Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trochę już przeżyłeś. Masz swoją mądrość. Nie dajesz się nabrać szybkim i łatwym przepisom na szczęście. I bardzo dobrze – już wiesz, że nie wszystko złoto, co się świeci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 121
Rok wydania: 2019
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta książka jest tania.
KUPUJ LEGALNIE.
NIE KOPIUJ!
Dariusz Michalski SJ
PRZESTAŃ BIEC,
ZACZNIJ ŻYĆ!
© Mocni w Duchu
© Dariusz Michalski SJ
Łódź 2019
Nihil obstat: L.dz. 2019/4/NO/P
Za pozwoleniem
Przełożonego Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej
Towarzystwa Jezusowego – Tomasza Ortmanna SJ
Warszawa, 30 marca 2019 r.
Książka nie zawiera błędów teologicznych.
Redakcja
Joanna Sztaudynger
Anna Lasoń-Zygadlewicz
Projekt graficzny i skład
Bogumiła Dziedzic
Ilustracje
Sylwia Cwynar
ISBN 978-83-65469-44-1
MOCNI W DUCHU – Centrum
90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60
tel. 42 288 11 53
mocni.centrum@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl
Zamówienia:
tel. 42 288 11 57, 797 907 257
mocni.wydawnictwo@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl/sklep
Wydanie pierwsze
„Jest sens rozpocząć od nowa,
niech twoje niepokoje i lęki
nie wyznaczają granic
twoim możliwościom”.
ks. Krzysztof Grzywocz
Na początek
Przestań zmieniać,
zacznij akceptować.
I ciesz się tym,
co niesie każdy dzień.
Każdy nowy dzień, który rozpoczynamy o poranku, jest jakimś nowym początkiem w naszym życiu. Gdy przyglądamy się uważniej historii, odkrywamy, że takich nowych początków jest bardzo wiele. Praktycznie co chwila rozpoczynamy coś nowego. Kiedyś, dawno temu, miał miejsce początek świata. Pewnego dnia zaistniał też twój świat, gdy pojawiłeś się na nim! Być może świat tego nie odnotował, ale z pewnością był to nowy początek życia – twój początek. Nie tylko nowy początek dla ciebie, ale i dla świata, który już odtąd nie był taki sam. Wątpisz w to?
Jeśli tak, to pomyśl o narodzinach Jezusa. Bezsprzecznie był to nowy początek dla świata, choć na początku tylko niewielka garstka – Maryja, Józef, prości pasterze czy Magowie mieli tego świadomość. A przecież życie Jezusa zmieniło tak wiele! Nie zapominaj, że On obiecał być z tymi, którzy w Niego wierzą. Gdy pojawiłeś się na świecie, Jezus ponownie pojawił się na nim – przez ciebie!
A potem były kolejne nowe początki w twoim życiu, jedne bardziej dostrzegalne, inne mniej: twoje pierwsze słowo „nie” podkreślające, że nie jesteś już tą samą psychiczną jednością ze swoją matką, ale kimś zupełnie odrębnym. Pierwszy dzień w szkole. Pierwsza Komunia święta. A potem matura, egzamin z dojrzałości na tamtym etapie twojego życia. I dalej – pierwsza miłość. Następnie decyzja o dalszej drodze życia, która tak wiele zmieniła. A potem pierwsza praca. I pierwszy poważny kryzys życiowy. Dalej, być może, doświadczenie przełomu życia, gdy odkrywałeś, że świat po czterdziestce – zarówno ten na zewnątrz ciebie, jak i ten wewnątrz – wydał się zupełnie inny niż wcześniej. Chwile, gdy czułeś, że Bóg daje ci szansę, aby zacząć od nowa. A może też kolejne etapy dojrzałego życia, starości...
Trochę już przeżyłeś. Masz swoją mądrość. I bardzo dobrze – już wiesz, że nie wszystko złoto, co się świeci. Nie dajesz się łatwo nabrać błyskawicznym i cudownym przepisom na szczęśliwe życie (nie obawiaj się, nie zamierzam ich pomnażać zawartymi w tej książce refleksjami). A skoro już wiesz dostatecznie dużo, to zapewne wiesz także i to, że sam nowy początek nie wystarcza. Że można go zmarnować. Można go nie zauważyć lub zlekceważyć, albo nie podjąć – bo przecież tak, jak było do tej pory, było dobrze. Albo można uznać hurraoptymistycznie, że teraz już na pewno wszystko mi się uda. Ale można też zwyczajnie zatrzymać się nad swoim obecnym miejscem w życiu. Jakkolwiek trudne, bolesne czy nudne by się nie wydawało, gdy spojrzysz na nie w perspektywie wiary – odkryjesz ze zdziwieniem, że jest… nowym początkiem. Wprawdzie nie takim, jakiego się spodziewałeś, ale jednak twoim własnym. Takim, który nie należy do nikogo innego.
Chcę cię zaprosić do odkrycia go w sobie. Do tego, abyś dał sobie czas i poczuł go w sobie. Bez pośpiechu. Masz wielką szansę spotkać się z nim i zobaczyć, co on z sobą niesie, do czego zaprasza. Być może, stawiając sobie pytanie: „Od kogo pochodzi?”, odkryjesz na nowo, jak wiele miłości ma w sobie Bóg? A może pytając się: „Po co jest mi dany?”, zdobędziesz się na odwagę nazwania tego, czym do tej pory kierowałeś się w życiu i za czym obecnie tęskni twoje serce? Może po prostu odkryjesz, jak bardzo pragniesz być sobą – tym, kim naprawdę w głębi siebie jesteś, i że to nic strasznego. Choć do tej pory jeszcze tego nie doświadczałeś...
W tej książeczce zawarłem czterdzieści różnych myśli. Dlacze-go czterdzieści? To symboliczna liczba nowego początku. Czterdzieści dni wzbierały wody potopu, po którym nastała nowa ziemia. Po czterdziestu latach Mojżesz ujrzał płonący, a niespalający się krzew na pustyni Synaj. A potem usłyszał wezwanie do oswobodzenia Izraelitów. Czterdzieści lat szedł Izrael po pustyni, aby wejść do Ziemi Obiecanej. Czterdzieści dni pościł Jezus na pustyni przed rozpoczęciem publicznej misji głoszenia Królestwa Bożego. Przez czterdzieści dni od Zmartwychwstania ukazywał się Jezus swoim uczniom, przekonując ich o tym, że naprawdę żyje.
Wreszcie, z ludzkiego punktu widzenia, umowna czterdziestka to znaczący moment w życiu, gdy doświadczamy kryzysu wieku średniego. Gdy coś w nas pęka, przełamuje się. Gdy życie już bez żadnych ogródek mówi nam: „Zatrzymaj się, zwolnij, przestań biec i zobacz, że tak, jak żyłeś do tej pory – dalej po prostu się nie da. Zgódź się na siebie i na innych. Przestań zmieniać, zacznij akceptować. Nie koncentruj się już tak bardzo na zdobywaniu. Zaakceptuj potrzebne i konieczne straty. I ciesz się tym, co niesie każdy dzień”.
Mam nadzieję, że tych czterdzieści krótkich myśli pomoże ci odkryć, jak wielkim darem jest każdy nowy początek w twoim życiu. Nawet ten najbardziej zwyczajny, jak choćby poranek – nasz powszedni, nowy początek. Mam nadzieję, że zawarte tu refleksje pomogą ci spojrzeć w nowy sposób na siebie, ludzi i Boga. Życzę ci... dobrego początku!
1. Odnaleźć sens
Czy wiesz, ilu ludzi
cieszysz tym, że się rozwijasz
i piękniejesz wewnętrznie?
Choć może sam tego
nie dostrzegasz.
Zapewne nie raz dziwiłeś się, że piękne kwiaty wyrastają w najbardziej zaskakujących miejscach. I to wcale nie w tych eksponowanych czy najlepszych, jak można by się tego spodziewać. Lubię być zaskakiwany wielobarwnymi pąkami różnych rozmiarów rosnącymi w przydrożnych rowach, czasem na nieużytkach, a nawet pomiędzy chodnikowymi płytami. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to, co robią, jest głupie. Czemu rosną w miejscach tak nieużytecznych i niepozornych? Wydają się tam zupełnie zbędne, jakby zabłąkane. A jednak wywołują uśmiech na twarzy obserwatora, zaskoczonego ich obecnością.
Każdy z nas został zasadzony przez Boga w określonym miejscu świata. I może ci się wydawać, że jest ono całkowitą pomyłką – nawet to miejsce geograficzne, w którym przyszło ci żyć, pracować i mieszkać. Wątpliwości zawsze jest łatwo wzbudzić: brudne, szare miasto. Albo: opuszczona i nieciekawa wieś. A może twoje wątpliwości sięgają jeszcze dalej i myślisz, że twoje miejsce we wspólnocie: rodzinie, małżeństwie, pracy czy zakonie, jest całkowitą pomyłką? Jednocześnie przychodzi ci na myśl, że musi gdzieś być zupełnie inne, cudowne miejsce, w którym będziesz mógł wykazać cały swój potencjał albo odnaleźć upragniony spokój. Gdy ustępują uczucia niezadowolenia, zmęczenia czy rozczarowania, odkrywasz, że choć miejsce, w którym przyszło ci żyć, wydaje się nie do końca takie, jak byś tego oczekiwał, to jednak jest wystarczające do tego, byś mógł być taki jak te kwiaty – rozwijać się i być ważny dla innych.
Bóg nadał sens każdemu z nas. Wyraża się on choćby w tym, że mamy kwitnąć tam, gdzie zostaliśmy posadzeni. Jakkolwiek niewłaściwym miejscem wydawałoby się nam to, gdzie jesteśmy, nie musimy ulegać pokusie szukania lepszego. Tego DOSKONAŁEGO. Nie musimy przesadzać się do botanicznego ogrodu: w lepsze miejsce na świecie, w lepsze powołanie niż to, które obecnie mamy do spełnienia. Tak naprawdę, takie miejsce nie istnieje. Jak mawiał św. Ignacy Loyola: „Zmiana miejsca pobytu nie zmienia obyczajów”. Natomiast możemy zgodzić się na siebie samych: na miejsce naszego zasadzenia, na nasze otoczenie, czasem na samotność lub inne niedogodności czy utrapienia wynikające z naszego położenia. Dla Boga nie ma miejsc beznadziejnych. Choć czasem sami tak myślimy o przestrzeni naszego życia.
Możesz dziś na nowo spojrzeć na siebie i na swoją szarą codzienność. Możesz kwitnąć w każdym miejscu, zmieniając je łagodnością i pięknem, które masz w sobie. I do tego z pewnością uzdolnił i powołał cię Bóg.
Nie rzeczywistość sama,
ale serce, z jakim ku niej przystępujemy,
daje rzeczom kształty i kolory.
(H. Sienkiewicz)
2. Nowe serce
Ludzie wielkiego serca
nie umierają z powodu zasolenia,
ponieważ dopływ i odpływ
działa u nich równie skutecznie.
W Ziemi Świętej u stóp Góry Hermon bierze początek potok Jordan. Jego wody, płynąc w dół, tworzą pierwszy zbiornik, którym jest Jezioro Genezaret. Jest to miejsce pełne życia: w wodzie są ryby, na brzegach rosną wielobarwne rośliny, a nad powierzchnią unoszą się ptaki. Wody Jordanu płyną dalej i tworzą kolejny zbiornik. Tym razem całkowicie pozbawiony życia. Jest nim Morze Martwe. Wygląda pięknie – w różnych odcieniach lazuru. Ale na dnie leży sól. Nie ma tam ani ryb, ani roślin, ani ptaków. Brakuje widocznych oznak życia. Czy wiesz, dlaczego te same wody Jordanu raz tworzą zbiornik pełen życia, a raz całkowicie inny? Odpowiedź jest prosta. Bo przez Jezioro Genezaret woda wpływa i wypływa. Natomiast do Morza Martwego tylko wpływa.
Podobnie jest z nami. Każdy z nas nosi w sobie pewien zbiornik, powszechnie uważany za źródło życia. Jest nim serce. To narząd, do którego krew wpływa i z którego wypływa. To dzięki temu przepływowi tętni w naszych sercach krew, dostarczając tlenu naszym organom. Możemy więc chodzić, myśleć, śmiać się, odczuwać – generalnie: funkcjonować na różne sposoby. To narząd, który niczego dla siebie nie zatrzymuje. Wszystko, co dostaje, oddaje dalej. Gdyby krew zatrzymała się w sercu, przestalibyśmy żyć.
Tak jest w biologicznym wymiarze serca. Ale każdy z nas ma także serce w wymiarze duchowym. Księga Przysłów mówi o tym wyraźnie: „Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło” (Prz 4,23). Zostaliśmy wezwani do tego, aby strzec serca w wymiarze duchowym, jest ono bowiem ośrodkiem, z którego bierze początek nasze nastawienie do świata, ludzi i nas samych. To z niego wypływa nasza postawa, nasz sposób funkcjonowania, myślenie, motywacje. Jesteśmy ludźmi wolnymi. Każdy z nas ma serce w sensie biologicznym. Ale dopiero poprzez codzienne decyzje i wybory decydujemy o tym, czy będzie ono organem pełnym życia, czy też pozbawionym go. Czy będziemy ludźmi wielkiego serca, to znaczy ludźmi miłości (którzy nie tylko dużo biorą, ale i dużo dają), czy też będziemy stawać się ludźmi martwego serca, skupionego wyłącznie na braniu.
Są ludzie, którzy gromadzą i zatrzymują wszystko tylko dla siebie. Ale są także i tacy, którzy umieją dawać, a nie potrafią przyjmować. Spójrz w swoje serce i zobacz, czego ci najbardziej potrzeba. Pamiętaj, że Bóg w niczym się nie pomylił i stworzył twoje serce zdolne zarówno do brania, jak i dawania.
3. Umniejszyć się
Jeśli chcesz spotkać się
z drugim człowiekiem,
potrzebujesz własnego
umniejszenia.
Potrzebujesz zamilknąć,
by usłyszeć drugiego.
Istnieje żydowski midrasz, czyli mądrościowe opowiadanie, które mówi, że gdy Bóg stwarzał świat, sam musiał się umniejszyć. Postąpił tak, aby mogło powstać coś nowego: słońce, planety, zwierzęta czy rośliny. Stwórca musiał niejako sam się skurczyć, aby zrobić miejsce dla tego, co miało się pojawić. Na początku bowiem Bóg wypełniał sobą wszystko. Wydaje się, że to pierwsze umniejszenie się Boga powtórzyło się później jeszcze co najmniej dwukrotnie. Bóg umniejszył się, gdy Jezus Chrystus przyszedł na świat pod postacią małego, żydowskiego noworodka. Chłopiec ten przyjął na ziemi niewygody, chłód i ubóstwo. A ostateczne i największe umniejszenie się Boga miało miejsce w osobie już dorosłego Jezusa, który pozwolił przybić się do krzyża i ostatecznie na nim umarł. Przyjął cierpienie, odrzucenie i śmierć. Zdecydował się na radykalne umniejszenie siebie, aby stworzyć wielką przestrzeń w swym sercu. Przestrzeń na działanie Ojca. Owocem tego działania stało się nasze pojednanie z Bogiem-Ojcem. Właśnie tam, na krzyżu, w przestrzeni serca Jezusa każdy z nas został na nowo przedstawiony Bogu-Ojcu, przyciągnięty do Niego. To właśnie największa tajemnica Najświętszego Serca Jezusa!
Święty Jan Chrzciciel wypowiedział znaczące słowa o Jezusie i o sobie samym: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,30). Umniejszanie się nie jest sztuką dla sztuki. Nie jest ascetycznym ćwiczeniem pokory w celu zdobycia cnót czy budowania własnej doskonałości. Umniejszenie się Boga przy stworzeniu świata było stworzeniem przestrzeni dla człowieka. Popatrz na siebie. Jeśli chcesz spotkać się z drugim człowiekiem, potrzebujesz własnego umniejszenia. Potrzebujesz zostawić to, czym do tej pory się zajmowałeś. Potrzebujesz zamilknąć, by usłyszeć drugiego. Potrzebujesz także zrezygnować z własnych wyobrażeń o tym, jaki powinien być ten drugi, abyś mógł go przyjąć po prostu takim, jaki jest. Bez tego koniecznego umniejszenia się nie możesz naprawdę spotkać drugiego człowieka. Jeśli tego zabraknie, wtedy kontakt z drugim pozostanie wyłącznie czymś zewnętrznym, bez realnego spotkania.
Często boimy się umniejszenia siebie, ponieważ jesteśmy przekonani, że coś stracimy. To prawda, ale paradoksalnie utrata jakiejś części siebie prowadzi do pełniejszego bycia sobą. Rezygnuję z jakiejś części „ja” na rzecz „my”. Tym samym staję po stronie wspólnoty. Tak jak Jezus stanął po stronie naszej więzi z Bogiem. Bóg umniejszył siebie, aby zrobić miejsce człowiekowi: tobie i mnie. I udzielił nam łaski, abyśmy mogli umniejszać się na co dzień. Dzięki temu tworzymy nową jakość: wspólnotę z Bogiem i drugim człowiekiem.
Miłość trzeba pielęgnować jak dziecko,
aby się nie zaziębiła, nie zwariowała,
nie wyleciała przez okno jak ptak.
(ks. Jan Twardowski)
4. Spojrzeć inaczej
Bóg stworzył wszystko takie,
jakie miało być.
Wszystko było dobre.
Dziś potrzebuje ciebie,
abyś dobrymi oczyma
patrzył na ludzi,
z którymi przyszło ci żyć.
I na samego siebie też.
Gdy kilka lat temu otrzymałem od ojca prowincjała dyspozycję, aby posługiwać w domu rekolekcyjnym w Gdyni, mogłem cieszyć się przywilejem korzystania z tarasu widokowego. Roztacza się z niego przepiękny widok na Półwysep Helski, Zatokę Gdańską oraz samą Gdynię. Na początku fascynowało mnie patrzenie tak daleko, jak mogłem sięgnąć wzrokiem. A potem znalazłem upodobanie w przyglądaniu się miastu. Lubiłem patrzeć na nie w ciągu dnia i stawiać sobie pytanie: „Jak to możliwe, że całe miasto: autobusy, pociągi, szpitale, port itp., że to wszystko jeszcze funkcjonuje? Co sprawia, że rano miasto się budzi i funkcjonuje? Lepiej czy gorzej, ale jednak żyje!”.
To spostrzeżenie zachęca mnie, by pójść dalej i spróbować spojrzeć inaczej na świat, w którym sam żyję. Pewnie jak większość ludzi, mam skłonność do częstszego dostrzegania zła a nie dobra. Łatwiej przychodzi mi zauważyć, że we wspólnocie zakonnej ktoś dzieli się przede wszystkim swoim rozczarowaniem albo coś zaniedbuje. Podobne spojrzenie narzuca się w patrzeniu wstecz: na miniony czas. Nie inaczej jest z różnymi sytuacjami i relacjami, z którymi mierzę się każdego dnia – doświadczam pokusy, by przede wszystkim dostrzegać to, co mi się nie podoba. A ostatecznie się temu poddać i zaprzestać czynienia dobra. Pisze o tym św. Paweł: „Łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7,18-19). Ta postawa nie musi odnosić się wyłącznie do czynienia czegoś, ale może także dotyczyć naszego sposobu patrzenia na to, co nas otacza, i na nas samych.