Przed sądem - Karol May - ebook

Przed sądem ebook

Karol May

0,0

Opis

Zapraszamy Cię w niezapomnianą podróż – otwórz książkę Karola Maya "Przed sądem" i przygotuj się na fascynującą wyprawę przez egzotyczne krajobrazy Bliskiego Wschodu. W tej barwnej powieści, będącej częścią cyklu "W kraju Srebrnego Lwa" (tom IV), przeniesiesz się w świat pełen tajemnic, niebezpiecznych przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Podążaj śladami bohaterów, którzy przemierzają orientalne krainy, spotykając na swojej drodze różnorodnych ludzi i odkrywając sekrety skrywane w zakamarkach starożytnych ruin. Od gwarnych targów ludnych miast po bezkresne pustynne wydmy, poczujesz dreszczyk emocji i zanurzysz się w magicznej atmosferze Orientu. W trakcie tej niezwykłej wyprawy bohaterowie stają w obliczu wyzwań, które testują ich siłę i odwagę. Czy uda im się pokonać przeciwności losu i odnaleźć drogę do wolności? "Przed sądem" to wciągająca opowieść, która przeniesie Cię na magiczne orientalne szlaki. Niezwykłe przygody, poruszające wątki i zaskakujące zakończenia pozostaną z Tobą na długo po lekturze. Odkryj tę egzotyczną historię i daj się porwać w wir niesamowitych przygód! Jeśli szukasz wciągającej lektury, która przeniesie Cię do innego świata, "Przed sądem" to książka dla Ciebie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 84

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karol May

 

Przed sądem

 

cykl: W kraju Srebrnego Lwa

tom IV 

 

przekład anonimowy 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce obraz wygenerowany przez AI

– https://beta.dreamstudio.ai/

 

 

Tekst wg edycji z roku 1928. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-565-4 

 

 

 

PRZED SĄDEM

Zachowanie się kol agasiego nie było dla mnie w gruncie rzeczy zupełnie jasne. Czy doprawdy chodziło o jego wojskową cześć, dla której dzisiejsza misja była obrazą? W zasadzie, mógł mi ten jego pogląd być zupełnie obojętny. O wiele ciekawszą dla mnie rzeczą był dowód, że ci trzej Beduini nie należą do Solaib, lecz, jak przypuszczałem, do Ghasai-Beduinów. To upewniło mnie o słuszności także innych przypuszczeń.

 Fakt obsunięcia się na mnie strąconych cegieł wydawał się nie bez następstw. Pierś mnie bolała i było mi trudno oddychać. W jakim zaś stanie był Halef? Leżał tak cicho i nieruchomo, że mógłbym go wziąć za śpiącego, albo zgoła martwego, gdyby nie jego oczy, otwarte i rozbiegane. Zwróciłem do niego głowę i wyszeptałem:

 — Czy jesteś raniony?

 — Nie — odrzekł cicho.

 — Czy długo leżałem nieprzytomny?

 — Dziesięć minut prawie.

 — Czy nie mogłeś uciec?

 — Uciec bez ciebie, sihdi? Czyż nie jestem twoim przyjacielem, który wszystko z tobą dzieli, cierpi i znosi?

 — Gdybyś był wolny, mógłbyś mi być bardziej pożyteczny, niż teraz.

 — Opadli mnie równie szybko, jak ciebie. Gdybym się bronił, musiałbym strzelać, a tego nie chciałem, bo nie są żadną hołotą, lecz żołnierzami sułtana.

 — To było, istotnie, roztropne. Czy kol agasi wypytywał cię o co?

 — Dotychczas nie uraczył mnie ani jednem słówkiem. Tropił nas i, kiedy zauważył ogniska, wysłał dwóch żołnierzy. To do nich strzelali przemytnicy szafranu. Kol agasi sądzi, że my strzelaliśmy. Wywnioskowałem to z jego rozmów.

 — Możemy mu wykazać omyłkę.

 — Co sądzisz o naszem położeniu? Te draby to, doprawdy, Ghasai, jak słusznie przypuszczałeś. Jeden ma złamaną nogę, a drugi, zdaje się, trup.

 — Mimo to nie lękam się niczego, a więc i ty nie powinieneś mieć stracha.

 — Stracha? Ani mi się śni, nawet gdyby całe plemię Ghasai złamało ryczałtem nogi i karki! Ale jak się czujesz, effendi? Bryła, która się urwała pode mną i spadła na ciebie, była bardzo ciężka,

 — Pierś mnie trochę boli. Poza tem nic. Żebra nie są uszkodzone; przynajmniej nic nie czuję.

 — Dzięki Allahowi! Gdyby głaz spadł na mnie, żebra moje z pewnością nie wytrzymałyby, gdyż harmonja moich części ciała odznacza się większą delikatnością, niż całokształt twoich mocnych kości.

 Wymówił to głośniej i kol agasi, usłyszawszy, że mówimy ze sobą, zawołał do nas:

 — Milczeć! Czy nie wiecie, że uwięzieni nie mają prawa mówić pomiędzy sobą?

 Pochwyciłem okazję, ażeby mu odpowiedzieć w tonie jak najgrzeczniejszym:

 — Bądź łaskaw, o dzielny jizbaszi, kapitanie, i pozwól mi zwrócić się do ciebie z pewną prośbą!

 To, że zatytułowałem go kapitanem, wywołało uśmiech zadowolenia na jego twarzy, i głos jego zabrzmiał przyjaźniej, gdy mi odpowiedział:

 — Czego chcesz — niechaj usłyszę.

 — Widzę, że nietylko jesteś walecznym i zasłużonym oficerem, ale posiadasz jeszcze wysokie poczucie sprawiedliwości i dobroci. Nie wiemy, dlaczego zaaresztowaliście nas i związaliście, i prosimy cię, jako komendanta tego oddziału, objaśnij nas, na jakiej podstawie nakazałeś nas uwięzić.

 Zapewne był przez bardzo długi czas zwykłym żołnierzem i niedostawało mu przenikliwości, ażeby należycie oszacować mój uprzejmy sposób mówienia; dlatego rzekł tonem pełnym uznania:

 — Allah obdarzył cię uczoną mowę. Twoje słowa brzmią zupełnie inaczej niż te, które słyszałem przed chwilą z ust twoich oskarżycieli. Jakaż to szkoda, że właśnie morderca i przemytnik posiada tak piękny dar wymowy!

 — Pozwól, o jizbaszi, nie rozumiem twoich słów! Bierzesz nas za przemytników?

 — Oczywiście! Zbadaliśmy dokładnie miejsce, gdzieśmy was zaskoczyli; potem sprowadziliśmy was tutaj, gdzie nie śmierdzi tak trupem, jak tam. Ile trupów spaliliście — tego nie wiemy, ale widzieliśmy na ziemi rozsypany szafran; to nam wskazuje, że jesteście przemytnikami.

 — Żałuję niezmiernie, że wszystkie okoliczności złożyły się na to, ażeby złudzić jasny wzrok tak przenikliwego człowieka, jak ty. Przemytnicy, o których mówisz, nie mają nic wspólnego z nami.

 — Nic wspólnego? A więc mylę się również, uważając was za morderców?

 — Tak. Wybaczysz mi z łaski swojej, jeżeli zapytam, czemu zawdzięczamy tak bardzo poniżające nas zdanie?

 — Śpieszę ci na to odpowiedzieć, bo mnie tak grzecznie pytasz. Znajdowaliśmy się wpobliżu, mianowicie na szczycie tego oto małego, ale słynnego meczetu, gdzie leżą szczątki prapraojca Ibrahima. Wtem ujrzeliśmy wiele ognisk; wysłałem więc dwóch ludzi, poleciwszy im zbadać, kto je rozpalił. Ci ludzie, wykonywując rozkaz, słyszeli świst kul, pochodzących z waszych karabinów. To wyście do nich strzelali. Czyż nie jesteście mordercami?

 — Nie. Wiemy, że do nich strzelano, gdyż i my słyszeliśmy strzały; ale miałem już raz zaszczyt donieść do twojej łaskawej wiadomości, że przemytnicy, którzy strzelali, nie mają z nami nic wspólnego.

 — Ależ pozwól, tym razem ja nie rozumiem nic z tego, co mówisz! Twierdzisz, że do nich nie należysz, a myśmy przecież zastali was między nimi!

 — Jeżeli jesteś ulubieńcem Allaha, o jizbaszi, to wkrótce wszystko stanie się dla ciebie jasne. Jeżeli z łaski swojej zechcesz myślą cofnąć się wstecz, to sobie dokładnie przypomnisz, że nie między nimi zastałeś nas. Kiedy przybyłeś na miejsce zapowietrzone, tamci byli już daleko, bowiem natychmiast uciekli.

 — Czy możesz to udowodnić?

 — Ja? Człowiek tak nawskroś jasnowidzący, jak ty, wie bardzo dobrze, że nie mam nic do udowodnienia. Raczej ten, który mnie oskarża, powinien udowodnić moją winę.

 — Sprawiedliwość nakazuje mi przyznać, że ty również wydajesz się być ulubieńcem Allaha, gdyż słowa twoje są rozumne, jak i moje. Godzę się na to, że, gdy stanęliśmy na wspomnianem miejscu, widzieliśmy tylko was dwóch, niestety, wyraźnie uciekających. Czemu? Kto ma czyste sumienie, ten nie powinien ratować się ucieczką!

 — Gdy wyruszyliśmy do Birs Nimrud, mieliśmy jedynie zamiar obejrzeć ruiny tej okolicy. Zapadł wieczór i zaczęliśmy szukać schronienia, gdzie możnaby najlepiej spędzić noc. Ujrzeliśmy ogniska i zbliżyliśmy się do nich; odór odpędził nas precz, niemniej zauważyliśmy trzydziestu ludzi, którzy byli zajęci otwieraniem trumien, zawierających trupy i szmugiel. Trumny i trupy palili, a szmugiel wybierali. Nagle usłyszeliśmy dwa strzały, poczem przemytnicy oddalili się szybko. Wówczas udaliśmy się ku obozowisku, chcąc je zbadać i zaspokoić naszą ciekawość. W tym samym czasie usłyszeliśmy tupot zbliżających się jeźdźców. Sądziliśmy, że przemytnicy wracają, i chcieliśmy jak najprędzej się ukryć, gdyż jesteśmy uczciwymi ludźmi, szanującymi prawa Allaha i padyszacha, i nie życzymy sobie mieć do czynienia z osobnikami gwałcącymi te prawa. Podczas naszej ucieczki mój towarzysz stoczył się wraz z bryłą cegieł, która przytłoczyła mnie do ziemi. Co zaszło potem, o tem ty wiesz lepiej ode mnie. Teraz wszystko chyba ukazuje się przed tobą w jasnem świetle, i w swej nieomylnej opinji nie omieszkasz zwolnić nas od zarzutów.

 — Twoje słowa są wiarygodne, ale zwracam twoją uwagę na to, że nie mogę sam polegać na nich, lecz muszę je sprawdzić i uzgodnić z zeznaniami moich wysłanników.

 — Zanim to uczynisz, pozwól z łaski swojej na jeszcze jedną uwagę! Gdy podchodziliśmy do ognisk, nie mieliśmy ani wierzchowców, ani broni, którą uprzednio ukryliśmy w pewnem miejscu. Jako człowiek doświadczony przyznasz, że strzelać bez broni jest rzeczą niemożliwą, A jak słyszałem, były to strzały nie z pistoletów, lecz z karabinów.

 — Jest to bardzo roztropne z twojej strony, że zwracasz się do mego doświadczenia. Jeżeli nie mieliście przy sobie broni, jasnem jest, że strzelali inni ludzie. Jednakże, muszę skorzystać z tych zeznań, o których poprzednio mówiłem.

 Wynik zeznań był następujący: wysłannicy oświadczyli, że nie podeszli tak blisko, ażeby móc rozróżnić i zapamiętać rysy twarzy, i że nie zauważyli pomiędzy przemytnikami dwóch tak przyzwoicie ubranych ludzi. Kol agasi zwrócił się znowu do nas:

 — Słyszeliście, że zeznanie wypadło na waszą korzyść. Czy macie jeszcze coś do powiedzenia — chętnie was wysłucham.

 — Dziękuję ci! — odrzekłem. — Poznałem wielu wysokich oficerów padyszacha i sułtana, ale między nimi nie było żadnego, któryby cię przewyższał rozsądkiem, dobrocią i sprawiedliwością. Jeżeli pozwolisz, wyślę sprawozdanie do Hazreti, seraskiera, ministra spraw wojskowych, i poproszę go, aby zwrócił na ciebie swoją łaskawą uwagę.

 — Do Hazreti, seraskiera niedosiężnego? — spytał zaskoczony. — Wybacz, ale dziwię się bardzo, że znasz go! Czy masz takie wpływy na Babi humajun, że twoje sprawozdanie może dotrzeć do ministra spraw wojskowych, i że ten nie zawaha się przeczytać go i zwrócić nań swą uwagę?

 To pytanie było wodą na młyn małego Halefa, który zawsze był bardzo rozmowny, kiedy chodziło o wygłoszenie mojej, albo jego własnej pochwały. Milczał nazbyt już długo, ażeby teraz móc czekać jeszcze chwilę z puszczeniem w energiczny ruch swego języka.

 To też, zaledwie kol agasi skończył swe pytanie, Hadżi, nie czekając na moją odpowiedź, wdarł się w rozmowę z najwyższym zapałem:

 — Jak mogłeś wymówić słowa, które właściwie są dla nas najwyższą obrazą! Jesteś dzielnym i mądrym człowiekiem, ale zaniechałeś tego, co zaraz na początku powinieneś był uczynić, mianowicie zapytać nas, kim jesteśmy. Jestem najwyższym, a więc panującym szeikiem Haddedihnów z wielkiego i słynnego plemienia Szammar. Moje imię brzmi Hadżi Halef Omar ben Hadżi Abul Abbas ibn Hadżi Dawuhd al Gossarah. Ten mój towarzysz, którego przyjacielem jestem i obrońcą, nazywa się Emir Kara ben Nemzi effendi. Pochodzi z Frankistanu, a wiedz, że ten kraj, poza władztwem padyszacha, jest największem państwem na ziemi i rozpościera się na więcej niż dziesięć tysięcy gór, dolin, jezior i rzek. Przemierzył razem ze mną kraje Zachodu i Wschodu, aby dokazać cudów męstwa i odwagi. Jego przyjaciele kochają go, a wrogowie lękają się jak lwa, którego zabiliśmy, jak czarnej pantery, którą zgładziliśmy ze świata. Pokonaliśmy liczne szczepy Beduinów, i w żadnym ataku nie obracaliśmy się tyłem do przodu. Mój emir włada wszystkiemi językami ludów, wymienia wszystkie gwiazdy niebios według ich przyrodzonych imion, i może powiedzieć, jak się nazywają wszelkie istniejące zwierzęta, rośliny i kamienie. Jest najsławniejszym wojownikiem, najmędrszym uczonym i najwspanialszym człowiekiem, jakiego tylko znam. Sułtani, cesarze, królowie i książęta uprzedzają jego życzenia, gdyż kochają go i czczą, i skoro tylko sprawozdanie jego o tobie dojdzie do seraskiera w Stambule, ten przyciśnie pismo do czoła i po przeczytaniu każde słowo wykona z takiem posłuszeństwem, jakgdyby było pisane ręką władcy wszystkich wiernych. To, że jesteśmy w tej chwili twoimi jeńcami, nie ujmuje nic naszej chwale, gdyż tylko rozkruszeniu się muru przypisać należy, że leżymy przed tobą w stanie, który tak mało odpowiada naszym stanowiskom i naszym przywilejom. Nie chcę mówić o waszym namiestniku w Hilleh, ale kiedy pasza w Bagdadzie dowie się, że byliśmy jeszcze przez jedną chwilę związani po tem, jak wymieniliśmy nasze nazwiska, runie na ciebie z jego kancelarji burza, której uniknąć radzę ci, bo zjednałeś sobie nasze serca wysoką wartością swych zalet. Teraz wiesz, kim jesteśmy, i według tego powinieneś postępować!

 Hadżi mocno