Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wciągająca historia opisana przez mistrza młodzieżowej literatury przygodowej Karola Maya, należąca do sagi rodu Rodrigandów. Akcja ulokowana jest w Ameryce. Wyobraźnię rozpala ukryty w górskich jaskiniach skarb, wokół którego narastają intrygi, a bohaterowie rywalizują, stosując nie zawsze czyste metody. Jak potoczą się losy skarbu i komu będzie pisane zwycięstwo?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 116
Karol May
Ród Rodrigandów, Tom 1, Tajemnica Miksteków
Warszawa 2016
Porwani przez Komanczów
Było to jesienią roku 1847. Po rzece Rio Grande del Norte płynęła wolno lekka łódź. Siedziało w niej dwóch mężczyzn, należących do różnych ras. Jeden kierował sterem, drugi zajęty był przygotowaniem ładunku z papieru, prochu i kul. Człowiek przy sterze miał ostre rysy, a przenikliwe, bystre oczy zdradzały Indianina; zresztą sam strój wskazywał na przynależność do czerwonej rasy. Ubrany był w skórzaną kurtkę, skórzane spodnie ze zwisającymi z boku skalpami zamordowanych wrogów. Na nogach miał mokasyny o podwójnych podeszwach, na szyi sznur zębów niedźwiedzich, z przepaski na czarnych włosach strzelały trzy orle pióra. Wszystko to świadczyło, że jest wodzem. Obok niego leżała w łódce wspaniała skóra bawola, służąca za płaszcz, a na niej długa dubeltówka; na kolbie widocznych było sporo nacięć – rejestr zabitych z niej wrogów. U pasa świecił tomahawk i obosieczny nóż do skalpowania. Na szyi miał jeszcze kalumet, a z kieszeni kurtki wystawały kolby dwóch rewolwerów. Ta broń, tak rzadko przez czerwonoskórych używana, wskazywała, że utrzymywał ścisły kontakt z cywilizowanym światem. Sprawiał wrażenie człowieka zupełnie pochłoniętego swoją pracą, ale nie uszłoby z pewnością uwagi badawczego obserwatora, że spod opuszczonych powiek uważnie śledzi brzeg rzeki.
Towarzysz jego natomiast należał do białej rasy. Był rosły, wysoki, dobrze zbudowany, a twarz zdobiła długa, jasna broda. I on miał na sobie skórzane spodnie wpuszczone w wysokie buty. Ubrany był ponadto w niebieską kamizelkę i myśliwską kurtkę tego samego koloru, a na głowie miał kapelusz filcowy o szerokim rondzie, tak często spotykany na Dalekim Zachodzie. Kapelusz stracił formę i wypłowiał. Mężczyźni wyglądali na niecałe trzydzieści lat. Obydwaj nosili ostrogi, co świadczyło, że do łodzi zeszli prosto z koni.
Gdy tak płynęli wzdłuż rzeki, niesieni jej prądem, usłyszeli nagle rżenie konia. Błyskawicznie, jeszcze parskanie nie ucichło, a już leżeli na dnie łodzi, aby z brzegu nikt ich nie dojrzał.
– Shli! – wyszeptał w narzeczu Apaczów Jicarilla Indianin.
– Stoi gdzieś niedaleko – dopowiedział biały. – Zwietrzył nas! Tylko kto na nim jedzie?
– Nie jest to ani Indianin, ani biały – zauważył myśliwy. – Człowiek doświadczony nie pozwoli nigdy, by koń jego rżał tak głośno. Dopłyńmy do brzegu, wysiądźmy i podkradnijmy się do niego.
– Porzucając łódź? – zapytał Indianin. – A jeżeli to wrogowie, którzy chcą zwabić nas na brzeg i pozabijać?
– Przecież mamy broń!
– Niech lepiej mój biały brat zostanie w łodzi, a ja przeszukam okolicę.
– Zgoda.
Łódź przybiła do brzegu. Indianin wyszedł na ląd, biały pozostał w łodzi, trzymając broń w pogotowiu. Po kilku minutach Apacz wrócił.
– No i co?
– Jakiś biały człowiek śpi tam, pod krzakiem.
– Czy to myśliwy?
– Ma tylko nóż przy sobie.
– W pobliżu nie ma nikogo?
– Nie widziałem.
– A więc chodźmy tam. Mężczyzna wyskoczył z czółna i przywiązał je do drzewa. Wziął swoją strzelbę, wyciągnął oba rewolwery Tak uzbrojony poszedł za Indianinem. Droga była krótka Obok śpiącego stał koń przywiązany do drzewa, osiodłany na sposób meksykański. Śpiący ubrany był w meksykańskie spodnie, rozszerzające się ku dołowi, białą koszulę i niebieską kurtkę, przerzuconą przez plecy na modłę husarską. Spodnie z koszulą łączyła żółta chustka, zawiązana jak pas. Przy pasie, oprócz noża, nie było żadne broni. Na głowie miał żółte sombrero. Spał tak twardo, że nie poruszył się, gdy Indianin i biały podeszli do niego.
– Halo, chłopcze, wstawaj! – zawołał myśliwy, klepiąc śpiącego po ramieniu.
Chłopiec obudził się, skoczył na równe nogi, wyciągną nóż.
– Do diabła, czego chcecie? – zapytał, mrużąc jeszcze na wpół sennie powieki.
– Przede wszystkim musimy wiedzieć, kim ty jesteś.
– A kim wy jesteście?
– Mam wrażenie, że się boisz tego czerwonoskórego Niepotrzebnie, mój drogi. Jestem Europejczykiem, nazywam się Unger, a mój towarzysz to Shosh-in-lit, wódz Apaczów Jicarilla.
– Shosh-in-lit? W takim razie nie mam powodu do obaw, bo wielki wojownik Apaczów jest przyjacielem białych.
– A więc kim jesteś?
– Jestem vaquero.
– U kogo służysz?
– Służę po tamtej stronie rzeki, u hrabiego Rodrigandy.
– W jaki sposób dostałeś się tutaj?
– To wy raczej odpowiedzcie na to. Mnie gonią Komanczowie.
– Czyżby? Ścigają cię Komanczowie, a ty tymczasem śpisz sobie najspokojniej?
– A cóż mam robić, skoro padam ze zmęczenia?
– Gdzie ich spotkałeś?
– Stąd na północ, niedaleko Rio Pecos. Było nas piętnastu i dwie kobiety, ich sześćdziesięciu.
– Do diabła! Czyście walczyli?
– Tak. Napadli na nas niespodzianie. Większość mężczyzn pomordowali, kobiety wzięli z sobą. Nie wiem, ilu naszych oprócz mnie uszło z życiem.
– Skąd przybywasz i dokąd jedziesz?
Vaquero nie był rozmowny, trzeba było wyciągać z niego słowo po słowie.
– Jechaliśmy konno do fortu Guadalupe po dwie damy, które tam były z wizytą.
– Ależ Rio Pecos wcale nie leży po drodze.
– Zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną, urządziliśmy sobie małą wycieczkę do Rio Pecos. Tam nas napadnięto.
– Co to za damy?
– Seniorita Arbellez i Indianka Karia.
– Kim jest seniorita Arbellez?
– Córką naszego dzierżawcy, Pedra Arbelleza.
– A Karia?
– To siostra Tecalty, wodza Miksteków. Shosh-in-lit słuchał uważnie.
– Siostra Tecalty? – zapytał. – Tecalto jest moim przyjacielem. Wypaliliśmy razem fajkę pokoju. Siostra jego nie może pozostawać w niewoli. Czy mój biały przyjaciel pojedzie ze mną, by ją uwolnić?
– Przecież nie macie koni – wtrącił vaquero. Indianin obrzucił go lekceważącym spojrzeniem.
– Niedźwiedzie Serce ma konia, gdy go potrzebuje W ciągu godziny ukradnę konia tym psom Komańczom.
– A to byłaby heca!
– Kiedy was napadnięto? – zapytał Unger.
– Wczoraj wieczorem.
– Jak długo tutaj spałeś?
– Nie dłużej niż kwadrans.
– W takim razie Komanczowie przybędą już wkrótce.
– Do licha!
– Jesteś vaquerem, a nie znasz obyczajów wojowników indiańskich? Jakie mają twoim zdaniem zamiary wobec kobiet? Czy porwali je, by zażądać okupu?
– Nie, na pewno nie! Porwali, by pojąć je za żony; są bardzo piękne.
– Słyszałem, że kobiety Miksteków słyną z urody Komanczowie będą więc starali się zatrzeć za sobą ślady Czy wszyscy mieli konie?
– Tak jest.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.