki, zbyt atrakcyjnej, by przyniosło to coś dobrego. Wparowała do tego pokoju niczym modelka na wybiegu, cała opalona, z nogami do samej szyi, wielkimi, zielonymi oczami i wszystkowiedzącym uśmiechem. Taka dziewczyna stwarza problem samym swym istnieniem, po czym rozmyślnie go tylko eskaluje.

A mnie naprawdę nie trzeba więcej problemów.

3

Olivia

Siedzę w samochodzie, który jedzie o wiele za szybko. Ulica jest wąska, a po obu jej stronach stoją zaparkowane auta, przez co chwilami ledwie udaje się nam przecisnąć. Przy każdym skrzyżowaniu umieszczone są znaki „stop”, ale my zwalniamy tylko przy niektórych. Patrzę, jak mama usztywnia ramiona i wbija plecy w fotel. Brat łapie mnie za rękę i ściska z całej siły. Pomaga mi nastawić się na ból.

Widzę kobietę na przejściu. Ma granatową sukienkę i opuchnięte kostki. Widzę ją jeszcze przed tym, jak ona spostrzega mnie, a wtedy obie wiemy, co się zaraz stanie. Patrzymy na siebie i wiemy.

Jej ciało wlatuje na maskę. W jednej chwili na szybę bryzga krew – kleks jak na abstrakcyjnym obrazie – tak szybko, jak gdyby kobieta była już ranna, zanim w nią uderzyliśmy. Hamujemy gwałtownie, a ją odrzuca do przodu. Samochód podskakuje, przejeżdżając po niej jak przez przerośnięty próg zwalniający.

Mama odwraca się do mnie zszokowana, z wielkimi od strachu oczami. I nagle jesteśmy obie w jej pokoju.

– Biegnij – szepcze. – Schowaj się w lesie.

Więc biegnę.

Biegnę najszybciej, jak mogę, bezradna i przerażona.

Do lasu, do lasu, do lasu, kołacze mi się w myślach jak mantra.

Biegnij do lasu.

Mam w głowie tylko jedno – zrobić, co mi kazała, jakby to mogło w czymś pomóc. Biegnę ile sił, wiedząc, że jest tuż za mną, że krew, która mi ścieka po plecach, to jedynie początek, że zrobiłam coś bardzo, bardzo złego i jeżeli choć na moment przystanę, to bestia mnie dopadnie.

Budzę się. Ale nie w moim nowym mieszkaniu. Stoję na nieznanej ulicy w szortach i podkoszulce, w których wieczorem położyłam się spać. Jestem boso, bo choćby nie wiem co, nigdy nie udaje mi się zachować butów przez sen. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale granat nieba zaczyna powoli rzednąć w nadchodzącym brzasku. Serce łomocze mi w piersi z wysiłku i z przerażenia.

– Niech to szlag – mruczę sama do siebie. Muszę wykombinować, jak teraz wrócić do domu.

Odszukanie mieszkania zajmuje mi przeszło godzinę, bo nie znam jeszcze dobrze okolicy. Wszystko wskazuje na to, że do chwili, gdy się obudziłam, nie przebiegłam więcej niż pięć kilometrów, ale musiałam zrobić jeszcze ponad sześć, zanim udało mi się wrócić do swojej nowej dzielnicy.

Zaraz potem przychodzę na stadion. Muszę być jedyną, która przed treningiem przebiegła jedenaście kilometrów. Patrzę prosto przed siebie, udając, że nie słyszę poszeptywania dziewcząt dookoła i nie dostrzegam ich ukradkowych, pełnych niechęci spojrzeń. Wszystkie wiedzą, kim jestem. I nie bardzo cieszy je mój widok. Jedna z nich, trochę wyższa od reszty, zupełnie nie kryje wrogości wobec mnie. Cholera. Jeszcze nawet nie poznałam nowych koleżanek, a już mam chęć im przyłożyć.

Mój nowy trener, a zarazem dupek nie z tej ziemi, Will Langstrom, idzie w naszą stronę, na co podnoszą się kolejno wszystkie głowy. Z daleka trzeba przyznać, że niezłe z niego ciacho. Ma seksowny chód, zmierzwione, brązowe włosy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i niewzruszoną minę, co tylko przydaje mu uroku. Z niezrozumiałych względów jestem o to zła na niego i na siebie.

– Dzień dobry paniom – wita nas z uśmiechem.

– Dzień dobry, trenerze – odpowiadają chórem. Ja się nie odzywam. Wszystkie patrzą na niego, jakby był księciem z bajki i Christianem Greyem w jednym. Gdyby w tym momencie zechciał ściągnąć gacie, pół drużyny padłoby z miejsca na kolana. Nic dziwnego, że taki z niego bufon.

– Poznałyście już pewnie nowe zawodniczki – mówi, zerkając na mnie, ale w jego głosie nie słychać entuzjazmu. Zapada wymowna cisza. Przedstawia najpierw dwie studentki z pierwszego roku, a potem zwraca się ku mnie. – A to nasz jedyny transfer. Olivia Finnegan przyszła do nas z UT.

Przyglądają mi się ciekawie i jakby z satysfakcją, ciesząc się z tej mojej oczywistej pokuty. Jestem biegaczką z pierwszej ligi zesłaną do lamusek, która może zdobyć dla nich tytuł. Chciałyby traktować mnie z pogardą, lecz nie mogą, bo zarazem czują do mnie respekt.

Will każe wszystkim nam kolejno się przedstawić. Jedyne imię, jakie zostaje mi w pamięci, to Betsy, ta, która od początku krzywo na mnie patrzy. Lepiej wiedzieć, jak się nazywa gęba, którą prawdopodobnie przyjdzie mi wkrótce obić.

– Zrobimy rano pętlę, dwa razy po osiem kilometrów. Macie szczęście, biegnę dziś z wami. – Rozlegają się chóralne jęki, więc zgaduję, że to nic dobrego. – Jazda! Zobaczymy, kto się obijał przez lato.

Ja się nie obijałam. Przez całe wakacje w dzień prowadziłam szkolenia jazdy konnej i biegałam rano i wieczorem. Ale tego dziś nie będzie po mnie widać.

Betsy rusza, a my truchtamy za nią. Wyznacza dobry rytm. Nic nadzwyczajnego, ale ponieważ dopiero co wzięłam prysznic po porannym biegu, całkiem mi to odpowiada.

Bywa, że nie dokucza mi to przesadnie, ale dzisiaj tak. Moje uda pracują ospale, jakby z każdym krokiem podnosiły dodatkowy ciężar, a po całym ciele rozlewa się coś ciepłego. Nie chodzi o to, że nie mogę przebiec trzydziestu kilometrów w ciągu jednego dnia. Mogę. Ale nie mogę zrobić tego szybko. Nie ma mowy o sprincie. A rano najwyraźniej musiałam nieźle zasuwać, bo moje ciało wydaje się wyprane z wszelkiej energii. Mimo to nadążam. Nie mam innego wyjścia. Nie mogę tu też nawalić.

Nie zdziwiło mnie, że miałam w nocy koszmar, a potem obudziłam się gdzieś z dala od domu. Od dziecka mi się to zdarza, najczęściej pod wpływem stresu, ale czasem także bez konkretnego powodu. Na świecie jest więcej takich ludzi. Mają osobne forum w internecie, gdzie opisują swoje doświadczenia, ale ja się nie wypowiadam. Ich przypadki dotyczą wybiegania z domu, niekiedy przebiegają jedną przecznicę lub dwie. Ja pokonuję całe kilometry, często po chaszczach i lasach, i budzę się odrapana i mokra od potu.

Nawet pośród psycholi muszę być dziwolągiem.

W połowie okrążenia robimy postój na wodę i wtedy po raz pierwszy przyglądam się innym dziewczynom, umorusanym od biegu po piaszczystej drodze, z jasnymi smugami potu na zakurzonych ramionach. Nie podoba mi się ta Betsy – ta, która prowadziła. Jest coś agresywnego w ułożeniu jej ramion, ale pewnie o mnie można powiedzieć to samo.

Will przez cały czas nic nie mówi i muszę mu oddać, choć niechętnie, że trzyma z nami tempo. Przy biegu każdy kilogram, czy to mięśni, czy czegoś innego, jest jak kilka cegieł na plecach. A on musi być ode mnie przynajmniej o czterdzieści kilo cięższy, więc to pokaźny ładunek.

Z ulgą dostrzegam zabudowania kampusu majaczące na horyzoncie. Dałam radę. Nie zbłaźniłam się od razu na wstępie. A ponieważ już czuję tę rozchwianą słabość, która ogarnia mnie zwykle przed omdleniem, mogło być znacznie gorzej. Wracamy na bieżnię i Will mówi, że przedstawi nam oceny jutro na treningu, po czym puszcza nas wolno.

Ale nie wszystkie.

– Olivia – mówi oschle – pozwól na słowo.

Ewidentnie nie będzie to krzepiąca pogawędka na dobry początek w zespole, na co Betsy prycha pogardliwie.

– Wolę Finn – warczę.

Puszcza moje słowa mimochodem.

– Co to miało być, do cholery? – atakuje. – Nie wiem, czego cię uczyli w twojej dawnej szkole, ale tutaj, kiedy każę wam przebiec szesnaście kilometrów, oczekuję odrobiny wysiłku.

– O co ci chodzi? – pytam obronnym tonem. – Przecież wytrzymałam.

– Myślisz, że ściągnęliśmy cię tutaj, bo mieliśmy nadzieję, że będziesz w stanie wytrzymać? Potrzebujemy liderki, a ty dreptałaś z tyłu jak świeżo upieczona mamusia z sadełkiem po ciąży.

Rany, co za gnojek.

– Byłam przemęczona.

– Zrobiłaś ten sam trening co wszyscy pozostali, nie masz powodu czuć się przemęczona – stwierdza. – Chyba że już złamałaś zakaz Petera w kwestii imprezowania w nocy przed treningiem?

Wytrącił mi broń z ręki. Wykręt, który stosowałam na UT, tutaj najwyraźniej nie przejdzie. Postanawiam zaryzykować i powiedzieć prawdę, chociaż nigdy nic mi z tego nie przyszło.

– Biegałam trochę wcześniej dziś rano – mówię cicho.

Usta zaciskają mu się jeszcze bardziej.

– Dlaczego?

Szybko, na ułamek sekundy, podnoszę na niego wzrok, chociaż nie powinnam, ale jakaś część mnie jest gotowa błagać, żeby nie dopytywał, nie szukał, nie wydzierał mi moich sekretów. Zaraz jednak znowu spuszczam oczy, bo o nic nie będę błagać ani jego, ani kogokolwiek.

– Nie mogłam zasnąć...

Milczy przez chwilę, zaciskając szczęki, ale w oczach miga mu cień niepewności.

– Jesteś teraz pod moim kierunkiem – mówi w końcu. – Biegasz wtedy, kiedy ja ci powiem, i koniec. Nie rób tego więcej. – Odwraca się i odchodzi.

W szatni nie zwracam na nikogo uwagi. Te dziewczyny nie są moimi bratnimi duszami i nie będą nimi za dwa lata. Już to przerabiałam i wiem, jak się skończy.

– Jestem Erin – mówi jedna, która przebiera się obok.

– Hej – odpowiadam zwięźle.

– Przeniosłaś się z Austin, tak?

– Tak.

– To prawda, że cię wyrzucili, bo zmasakrowałaś Marka Bella? – Nawet nie stara się ukryć podekscytowania tą smakowitą sensacją. Ciekawe, że wszyscy oburzają się na mnie za to, co zrobiłam, ale nie widzą problemu, żeby się tym podniecać.

– Tak mówią – odpowiadam, pakując rzeczy do torby.

– Ale naprawdę tak było? – szepcze, jakby to był czas na szczere, babskie zwierzenia, podczas gdy połowa drużyny rozwiesza wokół uszy.

– Tak.

– Dlaczego to zrobiłaś? Wkurzył cię czymś, tak? – dopytuje.

– Tak – odpowiadam, patrząc wprost na nią i na pozostałe, które już nawet nie udają, że nic ich to nie obchodzi, tylko chciwie pożerają nas wzrokiem. – Zadawał za dużo pytań.

4

Will

– No i jak poszło? – pyta Peter, lecz wystarczy mu krótki rzut oka na moją twarz, żeby się domyślić. Nie może powstrzymać śmiechu. – Jesteś taki sam jak twój ojciec, Will. Co w sercu, to na gębie.

Blisko dwa lata trwało, zanim wspomnienie o ojcu przestało sprawiać mi przykrość, a będzie trzeba ze dwóch dekad, żebym zaczął doceniać takie porównania. Zrobiłem, co chciał. Porzuciłem wspinaczkę i zająłem się gospodarstwem, chociaż tego już nie doczekał. Nie żeby to coś miało zmienić. Znalazłby inną rzecz, żeby się przyczepić.

– Powiedzmy, że mogło pójść lepiej – odpowiadam z westchnieniem.

– Jak nowe studentki?

– Nieźle sobie radziły. Evans wydaje się mocna. Z tą drugą sam jeszcze nie wiem.

Kiwa głową powoli.

– A Finnegan?

Tu mógłbym mieć wiele do powiedzenia. Że agresja wyzierała z jej każdego ruchu, że patrzyła na inne dziewczęta, jakby chciała zabić je wzrokiem, i że jej kondycja pozostawia wiele do życzenia, by nie rzec – kompletnie leży. Mógłbym go uprzedzić, że coś wyraźnie ją dręczy. Bo po jakie licho miałaby serwować sobie biegi przed treningiem? Powinienem mu o tym powiedzieć, bo jak tak dalej pójdzie, to skończy się katastrofą. Olivia albo wybuchnie, albo padnie na zawał w trakcie biegu. Ale z jakiegoś powodu mam w głowie jej rozpaczliwy wzrok, kiedy zapytałem. Wydawała się taka młoda, bezradna i zagubiona.

– Trzeba będzie w nią włożyć sporo pracy – odpowiadam.

To tylko pół prawdy. Co więcej, mniej ważne pół.

5

Olivia

Na stołówce biorę sałatkę i kurczaka z rusztu. Bez sera, bez sosu, bez chleba. Najlepsze biegaczki na świecie mają tkankę tłuszczową w granicach piętnastu procent. Na długim dystansie nic nie liczy się bardziej niż waga. Każdy dodatkowy kilogram spowalnia tempo biegu o ponad dwie sekundy na kilometr. To na pozór niedużo, ale już pięć kilogramów na dziesięciokilometrowej trasie jest stratą rzędu dwóch minut, a to może przesądzić o wygranej.

Przyglądam się z zazdrością, jak chłopaki z drużyny futbolowej pakują sobie na tace góry frytek z serem, burgery, pieczone ziemniaki i ciasto. Chociaż raz w tym moim popapranym życiu chciałabym zjeść tak jak futbolista. Od zawsze żyję w stanie permanentnego głodu. Trwa to już tyle, że bezmiar mojego apetytu zaczyna mnie przerażać. Czasem wydaje mi się, że gdybym tylko trochę odpuściła, jadłabym i jadła bez końca, dopóki bym nie pękła.

Erin wypatruje mnie w tłumie i dosiada się nieproszona. Jest dorodna, z mlecznobiałą skórą, rozsianymi po twarzy piegami i wielkimi, chabrowymi oczami. Dziewczyna żywcem wycięta z reklamy dla amerykańskiego rolnika. Z miejsca widać, że niczego nigdy jej nie brakowało. Nie powinnam jej za to nienawidzić, ale nic nie poradzę.

– Chciałam cię przeprosić – mówi. – Czuję się okropnie. Miałaś rację, niepotrzebnie cię tak wypytywałam, to nie moja sprawa.

– Nieważne – mówię oględnie, bo prawdę powiedziawszy, zbyt mnie fascynuje zawartość jej tacy, żebym mogła zdobyć się na coś więcej. Kawał mięsa pływający w sosie, ziemniaki, chleb, ciasto i mleko. Łącznie ma tam przynajmniej ze dwa tysiące kalorii. Już na sam widok dostaję nudności, a jednocześnie mnie skręca, żeby tylko się na to nie rzucić. Rozkładam obojętnie gazetę z nadzieją, że sobie pójdzie.

– Nie jesteś zbyt towarzyska – stwierdza. – Wiesz o tym?

– Wiem. – Czy do niej nic nie dociera?

– Dlaczego?

– Nie potrzebuję znajomych.

– Każdy potrzebuje znajomych.

– Ja nie. – Dalej czytam gazetę.

– Nie uda ci się tak łatwo mnie odstraszyć.

– Długo będziesz ględzić mi nad uchem, gdy usiłuję czytać?

– Owszem – odpowiada radośnie i wbija widelec w obrzydliwą kupę wilgotnego mięsa przed sobą. Wzdrygam się, lecz nie mogę oderwać od niej wzroku. – Nie z takimi jak ty miałam do czynienia. Gdybyś znała mojego brata. Tyle razy lądował w ośrodku odwykowym, że to na dobrą sprawę jego drugi dom. O ile nie pierwszy. A kiedy jest naćpany, na zjeździe albo na detoksie, robi się z niego dupek nie do wytrzymania.

– Pasjonujące – mruczę.

– Wszystko u niego w porządku, miło, że zapytałaś – odpowiada cierpko. Mimo irytacji czuję drżenie w kącikach ust i mogłabym się uśmiechnąć, gdyby nie to, że nie chcę jej dodatkowo zachęcać. – Mieszka w Los Angeles i rozwija swój własny „biznes”. – Przewraca oczami i robi cudzysłów w powietrzu. – Pomyślisz, że LA to nie najlepsze miejsce dla kogoś po terapii odwykowej. To właśnie powiedziałam rodzicom, ale oni tak się cieszą, że wreszcie się czymś zajął, że wolą tego nie widzieć. To wszystko, co masz zamiar zjeść?

Chryste Panie! Czy tej dziewczynie gęba się nie zamyka?

– Biegaczki ze światowej czołówki mają tylko piętnaście procent tłuszczu – odpowiadam, spoglądając znacząco na jej tacę. Erin nie jest przy kości, ale mogłaby być szczuplejsza. Przez te kilogramy ucierpi cała drużyna i już mam jej to za złe. Ja się tu zagłodzę i będę wyciskać z siebie siódme poty, a i tak nic nie osiągniemy przez tego typu dziewczyny, które nie mogą sobie odmówić codziennej michy mięsa w sosie.

– Jedzenie buduje mięśnie – zauważa.

– Dlatego jem pierś z kurczaka.

– Naprawdę powinnaś zapytać dietetyka. Powie ci, że to niezdrowo.

– Studiuję dietetykę. Co nieco się na tym znam.

– A według mnie to i tak niezdrowe.

– Zawsze tyle gadasz?

Cała się rozpromienia, rozwierając oczy szeroko.

– Zawsze. I dlatego tak świetnie do siebie pasujemy. Ty prawie nic nie mówisz, a ja cały czas gadam. Masz szczęście, że mnie spotkałaś.

Gdy wreszcie uwalniam się od paplaniny Erin, wsiadam na rower i jadę w najdalszy zakątek kampusu, gdzie za rzędem starych, wiktoriańskich domów rozciągają się pola i lasy, a więc miejsca bez żadnych punktów rozpoznawczych, dzięki którym mogłabym się zorientować, jak trafić do domu. Muszę nauczyć się tego miasta na pamięć.

Próbuję spać z telefonem, chociaż w gruncie rzeczy też by niewiele pomógł. Do kogo niby miałabym zadzwonić? Nie mam tu żadnych przyjaciół. A w głębi lasu szanse na złapanie na tyle silnego sygnału, żeby znalazł mnie GPS, są praktycznie zerowe. Pomijając już fakt, że śpię niespokojnie i często okazuje się, że przez sen wyciągnęłam telefon z kieszeni i cisnęłam go w drugi kąt pokoju.

Zazwyczaj nie przebiegam więcej niż kilka kilometrów, zanim coś w końcu wyrwie mnie ze snu, ale nawet tak niewielka odległość może być problemem, kiedy nie zna się okolicy i nie wiadomo, jak wrócić. Dziś rano mi się udało, lecz z doświadczenia wiem, że nie zawsze mam tyle szczęścia. Muszę więc dobrze zbadać nowe otoczenie, żeby potem, gdy obudzę się w lesie, rozpoznać po światłach miasta, gwiazdach lub dźwiękach wody, jak się, do cholery, wydostać. Już samo przebudzenie na dworze w środku nocy, daleko od domu, boso i bez czegokolwiek do obrony jest dość zatrważające, ale przebudzenie w całkiem obcym miejscu, kiedy się nie wie, jak wrócić, jest dziesięć razy gorsze.

Nienawidzę tego.

Tyle rzeczy może mi się przytrafić i sporo się już przytrafiło, nawet gdy wiedziałam, gdzie jestem. A to wszystko i tak psu na budę. Przeniosłam się tu dlatego, żeby trenować pod okiem McEwana, myśląc, że jemu jednemu może się udać mnie wskrzesić, a tymczasem szkoli mnie ten napuszony wypierdek, którego pewnie nie wzięliby nawet do reprezentacji szkoły średniej.

Nie powinnam była rwać się na Marka Bella z kijem bejsbolowym i nie powinnam była nigdy tu przyjeżdżać. Pozostanie w tym miejscu będzie zapewne kolejnym wielkim błędem. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

6

Olivia

Następnego ranka jestem w bojowym nastroju, gotowa pokazać Willowi Langstromowi, gdzie jego miejsce. Jeszcze dobę później nie mogę mu darować tego, co wczoraj powiedział. Jeleń. Przespałam spokojnie caluteńką noc, więc zobaczymy, czy wynajdzie coś, żeby się przyczepić.

Dziewczyny rozprawiają zawzięcie, a atmosfera stresu i podekscytowania sprawia, że ich trajkotanie jest jeszcze bardziej piskliwe i nader irytujące. W szczególności Erin, której nieprzerwany słowotok płynie akurat do mnie. W końcu nadchodzi Will i gdy w powitalnym uśmiechu unosi po swojemu kącik ust, wśród dziewcząt przelatują idiotyczne śmieszki, jakby wpadły na wokalistę uwielbianego boysbandu. Też bym się podniecała, gdyby nie był z niego taki kawał fiuta. Wszystko inne jest w nim idealne – jasnoniebieskie oczy, niesfornie wijące się włosy, zawsze widoczny lekki ślad zarostu, ładnie wykrojone usta i to, jak drży mu mięsień nad górną wargą, gdy próbuje powstrzymać się od śmiechu. Dostrzegam fragment tatuażu wystający spod rękawa koszulki i chciałabym zobaczyć go w całości.

– Dzisiaj biegniecie dziesięć kilometrów w turniejowym tempie – oznajmia. – Oznakowałem już trasę. Będę jechał obok, żeby was ocenić. Spotykamy się wszyscy na postój na zawrotce.

Gówno sobie ocenisz, ciemniaku. Nie mam zamiaru biec z tymi łamagami.

Ruszam pełną parą, tak gwałtownie i szybko, że prawie natychmiast tracę resztę dziewczyn z oczu. Nawet ich nie słyszę. Rozpiera mnie energia, pruję jak na skrzydłach, a w pobliżu ani żywej duszy. Uwielbiam taki bieg w poczuciu absolutnej wolności, kiedy o niczym nie myślę, niczego nie pamiętam i niczego nie czuję.

Jeden po drugim mijam w przelocie znaczki umieszczone przez Willa wzdłuż drogi, nie zdając sobie sprawy z kolejnych kilometrów. Docieram do punktu zwrotnego, ale biegnę dalej. Tak, wiem, że nakazał tutaj się zatrzymać, ale niesie mnie pęd i jestem w swoim żywiole. Walić go. To nawet nie jest profesjonalny biegacz.

Gnam przed siebie jak w transie, niepomna na nic dookoła, aż słyszę obok warkot silnika i dociera do mnie nawoływanie Willa. Sądząc po tym, jaki jest wkurzony, musi się tak wydzierać już od dłuższego czasu. A że wytrącił mnie z mojego błogiego stanu upojenia, ja też jestem wkurzona.

Zjeżdża na pobocze i idzie w moją stronę.

– Kiedy mówię, że masz się zatrzymać, to masz się zatrzymać – warczy.

– Przyszłam tu pobiegać, a nie dreptać jak świeżo upieczona mamusia z sadełkiem po ciąży – odszczekuję.

– Zbieraj dupę z powrotem na zawrotkę i przestań się popisywać – syczy i odchodzi.

Wracam na półmetek w chwili, gdy dociera tam Betsy, ta, która wczoraj prowadziła. Jest zmachana jak po całym biegu, a nie dopiero w połowie. Nachyla się i dyszy, opierając dłonie na kolanach.

– Wszystko w porządku, Bets? – pyta Will.

– Tak – odpowiada i prostuje plecy, po czym odwraca się do mnie. – To nie jest wyścig, wiesz?

– Powiedziane było „w turniejowym tempie” – prycham. – Czyli jednak wyścig.

– Słuchaj – zaperza się – nie jesteś już w pierwszej lidze. Nie byłaś na to dość dobra, więc nie zgrywaj nie wiadomo kogo.

Problem w tym, że przy ostrym wysiłku i wysokiej adrenalinie, gdy ktoś zaczyna cię wkurzać, reagujesz, jakbyś miał za sobą chór grecki, który nawołuje do finałowej tragedii.

– To nie ja słaniam się i sapię – mówię, robiąc krok naprzód tak, że stoimy dokładnie na wprost siebie – więc kto tu kogo zgrywa?

– Spokój – reaguje Will. Kładzie mi dłoń na ramieniu i odciąga do tyłu na tyle, żeby wcisnąć się między nas. – Jesteście w jednym zespole. Pora to zrozumieć.

Uważa, że ja jestem winna.

Nie powiedział tego, ale ewidentnie ma pretensje do mnie, kiedy to ona zaczęła. Drugi dzień sezonu, a ja już mam dosyć. Dosyć Betsy i jej chałowego biegania, dosyć całej reszty, która wlecze się jeszcze gorzej niż ona, i dosyć Willa Langstroma, który jest największym żłobem, jaki mnie w życiu trenował.

Kiedy odsyła nas do kampusu, wciąż na mnie rozeźlony, wyrywam, zostawiając ich wszystkich w gęstym tumanie kurzu. Przekuwam moją złość i całą adrenalinę w energię do osiągnięcia jedynego celu – odsadzenia Betsy na tyle daleko, żeby po dotarciu na metę sama sobie nie mogła spojrzeć w oczy. Już teraz, w tym momencie, gdy na próżno usiłuje dotrzymać mi kroku, czuje się nieudolna i słaba. Wiem, bo znam to uczucie. Wiem, że kiedy przybiegnie, będzie na mnie wściekła, a jeszcze bardziej na siebie, i ta wściekłość będzie się zaogniać i rozrastać przez następne dni. Ja się właśnie tak czuję po przegranej.

Docieram do bieżni na długo przed innymi. Nie dość dobra na pierwszą ligę, twoja mać.

Will zatrzymuje samochód i zmierza w moją stronę.

– Zrobiłaś to tylko po to, żeby jej dokuczyć – mówi oskarżycielsko.

– A co to ciebie obchodzi? Powiedziałeś, że mamy biec szybko, więc pobiegłam szybko.

– Nie. Ja chcę zbudować zespół. Masz biegać dla swojego sukcesu, Olivia, nie dla cudzej porażki.

– Wolę Finn – syczę. Nazywa mnie Olivią, żeby mi zrobić na złość. – Poza tym sama zaczęła.

– A to prawda, co powiedziała? Jesteś tu, bo nie nadajesz się do pierwszej ligi?

– Nie – odwarkuję gniewnie.

– To zacznij się tak zachowywać – kwituje z niesmakiem.

Kawał pieprzonego złamasa. Właśnie zrobiłam dla niego całą trasę z prędkością trochę ponad trzech minut na kilometr, a jedyne, co dostaję, to kolejny zasrany wykład? Przyglądam się z boku, jak przybiega Betsy i posyła mi mordercze spojrzenie, z trudem łapiąc oddech.

Szkoda tylko, że nie jest już moim wrogiem numer jeden.

Idę do kawiarni z Erin depczącą mi po piętach jak upierdliwy szczeniak. Nieważne, co zrobię i jak bardzo jestem niemiła, ta dziewczyna nie chwyta absolutnie żadnej aluzji.

– To było niesamowite dziś rano – mówi Erin. – Jesteś szybka, wiesz? W sensie, superszybka.

Wzruszam ramionami. Nie mam zamiaru się silić na udawaną skromność. Jestem szybka. Nie biegałabym, gdybym nie była. Ale nie podoba mi się ten zachwyt. Widziała mnie w biegu raz i już wyobraża sobie nie wiadomo co. Mogłabym ją uprzedzić, że nie warto wiązać ze mną zbyt wielkich oczekiwań, ale zamiast tego otwieram tylko gazetę i więcej na nią nie zważam.

Nie jest jedyną osobą, na której zrobiłam wrażenie. Po południu, gdy czekamy na Willa, obok Erin staje jej koleżanka Nicole.

– Ale dałaś pokaz dziś rano – mówi Nicole.

– Może dzięki tobie uda się nam w tym roku zająć jakieś miejsce – przytakuje Erin.

Opadają mnie nagłe duszności. Nie chcę, żeby pokładały we mnie przesadne nadzieje. Bóg mi świadkiem, że nawet ja nie wiem, czego się po sobie spodziewać.

– To tylko jeden trening – odpowiadam.

Podchodzi do nas Will w szortach i szarej, obcisłej koszulce z trójkątnym wycięciem. Wkurza mnie, że tak się na jego widok napalam. Już sama świadomość, jaki z niego palant, powinna mi studzić hormony, a tymczasem zdaje się, że jest wręcz odwrotnie.

Nicole i Erin parskają tym durnym, babskim chichotem, którym ja – przyznam z dumą – nigdy się nie skompromitowałam.

– Ładna ta szara koszulka – napomyka Erin z frywolnym uśmieszkiem.

Przewracam oczami, na co Nicole rzuca mi spojrzenie, jakbym zaprzeczała teorii ewolucji.

– Nie uważasz, że jest przystojny? – pyta z niedowierzaniem.

– Może trudno mi to zauważyć pod tą grubą fasadą oszołoma – odpowiadam.

– Nie jest taki zły, jak ci się wydaje – protestuje Erin. – Poza treningami jest megasympatyczny. W czasie treningów też.

– Nie w stosunku do mnie.

– Traktuje każdego tak, jak jego zdaniem na to zasługuje. – Przechyla głowę, patrząc na mnie niepewnie. – Nie obraź się, Finn, ale on widocznie uważa, że potrzeba ci dyscypliny.

Gdyby to mnie tak nie wpieniało, może nawet bym się z nim zgodziła.

Robi nam ćwiczenia na sprint i szybko zaczynam żałować swoich porannych popisów. Nie mam już tego kopa, który pozwolił mi wcześniej zostawić Betsy w tyle. Teraz każde osiemset metrów pokonujemy łeb w łeb. W przerwach na odpoczynek obie padamy z nóg i znów biegniemy tak samo. Ale to mnie oczywiście woła do siebie Will.

– Co ty wyprawiasz? – pyta.

– Tak jak kazałeś, biegam osiemsetki.

– Czyżby? Bo wygląda, że ścigasz się z Betsy.

– Albo Betsy ściga się ze mną. Dlaczego to mnie bez przerwy się czepiasz?

– Bo po tobie spodziewam się więcej.

– Może nie powinieneś.

Patrzy na mnie uważnie, nie z wyrzutem ani z irytacją, ale raczej jakby się nad czymś mocno zastanawiał.

– Tak – mówi w końcu cierpko. – Chyba masz rację.

Do końca tygodnia jeszcze kilka razy dostaję od Willa połajankę i ani jednej pochwały. Robię to, czego chce. Biegam szybko, ale nie za szybko i nie ścigam się z Betsy, choć najchętniej przeczołgałabym ją po błocie i rozdeptała to, co z niej zostanie. A mimo to Will znajduje dobre słowo dla każdego oprócz mnie. Krzywię się w jego stronę, kiedy przebiegam obok, ale on chyba nawet tego nie dostrzega. Pewnie myśli, że nie będzie się ze mną długo użerał.

Ja chyba też tak myślę.

Jeżeli już teraz jest na mnie taki cięty, to co będzie, gdy naprawdę zaczną się problemy – do początku roku zostały dwa tygodnie, a zaraz potem czeka nas pierwszy turniej. Stres, jak zwykle, skończy się koszmarami, koszmary nocnym bieganiem, a nocne bieganie klapą na zawodach, gdzie wypadnę jak emerytka pierwszy raz wsadzona na bieżnię elektryczną.

Pomiędzy treningami próbuję rozeznać się w mieście i penetruję okoliczne lasy, bo tam się zwykle kieruję podczas moich nocnych wypadów. Nie mam pojęcia, dlaczego ciągnie mnie akurat w tamtą stronę, i nawet wolę nie wiedzieć.

Erin nie odstępuje mnie na krok w przerwach obiadowych, chociaż jej powiedziałam, że wolę jeść sama. Jej uporczywe próby nawiązania przyjaźni zakrawają już na prześladowanie.

– No nie – jęczę, gdy dosiada się do mojego stolika. – Mam wystąpić dla ciebie o zakaz zbliżania się do mnie?

– Wydają je tylko w przypadku złych intencji natręta – odpiera beztrosko.

– Wcale mnie nie dziwi, że tyle o tym wiesz – docinam.

Wybucha głośnym śmiechem.

Jakbym żartowała.

7

Will

W drodze na farmę mamy mijam pięć szczytów, które już zdobyłem. Nie odbieram tego jako perfidii losu, ale na ich widok robi mi się przykro. To jakby sypać sól na otwartą ranę.

Wszedłem na te góry, kiedy byłem młodszy, mimo sprzeciwu ojca, co za każdym razem kończyło się awanturą. Psuło mi to całą przyjemność i zrobiło z niewinnej pasji ślepe narzędzie buntu. Kiedy myślę o tych wyprawach, jaki czasami bywałem nieostrożny, muszę w pewnym stopniu przyznać ojcu rację. To fakt, że potrzebowałem dorosnąć. Tyle że nie zdążyłem, aż było za późno, żeby się o tym przekonał.

Gospodarstwo to moje całodobowe zajęcie, które wziąłem na siebie z przymusu po tym, jak ojciec umarł. Już gdy je odziedziczyłem, było nierentowne. Zatrudniłem się jako trener tylko dodatkowo, żeby opłacić studia mojego młodszego brata. Przy dwóch pracach i z długami, jakie zostawił ojciec, nie miałbym nawet czasu, żeby jeszcze się wspinać. Ten rozdział mam więc już chyba za sobą. Czasami wyobrażam sobie, że tata spogląda na mnie z góry i pęka ze śmiechu.

– Czy Jackson w ogóle się tu dziś pojawił? – zrzędzę już od progu. Wprawdzie odsprzedaliśmy całkiem sporą część ziemi, ale nawet to, co zostało, to i tak za dużo jak dla nas i kilku dorywczych pracowników. – Stajnia przypomina kupę gówna. Dosłownie.

Mama wzdycha.

– Był rano. Wiesz, jak to jest, Will.

Wiem. Kto by się urabiał w sezonowej pracy? Dla niego to tylko tymczasowa fucha, aż znajdzie coś lepszego.

– Co tam na uczelni? – pyta.

Wzruszam ramionami.

– W porządku. Wygląda, że w tym sezonie trafił nam się dość solidny skład. – Nawet gdyby było inaczej, nie żaliłbym się przy niej. Już i tak ma poczucie winy, że musi mnie tu trzymać.

– Jak nowe dziewczyny?

– Trudno powiedzieć. Jedna zapowiada się nieźle. – Sam nie wiem, po co to dodałem. Z niezrozumiałego powodu mam potrzebę mówienia o Finnegan, a jednocześnie najchętniej bym udawał, że ona nie istnieje.

– Masz cztery lata, żeby coś z niej zrobić.

– Tylko dwa. To transfer z innej uczelni.

Kiwa głową.

– No tak. Peter mi o niej wspominał.

A to ciekawostka. Peter jest długoletnim przyjacielem naszej rodziny, ale nie wiedziałem, że opowiada mamie o pracy. Wydaje mi się to dziwne i zaczynam się zastanawiać, czy o mnie też rozmawiają.

– Biega szybko, ale bardzo nierówno – wzdycham. – Ta dziewczyna ma tyle problemów, że cały zastęp psychiatrów by jej nie wystarczył.

– Dopiero co przyjechała – mówi mama miękko.

– Peter ci nie powiedział, co zrobiła na UT?

– Powiedział – odpowiada i unosi brwi. – Ale pamiętam czas, kiedy nie było dnia, żeby nie przywoził cię do domu radiowóz. Więc może nie powinieneś oceniać jej zbyt pochopnie.

To prawda. Ale ja nigdy nie próbowałem kogokolwiek zabić.

Stawia jedzenie na stole.

– Jedz – nakazuje. – Humor ci się poprawi.

Pewnie tak, ale nawet pełny żołądek nie pomoże mi rozwiać obaw na temat Olivii.

8

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Tytuł ory ginału:

Waking Olivia

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Barbara Walus

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © miljko (iStock.com)

Copyright © 2016. Waking Olivia by Elizabeth O’Roark.

Published by arrangement with BookLab Agency and Bookcase Literary Agency.

Copyright © 2017 for Polish edition by Wydawnictwo Kobiece,

an imprint of ILLUMINATIO Łukasz Kierus

Copyright © for Polish translation by Anna Sauvignon

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2017

ISBN 978-83-65740-75-5

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com