Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Raya i ostatni smok" to opowieść pełna niesamowitych przygód i barwnych postaci powstała na podstawie animacji Disneya o tym samym tytule, a dzięki kolorowej wkładce z kadrami z filmu czytelnik przeniesie się do tajemniczego świata opanowanego przez złowrogie Druny.
Dawno, dawno temu była sobie magiczna kraina, w której ludzie i smoki żyli w harmonii. Ten piękny świat opanowały tajemnicze monstra zmieniające ludzi w kamienne posągi. Ci, którym udało się przeżyć, ukrywają się w odosobnionych miejscach, drżąc o swoje życie. Wojowniczka Raya i jej dzielny przyjaciel Tuk Tuk wyruszają na poszukiwanie ostatniego smoka, który naprawi całe wyrządzone zło. Kiedy dziewczyna spotyka w końcu Sisu, ich przygoda dopiero się zaczyna. Świat zyskuje szansę, jakiej nie miał od wielu lat...
Raya i ostatni smok to kolejna pozycja, która ukazuje się w bestsellerowej serii BIBLIOTECZKA PRZYGODY. A co łączy bohaterów powieści z naszej kolekcji? Na pewno ciekawość świata, otwartość na nowe wyzwania, chęć zmiany oraz wytrwałe podążanie za marzeniami. Wszystko to często zmusza ich do podejmowania ryzyka, wymaga od nich odwagi i samodzielności, a jednocześnie uczy, jak ważne jest szukanie sprzymierzeńców i jak wiele znaczy wsparcie przyjaciół… Te pełne zwrotów akcji, poruszające, momentami zabawne historie z pewnością zainteresują i zainspirują młodych poszukiwaczy przygód – nie tylko czytelniczych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 110
Dawno temu w krainie Kumandra, mlekiem i miodem płynącej ojczyźnie ludzi i smoków, wszyscy żyli w szczęściu i dostatku. W tym raju na ziemi magiczne istoty zapewniały ludziom wodę i pokój. Był to czas harmonii i wzajemnej troski.
Lecz pewnego dnia zjawiły się druuny, bezmyślne i bezkształtne stwory, które szerzyły się jak nieokiełznany pożar, obracając w kamień wszystko, co żywe i dobre. Ta bezrozumna plaga nie dbała zupełnie o nic. Jedynym celem druunów było mnożyć się, rozprzestrzeniać i niszczyć.
Smoki stanęły w obronie ludzi i mężnie walczyły z druunami, ale nie miały szans. Nawet te potężne i majestatyczne stworzenia zamieniały się w kamień.
Na świecie został tylko jeden.
Gdy wszystko wydawało się stracone, Sisudatu, ostatnia smoczyca, skupiła całą swoją magię w klejnocie, by jego mocą pokonać druuny.
Potem wspięła się na najwyższy szczyt Kumandry i wywołała kolosalną eksplozję!
Gdy opadł kurz, druuny zniknęły. Sisudatu także.
Skamieniali ludzie wrócili do życia. Lecz smoki nie. A po Sisu pozostał tylko jarzący się błękitem Smoczy Kamień – ostatni relikt smoczej magii.
Bez smoków pokój i harmonia zniknęły. Kumandra podzieliła się na pięć wrogich krain – Ogon, Grzbiet, Szpon, Kieł i Serce – które odtąd walczyły o Smoczy Kamień. Bezcenny skarb należało ukryć.
Od tamtej pory klejnot spoczywa w tajnej komnacie w Sercu. Strzeże go wódz Benja, który w walce na miecze nie ma sobie równych. Nikomu nie udało się zbliżyć do Smoczego Kamienia… aż do teraz.
W ukrytej komnacie gdzieś w krainie Serca młoda wojowniczka szykowała się do starcia. Dwunastoletnia Raya wciągnęła rękawiczki. Sięgnęła po bambusowe kije do walki i zakryła twarz czarną maską. Zatrzymała się jeszcze na chwilę, by związać włosy, a potem wymknęła się w ciemną noc.
Na dworze wilgotne powietrze zdawało się skrzyć od elektryczności, choć Raya nie miała pewności, czy to z powodu nadciągającej burzy, czy też emocji, które jej towarzyszyły.
Lekkim krokiem przebiegła po krytych dachówką dachach twierdzy Serca. Jej stopy w cienkich skórzanych bucikach stąpały niemal bezszelestnie, nawet gdy z kocią zwinnością przeskakiwała z budynku na budynek. W końcu wylądowała na ziemi.
Z nieba spadły pierwsze krople deszczu, rozmywając ślady dziewczynki, która zakradała się w stronę komnaty Smoczego Kamienia.
Twierdza wznosiła się na szczycie skalnego łuku w samym środku Serca.
Pod splątanymi gałęziami i pnączami Raya odnalazła sekretne przejście. Rozejrzała się dookoła, by mieć pewność, czy nikt jej nie widział, po czym bezszelestnie wślizgnęła się do środka.
Ruszyła oświetlonym pochodniami tunelem, przesuwając dłońmi po mijanych ścianach. Pod palcami wyczuwała kształty smoków, które wyryto tutaj przed setkami lat.
Nagle przystanęła. Rysa w ścianie zdawała się głębsza niż inne…
Raya przyklękła i przyjrzała się wilgotnym kocim łbom, które tworzyły posadzkę. Jeden z kamieni był obluzowany. Raya ostrożnie go wcisnęła.
SZUUU!
Z sufitu opadła sieć dokładnie w miejscu, w którym Raya stała. Lecz dziewczyna właśnie tego się spodziewała. Przeturlała się w tył, z łatwością unikając pułapki.
– Ktoś tu wyraźnie udaje sprytnego – mruknęła pod nosem.
Sięgnęła do sakiewki, skąd wyciągnęła niewielką kulę pokrytą twardą łuską. Postukała w nią palcem, a wtedy kula się rozwinęła, ukazując parę lśniących czarnych oczu i uroczy włochaty pyszczek.
– No dobrze, Tuk Tuk – powiedziała do zwierzątka. – Do roboty!
Umieściła pupila na ziemi, a ten zwinął się w łuskowatą kulę i potoczył przez tunel, aktywując kolejne pułapki.
Jedna po drugiej z sufitu zaczęły opadać sieci. Ale Tuk Tuk zwinnie przeturlał się pod nimi.
W połowie podziemnego korytarza dostrzegł robaczka i podreptał za nim, zupełnie zapominając o swoim zadaniu.
– Tuk Tuk! – syknęła Raya ostrym szeptem. – Skup się.
Zwierzątko ponownie zwinęło się kulę i doturlało do końca korytarza.
Raya przeczołgała się pod sieciami do miejsca, w którym czekał na nią Tuk Tuk. Delikatnie wzięła go w dłoń i pogłaskała po głowie.
– No, byczku, idziesz jak burza. Sklej piąteczkę.
Tuk Tuk spróbował przybić jej piątkę, ale stracił równowagę i przewrócił się na grzbiet.
– Czekaj, już pomagam. – Raya podniosła go i włożyła z powrotem do sakiewki.
Stała teraz przed wielkimi okrągłymi kamiennymi drzwiami. Wyciągnęła kije zza pasa i umieściła je w otworach, otwierając wrota. Wysunęła stopy z bucików, zostawiła je przy wejściu, po czym przestąpiła próg. Aż westchnęła z zachwytu.
Błyszczące niebieskie kwiaty znaczyły ciemność punktami światła niczym gwiazdy. Szmaragdowa woda płynęła w górę po kamiennych stopniach, nic sobie nie robiąc z prawa grawitacji. Raya znalazła się w komnacie Smoczego Kamienia.
Sklepienie podtrzymywane przez cztery posągi smoków otwierało się na nocne niebo. Podłogę przykrywała woda.
Pośrodku komnaty, zawieszony w powietrzu siłą własnej magii, jarzył się Smoczy Kamień.
Raya wzięła głęboki oddech. Nareszcie. Na tę chwilę przygotowywała się przez całe dotychczasowe życie.
Do serca komnaty prowadziła ścieżka z kamieni na pół zanurzonych w wodzie. Raya pokonała kilka z nich, lecz nagle zamarła.
– Momencik… Coś za łatwo mi idzie.
Obejrzała się za siebie. A gdy zwróciła się z powrotem w stronę klejnotu, ujrzała przed sobą wojownika w złotej masce.
Odruchowo zacisnęła palce na kijach.
– Wodzu, wiem, że zrobisz wszystko, żeby mnie powstrzymać. Ale nie masz szans – powiedziała.
– Ostry język nie zastąpi ostrego miecza, młoda wojowniczko – odpowiedział wódz Benja. Głos dochodzący spod maski był spokojny i niski. – Zapewniam cię, że nie postawisz stopy w kręgu Smoczego Kamienia. Nawet jednego palca.
Raya zerknęła na miecz wiszący u jego pasa. Dobrze znała broń wodza. Jego zakrzywione ostrze mogło zmieniać się w bicz, który był w stanie pokonać trzech wojowników naraz. Nie tylko umiejętności czyniły z wodza najstraszliwszego wojownika wszystkich pięciu krain.
– W takim razie lepiej chwytaj za miecz – rzuciła Raya zuchwale, choć jej serce biło jak szalone. – Przyda ci się.
– Nie sądzę. – Wódz odpiął miecz od pasa, ale nie wyjął go z pochwy.
Raya rzuciła się w lewo, licząc, że tym ruchem go zaskoczy. Benja stanął jej na drodze. Kije dziewczynki zawirowały w powietrzu, lecz każde ich uderzenie trafiało w próżnię.
Dostrzegając swoją szansę, spróbowała wyminąć przeciwnika. Jej stopy szukały oparcia na śliskich kamieniach. Przez moment wydało jej się, że zdoła się prześlizgnąć.
Sprawną paradą wódz Benja wybił jej broń z dłoni i przewrócił na ziemię. Kije zastukały o kamienie.
Raya upadła na plecy i leżała nieruchomo, starając się złapać oddech. Stanął nad nią. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
– Biip.
Uniósł złotą maskę. W jego oczach błyszczała duma. Uśmiechnął się do córki.
– Tak jak mówiłem, nie postawiłaś stopy w kręgu. Nawet palca. Nie udało się, Rayo.
Dziewczynka uniosła brew.
– Czyżby?
Ojciec zerknął w dół. Wyciągała stopę daleko przed siebie. Czubek jej palca dotykał wewnętrznego kręgu Smoczego Kamienia.
– Raya… – Ojciec pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem. – Powinienem był poprzestać na stopie.
Dziewczynka podniosła się z szerokim uśmiechem.
– Hej, nie przejmuj się, wodzu. Robiłeś, co mogłeś.
– Wcale się nie przejmuję. I skończ już z tym wodzem, mów mi ba albo ojcze. Gratulacje, Kropelko. Wspaniale sobie poradziłaś – pochwalił córkę, używając popularnego w dawnej Kumandrze pieszczotliwego określenia. – Przeszłaś tę próbę.
Wyciągnął do niej rękę, zapraszając do wewnętrznego kręgu.
Raya zastygła, delektując się swoim triumfem. Nareszcie. Spełniło się jej marzenie. Po chwili postąpiła krok do przodu.
Smoczy Kamień unosił się kilka cali nad postumentem, a jego błękitny blask oświetlił jej twarz. Z bliska Raya dostrzegła, że w środku coś migocze. Poczuła moc mieszkającej w nim magii.
– Rety – szepnęła wzruszona. – Więc tak wygląda duch Sisu.
Benja przyklęknął i skłonił głowę, unosząc dłonie nad czoło i układając je w kształt koła. Raya poszła w jego ślady. Patrzyła oczarowana, jak drobne kropelki wody unoszą się w powietrze i wirują wokół klejnotu.
– Od wielu pokoleń nasza rodzina pełni rolę strażników skarbu – przemówił Benja. – Od dziś jesteś jednym z nich.
Benja nabrał w dłoń świętą wodę i polał nią głowę pochylonej w ukłonie córki. Krople spływające po twarzy dziewczynki zalśniły wewnętrznym blaskiem. Płynnym ruchem przepłynęły w powietrzu i krążyły wokół klejnotu.
– Rayo, księżniczko Serca, moja córko – powiedział Benja z powagą – mianuję cię strażniczką Smoczego Kamienia.
Z dumą otoczył córkę ramieniem. Raya czuła jednocześnie ekscytację i głębokie zmęczenie. Od kiedy pamiętała, trenowała i przygotowywała się, by pewnego dnia dostąpić tego zaszczytu. Długie miesiące i lata ciężkiej pracy były tego warte.
Słońce właśnie wyjrzało zza horyzontu, gdy Raya i jej ojciec opuścili komnatę Smoczego Kamienia. Raya poczuła na twarzy poranny wietrzyk, który przyniósł skrzekliwe gdakanie kur.
Serce leżało w środkowym biegu rzeki Kumandra układającej się w kształt smoka, dokładnie tam, gdzie znajdowałoby się jego serce. Kraina karmiona wodami potężnej rzeki była żyzna, bujna i soczyście zielona.
Weszli do pałacu, a niesiona euforią Raya szła kilka kroków przed wodzem Benją, co jakiś czas zadając powietrzu ciosy i przecinając je zwinnymi kopnięciami.
Ojciec przyglądał się dziewczynce z rozbawieniem.
– Kogoś tu roznosi radość – zauważył.
– No jasne – przyznała Raya. – W końcu teraz każdy, kto spróbuje wykraść Smoczy Kamień, będzie musiał stawić czoła parce najsroższych mieczy, jakie widziało wszystkie pięć ludów.
– Cieszę się, że nie brak ci entuzjazmu, Kropelko – odparł Benja – bo mam ci coś ważnego do powiedzenia. Te wszystkie ludy… właśnie tu jadą.
Raya okręciła się na pięcie i spojrzała na ojca, wytrzeszczając oczy.
– Serio? – zapytała, a Benja przytaknął. – Dobra, dobra, damy radę. Jestem gotowa. Dokładnie wiem, jak spuścimy im łomot.
– Poważnie? A powiedz mi, co właściwie o nich wiesz – poprosił.
Raya oczami wyobraźni zobaczyła pustynną krainę, gdzie najemnik z zaciętą miną ostrzył i wypróbowywał swój miecz. Obraz był wyraźny, jakby była tam naprawdę.
– Zacznijmy od Ogona. Piekielna pustynia pełna przebiegłych najemników, którzy za nic mają zasady i fair play.
Potem wyobraziła sobie miasto portowe, w którym handlarze podrzucali w powietrze owoce i rozcinali je na równe kawałki, zanim zdążyły opaść.
– Drugi jest Szpon. Miasto machlojek i masakrycznie mściwych mistrzów miecza. Zbudowany na wodzie labirynt bazarów, gdzie każdy jest sprawny w gębie, a jeszcze sprawniejszy w walce.
Raya przeniosła się w ukryte pod warstwą śniegu góry, które zamieszkiwała armia barbarzyńców.
– Trzy: Grzbiet. Zlodowaciała ziemia zamieszkała przez złowieszczo zawadiackich ziomów uzbrojonych w zdecydowanie za duże olbrzymie topory – powiedziała.
I na koniec najważniejsze: wojownicy Kła. Raya wyobraziła ich sobie stojących w równym rzędzie, każdy z wielkim kotem w ramionach.
– Czwarty i ostatni jest Kieł, nasz największy konkurent. Kieruje kohortami skrytobójczych kilerów oraz ich wściekłych kotów. Prch!
Raya prychnęła niczym prawdziwy kocur, a Tuk Tuk próbował ją naśladować. Po chwili znaleźli się w pałacowej kuchni.
– No to tak: potrzebujemy masy wielkich kusz. I katapult. I… ooo ja cię! Już wiem! Może nawet katapult na płonące pociski? – podsunęła podekscytowana.
Benja z niewzruszonym spokojem dosypywał przyprawy do kotła, w którym bulgotała zupa.
– A co powiesz na… pastę krewetkową z Ogona, szczyptę imbiru ze Szpona, pędy bambusa z Grzbietu, papryczki chili z Kła i brązowy cukier z Serca?
– Otrujemy ich? – spytała Raya z nadzieją.
– Skąd! Nikt nikogo nie będzie truł. Aha, wojny też nie będzie. Podzielimy się z nimi posiłkiem – odparł Benja, podając jej miskę zupy.
– Zaraz, że co? – Raya wybałuszyła oczy na ojca.
– Zaprosiłem ich tutaj.
– Ale przecież to nasi wrogowie – zauważyła mocno skołowana.
– Tylko przez zwykłe nieporozumienie. Uważają, że Smoczy Kamień zapewnia nam bogactwo – wyjaśnił Benja.
Raya prychnęła.
– Przecież to nieprawda. Wcale tego nie robi.
– Ale oni w to wierzą, tak jak my wierzymy w wiele rzeczy o nich, które w rzeczywistości są bzdurą – odparł Benja. – Jest powód, dla którego każda kraina wzięła swoją nazwę od części ciała smoka. Te ludy kiedyś żyły ze sobą w zgodzie i harmonii. W Kumandrze.
– To było wieki temu. – Raya lekceważąco machnęła ręką i siorbnęła łyk zupy.
– I znów może tak być. Słuchaj, jeśli się nie opamiętamy i nie nauczymy ufać sobie nawzajem, wkrótce porozrywamy się na strzępy. Nie chcę, żeby moja córka żyła w takim świecie.
Raya westchnęła.
– Wierzę, że Kumandra może być jednym krajem. Jak kiedyś… – ciągnął. – Ale trzeba zrobić ten pierwszy krok. Zaufaj mi.
Raya spojrzała na ojca. Ufała mu. Wódz Benja nigdy nie zawiódł Serca. Z pewnością i tym razem wiedział, co robi.
Następnego dnia przywódcy Ogona, Szpona, Grzbietu i Kła przybyli do Serca. Raya towarzyszyła ojcu na czele orszaku powitalnego. Stali obok siebie na moście, który łączył Serce ze stałym lądem, ubrani w niebieskie jedwabne szaty przeszywane złotą nicią. Oboje popatrzyli na zebrany przed nimi tłum.
Przywódcy nie przybyli sami. Każdy nadciągnął na czele armii wojowników. Klany stały oddalone od siebie, dumnie wznosząc chorągwie z godłem swych krain. Lecz Raya nie zwracała uwagi na kolorowe insygnia. Jej wzrok przyciągały miecze i włócznie lśniące przy boku każdego z gości.
– Towarzystwo jest chyba lekko spięte, co nie? – szepnęła do ojca.
– Nie martw się, opowiem im dobry kawał – obiecał wódz równie cicho.
Raya przewróciła oczami.
– Błagam, tylko nie to.
– Żartuję, wyluzuj – uspokoił ją ojciec, po czym postąpił krok do przodu i otworzył ramiona w serdecznym geście. – Mieszkańcy Ogona, Szpona, Grzbietu i Kła, witajcie w Sercu. Dość już waśni. Czas to zmienić. Dziś jest nowy dzień. Czas znowu stać się jednym ludem. Dziś możemy ponownie zjednoczyć się w Kumandrze.
Uśmiechając się ciepło, usunął się na bok, zapraszając gości, by przekroczyli most i weszli do Serca.
Nikt się nie ruszył. Przywódcy łypali na Benję nieufnie, a na ich twarzach malowała się podejrzliwość.
– Gładka gadka, wodzu Benjo – burknęła przywódczyni Ogona. Była drobną kobietą odzianą w szaty w kolorach ziemi. – Ale po co nas tu ściągnąłeś? Chcesz nas okraść?
– Niby po co miałby to robić? W Sercu i tak już wszystko mają – warknął barczysty mężczyzna w intensywnie fioletowych szatach i zaciekłym wyrazem twarzy. Zwał się Dang Hai i był przywódcą Szpona.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki