9,99 zł
Adoptowany przez bogatych Anglików Danil Zwieriew zdobył majątek i sławę genialnego biznesmena. Pewnego dnia w jego biurze zjawia się Libby Tennent. Na prośbę swojego ojca usiłuje nakłonić Danila, by wziął udział w przyjęciu wydawanym przez jego adopcyjnych rodziców. Danil doświadczył w ich domu wiele złego i nie chce się z nimi spotykać, ale bardzo pragnie poznać bliżej szczerą i pełną radości życia Libby. To przyjęcie byłoby dobrym pretekstem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 155
Tłumaczenie: Alina Patkowska
– Hej, Szyszka!
Na dźwięk tego słowa Danil Zwieriew zesztywniał. Zanosiło się na to, że przydomek przyklei się do niego na dobre. Rosyjski slang zwykle uderzał w najczulsze miejsca.
Sev odłożył na bok książkę.
– Właśnie rozmawialiśmy o tym, że masz zamieszkać z bogatą rodziną w Anglii, Szyszka.
– Nie nazywaj mnie tak – ostrzegł Danil. Sięgnął po książkę, uniósł ją wysoko nad głowę, a potem zrobił taki ruch, jakby chciał wyrwać z niej kartki. Sev przełknął nerwowo i Danil rzucił książkę na łóżko. I tak by jej nie podarł, miał tylko nadzieję, że ostrzeżenie okaże się skuteczne.
– Znalazłeś jakieś zapałki? – Nikołaj podniósł głowę znad drewnianego statku, który budował już od dawna. Danil wyjął z kieszeni garść zapałek zebranych podczas dyżuru przy sprzątaniu.
– Masz.
– Dzięki, Szyszka.
Danil omal nie rozbił statku Nikołaja. Popatrzył na przyjaciela twardym wzrokiem, oddychając ciężko.
Tych czterech chłopców łączyło coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń. Danil i Roman byli identycznymi bliźniakami, Nikołaj i Sev nie byli z nimi spokrewnieni, ale wszyscy czterej wychowywali się razem. Wszyscy mieli ciemne włosy, jasną cerę i należeli do najbiedniejszych z biednych. Jeszcze we wczesnym dzieciństwie, kiedy budzili się w nocy, stawali w kołyskach i nawoływali jeden drugiego. Danil i Roman spali w tej samej kołysce, mając po obu stronach Nikołaja i Sevastiana.
Gdy trochę podrośli, przeniesiono ich do domu dla większych dzieci i umieszczono w jednym pokoju. Teraz mieszkali w skrzydle dla nastolatków. Sprawiali kłopoty i uważano ich za nieposkromionych, ale sobie nawzajem nie stwarzali żadnych problemów. Nie mieli na świecie nikogo oprócz siebie.
– Tylko dotknij mojego statku! – warknął Nikołaj.
– To nie nazywaj mnie szyszką! Zresztą nie masz powodów. Postanowiłem, że nie jadę do Anglii. – Danil spojrzał na brata, który leżał na łóżku z rękami pod głową, wpatrzony w sufit. – Powiem im, że nie chcę jechać. Przecież mnie nie zmuszą!
– Dlaczego? – zapytał Roman. Odwrócił głowę i zmierzył brata chłodnym spojrzeniem szarych oczu.
– Bo nie potrzebuję, żeby mi pomagała jakaś bogata rodzina. Damy sobie radę sami.
– No tak.
– Poradzimy sobie – powtórzył Danil. – Sergio tak powiedział.
– A co on wie? To tylko dozorca.
– Ale kiedyś był bokserem.
– Tak mówi.
– Bliźniacy Zwieriew! – upierał się Danil. – On mówi, że damy sobie radę.
– Jedź do tej bogatej rodziny – powiedział Roman. – Tutaj nie zostaniemy ani bogaci, ani sławni. Nigdy się nie wydobędziemy z tej dziury.
– Jeśli będziemy trenować, to sobie poradzimy. – Danil sięgnął po zdjęcie, które leżało obok łóżka Romana. Przed kilku laty Sergio przyniósł aparat, żeby sfotografować bliźniaków, a ponieważ pozostali też chcieli mieć zdjęcie, sfotografował ich wszystkich. Ale na zdjęciu, które Danil miał w ręku, był tylko on z bratem. – Przecież mówiłeś, że nam się uda!
– Kłamałem – oświadczył Roman.
Sev znów siedział pochylony nad książką, ale dostrzegł, do czego ta rozmowa prowadzi, i podniósł wzrok.
– Daj mu spokój, Roman. Niech sam zdecyduje.
– Nie. – Roman wyprostował się ze złością. Napięcie narastało już od kilku miesięcy, odkąd powiedziano im, że jest rodzina, która chce dać dobry dom dwunastoletniemu chłopcu. – On chce zniszczyć swoją jedyną szansę, bo głupio sobie wymyślił, że zrobi karierę na ringu. Ale nie zrobi.
– Zrobimy karierę – powtórzył Danil.
– Ja zrobię – poprawił go Roman. – W każdym razie mógłbym zrobić, gdybym nie musiał przez cały czas ciągnąć cię za sobą. – Wyjął zdjęcie z ręki Danila i rzucił na podłogę. W ramce nie było szkła, ale Danil poczuł, że coś w nim pękło.
– No, chodź! – zawołał Roman, podnosząc się z łóżka. – Pokażę ci, który z nas naprawdę potrafi walczyć!
Bliźniacy spojrzeli sobie w oczy. W pokoju zaległa pełna napięcia cisza.
Po raz pierwszy mieli walczyć ze sobą.
Obydwaj trenowali całymi dniami. Sergio wciąż dawał im nowe ćwiczenia, a oni cierpliwie wykonywali wszystkie. Już od dawna chcieli się ze sobą zmierzyć. Sergio pozwolił na to dopiero niedawno, zawsze jednak odbywało się to pod jego czujnym okiem. Sam był kiedyś bokserem i wiedział, że nie powinien dopuszczać chłopców do walki zbyt wcześnie. Byli doskonale zbudowani – wysocy, o długich kończynach, szybcy i głodni zwycięstw. Wiedział, że przy odpowiednim treningu mogą zajść daleko, ale na razie trzeba ich było hamować.
Dzisiaj jednak Sergia tu nie było.
– Powiedz wszystkim – zarządził Roman i po chwili pokój zaczął się zapełniać. Odsunięto w kąt łóżka, żeby zrobić miejsce na środku.
Nie mieli hełmów ani rękawic, ani pieniędzy na jedno i drugie.
– No pokaż, co potrafisz! – parsknął Roman, z miejsca atakując i zmuszając Danila do obrony. Danil mógł tylko blokować ciosy i cofać się, starając się odeprzeć atak. Roman nie dawał mu żadnych szans. Pozostali chłopcy kibicowali im po cichu, żeby nie zaalarmować personelu.
Roman atakował zaciekle i choć Danil robił, co mógł, by mu dorównać, to on zmęczył się pierwszy. Zbliżył się do brata i zwarli się w klinczu. Danil potrzebował chwili oddechu, ale Roman po prostu strząsnął go z siebie. Danil znów się zbliżył i zwarł z bratem tak, by tamten nie mógł go uderzyć, próbując odzyskać oddech, zanim znów podejmie próbę walki.
Roman wyrwał się z klinczu i walka rozgorzała na nowo. Obydwaj blokowali ciosy i od czasu do czasu któryś trafiał. Danil był szybki i zdawało się, że w końcu odzyskał grunt pod nogami. Roman rzadko potrzebował odpoczynku, ale teraz to on podszedł do klinczu i oparł się na bracie. Danil słyszał jego wytężony oddech, ale gdy się odsunął, Roman nie dał mu nawet chwili na odzyskanie równowagi. Natychmiast wyprowadził prawy sierpowy i trafił go w lewy policzek tak mocno, że Danil upadł.
Gdy oprzytomniał, zobaczył nad sobą krąg oszołomionych twarzy. Nie miał pojęcia, jak długo był nieprzytomny, ale chyba długo, bo wszyscy wydawali się zaniepokojeni – wszyscy oprócz Romana.
– No widzisz, Szyszka – powiedział Roman. – Lepiej sobie poradzę bez ciebie.
Opiekunowie zauważyli już, że niektóre pokoje są puste, i podążając za przytłumionymi okrzykami, weszli do pokoju, w którym Danil próbował odzyskać świadomość. Kucharka Katia zabrała go do ciepłej kuchni i posłała swoją córkę Anię po plaster. Ania miała dwanaście lat i chodziła do szkoły tańca, ale teraz przyjechała do domu na ferie. Czasami drażniła się z bliźniakami, mówiąc, że ma lepszą kondycję niż oni.
Ania wciąż marzyła, że taniec pozwoli jej się wyrwać z tego miejsca, ale Danil nie miał już żadnych nadziei.
– Co wy wyprawiacie – zbeształa go Katia. Dała mu mocnej, słodkiej herbaty i opatrzyła policzek. – Bogata rodzina nie zechce brzydkiego chłopca.
Kilka dni później Danil siedział na łóżku z wrażeniem, że znalazł się milion mil od domu.
Przez okna samochodu widział niewielkie domki i sklepy. Potem skręcili i przed nimi pojawiła się wielka, imponująca rezydencja z czerwonej cegły. Wzdłuż drogi dojazdowej ciągnęły się trawniki ozdobione fontannami i posągami.
Nie miał ochoty wysiadać z samochodu, ale zrobił to w milczeniu. Drzwi otworzył mu mężczyzna w czarnym garniturze. Zdaniem Danila wyglądał, jakby się wybierał na pogrzeb albo na ślub, ale miał miły uśmiech.
Danil przystanął w holu. Dorośli mówili coś nad jego głową, a potem kobieta, która dwukrotnie odwiedziła sierociniec i teraz była jego matką, poprowadziła go na górę. Na podeście schodów wisiał portret jego nowych rodziców w towarzystwie uśmiechniętego ciemnowłosego chłopca.
Powiedziano mu, że ci ludzie nie mają dzieci.
W dużej sypialni stało tylko jedno łóżko.
– Kąpiel – powiedziała kobieta. Nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Wskazała mu drzwi w kącie i zniknęła.
Danil wykąpał się i owinął ręcznikiem – w samą porę, bo ktoś zastukał do łazienki. Drzwi otworzyły się i do środka weszła ta sama kobieta i z niespokojnym uśmiechem zaczęła przeglądać jego rzeczy. Nazywała go niewłaściwym imieniem. Miał ochotę wyjaśnić jej, że jego imię wymawia się „Danil”, a nie „Daniel”, ale przypomniał sobie, co mówił tłumacz: teraz miał się nazywać inaczej, Daniel Thomas.
Ta kobieta – jego nowa matka – miała na rękach gumowe rękawiczki. Wrzuciła wszystkie jego ubrania i buty do dużego worka na śmieci, który trzymał przed nią mężczyzna w garniturze. Przez cały czas mówiła coś w języku, którego nie rozumiał. Pokazała na okno, potem na jego policzek i zrobiła taki gest, jakby coś szyła. W końcu udało mu się zrozumieć, że ona chce go zabrać gdzieś, gdzie opatrzą mu policzek lepiej, niż zrobiła to Katia.
Spojrzał na swoją walizkę i dostrzegł w niej dwa zdjęcia, których sam nie spakował. Musiał je tam wsunąć Roman.
– Niet.
To było pierwsze słowo, jakie wypowiedział, odkąd wyjechał z Rosji. Kobieta wykrzyknęła coś z niepokojem. Daniel rzucił się naprzód i pochwycił zdjęcia, tłumacząc, że nie może ich wyrzucić ani nie wolno jej ich dotykać.
Matka wybiegła z pokoju. Mężczyzna w garniturze przez chwilę stał nieruchomo, a potem usiadł na łóżku i razem z nim popatrzył na fotografie.
– Ty? – Wskazał na Danila, a potem na jednego z chłopców na zdjęciu.
Danil potrząsnął głową.
– Roman.
Mężczyzna o dobrym spojrzeniu wskazał na własną pierś.
– Marcus.
Danil skinął głową i znów przeniósł wzrok na zdjęcie. Dopiero wtedy zrozumiał, że Roman go nie nienawidził. Próbował go ocalić.
Ale Danil nie chciał zostać ocalony. Chciał poradzić sobie w życiu razem z bratem, a nie sam, tak jak teraz.
Technicznie rzecz biorąc, Libby Tennent kłamała. Przeszła przez złocone obrotowe drzwi i udało jej się dotrzeć do wind, gdy umundurowany strażnik zatrzymał ją i zapytał, dokąd idzie.
– Jestem umówiona z panem Zwieriewem.
– Możliwe, ale zanim wsiądzie pani do windy, proszę podać swoje nazwisko na recepcji.
– Ach tak, oczywiście – odpowiedziała Libby lekkim tonem, usiłując sprawiać wrażenie, że po prostu o tym zapomniała.
Wszystko w tym budynku było imponujące. Był to luksusowy adres w Mayfair i jeszcze zanim taksówka zatrzymała się przed błyszczącym wieżowcem, Libby uświadomiła sobie, że dotarcie do Danila Zwieriewa może nie być tak łatwe, jak wydawało się jej ojcu.
Podeszła do recepcji i powtórzyła swoją historyjkę atrakcyjnej recepcjonistce. Powiedziała, że jest umówiona z panem Zwieriewem. Miała nadzieję, że recepcjonistka nie zauważy, że tak naprawdę umówiony był jej ojciec, Lindsey Tennent.
– Pani nazwisko?
– Tennent.
Recepcjonistka wstukała nazwisko w komputer, spojrzała na ekran i przymrużyła oczy.
– Jedną chwileczkę.
Sięgnęła po słuchawkę telefonu.
– Jest tu pani Tennent. Mówi, że jest umówiona z panem Zwieriewem. – Przez chwilę słuchała, a potem spojrzała na Libby. – Jak brzmi pani imię?
– Libby. – Zaraz jednak uświadomiła sobie, że powinna podać pełną formę i poprawiła się: – To znaczy Elizabeth.
Próbowała zachować spokój, choć była bardzo zdenerwowana. A właściwie nawet nie zdenerwowana; czuła się nieswojo. Nie powinna się na to zgodzić.
Recepcjonistka odłożyła słuchawkę i potrząsnęła głową.
– Pan Zwieriew nie może się z panią spotkać.
– Przepraszam? – Libby zamrugała. Zdziwiona była nie tyle odmową, co faktem, że nie usłyszała ani słowa przeprosin czy wyjaśnienia. – Co pani ma na myśli? Przecież…
– Pan Zwieriew przyjmuje tylko osoby, które były umówione, a pani nie była z nim umówiona.
– Ależ byłam!
Recepcjonistka znów potrząsnęła głową.
– Pan Zwieriew był umówiony na szóstą z panem Lindseyem Tennentem. Jeśli pan Tennent nie mógł przyjść, to powinien wcześniej zadzwonić i zapytać, czy może przysłać kogoś w zastępstwie. Pan Zwieriew nie przyjmuje ludzi z ulicy.
Libby wiedziała, kiedy należy przyznać się do porażki. Gdzie indziej zapewne nie zwrócono by uwagi na drobną niezgodność w nazwisku. Miała ochotę przeprosić i wyjść, ale ojciec miał łzy w oczach, gdy prosił, by przyszła tu za niego. Wiedziała, jak wiele zależy od tego spotkania, toteż wyprostowała się godnie i popatrzyła recepcjonistce prosto w oczy.
– Mój ojciec miał dzisiaj wypadek samochodowy, dlatego nie mógł przyjść sam i przysłał mnie w zastępstwie. Czy mogłaby pani jeszcze raz powiedzieć panu Zwieriewowi, że jestem tutaj i chciałabym się z nim zobaczyć? On dobrze zna powód mojej wizyty. A może powinnam to pani wyjaśnić?
Recepcjonistka popatrzyła na osobę stojącą za Libby, a potem na kogoś, kto stał po jej lewej stronie, ale uznała chyba, że to nie jest odpowiednie miejsce na omawianie spraw szefa i niechętnie wzruszyła ramionami.
– Chwileczkę.
Znów sięgnęła po telefon, ale tym razem oddaliła się o kilka kroków. Po chwili wróciła i podała Libby przepustkę. W końcu pozwolono jej przekroczyć niewidzialną barierę, która otaczała Danila Zwieriewa. Ochroniarz otworzył przed nią drzwi windy. Nawet tutaj panował luksus. Winda wyłożona była grubą wykładziną. Nie grała tu żadna muzyczka, światło było przyćmione i panował miły chłód. W upalny wieczór, po szalonej jeździe przez pół Londynu, było to bardzo przyjemne.
Gdy Libby zgodziła się tu przyjść i poprosić tego człowieka, żeby pojawił się na przyjęciu z okazji czterdziestej rocznicy ślubu jego rodziców, sądziła, że będzie rozmawiać z Danielem Thomasem. Jednak w ostatniej chwili, gdy już miała odejść, ojciec znów ją do siebie przywołał.
– Jest coś, o czym zapomniałem ci wspomnieć – powiedział, omijając ją wzrokiem. – Daniel Thomas nazywa się teraz inaczej. Był adoptowany i jakiś czas temu wrócił do prawdziwego nazwiska Danil Zwieriew.
– Skoro wrócił do nazwiska z dzieciństwa, to chyba znaczy, że nie jest w dobrych stosunkach z rodzicami. Nie chciałabym się wtrącać w jakiś konflikt.
– Proszę cię, Libby. Chodzi tylko o to, żeby Zwieriew przyszedł i wygłosił mowę.
Mowę? Lista żądań wobec Danila stawała się coraz dłuższa. Miał przyjść, tańczyć z ciotkami, zachowywać się uprzejmie, a do tego jeszcze wygłosić mowę. Libby nie czuła się z tym dobrze. W jej świecie negocjacje nie istniały. Zawsze była bardzo prostolinijna, mówiła bez ogródek, co myśli, i na jej twarzy odbijały się wszystkie emocje.
– Wcześniej nic nie wspominałeś o żadnej mowie.
– Proszę cię, Libby, czy mogłabyś po prostu porozmawiać z nim w moim imieniu?
Dlaczego się, do diabła, zgodziła?
Oczywiście w taksówce sprawdziła, kim jest Danil Zwieriew. Ojciec chyba sądził, że Libby będzie w stanie przemówić mu do sumienia, ale zdawało się, że szanowany finansista, który poprzednio używał nazwiska Daniel Thomas, nie ma żadnego sumienia. W jednym z artykułów, które Libby pobieżnie przejrzała, napisano, że każdego traktuje jak przeciwnika i każdego gotów jest zdeptać, jeśli tylko może mu to pomóc w osiągnięciu celu. Jeśli chodziło o kobiety, półgodzinna jazda taksówką absolutnie nie wystarczyła, by przeczytać wszystko, co o tym napisano. Na ile Libby zdołała się zorientować, najdłuższy związek Zwieriewa trwał dwa tygodnie. Porzucona po tym czasie niemiecka modelka wpadła w rozpacz. Ale czego właściwie te kobiety oczekiwały? Po cóż wiązać się z kimś takim jak Zwieriew?
Libby nigdy nie była zwolenniczką przygód na jedną noc. Była ostrożna i z zasady nie dowierzała mężczyznom, którzy twierdzili, że nie mają nic przeciwko temu, że większość czasu poświęca na swoją sztukę. Zawsze się w końcu okazywało, że miała rację. Powód zerwania nieodmiennie był taki sam: Libby miała obsesję na punkcie baletu, była pochłonięta sobą i brakowało jej czasu, by gdzieś wyjść. To wszystko była prawda, ale przecież mówiła im to od samego początku!
O dziwo, gazety bardzo niewiele pisały o zmianie nazwiska, jakby nawet prasa obawiała się poruszać niektóre tematy związane z tym człowiekiem. Libby czuła się jak Dawid, który ma stanąć przed Goliatem.
Wyszła z windy i w korytarzu za biurkiem zobaczyła kolejną piękną kobietę.
– Jestem umówiona z panem Zwieriewem – powiedziała z uśmiechem, ale dziewczyna nie odpowiedziała jej tym samym, tylko obrzuciła ją taksującym spojrzeniem.
– Może zechciałaby się pani najpierw odświeżyć?
– Nie, dziękuję. – Libby potrząsnęła głową. Chciała mieć to za sobą jak najszybciej.
– Łazienki są tam dalej, po prawej stronie.
Libby pomyślała z zażenowaniem, że skoro dziewczyna tak się przy tym upiera, to najwyraźniej powinna się doprowadzić do porządku. Może wielki Danil Zwieriew poświęcał uwagę wyłącznie osobom o idealnym wyglądzie i z nienaganną fryzurą? Czerwona jak burak, poszła do łazienki i po jednym spojrzeniu w wielkie lustro poczuła wdzięczność do recepcjonistki. Dzień był upalny i wietrzny, co doskonale było widać po jej włosach.
Pomimo wakacji codziennie ćwiczyła, żeby nie wyjść z formy. Gdy ojciec zadzwonił, była w domu i właśnie robiła sobie rozgrzewkę. Na wiadomość o wypadku naciągnęła na siebie pierwsze lepsze legginsy, narzuciła luźną bluzkę na strój do ćwiczeń, złapała codzienną torbę i pobiegła do szpitala, na izbę przyjęć. Po tym wszystkim, co ojciec jej powiedział, wciąż kręciło jej się w głowie. Rodzinna firma miała poważne kłopoty i bardzo wiele zależało od przyjęcia, które miało się odbyć za miesiąc. Koniecznie trzeba było sprawić, żeby Danil przyjął zaproszenie.
Ale nie miała teraz ochoty myśleć o kłopotach firmy ojca. Wyciągnęła z wielkiej torby szarą ołówkową spódnicę, nałożyła ją, zdjęła legginsy, wyszczotkowała i upięła włosy. Nie miała makijażu i zupełnie nie wyglądała na swoje dwadzieścia pięć lat, ale na to już nic nie mogła poradzić. W kosmetyczce znalazła tylko tusz do rzęs i błyszczyk. No cóż, to musiało wystarczyć. Wiedziała jednak, że nie powinna robić sobie zbyt wielkich nadziei. Człowiek, który zerwał kontakty ze swoją rodziną i zmienił nazwisko, z pewnością nie zrobi nic tylko dlatego, że ona go o to poprosi. Poza tym Libby nie należała do ludzi, którzy lubią mówić innym, co powinni robić. Sama nie cierpiała dobrych rad. Gdyby było inaczej, pracowałaby w rodzinnej firmie.
Była pewna, że Zwieriew wyrzuci ją z gabinetu, zanim jeszcze uda jej się wykrztusić pierwsze zdanie. Była tego tak pewna, że prawie pozbyła się lęku. Pomyślała, że nie pozwoli się zastraszyć; po prostu powie, co musi powiedzieć, i wyjdzie.
Snobka przy recepcji uznała chyba, że Libby wygląda teraz odpowiednio, bo sięgnęła po telefon i poinformowała Zwieriewa, że osoba umówiona na szóstą już tu jest.
– Ale tak jak mówiłam… – Zwieriew chyba jej przerwał, bo po chwili dodała tylko: – Przyślę ją do pana.
Zdawało się, że akcja zakończyła się sukcesem. Libby w końcu ruszyła do drzwi.
– Może pani zostawić torbę tutaj.
To nie była propozycja, tylko dyspozycja. Libby grzecznie położyła torbę na podłodze, podeszła do drzwi i uniosła rękę, żeby zapukać.
– Proszę nie pukać, to go irytuje. Proszę po prostu wejść.
Libby miała ochotę zastukać z prostej przekory. Na tę myśl uśmiechnęła się szeroko i tak właśnie zobaczył ją Danil Zwieriew. Był pewny, że dziewczyna uśmiecha się do siebie, bo jego asystentka z pewnością nie powiedziała nic, co mogłoby ją rozśmieszyć.
Była tancerką. Poznał to natychmiast po jej postawie. Zamknęła drzwi, stanęła na środku gabinetu i zamrugała ze zdziwienia, gdy zobaczyła przed sobą panoramę Londynu – zupełnie jakby kupiła bilet na platformę widokową. Ale na platformie widokowej nie było takich mężczyzn jak ten, który siedział naprzeciwko niej.
Miał ciemne oczy, ciemne włosy i jasną cerę. Jego lewy policzek przecinała wyraźna blizna. Siedział wyprostowany za wielkim biurkiem i patrzył na nią z umiarkowanym zainteresowaniem.
– Dziękuję, ze zgodził się pan mnie przyjąć – powiedziała, choć miała ochotę odwrócić się i uciec.
– No, no, panie Tennent – odezwał się Danil. – Jaki pan ma wysoki głos.
Jego głos był głęboki, z miękkim rosyjskim akcentem. Libby zrozumiała, że miał na myśli jej zastępstwo za ojca, i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pozbywając się resztek lęku.
– I jaką pan ma gładką skórę – dodał Danil, patrząc na jej smukłe nogi.
Stała przed nim bez odrobiny strachu, uśmiechając się szeroko.
– Chyba oboje wiemy, panie Zwieriew… – Urwała, gdy napotkała spojrzenie zimnych szarych oczu. W duchu przeprosiła wszystkie kobiety, które pozwoliły mu się uwieść i o których wcześniej myślała z pogardą. Zaczynała je rozumieć; Zwieriew z tym intensywnym, zmysłowym spojrzeniem był po prostu piękny.
Odchrząknęła i zaczęła jeszcze raz.
– Chyba oboje wiemy, że jest pan wielkim, złym wilkiem.
Tytuł oryginału: The Price of His Redemption
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Anna Jabłońska
© 2015 by Carol Marinelli
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3025-4
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.