Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kalina to przykładna matka i żona, która całkowicie poświęciła się rodzinie, rezygnując przy tym ze swoich pragnień i kariery pianistki. Jej mąż Witold jest szanowanym dyrektorem banku, którego nie interesują ani żona, ani córka Blanka. Oczekuje jedynie, że Kalina będzie prowadzić dom i spełniać wszystkie jego zachcianki.
Wszystko zaczyna się zmieniać, kiedy kobieta poznaje przystojnego Czarnogórca. Nagle okazuje się, że w jej serce jest jeszcze miejsce na prawdziwe uczucie i że w domu wcale nie czeka na nią miłość i bezpieczeństwo. Ale czy Kalina odważy się podjąć decyzje, które zatrzęsą jej światem? Czy pozwoli sobie zawalczyć tym razem o siebie i swoją przyszłość? Czy przypadkowe spotkanie może odmienić nasze życie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 1 min
Tytuł: Przypadkowe spotkanie
Copyright © Agnieszka Rusin, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Korekta: Justyna Kukian
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
ISBN 978-91-8034-995-6
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Słońce nieznośnie muskało twarze przechodniów swymi jaskrawożółtymi, ostrymi promieniami. Parking znajdujący się tuż przy markecie wypełniony był po brzegi samochodami. Środa była kolejnym upalnym majowym dniem, kiedy większość ludzi szukała choćby najmniejszego zakątka cienia i ochłody. Ścisk samochodów powodował, że kolejni właściciele nerwowo objeżdżali parking w poszukiwaniu kawałka wolnego miejsca. Również Kalina, siedząc w swoim peugeocie z długą listą zakupów w ręce, rozglądała się uważnie dookoła.
– Jasna cholera! Czy wszyscy mają dziś wolne? Oszaleć można. Oczywiście jest miejsce, ale tylko dla inwalidów – westchnęła ciężko, po czym bez widoku na lepszą opcję wjechała na miejsce dla niej zakazane z charakterystycznym znakiem wózka, robiąc przy tym minę niewiniątka. – Trudno, najwyżej zapłacę mandat – stwierdziła, wzruszając ramionami. Pospiesznie wysiadła z auta.
Stała jeszcze przez chwilę, nieufnie rozglądając się dookoła, w końcu z duszą na ramieniu ruszyła w stronę marketu. Poszukała w portfelu złotówki, chwyciła za wózek na kółkach i zdecydowanym ruchem wjechała do środka. Z ulgą poczuła, jak rozkosznie chłodne, klimatyzowane powietrze otula jej zmęczone upałem ciało. Jak zawsze to ona miała tę wątpliwą przyjemność przemierzania dziesiątek półek w poszukiwaniu okazji cenowych i uzupełniania sporych braków w lodówce. Zagoniona i nieco zaniedbana, i tak wyglądała kobieco. Jej rozpuszczone, półdługie blond włosy idealnie współgrały z dużymi, zielonymi oczami oraz delikatnie zarysowanymi brwiami. Ubrana w jasnoszare dresowe spodnie i biały T-shirt nie wyglądała jak czterdziestoletnia kobieta, lecz jak nastolatka. Kalina z niepewnością w oczach rozglądała się dookoła, nie bardzo wiedząc, od czego by tu zacząć.
– Ser, mleko, warzywa, proszek do prania… – szeptała do siebie, kiwając nerwowo głową. Jej mąż Witold nigdy nie miał czasu na takie – jak to nazywał – babskie zajęcia, a ich dorastająca córka pochłonięta była nauką i rozkwitającym życiem towarzyskim. Zatem chcąc zjeść coś w miarę zdrowego, Kalina musiała wziąć sprawy w swoje ręce, inaczej byłaby skazana na codzienne jedzenie pizzy i hot dogów ku uciesze córki.
Dziesiątki ludzi pospiesznie przemierzały market. Kalina zdecydowała, że zacznie od działu warzyw. Wieczorem miała zaserwować kolację dla niespodziewanych gości, których Witold zaprosił jak zawsze w ostatniej chwili. Nigdy szczególnie nie przejmował się tym, czy żona znajdzie czas na jego towarzyskie pomysły, uznając, że skoro nie pracuje, to powinna poświęcić się rodzinie i innym domowym obowiązkom.
– Gdzie są te limonki i papryka? – Kalina mamrotała pod nosem, zirytowana przytłaczającym ją tłumem ludzi.
– Znajdzie je pani na lewo – zabrzmiał łagodny męski głos, którego właściciel właśnie przeszukiwał skrzynię z pietruszkami. Kalina spojrzała w jego stronę z wdzięcznością.
– Ach, faktycznie, są tam, dziękuję panu za pomoc. – Uśmiechnęła się, zerkając na rosłego bruneta o oliwkowej karnacji. Jego ciemne, uważne oczy wydały jej się łagodne na tle burzy czarnych, gęstych włosów. Lekko orli nos nadawał mu powagi i charakteru. Za to delikatny i obco brzmiący akcent wskazywał na to, że nieznajomy z pochodzenia jest obcokrajowcem.
– Nie ma sprawy – odparł. – Muszę panią ostrzec, że przeważnie panuje tu ogólny bałagan, niestety w tym markecie nie mają porządku i trzeba się dobrze naszukać, by znaleźć ładną i dorodną pietruchę czy paprykę – żartował, zakładając łagodnym ruchem ręki rozmierzwione włosy za ucho. Kalina próbowała ukryć rozbawienie.
– Racja. Wie pan, najgorszy jest parking, nie ma gdzie wsadzić przysłowiowej igły, a co dopiero zaparkować – podjęła zgrabnie temat, a następnie włożyła do swojego wózka papryki, limonki i sałatę. Ostatecznie postanowiła pójść na łatwiznę, kupić kurczaka i zwyczajnie go upiec w piekarniku. Do tego sałatka i jakieś ciasto. Nic innego nie wpadło jej do głowy. Mężczyzna szedł tuż przed nią, co chwilę oglądając się za siebie. W końcu sięgnął do pojemnika z suszonymi morelami.
– Dziś jest wyjątkowy tłok – kontynuował. – Zrobili przeceny i promocje, więc pewnie dlatego.
– Jak na mężczyznę, jest pan świetnie zorientowany w nowinkach zakupowych – wtrąciła zaskoczonym i jednocześnie pełnym uznania tonem.
Nieznajomy marszczył czoło.
– A co w tym dziwnego?
– Dla mnie to zaskakujące. Mój mąż nawet nie wie, gdzie jest market, a co dopiero, jakby miał zrobić tu jakieś zakupy. – Machnęła ręką z rezygnacją.
– Cóż, bywa i tak – odparł, wzdychając. – Jak sądzę, nie musi tego robić sam, skoro za zakupy odpowiada pani.
Kalina poczuła nagły przypływ zmęczenia tym, że zawsze wszystko spoczywa na jej kobiecych barkach. Dlaczego wcześniej nie spotkała takiego oto mężczyzny? – dumała, skręcając wózkiem lekko w prawo.
Nieznajomy uśmiechnął się do niej, kiwnął głową i po chwili zniknął na dziale z pieczywem. Ona, dokładając do sklepowego wózka pudełko pieczarek, ruszyła w stronę kolejki do mięsnego. Stała tak ze znudzoną miną, lecz ukradkiem zerkała w stronę, gdzie zniknął nieznajomy.
„Co ja robię?” – pomyślała, mając ochotę puknąć się w głowę. Od dwudziestu lat była mężatką, niekoniecznie bardzo szczęśliwą, ale mężatką. Kolejka posuwała się naprzód, a ona nagle uświadomiła sobie, że przez cały okres trwania jej małżeństwa Witold nigdy nie kupił choćby jednego pomidora, nie zrobił choćby jajecznicy na śniadanie. „Jakie to frustrujące”. Potem podjechała jeszcze do regałów z ciastami. Jakie wybrać? – rozważała, gdy niespodziewanie w jej torebce rozległ się dźwięk telefonu. Pospiesznie zaczęła przeszukiwać jej zawartość.
– Blanka? Co chciałaś? Jestem w sklepie.
– No właśnie, mamo, kup jakieś chipsy, tak ze trzy paczki, i colę, okej? – zabrzmiał melodyjny głos córki.
– Nie ma mowy, to śmieciowe jedzenie.
– Mamo, mam dziś gości na wieczór, mają wpaść Rafał i Kuba, proszę cię.
– No, zgoda.
– Jesteś kochana.
– Jasne, znowu będę wracała do domu z siatkami w zębach.
– Kończę, papa.
Sernik z makiem to będzie dobry wybór – postanowiła ostatecznie, chowając telefon do kieszeni spodni, po czym zgrabnym ruchem ręki sięgnęła po ciasto. Wrzuciła jeszcze do wózka obiecane chipsy, colę, siatkę pomarańczy i w końcu ruszyła w stronę kas. Po półgodzinie z czterema siatami pełnymi zakupów udała się w stronę wyjścia. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że jedna z siatek pękła pod naporem ciężaru, wywołując tym samym sensację wśród przechodniów i uśmiechy gapiów. Kalina spanikowała.
– Do licha, jeszcze to mi potrzebne! – Ukucnęła, by pozbierać rozrzucone wokół zakupy.
– Pomogę pani. – Usłyszała nad sobą znajomy męski głos, gdy pochylona nad nieznośnie uciekającymi przed nią warzywami usiłowała je wyłapać. Odwróciła twarz, obok niej kucał znajomy brunet. Uśmiechnęła się do niego nerwowo.
– Co za pech – wysapała, czując się wyjątkowo niezdarnie.
– Te siatki są strasznie tandetne i słabe, proszę zabierać ze sobą szyte z materiału. Są najpewniejsze i ekologiczne – oznajmił jej wybawca, przynosząc zebraną resztę warzyw. Kalina odetchnęła z ulgą.
– Tak zrobię. Jeszcze raz dziękuję za pomoc, jest pan bardzo uprzejmy. Nie każdy by tak postąpił.
– Cieszę się, że mogłem pomóc – wyznał, spoglądając na nią badawczo i przenikliwie. Kalinę przeszył dziwny dreszcz. Nie wiedziała, czy to podniecenie, czy zażenowanie. Być może jedno i drugie. W każdym razie poczuła się przedziwnie.
– No to pójdę już. Czeka na mnie praca, dom, obiad do zrobienia. Do widzenia – odparła zmieszana bliskością mężczyzny, który wciąż badawczo i z zainteresowaniem przyglądał się jej, jakby badał każdy centymetr jej twarzy i ciała. Kalina uśmiechnęła się niepewnie, po czym odwróciła się w stronę wyjścia. Znajomy podążał za nią wzrokiem.
– Tak po prostu pani odchodzi? – Usłyszała go ponownie za plecami.
– A nie powinnam?
– To przypadek sprawił, że się dziś poznaliśmy. Da się pani zaprosić na kawę?
– Na kawę? – Jej zielone oczy zabłysły.
– Tak. Ja, pani i kawa… To jak będzie? – Spoglądał na nią przenikliwie, uśmiechając się lekko i wyczekując odpowiedzi.
– Nie wiem, zaskoczył mnie pan. Nie mam dziś czasu. Może innym razem?
– Oj, niedobrze. To może jutro?
Kalina zawahała się.
– Chyba jednak nie. Nie mogę, przykro mi.
– Cóż, szkoda. Gdyby się pani jednak zdecydowała, to będę tu jutro na panią czekał o szesnastej, w tamtej kawiarence. – Wskazał miejsce ręką, po czym uśmiechnął się do niej łagodnie.
– Będzie pan na mnie czekał? – Na jej twarzy zagościło niedowierzanie.
– Tak.
– Ale dlaczego?
– Bo mam ochotę wypić kawę w pani towarzystwie. Czy to aż tak dziwne?
Kalina oniemiała.
– To dość osobliwe, nie sądzi pan? W końcu w ogóle się nie znamy. – Jej delikatne brwi lekko się uniosły.
– Ja tak nie uważam. A więc?
– Sama nie wiem. Choć to miłe.
– Rozumiem. Zapewne woli pani wypić kawę w towarzystwie swojego męża. – Mężczyzna spuścił głowę.
Kalina chwilę milczała. Nie bardzo wiedziała, jak się zachować, w jakiś niewytłumaczalny sposób mężczyzna przyciągał ją bowiem do siebie jak magnes.
– Nie o to chodzi. Nie mam zwyczaju umawiać się z nieznajomymi. Lepiej już pójdę, jeszcze raz dziękuję za pomoc – odparła po chwili, chwytając za wypełnione po brzegi siatki.
– Nie chce mi pani dać szansy na dłuższą rozmowę… Rozumiem, że nasza znajomość musi się zakończyć na dialogu o warzywach? To takie smutne – powiedział cicho .
– Tak pan to widzi? – Kalina z trudem kryła uśmiech. – Ja sądzę, że to spotkanie jak wiele innych. – Kiwnęła łagodnie głową i ponownie odwróciła się w stronę wyjścia, wciąż czując na sobie jego wzrok. Jakaś jej cząstka przez chwilę krzyczała: cofnij się, wariatko, to tylko jedna kawa! Jednak gdy to zrobiła, jego już tam nie było. Kalina uśmiechnęła się do siebie i westchnęła cicho, powoli ruszając na parking.
Nieznośny żar na nowo w nią uderzył. W końcu Kalina zdołała dotrzeć do auta, otworzyła drzwi bagażnika i wsadziła zakupy do środka.
– Dzięki Bogu ktoś wymyślił klimatyzację – stwierdziła i podeszła do drzwi od strony kierowcy. Nagle usłyszała za sobą piskliwy, nieprzyjemny kobiecy głos.
– Nie widzi pani tej tabliczki? To miejsce dla inwalidów – odezwała się pretensjonalnie niska, szczupła kobieta z kokiem.
Kalina udała zdziwienie.
– Nie zauważyłam jej – żachnęła się.
– Jasne, jak wszyscy, a ja nie miałam przez panią gdzie zaparkować. Czekam tu od dłuższego czasu…
– Jak to przeze mnie? – spytała obruszona.
– No tak. Pani zajęła moje miejsce parkingowe, dla inwalidów. Nie widzi pani tego znaku? – piszczała dalej kobieta, wymachując przy tym rękami.
– Przykro mi, ja też nie miałam gdzie zaparkować. Już odjeżdżam.
– Powinnam zadzwonić na policję.
– No wie pani, trzeba było od razu to zrobić – rzuciła nerwowo Kalina, wsiadła szybko do auta i cofnęła. Trudno było się stąd wydostać.
– Co za dzień – szeptała nerwowo do siebie, gdy po chwili znowu zadzwonił telefon. Kalina pochyliła się nad torebką i sięgnęła ręką po zagłuszający jej myśli gadżet. – Gdzie on jest? – szeptała zniecierpliwiona. W środku było wszystko poza telefonem. Patrzyła to przed siebie, to do torebki. Nagle poczuła uderzenie i zamarła, na chwilę wstrzymując oddech. – Jezu, tylko nie to! – krzyknęła, a jej oczy wyrażały przerażenie. Drżącymi rękami szybko odpięła pasy i pospiesznie wysiadła z samochodu.
– To znowu pan?! – dopytywała, pochylając się nad bezwładnie leżącym, znajomym brunetem. – O Boże! Tak mi przykro. Nic panu nie jest? Chyba będzie lepiej, jak wezwę pogotowie – trajkotała nerwowo, odgarniając nerwowym gestem włosy z twarzy.
– Nie trzeba – wyszeptał po chwili. – Niech mi pani lepiej pomoże wstać – oznajmił, wyciągając w jej stronę ręce.
– Oczywiście. – Kalina pociągnęła go do siebie z całych sił, z ulgą stwierdzając, że poszkodowany jest cały i raczej wygląda zdrowo.
– Na pewno nic panu nie jest? Jestem taka nieuważna. I zadzwonił ten głupi telefon, chciałam odebrać i… – tłumaczyła. – Nie zadzwoni pan na policję? – Spojrzała na niego niepewnie.
– Po co? Przecież mówiłem, że nic mi nie jest.
– Na szczęście. Nie darowałabym sobie, gdyby coś się panu stało.
– A jednak należało iść ze mną na kawę. To kolejny znak. Sama pani widzi, że los chciał inaczej.
Kalina uśmiechnęła się pod nosem.
– Ja nie wierzę w takie rzeczy.
– A ja przeciwnie, uważam, że to przeznaczenie. – Ciepło jego ciemnych oczu otulało jej zatroskaną twarz.
– O rany. I zbiłam panu wszystkie jajka, ale zaraz je odkupię. – Spojrzała badawczo na bezkształtną papkę przypominającą jajecznicę, która zdobiła teraz nagrzany do granic możliwości asfalt.
– Niech pani da spokój. To tylko jajka.
– Może chociaż podwiozę pana do domu? Choć w taki sposób będę mogła się zrehabilitować – zaproponowała nieśmiało.
– Nie trzeba, mieszkam niedaleko, poradzę sobie.
– W takim razie chociaż zwrócę panu pieniądze za zmarnowane zakupy.
– Nie – padła konkretna odpowiedź.
– Nie? Ale dlaczego?
– Bo zamiast tego wolę wypić z panią kawę – rzucił bezpośrednio, wprawiając serce Kaliny w nieoczekiwany łomot.
– Nie przeszkadza panu, że jestem mężatką?
– Dla mnie jest pani po prostu piękną kobietą. I nie proponuję pani ślubu. – Jego głos brzmiał teraz spokojnie i ciepło.
– W takim razie zgoda – wyszeptała – ale nie dziś. Dziś naprawdę nie mogę, mam gości i w ogóle – tłumaczyła lekko zakłopotana.
– Jutro?
– Dobrze, jutro – oznajmiła z zadowoleniem. Kalina nie mogła sobie przypomnieć, kiedy tak dobrze czuła się w czyimś towarzystwie. Mężczyzna przyglądał się jej z lekkim rozbawieniem.
– Rozmazała pani sobie tusz na lewym oku, o tu – zauważył, po czym delikatnie dotknął jej powieki.
– Och, nie. – Kalina zerknęła w boczne lusterko. – Pewnie wyglądam...
– Uroczo – dokończył za nią, przyglądając się, jak Kalina wyrzuca na maskę samochodu niemalże wszystko z torebki w poszukiwaniu małego lusterka. – Pani jest zabawna – dodał, szukając jej spojrzenia.
Kalina spojrzała na niego oczarowana. Ten wspaniały, spokojny i miły mężczyzna obrzucał ją komplementami, sprawiał, że poczuła się wyjątkowo i pięknie. W dodatku był uczynny, cudowny i nieziemsko przystojny, a ona miała szaloną ochotę rzucić się w jego silne, męskie ramiona. Stała naprzeciwko niego i milczała jak zaklęta księżniczka. Walczyła, walczyła sama ze sobą, by stłamsić te myśli i niepokojąco narastające w jej sercu niespodziewane emocje. „To niemożliwe” – pomyślała. „Musisz się ocknąć. Takich facetów nie ma, a on zaraz gdzieś zniknie”.
– Tak lepiej? – spytała zmieszana, gdy wilgotną chusteczką zmyła rozmazany tusz.
– Idealnie. Śladu nie ma.
– Na pewno dobrze się pan czuje? – spytała, przerywając lawinę swych szalonych myśli.
– Ile razy mnie pani jeszcze o to jeszcze spyta? To z troski o mnie?
– Tak. – Zaśmiała się w końcu.
– Czyli przyjdzie pani jutro? Może być o szesnastej? – W jego głosie zabrzmiała nadzieja.
– Chodzi panu tylko o kawę? – zapytała nieufnie.
– A jeśli nie tylko?
– W takim razie nie przyjdę – odparła chłodno, odwracając wzrok.
– Źle mnie pani zrozumiała. Niczego się nie spodziewam, jakimś dziwnym trafem zauroczyła mnie pani i nie umiem tego wyjaśnić. Pierwszy raz mi się to zdarza. A sądzę, że takiego spotkania nie można pozostawić ot tak.
– Nie wiem, czy mogę panu wierzyć. Może mówi pan to wszystkim napotkanym kobietom? A wówczas stanę się jedną z nich…
– Takie ma pani o mnie zdanie?
– A nie jest tak?
– Nie – odparł dosadnie.
Kalina poczuła się niezręcznie, zrozumiała, że palnęła głupstwo. Zmieszana, zbliżyła się do niego.
– Przepraszam, ale taka już jestem. Pomógł mi pan, a ja w podziękowaniu pana potrąciłam. Chcę powiedzieć, że z chęcią wypiję z panem jutro kawę, pod warunkiem, że to ja stawiam.
– Wyjątkowo się na to zgadzam – odparł. – Chyba nie lubi pani komplementów – zauważył, a na jego lekko śniadej twarzy pojawiło się rosnące zainteresowanie.
– Nie jestem do nich przyzwyczajona.
– To niedobrze, bo powinna je pani słyszeć codziennie.
– W pana towarzystwie czuję się dziwnie zawstydzona.
– Zupełnie niepotrzebnie. – Jego głos brzmiał melodyjnie.
Kalina westchnęła. Musiała, powinna już wracać, lecz tak naprawdę tego nie chciała. Patrzył na nią przed chwilą poznany mężczyzna, a ona wpatrywała się w niego i słuchała go z przyjemnością. W końcu jednak spojrzała na zegarek.
– O Boże, już ta godzina, nie wyrobię się! Naprawdę muszę już jechać.
– Trudno. W takim razie proszę wracać, tylko tym razem ostrożnie. – Pokiwał jej palcem. – I niech pani pamięta, że będę tu jutro czekał.
– Zgoda, a więc o której? – Uśmiechnęła się.
– Szesnasta? – Spojrzał na nią nieco rozbawiony.
– Postaram się.
– Tylko proszę mnie nie zawieść, w przeciwnym razie serce pęknie mi z rozpaczy.
– Wolne żarty. – Kalina zaśmiała się, otwierając drzwi auta.
– Ja nie żartuję – wyznał cicho, a jego magnetyczne spojrzenie przenikało szmaragd jej tęczówek.
Przez chwilę ich oczy spotkały się, jakby pragnąc swego towarzystwa i bliskości. Kalina zadrżała, nigdy dotąd nie czuła się tak przedziwnie i wyjątkowo zarazem. I choć z całych sił pragnęła, by ta gra spojrzeń trwała nadal, w końcu wsiadła do samochodu. Jej smukłe, kobiece ciało siedziało teraz na miejscu kierowcy, jednak dusza rwała się do tamtego mężczyzny, który w tym całym nawale emocji nagle wydał się jej niesamowicie bliski. Zamknęła oczy, po chwili otworzyła je i ponownie spojrzała na jego wciąż wpatrzoną w nią, smukłą twarz. Musiała odjechać, i to szybko, zanim wyjdzie z auta i pobiegnie w jego stronę. Z trudem odwróciła głowę i spojrzała przed siebie. Słońce bezlitośnie oślepiało ją swym blaskiem. Przekręciła kluczyk w stacyjce, po sekundzie silnik cicho zawarczał. Samochód powoli ruszył przed siebie, Kalina z ciekawością spojrzała w boczne lusterko auta, stwierdzając, że ten cudowny i tajemniczy mężczyzna nadal tam stoi i patrzy, jak ona odjeżdża.
– Kawa z nim, jutro? – szeptała do siebie, włączając lewy kierunkowskaz. – Co się ze mną dzieje? Nie mogę tam iść, to byłoby szaleństwo. Szaleństwo… – powtarzała w zamyśleniu, wyjeżdżając na główną drogę prowadzącą na autostradę.
Tafla jeziora porośniętego gęstwinami trzcin pięknie błyszczała w słońcu. Otaczający je z jednej strony las szumiał łagodnie, wtórując śpiewom ptaków. Duży drewniany dom o solidnej konstrukcji stał dumnie na wprost roztaczającego się jeziora i młodego lasu. Doskonała lokalizacja i przestronny taras sprawiały, że właściciele mogli codziennie cieszyć oczy tym urzekającym widokiem. Cudowna cisza wokół sprawiała, że można było tu zapomnieć o miejskim gwarze, ruchu i pośpiechu.
Samochód powoli wjechał na podjazd. Kalina siedziała w środku jeszcze przez chwilę i starała się ochłonąć z emocji. To niespodziewane spotkanie, zaledwie kilka chwil i zdań wymienionych z tamtym mężczyzną sprawiły, że w jednej chwili zburzona została jej równowaga. W jakiś przedziwny sposób tęskniła za jego uważnym spojrzeniem i łagodnym, ciepłym głosem. Siedząc tak w samochodzie, uświadomiła sobie, jak bardzo poznany mężczyzna różni się od jej męża, wiecznie zajętego, niemającego dla nikogo czasu, człowieka w przelocie – jak go nazywała, gdy zbyt długo przesiadywał w pracy. Nie do końca wiedziała, co się z nią dzieje, poczuła się jak urzeczona nastolatka, a może po prostu potrzebowała miłej odmiany, właśnie kogoś takiego, przypadkiem spotkanego. Po chwili spojrzała w samochodowe lusterko – wciąż lekko rozmazany tusz do rzęs zabawnie stroił jej oko. Spojrzała ponownie w swoje odbicie i uśmiechnęła się do siebie, dotarło do niej, że nawet nie spytała o jego imię. Miała wielką ochotę na jutrzejsze spotkanie, obiecała, że przyjdzie, jednak rozsądek podpowiadał jej, by tego nie robiła. Świadomość tego, co mogłoby się stać, potęga własnych emocji, wyczekiwanych komplementów, adoracji. Nie, do tego nie była przyzwyczajona. Nagle usłyszała obok ciche pukanie w szybę samochodu.
– Mamo? Dobrze się czujesz? – Głos Blanki wybudził ją ze snu na jawie. Spłoszona niczym dziki ptak, potrząsnęła głową.
– Tak, wszystko dobrze, dziecko – westchnęła, ukrywając swoje roztargnienie. – Dobrze, że jesteś, pomożesz mi z zakupami.
– A dużo tego? – Blanka jak zawsze marudziła, głośno ziewając.
– Dużo, twoje chipsy i cola też są ciężkie – oznajmiła stanowczo, wysiadając z auta.
– Okej, zrozumiałam aluzję. To co mam zabrać?
– Weź tę siatkę, jest lżejsza, ja wezmę pozostałe. – Wskazała, chwytając za pełne torby.
W domu panował porządek, jedynie w kuchni królował lekki rozgardiasz, ponieważ zwykle przebywała w niej większa część rodziny.
– Kto dziś do nas przychodzi? – Blanka była zaaferowana.
– Nie wiem, jacyś znajomi ojca.
– I znowu musisz wszystko sama przygotować?
– Jak zawsze, moje dziecko. A może mi pomożesz?
– Nie mogę, zaraz przychodzą koledzy, zapomniałaś?
– Oj, no dobrze, to już biegnij do siebie.
Blanka była nastolatką, która powoli przeobrażała się w młodą kobietę. Od dziecka kochała jazdę konną. Kalina nie była tym zachwycona, jednak odpuściła, widząc, jak bardzo ją to uszczęśliwia. Jej córka coraz częściej wychodziła do znajomych i na imprezy, więc Kalina sporo czasu spędzała samotnie, oczekując na przybycie męża. Witold od dwóch lat był dumnym dyrektorem prężnie rozwijającego się banku, co lubił zaznaczać na każdym kroku. Od jakiegoś czasu pieniądze i kariera stały się dla niego najważniejsze.
Kalina położyła zakupy na stole, gdy w tej samej chwili ukochane psy podeszły do niej, spoglądając błagająco i skamląc o wodę. W kuchni położonej w północnej części domu panował przyjemny chłód. Kalina stała na środku i przyglądała się stercie niewypakowanych jeszcze zakupów. Nie wiedziała, od czego zacząć. Wieczorem miała ugościć sześć osób, oczywiście ważnych, z branży bankowej.
– Znowu się wynudzę – wyszeptała, wyciągając zakupy z siatek. Blady kurczak wyglądał mizernie, więc sięgnęła do szafki z przyprawami i potraktowała go mieszanką do drobiu oraz solą i pieprzem. Potem przygotowała sałatkę grecką i czosnkowe bagietki. Pozornie pochłonięta przygotowaniami do kolacji, wciąż widziała tamtą wpatrzoną w nią, niezwykłą i frapującą męską twarz. Uwięziona we własnych rozważaniach, analizowała jego słowa i gesty, nie mogąc skupić się na niczym innym. W końcu przyjechał Witold. W progu domu pojawiła się wysoka i szczupła postać w garniturze, z teczką w ręce. Kalina nie lubiła tego widoku, ponurego i służbowego. Z markotną miną wróciła do swych kuchennych prac.
– A ty jeszcze niegotowa? – Usłyszała nagle, zauważając jego krytyczny wzrok. – Myślałem, że może pójdziesz do fryzjera – zasugerował, zdejmując buty.
– Do fryzjera? A powiesz mi, kiedy miałabym to zrobić? Przecież musiałam posprzątać dom, pojechać na zakupy, wyjść z psami na spacer, a teraz szykuję obiad.
– No tak, ale jednak powinnaś znaleźć chwilę czasu i może je podciąć albo jakoś upiąć – sugerował, wpatrując się w jej bujną blond fryzurę.
– Dobrze, pójdę, ale nie dziś – westchnęła, spoglądając na nienakryty jeszcze stół.
– Co dobrego przygotowałaś?
– Nic wymyślnego, kurczaka, sałatkę, ciasto.
– No to faktycznie nic szczególnego, ale jakoś ujdzie – stwierdził ot tak, od niechcenia, podczas gdy ona hamowała narastającą w niej złość.
– Wiesz, następnym razem może lepiej zaproś ich do restauracji – rzuciła ostro. – Skoro moje menu ci nie odpowiada.
– Nie obraź się, ale może tak zrobię.
– Super – skwitowała, zaglądając do wciąż bladego, leżącego potulnie w piekarniku kurczaka. – Potrzebuje ze dwie godziny, by był zjadliwy...
– Świetnie – odparł ponownie Witold poirytowanym głosem, jednocześnie rozpinając guziki koszuli. – Lecę szybko pod prysznic. Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale goście niedługo tu będą – wtrącił, spoglądając niespokojnym wzrokiem na świecący pustką stół.
– Wiem – odparła nerwowo. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Witold powiedział jej coś miłego.
Po prawie godzinie małżonek pojawił się w salonie w nowej koszuli i dżinsach. Wyglądał znacznie lepiej i przyjaźniej, jednak i tak nie wzbudzał w Kalinie dawnych uczuć. Brak miłych słów i czułych gestów oraz ciągła nieobecność sprawiały, że zaczynała unikać jego towarzystwa. Oboje kręcili się po kuchni, nie potrafiąc nawiązać dialogu.
– Będzie coś z tej kolacji? – Głos Witolda brzmiał niepewnie.
– Kurczak już się rumieni – zauważyła, zerkając przez szybę piekarnika. W kuchni wreszcie zapachniało smacznym jedzeniem. – Lepiej nakryj do stołu – zasugerowała, unikając jego wzroku.
– Ty zrobisz to lepiej, kochanie. – Uśmiechnął się w odpowiedzi i usadowił wygodnie na krześle tuż koło okna. Kalina spojrzała na leżące na stole kuchenne noże. Przymknęła oczy i skierowała kroki do salonu i stojącego tam starego bufetu. Sięgnęła do środka po piękny koronkowy obrus i talerze z pozłacanymi brzegami. Dziś miała ciężki dzień, bo mąż irytował ją bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, Witold zerwał się na równe nogi i cały w skowronkach pobiegł otworzyć. Z korytarza zaczęły docierać obce głosy. Kalina szybko zdjęła fartuch i wprawnym ruchem ręki poprawiła włosy.
– O, jesteście, zapraszam serdecznie. – Witold przemawiał miłym tonem. Do domu weszły trzy pary. Mężczyźni w marynarkach w wieku Witolda oraz ich partnerki, młode i atrakcyjne. Kalina przywitała się ze wszystkimi, jednak trzymała się z boku. Nigdy nie czuła się dobrze ani swobodnie w towarzystwie ludzi z branży, jak ich nazywał Witold. Ona zdecydowanie wolała swobodniejsze klimaty. Wieczór upłynął miło, jednak jakoś sztywno. Kalina milczała, przysłuchując się rozmowom o giełdzie, akcjach i bankach. Panie również interesował ten temat, zatem siedziała cicho, marząc o tym, by ten wieczór wreszcie się skończył. Nagle Kalina zauważyła, że jedna z zaproszonych kobiet podejrzanie często mruga do jej męża. Ku swemu zdziwieniu nie odczuwała zazdrości, jedynie złość, poirytowanie i jakby lekki ból rozczarowania. To wszystko stawało się jej obojętne. Przerażająco obojętne. O godzinie dwudziestej drugiej, gdy goście rozeszli się do domu w wesołych nastrojach, Kalina została sama w kuchni ze stertą brudnych naczyń i zmęczeniem wypisanym na twarzy.
Godzinę później noc wciąż była ciepła i urocza, dlatego mimo późnej pory zaparzyła sobie kawę i wyszła na taras. Dziki zapach jeziora i lasu od razu uderzył ją w nos. Cudowny rechot żab i cicha gra świerszczy wprawiły ją w melancholijny nastrój. Zmęczona i pogrążona we własnych myślach, po chwili zasnęła w ratanowym fotelu. Nadchodzący chłód nocy delikatnie otulił jej ciało swym niewidzialnym płaszczem.
Nazajutrz rano Witold znalazł Kalinę przytuloną do tarasowego fotela.
– Kalina? Śpisz? – wyszeptał zaniepokojonym głosem, dotykając jej szczupłego ramienia.
– Co? – Drgnęła po chwili, budząc się powoli.
– Co się z tobą dzieje? Śpisz na tarasie? Od kiedy? Myślałem, że przyjdziesz do naszej sypialni.
– Nic nie pamiętam. Byłam bardzo zmęczona i przyszłam tu wieczorem, było tak miło i cicho, że chyba zasnęłam.
– Nie chyba, tylko na pewno – oznajmił niezadowolonym tonem, jednocześnie przyglądając się jej badawczo. – Dobrze się czujesz? Wczoraj wieczorem byłaś roztargniona i dziwnie milcząca.
– Wydaje ci się – odparła, unikając jego wzroku.
– No nie wiem.
– Daj spokój, przecież nic się nie stało, to była ciepła noc.
– Martwisz mnie.
– Ja ciebie? Ale nic mi nie jest, naprawdę.
– Skoro tak mówisz. Ale stałaś się ostatnio inna, jakby nieobecna.
– Co za wnikliwa analiza mojej osobowości – wtrąciła uszczypliwie.
– Nie musisz się od razu tak złościć.
– Ja się nie złoszczę, chcę tylko odrobiny spokoju. Co chcesz na śniadanie? – spytała, umiejętnie zmieniając temat.
– Może jajecznicę? Sam nie wiem.
– No tak, dziś niedziela, czyli będzie jajecznica. – Kalina podniosła się z wygodnego fotela. Niebieskie oczy Witolda, ozdobione modnymi oprawkami okularów w kolorze grafitu, badawczo podążały za nią.
– A ta cała Tola...
– Tak?
– Odniosłam wrażenie, że podrywała cię wczoraj wieczorem.
Witold poruszył się nagle jak przepłoszony ptak.
– Co? – zaśmiał się. – To śmieszne. Wydawało ci się, kochanie, przecież to jakaś grubaska, w dodatku ruda, a ja nie cierpię rudych.
– Może i grubaska, ale ładna. Nie mów, że nie zauważyłeś.
– Jesteś zazdrosna?
– Nie. Nie jestem. – Jej głos zabrzmiał obojętnie. – Ale to było irytujące.
– Przesadzasz. A, zapomniałem ci powiedzieć, że dziś przyjeżdża do nas na kawę moja mama – oznajmił, sprytnie zmieniając temat. Kalina wyczuwała dziwne napięcie w jego głosie, jednak tylko głośno westchnęła, odpuszczając temat wczorajszego wieczoru. Faktycznie ta Tola nie mogła być w jego typie, Witold nigdy nie lubił puszystych kobiet. Jednak czuła się przez to upokorzona.
– Znowu goście? Myślałam, że dziś sobie odpocznę.
– Moja mama to nie gość.
– Nie? A kto? – Jej zdziwiona mina wyglądała zabawnie.
– Rodzina.
– Ale jakieś ciasto i kawę trzeba jej podać i jak ją znam, to nie byle jakie.
– Znowu narzekasz.
– Nie narzekam, tylko stwierdzam fakt. I wiesz co? Najlepiej, kochanie, sam ją ugość, bo ja dziś wychodzę – rzuciła i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę tarasowych drzwi. Witold oniemiał z wrażenia.
– Jak to? Ale dokąd? Po co?
– A do fryzjera, przecież sam mi wczoraj kazałeś.
– W niedzielę? – Jego oczy wyrażały osłupienie.
– A co? Przecież mówiłeś, że źle wyglądam w tej fryzurze.
– Tego nie powiedziałem.
– A ja sądzę, że tak właśnie powiedziałeś, i dlatego idę dziś do fryzjera.
– Oszalałaś! – krzyknął niespodziewanie.
– Myśl sobie, co chcesz, ja wychodzę. Nie spędzę kolejnej niedzieli w towarzystwie twojej mamusi.
– Oszalałaś – powtarzał jak automat, zaskoczony zachowaniem małżonki, która nigdy przedtem nie protestowała przeciwko jego planom. Kalina zniknęła w drzwiach tarasu, po czym po dłuższej chwili zjawiła się w nich ponownie.
– Masz tu swoją jajecznicę, a ja idę się wykąpać – rzuciła w jego stronę, stawiając talerz tuż przed jego nosem. Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę łazienki, zamykając się w niej na dwie godziny. Witold siedział osłupiały i spoglądał na stygnącą jajecznicę usmażoną tak jak lubił, z cebulką, boczkiem i pomidorami.
Tymczasem Kalina zanurzona po uszy w wodzie z pianą studziła swoje emocje. „Znowu teściowa w niedzielę, cały dzień zepsuty” – myślała. „I te jej ciągłe pouczenia, uwagi i niechciane rady. Jak i co powinna gotować, że Blanka taka blada i szczupła, pewnie niedożywiona”. Tego już było za wiele. Kalina od dawna czuła się jak zwierzyna w potrzasku, bez chwili dla siebie i odrobiny swobody. W dodatku jej myśli ustawicznie uciekały do poznanego wczoraj mężczyzny. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi, ale po wczorajszym nieudanym wieczorze z Witoldem postanowiła pójść na umówione spotkanie.
– Przecież to tylko kawa… – powtarzała te słowa jak mantrę i powoli wynurzyła się z wanny. Wytarła mokrą, pachnącą owocami granatu skórę, upięła włosy wysoko w koka i powolnym ruchem ręki przetarła dłonią po zaparowanej szybie lustra. Spojrzała na swoje odbicie, na smutną, zmęczoną twarz i podkrążone oczy. Sięgnęła do kosmetyczki z przyborami do makijażu. Zapragnęła wyglądać pięknie, dlatego starannie nałożyła na twarz podkład w tonacji swojej delikatnej, jasnej skóry, przypudrowała ją lekko, tak by nie błyszczała, zgrabnym ruchem ręki narysowała dwie idealne, czarne kreski tuż nad rzęsami, po czym starannie pomalowała je tuszem. Ponownie spojrzała w lustro. Jej delikatna twarz nabrała wyrazu i niepospolitego uroku, a mocno zielone oczy błysnęły niecodziennym blaskiem. Przeczesała szczotką włosy, które zalśniły teraz odcieniem złotej, skąpanej w promieniach słońca słomy. Gdy była już zadowolona ze swojego wyglądu, powoli przekręciła klucz w drzwiach i wyszła z łazienki, przechodząc prosto do znajdującej się obok sypialni. Ogarnęło ją jakieś dziwne szaleństwo, nagle była gotowa uciec stąd daleko. Zapragnęła wolności i innego, nieznanego życia. Czuła każdą cząstką siebie, że coś się w niej przez te wszystkie lata wypaliło, a wewnętrzny spokój, który jej dotąd towarzyszył, opuścił ją na dobre. Kalina siedziała teraz na wielkim drewnianym łóżku i zastanawiała się, co dalej, gdy nagle w drzwiach sypialni pojawiła się Blanka.
– Dobrze się czujesz, mamo? – W oczach córki malowało się zdziwienie.
– Tak, dobrze. Czemu pytasz?
– Podobno dziś przychodzą dziadkowie na kawę, ale nudy – westchnęła.
– Tak, wiem – odparła nieobecnym głosem.
– Nie cieszysz się?
– Przychodzą do nas dość często. Przebierz się, wyprasowałam ci tą ładną białą sukienkę.
– Nie chcę, wiesz, że wolę spodnie.
– Jak chcesz. Jesteś już prawie dorosła, sama zdecyduj, ale uważam, że ładnie ci w tej sukience. – Kalina podeszła do Blanki i delikatnie musnęła jej długie, ciemne włosy zaczesane tuż nad karkiem w kitę. Blanka poza pięknymi, zielonymi oczami w niczym nie przypominała swojej matki. Urodę odziedziczyła po ojcu.
– Wychodzę na chwilę, umówiłam się ze znajomymi – oznajmiła niespodziewanie, uśmiechając się.
– A z kim dokładnie?
– Oj, mamo.
– Mam prawo wiedzieć, z kim się umawiasz. Masz chłopaka, prawda? – Kalina spojrzała na córkę przenikliwie, od dawna podejrzewała, że Blanka ma kogoś bliskiego.
– Wiem, że go nie polubisz.
– To nieprawda, po prostu go nie znam, dlatego się martwię.
– Niepotrzebnie.
– A jednak się martwię. I te twoje koleżanki, wyglądają, jakby miały po dwadzieścia lat. Te stroje i makijaże.
– Oj, mamo, nie znasz się, teraz wszyscy się tak ubierają.
– Nie sądzę. Nie chcę, byś się z nimi zadawała, oni nie są dla ciebie dobrym towarzystwem.
– Nie możesz mi zakazać. I obudź się, mamo, na jakim ty świecie żyjesz? Mam siedzieć w domu jak ty? Mam siedemnaście lat! – rzuciła jej poirytowane spojrzenie, opuszczając pokój.
– Blanka! Zaczekaj. – Kalina wyszła tuż za nią, jednak usłyszała tylko trzask zamykanych drzwi wejściowych.
– Cudownie – wycedziła do siebie przez zęby i zeszła na dół, do kuchni.
Panowała tu przytłaczająca cisza, jednak z tarasu słychać było uniesiony głos Witolda. Rozmawiał przez telefon, gestykulując gwałtownie, a gdy spojrzał w stronę Kaliny, zmieszał się, po czym natychmiast przerwał rozmowę. Szybko schował telefon do kieszeni spodni i wszedł do kuchni, chrząkając głośno.
– Już się wykąpałaś? – spytał, przygładzając ręką swoje włosy. Badawczo lustrował odmieniony wygląd Kaliny. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie, które dość nieudolnie próbował zakamuflować. Kalina natychmiast zauważyła tę zmianę, jednak nie znała przyczyny jego dziwnego zachowania. Dawniej mu się to nie zdarzało. Dawniej podszedłby do niej i serdecznie przytulił, pytając, co będzie na obiad. Od dawna już tak nie robił, a Kalina świetnie czuła, że coś między nimi od dłuższego czasu nie gra.
– Z kim rozmawiałeś? – spojrzała na niego swymi zielonymi, smutnymi oczami.
– Z nikim.
– Jak to? Przecież słyszałam.
– A, to. To był kolega z pracy.
– Dziwne. Służbowa rozmowa w niedzielę?
– A co to za przesłuchanie?
– Mylisz się, po prostu widziałam, że jesteś zdenerwowany, dlatego pytam.
– Wydawało ci się, kochanie. Zrobisz mi kawy? – Witold próbował się przymilać, gdy było mu to na rękę, i potrafił być świetnym aktorem.
Dawniej Kalina oddałaby za niego życie, to była miłość jak z bajki. Dla niego i dziecka zrezygnowała ze swoich marzeń i kariery dobrze zapowiadającej się pianistki. To za jego namową zgodziła się porzucić studia, by prowadzić dom i wychowywać dziecko. Dziś po tych wszystkich wspólnie spędzonych latach nie dałaby się do tego ponownie przekonać.
– Chcesz kawy? – spytała, jakby wyrwana z letargu. – Może lepiej sam sobie zrób, ja uszykuję coś na obiad, a potem wychodzę po ciasto.
– Nie ma takiej potrzeby, już kupiłem, gdy brałaś kąpiel. – Jego wzrok wyrażał zaskoczenie.
Kalina zamarła. Czyli jednak nie zdoła się wymknąć z domu.
– Ale ja muszę coś załatwić. Potrzebuję na to godzinę – zaczęła dziwnie drżącym głosem, bojąc się, że za chwilę wybuchnie płaczem. Wszystko zaczynało się przed nią piętrzyć jak góra lodowa.
– Żartujesz? Mówisz, jakbyś umówiła się na jakąś randkę – zażartował, uśmiechając się do siebie pod nosem.
– Po prostu muszę wyjść. Czy to aż tak dziwne?
– Coś kręcisz.
– Daj mi już spokój, nigdy się nie interesowałeś, dokąd i z kim wychodzę.
– I może to był mój błąd. Poza tym nie pamiętam, kiedy ostatnio sama wychodziłaś, poza zrobieniem zakupów.
– No tak. Jasne. Bo ja jestem tylko od robienia zakupów i sprzątania.
– Co w ciebie dziś wstąpiło? Zresztą przecież nigdy byś mnie nie oszukała ani nie zdradziła. Tego jednego mogę być pewny – stwierdził nagle i po chwili wyszedł na korytarz.
– Ach tak – odparła, lecz myślami odpływała daleko stąd. Dlatego Witold był aż tak pewny swego. Bo nigdy nie dawała mu powodu do zwątpienia. Żona potulna jak baranek.
„Nie wytrzymam tego dłużej! I jak ja się teraz wymknę na to spotkanie?” Wyglądała na zmartwioną, wręcz podłamaną. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie: dochodziła czternasta. Zostały jej niecałe dwie godziny. Najgorsze, że na piętnastą zapowiedzieli się teściowie. Obiad podała na czternastą trzydzieści, po czym do domu zawitała radosna Blanka, oświadczając, że jest głodna.
– Obiad już był – oznajmiła stanowczo Kalina, zmywając naczynia.
– Ale zawsze mi odgrzewałaś.
– Już nie będę tego robiła. Jesteś prawie dorosła, wiesz, że w niedzielę jemy wcześniej.
– To mam być głodna?
– Lepiej mi powiedz, dokąd wyszłaś.
– To moja sprawa.
– Dopóki tu mieszkasz, mam prawo wiedzieć, co i z kim robisz. – Spojrzenie Kaliny zdradzało niepokój o córkę. Blanka spuściła wzrok.
– Byłam u mojego chłopaka.
– Rozumiem. Wreszcie nastała chwila prawdy. A kiedy go poznam?
– Nie wiem.
– Zaproś go, niech przyjdzie kiedyś na herbatę i ciasto, dobrze?
– Spytam go.
– Nie, Blanka, albo go poznam, albo nie będziesz się z nim już spotykała, czy to jasne?
– Daj mi wreszcie spokój, przestań mi rozkazywać! Sama mówisz, że jestem prawie dorosła! – krzyknęła z całych sił i pobiegła na górę, trzaskając drzwiami od swego pokoju tak, że mało nie wyleciały z futryny.
Kalina poważnie niepokoiła się o córkę. Od kiedy Blanka poznała nowego chłopaka, wciąż znikała z domu na długie godziny zamiast się uczyć, w dodatku w żaden sposób ostatnio się nie dogadywały i większość rozmów kończyła się kłótnią. Po chwili w drzwiach kuchni pojawił się Witold. Z poważną miną spoglądał ponuro na żonę.
– Co to były za krzyki? – W jego wzroku zabłysło zniecierpliwienie. – Chciałem trochę odpocząć.
– Nasza córka ma chłopaka, ciągle przesiaduje u niego, w dodatku nie chce wyznać, kim on jest. Czy to wystarczający powód do niepokoju?
– Jest młoda. Daj jej spokój.
– No właśnie. I naiwna. Zrób coś może i porozmawiaj z nią, proszę – naciskała z uporem. – Martwię się o nią.
– Ty z nią nie umiesz porozmawiać?
– Ostatnio jakoś nie.
– Mam z nią gadać o chłopakach?
– A dlaczego nie? – spytała zdziwiona. – Choć raz zachowaj się jak ojciec.
– Ten przytyk nie był konieczny.
– Nie? A to przepraszam. Po prostu nigdy cię nie ma w domu i zawsze wszystko spada na moje barki, a to nie jest miłe uczucie, mój drogi.
Witold dostrzegł ledwo uchwytny wyraz zmęczenia w jej oczach.
– No dobrze, spróbuję, ale niczego nie mogę obiecać.
– Choć spróbuj, ale delikatnie, dobrze?
– Zgoda, ale zrób mi wreszcie kawę.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się do niego łagodnie. O ile byłoby jej łatwiej, gdyby Witold zechciał dzielić z nią trudy wychowawcze i bardziej angażował się w sprawy domowe. Jednak jego zawsze pochłaniały tylko własna wygoda, egoizm i kariera. Jego aspiracje zawodowe zaprowadziły go daleko, jednak największą cenę zapłaciła za to Kalina. Już dawno temu odcięli się od niej znajomi z uczelni. Pokończyli studia, zrobili kariery, a Kalina, od kiedy to wszystko rzuciła, nie rokowała, wypadła z obiegu – jak to zgrabnie kiedyś podsumował jeden z jej kolegów.
Nastawiła czajnik z wodą na gaz i ponownie spojrzała na zegar: zbliżała się piętnasta. Wygładziła ręką jasną spódnicę zgrabnie otulającą jej szczupłą kibić i sięgnęła do szafki po serwetę na stół. Następnie podeszła do drzwi tarasu i rozsunęła je, wpuszczając do mieszkania ciepłe, pachnące lasem powietrze. Ze względu na cudowną pogodę postanowiła przyjąć gości na tarasie. Drewniana podłoga lekko zaskrzypiała pod ciężarem jej ciała. Kalina zdecydowanym ruchem rozłożyła białą serwetę na drewnianym, okrągłym stole. Niebawem pojawiła się na nim reszta nakryć i wszystko czekało już na przybycie gości. Rozejrzała się wokoło i powoli podeszła do mosiężnej, zdobionej kształtami kwiatów balustrady, radując oczy cudownym i błogim widokiem natury. W sercu odczuwała jednak dziwny niepokój, wiedziała, że powinna już wyjść domu, jeśli ma zdążyć na spotkanie. Przeczuwała jednak, że to się nie uda. Numer z ciastem ani fryzjerem nie przeszedł, a ona nie miała ochoty na kolejną rodzinną kłótnię. W dodatku po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Są wcześniej, niż powinni – wyszeptała z niepokojem, spoglądając w kierunku salonu. W jej głosie brzmiała udręka. Przez chwilę była na siebie zła, że nie postawiła na swoim i po prostu nie wyszła z domu. Z niechęcią wypisaną na twarzy ruszyła w kierunku głównego korytarza.
Nasturcja i Cyprian. Kalina za każdym razem, gdy ich widziała, zastanawiała się, czym kierowali się ich rodzicie, nadając swoim dzieciom takie imiona. Teściowie stali w progu ze sztucznymi, wyuczonymi uśmiechami. Stukot wysokich obcasów roznosił się echem w całym domu, a zapach perfum Cypriana przyprawiał swą intensywnością o ból głowy.
– Witaj, kochana. Jak zawsze musieliśmy się naczekać, zanim nam otworzyłaś – padło na powitanie z ust kobiety.
– Dzień dobry, mamo – to ostatnie słowo z trudem przechodziło Kalinie przez gardło – miło was widzieć – oznajmiła, ignorując jej uszczypliwości.
– A gdzie mój syn? Czy on tu jeszcze w ogóle mieszka?
– Jeszcze tak – odcięła się Kalina, co wywołało natychmiastową reakcję łańcuchową.
– No wiesz, mówisz tak, jakbyście się już rozwodzili, czyż nie, mój drogi? – Nasturcja spojrzała na bladego, mizernie wyglądającego małżonka, o oczach przypominających sennego kota Garfielda z kreskówki dla dzieci.
– Co mówiłaś, moja droga? – spytał ospale.
– Już nic, już nic. – Machnęła nerwowo rękami w jego stronę.
Witold pojawił się po chwili, wywołując na teatralnie upudrowanej twarzy swojej matki dziką euforię.
– Mój synuś! – Podbiegła do niego i zaczęła obcałowywać. Twarz Witolda naznaczona była teraz licznymi śladami pomadki w odcieniu krwi.
– Och, pomalowałam cię – chichotała, próbując zetrzeć szminkę z jego twarzy. Kalina przyglądała się temu z nieukrywanym rozbawieniem. Od lat wyglądało to tak samo.
– A gdzie moja wspaniała wnuczka? – dopytywała teściowa, niecierpliwie rozglądając się na boki.
– Dziś ma kiepski dzień – zaczął Witold. – Chyba śpi – dorzucił, spoglądając ukradkiem na Kalinę.
– Coś takiego – odparła oburzona Nasturcja, uśmiechając się ironicznie. – No cóż, skoro tak została wychowana, nic dziwnego, że śpi, gdy w domu są goście.
– Dajmy jej spokój – wtrąciła Kalina. – Nie jest już małą dziewczynką.
Witold głośno chrząknął, jak zawsze, gdy nie potrafił wyjść z opresji obronną ręką. Nasturcja kiwała głową i z niezadowoloną miną ciężko sapała.
Po chwili wszyscy weszli do salonu, z którego przechodziło się na taras. Kalina ukradkiem spojrzała na zegar, dochodziła piętnasta trzydzieści. Westchnęła głęboko i spojrzała zamyślona przed siebie.
– Kochanie! – zawołał Witold, niespodziewanie miłym i uprzejmym tonem. – Przyniesiesz nam kawę i ciasto?
Wyrwanej z zamyślenia Kalinie wydawało się, że jego głos dochodzi z zaświatów. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, dalekim, nieobecnym wzrokiem.
– Tak, już niosę – odparła cicho po chwili konsternacji i odwróciwszy się, poszła do salonu. Sięgnęła do szafki po posrebrzaną tacę, którą dawno temu dostała w posagu od swojej babci. Nagle poczuła się dziwnie i nieswojo, miała wielką ochotę rozpłakać się w głos. Zrozumiała, że z jej dzisiejszego spotkania nic już nie wyjdzie. Nie wypije kawy z przemiłym nieznajomym. I pewnie już nigdy więcej go nie spotka. Po chwili jednak otrząsnęła się. Tak wyglądało jej życie. Samotne, lecz dostatnie. Ostatecznie nie było złe. Od dawna pozbawiona swoich marzeń i pragnień, z tacą w rękach, na której stały świeżo zaparzona kawa i ciasto, powoli ruszyła w stronę tarasu, na którym pojawiły się żywe promienie słońca.
Kawiarniany niedzielny gwar trwał od rana nieustannie, nowi goście wchodzili i wychodzili. Tylko jeden z nich już od dłuższego czasu cierpliwie siedział przy swoim małym stoliku, popijając cappuccino. Śniady, przystojny brunet sprawiał wrażenie, jakby dumał, lecz faktycznie rozglądał się dyskretnie wokół, co chwilę zerkając w stronę głównego wejścia. Po chwili odstawił filiżankę z kawą i przeczesał dłonią lekko zmierzwione, czarne włosy. Zaczynał czuć się niezręcznie, kelnerka bowiem już kilkukrotnie pytała, czy coś jeszcze podać do stolika.
– Proszę pana – zaczęła cicho, jakby nieśmiało – niedługo zamykamy.
– Tak? Oczywiście, rachunek proszę – odparł zaskoczony, opuszczając w zamyśleniu głowę. Ukradkiem spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta. „Ona już nie przyjdzie” – pomyślał i sięgnął do kieszeni spodni po portfel. Młoda, śliczna kelnerka ze zgrabnym kokiem na głowie pojawiła się po chwili z rachunkiem w ręce.
– Proszę – położyła paragon na stoliku.
– Ile płacę?
– Dwadzieścia pięć złotych za dwie kawy – poinformowała, delikatnie unosząc kąciki ust.
– Proszę, reszty nie trzeba. – Mężczyzna powoli wstał od stolika i zasunął za sobą krzesło. Opuścił włoską kawiarnię jako ostatni, po czym założył słomkowy kapelusz z ciemną wstążką przewiązaną wokół ronda i wyszedł. Dziś żar nie był już tak wielki. Mężczyzna stanął tuż za wejściem, ostatni raz rozglądając się dookoła, po czym westchnął cicho i pogrążony we własnych myślach poszedł przed siebie. Na jego śniadej twarzy malowały się smutek i rozczarowanie.
Kolejne dni i tygodnie upływały Kalinie na tych samych czynnościach. Zakupy, porządki, gotowanie, wyprowadzanie psów, wizyty teściowej, bezowocne próby nawiązania kontaktu z Blanką – i tak w kółko. Podczas robienia zakupów w markecie spoglądała czasem w stronę włoskiej kafejki, snując domysły, czy tamtego dnia jej wybawca czekał na nią przy jednym ze stolików. Miała cichą nadzieję, że być może spotka go gdzieś w tłumie obcych, zabieganych ludzi, jednak los bywa czasem niemiłosiernie przewrotny. W końcu więc przestała się łudzić.
Aż któregoś dnia, stojąc w kolejce do kasy, uświadomiła sobie, że jeśli sama czegoś nie zmieni, to jej życie już zawsze będzie tak właśnie wyglądało. Samotnie spędzane dni, bez sensownego zajęcia, rozwijania swoich zainteresowań i urzeczywistniania marzeń. „Nierokująca kura domowa” – pomyślała, czekając na swoją kolejkę.
– Wykłada pani te zakupy czy nie? – Usłyszała pretensjonalny ton kasjerki, która nerwowo gestykulowała rękami. – Słyszy mnie pani?
– Tak, przepraszam, zamyśliłam się. – Kalina poczuła się głupio, przez chwilę odpływając myślami daleko stąd.
– Kobiety – powiedział jakiś niezadowolony klient za jej plecami. Kalina z podniesioną wysoko głową postanowiła to zbagatelizować, choć najchętniej powiedziałaby mu co nieco. Spojrzała tylko za siebie niby przypadkiem, a mężczyzna koło pięćdziesiątki śmiał jej się ironicznie w twarz.
– Co za palant – wyszeptała, pakując kolejne zakupy do siatki. Tym razem wzięła ze sobą solidną torbę z materiału.
– Ile płacę?
– Sto pięćdziesiąt trzy złote.
– Proszę. – Kalina położyła banknot dwustuzłotowy, po czym schowała do portfela wydaną jej po chwili resztę. Chwytając za ciężkie siatki, powoli ruszyła w stronę wyjścia. Nagle poczuła czyjś dotyk na ramieniu. Z nadzieją w oczach szybko odwróciła twarz. Zaskoczona, choć nie do końca zadowolona, uśmiechnęła się radośnie.
– Kalina! – Usłyszała głos dawnej koleżanki ze szkoły muzycznej, największej plotkary i dawnej zazdrośnicy jej talentu.
– Beata? Tyle lat. Co tu robisz?
– Przyjechałam niedawno do Polski, mieszkam tu niedaleko, a ty? Widzę, że chyba często tu bywasz? – Obrzuciła ją miłym, choć lustrującym od stóp do głów spojrzeniem.
– Tak, często robię tu zakupy. A ty? Och, jesteś taka ładna i elegancka. – Nie dało się nie zauważyć szykownych butów na koturnach, pięknej, klasycznej sukienki i wspaniałej fryzury. Kalina poczuła się przy niej nieswojo. W klapkach i luźnych spodniach wyglądała raczej domowo.
– Cóż, właśnie byłam u fryzjera i na zakupach. Spieszysz się? Bo jeśli nie, to porywam cię na kawę. Tak dawno się nie widziałyśmy, koniecznie musimy poplotkować.
– No nie wiem. – Kalina próbowała uwolnić się od jej towarzystwa.
– Zgódź się. Zdążysz jeszcze ugotować obiad mężusiowi – rzuciła dosadnie, a na jej wypielęgnowanej twarzy pojawił się uśmiech. Kalina westchnęła. Od dawna brakowało jej babskich pogaduszek, więc po krótkim namyśle dała się przekonać.
– Właściwie to czemu nie? Córka uczy się do egzaminów u koleżanki, a mąż jak zawsze jest w pracy. Zgoda.
– Wspaniale, chodźmy.
Włoska kawiarenka urządzona była gustownie i ze smakiem. Kalina uważnie rozglądała się wokół. To tutaj miała spotkać się z tamtym mężczyzną. „Było, minęło” – pomyślała z lekką goryczą i żalem, wpatrując się w szybko poruszające się usta Beaty.
– To co u ciebie, kochana? Czym się teraz zajmujesz? – Świdrujące oczy koleżanki z ciekawości przeszywały ją na wskroś.
– Prowadzę dom – zaczęła cicho, popijając mały łyk kawy.
– Żartujesz? Tylko tyle? A co z tobą? Miałaś największy talent do grania na tym przeklętym fortepianie z nas wszystkich. Dlaczego tak po prostu zrezygnowałaś?
– Daj spokój, Beata, to dawne dzieje.
– Może i dawne, ale dziś jeszcze pamiętam, jak pięknie zagrałaś Sonatę Księżycową.
Zielone oczy Kaliny nabrały intensywnego blasku, a młodzieńcze wspomnienia niespodziewanie ożyły.
– Wiesz, że nie grałam jej już kilka długich lat?
– Dlaczego? Nie rozumiem, masz do tego wyjątkowy talent, dziewczyno.
– Cóż, tak wyszło. Miłość, ciąża, małżeństwo, dom.
– Rozumiem te wszystkie pierdoły, ale czy nigdy nie chciałaś wrócić do grania?
– Może i chciałam, ale nie mam ukończonej szkoły, nikt mnie nie zatrudni.
– Hmm. Może jednak będę mogła ci jakoś pomóc, o ile zechcesz.
– Nie myślałam o tym, by...
– By rzucić obowiązki domowe? Rozumiem, że chcesz kolejne czterdzieści lat swojego życia spędzić na robieniu zakupów w tym markecie, gotowaniu mężowi i praniu jego śmierdzących skarpetek? – Beata zawsze była bezpośrednia i do bólu szczera. Być może z tego powodu nie miała zbyt wielkiego grona przyjaciół. Kalina spojrzała na nią z wyrzutem, jednak świetnie wiedziała, że ma rację.
– Zaprzepaściłaś swój talent. Czy wiesz, jak ja ci zazdrościłam? Wszyscy chcieli cię mieć, mogłaś zrobić wielką karierę. Dziewczyno, ty masz muzykę we krwi. Zresztą sama świetnie wiesz po kim.
– Ale mi dałaś do wiwatu. – Kalina patrzyła na nią z miną zbitego psa.
– Wybacz. Powiedz mi, że jesteś szczęśliwa, spełniona, że się rozwijasz, a natychmiast dam ci spokój. – W jej oczach można było dostrzec stanowczość.
Kalina milczała, wbijając wzrok w mały kawiarniany stolik.
– No właśnie, od razu wiedziałam, gdy na ciebie spojrzałam. Masz to wypisane na twarzy. Umęczona życiem. Przytłoczona. Chodzące nieszczęście – rzuciła dobitnie.
Kalina dalej milczała, ogłuszona usłyszaną prawdą, której tak bardzo unikała i oddalała od siebie co dnia.
– Nie wszystko jest takie złe w moim życiu.
– Jasne. Zrozum, Kalina, ty jesteś inna, wyjątkowa, jesteś jak kolorowy ptak. Masz talent, a dałaś zamknąć się w kuchni, w garach. Wituś ci to zrobił? On cię do tego namówił?
– Tak ustaliliśmy.
– Jasne, Kalina. Nie gniewaj się, ale ja go znam. To egoista, jak większość z nich, czyli mężczyzn. Rozwodziłam się trzy razy i do dziś nie jestem szczęśliwa, a wiesz czemu? Bo każdy z moich kolejnych mężów próbował przerobić mnie według swojego wzoru. Miałam być kurą domową, potem modelką, później jeszcze cichą i potulną kobietką. Ale ja taka nie jestem, dlatego aż tyle razy się rozwodziłam.
– Czemu więc aż tyle razy wychodziłaś za mąż, skoro wszyscy mężczyźni są tacy okropni?
– Bo się łudziłam, kochałam, ufałam, wierzyłam, że teraz będzie inaczej. Jak każdy z nas, po prostu szukałam miłości.
– A ty? Grasz? – Na twarzy Kaliny malowało się wzruszenie i sympatia do Beaty, pomimo, a może dzięki temu wszystkiemu, co powiedziała.
– Gram, ale dla najbliższych, czasem małe koncerty. Dla przeżycia stałam się prawdziwą bizneswoman, zaraził mnie tym mój ostatni mąż.
– Serio? A co to za interesy?
– Nie zgadniesz.
– Znając ciebie, to na pewno będzie zaskoczenie.
– Mam wydawnictwo.
– Wydawnictwo? Jakie?
– Książkowe.
– I to się opłaca? W Polsce? Sądziłam, że ten rynek podupada.
– Otóż nie. Kocham tę pracę. Dajemy szansę młodym, nieodkrytym talentom.
– Cudownie.
– Prawda?
Na chwilę ich oczy spotkały się, jak w porozumieniu dusz.
– Więc jak będzie, chcesz pracować? Wyrwać się z domowych pieleszy? – Beata nie ustępowała.
– A jeśli tak? – W głosie Kaliny zabrzmiała nadzieja.
Beata uśmiechnęła się i sięgnęła po torebkę. Otworzyła ją zgrabnym ruchem i po chwili wyjęła z niej wizytówkę.
– Proszę. – Położyła małą karteczkę tuż pod nosem Kaliny.
– Prywatna szkoła muzyczna?
– Tak, a co?
– Nie zatrudnią mnie, nie mam szans.
– Jak tylko im zagrasz, to zaraz cię zatrudnią. To młoda szkoła, szukają wykładowców, nauczycieli. Powinnaś tam pójść. Możesz powołać się na mnie. Znam tam kilka osób.
– Pomyślę o tym.
– Nie myśl, to czasem szkodzi i miesza w głowie. Po prostu zrób to, dziewczyno!
Kalina poczuła dreszcz podniecenia i emocji rozchodzący się powoli po jej ciele, a w sercu zagościła nadzieja.
– Przepraszam, ale muszę już iść – stwierdziła Beata i gwałtownie poderwała się od stolika.
– Ja też.
– Obiad?
– Obiad, córka, psy. – Kalina westchnęła, pochylając się po torby.
– Obiecaj mi, że pomyślisz czasem tylko o sobie, jak zwykła, wredna egoistka. Nawet jeśli miałoby to kogoś zaboleć czy zdenerwować, bądź egoistką.
Kalina objęła ją czule i pocałowała w pachnący perfumami policzek.
– Dziękuję, Beata.
– Podziękujesz później. Jak dostaniesz tę pracę, zadzwoń do mnie, wypijemy razem szampana. Tu masz moją firmową wizytówkę, obiecaj, że się odezwiesz.
– Obiecuję.