Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dzięki temu utworowi słowo „robot” weszło do powszechnego obiegu! Tajemniczo brzmiący tytuł fantastycznonaukowego dramatu Karela Čapka stanowi skrót od: Rossumovi Univerzální Roboti (tj. Roboty Uniwersalne Rossuma). W ciągu trzech pierwszych lat od publikacji sztuka została przetłumaczona na 30 języków i przyniosła autorowi międzynarodową sławę.
Przy lekturze R. U. R. Čapka uderzające jest, że sztuka podejmuje nowoczesne i (nawet po stu latach) aktualne tematy: rewolucji społecznej, wyzwolenia od pracy najemnej oraz postępu naukowo-technicznego. Z drugiej strony zwraca uwagę osadzenie tych odważnie postawionych kwestii w bezpiecznym kontekście tradycji zarówno biblijnej, jak i mitologicznej (np. poprzez postać pięknej Heleny). Dodatkowy smaczek stanowią towarzyszące śmiałej wizji futurystycznej — rozczulająco staroświeckie szczegóły: papierowe księgi rachunkowe, gazety i dokumentacja badawcza, bez wsparcia tak oczywistej dziś pamięci cyfrowej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 116
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
tłum. Martyna M. Lemańczyk
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-6197-8
Domin, w prologu około trzydziestoośmiolatek, wysoki, ogolony
Fabry, również ogolony, płowowłosy, o poważnej twarzy i delikatnych rysach
Dr Gall, drobny, żywy, śniady, z czarnym wąsem
Hallemeier, potężny, krzepki, z rudym angielskim wąsem i takoż rudymi włosami obciętymi na jeża
Busman, gruby, łysy, krótkowzroczny Żyd
Alquist, starszy od pozostałych, ubrany niedbale, o długich, posiwiałych włosach i takimże zaroście
Helena, bardzo elegancka
Po zakończeniu prologu wszyscy o dziesięć lat starsi.
W prologu roboty są ubrane jak ludzie. Oszczędne w ruchach i w mowie, twarze bez wyrazu, wzrok wbity w jeden punkt. W tekście głównym odziane w płócienne bluzy ściągnięte w pasie rzemieniem, na piersiach mosiężne numery.
„— że nie odpowiadamy za towar uszkodzony w transporcie. Już podczas załadunku zwróciliśmy uwagę państwa kapitanowi, że statek nie jest przystosowany do przewozu robotów, a więc straty nie idą na nasze konto. W imieniu Rossum’s Universal Robots — podpisano —”. Gotowe?
Tak.
Następny list. „E. B. Huysum Agency, New York. Data. Potwierdzamy zamówienie na pięć tysięcy robotów. Ponieważ wysyłają państwo własny statek, prosimy o załadowanie jako cargo brykietów dla R.U.R. w ramach barteru. Podpisano —”. Gotowe?
Tak.
Proszę pisać dalej. „Friedrichswerke, Hamburg. — Data. — Potwierdzamy zamówienie na piętnaście tysięcy robotów”.
Halo — Tu naczelny — Tak — Oczywiście — Ależ tak, jak zwykle — Owszem, proszę nadać do nich depeszę — W porządku.
Na czym stanąłem?
Potwierdzamy zamówienie na piętnaście tysięcy r.
Piętnaście tysięcy r. Piętnaście tysięcy r.
Panie dyrektorze, przyszła jakaś dama —
Kto taki?
Nie wiem.
Od prezesa Glory’ego. — Prosić.
Szanowna pani raczy wejść.
Zapraszam.
Pan dyrektor naczelny Domin?
Do usług.
Przychodzę do pana —
— z polecenia prezesa Glory’ego. Więcej nie trzeba.
Prezes Glory to mój ojciec. Jestem Helena Glory.
Panno Glory, to dla nas wyjątkowy zaszczyt, że — że —
— że nie możemy pokazać pani drzwi.
— że możemy powitać w naszych progach córkę tak znamienitego pana prezesa. Proszę usiąść. Sullo, możesz odejść.
Czym mogę służyć, panno Glory?
Przyjechałam tu, żeby —
— obejrzeć nasz zakład produkcji ludzi. Tak jak każdy odwiedzający. Nie widzę problemu, zapraszam.
Myślałam, że na teren fabryki —
— wstęp jest wzbroniony. Tylko że każdy zjawia się tu z czyjąś wizytówką, panno Glory.
I wszystkim pan pokazuje... — ?
Tyle o ile. Produkcja sztucznych ludzi, droga pani, to tajemnica handlowa.
Gdyby pan wiedział, jak mnie to —
— szalenie interesuje. Wszak stara Europa o niczym innym nie mówi.
Dlaczego nie daje mi pan skończyć zdania?
Proszę wybaczyć. Zamierzała pani powiedzieć coś innego?
Chciałam tylko zapytać —
— czy w drodze wyjątku nie pokazałbym pani naszej fabryki. Ależ oczywiście, panno Glory.
Skąd pan wie, że właśnie o to chciałam spytać?
Wszyscy pytają o to samo.
To będzie dla nas zaszczyt, pokazać pani więcej niż innym, tylko — jak by to ująć —
Dziękuję panu.
— czy mogłaby pani przyrzec, że nikomu nie zdradzi ani słówkiem —
Słowo honoru.
Dziękuję. Nie zechciałaby pani uchylić woalki?
Ach tak, pan chce zobaczyć — Za pozwoleniem.
Słucham?
Gdyby pan tak już puścił moją rękę.
Proszę wybaczyć.
Chce pan sprawdzić, czy nie jestem szpiegiem. Ależ pan ostrożny.
Hm — owszem — my — tak jest.
Nie ufa mi pan?
Niezmiernie, panno Hele... — — przepraszam, panno Glory. Doprawdy jestem niezmiernie uradowany — Czy rejs minął spokojnie?
Owszem. Dlaczego —
Ponieważ — to znaczy, chciałem powiedzieć — taka pani młoda.
Przejdziemy teraz do fabryki?
Tak. Obstawiam dwadzieścia dwa, czyż nie?
Dwadzieścia dwa co?
Lata.
Dwadzieścia jeden. Na co panu ta wiedza?
Dlatego, że — ponieważ —
Zabawi pani u nas nieco dłużej, nieprawdaż?
Zależy, co mi pan pokaże z procesu produkcji.
Ta diabelna produkcja! Ależ ma się rozumieć, panno Glory, wszystko pani obejrzy. Proszę usiąść. Czy ciekawiłaby panią historia wynalazku?
Owszem, proszę opowiedzieć.
A zatem.
W roku 1920 stary Rossum wielki fizjolog ale wówczas jeszcze młody naukowiec udał się na tę odległą wyspę by badać morską faunę kropka. Próbował odtworzyć materię żywą tak zwaną protoplazmę metodą syntezy chemicznej gdy pewnego razu wynalazł substancję która zachowywała się tak samo jak żywa materia chociaż miała inny skład chemiczny było to w roku 1932 niemal czterysta lat po odkryciu Ameryki, uff.
Zna pan to na pamięć?
Tak; fizjologia, panno Glory, to nie moja działka. Mam mówić dalej?
Proszę.
I wtedy to, panno Glory, stary Rossum zapisał pomiędzy wzorami chemicznymi takie oto słowa: „Natura znalazła tylko jeden sposób, by uorganizować materię żywą. Istnieje jednak inna metoda, prostsza, bardziej podatna i szybsza, ale na nią przyroda w ogóle nie wpadła. Tę drugą drogę, którą mogła się potoczyć ewolucja życia, właśnie dziś odkryłem”. Proszę sobie uświadomić, panienko, że te wielkie słowa pisał nad glutem jakiejś kleistej galarety, której nawet pies by nie ruszył. Niech go sobie pani wyobrazi, jak siedzi nad probówką i duma, że wyrośnie z niej całe drzewo życia, że będą z niej wychodzić wszystkie zwierzęta, począwszy od byle wrotka, a kończąc — na samym człowieku. Człowieku z innej materii niż my. Panno Glory, była to doniosła chwila.
I co dalej?
Dalej? Od tego momentu chodziło o to, jak wydostać życie z probówki, przyśpieszyć ewolucję i wytworzyć jakieś te organy, kości, nerwy, siamto, owamto, i wynaleźć te wszystkie substancje, katalizatory, enzymy, hormony i takie tam, mówiąc w skrócie — rozumie pani?
N-n-nie wiem. Chyba niewiele.
A ja nic a nic. Wie pani, przy pomocy tych płynów mógł robić, co mu się żywnie podobało. Mógł na przykład otrzymać meduzę z mózgiem Sokratesa albo dżdżownicę długą na pięćdziesiąt metrów. Ale że nie miał ani grama poczucia humoru, wbił sobie do głowy, że zrobi normalnego kręgowca, a może nawet człowieka. Ta jego sztuczna żywa materia cechowała się szaloną wolą życia; pozwalała robić ze sobą wszystko, mógł ją zszywać i mieszać, jak tylko chciał. A więc zabrał się za to.
Za co?
Za naśladowanie natury. Najpierw spróbował stworzyć sztucznego psa. Kosztowało go to wiele lat pracy, wyszło z tego coś, co przypominało skarłowaciałe cielę, zresztą fajtnęło po paru dniach. Pokażę pani w muzeum. A potem stary Rossum zajmował się już tylko tworzeniem człowieka.
I tego właśnie nie mogę nikomu zdradzić?
Nikomu na świecie.
Szkoda, że już o tym piszą w każdym podręczniku.
Szkoda.
Ale wie pani, czego nie ma w podręcznikach?
Tego, że stary Rossum to był skończony wariat. Poważnie, panno Glory, ale proszę zachować to dla siebie. Ten stary dziwak naprawdę chciał wytwarzać ludzi.
Ale przecież pan właśnie wytwarza ludzi!
Z grubsza, panno Heleno. A stary Rossum miał na myśli dosłownie. Wie pani, chciał tak jakby naukowo obalić Boga. Był strasznym materialistą i to go motywowało. Pragnął przede wszystkim dostarczyć dowód, że żaden Bóg nigdy nie był potrzebny. Dlatego ubzdurał sobie, że stworzy człowieka kropka w kropkę takiego jak my. Ma pani pojęcie o anatomii?
Tylko — niewielkie.
Ja też. Proszę sobie wyobrazić, uparł się, że wykona wszystko identycznie jak w ludzkim ciele, aż po najdrobniejszy gruczołek. Ślepą kiszkę, migdałki, pępek, same niepotrzebne głupstwa. A nawet — hm — narządy płciowe.
Ale one przecież — one przecież —
— nie są całkiem zbędne, wiem, wiem. Lecz jeśli chce się wytwarzać ludzi sztucznie, to nie ma takiej — hm — konieczności —
Rozumiem.
Pokażę pani w muzeum, co on tam sklecił przez łącznie dziesięć lat. Miał to być mężczyzna, żyło toto całe trzy dni. Stary Rossum nie miał krztyny gustu. To, co zrobił, było straszliwe. Ale miało w środku wszystko, co ma człowiek. Doprawdy, okrutna dłubanina. I wówczas zjawił się tu inżynier Rossum, siostrzeniec starego. Tęga głowa, panno Glory. Zobaczył, co tam stary majdruje, i oznajmił: „To nonsens produkować człowieka przez dziesięć lat. Jeśli nie zdołasz go robić szybciej niż natura, cały ten bajzel niewart jest splunięcia”. I sam wziął się za anatomię.
W podręcznikach piszą co innego.
W podręcznikach opłacamy reklamę, a reszta to bzdury. Pisze się, że roboty wynalazł stary Rossum. Stary może i nadawał się na uniwersytet, ale o produkcji fabrycznej nie miał zielonego pojęcia. Myślał sobie, że stworzy prawdziwych ludzi — jakichś nowych Indian, docentów albo idiotów, wie pani? Dopiero młody Rossum wpadł na pomysł, żeby robić na tej bazie żywe i inteligentne maszyny robocze. Wszystko, co pani czytała o współpracy obu Rossumów, to bajki dla grzecznych dzieci. Ci dwaj okrutnie się kłócili. Stary ateista znał się na przemyśle jak kura na pieprzu, wreszcie młodemu udało się go zamknąć w którymś z laboratoriów, żeby tam się babrał z tymi swoimi wyskrobkami, a sam, jako inżynier, zaczął porządną produkcję. Stary Rossum dosłownie go wyklął i przed śmiercią zmajstrował jeszcze dwie fizjologiczne pokraki, aż wreszcie znaleźli go martwego w laboratorium. Oto cała historia.
A co z młodym?
Młody Rossum, panienko, to była nowa epoka. Era przemysłowa po erze wiedzy. Przyjrzał się dokładnie anatomii człowieka i od razu zobaczył, że jest zbyt skomplikowana i że dobry inżynier urządziłby to prościej. Zaczął więc przerabiać anatomię, sprawdzając, co się da pominąć albo udogodnić — Mówiąc w skrócie — panno Glory, nie nudzi się pani?
Nie, przeciwnie, to okrrropnie ciekawe.
A więc młody Rossum pomyślał sobie tak: człowiek to coś, co — przypuśćmy — odczuwa radość, gra na skrzypcach, ma ochotę na spacer i w ogóle musi robić mnóstwo rzeczy, które — które są właściwie niepotrzebne.
Oho!
Niech pani zaczeka. Które są niepotrzebne, kiedy ma na przykład tkać albo liczyć. Ja nie uważam, żeby dla pani — Gra pani może na skrzypcach?
Nie.
Szkoda. Ale maszyna robocza nie musi grać na skrzypcach, nie musi się cieszyć, nie musi robić całego mnóstwa innych rzeczy. Wręcz nie powinna. Silnik spalinowy nie musi mieć frędzli i ornamentów, panno Glory. A produkcja sztucznych robotników niczym się nie różni od produkcji silników spalinowych. Ma być jak najprostsza, a produkt jak najlepszy pod względem praktycznym. Jak pani uważa, jaki robotnik jest najlepszy od strony praktycznej?
Najlepszy? Chyba ten, który — który — jest uczciwy — i lojalny.
Nie: ten, który jest najtańszy. Ten, który ma najmniej potrzeb. Młody Rossum wynalazł najmniej wymagającego robotnika. Musiał go uprościć. Usunął wszystko, co nie służy bezpośrednio do pracy. Wyrzucił to, co człowieka podraża. W ten sposób w zasadzie usunął człowieka i stworzył robota. Droga panno Glory, roboty to nie ludzie. Są mechanicznie doskonalsi niż my, dysponują zadziwiającą inteligencją umysłową, ale nie mają duszy. Widziała pani już kiedyś, jak wygląda robot w środku?
Nie.
Jest czysty i prosty. Doprawdy, piękna rzecz. Wygląda jak domowa apteczka: mało elementów, za to wszystko w nienagannym porządku. Och, panno Glory, produkt inżyniera jest znacznie bardziej dopracowany technicznie niż ten stworzony przez naturę.
Mówi się, że człowiek to stworzenie boże.