Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
William Warwick, znany już czytelnikom z tomów Nic bez ryzyka i Ukryte na widoku, po wytropieniu barona narkotykowego z Brixton awansuje na detektywa inspektora. Nikt w Scotland Yardzie nie spoczywa jednak na laurach, bo komendant Hawksby ma dla Williama i jego zespołu nowe wymagające i niewdzięczne zadanie: muszą się przyjrzeć korupcji w Policji Metropolitalnej.
Zgłębiając problem, William uświadamia sobie, że zepsucie sięga znacznie głębiej, niż przypuszczał, i że jego koledzy zbyt często przymykają na nie oko.
To wyczerpujące śledztwo sprawia, że ma mało czasu dla rodziny – i choć to Beth na co dzień opiekuje się ich bliźniętami, także ją czeka nie lada wyzwanie zawodowe.
Błyskotliwa opowieść z zakończeniem, które niejednego czytelnika wprawi w osłupienie!- „Daily Express”
Soczysta, sprawnie opowiedziana historia, która udowadnia, że Jeffrey Archer nie traci formy. - „Daily Mirror”
William Warwick zdążył już stać się ulubieńcem czytelników.- „Mail on Sunday”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 373
Dla Sofii
Oto osoby, którym pragnę podziękować za bezcenne rady i pomoc w zbieraniu materiałów:
Simon Bainbridge, radca królewski Jonathan Caplan, Gillian Green, Alison Prince, Catherine Richards i Johnny van Haeften.
Moje specjalne podziękowania niechaj przyjmą detektyw sierżant Michelle Roycroft (w stanie spoczynku) i starszy nadinspektor John Sutherland (w stanie spoczynku).
W czasie bitwy pod Kopenhagą w roku 1801 dowódca okrętu flagowego dał sygnał lordowi Nelsonowi, aby ten wstrzymał atak na duńską flotę i się wycofał.
Nelson przyłożył teleskop do ślepego oka i rzekł: „Nie widzę sygnału”, po czym, ignorując rozkaz, kontynuował atak i odniósł zwycięstwo w bitwie.
Na pamiątkę tego wydarzenia mówi się po angielsku „turn a blind eye”, „przyłożyć ślepe oko”, udać, że się czegoś nie widzi, przymknąć oko.
Detektyw sierżant Warwick pierwszy mrugnął.
– Proszę mi podać jeden powód, dla którego nie powinienem zrezygnować – rzekł buńczucznie.
– Przychodzą mi na myśl cztery – odparł komendant Hawksby, biorąc go z zaskoczenia.
William potrafiłby wymienić jeden, dwa, ewentualnie trzy, ale nie cztery powody, zrozumiał więc, że Jastrząb ma go w garści. Ufał jednak, że uda mu się wywinąć. Wyjął z wewnętrznej kieszeni oświadczenie o rezygnacji i położył je przed sobą na stole. Wykonał prowokacyjny gest, ale nie zamierzał wręczać kartki, dopóki komendant nie wyłuszczy swoich czterech powodów. William nie wiedział, że jego ojciec zadzwonił rano do Jastrzębia, by go uprzedzić o planowanej przez syna rezygnacji, dzięki czemu komendant miał czas przygotować się do spotkania.
Po wysłuchaniu mądrych słów sir Juliana komendant już wiedział, dlaczego detektyw sierżant Warwick rozważa rezygnację, i wcale nie był zaskoczony decyzją Williama.
– Miles Faulkner, Assem Rashidi oraz nadinspektor Lamont – rzekł Jastrząb, rozpoczynając rozgrywkę pierwszym serwisem, na razie bez punktu.
William nie odpowiedział.
– Jak ci wiadomo, Miles Faulkner nadal przebywa na wolności i nie pomogło postawienie wszystkich służb na nogi, zapadł się pod ziemię. Chcę, żebyś wywlókł go z tej lisiej nory, w której się skrył, i wsadził za kratki, gdzie jego miejsce.
– Detektyw sierżant Adaja świetnie sobie poradzi z tym zadaniem – zapewnił William, odbijając piłeczkę nad siatką.
– Ale szanse na sukces znacznie się zwiększą, jeżeli wy dwaj połączycie siły, podobnie jak podczas operacji „Koń trojański”.
– Jeżeli drugim powodem jest Assem Rashidi – rzekł William, próbując odzyskać inicjatywę – z pewnością nadinspektor Lamont zgromadził wystarczającą ilość dowodów, by ten gagatek nie ujrzał światła dziennego przez kilkanaście lat, a ja nie jestem potrzebny, żeby trzymać go za rączkę.
– Zgodziłbym się z tobą, gdyby nie to, że Lamont dziś rano złożył rezygnację – odparł komendant.
Po raz drugi William został wzięty z zaskoczenia i nie miał ani chwili na rozważenie konsekwencji tej nowiny, bo Jastrząb dorzucił:
– Musiał poświęcić prawo do pełnej emerytury, zapewne więc nie będzie chętny do współpracy, gdy przyjdzie pora na składanie zeznań podczas procesu Rashidiego.
– Forsa, którą znalazł w „pustej” torbie w fabryce narkotyków Rashidiego, zrekompensuje mu to z naddatkiem – rzekł William, nie kryjąc sarkazmu.
– Już nie. Dzięki twojej interwencji zwrócono wszystko co do pensa. Jedno jest pewne, dwie rezygnacje tego samego dnia to stanowczo zbyt wiele jak dla mnie.
– Piętnaście do zera – podliczył William pod nosem.
– Jest też rzeczą oczywistą, że to ty zajmiesz miejsce Lamonta jako główny świadek Korony oskarżającej w procesie Rashidiego.
Trzydzieści do zera.
William zachodził w głowę, czy Jastrząb ma jeszcze jakiegoś asa schowanego w rękawie. Postanowił zachować milczenie w oczekiwaniu na trzeci serw komendanta.
– Widziałem się dziś rano z komisarzem – podjął po chwili Hawksby. – Poprosił mnie o utworzenie nowej jednostki, która zajmie się korupcją w policji.
– Policja Metropolitalna ma już jednostkę antykorupcyjną – przypomniał William.
– Ta będzie bardziej aktywna, pracowałbyś pod przykrywką jako tajny agent. Komisarz dał mi wolną rękę, sam wybiorę zespół, którego jedynym zadaniem będzie usunięcie zgniłych jabłek z beczki, tak dosłownie się wyraził. Chce, żebyś prowadził bieżące dochodzenia i składał raporty bezpośrednio u mnie.
– Komisarz nigdy mnie na oczy nie widział – padła odpowiedź jak piłka odbita z linii końcowej kortu.
– Powiedziałem mu, że to ty stoisz za sukcesem operacji „Koń trojański”.
Czterdzieści do zera.
– Szczerze mówiąc, to parszywa misja – ciągnął Jastrząb. – Spędzisz dużo czasu, przepytując kolegów, którzy mają na sumieniu jedynie drobne przestępstwa. – Komendant znów umilkł przed kolejnym serwem. – Po incydencie z Lamontem komisarz nie zamierza dłużej ignorować problemu i dlatego poleciłem ciebie.
William nie mógł odebrać woleja i uznał swoją przegraną w pierwszym gemie.
– Jeżeli podejmiesz się tej pracy – rzekł Jastrząb – to będzie twoje pierwsze zadanie. – Przesunął po biurku teczkę z napisem POUFNE.
William zawahał się, w pełni świadom, że to kolejna pułapka, ale nie mógł się powstrzymać i otworzył teczkę. Na pierwszej stronie wydrukowano pogrubionymi kapitalikami DETEKTYW SIERŻANT J.R. SUMMERS.
Serw po stronie Williama.
– Byłem z Jerrym w Hendon – powiedział. – To jeden z największych bystrzaków w naszym roczniku. Wcale mnie nie dziwi, że szybko awansował na detektywa sierżanta. Obstawiano, że tak będzie.
– Nie bez powodu. Na początek trzeba znaleźć wiarygodny pretekst, który pozwoli ci się z nim skontaktować, a potem zdobyć jego zaufanie i sprawdzić, czy zarzuty, jakie wysuwa wobec niego przełożony, są zasadne.
Piłka źle podana.
– Jeżeli będzie wiedział, że należę do jednostki antykorupcyjnej, nie powita mnie z otwartymi ramionami jako starego przyjaciela.
– Dla wszystkich oprócz mnie pracowników w tym budynku wciąż jesteś członkiem specjalnej sekcji antynarkotykowej i przygotowujesz się do procesu Rashidiego.
Drugi serw.
– Trudno nazwać kuszącą propozycją szpiegowanie przyjaciół i kolegów – wyraził powątpiewanie William. – Byłbym zwykłym kapusiem pod przykrywką.
– Sam bym tego lepiej nie ujął – przyznał Jastrząb. – Może to coś zmieni, jeśli wspomnę, że detektyw sierżant Adaja i detektyw sierżant Roycroft już się zaciągnęli, a tobie pozostawię decyzję, których dwu spośród nowych konstablów dobrać do zespołu.
Zero do piętnastu.
– Zapomina pan, sir, że detektyw sierżant Roycroft przymknęła oko, gdy Lamont przygarnął tę torbę pieniędzy po nalocie konia trojańskiego.
– Nie zrobiła tego. Detektyw sierżant Roycroft sporządziła obszerny raport do mojej wiadomości. Między innymi dlatego przywróciłem ją do stopnia sierżanta – odparł Jastrząb.
Zero do trzydziestu.
– Ależ to nie powinno być poufne – zaprotestował William.
– Właśnie że powinno, bo dzięki temu przekonałem Lamonta do zwrotu pieniędzy i złożenia rezygnacji.
Zero do czterdziestu.
– Muszę omówić pańską propozycję z Beth i z rodzicami, zanim podejmę decyzję – rzekł William i zrobił przerwę na popicie wody.
– Niestety to niemożliwe – odparł Jastrząb. – Jeżeli podejmiesz się tej nad wyraz delikatnej misji, nikt poza obrębem tych ścian nie może się o tym dowiedzieć. Nawet twoja rodzina musi żywić przekonanie, że nadal jesteś związany z sekcją antynarkotykową i przygotowujesz się do procesu Rashidiego. Przynajmniej nie będziesz kłamał, bo aż do zakończenia procesu pociągniesz oba zadania.
– Czy może być jeszcze gorzej? – spytał William.
– O tak – rzekł Jastrząb. – Funkcjonariusz, który zawiaduje wizytami w Pentonville, poinformował mnie, że Assem Rashidi ma dziś umówione spotkanie z naszym starym przyjacielem panem Boothem Watsonem, radcą koronnym. Wypada mi zatem stwierdzić, detektywie inspektorze Warwick, że wynik sprawy, która wyglądała na prostą i nieskomplikowaną, jeszcze nie jest przesądzony.
Dopiero po chwili dotarło do Williama, że komendant wyjął kolejnego asa z rękawa. Wziął więc swoją pisemną rezygnację i schował ją do kieszeni.
– Zobaczymy się za parę dni, Eddie – rzucił Miles Faulkner, wysiadając z nieoznakowanego vana i przystępując do jedynego nieprzećwiczonego etapu ucieczki.
Ruszył ostrożnie w stronę plaży dobrze wydeptaną ścieżką. Po przejściu około stu metrów spostrzegł żarzący się koniec papierosa – latarnię morską prowadzącą uciekiniera z dala od niebezpiecznych raf.
Szedł ku niemu mężczyzna ubrany cały na czarno. W milczeniu podali sobie ręce.
Kapitan poprowadził jedynego pasażera przez piasek do motorówki kołyszącej się na płytkiej wodzie. Kiedy znaleźli się na pokładzie, załogant uruchomił silnik i nakierował motorówkę w stronę czekającego jachtu.
Miles poczuł ulgę, dopiero kiedy kapitan podniósł kotwicę i odpłynął, a okrzyk radości wydał, gdy na dobre opuścili wody terytorialne. Wiedział, że gdyby go schwytano, nie tylko dostałby podwójny wyrok, ale nie byłaby mu dana ponowna szansa ucieczki.
Pan Booth Watson, radca królewski, zajął miejsce naprzeciw potencjalnego klienta, wyjął gruby plik akt z torby firmy Gladstone i położył go przed sobą na szklanym stoliku.
– Z wielkim zainteresowaniem zgłębiłem pańską sprawę, panie Rashidi – zaczął. – Chciałbym pokrótce wyliczyć stawiane panu zarzuty i przedstawić ewentualną linię obrony.
Rashidi kiwnął głową, nie spuszczając z oka siedzącego naprzeciwko prawnika. Jeszcze nie zadecydował, czy zatrudnić BW, jak nazwał go Faulkner. W końcu od tej decyzji zależało, czy dostanie dożywocie. Potrzebował cavaliera, który oczaruje ławę przysięgłych, skrzyżowanego z rottweilerem gotowym rozszarpać na kawałki świadków oskarżenia. Czy Booth Watson posiadał cechy takiego zwierzęcia?
– Korona będzie usiłowała dowieść, że prowadził pan imperium narkotykowe. Oskarżą pana o sprowadzanie w ogromnych ilościach heroiny, kokainy i innych nielegalnych substancji, stwierdzą, że ciągnął pan z tego procederu milionowe zyski, kontrolował kryminalną siatkę agentów, dilerów i kurierów. Ja zaś będę dowodził, że był pan niewinnym gapiem, który w trakcie nalotu Policji Metropolitalnej przypadkiem znalazł się pod ostrzałem i przeraził niepomiernie na wieść, do czego służył ów lokal.
– Czy może pan ustawić ławę przysięgłych? – spytał Rashidi.
– Nie w tym kraju – odparł stanowczo Booth Watson.
– A sędziego? Da się przekupić? Albo zaszantażować?
– Nie. Dowiedziałem się jednak niedawno o sędzim Whittakerze czegoś, co może się okazać dla niego zawstydzające, a dla nas przydatne. Ale będę to musiał jeszcze sprawdzić.
– Co to takiego? – spytał żywo Rashidi.
– Nie wyjawię tej informacji, dopóki nie zdecyduję, że będę pana reprezentował.
Rashidiemu nawet przez myśl nie przeszło, że Bootha Watsona nie da się kupić. Uważał prawników za sprzedajne dziwki, z którymi trzeba się tylko potargować o cenę usługi.
– Nasz czas jest ograniczony, proponuję zatem rozpatrzeć dokładniej zarzuty i ewentualną linię obrony.
Dwie godziny później Rashidi podjął decyzję. Booth Watson był tak oblatany w sądowych procedurach i kruczkach pozwalających naginać – ale nie łamać – przepisy prawa, że stało się oczywiste, dlaczego Miles Faulkner wysoko go cenił. Czy jednak radca królewski zechce go bronić, nie mając choćby małego podparcia?
– Jak panu wiadomo, Koronna Służba Prokuratorska wstępnie wyznaczyła termin pierwszej rozprawy na piętnasty września w Old Bailey – przypomniał Booth Watson.
– Będę więc musiał regularnie się z panem konsultować.
– Moja stawka to sto funtów za godzinę.
– Zapłacę z góry dziesięć tysięcy.
– Proces może się przeciągnąć na kilka dni, a nawet tygodni. Honorarium adwokackie za kolejne dni rozprawy będzie znaczącą kwotą.
– Wobec tego dwadzieścia tysięcy – rzucił Rashidi.
Booth Watson skinął głową bez słowa.
– Powinien pan wiedzieć jeszcze jedno. Koronę będzie reprezentował sir Julian Warwick, radca królewski, a jego córka wystąpi jako adwokat młodsza.
– Pewnie jego syn wciąż liczy na to, że złoży zeznanie przed sądem.
– Gdyby nie złożył – rzekł twardo Booth Watson – przegrałby pan przed rozpoczęciem procesu.
– Będziemy musieli przyznać mu zawieszenie egzekucji, przynajmniej do czasu, aż go pan rozszarpie, kiedy zajmie miejsce dla świadka.
– Może nawet nie przesłucham Chórzysty. Chcę, żeby przysięgli zapamiętali byłego nadinspektora Lamonta, który ma to i owo za uszami, a nie detektywa sierżanta Williama Warwicka – rzekł Booth Watson i w tym momencie strażnik otworzył drzwi.
– Pięć minut, sir. Już i tak przekroczył pan limit czasu.
Booth Watson kiwnął głową.
– Jeszcze jakieś pytania, panie Rashidi? – spytał, gdy drzwi się zamknęły.
– Kontaktował się z panem ostatnio Miles?
– Pan Faulkner nie jest już moim klientem. – Booth Watson zawahał się, po czym dodał: – Dlaczego pan pyta?
– Mam dla niego ciekawą propozycję biznesową.
– Może mnie pan wprowadzi – zachęcił Booth Watson, zdradzając się z tym, że pozostaje w kontakcie z Faulknerem.
– Udziały mojej spółki, Marcel i Neffe, straciły gwałtownie na wartości po moim aresztowaniu i fali druzgocących artykułów w prasie. Potrzebuję kogoś, kto wykupi pięćdziesiąt jeden procent akcji po aktualnej cenie rynkowej. W dniu, w którym wypuszczą mnie z więzienia, zapłacę mu za nie podwójnie.
– Ale to może trochę potrwać.
– Panu też zapłacę podwójnie, jeśli mnie pan wyciągnie.
Booth Watson znów kiwnął głową. Nie ulegało kwestii, że był dziwką, choć przyznać trzeba, że bardzo drogą.
William nie mógł się powstrzymać i pojechał z powrotem do Brixton miejskim autobusem. Tym razem jednak nie towarzyszyło mu czterdziestu uzbrojonych policjantów szykujących się do rozbicia największego gangu narkotykowego w stolicy, lecz tłumek gospodyń domowych udających się na zakupy.
Po drodze patrzył z góry na charakterystyczne miejsca zapamiętane z operacji „Koń trojański”, którą przeprowadzili poprzedniego dnia. Ten autobus zatrzymywał się na każdym przystanku, pasażerowie wysiadali i wsiadali, a górny pokład nie został przerobiony na centrum dowodzenia, skąd Jastrząb mógł nadzorować największy nalot antynarkotykowy w dziejach Policji Metropolitalnej, zwanej powszechnie Met.
Ukazały się dwa wieżowce mieszkalne. Na następnym przystanku William zbiegł po schodkach i wyskoczył z autobusu. Detektyw sierżant Jackie Roycroft czekała na niego, siedząc w cieniu. Tym razem nie było strategicznie rozmieszczonych czujek strzegących dostępu do budynku.
Kiedy zbliżali się do bloku B, minęła ich starsza kobieta ze sklepowym wózkiem wypełnionym ciężkimi torbami. Williamowi zrobiło się jej żal, pod wpływem jakiegoś impulsu obejrzał się za nią, a potem ruszył w kierunku znajomego budynku. Wsiadł razem z Roycroft do windy – nie powstrzymał ich żaden wykidajło – i Jackie wcisnęła guzik dwudziestego trzeciego piętra.
– Całą posesję przetrząsnęli technicy, ale nic nie znaleźli. Jastrząb uznał, że powinniśmy dobrze się rozejrzeć, bo a nuż coś przeoczyli. Wyszli stąd o świcie – powiedziała Jackie.
– „Nie mam pojęcia, kiedy to mogło być – rzekł William, przeciągając sylaby – z pewnością wszakże była to pora nadzwyczaj nieprzyjemna”.
– No, dawaj, oświeć mnie – rzekła Jackie.
– Sir Harcourt Courtly wypowiada te słowa do lady Gay Spanker w Ubezpieczeniu Londynu. – Widząc nieprzeniknioną minę Jackie, William dodał: – To ze sztuki Boucicaulta.
– Dziękuję za przekonujący dowód – odparła Jackie, kiedy wyszli z windy na korytarz, gdzie zobaczyli oparte o ścianę ciężkie drzwi.
Technik złota rączka nie bawił się w otwieranie licznych zamków, po prostu wystawił drzwi prowadzące do jaskini. Jaskini Aladyna?
– Dobra robota, Jim – pochwalił William, wchodząc do apartamentu, który pasowałby do Mayfair.
Zwrócił uwagę na nowoczesne, stylowe meble porozstawiane po pokojach, puszysty dywan, w którym zapadały się stopy, obrazy współczesnych malarzy – Bridget Riley, Davida Hockneya i Allena Jonesa – ozdabiające wszystkie ściany. Szklane figurki Lalique’a rzucały się w oczy w całym mieszkaniu, przypominając Williamowi o francuskim wychowaniu Rashidiego. Nie mieściło mu się w głowie, jak taki kulturalny człowiek mógł tak źle skończyć.
Jackie zaczęła rozglądać się po salonie, szukając śladów narkotyków, podczas gdy William skupił się na dużej sypialni. Dość szybko zorientował się, że technicy wykonali zadanie starannie, choć zdziwił go brak przedmiotów codziennego użytku, jakie spodziewał się tu znaleźć – grzebienia, szczotki do włosów, szczoteczki do zębów, mydła. Tylko rządek garniturów z Savile Row i tuzin szytych na miarę koszul od Pinka z Jermyn Street, jakby świeżo przywiezionych z pralni. Nic takiego, czego Booth Watson nie mógłby odrzucić jako nienależące do jego klienta. Wtem na wewnętrznej kieszeni jednej z marynarek spostrzegł wyhaftowane inicjały „A.R.”. Tego już tak łatwo Booth Watson nie odrzuci. William złożył równo marynarkę i umieścił w worku na dowody.
Następnie jego uwagę przykuła stojąca na nocnym stoliku fotografia w ozdobnej srebrnej ramce z wygrawerowaną dużą literą A – kojarzyła się bardziej z Bond Street niż z Brixton. Wziął ją do ręki i przyjrzał się bliżej sportretowanej kobiecie.
– Mam cię – powiedział, umieszczając solidną srebrną ramkę w innej torebce.
Zanotował numer telefonu stojącego po drugiej stronie łóżka, a potem zaczął się przyglądać obrazom na ścianach. Drogie, nowoczesne, ale nienadające się na dowód rzeczowy, chyba że Rashidi kupił je od znanego handlarza, który zechciałby stawić się w sądzie jako świadek Korony i wyjawić nazwisko klienta. Mało prawdopodobne. Nie mieliby w tym przecież żadnego interesu. Fotografia w srebrnej ramce stanowiła zatem najlepszy łup.
Przez chwilę podziwiał obraz Warhola przedstawiający Marilyn Monroe. Technicy postawili go na podłodze, odsłaniając zamknięty sejf. Natychmiast ruszył na poszukiwanie technika Jima, który wyciągnął robiący wrażenie komplet kluczy. Jim w ciągu kilku minut uporał się z zamkiem. William otworzył sejf, ale szafeczka w środku była pusta.
– Cholera. Zobaczył nas, kiedy podchodziliśmy. – Przypomniał sobie raptem babcię, która minęła ich, pchając wyładowany wózek. Wiedział, że coś w jej wyglądzie mu nie pasowało, i teraz to sobie uzmysłowił. Wszystko się zgadzało oprócz butów. Najnowszego modelu Nike. – Cholera – zaklął znów, gdy w drzwiach stanęła Jackie.
– Znaleźliście coś godnego uwagi? – spytała. – Bo ja nie.
Zamaszystym gestem William podniósł plastikową torebkę z fotografią w srebrnej ramce.
– Gem, set, mecz – podsumowała Jackie, dla żartu salutując szefowi.
– Gem i owszem – odparł William – może nawet set. Ale skoro Booth Watson wystąpi w Old Bailey jako obrońca Rashidiego, wynik meczu jeszcze nie jest przesądzony.
Nikt nie chciał usiąść przy jego stole, dopóki wszyscy nie nabrali przekonania, że nie wróci.
Trzeciego dnia po ucieczce Faulknera Rashidi zszedł do kantyny na śniadanie, zajął miejsce u szczytu pustego stołu i zaprosił dwóch współwięźniów, Tulipana i Rossa, żeby do niego dołączyli.
– Miles na pewno wyjechał już z kraju – rzekł Rashidi.
Strażnik więzienny postawił przed nim talerz z jajkami na bekonie. Był jedynym więźniem, któremu serwowano bekon bez skórki. Inny strażnik podał mu egzemplarz „Financial Timesa”. Funkcjonariusze więzienni szybko przyjęli do wiadomości, że stary król odszedł, a na tronie zasiadł nowy. Dworzanie nie okazywali zaniepokojenia. Nowy król był naturalnym następcą Faulknera, co więcej, miał zapewnić nieprzerwany dostęp do przywilejów i korzyści.
Rashidi przejrzał notowania giełdowe i ściągnął brwi. Z dnia na dzień wartość akcji Marcel i Neffe spadła o kolejne dziesięć pensów, co osłabiło jego spółkę, narażając na przejęcie. Nic nie mógł na to poradzić, choć znajdował się zaledwie kilka mil od Giełdy.
– Niedobre wieści, szefie? – zagadnął Tulipan, nadziewając parówkę na widelec i pakując ją do ust.
– Ktoś próbuje mnie wyautować z interesu – odparł Rashidi. – Ale mój adwokat trzyma rękę na pulsie.
Marlboro Man kiwnął głową. Odzywał się rzadko, czasami tylko zadał jakieś pytanie. Jastrząb przestrzegł tajnego agenta, że zbyt wiele pytań wzbudzi podejrzenia Rashidiego. Nadstawiaj uszu, pouczył, a zdobędziesz tyle dowodów, że posiedzi długo.
– Co nowego w sprawie dostaw? – spytał Rashidi.
– Wszystko pod kontrolą – zapewnił Tulipan. – Ściągamy ponad tysiaka tygodniowo.
– A co z Boyle’em? Zdaje się, że nadal zaopatruje swoich starych klientów, zmniejszając moje zyski.
– Problem rozwiązany. Boyle ma zostać przeniesiony do kicia na wyspie Wight.
– Jak to załatwiliście?
– Funkcjonariusz od przeniesień zalega od kilku miesięcy z opłatami za hipotekę – wyjaśnił krótko Tulipan.
– Wobec tego opłacimy mu następny miesiąc z góry – zdecydował Rashidi. – Zależy mi na przeniesieniu jeszcze kogoś oprócz Boyle’a, to mniej ryzykowne niż pozostawienie go tutaj. A ty, Ross? Kiedy nas opuszczasz?
– W przyszłym tygodniu udaję się do otwartego więzienia w Ford, szefie. Chyba że miałbym zostać?
– Nie, przydasz mi się na ulicy, im szybciej, tym lepiej. Będę miał z ciebie większy pożytek, kiedy znajdziesz się po drugiej stronie murów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Turn a Blind Eye
Copyright © 2021 Jeffrey Archer
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2021
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Katarzyna Raźniewska
Projekt serii: Zbigniew Mielnik
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Urszula Gireń
Fotografia na okładce
© Patryk Suwala/Shutterstock
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Przymknięte oko sprawiedliwości, wyd. I, Poznań 2022)
ISBN 978-83-8188-960-5
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer