69,90 zł
Wydawanie Dzieł zebranych w wielotomowej krytycznej edycji, pod redakcją prof. Włodzimierza Boleckiego, Wydawnictwo Literackie rozpoczęło w 2009 roku – w 90. rocznicę urodzin pisarza. Tomy, które ukazały się do tej pory zawierają jego mniej znane utwory z lat przedwojennych i powojennych. Planowany na koniec 2013 roku tom trzeci to krótkie teksty stworzone po roku 1956. Wolumin zawierał będzie m.in. felietony z Radia Wolna Europa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 2122
Recenzje, szkice,rozprawy literackie1957–1998
Dwie rewolucje: Warszawa i Budapeszt[1]
Niewiele dni przed nieludzkim zgnieceniem powstania na Węgrzech przez Sowiety[2] spotkałem się z pewnym młodym pisarzem komunistycznym z Warszawy, człowiekiem sympatycznym i szczerym, który przyjechał jako turysta. Siedzieliśmy w kawiarni, słysząc ze wszystkich stron krzyki sprzedawców gazet donoszących wiadomości o ostatnich wydarzeniach na Węgrzech. Rozmawialiśmy ze sobą w atmosferze swobodnej, która świadczyła o wzajemnym zrozumieniu. Ja byłem pełny podziwu dla tego, czego dziesięć dni przedtem dokonał Gomułka[3]. On zorientowany był doskonale w tym, co zaszło na Węgrzech. W czasie rozmowy łapaliśmy w przelocie na gazetach potrząsanych przez sprzedawców same tytuły i nagłówki: Powstańcy zwyciężyli; Węgry żądają ostatecznego opuszczenia kraju przez wojska sowieckie; Nagy[4]tworzy rząd wielopartyjny i przyrzeka wolne wybory.
Różnica – rzekł pisarz z Polski – leży w tym, że nasza rewolucja była jednakże komunistyczna, podczas gdy rewolucja węgierska stała się rewolucją całkowicie antykomunistyczną.
Rozumowanie słuszne – odpowiedziałem mu – lecz tylko do pewnego punktu. Prawdą jest, że Gomułka nie stracił panowania nad sytuacją. Ale też gdyby Rosjanie zdecydowali się wciągnąć do akcji pierwsze dywizje, zaledwie padłby pierwszy strzał, Gomułce nie wystarczyłby już ani Korpus Bezpieczeństwa dowodzony przez gen. Komara[5], osobistego jego przyjaciela, ani poparcie wojska, które w olbrzymiej części opowiedziało się przeciw Rokossowskiemu[6], ani też postawa robotników z fabryk w Żeraniu, których Gomułka sam uzbroił. W wypadku ostatecznym potrzeba by mu było całego narodu. Z chwilą zaś opanowania przez rewolucję całego narodu siłą rzeczy zwróciłaby się ona przeciw komunizmowi, zupełnie tak samo, jak to się stało na Węgrzech.
Gomułka spotkał się z poparciem wszystkich Polaków, co więcej, wyrósł prawie na bohatera narodowego, tylko dlatego że po całych latach uwięzienia przez Rosjan nie ugiął się i po powrocie do władzy natychmiast postanowił wyrzucić Rokossowskiego oraz stanąć w obronie równości, suwerenności i niezależności narodowej w stosunku do Rosji. Jednakże wszystko to mogło się tak ułożyć jedynie do momentu oddania pierwszego strzału. Bezkrwawa rewolucja narodowa, ale jeszcze komunistyczna, przekształciłaby się wtedy w krwawą rewolucję i narodową, i komunistyczną. Gomułka stałby się wtedy polskim Nagyem, tak jak i Nagy mógłby był stać się węgierskim Gomułką, gdyby nie wezwano go do rządu – zbyt późno.
Rozmówca mój nie odpowiedział mi wtedy ani tak, ani nie. Biorąc pod uwagę okoliczności, to już wystarczyło.
Czy zdaje sobie pan z tego sprawę – ciągnąłem dalej – że to, co się dzieje na Węgrzech, równocześnie pozycję Gomułki i wzmacnia, i osłabia? Wzmacnia ją w stosunku do Moskwy, pokazując w sposób jeszcze bardziej oczywisty roztropność jego decyzji, która ratuje reżim komunistyczny w Polsce i oszczędza Rosjanom całkowitego oddzielenia się Polski od Rosji; dla tych samych jednak motywów osłabia jego stanowisko wobec własnego narodu, który teraz może się pytać: „Dlaczego my nie żądamy także, ażeby wojska rosyjskie opuściły nasz kraj? Dlaczego my także nie możemy doczekać się rządu wielopartyjnego?”.
Mój rozmówca zdawał sobie sprawę z nowego stanu rzeczy i wcale po tych pytaniach nie zajmował nieprzyjaznego stanowiska. Oczywiście, zawsze pod warunkiem, że Zachód zagwarantuje zachodnie granice Polski i że wszystkie stronnictwa byłyby o kierunku lewicowym, nie zagrażającym podstawom nowego systemu społecznego i gospodarczego. Mniej przekonywająca wydawała mu się możliwość powierzenia niebezpiecznemu hazardowi wolnych wyborów, zadania utworzenia wielopartyjnego rządu. Właśnie tego samego dnia dzienniki przyniosły pogłoskę, że Nagy, w obliczu jednogłośnego żądania urządzenia wolnych wyborów na Węgrzech, ustępując żądaniom, miał szepnąć do Lukácsa[7]: „To jest koniec dla nas. Partia komunistyczna rządzi tylko wtedy, jeżeli jest partią jedyną, w innym wypadku nie rządzi wcale”. Ja rozumiałem doskonale te jego troski, ponieważ w Jugosławii, gdzie byłem w roku 53, i gdzie poparcie narodu dla Tity po jego zerwaniu z Moskwą przypominało bardzo poparcie, na jakie dziś Gomułka może liczyć w Polsce, komuniści jugosłowiańscy wyznali mi w prywatnych rozmowach, że w razie wolnych wyborów uzyskać by mogli co najwyżej dwadzieścia procent głosów. Przy pewnej sumienności liczbę tę należałoby zredukować do dziesięciu procent.
Czytelnik nie może zapominać, że rozmowa z młodym pisarzem warszawskim miała miejsce niewiele dni przed powrotem Rosjan na Węgry, kiedy to (idąc po linii najlepszych tradycji stalinowskich) postanowili ogniem i mieczem ukarać cały kraj, aresztując Nagya i jego rząd i ogłaszając, że węgierska „kontrrewolucja” została stłumiona.
W chwili pisania tych słów nie pozostaje wiele do powiedzenia na temat sytuacji na Węgrzech. Generał Malinin[8] może szczycić się z dokonanej roboty i, podobnie jak jego rosyjski poprzednik z minionego wieku[9] (1849), oznajmić to Kadarowi[10], parafrazując na sposób komunistyczny słynne powiedzenie w stylu czasów carskich: „Budapeszt leży u twoich stóp, towarzyszu”.
Lecz o ile jest rzeczą bezcelową czynić post mortem refleksje na temat sytuacji politycznej i wojskowej na Węgrzech, nie jest już rzeczą tak bezprzedmiotową zastanowić się nad tym, jakie jest dzisiaj moralne położenie i jakie oddźwięki mogą wypadki z Budapesztu wywołać na terenie innej beczki prochu Europy Wschodniej, to jest w Polsce.
I mówić tonem głosu kogoś, komu po przeżyciu zmartwychwstania i drugiej śmierci całego narodu zanadto stwardniało serce na łzy, gniew i przekleństwa.
Byłoby zupełną stratą czasu wdawać się w dyskusje na temat „reakcyjnego” czy „niereakcyjnego” charakteru rewolucji węgierskiej. Była to naprawdę rewolucja ludowa i co więcej, powszechna, na co wskazuje wspólny udział w walkach robotników, chłopów, intelektualistów i żołnierzy we wszystkich prowincjach węgierskich podczas powstania. Oto przykład z małego miasteczka Vác: sześciu robotników, jeden adwokat, kapitan służby stałej i lekarz. Należy przypuszczać, że gdyby w Polsce po wyrzuceniu Rokossowskiego z politbiura nastąpiła interwencja rosyjska, rewolucja polska poszłaby tym samym biegiem co węgierska, przypuszczalnie z samym Gomułką na czele.
Naprawdę reakcyjnymi z punktu widzenia sowieckiego (co z brutalną szczerością przyznał nawet Susłow) były dwie rzeczy: rzeczywiste niebezpieczeństwo, że w systemie demokratycznym węgierska partia komunistyczna automatycznie zeszłaby do takich proporcji, jakie przysługiwałyby jej na podstawie powszechnego głosowania, to znaczy do poziomu politycznego zera; niebezpieczeństwem nie mniej groźnym byłoby to, że Węgry, odrzucając postanowienia traktatu warszawskiego[11] i ogłaszając neutralność, byłyby w praktyce stracone dla bloku sowieckiego i wyłom ten stanowiłby precedens i pokusę dla innych krajów bloku. Te dwa punkty krytyczne: system monopartyjny i całkowita przynależność do sojuszu sowieckiego, są granicami, których nie wolno jest przekroczyć krajom Europy Środkowej i Wschodniej w ich rewolucyjnych ruchach, jeżeli po nocnych ugodach nie chcą znaleźć się o świcie w ogniu rosyjskich czołgów. Tych dwóch punktów krytycznych nie przekroczył Gomułka i dlatego też jego rewolucja nie przestała być komunistyczna, i dzięki temu nie została zgnieciona. Węgrzy natomiast przeszli na całkiem przeciwną stronę, rewolucja ich była zupełnie narodowa i powszechna, dlatego też Rosjanie zdławili ją, wyniszczając całą ludność. Słusznie można przypuszczać, że przywódcy sowieccy po podróży do Warszawy, przedsięwziętej w celu przeszkodzenia „zamachowi” Gomułki, doszli do przekonania, iż lepiej jest pogodzić się z faktem rewolucji narodowej, jeżeli jest ona tylko częściowa i pod kontrolą komunistów, byle tylko uniknąć totalnej rewolucji ludowej.
II
Co czują dzisiaj Węgrzy? Przede wszystkim bezgraniczną nienawiść do Kadara. Ta nienawiść zmusi Kadara, przynajmniej w pierwszym okresie władzy, do rządzenia metodami czysto stalinowskimi, co zupełnie odbiera wszelką wartość obietnicom wszczęcia jakichkolwiek rozmów na temat wycofania wojsk rosyjskich. Jeżeli aż do dzisiaj była słuszna formuła Nagya, że „Partia komunistyczna rządzi tylko wtedy, kiedy jest partią jedyną”, o tyle obecnie można ją zmodyfikować w ten sposób: „Partia Kadara rządzi tylko wtedy, jeżeli jej się nie pozostawi sam na sam z narodem, inaczej rządzić nie może”. Będzie rzeczą bardzo trudną dla Kadara, o ile nie wykluczoną, zrekonstruować lojalne dla siebie wojsko spośród tych, którzy, w mundurach z trójkolorowymi opaskami i w czapkach z wydartą gwiazdą bolszewicką, strzelali aż do ostatniego naboju do rosyjskich czołgów; z pewnością też niełatwo będzie zrekonstruować policję spośród tych, którzy (o ile udało im się uniknąć zemsty ludu) na pewno zrozumieli, jak gwałtowna jest nienawiść, jaka zewsząd ich otacza.
Widząc, że ich opuszczono i pozostawiono własnemu losowi, Węgrzy, zakuci na nowo w kajdany, pomimo nieludzkich wysiłków i aktów niewiarogodnego bohaterstwa, poczują też z pewnością ostrą gorycz w stosunku do Zachodu. „Słabość do Zachodu” (to znaczy nieuleczalne ukochanie Zachodu) przetrwała jeszcze w sposób cudowny w Europie Środkowej i Wschodniej pomimo układów jałtańskich.
Te przyjazne skłonności są na Węgrzech znowu poddane ciężkiej próbie, gdy jedną tylko rzecz można stwierdzić z niezaprzeczalną oczywistością: rewolucjoniści i powstańcy z Europy Środkowo-Wschodniej mogą oczekiwać od Zachodu jedynie objawów wzruszającej solidarności, bicia śmiertelnych dzwonów w kościołach, szlachetnych oświadczeń wybitnych osobistości i mężów stanu, jakiegoś tam protestu w ONZ, a w najlepszym razie (o ile granica zachodnia byłaby otwarta) pewnej ilości krwi i mleka w proszku.
Ale nie można liczyć na jedyną rzecz, jaka decyduje o losach rewolucji przeciw imperializmom, to znaczy interwencji nie tylko słownej, lecz przynajmniej w formie przesyłania broni.
Ostatnie nawoływania węgierskich radiostacji powstańczych powtarzały się z akcentem przejmującej rozpaczy: „Pomocy, przyślijcie nam tylko broń!... Walczymy za naszą wolność i za waszą!... Walczymy za Europę!...”.
Tutaj leżało tragiczne nieporozumienie. Dla brytyjskiego konserwatysty Edena[12], czy też francuskiego socjalisty Molleta[13], Port Said należy w daleko większym stopniu do Europy[14] niż Budapeszt, dla Eisenhowera[15] zaś wynik głosowania w Stanach Zjednoczonych jest o wiele ważniejszy niż doprowadzenie do wolnych wyborów na Węgrzech.
Taki stan umysłu, płomiennej nienawiści w stosunku do Rosjan oraz gorzkiej rezygnacji wobec ustosunkowania się państw zachodnich nie przestanie wpływać przez wiele lat na bieg przyszłych wydarzeń na Węgrzech. Są one krajem zwyciężonym, zniszczonym i przydeptanym do ziemi. Tragedia rewolucji węgierskiej miała zaciążyć na losach rewolucji polskiej.
To, czego dokonał Gomułka przed samą rewolucją węgierską, miało charakter „zamachu” praskiego[16] z roku 1948, przy odwróconych rolach. W ten sam sposób jak tam on także uzbroił robotników, lecz tym razem, aby obalić człowieka związanego ciałem i duchem ze swymi moskiewskimi mocodawcami. Przypuszczalnie sam Gomułka był autorem projektu, lecz w jego wykonaniu wspomogli go w pierwszym rzędzie intelektualiści, zasypując prasę polską swoimi wolnościowymi żądaniami demokracji, następnie sekretarz partii okręgu warszawskiego, Staszewski[17], który ażeby zabezpieczyć się na każdą „możliwą ewentualność”, rozdaje broń robotnikom z fabryki samochodów w Żeraniu i z innych fabryk stołecznych (nigdy chyba nie będzie można ocenić dostatecznie tego, co zrobił Staszewski).
Niemniej, tak jak później Rosjanie dali do zrozumienia, w rewolucji węgierskiej, jakie były punkty krytyczne, których przekroczenie grozi bombardowaniem miejsc ulic, w tenże sam sposób Gomułka w swojej polskiej rewolucji dał do zrozumienia Rosjanom, jakie są punkty krytyczne, jakich oni nie powinni przekroczyć, pragnąc uniknąć powstania robotników polskich.
Określając grosso modo, żądaniem Gomułki było: rozmontowanie wojskowego, politycznego i gospodarczego kolonializmu stosowanego przez Sowiety; wyrzucenie z politbiura komunistów „dawnego pokroju”, następnie upodobnienie polskiego systemu ekonomicznego raczej do wzorów jugosłowiańskich niż moskiewskich oraz szeroka demokratyzacja kraju.
Rosjanie ustąpili tym żądaniom nie w obawie przed uzbrojonymi robotnikami ani przed Korpusem Bezpieczeństwa dowodzonym przez gen. Komara (który również dopiero niedawno został uwolniony i zrehabilitowany po poprzednim uwięzieniu za titoizm), ani nawet przed armią, nad którą Rokossowski stracił już kontrolę, lecz lękając się powszechnej rewolucji w kraju o wiele większym i potężniejszym niż Węgry oraz bezpośrednich konsekwencji, jakie taka rewolucja mogła za sobą pociągnąć w Niemczech Wschodnich.
Słusznie można powiedzieć, iż Polska wzięta jest we dwa ognie; z jednej strony Sowiety i granica wschodnia z samą Rosją, z drugiej strony Niemcy Ulbrichta. Ale też nie wolno zapominać, że w wypadku rewolucji w Polsce Rosjanie w Niemczech Wschodnich mogliby się znaleźć również wzięci we dwa ognie, jeśli też powstaliby sami Niemcy. Ta reakcja łańcuchowa byłaby tym niebezpieczniejsza, że Niemcy Wschodnie graniczą na zachodzie nie z państwem obcym, lecz z drugą częścią własnego kraju.
W takiej sytuacji to maksimum, jakiego mógł żądać Gomułka (po paru próżnych naciskach na niego, by się cofnął podczas wizyty sowieckiej w Warszawie i w rozmowach w Moskwie), miało zejść się razem z tym maksimum, którego Rosja nie chciała, lecz którego „wolała” udzielić dla uniknięcia gorszych ostateczności i które odpowiadało temu minimum, jakiego żądał naród polski. W gruncie rzeczy był to obopólny kompromis między możliwością krwawej rewolucji narodowej i mającą miejsce bezkrwawą rewolucją komunistyczną, który wpłynął na kapitulacyjną decyzję ze strony Rosji. Jest paradoksem historycznym, że najlepsza karta atutowa, jaką miał w swoim ręku Gomułka, oznaczała równocześnie największe ryzyko. Gomułka zapewnił Rosjan, że w zamian za ich koncesje może utrzymać się w Warszawie rząd komunistyczny oraz że Polska nie będzie próbowała wycofać się z sowieckiego systemu sojuszniczego i że uniknie się rewolucji powszechnej. Równocześnie zapewnił niekomunistów i antykomunistów polskich, iż w zamian za przyjęcie programu jego rewolucji uniknie się wylewu krwi, i wreszcie sobie samemu zapewnił stanowisko szefa jedynej partii. Ale też jest rzeczą oczywistą, że gdyby go zmuszono do zagrania na kartę, którą szachował Rosjan, przebieg wydarzeń nie tylko przekroczyłby granice programu jego rewolucji, lecz także zmiótłby jego własną partię, a być może i jego samego.
Jak już powiedzieliśmy uprzednio, podczas pierwszych dni rewolucji węgierskiej, kiedy to z kamienistej lawiny przeciw Geröemu[18] wezbrała ona narodowo-demokratyczną burzą i rewolucja zdawała się zwyciężać, w owym momencie pozycja Gomułki wzmocniła się w stosunku do Moskwy, lecz nieoczekiwanie została zagrożona wobec własnego narodu. Owo maksimum Gomułki i Rosji oraz minimum narodu polskiego pokrywały się coraz mniej, w miarę jak mijały godziny. Czy było możliwe żądać więcej? Czyż było więc możliwe odzyskać całkowitą wolność, tak jak udało się to Węgrom? Czyżby Rosja ustąpiła przed argumentem zbrojnym, mając do czynienia z krajem tak małym jak Węgry?
Istotnie w owych dniach nadchodziły z Polski wiadomości o coraz ostrzejszym naprężeniu i o wzrastającej fali uczuć antysowieckich. Jest rzeczą dosyć możliwą, a właściwie pewną, że wybuch powszechnego powstania zawisł na włosku. Dla Gomułki owe dni musiały być okropne. Wygrana karta zdawała się wysuwać z rąk. Działał na omal sprzeczne sposoby, zmuszony do miotania się między Scyllą i Charybdą. Z jednej strony przy narzucaniu przyjaźni z Rosją sowiecką karcono manifestacje antybolszewickie, z drugiej zaś wyrażano solidarność z rewolucją węgierską i w bardziej lub mniej otwarty sposób poddawano krytyce interwencję rosyjską na Węgrzech. Jeżeli w owych dniach nie doszło do faktów tragicznie nieodwołalnych, to chyba mamy do czynienia z prawdziwym cudem, którego zasługi w największej mierze należy przypisać Gomułce i jego stronnikom.
Po uśmierzeniu rewolucji węgierskiej pozycja Gomułki stała się tylko częściowo łatwiejsza. Jest rzeczą pewną, że w wyniku wypadków, które nastąpiły po krwawym świcie 4 listopada[19] w Budapeszcie, zrozumiawszy, czego udało się uniknąć w Polsce, naród polski nie może wobec niego przestać żywić uczucia wdzięczności. Bez wątpienia trudniej mu pertraktować w Moskwie z przywódcami sowieckimi, którzy jako zwycięzcy, z bronią rozgrzaną jeszcze od ognia, czują się raczej skłonni do większej srogości i surowości. Jeżeli zato idzie o wdzięczność jego narodu, niewątpliwie będzie zbalansowana przez jeszcze większą nienawiść w stosunku do Rosji, przez wciąż wzrastającą nieufność wobec jej słów i obietnic i sceptycyzm w stosunku do jakiejkolwiek deklaracji czy traktatu podpisanego przez Moskwę.
W Polsce żywiono zawsze ogromną (i wzajemną) sympatię do Węgier. Polacy uważają Węgrów za najbliższy sobie naród w środkowej Europie. Rewolucja w Budapeszcie rozpoczęła się jako manifestacja solidarności z „zamachem” Gomułki. Teraz za to Węgry zostały zdradziecko oszukane przez Rosjan, choć tego rodzaju zdrada nie może zdziwić Polaków; posiadają oni przysłowie, które mówi, iż nie można nigdy wierzyć Moskalom, a na oświadczenia przedstawicieli krajów zachodnich, stwierdzających, że zdrada rosyjska stanowi „fakt bez precedensów”, wzruszają tylko ramionami i przypominają sobie, jak całe oddziały Armii Krajowej, po złączeniu się z siłami rosyjskimi w Polsce wschodniej i po jak najserdeczniejszych rozmowach pomiędzy dowódcami polskimi i sowieckimi, zostały otaczane przez czołgi sowieckie, a żołnierze polscy brani do niewoli.
Lecz inną rzeczą jest wiedzieć, a inną doczekać się nowego potwierdzenia faktów. To powtórzone potwierdzenie fatalizmu historycznego i niezmienność narodowego charakteru Rosjan czyni rzeczą bardzo trudną dla Gomułki zapoczątkowanie nowego rozdziału w stosunkach polsko-sowieckich przy atmosferze „szczerej równości i braterstwa”. Rzeczą również bardzo trudną wobec podstaw własnej partii. Ze zwycięskiego bojownika o niepodległość i wodza ideologicznego i politycznego, który szuka nowych dróg i pragnie przyciągnąć masy niekomunistyczne ku „modelom polskiego socjalizmu”, siłą rzeczy ujrzy się ograniczonym do miary człowieka, którego tylko każdy Polak powinien popierać, ażeby bronić tego, co już zostało zdobyte, i ocalić to, co by tylko się dało uratować.
Na jego prośby i żądania współpracy wpłynie bez wątpienia przeszkoda w postaci „słabości do Zachodu”, tym boleśniejsza, im częściej powtarza się rozczarowanie. Polacy, widząc agonię Budapesztu, nie mogli nie myśleć o agonii Warszawy w roku 44-tym. „Chcemy broni, a nie słów!” – dokładnie to samo wołanie podniosło się dzisiaj w Budapeszcie, a wczoraj w Warszawie, i, niestety, dokładnie z tym samym skutkiem.
Wobec tego cóż na to można poradzić? Pogodzić się z powojenną geografią Europy. „Na drodze, jaką wybrała Polska – pisał Valiani[20], odnosząc się do Węgier sprzed 4 listopada – została ona już prześcignięta; dzisiaj pozostaje tylko droga, którą podążyła Austria i Finlandia[21], albo droga marszałków carskich. Ta ostatnia w wypadku Polski może nie byłaby możliwa (ja nie wierzę tak jak Isaac Deutscher w hegemonię wojskowych w Moskwie), ale możliwość naśladowania Austrii lub Finlandii wydaje się dziś snem przeszłości”.
Jest zawsze rzeczą nierozsądną i jałową wypowiadanie proroctw i wróżb; niemniej sądzę, że Rosja pozostawi w istocie nienaruszone doświadczenie z Gomułką; można też sobie wyobrazić, że po ciężkim okresie represji i „likwidacji sił reakcyjnych” na Węgrzech pewne ulgi mogą zostać przyznane nawet i Węgrom, ażeby dać do zrozumienia wszystkim krajom sowieckiego sojuszu, że ten większy lub mniejszy kawałek tortu, który im przypadnie, jest tylko kawałkiem i że bezcelowym jest buntować się, kiedy w każdym razie można coś uzyskać, apelując do sowieckiej wspaniałomyślności.
Z obu rewolucji: w Budapeszcie i w Warszawie, mogliśmy wywnioskować, iż mimo najwyższego udoskonalenia nowoczesnego totalitaryzmu intelektualiści (o ile pozostawi im się trochę więcej wolności i swobody oraz o ile czują trochę mniej strachu) są zdolni tak samo jak w innych epokach utworzyć rewolucyjny ferment; że silny ruch intelektualny, wyrażający się w nowych ideach, przemówieniach i pismach, przygotowuje zawsze teren dla odzyskania „istotniejszych wartości ludzkich, społecznych i narodowych”.
Nie jest wcale przesadą powiedzieć, że właśnie burzliwe zebrania z Koła Petőfiego[22] w Budapeszcie oraz „powódź” literacka i prasowa, jaka nastała po odwilży w Warszawie, przyczyniły się do stworzenia atmosfery sprzyjającej „jesiennej wiośnie”. Wiosna tragiczna w wypadku Węgier, a i po 4 listopada ograniczona w swych nadziejach, jeśli idzie o Polskę; należy przypuszczać, że po tym, co zaszło na Węgrzech, intelektualiści polscy na jakiś okres czasu utemperują swoje pióra i słowa. Ale też nie wierzę w to, żeby „zniewolony umysł, raz uwolniony z więzienia zechciał pokornie wrócić do swej celi. Rewolucja węgierska została pokonana, rewolucja polska przechodzi być może chwile niepewności, lecz od dnia śmierci Stalina, zanim mógłby powstać nowy Stalin, stworzył się w świecie sowieckim nastrój rewolucyjny, który może zmieniać formę lub tracić natężenie, lecz nigdy nie zostaje całkowicie przerwany.
Podczas rewolucji węgierskiej, przy faktycznej niemocy Zachodu i nie mniej oczywistej postawie Kremlu, który wolał użyć argumentów zbrojnych, niż zanadto ustępować, stało się jasnem co innego: że w obecnej sytuacji nie można sobie w żaden sposób wyobrazić jakiejkolwiek zmiany moralnej w świecie sowieckim, o ile nie zarysowuje się jedyna możliwość i zarazem wielka nadzieja. Jaka? Przez szczęśliwy przypadek miałem możność obserwowania wypadków w Polsce i pierwszej fazy wydarzeń węgierskich wraz z Aleksandrem Weissbergiem, słynnym ex-komunistą austriackim i autorem Zmowy milczenia, człowiekiem, który spędził wiele lat swego życia jako jeden z szefów przemysłu sowieckiego w Rosji, a następnie jako więzień po „wielkich czystkach”, człowiekiem, którego dar przewidywania i wyobraźni politycznej miałem możność wiele razy ocenić w ciągu ostatnich lat. Weissberg jest pod względem wykształcenia człowiekiem wiedzy ścisłej. W młodości swojej był bardzo obiecującym fizykiem i po jego uwięzieniu starali się interweniować u Stalina w sprawie jego uwolnienia Einstein[23] i Joliot-Curie[24]. Pewnej nocy rzekł do mnie w ten sposób: „Myślałem i rozmyślałem nad wszystkimi możliwościami uwolnienia, tak jak się myśli nad wszystkimi możliwymi kombinacjami przy grze w szachy, i widzę jedyną tylko możliwość: rewolucja w Rosji”.
Na pierwszy rzut oka wydawałoby się to fantazją o charakterze abstrakcyjnym, tworem wyobraźni, lecz dla kogoś, kto przyzwyczajony jest spoglądać na historię świata z perspektywy dalszej niż najbliższe dwa albo trzy lata, jest jednak inaczej. Jeżeli jest rzeczą prawdziwą, jak wydaje się po rewolucjach polskiej i węgierskiej, że intelektualiści świata sowieckiego powrócili do ról naczelnych i przewodniczących, to już przypuszczalnie w niedalekiej przyszłości wiele będzie zależało i od intelektualistów rosyjskich.
Jednakże intelektualiści rosyjscy dochodzili do dojrzałości w systemie absolutnego niewolnictwa politycznego i umysłowego i nie mogli daleko dojść, ponieważ zostali wytępieni przez Stalina. Jednemu pisarzowi, który wtedy przejazdem znalazł się w Moskwie, Ilia Erenburg[25] wyznał, że wszyscy prawdziwi intelektualiści z jego generacji zostali przez Stalina zlikwidowani. Tym nie mniej można żywić nadzieję, że tragiczne, lecz potężne echa dramatu węgierskiego dojdą do słuchu młodych intelektualistów sowieckich – tych, którym jutro przypadnie w udziale zastąpić to pokolenie, które zostało zniszczone lub skorumpowane przez panujący terror.
Socjalizm i intelektualiści[1]
Istnieje zwyczaj, że zanim krytyk skrzyżuje szpady z autorem recenzowanej książki, musi go najpierw dokładnie przedstawić zgromadzonej publiczności. Zwyczaj na ogół dość uciążliwy, ale w niektórych wypadkach nie do uniknięcia i jak później zobaczymy – wart fatygi. Taki jest wypadek Kingsleya Amisa[2], autora Lucky Jima i zdaniem wielu – gwiazdy pierwszej wielkości na firmamencie młodej literatury angielskiej. Jego broszurka Socialism and the Intellectuals[3] jest zbyt krótka, by można ją było pokrótce streścić. Trzeba iść wolno, krok w krok za jej wywodami, nie zapominając ani na chwilę, że depczemy po piętach lewicowemu intelektualiście angielskiemu, czyli osobnikowi często egzotycznemu dla umysłowości kontynentalnej.
Amis zaczyna swoją analizę od stwierdzenia, że inteligencja angielska w czwartym dziesięcioleciu b.w. była w przytłaczającej większości lewicowa; górna granica tego procesu sięga r. 1945. W Oxford czy Cambridge z owych lat należało niemal do dobrego tonu być jeśli nie komunistą, to przynajmniej socjalistą. Ta postawa miała w sobie coś z poszukiwania zbawienia duchowego i jej najlepszym wyrazicielem był słynny poeta Auden. Ówczesna lewicowość intelektualistów angielskich była nie tyle polityczna, co moralno-obyczajowa – stanowiła bunt przeciw mieszczaństwu raczej z Flauberta niż z Marksa i z marksizmu zapożyczyła jedynie kilka technicznie brzmiących terminów. Z drugiej strony dostarczała – co najmniej w receptach – lekarstwa na kłopoty osobiste, niechęć do rodziców, otoczenia, przełożonych. Schemat był prosty: miłość do ustalonego porządku pchała na prawo, nienawiść – na lewo. Tendencje marksistowskie przeważały głównie w kołach literacko-artystycznych, a i tu znajomość marksizmu i jego zastosowania w praktyce politycznej była żenująco słaba. Tym się tłumaczy fakt, że Auden w wierszu Spain 1937[4] pisał:
To-day the deliberate increase in the chances of death,
The consious acceptance of guilt in the necessary murder[5];
To-day the expending of powers
On the flat ephemeral pamphlet and the boring meeting.
(Dziś rozmyślne spotęgowanie szans śmierci,
Świadome przyjęcie winy w niezbędnym morderstwie;
Dziś siły obracane
Na płaską przemijającą ulotkę i nudne wiece).
Orwell, który jedno takie „niezbędne morderstwo” widział na własne oczy w Katalonii, skomentował poemat Audena w szkicu o Henrym Millerze[6]: „Ta strofa jest pomyślana jako coś w rodzaju szybkiego szkicu węglem z życia «dobrego członka partii». Rano kilka politycznych mordów, dziesięciominutowa przerwa dla uciszenia «burżuazyjnych» skrupułów, szybki obiad, po południu i wieczorem pisanie haseł na murach i kolportaż ulotek. Bardzo budujące. Ale proszę zwrócić uwagę na zwrot «niezbędne morderstwo». Mógł go napisać tylko człowiek, dla którego morderstwo jest co najwyżej słowem. Audenowska odmiana amoralizmu możliwa jest tylko wówczas, jeśli się jest człowiekiem, który znajduje się zawsze nie tam, gdzie padają strzały. Takie myślenie lewicowe jest rodzajem igrania z ogniem ludzi nie wiedzących nawet, że ogień jest gorący”).
Amis jest dla Audena wyrozumialszy, przypomina, że kilkudziesięciu intelektualistów z jego szkoły zginęło w Hiszpanii. Nie, angielscy intelektualiści lewicowi czwartego dziesięciolecia nie byli amoralni. Byli, podobnie jak ich następcy z okresu 1930–1945, romantykami.
Romantyzm w kontekście politycznym określa Amis jako „irracjonalną zdolność do zapalania się do interesów i spraw, które nas nie dotyczą, znajdują się poza nami”. Pozycja, jaką intelektualista zajmuje w społeczeństwie, nie zmusza go do obrony realnych interesów politycznych, z wyjątkiem może interesów bardzo ogólnych, na przykład oporu wobec jakichkolwiek zakusów totalistycznych państwa w dziedzinie myśli. W każdym razie w porównaniu z, powiedzmy, bankierem czy robotnikiem intelektualista żyje w politycznej próżni. Trudno się więc dziwić, że szuka dokoła siebie sprawy, która by go mogła podniecić. W czwartym dziesięcioleciu łatwo było o takie sprawy: Hiszpania, Abisynia[7], bezrobocie, wzrost faszyzmu. Komunistyczne rozwiązanie tych zagadnień posiadało dla intelektualisty lewicowego dwie cechy atrakcyjne: dostarczało mu poczucia pewności w zmiennym nurcie życia i odwoływało się do gwałtu, do siły. A dzisiaj? Nie ma Hiszpanii, nie ma faszyzmu, nie ma masowego bezrobocia. „Welfare state”[8] nie zaspokaja jego ambicji, bo szuka on „szerokiego obrazu”, spraw wielkich, a nie jakiejś tam podwyżki płac robotniczych i stabilizacji gospodarczej. Poza tym przeraża go laburzystowskie równanie w dół.
Nie miał więc racji Orwell, gdy po wojnie oskarżał lewicowych intelektualistów angielskich o znieprawienie, nie tylko nie miał racji, ale – przypuszczalnie nie zdając sobie z tego sprawy – był obrońcą politycznego kwietyzmu, gdyż głosił, że polityka lewicy jest pułapką zastawioną na politycznych romantyków, a każda polityka jest i musi być z natury brudną grą. To Orwell jest w dużym stopniu odpowiedzialny za obecną apatię polityczną lewicowej inteligencji angielskiej. Orwell oraz dwa jeszcze czynniki: upadek mitu Rosji i nikła atrakcyjność reformizmu laburzystowskiego. Kiedyś, wbrew jeremiadom Orwella, lewicowość miała jednak pewną aurę romantyzmu. Teraz okazało się, że cała w ogóle polityka jest nieromantyczna. Węgry i Suez[9]? Amis chciałby być w błędzie, lecz sądzi, że jeśli na Węgrzech i w Egipcie opadną wzburzone fale – a wszystko wskazuje na to, że tak się stanie – wyobraźnia lewicowego romantyka znowu nie będzie miała na dłuższą metę dostatecznego pokarmu. Co pozostaje? Według Amisa jedynym godnym zaufania motywem politycznym jest interes własny, także on podziela powszechną nieufność do zawodowych „oblubieńców sprawy”, do wiecznych działaczy społecznych, którzy wiedzą lepiej od ludzi, co im jest do szczęścia potrzebne. Zamierza nadal głosować na Labour, pożyczać partii w czasie wyborów swój samochód, wystawiać afisze przedwyborcze w oknie swego pokoju, ale na tym koniec.
Starałem się możliwie bezstronnie przedstawić treść tej broszurki i nie zdradzić się, co o niej myślę. Obawiam się jednak, że już samo jej streszczenie spełniło rolę złośliwego zwierciadła, w którym twarz lewicowego intelektualisty angielskiego nie jest ani szczególnie sympatyczna, ani szczególnie inteligentna – zapewne dzięki ironicznemu zmrużeniu oka, z jakim modelowi swojego portretu przygląda się również autor.
Nigdy Orwell nie miał tyle racji, co teraz. Nigdy komunizm na odcinku intelektualnym nie odsłonił się jaskrawiej jako pułapka zastawiona na poszukiwaczy „podniecających spraw” i „szerokiego obrazu”. Nigdy nie było bardziej widoczne dla wszystkich amoralne szaleństwo poetów, którzy nie dotknąwszy w życiu ognia, pisali o „niezbędnym morderstwie”. Nigdy marksistowskie „poczucie pewności historycznej” [nie było] bardziej złudne, a fascynacja siły bardziej nieludzka i daleka od ideałów nowej świeckiej wiary. Gdzież tu więc miejsce na rzekomy orwellowski kwietyzm? „Orwell był wśród nas wszystkich jedynym autentycznym rewolucjonistą” – powiedział kiedyś Cyril Connolly, jeden z przyjaciół Audena, rozważając po latach okres rozkwitu angielskiej lewicy intelektualnej. Orwell był czymś więcej: jedynym chyba w Anglii lewicowym pisarzem swego pokolenia, który rozumiał, że naturalną funkcją intelektualisty jest szukanie prawdy, a nie „pewności historycznej”. I mówienie jej na głos wyłącznie we własnym imieniu, a nie w imieniu jakiejkolwiek grupy czy partii. Nasze czasy wymyśliły nonsens, że intelektualiści muszą być czynni politycznie. Jeśli okoliczności nie wymagają od nich bezpośredniej walki o utracone abecadło wolności (jak w Polsce czy na Węgrzech), wcale nie muszą, a nawet nie powinni. Ale zataczając po wszystkich przeżytych rozczarowaniach łuk od „szerokiego obrazu” do „interesu własnego”, dają dowód, że byli zawsze raczej histerykami niż intelektualistami. Niegdyś ukorzyli się przed Siłą i Historią, by uciec od własnego zabłąkania i urojonego poczucia winy. Dziś kryją obolałą „romantyczną” twarz pod maską programowego egoizmu, by uciec od własnej odpowiedzialności. Rzecz w tym, że bohater książeczki Amisa wrócił tylko do swojej prawdziwej skóry: także dawniej bardzo rzadko obchodziło go cokolwiek poza samym sobą.
Przypisy, komentarze, glosy do tekstów
Dwie rewolucje: Warszawa i Budapeszt – oprac. Rafał Habielski
Socjalizm i intelektualiści – Maciej Urbanowski
Gustaw Herling-Grudziński Dzieła zebrane
2010 – t. 2: Recenzje, szkice, rozprawy literackie. 1947–1956
2013 – t. 3: Recenzje, szkice, rozprawy literackie. 1957–1998. Felietony i komentarze z Radia Wolna Europa. 1955–1967
2016 – t. 5: Opowiadania wszystkie, vol. 1
– t. 10: Eseje
2017 – t. 6: Opowiadania wszystkie, vol. 2
– t. 7: Dziennik pisany nocą, vol. 1
2018 – t. 8: Dziennik pisany nocą, vol. 2
– t. 11: Rozmowy (w tym Rozmowy w Dragonei i Rozmowy w Neapolu)
– t. 12: Korespondencja z Jerzym Giedroyciem, vol. 1 (1944–1966)
– t. 13: Korespondencja z Jerzym Giedroyciem, vol. 2 (1967–1975)
– t. 14: Korespondencja z Jerzym Giedroyciem, vol. 3 (1976–1996)
2020 – t. 9: Dziennik pisany nocą, vol. 3
– t. 4: Inny Świat
– t. 15: Varia