Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To miał być dla Hermiony upragniony, długo wyczekiwany wyjazd na którym miała nadzieję zbliżyć się ze swoim tatą, u którego mieszkała od czasu śmierci matki.
Czekając na peronie dziewczyna dostaje telefon od rodzica - z powodu nagłego aresztowania szefa kuchni w należącej do niego restauracji jest zmuszony zrezygnować z wyjazdu. Rafał jest jednak przedsiębiorcą, więc by nie stracić pieniędzy wydanych już na bilety oraz hotel upiera się, by jego córka pojechała do Kołobrzegu z jego przyjacielem, Aleksandrem.
Hermiona w pierwszej chwili od razu się buntuje i ma zamiar wracać do domu, jednak po krótkiej rozmowie z Alkiem ostatecznie postanawia zaryzykować.
Jak potoczą się te cztery dni w Kołobrzegu?
Kim stanie się dla niej Aleksander?
Czy po tym co się stało Hermionie uda się porozumieć z tatą?
I czy idealny na pozór mężczyzna jest na pewno tym, za kogo się podaje?
Książka zawiera opisy +18
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 335
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przyjaciel mojego
taty
J.K.Sindal
ISBN: 9788396910325
Wydanie pierwsze - poprawione
Wszelkie prawa zastrzeżone
Dla moich dzieci,
jesteście całym moim światem.
Rozdział 1
Hermiona
Stoję przed otwartą walizką, wypchaną po brzegi rzeczami, które zamierzam zabrać ze sobą na czterodniowy wyjazd do Kołobrzegu. Na reszcie łóżka wciąż leżą kolejne ubrania, które również chciałabym spakować, ale zwyczajnie nie mam już gdzie ich upchnąć.
Zerkam na wyświetlacz telefonu – mam jeszcze cztery godziny do pociągu. Może uda mi się jakoś przepakować bagaż i zmieścić resztę rzeczy lub przynajmniej ponownie rozważyć, co tak naprawdę będzie mi potrzebne.
W końcu to tylko cztery dni.
Wyrzucam wszystko ponownie z walizki i postanawiam najpierw posegregować to wszystko – sukienki do sukienek, bielizna do bielizny i tak dalej.
Pół godziny później wciąż uważam, że potrzebuję wszystkiego, co zaplanowałam spakować, nawet jeśli nie mieści się to w walizce. W końcu nie ma tego aż tak dużo – kosmetyki, ręcznik plażowy, dwa stroje kąpielowe, cztery sukienki na plażę oraz dwie na wieczór. Biorę też ze sobą jedne krótkie, jeansowe spodenki i długą spódnicę oraz pasujące do nich dwie bluzki. Do tego oczywiście bielizna na zmianę, koszula nocna, klapki na plażę i sandały do chodzenia po mieście. Postanowiłam również zabrać ze sobą cienki sweter, na wypadek chłodniejszych wieczorów. Nie byłam na plaży od lat i nie wiem, czego się spodziewać po zachodzie słońca. W Warszawie upały nie odpuszczają nawet nocą, ale nad morzem zawsze bardziej wieje. Zresztą, przezorny zawsze ubezpieczony.
Ponownie układam wszystko w torbie i tym razem udaje mi się zmieścić więcej niż poprzednio (pewnie kwestia ułożenia), ale wciąż brakuje mi miejsca na sweter i kosmetyczkę.
Zdesperowana stwierdzam jednak, że nic więcej już nie poradzę. Sweter przewieszę przez torbę, aby nie spadł, gdy będę ją ciągnęła, a kosmetyki upcham w torebce. Muszę jedynie pilnować, aby nic mi nie wypadło, bo jeśli wszystko się z niej wysypie, to nigdy nie uda mi się tego pozbierać. Oczami wyobraźni widzę, jak torebka upada mi na peronie i muszę na klęczkach zbierać szminki i cienie pomiędzy nogami spieszących się na pociąg ludzi.
Aż mnie przechodzą ciarki na tę myśl.
Idę do łazienki, gdzie po dokładnym ogoleniu każdego zakamarka swojego ciała wchodzę pod letni prysznic, który, choć na kilka minut, daje mi wytchnienie od panującego już drugi tydzień upału. Nie cierpię zimna, ale to, jak gorący jest w tym roku lipiec, sprawia, że zaczynam tęsknić za chłodniejszą jesienią, co jest dla mnie dość dziwne – uwielbiam lato. Słońce, ciepło i uczucie wolności zawsze kojarzyły mi się z beztroskim okresem wakacji, przerwy od szkoły i związanych z nią obowiązków.
W tym roku wakacje zaczęły się dla mnie oficjalnie już pod koniec kwietnia, jednak dopiero po napisaniu matury i egzaminie ustnym poczułam prawdziwą wolność. Towarzyszyła jej pewna melancholia, ponieważ długi rozdział mojego życia właśnie dobiegał końca. Dotychczas moim głównym obowiązkiem była nauka, której poświęcałam najwięcej czasu. Teraz postanowiłam skupić się na czymś innym – na swoim życiu.
Choć wiele osób mi to odradzało, zdecydowałam się na rok przerwy w nauce i rozpoczęcie studiów dopiero w przyszłym październiku. Dlaczego? Powód jest bardzo prosty – nie mam pojęcia co chcę robić w życiu, poza tym, że musi być to coś związanego z historią lub literaturą. Może powinnam zostać nauczycielką? Pracować w muzeum? Jechać do Afryki w poszukiwaniu mumii faraonów? Skąd mam wiedzieć, w jakiej pracy najlepiej się odnajdę? Większość ludzi w moim wieku już wie, w czym się sprawdzi, wybrała odpowiednie kierunki studiów i poszukuje pracy w zawodzie, aby zdobywać niezbędne doświadczenie. A ja? Ja mam w głowie kompletną pustkę.
Postanowiłam więc poświęcić ten rok na zastanowienie się nad swoim życiem, poznanie samej siebie i podjęcie przemyślanej, dojrzałej decyzji.
Nic chuja nie wiem jak to zrobię, skoro nawet wybór odpowiednich ubrań na czterodniowy wyjazd niemal mnie przerósł. Pewnie gdyby nie Kaśka, moja najlepsza przyjaciółka, która spędziła ze mną cały wczorajszy dzień, wciąż nie wiedziałabym, co spakować do tej przeklętej, małej walizki.
Po prysznicu szybko ubrałam się w swoją ulubioną letnią sukienkę. Była biała w niebieskie kwiaty, na cienkich ramiączkach, dopasowana u góry, a lekko rozkloszowana poniżej talii, kończąca się równo z kolanami. Delikatny, bawełniany materiał sprawiał, że przy tegorocznych upałach była idealna na kilkugodzinną podróż pociągiem.
Zastanawiałam się przez chwilę, czy warto nakładać makijaż, ale ostatecznie postanowiłam jedynie podkreślić rzęsy tuszem i nałożyć czerwoną szminkę. Duże prawdopodobieństwo, że podkład i cienie już przed dotarciem na dworzec spłynęłyby mi z twarzy od upału.
Odsunęłam się od lustra zajmującego całe drzwi mojej szafy, aby upewnić się, że dobrze wyglądam. Moje włosy, tak ciemne, że prawie czarne, układały się delikatnymi falami wokół mojej okrągłej twarzy. Ciemne brwi, długie rzęsy i lekko opalona cera sprawiały, że wyglądałam lekko orientalnie. Jedynie oczy miałam jasne – czysty błękit odziedziczony po mamie.
W ostatniej chwili przed wyjściem przypominam sobie o kolczykach i łańcuszku, które przygotowałam sobie wczoraj przed snem – jest to śliczny, pozłacany komplet, który dostałam pod choinkę od przyjaciółki. Uwielbiam go i zakładam jedynie od święta. A ten wyjazd, pierwszy od śmierci mojej mamy pięć lat temu, jest dla mnie takim właśnie świętem.
Biorę walizkę, wypchaną po brzegi torebkę i wychodzę z mieszkania, upewniwszy się, że wszystkie okna oraz sprzęty są wyłączone. Zamykam drzwi na klucz i kieruję się szybkim krokiem w stronę przystanku tramwajowego, z którego za dwie minuty odjedzie tramwaj na Dworzec Centralny. Jeśli nie zdążę, będę musiała czekać dwadzieścia minut na kolejny, co spowoduje, że spóźnię się na pociąg, albo będę musiała jechać z przesiadkami, co zajmie jeszcze więcej czasu i pewnie również się spóźnię.
Czuję wibrowanie telefonu w torebce, ale go ignoruję, starając się jak najszybciej przebierać nogami i jednocześnie nie spocić się przy tym jak świnia.
Wbiegam do środka w ostatnich sekundach, a drzwi zamykają się za mną. Siadam na najbliższym fotelu i cieszę się chłodem, jaki daje mi klimatyzacja, bo mimo zbliżającego się wieczoru upał nie ustępuje.
Wyjmuję telefon i odblokowuję ekran. Nieodebrane połączenie od taty. Od razu dotykam zielonej słuchawki i oddzwaniam, ale nie odbiera. Dzwonię ponownie, bez skutku. Może się spóźni? Mam nadzieję, że nie, bo nie znam tego jego kumpla, który jedzie razem z nami.
W ogólnie to nie rozumiem, czemu nie mogliśmy jechać po prostu razem, tylko we dwoje. Tata twierdził, że w większym gronie zawsze weselej i kompletnie nie zważał na moje niezadowolenie. Miałam nadzieję, że ten wyjazd będzie tylko dla nas, abyśmy się do siebie zbliżyli, ale oczywiście wyszło jak zwykle.
Koledzy taty to zawsze byli nudziarze. Tak jak on, większość z nich była po czterdziestce, byli żonaci lub po rozwodach, z dziećmi, które albo były zbyt małe, abym miała ochotę z nimi rozmawiać, albo zbyt dorośli, aby mieli ochotę rozmawiać ze mną. Tak więc wszelkie wyjścia z tatą do jego znajomych zawsze były dla mnie istną katastrofą. W ogóle to ta czterdziestka to dziwny wiek – jedni zostają już dziadkami, podczas gdy inni dopiero myślą o ustatkowaniu się i poważnym związku. Grono znajomych taty zdecydowanie jest bliżej tego pierwszego.
O jego najnowszym koledze nie wiem wiele, tyle tylko, że poznali się jakieś pół roku temu, w czasie gdy księgowy zatrudniony w restauracji ojca leczył się na raka. Ten cały Aleksander ma biuro rachunkowe, które zajmuje się całą księgowością, ponieważ tata nie chciał zatrudniać nikogo na stałe w nadziei, że pan Tadek wyzdrowieje.
I tak od pół roku rozlicza nas ten Aleksander, a w czasie licznych spotkań obaj się bardzo zaprzyjaźnili. Tata wielokrotnie chciał, abym go poznała, ale zawsze udawało mi się wymigać. Słowa „matura” i „nauka” miały tu ogromne znaczenie. Bo i po co miałabym go poznawać? Wszyscy znajomi taty są jednakowo starzy, zmęczeni życiem i po prostu nudni. Wpatrzeni w swoje żony i dzieci lub bez końca wspominający „stare, dobre czasy”.
Wysłałam tacie wiadomość z pytaniem, za ile będzie na dworcu, oraz do Kasi, aby zapytać, czy na pewno nie chce jechać z nami. Po chwili odpisuje, że zdecydowanie nie zamierza jechać z dziadkami. Cóż, nie ma to jak wsparcie psychiczne, prawda?
Przykro mi, bo gdyby była ze mną, przynajmniej miałabym z kim porozmawiać, ale z drugiej strony ją rozumiem – jej rodzice przeżywają trudny okres i zwyczajnie nie stać ich na opłacenie takiego wyjazdu. Proponowałam, że zapłacę, a ona odda mi później, ale kategorycznie odmówiła. Była zbyt dumna na coś takiego. Nie dziwię się zresztą, bo na jej miejscu postąpiłabym dokładnie tak samo.
Gdy od dworca dzielą mnie już tylko dwa przystanki, szybko odnajduję bilet na pociąg w telefonie i sprawdzam, z którego peronu odjeżdża. Chowam telefon do torebki, biorę walizkę i podchodzę do wyjścia, gdy telefon znów zaczyna dzwonić.
No na serio się dzisiaj nie dogadamy?
Znów muszę zignorować przychodzące połączenie, bo tłum wychodzący z pojazdu porywa mnie ze sobą. Usiłuję przepchać się na bok przystanku, ale nie ma szans – ludzie mnie staranują, jeśli nie będę szła z prądem.
Wchodzę na peron czwarty i zerkam na wiszący pośrodku zegar. Mam jeszcze całe piętnaście minut do odjazdu. Wyjmuję ponownie telefon i dzwonię do taty. Na szczęście tym razem odbiera już po dwóch sygnałach.
– Tato? Czy coś się stało? Gdzie jesteś? – dopytuję, rozglądając się po peronie, ale oprócz mnie są tu tylko dwie starsze panie siedzące na ławce, grupka młodzieży i jakiś facet, który niepewnie spogląda w moją stronę. Odwracam się do niego tyłem, udając, że nie widzę jego spojrzenia.
– Hermiono, nic się nie stało… To znaczy, stało się, ale nie mi… Nasz szef kuchni, Marek, wpadł z jakimiś narkotykami. Nie wiem dokładnie, bo nie miał wiele czasu na rozmowę. Powiedział tylko, że dostał sankcję na trzy miesiące.
Przetrawienie tej informacji zajmuje mi kilka sekund.
– Ale przecież miał pracować te cztery dni z rzędu, abyśmy mogli wyjechać… – zaczyna do mnie docierać, że w takim wypadku z wyjazdu nici.
Znowu.
– Tak, ja nie mogę, ale ty jedź. Rozmawiałem kilka minut temu z Aleksandrem, jest już na peronie. Miał być z młodszym bratem, ale jemu też coś wypadło. Jedźcie sami – mówił to wszystko, jakby opowiadał o pogodzie, a mi dosłownie opadała szczęka.
Wiem, że ojciec nie jest najbardziej zainteresowanym dzieckiem rodzicem na świecie i ogólnie to przez większość czasu wisi mu, co robię, no ale żeby wysyłać mnie na czterodniowy wyjazd z kompletnie obcym mi facetem?
Jakby wyczuwał moje rosnące z każdą sekundą wkurwienie, od razu zaczyna się tłumaczyć.
– Aleksander to dobry gość, naprawdę. Odpowiedzialny. Będziesz przy nim bezpieczna, nie martw się. No i nie chcę, żeby te pieniądze, które już wydałem na pociąg i hotel, całkowicie przepadły.
Pieniądze. Zawsze chodzi tylko o nie. To dla nich praktycznie całe dnie spędza w restauracji, ignorując moje istnienie przez większość czasu.
A teraz wysyła mnie przez nie na drugi kraniec Polski z nieznajomym.
– Chyba żartujesz – odpowiadam, naprawdę wciąż w to wszystko nie dowierzając.
– Nie, Hermiono, wiem, jak bardzo cieszyłaś się na ten wyjazd. Jedź, poleż na plaży, pozwiedzaj, doładuj baterie. Ja zostanę w Warszawie i zajmę się restauracją. Wiesz, że beze mnie nie dadzą tu sobie teraz sami rady.
– A nie możesz zamknąć na te cztery dni?
– Oszalałaś? Przecież to lato i w dodatku weekend. Zamknięcie na tych kilka dni będzie mnie kosztowało mnóstwo pieniędzy!
– Nic cię nie będzie kosztowało, po prostu zarobisz w tym miesiącu trochę mniej. Przecież nie brak nam pieniędzy.
– Oj, już nie przesadzaj, to tylko kilka dni. Pojedziemy razem następnym razem – chcę protestować dalej, ale nie dopuszcza mnie do głosu – Muszę już kończyć, sama wiesz, że o tej godzinie zawsze mamy urwanie głowy.
Rozłącza się.
Stoję oniemiała z kompletną pustką w głowie, usiłując zmusić się do myślenia, co dalej. Jestem zła na ojca za całą zaistniałą sytuację. Wiem, że aresztowanie kucharza to przecież nie jego wina, ale dlaczego tak łatwo zrezygnował z tego wyjazdu? Wiem, że pieniądze są dla niego najważniejsze, ale to już lekka przesada.
A przede wszystkim, dlaczego ot tak, bez żadnego zawahania postanowił oddać mnie pod opiekę całkowicie obcemu facetowi? Czy on nie czyta gazet, ani nawet nie przegląda Facebooka? W każde wakacje aż roi się od historii o młodych kobietach, które zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach na wakacjach. Wiem, że nie jestem najważniejszą osobą w jego życiu, ale aż do tej chwili nie wiedziałam, jak mało dla niego znaczę.
Czuję łzy zbierające się pod powiekami, ale choć staram się z całych sił wziąć się w garść i je przepędzić, to i tak kilka z nich spływa po moich policzkach, ale od razu ocieram je wierzchem dłoni.
Nie będę ryczeć na środku peronu tylko dlatego, że tatuś mnie nie kocha. Takie emocjonalne dno pozwalam sobie poczuć tylko będąc w domu, zamknięta na cztery spusty w swoim pokoju.
Spoglądam na zegar – mam jedenaście minut na podjęcie decyzji, co dalej.
Przypominam sobie, jak tata mówił, że ten Aleksander jest już na peronie. To pewnie ten facet, który przyglądał mi się, gdy tylko tu przyszłam.
Nie mając zbytniego wyjścia, odwracam się i szukam mężczyzny wzrokiem. Siedzi na ławce kilka kroków ode mnie, wpatrzony w ekran smartfona, jednak z jego postury i napiętych mięśni przedramion da się wyczuć, że jest zdenerwowany. Pewnie jemu też nie pasuje niańczenie jakiejś osiemnastki. Może to nawet i lepiej? Tato co prawda kazał mi jechać, ale nie ma go tu i nie zmusi mnie, abym wsiadła do tego pociągu. Równie dobrze mogę się dogadać z tym jego kumplem, że każde pójdzie w swoją stronę.
Pomimo patrzenia w telefon musiał mnie obserwować kątem oka, ponieważ gdy robię pierwszy krok w jego stronę, od razu podnosi na mnie swój wzrok.
A mnie aż zatyka z wrażenia.
Facet wygląda na oko coś koło trzydziestki. Krótkie, jasne blond włosy są wycieniowane według najnowszej mody, kwadratowa szczęka pokryta milimetrowym zarostem, pełne różowe usta. I oczy o pięknym, piwnym odcieniu.
Ten gość na pewno nie jest przyjacielem taty. Nie ma szans, to w ogóle inna liga.
Rozglądam się niepewnie po reszcie peronu, ale oprócz kilku osób wsiadających do odjeżdżającego za kilka minut pociągu i tych dwóch starszych pań nikogo więcej nie widzę.
Widząc, że zamarłam w połowie drogi do niego, mężczyzna podnosi się i pokonuje dzielące nas pozostałe trzy kroki.
– Cześć. Jestem Alek – wyciąga dużą, męską dłoń w moją stronę, a ja automatycznie odwzajemniam ciepły, silny uścisk – A ty jesteś zapewne Hermiona?
Całkowicie zaschło mi w gardle, więc kiwam jedynie potakująco głową, przyciskając do ciała dłoń, którą uścisnął.
– Tato, już na pewno powiedział ci, co się stało – znowu kiwam głową – Przykra sprawa z tym aresztowaniem, ale rozumiem, że nie może ci towarzyszyć. Mój brat też właściwie w ostatniej chwili się wymigał, bo jego dziewczyna złamała nogę i postanowił się nią zaopiekować.
Zanim tata wspomniał o tym kilka minut temu, nie miałam pojęcia, że jego brat miał być z nami.
Nagle dociera do mnie coś jeszcze – ten wyjazd nie był w ogóle dla mnie, a jedynie dla taty. Zauważyłam, że od jakiegoś czasu modniej się ubiera i bardziej o siebie dba, ale nie przywiązałam do tego większej wagi. W dobie internetu, TikToka i WhatsAppa każdy z nas chce dobrze wyglądać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zacznie nagrywać wideo, które trafi do sieci i pójdzie w świat.
Teraz, patrząc na mężczyznę stojącego przede mną, uświadamiam sobie, co tak naprawdę się działo – ta zmiana w moim tacie była spowodowana młodszym kolegą, do którego prawdopodobnie chciał się upodobnić. Tylko po co? Chciał znów poczuć się młody? A może chodzi o kobietę? Co prawda nie mam nic przeciwko, żeby sobie kogoś znalazł, w końcu rozwiedli się z mamą, gdy byłam mała, ale po co mu to całe odmładzanie?
Tak czy inaczej, ten wyjazd był dla niego. Chciał się pewnie polansować na Instagramie, jaki to on cool facet otaczający się młodymi, pięknymi ludźmi. Normalnie taki typ „spoko loko, luz i spontan”. Wiedział, że będzie mi przykro, jeśli pojedzie na taki wyjazd sam, więc wziął mnie na doczepkę. A teraz zostałam sama.
No dobra, nie sama. Chociaż chyba wolałabym tam jechać w pojedynkę niż z tym obcym gościem.
– O czym myślisz?
– Co? – pytam lekko zaskoczona, wyrwana z odmętu ciemnych myśli.
– Od kilku chwil nic nie mówisz i wyglądasz na zamyśloną i udręczoną.
– Nie jestem udręczona – odpowiadam od razu, co zapewne tylko potwierdza jego przypuszczenia.
– Usiądziemy? – wskazuje na ławkę, przy której wciąż stoi jego brązowa walizka.
Mam ochotę odmówić, wyjść z tego okropnego dworca i wrócić do domu, ale w sumie, co mi szkodzi? I tak od tego nadmiaru emocji i myśli ledwo stoję na nogach. Równie dobrze mogę usiąść i zebrać siły przed przejechaniem z powrotem połowy miasta.
– Wiem, co sobie myślisz. Jesteś zła na tatę i nie masz najmniejszej ochoty na wyjazd z obcym facetem. Nie dziwię się. Na twoim miejscu też bym się bał.
Och, jak miło, że przynajmniej on zdaje sobie sprawę z tego, jak kiepsko to wszystko wygląda. Dobrze, że nie jest tak oderwany od rzeczywistości jak mój ojciec.
Zerkam na zegar. Siedem minut.
– Nie boję się – odpowiadam, bo o dziwo to prawda. – Po prostu odechciało mi się już tego wyjazdu. I w ogóle wszystkiego – dodaję ciszej.
– Rozumiem cię.
To, że jest młodszy, niż myślałam, i o niebo przystojniejszy, nic nie znaczy – to wciąż przyjaciel taty, a tacy nie rozumieją nastolatek.
– Tak, już to sobie wyobrażam – odpowiadam głosem przesiąkniętym sarkazmem.
W tej chwili powinien uznać, że nie ma ochoty na wyjazd z nafochaną osiemnastolatką i czym prędzej stąd uciec. Zamiast tego parska cicho śmiechem i spogląda w moją stronę.
– Przywykłaś do narzekań starszych panów na krnąbrną młodzież i w głowie ci się nie mieści, że ktoś starszy mógłby cię zrozumieć, co? Wiedz zatem, że nie jestem aż tak stary jak reszta przyjaciół twojego taty. Mam trzydzieści trzy lata, nie zapomniałem jeszcze, jak to jest być nastolatkiem, tym bardziej że mam dwudziestoletniego brata, którym opiekuję się od dziesięciu lat.
Zerkam na niego zaciekawiona. Ma trzydzieści trzy lata, a jego brat dwadzieścia, zatem gdy wziął na siebie tak tą wielką odpowiedzialność, miał zaledwie dwadzieścia trzy, a brat dziesięć. Nie znam wielu osób, które zdobyłyby się na coś takiego i jeszcze w tym czasie osiągnęły cokolwiek w życiu. A on wychował brata i jeszcze otworzył własny biznes.
Może to głupie z mojej strony, ale jakoś tak zdobył lekkie uznanie w moich oczach tym wyznaniem, co jest nie lada wyczynem, zważywszy na to, że jestem raczej negatywnie nastawiona do ludzi, a już na pewno do tych z otoczenia taty.
– Wiesz, mamy teraz dwie opcje – mówi, kompletnie niezrażony moim milczeniem – możemy rozejść się tu i teraz, wrócić do domu, spędzić te dni jak każde inne, powielając nudną rutynę. Możemy też wsiąść w ten pociąg czekający przed nami i fajnie spędzić najbliższe cztery dni, wylegując się na plaży, jedząc lody i pijąc kolorowe drinki w knajpach. Decyzja należy do ciebie.
– Dlaczego nie pojedziesz sam?
– A co to za przyjemność być na takich wakacjach samemu?
Siedzę chwilę w ciszy, zastanawiając się nad jego słowami.
W sumie ma rację. To, że wrócę teraz do domu, nikogo nie obejdzie. Ojciec i tak będzie całe dnie spędzał w restauracji, a Kaśka ma podwójne zmiany w Żabce, więc nie da rady się ze mną nawet spotkać. Będę leżeć na łóżku, wpatrzona w sufit, zastanawiając się nad moim donikąd prowadzącym życiem. Jeśli jednak wsiądę w ten pociąg, mam szansę (niewielką, ale zawsze) w miarę dobrze się bawić w towarzystwie tego całkiem znośnego (jak na kolegę taty) faceta. Gdy zegar wskazywał dwie minuty do odjazdu, wstałam z ławki, chwyciłam rączkę walizki i poprawiłam torebkę na ramieniu.
– Lepiej już chodźmy. Nie chcemy się przecież spóźnić, prawda?
Rozdział 2
Aleksander
Wsiadamy do pociągu właściwie w ostatniej chwili. Hermiona, początkowo zdeterminowana by samodzielnie poradzić sobie z wniesieniem torby przez wąskie wejście, w końcu pozwala sobie pomóc gdy zawartość jej wypchanej po brzegi torebki niemal wysypuje się na podłogę.
Wiem, że kobieca torebka to prawdziwa skarbnica rzeczy potrzebnych i niepotrzebnych, ale ta dziewczyna zdaje się doskonale opanowała sztukę maksymalnego wykorzystania jej pojemności.
Znalezienie naszego przedziału zajmuje nam chwilę, ale gdy w końcu udaje nam się usiąść, Hermiona wygląda na całkowicie wycieńczoną. Od razu przyjmuje pomoc przy umieszczaniu walizki na górnej półce bagażowej, zatrzymując przy sobie jedynie torebkę i sweter, który, sądząc po maksymalnie podkręconej klimatyzacji w pociągu, na pewno wkrótce jej się przyda.
Siadamy naprzeciwko siebie. Hermiona, nie zaszczyciwszy mnie spojrzeniem, wyciąga z torebki książkę w czarnej, mrocznej okładce i całkowicie zanurza się w lekturze. Ja przez chwilę patrzę przez okno – w czasie, gdy byliśmy na dworcu, na zewnątrz zapadła już całkowita ciemność.
Lubię podróżować pociągiem na długich trasach. Przypomina mi to czasy, gdy z rodzicami jeździliśmy zimą na ferie w góry. Leżeliśmy ściśnięci w kulki na siedzeniach, z głowami na kolanach rodziców, wsłuchując się w szum kół pociągu toczącego się po torach, podczas gdy rodzice prosili, abyśmy przynajmniej spróbowali zasnąć. Oczywiście sen nigdy nie nadchodził szybko, ponieważ towarzyszące nam podniecenie z wyjazdu nie ustępowało łatwo.
Przymykam oczy i pozwalam sobie na chwilę odpłynąć do tamtych beztroskich chwil, pełnych szczęścia i poczucia bezpieczeństwa.
Wydawało mi się, że przymknąłem oczy tylko na kilka minut, ale gdy konduktor przychodzi sprawdzić bilety, z zaskoczeniem odkrywam, że spałem przez całe trzy godziny. Szlag. Powinienem zająć się siedzącą przede mną dziewczyną, jak przystało na porządnego, odpowiedzialnego mężczyznę, a zasnąłem zaledwie kilka minut po rozpoczęciu podróży.
– Przepraszam, nawet nie wiem, kiedy zasnąłem – mówię, czując się nieco zawstydzony.
– Nic się nie stało, ja też tego nie zauważyłam – odpowiada, uśmiechając się do mnie delikatnie po raz pierwszy, odkąd ją poznałem.
– Co czytasz? – zagaduję.
Na jej policzkach pojawia się subtelny rumieniec. Zadałem to pytanie jedynie z uprzejmości, ale jej reakcja sprawia, że teraz jestem naprawdę zainteresowany.
– To taki… kryminał.
Nie wierzę jej, ale niech będzie.
– Dużo czytasz?
– W sumie to nie bardzo, ale od czasu do czasu wpadnie mi w ręce dobra książka. A ty?
– Jako nastolatek dużo czytałem, głównie fantastykę i science fiction. Później miałem na to coraz mniej czasu, a z czasem całkiem się poddałem.
Zmęczenie malujące się na jej twarzy uświadamia mi, że zapewne nie zmrużyła oka, pilnując naszych rzeczy, podczas gdy ja w najlepsze sobie spałem.
– Powinnaś się przespać. Ja popilnuję teraz naszych rzeczy.
– Nie trzeba, nic mi nie jest – mówi, przecierając wierzchem dłoni oczy.
– Proszę. No chyba że chcesz przespać pierwszy dzień w Kołobrzegu w swoim pokoju, zamiast zażywać kąpieli słonecznej na plaży.
Mam wrażenie, że chce się dalej sprzeczać, ale rozsądek (lub zmęczenie) wygrywają. Odkłada książkę na niewielki stoliczek i kładzie się na dwóch siedzeniach, opierając torebkę na głowie.
Jej oddech już po kilku minutach staje się miarowy i spokojny, co oznacza, że udało jej się zasnąć.
Mam teraz możliwość dokładniej jej się przyjrzeć.
Rafał nie mówił wiele o córce, a gdy już coś wspominał, odnosiłem wrażenie, że musi być naprawdę bardzo młoda. Spodziewałem się ujrzeć dziecko w wieku lat dwunastu, może trzynastu. A na peron weszła młoda kobieta.
W pierwszej chwili miałem jeszcze nadzieję, że to nie ona, ale gdy zobaczyłem, jak wzburzona rozmawia przez telefon, nabrałem całkowitej pewności, że to z nią mam spędzić nadchodzące dni. Kompletnie nie byłem na to przygotowany.
Gdybym zobaczył ją, zanim Rafał poprosił, abym wziął ją na te wakacje, na pewno bym odmówił. Jednak, spodziewając się dwunastolatki, uznałem, że to nawet całkiem w porządku, abyśmy pojechali razem.
Teraz sam nie wiem, dlaczego nigdy nie dopytałem dokładnie o jej wiek. Ile ona może mieć lat? Na oko to maksymalnie dwadzieścia. Z jednej strony za duża, abym mógł zignorować tę śliczną twarzyczkę z oczami jasnymi jak gwiazdy i ładnie zaokrągloną figurą, a z drugiej za młoda, abym mógł sobie pozwolić na… Na cokolwiek.
Ona również wydała mi się być zdziwiona na mój widok. Pewnie spodziewała się kogoś dużo starszego.
W sumie to lepiej, że to ja jestem tu z nią teraz. Na samą myśl, że jakiś starszy facet miałby się napawać widokiem jej jasnych ud, które widać przez to, że sukienka lekko podwinęła się do góry, zalewa mnie krew.
Z drugiej strony, może byłoby lepiej, gdyby na moim miejscu był ktoś bardziej dojrzały? Pewnie łatwiej byłoby mu oderwać oczy od śpiącej naprzeciwko mnie dziewczyny.
Najciszej, jak tylko potrafię, zdejmuję walizkę z półki i wyciągam sweter, który wziąłem ze sobą na wypadek chłodu. Nakrywam nim Hermionę od pasa w dół, aby nie zmarzła, a ja nie miał pokusy dalej wpatrywać się w jej zgrabne nogi.
Wzdycham, biorąc do ręki telefon i otwierając pierwszy lepszy portal społecznościowy.
Najbliższe dni będą ostrym testem mojej samokontroli.
Rozdział 3
Hermiona
Gdy docieramy do hotelu, jest już kilka minut po ósmej rano. Zwykle w hotelach zameldowanie możliwe jest dopiero po południu, ale tata nie chciał czekać tak długo, wałęsając się z walizkami po mieście, więc zapłacił dodatkowo przy rezerwacji.
Odebraliśmy klucze do naszych pokoi i czym prędzej ruszyliśmy na pierwsze piętro. Oboje byliśmy zmęczeni i potrzebowaliśmy przynajmniej krótkiego odpoczynku.
I śniadania.
Tata miał nam załatwić prowiant na podróż. Wziął nawet swoją walizkę do pracy, bo miał tam jeszcze miejsce na pojemniki z jedzeniem.
Chcieliśmy kupić coś na dworcu, gdy już dojechaliśmy, ale oferowali jedynie okropnie zimne kanapki trzymane w lodówce. Nie chciałam ryzykować bólu zęba już pierwszego dnia wyjazdu.
Wchodzę do niewielkiego, ale przytulnie urządzonego pokoju. Pojedyncze łóżko, stolik nocny, szafa, maleńki stół z dwoma krzesłami. Nie ma wiele, ale na te kilka dni spokojnie mi wystarczy.
Od razu kładę walizkę na jednym z krzeseł i wyjmuję z niej jednoczęściowy strój kąpielowy oraz jedną z sukienek, które wybrałam na plażę, ponieważ jednogłośnie ustaliliśmy, że po śniadaniu to nasz pierwszy i zarazem jedyny przystanek dzisiaj. Pomimo przespania prawie czterech godzin czuję się, jakby przejechał po mnie czołg. Nie mam sił ani najmniejszych chęci na zwiedzanie.
Idę pod prysznic, gdzie częściowo zmywam zmęczenie po całonocnej podróży. Myję też włosy, tłuste i przepocone, choć myłam je zaledwie wczoraj. Te upały są okropne.
Na szczęście tutaj, mimo że wciąż gorąco, jest o niebo lepiej, głównie dzięki wiatrowi, którego w Warszawie prawie nie ma, a tutaj hula w najlepsze. Martwię się jednak o włosy – najbardziej lubię je nosić rozpuszczone, ale przez tutejszą bryzę już po kilku minutach będę miała istne afro i nigdy nie uda mi się rozplątać wszystkich kołtunów.
Po skończonym prysznicu zakładam strój kąpielowy, a na to zwiewną, różową sukienkę do kolan, włosy zaplatam w kucyka i delikatnie podkreślam kredką oraz tuszem oczy.
Zadowolona z efektu wracam do pokoju, a moje oczy od razu tęsknie spoglądają w stronę łóżka. Jestem okropnie głodna, ale przecież jeśli położę się na te dziesięć minut, to nie zrobi to już wielkiej różnicy, prawda?
Czterdzieści minut później budzę się z drzemki, w którą zapadłam na dziesięć minut. Spałabym pewnie dłużej, gdyby nie uparte ssanie w żołądku, ale nawet ten krótki półsen pomógł mi podładować moją wewnętrzną baterię.
Idę do łazienki za potrzebą i przy okazji sprawdzam, czy się nie rozmazałam, ale wszystko wciąż wygląda tak, jak powinno.
Nie mogąc dłużej ignorować burczącego coraz głośniej brzucha, zamykam swój pokój na klucz i pukam do pokoju naprzeciwko, który zajmuje Aleksander. Słyszę ciche zaproszenie. Niepewnie naciskam klamkę i wchodzę do pomieszczenia, które jest lustrzanym odbiciem tego, z którego wyszłam przed chwilą.
– Jest pan gotowy? – pytam, patrząc na pijącego wodę mężczyznę, na co on zaczyna się krztusić.
Szybko do niego podbiegam i zaczynam klepać go po plecach, aż udaje mu się uspokoić.
– Błagam, tylko nie pan. Jestem po trzydziestce, nie sześćdziesiątce.
– Ale…
– Żadnego „ale”… Zresztą, sama widziałaś, że to słowo o mało mnie nie zabiło.
Wybucham śmiechem, a on mi wtóruje i postanawiam się dalej nie sprzeczać. Wszystkim kolegom taty mówiłam „per pan”, ale jak widać, ten jeden różni się od reszty również w tym aspekcie.
– Zatem jesteś gotowy?
– Tak, wezmę tylko portfel.
Patrzę, jak sięga do kieszeni spodni, które miał na sobie w pociągu, i od razu mam okazję lepiej przyjrzeć się jego sylwetce i stylowi.
Jeansy zastąpił dziś szarymi, materiałowymi spodniami, a luźną koszulkę z krótkim rękawem białą, aż nazbyt dobrze dopasowaną koszulą z podwiniętymi rękawami, ukazującymi silne, muskularne przedramiona pokryte gęsto jasnymi włosami.
Przełykam ślinę, której nagle w ustach jakoś dużo, i szybko odwracam wzrok, aby nie zauważył, jak mu się przyglądam. Gość jest przystojny i na pewno o tym wie, ale nie mam zamiaru dodawać mu jeszcze więcej pewności siebie, wlepiając w niego swoje ślepia.
Zamyka pokój na klucz, który chowa w kieszeni spodni i schodzimy na dół.
Śniadanie oczywiście zdążyło się już skończyć, musimy więc szukać czegoś w okolicy. Aleksander zagaduje recepcjonistkę, a ta, aż nazbyt chętnie, pokazuje mu drogę do najbliższego baru śniadaniowego. Dopiero po chwili zauważa, że mężczyzna nie jest sam i krytycznym okiem ocenia mnie od góry do dołu.
Czym prędzej wychodzę z hotelu i dopiero na zewnątrz czekam na Aleksandra. Nienawidzę, gdy ktoś spogląda na mnie w taki oceniający sposób. Czuję się w takich chwilach jak niewolnik wystawiony na sprzedaż na targu.
Idziemy w kierunku wskazanym przez recepcjonistkę, choć z samej przekory, że tak ładnie uśmiechała się do mężczyzny idącego obok mnie, mam ochotę ruszyć w przeciwnym kierunku.
Nie musimy iść długo, bo raptem ulicę dalej widzimy cel naszego szybkiego spaceru – śniadania u Basi.
Zamawiam jajecznicę na boczku z pieczywem i świeżymi warzywami oraz herbatę z cytryną. Aleksander decyduje się na jajka sadzone z kiełbasą i boczkiem oraz kawę.
Pochłaniamy nasze porcje w ekspresowym tempie.
Czuję się o niebo lepiej niż jeszcze dwie godziny temu. Relaksujący prysznic, drzemka i porządny posiłek potrafią jak widać, zdziałać istne cuda, ponieważ oboje nabieramy siły i werwy, jakiej wcześniej zdecydowanie nam brakowało.
Gdy przychodzi do płacenia, Aleksander upiera się, aby zapłacić również za mnie, choć przecież nie ma takiego obowiązku. Poza tym mam swoją kartę, a na niej naprawdę spore oszczędności.
Pieniądze to kolejna rzecz, o jakiej nie pomyślał tata, gdy postanowił jednak zostać w Warszawie. To znaczy, myślał głównie o nich, ale nie tak, jak powinien, bo gdybym była choć trochę bardziej rozrzutna, to teraz musiałabym do niego dzwonić i prosić się o każdy grosz.
W sumie to i tak chyba zadzwonię, aby przesłał mi jakieś pieniądze. To, co tak skrzętnie odkładałam w ostatnich miesiącach, planowałam przeznaczyć na jakąś wycieczkę za granicę w trakcie tego wolnego od nauki roku. Jeśli z własnej kieszeni będę musiała się tu utrzymać, to z mojego wyjazdu będą pewnie nici, a przecież Aleksander nie będzie za mnie płacić cały czas. Tym razem ustąpiłam, bo to nasz pierwszy wspólny posiłek, ale następnym razem będę szła w zaparte do końca.
Pełni energii postanawiamy, że na plażę jest jednak trochę za wcześnie i powinniśmy rozejrzeć się przynajmniej po najbliższej okolicy hotelu.
Kolejne dwie godziny spacerujemy ulicami, starając się zapamiętać sklepy, które mogą nam się w jakiś sposób przydać – spożywcze, z pamiątkami, drogerie. Podziwiamy również co ciekawsze budynki, trafiamy nawet do niewielkiego parku, gdzie, siedząc na ławce pod wysokim dębem, zajadamy się lodami kupionymi w najbliższym sklepie.
W końcu stwierdzam, że dłużej nie dam rady nieść na ramieniu tej ogromnej torebki z całym plażowym wyposażeniem i dopiero teraz sobie uświadamiam, że Aleksander nic ze sobą nie wziął, a pod tym ciasnymi, eleganckimi spodniami na pewno nie ma szortów do pływania. Już nawet nie wspomnę o ręczniku plażowym.
– Gdzie masz wszystko na plażę?
– Mam siebie i ciebie. Co więcej mi trzeba? – mówi to żartobliwym tonem, ale odnoszę wrażenie, że jest w tym jakieś ukryte, drugie dno.
– Ręcznik, szorty, krem do opalania…
– Zdejmę buty i będę gotowy. Za to twoja torebka musi być ciężka – wskazuje na bagaż, który z każdą godziną ciąży mi coraz bardziej – Daj, poniosę.
– Nie trzeba, daję radę.
Po jego minie wiem, że mi nie wierzy, więc ostatecznie ponownie przyjmuję jego pomoc.
Przy okazji zastanawiam się, czy taka chęć pomocy kobietom pojawia się w mężczyznach z wiekiem, czy może trzeba po prostu trafić na takiego, co zawsze chętnie pomoże?
Spotykałam się dotychczas z trzema różnymi chłopakami i żaden z nich zbytnio nie palił się do pomocy. Jeśli nie poprosiłam, to zwyczajnie udawali, że nie widzą, jak się z czymś męczę. A do największego szału doprowadził mnie Jacek – na czwartą randkę zaproponował spacer po galerii i w sumie to byłam z tego zadowolona, ponieważ i tak planowałam kupić sobie nową parę jeansów i jakąś bluzkę. Trochę mnie jednak poniosło i w pewnym momencie szłam obwieszona papierowymi torbami z różnych sklepów. Nie było to wszystko ciężkie, ale zdecydowanie niewygodne do niesienia w pojedynkę. Poprosiłam więc Jacka o pomoc, na co on stwierdził, że jak dałam radę kupić, to dam radę nieść. To było oczywiście nasze ostatnie spotkanie.
Wchodzę w nawigację i sprawdzam, jak daleko od plaży jesteśmy. Na szczęście okazuje się, że nie odeszliśmy podczas tego naszego zwiedzania daleko i w dziesięć minut powinniśmy dojść do brzegu.
Wprost nie mogę się doczekać. Ja, słońce, piasek, szum fal… Przez całych dziesięć minut, które spędziliśmy w ciszy, idąc do naszego celu, myślałam tylko o tym. Dosłownie czułam to wszystko, co będę czuć tak naprawdę już za chwilkę…
Gdy dochodzimy do plaży nogi dosłownie się pode mną uginają, a wszystkie marzenia ulatują ze mnie w ułamku sekundy.
Wiedziałam, że Kołobrzeg to popularne miejsce turystyczne, więc nie spodziewałam się, że będę miała całą plażę tylko dla siebie. Jednak to, co widzę, całkowicie mnie przygniata.
Calutkie wybrzeże, jak okiem sięgnąć jest zawalone tłumem ludzi. Miejscami nie widać nawet złotego piasku, tak blisko siebie poukładane są ręczniki. Wokół roi się od parawanów, a niektóre z nich zajmują naprawdę sporo miejsca. Szum fal ginie w hałasie krzyczących dzieci, które zagłuszają nawet moje własne myśli, a co dopiero to biedne morze. W wodzie nie ma miejsca nawet na szpilkę – wszyscy stoją jeden na drugim.
Siadam na ostatniej kępce trawy graniczącej ze złotym brzegiem morza i chowam twarz w dłonie. Nie jestem typem beksy, ale w tej chwili mam ochotę spędzić tu resztę dnia, płacząc nad moim brutalnie zatłoczonym marzeniem.
Aleksander siada obok mnie, kompletnie nie przejmując się, że może ubrudzić swoje eleganckie, szare spodnie, i delikatnie trąca mnie ramieniem.
– Jest środek dnia, dlatego jest tu tak tłoczno. Z każdą godziną ludzie zaczną się wykruszać – próbuje mnie pocieszyć.
– Ludzie zaczną się wykruszać, bo będzie się robiło coraz chłodniej – zauważam przytomnie.
– Niekoniecznie. Rozejrzyj się. Największy tłok robią rodziny z dziećmi, które teraz pękają z nadmiaru energii i radości, ale za dwie, może trzy godziny będą zmęczone i marudne. Rodzice wezmą je do hotelu, a my będziemy mogli się zrelaksować.
Gdy rozglądam się dokoła dochodzę do wniosku, że pewnie ma rację.
– Tylko co my tu będziemy robić do tego czasu? Siedzieć i patrzeć na ten ogólnopolski spęd?
– My też jesteśmy częścią tego spędu – przypomina mi, a ja nienawidzę, że ma rację. – Każdy chce spędzić wakacje nad morzem.
– Granica morska ma czterysta czterdzieści kilometrów. Dlaczego wszyscy musieli zjechać właśnie tutaj?
– A dlaczego ty tu jesteś?
– Bo tata tak chciał – krzywię się, wypowiadając te słowa, ale taka jest prawda.
Aleksander patrzy na mnie zaskoczony.
– Nie spytał się ciebie o zdanie?
– Oczywiście, że nie. Pewnego dnia powiedział, że jedziemy do Kołobrzegu na cztery dni. Po kilku dniach wspomniał, że będzie z nami jego przyjaciel. Dziś dowiedziałam się, że miał być z nami również twój brat.
Zdziwienie malujące się na jego twarzy powoli przeistacza się we współczucie i coś jeszcze… Coś jakby… wstyd?
– Wybacz. Rafał mówił, że wszystko ci powiedział i nie masz nic przeciwko, jeśli pojedziemy razem.
Nic nie mówię, bo i co miałabym powiedzieć? Miałam przeciwko, i to bardzo, nie zamierzam go w tym aspekcie oszukiwać. Patrzę przed siebie, na dzieci, które niosą w wiaderkach wodę z morza do budowania zamków z piasku.
– Czyj to był pomysł? – pytam po kilku minutach ciszy.
– Jakiś miesiąc temu przyszedł do mojego biura mój brat i zaczął namawiać mnie na męski wyjazd nad morze, ale dla żartów próbowałem się wykręcać. Wtedy wszedł twój tata, a Kuba od razu poprosił go o pomoc w przekonaniu mnie do tego pomysłu. Po kilku minutach jakoś tak wyszło, że postanowiliśmy jechać we troje.
– We troje? – przenoszę na niego wzrok.
Przerażenie, które pojawiło się po tym wyznaniu na jego przystojnej twarzy, z każdą mijającą sekundą staje się coraz bardziej widoczne. Powiedział coś, czego zdecydowanie mówić nie planował. Dosłownie czuję, jak myśli przepływają przez jego głowę, gdy szuka jakiegoś wytłumaczenia lub wymówki do tego, co właśnie powiedział.
– Nie trudź się. I tak nie uwierzę, jak teraz zaczniesz coś tłumaczyć.
Przełykam łzy, które cisną mi się do oczu po raz kolejny dzisiaj. Chyba jednak zamieniam się w beksę.
Staram się wyrzucić z głowy to, co przed chwilą usłyszałam od Aleksandra, bo jeśli będę o tym myśleć, to naprawdę zaraz się tu ekstremalnie poryczę, ale jedno pytanie za nic nie chce dać o sobie zapomnieć.
– Kiedy sobie o mnie przypomniał?
– Hermiono… – zaczyna się wykręcać.
– Odpowiedz – mówię twardo, rozkazującym tonem.
– Zadzwonił do mnie na drugi dzień.
Przetrawiam tę informację.
Potrzebował całego dnia, aby uznać, że wypadałoby wziąć mnie na ten wyjazd ze sobą. Cały, cholerny dzień minął, zanim przypomniał sobie, że istnieję.
Powinnam być zła, smutna lub zrozpaczona. Powinnam płakać, krzyczeć i rzucać, co mi podejdzie pod rękę, aby dać upust swoim emocjom, dokładnie tak, jak miałam na to ochotę jeszcze kilka sekund temu.
Zamiast tego siedzę po prostu, wpatrując się przed siebie i nic już nie czuję. W moim sercu zionie kompletna pustka. Zawsze wiedziałam, że nie jestem zbyt ważna w życiu ojca – rozwiódł się z mamą krótko po moich narodzinach, twierdząc, że dom, żona i dziecko to nie jego bajka. Co prawda odwiedzał mnie w urodziny i Gwiazdkę, ale robił to z poczucia obowiązku, nie dla mnie.
Jednak gdy mama zmarła i musiał się mną zaopiekować, nawet nie próbował się od tego wykręcać. Wiedziałam, że nie jest mu to na rękę, ale byłam wdzięczna, że nie odesłał mnie do ciotki na wioskę pod Białymstokiem, chociaż mógł to zrobić. W ramach podziękowania starałam się nigdy nie przysparzać mu problemów ani trosk, zajmowałam się domem, zakupami i robiłam nam śniadania, zanim wychodził do pracy, czasem zastępowałam kogoś w restauracji, gdy zaszła taka potrzeba.
Tylko po co to wszystko było?
Dosłownie zgubiłam gdzieś cały sens mojego dotychczasowego życia. Starałam się zadowolić kogoś, komu kompletnie na mnie nie zależało. Po co mi to było? Nie mam pojęcia.
Nie mam sił dłużej tak siedzieć i patrzeć na te szczęśliwe rodziny cieszące się wakacjami i urlopem. Choć to okropne, patrzenie na ich idyllę w tej chwili zwyczajnie mnie boli.
Podnoszę się z kępki trawy, która bardzo ucierpiała w ciągu tej godziny, którą spędziłam, gniotąc ją tyłkiem, i odwracam się w stronę Aleksandra. Na jego twarzy wciąż widać malujące się wyrzuty sumienia.
– Idziemy na drinka?
– Jest dopiero szesnasta.
– No właśnie.
Nie czekając na niego, odwracam się tyłem do morza i idę w głąb miasta w poszukiwaniu jakiegoś baru.
Rozdział 4
Aleksander
Zjebałem.
Jak w ogóle doszliśmy do tematu, o tym, kto wpadł na pomysł tego wyjazdu? I jakim kurwa cudem wygadałem się o wszystkim?
Podnoszę się z trawy i szybko podążam za Hermioną.
Cała ta rozmowa bardzo ją dotknęła.
Już wcześniej podejrzewałem, że między nimi coś jest nie tak – większość ludzi chwali się swoimi dziećmi, a Rafał po raz pierwszy wspomniał o córce, gdy powiedział mi, że dziewczyna będzie musiała jechać z nami. Kiedy zapytałem, czemu nie wspomniał o niej od razu, odpowiedział, że chciał najpierw zapytać ją o zdanie.
Okazuje się, że kłamał, a ja to kłamstwo połknąłem, nie zastanawiając się nad nim zbyt długo. Uśpił moje początkowe zdziwienie, aż do wczorajszego telefonu. Kompletnie, nie martwiąc się o możliwe konsekwencje, dał mi pod opiekę swoją nastoletnią córkę.
Śliczną, słodką, niewinną nastoletnią córkę.
Powiedział tylko, że jesteśmy przyjaciółmi i mi ufa. Teraz, gdy o tym myślę, po tym, co usłyszałem od Hermiony, wątpię, żeby to zaufanie do mnie przesądziło o jego decyzji. W końcu znaliśmy się raptem pół roku, a choć myśli, że wie o mnie wszystko, tak naprawdę wie bardzo niewiele – tylko to, co chciałem mu powiedzieć, co pasuje do wizerunku dobrego, szanowanego księgowego.
Wychodzi na to, że kompletnie nie interesuje się swoją córką ani tym, czy jest w dobrych rękach.
Choć dziewczyna dobrze się trzyma, jestem pewien, że w środku rozpada się na tysiące małych kawałków, które planuje dodatkowo polać alkoholem.
Są dwa typy ludzi: ci, co zapijając smutki, powoli o nich zapominają i humor zdecydowanie im się poprawia, i co, którzy zapijając smutki, pogrążają się jeszcze głębiej w czarnej otchłani rozpaczy. Mam nadzieję, że Hermiona należy do tych pierwszych, bo nie mam pojęcia, jak poradzić sobie z załamaną, pijaną nastolatką.
Wchodzimy do pierwszego baru, jaki napotykamy na swojej drodze.
– Czego się napijesz? – pyta, zanim ja zdążę się chociaż rozejrzeć po miejscu, do którego trafiliśmy. Wygląda na to, że kompletnie nie przeszkadza jej spelunkowaty wystrój, o ile w ogóle go zauważyła.
– A nie chciałabyś iść…
– Piwo?
Widać poszukanie czegoś lepszego nie wchodzi w grę.
– Usiądź na zewnątrz – mówię zrezygnowany – Ja nam przyniosę.
– O nie, ja cię zaprosiłam, ja nas obsługuję i płacę.
Patrzę powątpiewająco na jej niewinną, młodziutką twarzyczkę, a ona od razu zauważa, w którym kierunku pobiegły moje myśli.
– Mam osiemnaście lat oraz dowód na potwierdzenie. Dam sobie radę.
– Ale…
Kompletnie mnie ignorując, idzie w kierunku baru, a mężczyzna stojący za ladą od razu patrzy na nią z powątpiewaniem, ale na widok dowodu od razu bierze wysokie kufle i nalewa do nich piwa, do jednego z nich dolewając wpierw soku. Hermiona wyjmuje z tej swojej ogromnej torebki portfel.
Zagryzam zęby, gdy dosłownie zalewa mnie krew na widok tego, jak wyciąga kartę, żeby zapłacić.
– Ja zapłacę – mówię, prawie podbiegając do baru.
Nie zniosę, żeby kobieta, która jest ze mną, płaciła.
– Nie ma mowy.
– Ja nie pytałem – podaję skołowanemu barmanowi kartę, którą ten przyjmuje z powątpiewaniem widocznym na jego opalonej twarzy.
– Zapłaciłeś już za śniadanie – zauważa Hermiona – Nie możesz płacić za mnie przez cały pobyt.
– Dlaczego? – przecież wie, że mam własne biuro rachunkowe i stać mnie na to.
– Tato poprosił, abyś mnie niańczył, a nie za mnie płacił. Mam własne pieniądze.
– Twój tata przewidział, że będziesz potrzebowała pieniędzy i przesłał mi odpowiednią sumę – kłamię.
Wątpię, aby w najbliższym czasie miała ochotę na rozmowę z ojcem (który nawet nie zadzwonił do żadnego z nas, żeby dopytać, czy bezpiecznie dotarliśmy na miejsce), a jak już wrócimy, to pewnie szybko o tym zapomni. Wiem, że jej ojciec zarabia jeszcze więcej ode mnie, ale szanse, że dziewczyna ma wystarczającą sumę, aby utrzymać się tutaj sama przez cztery dni jest nikłe.
– Dlaczego tobie? Zna mój rachunek bankowy – oburza się, podczas gdy barman, stojąc z moją kartą w dłoni, zamiast ściągać z niej należną sumę, patrzy na naszą wymianę zdań.
– Czekasz z podjęciem płatności, aż kufle będą puste? – odwracam się w jego stronę, ignorując pytanie dziewczyny, ponieważ nie mam na nie żadnej odpowiedzi.
Facet od razu bierze do ręki terminal i po kilku sekundach oddaje mi kartę. Biorę szklanki i wychodzę na ogródek barowy. Hermiona, nie mając innego wyjścia, podąża za mną.
Siadamy przy stoliku, z którego możemy najlepiej obserwować zatłoczoną plażę.
– Za co chcesz wypić?
– Często jeździsz na urlop? – odpowiada pytaniem na pytanie.
– Nie. Tak naprawdę to mój pierwszy wyjazd od czasu, gdy zmarli moi rodzice.
– To tak jak i mój. Ostatni raz byłam na wakacjach z mamą, dobrze ponad pięć lat temu – smutnie na chwilę – No to wypijmy za te cztery dni, które są naszym pierwszym odpoczynkiem od lat.
– Zdrowie – stukamy się kuflami i bierzemy po dużym łyku zimnego piwa.
Nie udaje mi się nie skrzywić – kompletny sikacz.
– Boże, to jest okropne – Hermiona postanawia głośno wyrazić swoją opinię na temat bursztynowego napoju – Trzeba było poprosić o butelkowe.
– Trzeba było iść gdzie indziej – z doświadczenia wiem, że nawet butelkowe w takich barach potrafi być rozcieńczone wodą.
– Następnym razem tak zrobimy.
Siedzimy przez chwilę w ciszy, wpatrując się w horyzont. Co prawda otaczająca cisza nas nie jest krępująca, ale obawiam się, że jeśli będziemy tylko siedzieć i pić, to Hermionie alkohol szybko uderzy do głowy. Rozmowa powinna zająć jej umysł na tyle, aby utrzymać ją przy TRZEŹWYCH zmysłach.
– Opowiedz mi coś o sobie.
– O mnie? – pyta zaskoczona, jakbym co najmniej spytał ją o wzór na objętość stożka.
– Tak. Spędzimy w swoim towarzystwie najbliższe trzy dni. Chciałbym wiedzieć o tobie coś więcej, ty zapewne o mnie również.
Zastanawia się przez chwilę, ale w końcu podejmuje temat.
– Jak już wiesz, mieszkam z tatą. Rodzice rozwiedli się, gdy byłam bardzo mała, wychowywała mnie mama. Siedem lat temu dostała raka. Dzielnie walczyła – samotna łza spływa po jej policzku, a ja muszę się powstrzymać, aby jej nie zetrzeć – ale dwa lata później przegrała. Wtedy zamieszkałam z tatą. W maju miałam maturę, ale nie wiem jeszcze, co chcę robić w życiu, więc postanowiłam zrobić sobie roczną przerwę od nauki. To w sumie tyle.
Obserwuję ją uważnie przez kilka sekund, aż zaczyna się wiercić na krześle.
– Co się tak patrzysz? – pyta w końcu.
– Prosiłem, abyś opowiedziała mi o sobie, a zamiast tego opowiedziałaś o swoich rodzicach i szkole.