Rosyjska laleczka - Dagmara Jakubczak - ebook
BESTSELLER

Rosyjska laleczka ebook

Dagmara Jakubczak

4,1

37 osób interesuje się tą książką

Opis

Życie Vanessy zmienia się nieodwracalnie, kiedy pewnego dnia osiemnastolatka budzi się w nielegalnym domu publicznym. Nie pamięta, jak się w nim znalazła. Jej jedynymi towarzyszami są: samotność, ciemność i strach przed nieznanym.

Wkrótce zostaje wystawiona na licytację. Splot wydarzeń sprawia, że zamiast do nowego właściciela trafia do posiadłości mężczyzny skrywającego przerażający sekret. Za jej ochronę odpowiada Colton, który wcześniej zmuszał ją do niewyobrażalnych rzeczy, a teraz nie odstępuje jej nawet na krok.

Kobieta planuje uwieść swojego ochroniarza. Wierzy, że z jego pomocą będzie w stanie uciec. Niestety mężczyzna nie ma najmniejszego zamiaru jej pomóc.

Czy Vanessa zdoła odnaleźć w sobie siłę do walki? Do czego zdolna jest kobieta, by opuścić bramy piekieł? Jak tajemnica właściciela domu wpłynie na jej życie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (1000 ocen)
528
216
144
73
39
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aleksandra94K

Z braku laku…

Książka bardzo przewidywalna, główna bohaterka wkurzająca i momentami infantylna. Postacie dość słabo rozbudowane, wręcz płytkie. Raczej dark romans niskich lotów.
186
Carlsberrg

Z braku laku…

Wiało nudą, dawno nie omijałam tylu stron.
175
Justysiek96

Nie polecam

Totalnie mnie nie przekonała :(
165
ewaom

Nie polecam

Emocjonalna pustynia. Krew się leje, a mnie to nie rusza, zresztą bohaterki również nie za bardzo. Facet każe laskom bawić się w rosyjską ruletkę, przez co ginie przyjaciółka bohaterki, a po kilku dniach mówi do niej "zaufaj mi". Serio? Ja podziękuję. Szkoda czasu.
73
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie 🥰💯🔥
42

Popularność




Dla nas, kobiet.

Gdziekolwiek jesteście, nie jesteście same.

Od autorki

Przedstawiona historia to fikcja literacka. Wszelka zbieżność postaci, nazwisk i zdarzeń jest przypadkowa i niezamierzona. Nie gloryfikuję zachowań przedstawionych na kartach niniejszej powieści. Opisane wydarzenia nie mają na celu urażenia osób, które zostały skrzywdzone przez drugiego człowieka.

Jeśli masz problem lub jesteś ofiarą przemocy seksualnej – nie bój się prosić o pomoc. Zgłoś sprawę na policję lub zadzwoń na telefon zaufania dla ofiar przemocy seksualnej: (22) 828 11 12. Pamiętaj, nie jesteś sam/sama. Na świecie są tysiące osób, które chcą Ci pomóc.

Niniejsza opowieść nie jest przeznaczona dla nieletnich oraz osób o słabych nerwach.

Rozdział pierwszy

Budzę się w ciemnym pomieszczeniu. Mam wrażenie, że głowa zaraz mi pęknie, nie mogę się skupić. Nie wiem, gdzie jestem. Nie pamiętam, co się stało. Wiem tylko, że nie chcę tu być. Podnoszę się z pozycji leżącej, ale całe moje ciało ogarnia piekący ból. Cholera, chyba zrobiłam sobie coś w łydkę. Mimowolnie łapię się za nogę i wyczuwam pod palcami ciepłą ciecz. W ciemności nie mam pewności, co to jest, ale zgaduję, że krew. Kurwa. Ponownie rozglądam się gorączkowo, usiłując zrozumieć, gdzie się znajduję.

Czy to piwnica? – pytam samą siebie w myślach, ale wyczuwalna wilgoć i zapach stęchlizny upewniają mnie w tym przekonaniu. Co ja tutaj robię? Za wszelką cenę staram się wytężyć umysł i przypomnieć sobie wydarzenia, które mnie tutaj zawiodły, ale cały wysiłek idzie na marne. Strach powoli przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Zdaję sobie sprawę, że klaustrofobia mi w tej chwili w żaden sposób nie pomoże. Czuję szybkie uderzenia serca. Mam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Zaczyna mnie przerażać niepewność co do własnej przyszłości. Boję się, że ktoś mnie skrzywdzi, bo przecież tyle się o tym mówi.

Ostrożnie czołgam się do drzwi, spod których widać niewielką strużkę światła. Krzyczę, gdy obolała noga daje o sobie znać. Zatrzymuję się i zaczynam uciskać punkt, z którego wypływa coś ciepłego. Panikuję z obawy, że wykrwawię się w tej ciemnej dziurze i nikt mnie nie znajdzie.

– Halo! Jest tam ktoś?!

Mój głos jest zachrypnięty, jakbym go zdarła, krzycząc wniebogłosy. Nagły zanik pamięci mnie poraża. Mam dziwne wrażenie, jakby ściany zbliżały się ku sobie. Obejmuję głowę dłońmi, chcąc odpędzić zbliżającą się fobię. Czuję, że brakuje mi powietrza. Ciężko oddycham, przez co zaczynają mnie boleć płuca. Nie wiem, czy to jedynie iluzja, czy faktycznie tak się dzieje, ale obawiam się, że zaraz eksplodują. Zwijam się w kulkę i modlę w duchu, żeby ktoś otworzył te cholerne drzwi i uwolnił mnie od tego koszmaru. Cisną mi się do oczu łzy, ale wcale nie chcę płakać. Własne ciało jednak nie chce ze mną współpracować. Po policzkach spływają słone krople, zostawiając mokre ślady na skórze.

Staram się nie myśleć o tym, dlaczego znalazłam się w tym miejscu. Z całych sił próbuję nie skupiać się na tym, że ktoś mógłby chcieć mnie skrzywdzić. Odkąd odzyskałam przytomność, łudzę się, że to tylko jakiś chory żart. Że zaraz ktoś wyskoczy zza drzwi i powie, że zostałam wkręcona. Dostanę za to niezłą kasę i wszystko wróci do normy.

Nic takiego jednak się nie dzieje. Sama nie wiem, czy fakt, że niczego nie pamiętam, mnie zatrważa, czy może jestem za to wdzięczna. Mam dziwne przeczucie, że prawda może nie okazać się taka, jak bym chciała.

Zaczyna mi się kręcić w głowie. Nie muszę zamykać oczu, aby poczuć, jak świat wokół wiruje. Mimowolnie chwytam nogę, z której przez cały czas sączy się krew. Postanawiam wykorzystać resztki sił i ponownie pełznę w stronę drzwi. Moje drobne ręce ledwo radzą sobie z uciągnięciem ciała, ale się nie poddaję. Przesuwam się o kolejne kilka centymetrów. Jestem zmęczona, jakbym przebiegła maraton, a to zaledwie ułamek drogi, którą muszę przemierzyć. Zawroty głowy nie pomagają. Pomieszczenie coraz bardziej wiruje, ale to złudzenie dodaje mi siły. Wiem, że jeśli stąd nie wyjdę, skończę marnie. Muszę chociaż spróbować.

Resztkami sił pokonuję jakieś pół metra, ale zaczynają mi drżeć ręce. Nie mam pojęcia, ile czasu tu spędziłam ani co mi podano, bo nigdy nie czułam się tak słaba i wykończona. Myślę, że to koniec, gdy padam twarzą na zimną podłogę. Usiłuję zapanować nad przemożnym pragnieniem opuszczenia powiek, ale wiem, że szybko przegram tę walkę. Pieczenie w zranionej nodze słabnie, ale nie jestem pewna, czy powinnam się cieszyć. Kiedy człowiek odczuwa ból, przynajmniej wie, że żyje. Czy właśnie tak wygląda śmierć? Zapominamy o cierpieniu i tak po prostu zasypiamy?

Nie mogąc dłużej powstrzymywać senności, poddaję się własnemu ciału i zamykam oczy. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że słyszę czyjeś ciężkie kroki, lecz nie jestem pewna, czy to nie sen.

Nagle moje zamknięte powieki atakuje jasność, choć może to tylko umysł płata mi figle. Odnoszę wrażenie, że każda część ciała żyje własnym życiem. Zupełnie jakbym rozpadła się na cząstki. Coraz chętniej oddaję się błogiej nieświadomości, ale zanim pochłania mnie całkowicie, słyszę rozjuszony męski głos:

– Kurwa!

To ostatnie, co pamiętam. Zaraz po tym następuje ciemność.

Rozdział drugi

Z całych sił staram się skupić. Wszystko wokół wiruje, mimo że nie otworzyłam jeszcze oczu. Pulsujący ból z tyłu głowy zaraz rozsadzi mi czaszkę. Powoli uchylam powieki, ale natychmiast atakuje mnie ostre światło. Pragnę przetrzeć oczy ręką, lecz ta ani drgnie. W pierwszej chwili myślę, że straciłam w niej czucie, ale dopiero po paru sekundach dociera do mnie, że jestem przywiązana. Ten fakt na nowo budzi we mnie lęk. Mój umysł momentalnie zalewają obrazy z piwnicy. Zaczynam się pocić ze strachu. W końcu udaje mi się spod półprzymkniętych powiek obejrzeć pomieszczenie, w którym się znajduję.

To nie jest tamto miejsce. Ten pokój wygląda dużo przyjemniej. O ile przyjemnym można nazwać puste ściany, z których odchodzi farba. Jedyny mebel to łóżko, na którym leżę. Dopiero teraz, kiedy lustruję pomieszczenie, dostrzegam rurki połączone z moim ciałem. Unoszę głowę. Obok znajduje się stojak z kroplówką. Ogarnia mnie panika. Obawiam się, że podano mi jakieś narkotyki albo – co gorsza – truciznę. Po chwili przypominam sobie o zranionej nodze. Obficie krwawiła i niedługo po tym odkryciu chyba straciłam przytomność. Czy zostałam znaleziona i uratowana? Ktoś musiał mi pomóc, bo nie czuję już takiego bólu jak wcześniej.

Nadal jednak nie wiem, gdzie i dlaczego jestem. Najgorsze, że nie pamiętam, jakim cudem się tutaj znalazłam. Serce wali mi mocno w piersi. Ponownie skupiam się na dolnych partiach ciała, ale żadna z nich ani drgnie. Jedyne, czym mogę poruszać, to palce.

Kurwa.

Wpadam w panikę. Po co ktoś miałby mi pomagać i jednocześnie mnie przetrzymywać? Jaki w tym sens? Pragnę poznać odpowiedzi na te pytania, choć nie jestem pewna, czy przyniosą spokój. Chyba czasami lepiej jest nie wiedzieć.

Mimo wszystko wiercę się w nadziei, że dzięki temu więzy choć odrobinę się poluzują. Szarpię się z nimi, lecz ani drgną. Oddycham łapczywie, gdyż ta czynność wymagała sporo wysiłku. Wyczuwam, że jestem otumaniona lekami. Ciąży mi głowa i nie potrafię zebrać myśli. Jeszcze raz próbuję wyswobodzić rękę, ale bezskutecznie. Pasek wrzyna mi się w skórę i powoduje pieczenie w okolicy nadgarstka. Wzdycham z bezradności i opadam ciężko na poduszkę.

Po chwili drzwi się otwierają. Z zapartym tchem oczekuję na rozwój wydarzeń i obserwuję wejście. Do środka wkracza jakiś mężczyzna. Wygląda na sporo starszego, na oko może być po pięćdziesiątce. Chyba jest lekarzem, bo nosi biały kitel i ma zawieszony na szyi stetoskop. Oddycham z ulgą. Skoro to doktor, nie zrobi mi krzywdy, prawda? Modlę się w duchu, żeby tak właśnie było.

– Już się obudziłaś? – pyta zdumiony.

Patrzę na jego twarz okraszoną drobnymi zmarszczkami.

– Kim pan jest? – pytam niepewnie. To pierwsza osoba, którą widzę, odkąd tu trafiłam.

– Nie widać? Jestem lekarzem. Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz, ale nie sądziłem, że tak szybko odzyskasz przytomność – odpowiada obojętnym głosem.

Wydaje mi się, że nie chciał, bym go widziała. Śledzę jego ruchy. Staje z boku łóżka, zakłada rękawiczki jednorazowe i odchyla kołdrę. Czuję jego dotyk na prawej nodze. Mój oddech przyspiesza. Mężczyzna ostrożnie zdejmuje bandaż. Przez chwilę uważnie ogląda ranę, po czym ponownie zawija nogę.

– Nie wygląda już tak źle. Jeszcze parę dni i będziesz jak nowa. – Jego usta wykrzywiają się w dziwnym uśmiechu. Ten facet zaczyna mnie przerażać.

– Gdzie ja jestem? – pytam cicho, licząc, że tym razem odpowie, tak się jednak nie dzieje. – Co ja tutaj robię?

Zdejmuje rękawiczki i chowa je do kieszeni kitla.

– Odpoczywasz.

Wzdycham.

– Kiedy stąd wyjdę?

Parska śmiechem i zbliża się do wezgłowia. Od razu się spinam. Przechyla głowę, po czym ujmuje dłonią mój policzek.

– Jesteś urocza, ale naiwna.

– Dlaczego? – pytam pod nosem, przełykając ogromną gulę w gardle.

Nie chcę, żeby mnie dotykał, ale wiem też, że jeśli zrzucę jego rękę, nie odpowie na żadne pytanie.

– Stąd nie ma wyjścia. To bilet w jedną stronę. – Uśmiecha się, a ja rozumiem coraz mniej. – To swego rodzaju pokój bez klamek. Jeśli przekroczysz próg tego miejsca, zostaniesz w nim już na zawsze. Nikt nie pozwoli ci odejść. To zbyt ryzykowne.

Doktorek zabiera swoje łapsko i wkłada je do kieszeni. Grzebie w niej, a mnie zbiera się na płacz. Nie dopuszczam do siebie faktu, że to się dzieje naprawdę. Nie chcę myśleć o tym, że mogę zostać skrzywdzona. O ile już do tego nie doszło.

Mężczyzna wyciąga z kitla strzykawkę, zdejmuje osłonę i kilkakrotnie stuka w tuleję. Panicznie boję się igieł, dlatego zaczynam się wiercić, jakby miało mi to pomóc w uwolnieniu. Doktor patrzy na mnie, a kącik jego ust wykrzywia się w demonicznym uśmiechu. Jestem pewna, że w tej chwili żywi się moim strachem, ma to wręcz wymalowane na twarzy. Zaciskam dłonie w pięści i odwracam wzrok. Nie chcę na to patrzeć. Nie zniosę widoku igły wbijającej się w moją żyłę. Na samą myśl robi mi się słabo.

Szybko do mnie dociera, że nic takiego się nie dzieje. Otwieram oczy i prostuję palce. Na wewnętrznej stronie dłoni czuję słaby ból zostawiony przez paznokcie wbite w skórę. Zerkam w prawo i widzę, jak mężczyzna wstrzykuje zawartość strzykawki do kroplówki. Nie mam szansy się odezwać, bo mięśnie natychmiast mi się rozluźniają. Staję się senna. Uchylam usta, ale nie opuszczają ich żadne słowa.

– Jeszcze tylko parę dni, Vanesso. Odpoczywaj, póki masz na to szansę.

Całe moje ciało ogarnia błogość. Czuję się lekka jak piórko. Zamykam oczy i zasypiam, a diabelski uśmiech doktorka prześladuje mnie nawet we śnie.

Rozdział trzeci

Budzi mnie głośne trzaśnięcie drzwiami. Wzdrygam się na ten dźwięk, ale nie podnoszę powiek. Słyszę czyjeś kroki – kilka par ciężkich stóp. Po chwili przypominam sobie, gdzie jestem, i nagle sztywnieję. Nie mam pewności, czy w obecnej sytuacji lepszym rozwiązaniem byłoby udawanie, że śpię, czy może powinnam spojrzeć im w oczy. Znów nasuwa mi się mnóstwo pytań, ale wiem, że teraz nie poznam na nie odpowiedzi. Po krótkim wahaniu postanawiam unieść powieki. Muszę widzieć, co ze mną robią.

Podobnie jak ostatnio, zaskakuje mnie jasne światło. Mam wrażenie, jakby to było wczoraj, ale nie jestem pewna, ile czasu już tutaj przeleżałam. Co prawda mogły minąć godziny, ale nie wykluczam, że upłynęło co najmniej parę dni.

Jeśli nie tygodni.

Po kręgosłupie przechodzi mi zimny dreszcz, gdy dostrzegam trzech mężczyzn. Jednym z nich jest lekarz, którego widziałam ostatnio. Pozostali dwaj stoją pod ścianą obok drzwi wyprostowani i z rękami schowanymi za plecami. Najbardziej napawają mnie lękiem ich twarze. Mimo że wyglądają młodo, ich postawne sylwetki i groźne miny dodają im co najmniej kilku lat. Uważnie obserwuję każdy szczegół ich ciał. W normalnych okolicznościach mogłabym uznać ich za przystojnych i może nawet zwróciłabym na nich uwagę, aczkolwiek nie w obecnej sytuacji.

– Długo spałaś – odzywa się doktor. – Chyba trochę przesadziłem z ostatnią dawką. Choć sen dobrze ci zrobił. Zregenerowałaś się.

Mężczyzna po raz kolejny odsuwa kołdrę i ogląda moją nogę. Z ciekawości również spoglądam na ranę i zauważam, że brakuje bandaża. Zdjęli go, gdy spałam? Obrażenie wygląda nieźle, ale na pewno pozostanie blizna. Tylko co mi się stało? Ostatnie wspomnienie dotyczy moich osiemnastych urodzin. Przypominam sobie, że świętowałam z przyjaciółką w klubie. Dobrze się bawiłyśmy, a dzięki lewemu dowodowi mogłam się poczuć, jakbym świętowała swoją prawdziwą pełnoletność. Dodatkowo ochroniarz stojący na bramce był dobrym znajomym Stacey, więc nie miałyśmy większego problemu z wejściem do klubu. Ale zaraz po tym w głowie mam czarną dziurę. Nie wiem, czy za dużo wypiłam i urwał mi się film, czy to wina zaniku pamięci. Musiałam się gdzieś porządnie uderzyć, skoro do tego doszło. To wszystko jest popieprzone. Nic nie trzyma się kupy.

Otrząsam się z zamyślenia.

– Jak długo spałam? – pytam. Dopiero teraz czuję, że zaschło mi w gardle. Mój głos jest słaby, jakbym nie używała go przez długi czas.

– Kilka dni od mojej ostatniej wizyty – odpowiada bez zastanowienia.

Jakim cudem leżałam tyle czasu nieprzytomna? Czy przez cały czas szprycowali mnie jakimś gównem? Moje ciało zaczyna ogarniać strach.

– Dlaczego?… – Łamie mi się głos, a oczy wilgotnieją, gdy dociera do mnie, w jak patowej sytuacji się znajduję. Staram się jednak trzymać. Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Łzy to oznaka słabości, a w tym momencie muszę pozostać silna.

– Och, kochanie. – Mężczyzna zbliża się do mnie i głaszcze mnie po włosach. Na jego twarzy pojawia się wyraz współczucia, w który prawie wierzę. Prawie. – Płacz w niczym ci nie pomoże. Jeśli już musisz wiedzieć, to uśpiliśmy cię, żebyś szybciej odzyskała siły. Twoja noga wyglądała paskudnie, a szarpanie i krzyki nie pomagały. – Wykrzywia usta w dziwnym grymasie. Patrzy na mnie przez chwilę, po czym zabiera rękę z mojej głowy i zdejmuje rękawiczki. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy je założył. – Teraz wiem, że to była słuszna decyzja. Wróciłaś do zdrowia jakieś dwa razy szybciej i już dziś możemy wprowadzić cię w kolejny etap.

O czym on mówi? Mam mętlik w głowie. Jestem w rozsypce. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co miał na myśli. Czuję, że ten dzień nie skończy się dobrze.

– Co ze mną będzie? – rzucam, gdy lekarz odwraca się w stronę drzwi.

Na moment nieruchomieje.

– Widzę, że panienka jest bardzo niecierpliwa. – Spogląda na mnie przez ramię i posyła mi ten szaleńczy uśmiech. Na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. – W takim razie już się tobą zajmujemy.

Mam ochotę zatłuc się w myślach. Nie chcę, żeby ktokolwiek się mną zajmował. Jedynymi osobami, które mają ku temu pełne prawo, są moi rodzice.

Kurwa, rodzice…

Pewnie odchodzą od zmysłów, że nie odbieram ich telefonów. Wprawdzie podczas mojego pobytu na studiach częstotliwość naszych rozmów ograniczała się do dwóch razy w tygodniu, ale cholera wie, ile czasu tutaj spędziłam. Skoro w tym zasranym łóżku leżałam przez kilka dni, to w piwnicy mogłam spędzić tyle samo. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nigdy nie sprawiałam rodzicom problemów. Od dziecka byłam grzeczną i posłuszną córką. Nie znikałam ot tak i teraz niezmiernie mnie to cieszy, bo rodzice na pewno zawiadomią policję. Ta myśl daje mi otuchę.

– James, zawołaj Coltona.

Jeden z mężczyzn stojących pod ścianą robi krok do przodu.

– Przekaż mu, że Vanessa na niego czeka.

Przeskakuję wzrokiem pomiędzy nimi i z każdą sekundą coraz mniej rozumiem. Żałuję, że nie mogę się ruszyć. Gdyby nie pasy przytrzymujące mnie na łóżku, już dawno rzuciłabym się do ucieczki. Mimo że pewnie nie miałabym żadnych szans, i tak bym spróbowała. Co innego mi pozostało?

Wszyscy trzej opuszczają pomieszczenie, zostawiając mnie samą. Chyba zbliża się mój koniec. Powoli tracę nadzieję, że uda mi się uwolnić, choć doktorek jasno zasugerował, że to się nie wydarzy nigdy. Poza tym gdyby rozważali taką opcję, na pewno zakryliby twarze. Nie ryzykowaliby, że ich rozpoznam i wsypię. To musiała być dobrze przemyślana akcja, zaplanowana od A do Z. Pewnie mają kryjówkę na jakimś zadupiu, gdzie nikt nawet by nie szukał. Jedno nadal mnie zastanawia: dlaczego właśnie ja?

Moje użalanie się nad sobą przerywa hałas. Do pokoju wchodzi kolejny człowiek. Zamyka drzwi za sobą mocnym kopnięciem i zbliża się do łóżka. Z zapartym tchem obserwuję każdy jego ruch. Twarz mężczyzny zdobi kilkudniowy zarost. Na pierwszy rzut oka jest przystojny i ma nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Odsuwa kołdrę i przeszywa mnie spojrzeniem, przez co czuję się naga. Serce zaczyna mi mocniej bić, gdy wzrok nieznajomego zatrzymuje się na moim dekolcie. W pokoju nagle robi się zimniej, na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Mam wrażenie, że przez leki, które mi ostatnio podawano, jestem jeszcze bardziej otępiała. Obawiam się, że niedługo postradam zmysły.

Zaciskam powieki, chcąc uniknąć tego niekomfortowego spojrzenia, mimo to i tak wyraźnie je wyczuwam.

– Odepnę te pasy, ale musisz obiecać, że będziesz grzeczna.

Wibracje jego głębokiego głosu wnikają aż do kości. Brzmi na opanowanego i – co zdumiewające – nie czuję przy nim strachu. Odnoszę wrażenie, że mnie nie skrzywdzi, aczkolwiek staram się pamiętać, jak bardzo mogą mylić pozory.

– Odpowiedz – rozkazuje, a ja otwieram oczy i widzę, że wciąż stoi nad łóżkiem.

Kiwam powoli głową.

– Pełnym zdaniem, Vanesso.

Gapi się na mnie ostentacyjnie. Czeka na odpowiedź, ale moje usta odmówiły posłuszeństwa. W jednej chwili odebrało mi mowę, bo podoba mi się jego groźna postawa. To szalone.

– Okej – szepczę cicho.

– Okej co? – pyta surowo.

Dopiero teraz zaczynam się bać, ale jednocześnie odczuwam wyrzut adrenaliny. Czy to lęk przed nieznanym wyzwala w człowieku takie uczucia? Niewyobrażalne, jak w obliczu nadchodzącej śmierci zmieniają się emocje. Każda z nich atakuje mnie sekunda po sekundzie.

– Okej, będę grzeczna – mruczę pod nosem, unikając jego wzroku.

Patrzy na mnie. Wiem to, bo jego spojrzenie niemal wierci mi dziury w skórze.

Mężczyzna bez zbędnego gadania chwyta za jeden pasek i uwalnia mój lewy nadgarstek. Patrzę, jak z nieodgadnionym wyrazem twarzy luzuje kolejne więzy. Naprawdę jest przystojny.

– Skąd znasz moje imię? – wypalam nagle.

Colton – bo to musi być ten człowiek zawołany przez Jamesa – na chwilę nieruchomieje, jakby chciał przyswoić moje słowa. Szybko jednak znów skupia się na pasku przy mojej nodze.

– Naprawdę to cię najbardziej zastanawia? Skąd wiem, jak masz na imię? – Prycha. W jego głosie pobrzmiewa rozbawienie.

Milczę, układając wypowiedź.

– Dlaczego tutaj jestem?

Unika odpowiedzi, ale nie poddaję się. Zamierzam go atakować każdym pytaniem, jakie zrodzi mi się w głowie.

Mężczyzna uwalnia moją drugą nogę. Podnoszę się do pozycji siedzącej, lecz on chwyta mnie za ramię.

– Nie tak szybko. Podniesiesz się dopiero wtedy, kiedy ci na to pozwolę – mówi, kompletnie ignorując wcześniejsze pytanie. – Zrozumiano? – Unosi brew.

Błądzę wzrokiem po jego twarzy, chcąc znaleźć w niej coś, co powie mi, że żartuje. Niczego takiego jednak nie wyczytuję, a on z każdą sekundą wygląda na coraz bardziej zirytowanego.

– Zadałem pytanie i oczekuję pełnej odpowiedzi – syczy.

– Tak – szepczę, zaciskając powieki. Czuję się upokorzona, ale jego zadowala moja odpowiedź, bo już nic więcej nie mówi.

Delikatnie pcha mnie do tyłu, a ja posłusznie kładę się z powrotem na poduszce. Znów otwieram oczy. Wzdycha i robi kilka kroków w tył.

– Teraz grzecznie się podniesiesz i wstaniesz. – Jego głos jest cichy i spokojny. W innych okolicznościach uznałabym go nawet za kojący. – Tylko bez żadnych numerów. Naprawdę nie chcesz mnie rozzłościć.

Nie wiem dlaczego, ale wierzę mu. Z tyłu głowy słyszę cichutki głosik, który powtarza, że lepiej, by do tego nie doszło. Postanawiam posłuchać.

Na całym moim ciele pojawia się gęsia skórka, kiedy bose stopy dotykają zimnej posadzki. Mimowolnie krzyżuję ręce na piersiach i pocieram ramiona. Dopiero teraz zwracam uwagę na to, co mam na sobie. Albo raczej czego nie mam. Jestem ubrana w białą satynową koszulę nocną na cienkich ramiączkach wykończoną delikatną koronką. Niestety nie wyczuwam pod spodem bielizny. Fakt, że jestem prawie naga przy zupełnie obcym facecie, mnie dobija. Zaczynam się krępować.

– To nie czas na robienie scen, Van. Musisz się wykąpać.

Chyba czyta mi w myślach, bo szybko odgadł, co chodzi po mojej głowie. Ten przeszywający wzrok niewątpliwie mu w tym pomaga.

Stawia kilka kroków w moim kierunku. Mój oddech przyspiesza. Nie wiem, dlaczego reaguję w ten sposób. To strach czy adrenalina? Mężczyzna staje naprzeciwko, chwyta mnie za ramiona obiema rękami i obraca plecami do siebie. Nerwowo zaciskam dłonie w pięści. Serce podchodzi mi do gardła. Mogę się tylko domyślać, co zamierza zrobić, bo nie potrafię przewidzieć jego ruchów, gdy stoję do niego plecami.

Moje nagie ramiona muska jego ciepły oddech. Mimowolnie zamykam oczy, czekając na rozwój wydarzeń. Po chwili wyczuwam na twarzy miękki materiał. Colton zawiązuje mi oczy. Powoli się rozpadam. To dla mnie za dużo. Nie chcę tu być.

– Po co to wszystko? – pytam zrezygnowana, a mężczyzna w odpowiedzi mocniej zaciska węzeł opaski.

– Nie możesz zbyt wiele widzieć. Przynajmniej jeszcze nie teraz – odpowiada niespodziewanie spokojnym głosem.

Chwyta mnie za prawe ramię i zaczyna gdzieś prowadzić. Nic nie widzę i jestem zdana na jego łaskę. Ostrożnie stawiam kroki, nie chcąc się zranić w stopę ani uderzyć. Dopiero teraz przypominam sobie o skaleczonej nodze. Na szczęście nie odczuwam już bólu. To dobrze. W razie ucieczki będę miała większe szanse.

Wychodzimy z pokoju, w którym spędziłam ostatnich parę dni. Mężczyzna prowadzi mnie w prawo, a później przez dłuższą chwilę podążamy prosto. Nie wyczuwam tutaj obecności innych osób. Wszędzie panuje przytłaczająca, grobowa cisza. Colton zaciska chwyt na moim ramieniu. Obawiam się, że zostawi na nim ślad. W pewnym momencie zatrzymuje się, a ja omal na niego nie wpadam. W porę mnie hamuje.

– Schody – ostrzega krótko.

Nim zdążę cokolwiek powiedzieć, przerzuca mnie sobie przez bark i niesie jak worek ziemniaków. Piszczę w reakcji na ten nieoczekiwany gest, lecz brunet każe mi być cicho. Stawia mnie na podłodze i znowu prowadzi. Wreszcie wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia. Słyszę, jak zamyka za nami drzwi na klucz. W mojej głowie zaczynają się rodzić straszne wizje. Nie chcąc przysporzyć sobie więcej problemów, grzecznie czekam, aż sam zdejmie mi opaskę. Gdy tylko to robi, mrużę powieki.

Mrugam kilkakrotnie, by przyzwyczaić oczy do jasności. Rozglądam się i oddycham z ulgą.

Łazienka. Znajduję się w łazience.

– Możesz się rozebrać. – Z zamyślenia wyrywa mnie głos mężczyzny. Odwracam się w jego kierunku i robię zdziwioną minę. – Chyba nie masz zamiaru brać kąpieli w ubraniach.

– Nie, ale… ty tu jesteś. Nie będę się przed tobą rozbierać – mówię zmieszana.

Chyba zwariował. Śmieje się pod nosem, krzyżuje ręce na piersi, i siada na sedesie.

– To nie jest koncert życzeń, skarbie. – Wraca do swojej poważnej postawy. – No już, nie mamy dużo czasu.

Patrzę na niego, jakby naprawdę oszalał. Próbuję wyczytać z jego twarzy coś, co utwierdzi mnie w przekonaniu, że żartuje. On jednak pozostaje niewzruszony.

– Nie – sprzeciwiam się i również krzyżuję ręce na piersiach. Przyjmuję postawę obronną. Nie mam zamiaru urządzać mu prywatnego striptizu.

Przechyla głowę na bok i wstaje. Podchodzi, chwyta mnie za nadgarstki i opuszcza je wzdłuż mojego ciała. Patrzę w jego ciemne jak noc oczy, a on odwdzięcza się tym samym. Stoimy na wprost siebie i toczymy walkę na spojrzenia. Colton bez mrugnięcia okiem unosi ręce, łapie za ramiączka mojej koszuli nocnej i zsuwa mi je z ramion. Cienki materiał ześlizguje się po moim ciele, ukazując mnie światu w nagiej odsłonie. Nie chcę pierwsza oderwać wzroku, bo wiem, że wtedy mężczyzna spojrzy w innym kierunku. Nie jestem pewna, czy zniosę jeszcze więcej upokorzenia.

– Tak. Koniec dyskusji – oświadcza oschle, po czym wraca na swoje miejsce.

Stoję w bezruchu i gapię się w jeden punkt. Nie chcę patrzeć na Coltona. Nie chcę widzieć, jak on patrzy na mnie. Nagą. Bezbronną. Obnażoną. Wstyd osiągnął już chyba maksymalny poziom.

Zbieram w sobie resztki sił i podchodzę do wanny. Zatykam korkiem odpływ i odkręcam kurki. Staram się nie myśleć o tym, że on tu jest i na mnie patrzy, ale to trudne. Odnoszę wrażenie, że jego spojrzenie przeszywa mnie na wskroś.

Ostrożnie wchodzę do wanny i zanurzam się w ciepłej wodzie. Jest mi odrobinę lepiej, bo wiem, że jestem choć trochę zasłonięta. Biorę gąbkę i myję ciało, a po chwili cała zanurzam się pod wodą. Potrzebowałam tej kąpieli prawie tak samo jak tlenu.

– Na półce masz rzeczy. Wiesz, co z nimi zrobić.

Rzucam okiem na Coltona, który wskazuje ruchem głowy znajdującą się nad wanną półkę. Z ciekawości sięgam po kosmetyczkę, która się na niej znajduje. Powoli wyjmuję z niej wszystkie kosmetyki, które mi się przydadzą, i odkładam ją na bok.

– To jeszcze nie wszystko – mówi spokojnym tonem.

Ponownie chwytam kosmetyczkę i wyjmuję z niej maszynkę do golenia oraz piankę. Patrzę zmieszana na mężczyznę, a on jedynie wykrzywia usta w wymownym uśmiechu.

– Masz być gładka. Wszędzie.

Wściekam się na widok jego zadowolonej miny. Po moim trupie! Nie będę się golić na jego oczach.

– Chyba śnisz – rzucam ze złością.

W odpowiedzi tylko parska śmiechem.

Kiedy już cała się umyłam, zaczynam się rozglądać za ręcznikiem. Kątem oka dostrzegam ruch po drugiej stronie łazienki. Colton do mnie podchodzi.

– Tego szukasz? – pyta, unosząc ręcznik.

W tej chwili ma doskonały widok na moje nagie ciało, dlatego podciągam nogi pod brodę, aby zasłonić jak najwięcej.

– Tak, poproszę.

– Ja również o coś prosiłem. Mówiłem, że masz być gładka. Nie wypuszczę cię stąd, dopóki nie wykonasz polecenia.

Przez ułamek sekundy patrzę na niego, ale wiem, że nie odpuści. Zrezygnowana wyciskam trochę pianki na dłoń i rozsmarowuję ją na nodze. Golę najpierw jedną, później drugą i spoglądam znów na Coltona, który nadal stoi przy wannie.

– Zadowolony? – rzucam od niechcenia i wstaję.

Przestałam się przejmować tym, że jestem naga. I tak już mnie widział w pełnej okazałości. Wychodzę z wanny i staję na płytkach. Krople wody spływają po moim ciele, tworząc kałużę na podłodze. Mężczyzna wciąż tkwi nieruchomo w tym samym miejscu co wcześniej. Ten człowiek naprawdę mnie przeraża.

– Wszędzie – syczy, lecz jego głos wydaje się opanowany.

Prycham.

– Nie będę golić cipki, kiedy na mnie patrzysz.

– W takim razie ja się tym zajmę – odpowiada szybko, po czym rzuca się na mnie i kładzie na podłodze.

Wiercę się, gdy siada na mnie okrakiem, tyłem do mojej twarzy. Ze wszystkich sił staram się go zrzucić, ale mój wysiłek idzie na marne. Ten facet to posąg nie do poruszenia. Walę rękami po jego umięśnionych plecach w nadziei, że zaboli go mój atak. Niestety bezskutecznie. Mężczyzna bierze maszynkę i wyciska piankę na dłoń. Zaczynam wierzgać, usiłując uniknąć największego upokorzenia w życiu. Nie chcę, żeby robił to jakiś obcy typ. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie golił w miejscach intymnych. Colton nie zwraca uwagi na mój sprzeciw, bo po chwili czuję jego rękę pomiędzy udami. Zaciskam nogi, a on wzdycha.

– Vanesso, nie chcesz, żebym cię zaciął – mówi zaskakująco spokojnie. – Ale uwierz mi, jeśli będziesz się tak zachowywać, potnę cię tą pierdoloną maszynką! – dodaje podniesionym głosem.

Błyskawicznie sztywnieję. W jego głosie słyszę wściekłość, z jaką do tej pory nie miałam do czynienia. W tym momencie naprawdę zaczynam się go bać. Już nie mam złudzeń, że mnie nie skrzywdzi. Zdaję sobie sprawę, że zrobi to przy pierwszej lepszej okazji i będzie czerpał z tego ogromną satysfakcję.

Uspokajam się i rozchylam nogi. Czuję się zażenowana, mimo to nic z tym nie robię. Nie potrafię.

– Gotowe – mówi już opanowany, ale ja nie wierzę w ten spokój. Wiem, że w środku kryje się potwór, który tylko czeka, aż powinie mi się noga.

Mężczyzna wstaje i podaje mi rękę. Niechętnie ją chwytam, ale boję się jego reakcji na sprzeciw. Wiem już, że mogę się po tym człowieku spodziewać wszystkiego.

– Nie zostawię tak tego. Twoje zachowanie było karygodne i należy cię ukarać.

Nie pytam, jaki rodzaj kary ma na myśli, chyba wolę nie wiedzieć. Nie jestem w stanie przygotować się psychicznie na żadną z nich.

Wyciera mnie ręcznikiem, po czym rzuca go w kąt i podchodzi do drzwi. Rozglądam się zdenerwowana, gdy on otwiera drzwi na oścież.

– Idziemy.

Czeka na mnie w progu, a ja zasłaniam ciało rękami. Czy on do reszty zdurniał? Mam wyjść stąd naga?

– Ale… nie mam ubrań – mówię z nadzieją, że może coś źle zrozumiałam.

– A co ty myślałaś? Byłaś nieposłuszna, więc czeka cię kara. Nazwijmy to spacerem wstydu.

Te tortury najwyraźniej sprawiają mu przyjemność. Kręcę powoli głową, nie chcąc się zgodzić na ten absurdalny pomysł, ale mężczyzna szybko podchodzi, chwyta mnie za ramię i siłą wypycha za drzwi. Po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Nawet nie próbuję ich powstrzymywać. Niech zmyją ze mnie wstyd i upokorzenie.

Idziemy w innym kierunku niż ten, z którego przyszliśmy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dostrzegam czerwone światło za rogiem. Staram się jak najbardziej zakryć rękami, ale wiem, że niewiele tym zdziałam. Spuszczam głowę, gdy do moich uszu docierają męskie głosy. Wiem, że w następnym pomieszczeniu stoją mężczyźni. Nie jeden, nie dwóch – co najmniej kilku.

Zmierzamy do korytarza oświetlonego czerwonymi żarówkami. To miejsce coraz bardziej przypomina mi burdel, lecz nie dopuszczam do siebie tej myśli. Nie mogę sobie pozwolić na załamanie się, bo wtedy na pewno nie uda mi się uciec.

Rozmowy cichną, kiedy pozostali nas dostrzegają. Nie muszę zadzierać głowy, by wiedzieć, że na mnie patrzą. Czuję na sobie obleśne spojrzenia, wręcz słyszę ich brudne myśli. Modlę się w duchu, żeby ten koszmar jak najprędzej się skończył. W tej chwili wizja śmierci wcale nie jest taka straszna. Już wolę być trupem niż dziwką.

Przemierzyliśmy prawie połowę czerwonego korytarza, kiedy coś przykuwa moją uwagę. Mam wrażenie, że słyszałam kobiecy głos. Zatrzymuję się i unoszę głowę. Starsi mężczyźni gapią się na mnie z obrzydliwymi uśmiechami. Nie mam już wątpliwości, że to burdel. Zawartość żołądka podnosi mi się do gardła. Zrzygam się, jeśli któryś z nich położy mi łapsko na ciele.

Colton ciągnie mnie za rękę, ale znów wydaje mi się, że słyszę znajomy głos. Rozglądam się gorączkowo i zauważam uchylone drzwi. To zza nich musi dochodzić. Wyrywam się mężczyźnie i ruszam w kierunku pokoju. Wpadam tam w nadziei, że znajdę kobietę, która mi pomoże. Wiem, że jeśli instynkt mnie zawiedzie, będę miała problemy.

Ale instynkt mnie nie zawiódł. Zamieram w bezruchu, gdy do mnie dociera, co właściwie widzę.

– Stacey! – krzyczę i rzucam się na pomoc najlepszej przyjaciółce posuwanej przez jakiegoś faceta.

To zbyt wiele. Z moich oczu wypływa potok łez, gdy nowa rzeczywistość brutalnie we mnie uderza.

Jestem w burdelu.

Rozdział czwarty

Colton wpycha mnie do jakiegoś ciemnego pokoju, po czym zostawia samą. Tracę równowagę i ląduję nagim tyłkiem na zimnej podłodze. Nie mam pojęcia, co to za miejsce ani w którym kierunku się udaliśmy. Widok najlepszej przyjaciółki gwałconej przez jakiegoś oblecha mnie zniszczył, na moment straciłam kontakt z rzeczywistością. Łzy płynące po oliwkowej cerze Stacey głośno krzyczały o tym, co się działo w głowie dziewczyny. Moje serce rozpadało się na miliardy kawałków. Nie zważając na nagość, rzuciłam się jej na ratunek. Wskoczyłam na łóżko i z całych sił próbowałam odciągnąć faceta na bok, ale jemu chyba się to podobało. Zaczęłam go kopać, szarpać i wbijać paznokcie w jego tłustą skórę, ale on ani drgnął. Mamrotał coś pod nosem, jęczał, jak bardzo go to podnieca. Miałam wrażenie, że wyjdę z siebie, kiedy przyspieszył. Do teraz mam w głowie krzyki bólu Stacey. Prosiła, żeby przestał, ale sprzeciw jeszcze bardziej go nakręcał. Co za koszmar. Znalazłyśmy się w horrorze zwanym nową rzeczywistością.

Nadal leżę na podłodze. W pomieszczeniu panuje ciemność. Nie mam siły wstać. Boję się, że wykorzystałam całą energię na powstrzymanie faceta posuwającego moją przyjaciółkę. Dławię się własnymi łzami. Nie mogę ich powstrzymać i nawet nie próbuję. W tej chwili nie umiem myśleć o ucieczce. Jedyną rzeczą, która obecnie zaprząta moje myśli, jest zrozpaczony wyraz twarzy Stacey.

Gdyby nie Colton, który oderwał mnie od dziewczyny siłą, rozszarpałabym tego gnoja na strzępy. Krew mnie zalewa, kiedy pomyślę, co musiała czuć moja przyjaciółka. Matko, przecież ona ma dopiero osiemnaście lat! Obie jesteśmy jeszcze młode. A teraz co? Do końca życia mamy być dziwkami?

Wstrząsa mną kolejny mocny szloch, bo nie mam pomysłu, jak się stąd wydostać. Nie wiem, co zrobić, żeby żaden sukinsyn nie położył łap na moim ciele. Czy można tego uniknąć?

Wracam pamięcią do ostatniego wspomnienia, które dotyczy mojej urodzinowej imprezy. A przynajmniej tak mi się wydaje. To ostatnie, co pamiętam. Tego wieczoru urwał mi się film, więc pasuje. Poza tym byłyśmy tam razem. Same na jednej z największych imprez w mieście. Kurwa. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i odwieść nas od tego idiotycznego pomysłu. Ale na to już za późno.

Zwijam się w kulkę i pozwalam słonym łzom spływać swobodnie. Nie zwracam uwagi na osobę, która akurat weszła do pokoju. Modlę się w duchu, żeby nie zapaliła światła. Ciemność dodaje mi otuchy. Dzięki niej czuję się odrobinę bezpieczniej i wiem, że nikt mnie nie obserwuje.

Bóg nie słucha moich próśb, bo nagle otoczenie się rozjaśnia. Jeszcze bardziej podkurczam nogi i zacieśniam uścisk ramion. Pragnę zniknąć, wyparować. Nie chcę tu być. Nie chcę pamiętać o tym, co dziś widziałam, lecz umysł nie pozwala zapomnieć.

– Wstawaj – słyszę głos Coltona. Czuję, że nade mną stoi. Nie zamierzam jednak spełnić jego prośby. W tym momencie wszystko mi jedno. – Vanesso, rusz się – cedzi przez zęby.

Wiem, że go rozzłoszczę, ale nie przejmuję się tym zbytnio. Mam już gdzieś, co ze mną zrobią. Nigdy nie wybaczę sobie tego, co spotkało Stacey. Gdyby nie ja, nie byłoby nas tutaj. Gdyby nie ja, moja przyjaciółka nie przechodziłaby przez męki. Obyłoby się bez tego całego bólu i strachu. To ja przyczyniłam się do całej sytuacji. To ja jestem winna.

– Naprawdę zaczynam tracić cierpliwość. Po raz ostatni grzecznie proszę, żebyś podniosła swoją chudą dupę i stanęła na nogach.

Brzmi na spokojnego, ale zdaje się, że to tylko cisza przed burzą.

Milczę. Mam mokrą od łez twarz. Kotłują się we mnie tak skrajne emocje, że nie jestem pewna, czy zdołam je wszystkie udźwignąć. Biorę kilka głębokich wdechów. Mam nadzieję, że pozwolą mi choć odrobinę się pozbierać.

– Vanesso. – Ostrzegawczy ton mężczyzny sprawia, że się podnoszę. Staję naprzeciw niego w pełnej okazałości. O dziwo patrzy mi tylko w oczy. – A teraz przeproś za swoje zachowanie.

Studiuję jego twarz, ale dochodzę do wniosku, że nie żartował. Prostuję się i syczę z pełną powagą:

– Po moim trupie. – Po czym pluję mu prosto w twarz.

Uważnie obserwuję jego reakcję. Colton zaciska szczęki i opuszcza powieki. Wyciera ręką moją ślinę z policzka i brody. Jestem z siebie dumna. W duchu zaczynam skakać z radości.

Mężczyzna w mgnieniu oka łapie mnie za ramiona i wyprowadza z pokoju. Zduszam w sobie krzyk. Ciągnie mnie długim korytarzem, nagą i wystraszoną. Docieramy do schodów prowadzących w dół. Ogarnia mnie złe przeczucie. Momentalnie przypominam sobie o piwnicy, w której po raz pierwszy się ocknęłam. Nie chcę tam wracać. Zapieram się nogami, chcąc się wyrwać z kleszczy jego silnych rąk. Cały mój wysiłek idzie jednak na marne, gdyż ten człowiek ma nade mną niewyobrażalną przewagę. Moje słabe, szczupłe ciało nie jest w stanie dorównać rosłemu mężczyźnie. Szybko odzyskuje kontrolę nad sytuacją, przewiesza mnie sobie przez bark i rusza w dół.

– Puść mnie! – wrzeszczę, zdzierając sobie gardło. – Puszczaj!

Krzyczę tak głośno, aż bolą mnie płuca. Uderzam pięściami w jego umięśnione plecy, gryzę i drapię, lecz mój opór jest daremny. Tego potwora nic nie rusza.

Nawet nie jest mi wstyd, że mój nagi tyłek znajduje się tuż obok jego twarzy. Teraz nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia. Robię wszystko, żeby tylko mnie puścił i nie zamykał w tej ciemnej norze.

Biorę głęboki wdech i znów zaczynam się wiercić. Kopię nogami i szczypię go palcami w ramię. Jego mięśnie nieznacznie się napinają, dlatego powtarzam tę czynność. Jestem przekonana, że prędzej czy później będzie miał dość.

Nagle zamieram, kiedy wyczuwam między udami jego palce. Próbuje mi wsunąć jeden z nich do cipki, ale błyskawicznie zaciskam nogi. Nie mogę na to pozwolić.

– Szarpnij się jeszcze raz, a włożę te palce o wiele głębiej – mówi spokojnym głosem, ale wiem, że to groźba. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to zrobi, dlatego zaprzestaję ataku. Nie chcę, żeby posunął się o krok dalej.

Wzdycham zawiedziona, że przegrałam. Wiem, że mam przejebane, i boję się myśleć o tym, co ze mną będzie.

– Nienawidzę cię – rzucam zrezygnowana.

– Nie jesteś pierwszą, która mi to mówi – stwierdza ze słyszalnym zadowoleniem.

Otwiera kopnięciem jakieś drzwi, po czym wchodzimy do środka. Puls natychmiast mi przyspiesza, gdy do moich nozdrzy dociera znajomy zapach. Wilgoć i stęchlizna unoszące się w powietrzu utwierdzają mnie w przekonaniu, że jesteśmy w tym samym miejscu. Niedobrze. W tej klitce moja klaustrofobia uparcie będzie o sobie przypominać. On nie może mnie tutaj zostawić.

Obejmuję go rękami i nogami w obawie, że lada chwila mnie zrzuci i zamknie tu na wieki. Nie zostanę tutaj. Na pewno nie sama i nie w takich warunkach. Do cholery, tu nawet nie ma łóżka! Do dyspozycji są jedynie zimna posadzka i maleńkie okno, do którego nie sięgam. Stąd nie ma drogi ucieczki, dlatego nie pozwolę mu odejść bez walki.

– Co ty robisz? – pyta poirytowany.

Ściskam go mocniej.

– Trzymam się ostatniej deski ratunku.

Wzdycha. Stara się mnie delikatnie odciągnąć.

– Nie wygłupiaj się, Van. Dobrze wiesz, że nie wygrasz.

Oczywiście, że wiem. Ale to nie znaczy, że nie będę próbować.

– Nie możesz mnie tutaj zostawić. To miejsce jest straszne.

– Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? – pyta retorycznie.

No właśnie: dlaczego? Jakikolwiek argument bym przedstawiła, zignorowałby go. Sama nie mam pojęcia, dlaczego miałby mnie posłuchać. Nie zrezygnuję jednak tak łatwo.

– Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. Pomimo tej całej groźnej otoczki gdzieś w środku masz serce. Wierzę w to – kłamię.

Przez chwilę przyswaja moje słowa, po czym bez ostrzeżenia zrzuca mnie z barku. Upadam tyłkiem na twardą posadzkę. Patrzę na górującego nade mną mężczyznę. Wąska strużka światła rozjaśnia jego ostry wyraz twarzy.

Colton kuca obok mnie i przekręca głowę na bok. Wyciąga rękę, chwyta kosmyk moich ciemnych włosów i zakłada mi je za ucho.

Co to, do cholery, miało być?!

– Jeszcze wiele musisz się nauczyć, wiesz? – mówi, patrząc mi w oczy. – W tym świecie lepiej, żebyś porzuciła marzenia o rycerzu w lśniącej zbroi. To prawdziwe życie, nie bajka. Takie rzeczy się tutaj nie zdarzają. I nie łudź się, że źli chłopcy nagle przestaną być źli. Nie masz takiej mocy, żeby ich zmienić. To życie nas kształtuje i wcale nie musisz być dziwką, żeby ruchano cię na każdym kroku.

Zabiera dłoń, wstaje i rusza do drzwi. Analizuję jego słowa. Słyszę szybkie bicie własnego serca. Czy on właśnie chciał mi powiedzieć, że zostanę tu na zawsze? Że zgniję w tej dziurze? Kręcę nerwowo głową.

– Nie, to nie może być prawda – mówię bardziej do siebie niż do niego.

– Pogódź się z tym, matrioszko. Im szybciej to zrobisz, tym lepiej dla ciebie. Krzykiem i sprzeciwem wiele nie zdziałasz. – Zatrzymuje się przy wyjściu i ogląda przez ramię. – Szkodzisz tylko samej sobie. Przemyśl to – mówi, po czym wychodzi.

Pogrążam się w myślach, chcąc znaleźć wyjście z tej patowej sytuacji. Nic sensownego jednak nie przychodzi mi do głowy, dlatego znowu zdzieram sobie gardło, krzycząc wniebogłosy.

Pewnie i tak nikt mnie nie słyszy.

Rozdział piąty

– Ubieraj się. – Z zadumy wyrywa mnie męski głos.

Colton.

Może to trochę niedorzeczne, ale brakowało mi jego obecności. O mało nie zwariowałam w tej ciemnej piwnicy. Chyba byłam nawet bliska zawału.

Podnoszę się na przedramionach i sięgam po rzeczy, którymi rzucił we mnie przed chwilą. Wyczuwam pod palcami delikatny materiał. To koronka.

Nie wiem, ile czasu spędziłam tu nago. Długo trzęsłam się z zimna. Myślałam, że zamarznę. Teraz rozumiem, dlaczego stosuje tak drastyczne kary. Po siedzeniu w tej dziurze nie mam ochoty trafić tu ponownie na choćby pięć minut. Ale koronki? Na miłość boską, ta szmatka nie nadaje się nawet na rozpałkę.

– Ogłuchłaś?

Mam złe przeczucie. Wydaje mi się, że Colton zmienił nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni, od kiedy ostatnio się widzieliśmy.

– Vanesso, naprawdę zaraz stracę cierpliwość. Rusz się wreszcie!

Stał się przerażająco zimny. W jego głosie brzmi obojętność, jakby kompletnie stracił zdolność empatii. A może nigdy jej nie miał? Może moja ocena jego osoby okazała się błędna?

Powoli staję na nogach. Mnę w palcach kawałek tkaniny. Kątem oka zerkam na drzwi, w których progu stoi Colton. Ma ręce skrzyżowane na piersi i bacznie mnie obserwuje. Przytłumione światło wpadające do pomieszczenia pozwala mi się ubrać. Wciągam na biodra koronkowe stringi. Na myśl o tym, co może mnie zaraz czekać, walczę z odruchem wymiotnym. Staram się oddychać głęboko, ale uginają mi się kolana. Całe moje ciało drży, ale nie sprzeciwiam się, gdy mięśniak rzuca we mnie kolejne ubranie.

– Jeszcze to – rozkazuje krótko.

Szybko łapię skrawek materiału, po czym wkładam prześwitujący stanik.

To już nie jest ten sam człowiek, który mnie tu zostawił. Może i był irytujący w poprzednim wcieleniu, ale przynajmniej miałam wrażenie, że by mnie nie skrzywdził. Teraz natomiast wydaje się bezkompromisowy. Wiem, że jeśli mu podpadnę, to koniec.

Staram się nie patrzeć w jego stronę. Przyniósł ze sobą aurę, która mrozi mi krew w żyłach. Boję się go.

Mimo że mam na sobie tylko koronkę, czuję się o niebo lepiej. Najbardziej intymne miejsca już nie są narażone na jego przeszywający wzrok. Oplatam ramionami brzuch, chcąc ukryć się przed chłodnym spojrzeniem Coltona.

– Idziemy – mówi, po czym odwraca się do mnie plecami.

Niepewnie wykonuję kilka kroków i mijam go w przejściu. Przeczuwam, co mnie czeka, ale staram się o tym nie myśleć. Nie chcę iść, ale moje nogi same się ruszają. Rozum podpowiada, że lepiej nie zwracać na siebie większej uwagi. Wiem, że ma rację, ale i tak trudno mi się z tym pogodzić.

Posłusznie wychodzę z pomieszczenia na słabo oświetlony korytarz. Patrzę pod nogi, bo brakuje mi odwagi, żeby spojrzeć Coltonowi w oczy, mimo to czuję na sobie jego uważny wzrok. Swoim spojrzeniem wbija igły w moją skórę. Te kilka godzin w zamknięciu skutecznie ostudziło mój zapał.

Dopiero teraz dostrzegam stojącą na podłodze ciemną torbę. Mężczyzna schyla się i czegoś w niej szuka. Wstrzymuję oddech, kiedy w niej grzebie, ale oddycham z ulgą na widok plastikowej półlitrowej butelki.

– Pewnie jesteś spragniona – stwierdza sucho.

Niepewnie odbieram od niego wodę i wypijam niemal całą. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam coś w ustach.

Oddaję mu puste opakowanie, a wtedy on znowu zaczyna szperać w torbie i następnie wyjmuje z niej następny przedmiot.

Łańcuch.

Na szczęście dzwoni on na tyle głośno, że Colton nie słyszy mojego przyspieszonego oddechu. Na ciele pojawia mi się gęsia skórka na myśl, do czego zaraz go wykorzysta.

Prostuje się i chwyta za drugi koniec przedmiotu. Z zapartym tchem oglądam obrożę. Odpina kłódkę i chowa kluczyk do kieszeni.

– Unieś włosy – rozkazuje.

Bez zastanowienia kręcę nerwowo głową. To upokarzające. Nie dam się zakuć jak pies. Nie będę niczyją suką na smyczy.

– Vanesso… – ostrzega, przeciągając każdą sylabę mojego imienia.

Spoglądam zatrwożonym wzrokiem w jego ciemne oczy. Tak bardzo chciałabym dostrzec w nich choć cień rozbawienia. Bezskutecznie.

– Nie, proszę… – kwilę.

Patrzę na niego błagalnie, ale jego to nie rusza. Pod moimi powiekami czają się łzy.

– Włosy – powtarza cicho. Wyczuwam w jego głosie irytację, dlatego drżącą dłonią chwytam kosmyki.

Unoszę je, a on zakłada mi obrożę. Sięga do kieszeni po kluczyk i zapina małą kłódkę. Zaciskam powieki, spod których wypływa kilka łez.

– Nie becz. To jeszcze bardziej im się podoba.

Bierze łańcuch połączony z obrożą na mojej szyi. Stawia parę kroków do przodu, nie oglądając się za siebie. Nadal stoję w miejscu i patrzę, jak się oddala. Po chwili szarpie, zmuszając mnie do pójścia za nim. Łapię się za szyję, by odrobinę poluzować obrożę wbijającą mi się w skórę.

– Im bardziej się opierasz, tym mocniej się ona zacieśnia – tłumaczy, nie patrząc na mnie. – Radzę ci więc dobrze przemyśleć każdy ruch.

Truchtem doganiam mężczyznę. Oddycham łapczywie, bo czuję ucisk na gardle. Nie mogę umrzeć w ten sposób. To chyba najgorszy rodzaj śmierci.

Grzecznie trzymam się za plecami Coltona. Nasuwa mi się mnóstwo pytań, ale wiem, że i tak nie poznam odpowiedzi, dlatego milczę. Jestem zdana na jego łaskę. Muszę robić wszystko, co mi każe, inaczej długo nie pożyję.

Wchodzimy na górę. Do moich uszu dobiegają dźwięki odległych rozmów. Wszystkie mięśnie w moim ciele się spinają, gdy dostrzegam czerwoną poświatę. Wiem, dokąd zmierzamy, ale mam ograniczoną drogę ucieczki. Znajduję się w sytuacji bez wyjścia. Przerażenie dotyka każdej części mojego umysłu i zostawia po sobie brudne ślady. Powoli człapię po schodach, chcąc jak najmocniej odwlec nieuniknione, ale mężczyzna sprawnie mnie popędza.

Zostaję wepchnięta do jednego z pokoi i dopiero teraz do mnie dociera, że jestem w tym samym miejscu, w którym gwałcono moją przyjaciółkę. Zapewne teraz i mnie czeka podobny los.

Wybucham płaczem. Szlocham, gdy pojawia mi się przed oczami tamten obraz. Widzę rozpacz na twarzy Stacey, która nie ma już siły walczyć. Padam na kolana na środku pokoju i zanoszę się szlochem. Niedługo podzielę jej los, wiem o tym. Obie trafiłyśmy do królestwa szatana, w którym faceci czerpią przyjemność.

Ich raj jest naszym piekłem.

Ich przyjemność jest naszą zgubą.

Mężczyzna zbliża się do mnie i staje za moimi plecami. Nie zwracam uwagi na jego obecność, bo jestem zbyt zajęta użalaniem się nad swoim ponurym losem. Łzy nie chcą przestać płynąć. Colton szturcha mnie nogą, ale nie reaguję. Płacz to jedyna reakcja, na jaką w tym momencie mnie stać.

– Wstań – rzuca chłodno. Chowam twarz w dłoniach. Nie chcę teraz na niego patrzeć. – I przestań ryczeć. Mówiłem ci, że to nie pomaga.

Nie słucham go, a nawet gdybym chciała, nie potrafię zapanować nad łzami. One płyną pomimo mojego sprzeciwu.