Ród Rodrigandów. Ród Rodrigandów. Pantera Południa - Karol May - ebook

Ród Rodrigandów. Ród Rodrigandów. Pantera Południa ebook

Karol May

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Pantera Południa” stanowi kontynuację wydarzeń z powieści „Ku Mapimi”. Dopiero co uwolnieni z piramidy bohaterowie stają się mimowolnymi uczestnikami bitwy między Apaczami a Komanczami. Bohaterom dzięki pomocy Apaczów udaje się uciec tajnym korytarzem przez piramidę. Wsiadają na statek, lecz za sprawą pirata Landoli zamiast do wytyczonego celu trafiają na bezludną wyspę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 169

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Voitcus

Dobrze spędzony czas

Jak w poprzednich częściach - kiepski skan. Sama intryga ciekawa i wciągająca.
00

Popularność




Karol May

Ród Rodrigandów, Tom 6, Pantera Południa

Warszawa 2016

W mrokach piramidy

Następnego ranka dotarli do upragnionego stawu, przy którym urządzono postój. Konie rozsiodłano. Zwierzęta chciwie piły wodę i pasły się na otaczających staw łąkach. Członkowie wyprawy posilali się również. Po pewnym czasie, gdy konie wypoczęły, ruszono w dalszą drogę. Stopniowo krajobraz zaczął się zmieniać, tu i ówdzie pojawił się skrawek pastwiska lub kępa drzew. Nad wieczorem natrafili nawet na spory las. Następnego ranka dotarli na skraj pustyni. Wjechali w wąską przełęcz, która wkrótce przeszła w dolinkę. Tu się zatrzymali na dłuższy odpoczynek, zamierzali bowiem jechać aż do nocy.

Obok dolinki, w ustronnej szczelinie skalnej, Verdoja zostawił trzech ludzi, aby czatowali na Sternaua; liczył, że zatrzyma się on tu dłużej w poszukiwaniu śladów obozowiska. Nie spodziewano się go wcześniej aniżeli wieczorem dnia następnego, do tego zaś czasu miał Verdoja przysłać resztę swych ludzi.

Znowu ruszyli. Dolina przerodziła się wkrótce w szeroką równinę pokrytą żyznymi pastwiskami. Droga, którą obrali, była bezpieczna, bo prawie nie uczęszczana. Minął dzień. Nie natknęli się na żadną hacjendę, choć można było przypuszczać, że w pobliżu znajduje się jakiś folwark. Gdy zapadł mrok, zatrzymali się przed wysoką, potężną bryłą w kształcie piramidy, której podstawę otaczały odłamy skał i krzewy. Verdoja zagwizdał. Coś poruszyło się w krzakach. Wyszedł z nich jakiś człowiek.

– Czy posłaniec mój był u ciebie? – zapytał Verdoja.

– Tak, panie – odparł zapytany. – Przyniósł mi pański list. Wszystko przygotowane. Mam i światło.

– Więc prowadź mnie. Reszta niech czeka, aż wrócę.

Podszedł do Emmy, skrępował jej ręce na plecach i przeciął sznury, którymi była przywiązana do konia. Nie stawiała żadnego oporu. Założywszy jej przepaskę na oczy, Verdoja wziął dziewczynę na ręce. Po odgłosie jego kroków zorientowała się, że są w jakimś głuchym pomieszczeniu. Czuła, że niesie ją to w górę, to w dół; powietrze stawało się coraz cięższe. Wreszcie usłyszała trzask zamykanych drzwi i Verdoja postawił ją na ziemi. Gdy odsłonił jej oczy, w świetle latarki trzymanej przez niego w ręku ujrzała coś w rodzaju skalistej celi, szerokiej na metr i trzy ćwierci, na dwa i pół metra długiej i dwa wysokiej. Nie było w niej nic prócz wiązki słomy, dzbanka, kawałka suchego placka i dwóch łańcuchów przymocowanych do ścian.

– No, jesteśmy na miejscu – rzekł triumfująco eksrotmistrz. – Nigdy stąd nie uciekniesz. Dlatego uwolnię cię z więzów.

Zwycięskim spojrzeniem obrzucił od stóp do głów postać Emmy.

– Ależ, senior, cóż takiego uczyniłam, że mnie porwałeś i tutaj umieściłeś? – zapytała pełna lęku i trwogi.

– Ukradłaś moje serce. Będziesz mi za to posłuszna. Wyciągnął rękę, by ją objąć.

– Nigdy, łotrze! – zawołała, odsuwając się z odrazą.

– No, no, zaraz cię przekonam, że się mylisz. Znowu przysunął się do niej. Wtedy chwyciła go za pas i wyciągnęła jego sztylet.

– Precz! Będę się bronić!

Cofnął się o parę kroków. Po chwili chwycił go szyderczy śmiech.

– Sztylet w tej ręce jest mniej groźny od szpilki. No, oddaj go natychmiast!

Chciał jej go odebrać, a ponieważ miał tylko jedną sprawną rękę, postawił na ziemi latarkę. Emma wykorzystując to zamierzyła się na niego, mówiąc:

– Jestem słabą dziewczyną, ale pan ma tylko jedną rękę. Nie waż się mnie dotykać.

Verdoja się zawahał. Wtedy zza drzwi odezwał się służący.

– Czy mam pomóc, senior?

– Tak. Odbierz jej sztylet!

Emma czuła, że nie zdoła się obronić, ale rozpacz dodawała jej sił. Przykładając sztylet do swej piersi, zawołała:

– Jeśli odważysz się mnie dotknąć, zabiję się!

Miała przy tych słowach tak zdecydowany wyraz twarzy, że Verdoja uwierzył. Nie chciał jej śmierci. Dlatego wstrzymał służącego, który już zamierzał wykonać polecenie pana.

– Zostaw ją w spokoju. Głód jest najlepszym środkiem, złamie jej upór. Dopóki nie będzie posłuszna, nie dostanie nic do jedzenia. No, teraz chodźmy!

Podniósł z ziemi latarkę i obaj opuścili więzienie. Drzwi zaryglowali potężnymi zasuwami, by uniemożliwić ucieczkę.

Tak więc Emma pozostała sama w wąskiej, ciemnej celi. Za posłanie miała jej służyć brudna słoma. Świeże powietrze niemal wcale nie docierało tutaj. Była skazana na głód, kawałek bowiem placka ryżowego, leżącego obok dzbana z cuchnącą wodą, nie mógł jej wystarczyć na długo.

Podczas podróży udało się jej zamienić kilka słów z Karią. Indianka radziła, by się w jakiś sposób postarała o broń. Teraz przekonała się, jak słuszna była to rada. Jeszcze kurczowo trzymała sztylet w ręce, zdecydowana nie oddać go nigdy. Długa, męcząca jazda i ostatnie zajście z eksrotmistrzem tak ją wyczerpały, że z płaczem padła na słomę. Zdana na łaskę i niełaskę bezdusznego łotra, jedyną nadzieję pokładała wre Władcy Skał.

Verdoja wrócił w towarzystwie służącego do najemników, oczekujących u wejścia do piramidy. Była to stara budowla meksykańska, wzniesiona na skalistym fundamencie i zbudowana z cegieł. W skale, jeszcze przed przystąpieniem do budowy piramidy, wydrążono szereg cel połączonych ze sobą za pomocą korytarzy. Piramida miała również krużganki, w których możnowładcy i książęta upadłego państwa przechowywali swe tajemnice i urządzali uczty. Cegły pokruszyły się z biegiem lat i pomiędzy nimi zaczęły rosnąć rośliny. To jeszcze bardziej dewastowało budowlę. Górną jej część uszkodziły wichry, wyglądała więc teraz jak wzgórze od podstawy aż do szczytu porośnięte krzewami. Burze i deszcze nie zdołały jednak zniszczyć wnętrza. Cele i krużganki zachowały się w dobrym stanie, były równie mocne jak przed setkami lat. Budowla ta leżała pośrodku posiadłości należących do przodków eksrotmistrza. Jeden z nich przez długi czas szukał wejścia do piramidy, aż w końcu znalazł je wśród kupy kamieni i cegieł. Nie rozgłaszał tego wśród ludności; sekret pozostał w rodzie, przechodząc z ojca na syna. Z biegiem lat we wnętrzu piramidy zaczęły dziać się rzeczy, które ukrywano przed światłem dziennym i przed prawem. Służący, który prowadził Verdoja i Emmę, był strażnikiem starej budowli i zaufanym jej obecnego właściciela. Obydwaj strzegli tajemnicy jak najstaranniej i wiedzieli, że mogą liczyć na siebie.

Gdy Verdoja wyszedł z piramidy, odwiązano z konia Indiankę Karię. Zasłonięta jej oczy. To samo uczyniono z porucznikiem Parderem mimo jego protestów. Verdoja oświadczył mu, że nikomu nie może pokazać wejścia do piramidy. Dodał jednak, że wewnątrz piramidy Pardero będzie mógł zdjąć opaskę i poruszać się swobodnie.

Strażnik prowadził Karię, a Verdoja porucznika. Doszli do celi, w której znajdowała się Emma. Obok wydrążona była druga, prawie taka sama, otworzyli ją, aby umieścić w niej Indiankę.

– Pójdę po resztę jeńców – rzekł Verdoja do Pardera. – Zostawiam cię z nią. Gdy skończycie, wyjdź na korytarz i zawołaj.

Po tych słowach oddalił się wraz ze strażnikiem. Pardero zdjął przepaskę z oczu Karii i uwolnił z więzów jej ręce, odzyskała więc swobodę ruchów. Miał przy sobie latarkę, przy jej świetle pożerał namiętnym wzrokiem piękną Indiankę.

– Teraz nikt mi cię nie zabierze – wycedził po chwili. Oczy jej zabłysły dumą i gniewem. Córka sławnego wodza, siostra nie mniej sławnego Bawolego Czoła, nie czuła strachu przed wrogiem, kaleką bez ręki.

– Tchórz! – rzekła z największą pogardą.

– Co takiego? Nazywasz mnie tchórzem? – uśmiechnął się ironicznie. – Czyśmy was nie zwyciężyli? Czy nie pojmaliśmy i nie przyprowadzili aż tutaj?

– Schwytaliście nas podstępem podczas snu. Prawdziwy mężczyzna nie walczy z kobietami. Czy Sternau wam nie umknął? Nie potrafiliście go zatrzymać. Jesteście jak wilki prerii, które rzucają się na ofiary nocą, korzystając z przeważającej siły, i które wyć zaczynają ze strachu, kiedy usłyszą choćby jeden strzał. Jestem dziewczyną, mimo to boję się ciebie mniej niż brzęczącego nad uchem chrząszcza, którego mogę zgnieść dwoma palcami.

– Milcz! Jesteś w mojej mocy i od ciebie tylko zależy, czy cię zniszczę, czy też poprawię twoje położenie.

– Ty mógłbyś mnie zniszczyć?! Nie jesteś tym, który by mógł pokonać siostrę Bawolego Czoła. Będziesz zgubiony, gdy tylko mnie dotkniesz.

Stała przed nim groźnie z podniesionym ramieniem. Podszedł bliżej, chcąc ją objąć. Karia myślała tylko o tym, aby zdobyć jakąkolwiek broń, nie cofnęła się więc ani o krok. Przeciwnie, postąpiła naprzód, błyskawicznym ruchem chwyciła oburącz za jego pas i zanim się zdołał zorientować, wyrwała mu sztylet i rewolwer. Niemal równocześnie zadała Parderowi uderzenie tak mocne, że zamroczony potoczył się ku drzwiom. Skierowała teraz ku niemu lufę rewolweru, trzymając w lewej ręce błyszczący sztylet.

– Bestio! Czekaj, już ja cię poskromię! – wrzasnął zamierzając rzucić się na nią.

– Ani kroku dalej! – krzyknęła.

– Dziewczyny nie strzelają tak prędko! – zawołał. Nim jednak doskoczył do niej, padł strzał! Pardero chwycił się za brodę, głośno zawodząc. Kula Karii przestrzeliła mu szczękę.

– Diablico przeklęta, zapłacisz mi za to! – wykrztusił zachłystując Się krwią. Prawą ręką zasłonił ranę, a lewą zamierzył się na Indiankę.

Błysnął sztylet. Ze straszliwą szybkością kilkakrotnie zanurzyła go aż po rękojeść w piersi napastnika.

– O Dios! – wycharczał Pardero, chwiejąc się na nogach.

– Idź do piekła! – Indianka po raz ostatni dźgnęła go sztyletem trafiając w serce. Pardero padł na kolana, a potem runął ha legowisko ze słomy. Uklękła przy nim, zabrała mu drugi rewolwer, torbę z amunicją, zegarek i torbę z prowiantem, przewieszoną przez ramię.

W tym momencie rozległo się głośne pukanie w ścianę.

– Kto tam? – zapytała.

– To ja, Emma, jestem tu obok.

Karia wydała okrzyk radości i chwyciwszy latarkę, po chwili znalazła się pod drzwiami przyległej celi. Musiała natężyć wszystkie siły, aby odsunąć stare, zardzewiałe rygle. Gdy wreszcie dała sobie z nimi radę, Emma padła jej w objęcia.

– Masz broń i światło? Jesteś wolna?

– Jestem uzbrojona, ale jeszcze nie jestem wolna – odpowiedziała Indianka. – Pukałaś przed chwilą. Czy wiedziałaś, że jestem w pobliżu?

– Słyszałam dwa głosy, męski i kobiecy, pomyślałam więc, że kobiecy należy do ciebie. Później padł strzał. Kto to strzelał?

– Ja. Najpierw przestrzeliłam porucznikowi szczękę, potem przebiłam go sztyletem.

– Mój Boże, to okropne!

– Okropne? O nie! Była to konieczna obrona. Teraz nie pozwolimy się już zamknąć! Czy masz broń przy sobie?

– Mam ten sztylet. Wyrwałam go rotmistrzowi.

– Widzę, że i ty potrafisz zdobyć się na odwagę. Masz tu jeszcze rewolwer. Chodź, przeszukamy korytarz.

Szły przez ponure sklepienie w kierunku, z którego je przyprowadzono. Korytarz był wąski i niski, powietrze w nim duszne i stęchłe. Karia, idąca przodem, nagle stanęła i aż krzyknęła z radości:

– Znalazłam coś! Nie będziemy głodować. Patrz!

Przy podmurowaniu korytarza, w głębokim, kwadratowym otworze leżał zapas tortillas, jak nazywają Meksykanie swe płaskie placki ryżowe. Obok stała wielka butelka napełniona jakimś płynem. Poświeciwszy latarką, Emma stwierdziła, że jest to oliwa.

– Jakie szczęście! – zawołała. – Myślałam już, że umrę z głodu.

– Teraz już głód nam nie grozi. Mamy placki i torbę z żywnością, którą zabrałam Parderowi. Chodźmy dalej!

– Czy nie narażamy się na niebezpieczeństwo, krążąc po tych korytarzach? Nietrudno tu zabłądzić.

– Nie, wiem dokładnie, skąd przyszłyśmy. Miałam wprawdzie oczy zawiązane, ale czułam, że drzwi mojej celi otwierały się w kierunku, z którego nas przyprowadzono.

Posuwały się wolno. Dotarły wreszcie do drzwi z ciężkim, żelaznym ryglem mocno naoliwionym. Drzwi były przymknięte. Gdy je otworzyły, wydostały się na drugi korytarz, tworzący z pierwszym kąt prosty. Karia ostrożnie zbadała drzwi. Miały rygle z obu stron, można je było zamykać od wewnątrz i od zewnątrz.

– Wszystko tu doskonale przygotowano wcześniej – stwierdziła. – Zewnętrzny rygiel miał służyć do tego, aby zamknąć korytarz prowadzący do naszych cel, wewnętrzny zaś miał uniemożliwić wejście tym, którzy by nas chcieli uwolnić.

– Groza mnie przejmuje, jaki to los miał nas spotkać.

– Szczęście, żeśmy go uniknęły.

– Ale co dalej?

– Nie traćmy nadziei. Sternau będzie nas szukać i może odkryje to więzienie. Mamy broń, amunicję, oliwę i żywność. Możemy się bronić. Gdybym tylko wiedziała, gdzie mamy się zwrócić: na prawo czy na lewo?

– Słuchaj! – Emma przerwała jej szeptem. Przyczaiły się, nasłuchując zbliżających się kroków.

– Wracajmy – zdecydowała Karia.

Prędko przekradły się z powrotem i zaryglowały drzwi celi. Ktoś zbliżył się, lecz minął ją. Lekko tylko uderzył w drzwi, jakby chcąc się przekonać, czy są otwarte, czy zamknięte.

– To były kroki kilku ludzi – szepnęła Emma.

– Tak, o ile mnie słuch nie myli, czterech – dodała Karia. – To chyba Verdoja i strażnik, którzy prowadzą Mariana i seniora Ungera. O, zatrzymali się. Słuchaj, o czym mówią!

Rozległ się głos eksrotmistrza:

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.