Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anna-Lisa otrzymuje zaskakującą propozycję: ma zostać licytatorką w domu aukcyjnym. Jak poradzi sobie w nowej roli? Kobieta może liczyć na wsparcie ze strony przyjaciół oraz Rutgera, którzy zachęcają ją do podjęcia niemałego, ale zarazem ekscytującego wyzwania.
Pierwsza i – wydawałoby się – kameralna aukcja stanowi duże przedsięwzięcie, a liczba przedmiotów przeznaczonych na sprzedaż okazuje się przytłaczająca. Mimo stresu i zdenerwowania Anna-Lisa odnosi sukces, dzięki czemu spływają do niej kolejne oferty, m.in. poprowadzenia licytacji na Wyspach Alandzkich.
Początkująca aukcjonerka obawia się jednak, że na miejscu spotka Ralfa, dla którego niegdyś straciła głowę. Obecnie jest zaręczona z Rutgerem, lecz stara miłość podobno nigdy nie rdzewieje…
„Rozterki Anny-Lisy” to ostatnia część serii o losach Anny-Lisy Johansson, młodej właścicielki sklepu z antykami. Eli Åhman Owetz snuje wciągającą opowieść na temat życiowych wyborów i towarzyszących im wątpliwości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 229
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Anna-Lisas val
Copyright © Eli Åhman Owetz, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Leo Froes
Redakcja: Justyna Kukian
Korekta: Magdalena Mierzejewska
ISBN 978-87-0236-738-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Håkanowi
Rozdział 1
Kamienie szlachetne mojego pierścionka zaręczynowego pięknie mieniły się w słońcu.
Trzy tygodnie wcześniej, w noc Walpurgii, Rutger mi się oświadczył. Byłam zapłakana i wściekła, ponieważ błędnie zinterpretowałam pewne wydarzenia i ubzdurałam sobie, że Rutger ma romans z osiemnastolatką.
Teraz ta osiemnastolatka, czyli Sara, siedziała naprzeciwko mnie z filiżanką kawy w dłoni. Wspierała mnie w Antykach Anny-Lisy od dwóch lat, zatem właściwie od początku istnienia sklepu. Rutgerowi też pomogła, w znalezieniu idealnego pierścionka zaręczynowego dla mnie.
To był wiktoriański pierścionek, a pierwsze litery nazw kamieni tworzyły słowo dearest. Wyglądał wspaniale. Wciąż było mi wstyd, że posądziłam Rutgera i Sarę o romans.
Teraz razem z Sarą zapełniałyśmy półki w sklepie i dekorowałyśmy okna wystawowe przed pierwszą falą letników, ale piękna pogoda sprawiała, że często robiłyśmy sobie przerwę i wychodziłyśmy na słońce. Na stole ogrodowym stały termos i ciasto marmurkowe. Sięgnęłam po nóż i ukroiłam kolejne dwa kawałki.
Sara wzięła ode mnie jeden z nich i wskazała palcem mój pierścionek.
– Przyzwyczaiłaś się?
Czy przyzwyczaiłam się, że noszę drogocenny pierścionek? Tak.
Czy przyzwyczaiłam się, że klamka zapadła, wyjdę za mąż za Rutgera i tym samym zostanę hrabiną? Być może.
Czy przyzwyczaiłam się do myśli, że będę musiała opuścić swoje mieszkanko nad sklepem i zamieszkam w Solstaholm, ogromnym i ciemnym, czasami przerażającym pałacu z siedemnastego wieku?
Nie.
– Kocham ten pierścionek. I oczywiście Rutgera! Ale jeszcze nie przyzwyczaiłam się do myśli, że moje życie się zmieni.
Sara westchnęła. Według niej żyłam jak w bajce.
– Daj spokój, będzie fantastycznie! Rutger zrobi dla ciebie wszystko.
– Nie wszystko. Nigdy nie wyprowadziłby się z Solstaholm.
– No tak, ale to chyba oczywiste. Och, Anno-Liso, inne dziewczyny dałyby się pokroić, by móc zamieszkać w pałacu, a ty ciągle marudzisz, że chciałabyś zostać w swojej norce.
Zachichotała, nazywając moje mieszkanie norką.
Dwupokojowe mieszkanie nad dawnym spożywczakiem miało oryginalny wystrój z lat pięćdziesiątych. Błyskawicznie podjęłam decyzję o jego kupnie. Wciąż się zdarzało, że nie mogłam się napatrzeć na swoją cudowną kuchnię z podłogą w szachownicę i perłowoszarymi frontami szafek.
Ale tego lata miałam na stałe wprowadzić się do Solstaholm, a Sara do mojego mieszkania.
– Norce? Może tego lata też zamieszkasz u Lillan? Skoro moje mieszkanie ci nie pasuje?
Lillan była moją sąsiadką i babcią Sary.
– Anno-Liso, przecież wiesz, że nie mogę się doczekać, aż u ciebie zamieszkam. Nie będziemy musieli się z Davidem dopasowywać do babci i Kjellego. Niezbyt się z nim dogadują.
Nikt z nas, mieszkańców Söderbergi, nie znajdował wspólnego języka z Davidem, czyli chłopakiem Sary. David pracował w domu aukcyjnym w Sztokholmie, kolekcjonował zabytkową biżuterię i wymawiał swoje imię po angielsku. Dejvid miał trzydzieści jeden lat. Lillan i jej narzeczony Kjelle twierdzili, że jest dla Sary zdecydowanie za stary. A reszta z nas, że zadziera nosa. No może z wyjątkiem Rutgera.
Gdy David przyszedł z Sarą na kawę o piętnastej, Rutger, najgrzeczniejszy człowiek, jakiego znam, nie odezwał się jednak do niego ani słowem, chociaż teoretycznie mieli dużo wspólnych tematów, ponieważ Rutger naprawdę zna się na zabytkowej biżuterii.
Wszyscy mieliśmy cichą nadzieję, że Sarze znudzi się David.
Ale jak na razie Kolekcjoner Biżuterii, jak go nazywaliśmy, gdy Sara tego nie słyszała, miał tego lata pomieszkiwać u mnie, podczas gdy ja miałam zadomowić się w pałacu, co skrzętnie wypierałam.
Uniosłam termos.
– Dolewka kawy?
– Nie, dzięki, biorę się do roboty – odparła Sara, prawie podskakując z zachwytu. – Och, własne mieszkanie i butik! Anno-Liso, to będzie wspaniałe lato!
Sara jaśniała blaskiem, od falowanych miedzianych włosów po srebrne sznurówki w sneakersach. Najbardziej promieniała jej twarz, nieumalowana, z wyjątkiem bordowych ust z perfekcyjnie zarysowanym łukiem kupidyna.
Naprawdę zamierzała otworzyć własny butik.
Dalej miała mieć u mnie kącik z ciuchami vintage, lecz spytała mnie, czy może zrobić użytek z szopy po drugiej stronie szutrówki. Posprzątała to miejsce, powywalała stare rupiecie, a Kolekcjoner Biżuterii pewnej soboty jeździł na śmietnik trzy razy. Kiedy wybierali się z ostatnim ładunkiem, jego ulizana blond fryzura była zakurzona i w nieładzie, a na twarzy widać było irytację.
W pustej i wysprzątanej szopie Kjelle położył drewnianą podłogę, a Lillan i Sara zakryły nierówne drewniane ściany starym różowym materiałem. Kumpel Sary, Christoffer, który malował dla mnie na biało trudne do sprzedania ciemne meble, też został w to zaangażowany. Włożył mnóstwo serca w znalezienie pasujących tam komódek i regałów, po czym pomalował je na pastelowe kolory.
„Vintage Store”informował szyld, własnoręcznie wykonany przez Sarę i już wiszący na drzwiach.
Przypomniałam sobie, jaka byłam szczęśliwa podczas otwarcia Antyków Anny-Lisy, i uścisnęłam rękę Sary leżącą na stole.
– Tak, Saro, to będzie wspaniałe lato! A teraz zmykaj do pracy!
Kiedy biegła na drugą stronę drogi, analizowałam swoje uczucia. Powinnam być szczęśliwa.
Po wielu latach rzuciłam nudną posadę biurową i przeprowadziłam się z Sundbybergi do regionu Roslagen. Zrealizowałam swoje marzenie i otworzyłam sklep ze starociami. A teraz, zaledwie po dwóch latach, mój butik naprawdę dobrze prosperował, pomimo że znajdował się na wsi. Letnicy robili w nim zakupy w wakacyjne miesiące. Miałam klientów aż ze Sztokholmu.
Niektórzy przyjeżdżali, bo chcieli zobaczyć neonową wioskę, jak nazwano Söderbergę w artykule w gazecie „Dagens Nyheter” na temat małej miejscowości, w której znajdują się cztery neony.
Mój neon pojawił się jako pierwszy i nieskromnie mówiąc, był najładniejszy.
W magazynie stało kilka pudeł z porcelaną i rzeczami, które należało wypakować w sklepie. Meble ustawione jeden na drugim. Ładne lampy i tkaniny. Wyszperane na pchlich targach lub wylicytowane na aukcjach za jedną dziesiątą kwoty, za którą zamierzałam je sprzedać. Wiedziałam, czego szukają ludzie, znałam się na tym.
Pomyślałam, że powinnam wrócić do pracy, ale na słońcu było tak przyjemnie. Nie miałam ochoty wchodzić do środka.
Co było ze mną nie tak?
Przez ponad dziesięć lat wykonywałam strasznie nudną robotę, a teraz zaczynałam być zblazowana już po dwóch latach najfajniejszej pracy na świecie.
Sara wyjęła puszkę farby i zabrała się za malowanie drzwi szopy. Jasnoniebieska farba szybko wylądowała na białej koszulce na ramiączkach dziewczyny, a jej zapach przywołał u mnie inne wspomnienia, z wakacji trzy lata temu, gdy włóczyłam się po regionie Roslagen i malowałam cudze stodoły oraz płoty za zakwaterowanie i wyżywienie. Czy to tamta włóczęga sprawiła, że delikatnie mówiąc, zaczęłam mieć dość nudnego życia?
Ale teraz w mojej głowie zapaliło się czerwone światło, jak zawsze na wspomnienie o tamtym lecie. Zakazany teren! Nie wchodź! Pomyśl o czymś innym!
W przeciwnym razie grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo.
Posłuchałam swojego instynktu samozachowawczego i szybko zaczęłam myśleć o sześciu nowo zakupionych duńskich krzesłach z drewna tekowego stojących w magazynie. Rozważałam, czy dać je wszystkie do sklepu, rozłożyć wokół dużego stołu, czy raczej wystawić tylko dwa z nich.
Metodycznie meblowałam w wyobraźni cały sklep. Zagrożenie szybko minęło, ponieważ nauczyłam się przekierowywać myśli, odwracać je od niebezpiecznej części letniej włóczęgi.
Gdy jednak zadzwonił mój telefon, bałam się, że zadrży mi głos, i nie odebrałam. Chwilę późnej odsłuchałam wiadomość.
Miałam spełnić swoje kolejne marzenie, a tym samym uniknąć nudy, pod warunkiem że przyjmę pewną propozycję.
Ale czy miałam odwagę?
Rozdział 2
– Ależ, skarbie! Jasne, że się odważysz! Jesteś superbabką, która ze wszystkim sobie poradzi!
Lillan spojrzała na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami.
Miejscowa fryzjerka jak zawsze używała wykrzykników. Idealnie namalowane, skierowane ku górze kreski na jej powiekach dodatkowo podkreślały jej słowa. Lillan siedziała wyprostowana na kanapie w moim sklepie.
– Ale nigdy nie pracowałam jako aukcjonerka. Na tym trzeba się chyba znać?
– Ha! Ci wszyscy faceci stojący z młotkiem aukcyjnym, którzy ledwo widzą albo słyszą! Czy oni się na tym znają?!
Lillan odrzuciła mój argument machnięciem ręki, równie eleganckim co jej jasnoturkusowa minisukienka z lat sześćdziesiątych.
Jej fantastyczna garderoba była pełna ubrań z czasów, gdy Lillan uchodziła za najatrakcyjniejszą dziewczynę w mieście. Nie wkładała na siebie niczego, co zostało wyprodukowane po tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku, i wciąż była niesamowicie atrakcyjna.
Lillan poparła Kattis, moją najlepszą przyjaciółkę, która mieszkała w sąsiedniej wiosce i kumplowała się ze mną od podstawówki. Kattis jako jedyna znana mi osoba prychała. Gwałtownie wydmuchiwała powietrze nozdrzami, wydając przy tym charakterystyczny odgłos.
Teraz prychnęła ze swojego miejsca na taborecie ze schodkiem obok kanapy.
– Mówisz o tym od wielu lat. O tym, że aukcjonerzy są niekompetentni i nie znają się na stylu retro. Najwyższy czas na aukcjonerkę. You can do it!
Uniosła rękę i napięła biceps, co wyglądało całkiem nieźle, ponieważ Kattis miała ładnie umięśnione ramiona.
Moja przyjaciółka była redaktorką w magazynie wnętrzarskim, lecz w wolnym czasie z niespożytą energią remontowała razem ze swoim chłopakiem Kallem ich dom, odchwaszczała ogród i budowała ogrodzenie. Kręciła się po podwórku w spodniach roboczych i koszuli w kratę, tak jak teraz.
– Tak, wiem, że na nich narzekałam, ale oni mają czterdzieści lat doświadczenia.
Kattis pokręciła głową.
– Czterdzieści lat. Najwyższy czas to zmienić i pora na jakąś bystrą i przedsiębiorczą aukcjonerkę.
Właściciel domu aukcyjnego powiedział coś podobnego, gdy oddzwoniłam po odsłuchaniu jego wiadomości. Stwierdził, że teraz, gdy jeden z pracowników postanowił przejść na emeryturę, przydałaby im się jakaś przebojowa osoba. I wtedy jego żona pomyślała o mnie, ponieważ jestem przedsiębiorcza, godna zaufania i znam się na rzeczy.
Oznajmiłam, że muszę to przemyśleć.
Aukcja, na której miałam zadebiutować, jeśli przyjęłabym tę propozycję, odbywała się za dwa tygodnie. Właściciel domu aukcyjnego uspokoił mnie, że nie ma się czym denerwować, bo to kameralne przedsięwzięcie, idealne dla debiutantki.
Rutger objął mnie ramieniem. Był już lekko opalony i miał na sobie szary T-shirt. Kiedy wyjeżdżał wyceniać majątek po zmarłej osobie, zawsze wkładał garnitur i zaczesywał swoje rudoblond włosy do tyłu, ale ja najbardziej go lubiłam w zwykłych ciuchach i potarganego, tak jak teraz.
– Kattis i Lillan mają rację. Świetnie nadajesz się do tej roli.
Może miał rację. Próbowałam sobie wyobrazić, jak to będzie stać tam z młotkiem aukcyjnym w ręku i mieć pomocników demonstrujących przedmioty wystawione na aukcji. Mosiężny moździerz, skrzynkę z porcelaną i różne drobiazgi. Albo drewniane rękodzieło z dowolnego stulecia.
Kompletnie nie znałam się na twórczości ludowej i antykach.
I co zrobię, jeśli nikt nie będzie chciał licytować? Jak zachęcić do tego ludzi, nie opowiadając żenujących dowcipów?
– Pomożecie mi? Mogę na was poćwiczyć na kawie któregoś dnia?
– Oczywiście, kochanie! Będzie wspaniale! – ucieszyła się Lillan.
Kattis znowu napięła biceps, a Rutger pękał z dumy, ale jego uwagę szybko zwróciły otwierające się drzwi.
– Hej, Tindra! – powiedział miękkim głosem, machając do niemowlęcia, czy jak tam się nazywa dziecko, które niebawem skończy rok.
Mama Tindry, Emma, uśmiechnęła się, gdy Rutger wziął małą na ręce, podeszła do regału z porcelaną i wyjęła swoją ulubioną różową filiżankę. Johnny rozsiadł się na kanapie obok Lillan. Pokręcił przecząco głową, gdy zaproponowałam mu kawę.
– Nie, dziękuję. Wypiłem już dzisiaj pięć. Tyle mam pracy o tej porze roku, że zamiast lunchu jem kanapki i piję kawę.
Johnny pracował w warsztacie samochodowym swojego ojca, znajdującym się trzysta metrów od mojego sklepu. Przez chwilę byliśmy parą, gdy przeprowadziłam się do Söderbergi, lecz szybko oboje stwierdziliśmy, że do siebie nie pasujemy. Johnny chciał założyć rodzinę i zamieszkać w nowoczesnej willi – dokładnie rzecz biorąc, ogromnej willi, której budowę zakończyli z Emmą na krótko przed tym, jak jego narzeczona nagle z nim zerwała i przeniosła się do Sztokholmu.
Koniec końców wróciła i teraz Johnny spełniał swoje marzenie. Kiedy go poznałam, pomyślałam, że wygląda jak aktor. Johnny miał zielone oczy i nosił ciuchy w stylu rockabilly, bez krztyny glamour.
To był mężczyzna dający poczucie bezpieczeństwa, oddany ojciec rodziny, który teraz przesunął się na kanapie i zrobił miejsce Emmie.
– Tindra będzie miała rodzeństwo – zakomunikował z dumą.
– W grudniu – dodała Emma, spoglądając na swój brzuch. Była niska i wysportowana, ale miała niewielki brzuszek, nawet nie będąc w ciąży. Stwierdziłam, że wygląda tak jak zwykle.
Uśmiechali się szczęśliwi, przyjmując gratulacje. Ja również szczerze im pogratulowałam, ponieważ to, co ja chciałam możliwie jak najdalej odwlec w czasie, dla Emmy i Johnny’ego było życiowym priorytetem.
Dzieci, najlepiej spora gromadka.
Mój rodzinny narzeczony wciąż trzymał Tindrę na kolanach i szeptał jej coś do ucha.
– Tindro, w grudniu będziesz miała siostrzyczkę albo braciszka! Fantastyczny prezent na święta, prawda?
Dziewczynka spojrzała na niego z podziwem swoimi wielkimi oczami i odpowiedziała mu coś niezrozumiałym językiem. Kochała Rutgera i zawsze lądowała u niego na kolanach podczas kawy o piętnastej. A Rutger uwielbiał Tindrę, kochał dzieci.
– Będziesz starszą siostrą.
Tindra znowu zaczęła gaworzyć, a Rutger skinął głową, jakby powiedziała mu coś interesującego.
– Mówisz, że będzie fajnie? Na pewno.
Trzydziestosześcioletni Rutger twierdził, że jest pierwszym nowoczesnym hrabią w Solstaholm. Oświadczyłam, że skoro tak, to powinien się zadowolić ślubem cywilnym w ratuszu w Norrtälje, lecz w odpowiedzi otrzymałam tylko grymas niezadowolenia. Po jakimś czasie zrezygnował jednak z pomysłu ślubu w Domu Rycerstwa w Sztokholmie.
Kiedy sprzątaliśmy ze stołu po kawie, nagle okazało się, że rzeczywiście jest nowoczesny. Właśnie wkładałam filiżanki do zlewu w magazynie, gdy poczułam jego ramiona obejmujące mnie w pasie. Po chwili odgarnął moje włosy i pocałował mnie w kark. Wiedział, że to uwielbiam.
– Anno-Liso…
– Mhm?
Spodziewałam się, że poprosi mnie o wcześniejsze zamknięcie sklepu, żebyśmy mogli pójść na górę, na siestę. Poczułam dreszcz rozkoszy, jak zawsze, gdy całował mnie w kark.
– Wiesz, że chcę mieć prawdziwe wesele… pamiątkę na całe życie?
Owszem, wiedziałam. Zbyt dobrze.
– I?
– Ale w dzisiejszych czasach nie trzeba brać ślubu, żeby mieć dziecko. Moglibyśmy zacząć się starać już teraz? Chociaż uważam, że fajnie to robić już po ślubie.
– Aha? Nie sądziłam, że to ma dla ciebie znaczenie.
– Owszem, ma.
Wiedziałam, że Rutger chciałby już mieć dzieci. Marzył o gromadce biegającej po Solstaholm. O chłopcach z dużym nosem Scheede’ów i dziewczynkach o truskawkowoblond włosach i z jego pięknymi szarymi oczami.
Ja od kilku dni marzyłam o czymś zupełnie innym.
Chciałam zostać aukcjonerką, co było prawdziwym wyzwaniem, ale zamierzałam przyjąć propozycję.
Rutger pojechał do domu, żeby wziąć naszego dobermana Rambo na długi spacer. Był piękny wieczór, początek lata i mieli się włóczyć przez kilka godzin, więc nie było potrzeby, żebym się śpieszyła z powrotem do pałacu.
Musiałam opróżnić dużą szafę secesyjną w sypialni i zrobić w niej miejsce na garderobę Sary. Sukcesywnie wyjmowałam z niej ubrania i pakowałam je do toreb. Niedługo miały zawisnąć w podobnej szafie w moim pokoju w pałacu.
Dopiero gdy wieszaki były puste, zauważyłam pudło stojące na samym dole, w głębi szafy. Wyparłam jego istnienie. Znajdowała się w nim żółta sukienka z lat pięćdziesiątych, z tamtej letniej włóczęgi. O mały włos nie wyrzuciłam jej na śmietnik, gdy opróżniałam mieszkanie przed przeprowadzką do Söderbergi, ale nie potrafiłam tego zrobić.
Ralf nazwał ją sukienką z Östhammar, ponieważ miałam ją na sobie podczas naszej pierwszej randki.
Siedziałam tak i wpatrywałam się w to pudło, lecz nie mogłam się zmusić, by do niego zajrzeć. Czułam, że najwyższy czas je wyrzucić, razem z zawartością. Ale innego dnia – pomyślałam.
Zamknęłam szafę, a tym samym jeszcze raz drzwi do tamtego lata sprzed trzech lat.
Rozdział 3
Rutger wysunął dla mnie krzesło z kutego żelaza, zanim sam usiadł.
Na białym stoliku, w tym samym stylu co krzesła, stały chińskie talerze, kryształowe kieliszki i leżały lniane serwetki. Pod koniec maja pałacowy park tonął w zieleni, a przy pomoście mieniła się woda. Słońce skrzyło się w kieliszkach z ciosanego kryształu.
Rutger uniósł pokrywkę wazy do zupy i wykonał gest, jakby był kelnerem w ekskluzywnej restauracji.
– Częstuj się, moja piękna! Pierwszy tegoroczny lunch w pałacowym parku to zupa szparagowa z domowym chlebem na zakwasie, a do tego mała niespodzianka.
Zazwyczaj tak do mnie nie mówił. Teraz dla żartu naśladował język z filmów z lat czterdziestych, które bardzo lubiłam. Podjęłam wyzwanie i wyobraziłam sobie, że jestem Sickan Carlsson.
– Niespodzianka! Młody hrabia nie zamierza chyba podstępem upić niewinnego dziewczęcia w biały dzień?
Usłyszałam głośny, ciepły śmiech Rutgera. Wywoływał uśmiech u wszystkich, począwszy od małych dzieci, kończąc na staruszkach. Szczery, wesoły śmiech. To między innymi on sprawił, że zakochałam się w Rutgerze.
Życie było wspaniałe, doceniałam takie cudowne chwile.
Rutger pokroił świeżo upieczony przez siebie chleb i uśmiechnął się, gdy zachłannie pałaszowałam zupę. Było w nim tyle miłości i ciepła, którymi mnie obdarzał.
Teraz na mnie spojrzał. Pytanie w jego oczach wymagało odpowiedzi.
– Tak! Jest przepyszna! Daję jej pięć ludzików Michelin!
– Jestem pierwszym kucharzem, który dostał ludziki Michelin zamiast gwiazdek.
– Jesteś najlepszym kucharzem na świecie i uwielbiam twoją kuchnię. I twój chleb!
Sięgnęłam po kromkę idealnie wyrośniętego, lekko wilgotnego chleba. Rutger wyglądał na zadowolonego. I wcale nie przesadziłam, wspaniale gotował.
Kiedy pierwszy raz odwiedziłam go w Solstaholm, zaprosił mnie na lunch. Podał grillowanego okonia. Nie mogliśmy się nagadać i zostałam na kolację. W tamtym czasie byliśmy tylko znajomymi, a on wciąż miał narzeczoną.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o Veronice.
– Rutgerze…
Zanurzyłam kawałek chleba w zupie i delektowałam się jego smakiem, zanim dokończyłam zdanie.
– …myślisz, że naprawdę mogę przyjąć tę propozycję i zostać aukcjonerką? Czy to nie będzie z mojej strony niepoważne? Nie znam się na prawdziwych antykach.
– Nikt nie urodził się ekspertem.
– No tak, ale…
– Uważasz, że dlatego, że jesteś kobietą, spotka cię większa krytyka, jeśli popełnisz jakiś błąd?
Rutger był też mądry.
– Dokładnie.
– Od dwóch lat z sukcesem prowadzisz sklep ze starociami. Razem z Kattis urządzasz domy i mieszkania, a ludzie ustawiają się do was w kolejce. Masz dziesięć tysięcy followersów na Instagramie.
Złapał mnie za rękę i ją pocałował.
– Anno-Liso, poradzisz sobie ze wszystkim. Chcesz tego, więc to zrób! Będę tam z tobą i mogę ci dawać dyskretne znaki, żebyś wiedziała, czy miedziana beczka ma pójść za pięćset, czy pięć tysięcy koron.
– Pięć tysięcy! Ktoś chciałby tyle za nią zapłacić?
– Sama widzisz! Panna Johansson nie potrzebuje mojej pomocy. Sama potrafi wyceniać antyki.
Niespodzianka okazała się rabarbarową panna cottą i kieliszkiem wytrawnego szampana. Powoli jadłam deser, żeby starczył mi na jak najdłużej, wpatrując się w pałacowy park.
Pojedyncze dekoracje wyróżniały się ponadczasową elegancją. Duże donice, z których wylewały się kaskady kwiatów. Rzeźby kobiet z brązu, wykonane na początku dwudziestego wieku, majaczyły pomiędzy kilkusetletnimi dębami. Nad jeziorem kwitły jabłonie zasadzone przez dziadka i pradziadka Rutgera.
Kilka razy byłam z Rutgerem w domu opieki w Djursholmie, gdzie od kilku lat przebywał jego ojciec.
Podczas jednej z wizyt Gustaf Scheede wspomniał o tych jabłoniach nad jeziorem, że to odmiana åkerö i że dają dużo owoców. Wszystko się zgadzało. Ale już po chwili wziął Rutgera za swojego ojca i spytał, gdzie jest Sonja. Mama Rutgera zginęła w wypadku jachtu na Lazurowym Wybrzeżu, gdy Rutger miał dwadzieścia lat.
Na początku nazywałam ten park ogrodem, lecz ten znajdował się właściwie po drugiej stronie domu. Sto lat temu był pięknym przydomowym ogródkiem zaopatrującym pałac w warzywa. Później z każdą dekadą warzywnik coraz bardziej się kurczył, aż w końcu całkiem przestał istnieć.
Teraz próbowałam go odtworzyć razem z Birgit, która była już emerytką i dorabiała sobie, sprzątając w pałacu. Stała się dla mnie kimś w rodzaju mentorki. Za każdym razem, gdy razem pracowałyśmy w ogrodzie, uczyłam się czegoś nowego.
W takie popołudnia jak to, z pysznym jedzeniem Rutgera, szampanem i w pięknym otoczeniu, wiedząc, że przez kilka miesięcy będzie jasno prawie przez całą dobę, kochałam to beztroskie, luksusowe życie w pałacu i niemal mogłam sobie wyobrazić, że spędzę tu resztę życia.
Z moich myśli wyrwał mnie młody męski głos.
– Halo? Przepraszam?
Odwróciliśmy się z Rutgerem prawie równocześnie i zobaczyliśmy nieznajomego chłopaka idącego w naszym kierunku. Podniósł rękę na powitanie.
– Znasz go? – spytał Rutger.
– Nie. Widzę go pierwszy raz w życiu.
Chłopak, który mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, był ubrany w białą koszulę z podwiniętymi rękawami i spodnie z wysokim stanem oraz szerokimi nogawkami. Jego ciemne włosy były krótko przystrzyżone po bokach, ale miał długą grzywkę zaczesaną na bok. Oczy jasnoszare, twarz pociągła. Wyglądał romantycznie, jak jakiś poeta albo artysta z dawnych czasów.
Szedł z materiałowym plecakiem przewieszonym przez ramię. Wystawało z niego jakieś drewniane narzędzie lub sztalugi.
– Hej! Jestem Teo. Przepraszam za to najście.
Rutger wstał i podał chłopakowi rękę.
– Nic się nie stało. Rutger Scheede.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się do Teo.
– Anna-Lisa. Cześć.
Kiedy Teo wyjaśnił, kim jest i co go do nas sprowadza, okazało się, że moja intuicja mnie nie zawiodła. Teo studiował na Konstfack, uczelni artystycznej w Sztokholmie. Teraz miał wakacje. Zainspirowany malarzami wędrownymi z dawnych czasów postanowił, że ruszy na włóczęgę i spróbuje zarobić na nocleg i jedzenie, malując mijane przez siebie domy i zagrody.
– I może pałace? – spytał ostrożnie.
W holu na piętrze wisiały stare obrazy olejne przedstawiające pałac. Dość ponure, a najnowszy z nich miał pewnie ze sto lat. Zobaczyłam entuzjazm Rutgera na samą myśl o jasnym nowoczesnym obrazie.
– Jasne, że możesz namalować Solstaholm! – oświadczył bez sekundy zawahania. – Napijesz się kawy? Opowiesz nam o sobie.
– Tak, dziękuję. Chętnie.
– Jak ci idzie z noclegami? – spytałam Teo, gdy zostaliśmy sami.
Pamiętałam tych wszystkich podejrzliwych ludzi z własnej włóczęgi. Większość z nich zatrzaskiwała mi drzwi przed nosem.
– Jestem w drodze dopiero od tygodnia, ale trzy noce spędziłem pod gołym niebem.
Teo wskazał palcem swój plecak, który postawił na ziemi.
– Ale spokojnie, mam śpiwór, karimatę i poduszkę.
Co za luksusy. Ja miałam tylko cieniutki śpiwór, który i tak zajmował dwie trzecie mojego tobołka. Pewnego razu spodenki dżinsowe wypchane sianem posłużyły mi za poduszkę. Zaczęła mnie swędzieć głowa, gdy tylko sobie o tym przypomniałam.
– Namalowałeś już coś?
Teo skinął głową, otworzył plecak i wyjął z niego szkicownik. Znajdowały się w nim jasne, ale jednocześnie kolorowe akwarele przedstawiające zarówno drewniane chatki w kolorze czerwieni faluńskiej, jak i nowoczesne wille.
Rutger wrócił z kawą i kanapkami z żółtym serem. Wiedział, że włóczęgi nic tak nie ucieszy jak talerz w kanapkami. Opowiadałam mu o swojej letniej wędrówce, choć nie o wszystkim.
– Jak długo zamierzasz zostać w naszej okolicy?
Teo przełknął to, co miał w ustach. Pierwszą kanapkę dosłownie pochłonął.
– Przepraszam, ale nie jadłem od wczorajszego wieczoru… Cóż, zostanę tak długo, jak będę miał co malować.
Rutger posłał mi dyskretne, pytające spojrzenie. Kiedy skinęłam głową, ponownie zwrócił się do Teo:
– Możesz u nas mieszkać podczas pracy nad obrazami. Chciałbym zamówić u ciebie serię akwarel przedstawiających Solstaholm z różnej perspektywy. Na pewno znajdzie się jeszcze parę osób w okolicy, które również skuszą się na obraz.
Teo miał zaskoczoną minę.
– I mam nadzieję, że zjesz z nami dzisiaj kolację? Zamierzałem odpalić grilla i wrzucić na niego kilka steków.
– A rano zrób sobie śniadanie, z tego, co znajdziesz w lodówce, i kawę z ekspresu – dodałam.
Teo miał taką minę, jakby się znalazł w raju.
Kiedy przed chwilą szedł w naszym kierunku, Rambo wybiegł mu na spotkanie. Nasz ciekawski pies chciał się przywitać z nieznajomym i mógł go wystraszyć, ale Teo po prostu go pogłaskał. Gdy piliśmy kawę, Rambo położył się przy nogach chłopaka i spokojnie leżał.
Po jakimś czasie Teo wyjął ołówek i mały szkicownik i wdał się w pogawędkę z naszym psem. Rambo podniósł uszy i przekrzywił głowę.
Chłopak szybko coś narysował kilkoma pociągnięciami ołówka, po czym wyrwał kartkę ze szkicownika i mi ją podał.
– Proszę. W ramach podziękowania za fikę.
Z białej kartki patrzył na mnie lekko zdziwiony Rambo. Wypisz wymaluj on.
– Wow. Dziękuję!
– Przejdę się po parku i aleją w dół, poszukam miejsc, z których dobrze widać pałac. Mogę go ze sobą wziąć?
– Jasne – odparł Rutger.
Rambo zaszczekał radośnie.
Kiedy dwaj przyjaciele ruszyli w kierunku pomostu, Rutger i ja sprzątnęliśmy ze stołu. Z talerza zniknęły wszystkie kanapki i Teo wypił prawie cały termos kawy. Był prawdziwym włóczęgą, nie miałam co do tego wątpliwości.
– Ale super – powiedziałam do Rutgera, kiwając głową w stronę pomostu.
– Tak.
– Może moglibyśmy wynajmować pokoje, tak jak to robi wielu właścicieli pałaców i dworków? Oferować artystom B&B? Przecież tak tu pięknie przez cały rok, a my mamy mnóstwo pokoi.
Wyobraziłam sobie, że pałac mógłby być zimą przytulniejszym i mniej przerażającym miejscem. Ludzie we wszystkich pokojach gościnnych. Miły wieczorny szmer w salonie, gdy goście siadaliby przy kominku, z czerwonymi policzkami po całym dniu stania w mrozie i malowania.
A właśnie. Czy zimą maluje się w plenerze? – zastanowiłam się w myślach, ale odpowiedź Rutgera sprawiła, że nie musiałam zgłębiać tego tematu.
– Ci, którzy wynajmują pokoje w swoich pałacach, robią to dla pieniędzy, a nie dla przyjemności. Obcy ludzie na śniadaniu to chyba nie jest fajne?
Rutger był całkowicie niezależny finansowo. Sklep z antykami prowadził tylko dlatego, że kochał zabytkowe rzeczy. Lubił też tę adrenalinę, która wiązała się z wyszukiwaniem antyków i odpowiednich kupców. Był w tym dobry i zarabiał na tym duże pieniądze, lecz na dobrą sprawę ich nie potrzebował.
– Owszem… trochę fajne? Ale to był tylko taki luźno rzucony pomysł.
Rozdział 4
– Po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci – sprzedane!
Zdecydowanym ruchem uniosłam drewnianą łyżkę zastępującą młotek i omiotłam wzrokiem publiczność aukcji. Wydawało mi się, że zabrzmiałam profesjonalnie, ale część zebranych zwijała się ze śmiechu.
Ta część miała na imię Kattis i zawsze była szczera do bólu. Leżała na zielonej kanapie z lat siedemdziesiątych, która niebawem miała wylądować przed sklepem z metką „wyprzedaż”, ponieważ jakoś wcześniej nie miałam serca jej sprzedać.
Kattis prychnęła ciastem i popłakała się ze śmiechu. Pozostali się nie śmiali, lecz mieli niezdecydowane miny. Sara zmarszczyła czoło i przekrzywiła głowę. Birger i Marianne, rolnicy, którzy byli moimi najbliższymi sąsiadami, zerknęli na siebie zamyśleni. Johnny i Emma skupiali się na Tindrze.
Wycelowałam w Kattis drewnianą łyżką.
– Co cię tak bawi?
Zrobiła swoją popisową minę, naśladując przy tym wiekowego mieszkańca regionu Roslagen. Przodozgryz, zmrużone oczy i oba kciuki uniesione w górę. Brakowało tylko kaszkietu i fajki w kąciku ust.
– Słuchajcie, ludziska! Trzeba licytować! Anno-Liso, zabrzmiałaś jak stary dziad.
– Ale tak się chyba mówi?
Szukałam wsparcia u pozostałych osób.
Marianne, bardziej wrażliwa od Kattis, choć również szalenie prostolinijna, pokręciła przecząco głową. Birger także. Ci dwoje byli doskonałym przykładem na to, że ludzie, którzy są ze sobą długo, upodobniają się do siebie. Oboje byli wysocy i szczupli, mieli siwe włosy, chociaż nie skończyli jeszcze sześćdziesięciu lat, i tę samą zdrową cerę.
Marianne strzepnęła okruchy ciasta, którymi Kattis parsknęła na jej dżinsy.
– Anno-Liso, wydaje mi się, że powinnaś być sobą. Musisz sobie wypracować własny styl, a nie mówić jak stary dziad.
Wszyscy skinęli głowami. Także Kattis, która w końcu przestała się śmiać.
– Dokładnie! Musisz być zaktualizowaną, coolwersją aukcjonerki.
Zrobiłam wielkie oczy.
– Mam sobie wypracować własny styl? Ale jak?
– Może podkreślisz trochę swoją kobiecość? Ładny makijaż i sukienka? – zasugerowała Emma.
Tindra siedząca na kolanach Johnny’ego spojrzała na nas poważnie, najpierw na Emmę, a potem na mnie. Jakby szukała wzrokiem tego miłego wujka, który zawsze się z nią bawi. Ale Rutger był na spotkaniu w Sztokholmie. Planował wrócić na kawę, lecz pobyt w stolicy trochę się przeciągnął.
– Pozdrów Tindrę! – powiedział pod koniec naszej rozmowy telefonicznej.
Nie spełniłam jego prośby. Pozdrawianie rocznego dziecka wydało mi się niedorzeczne. Tak samo jak rady Emmy, słodkiej blondynki, która zawsze miała na sobie coś różowego. Zapewne jest świetną pielęgniarką i wspaniałą matką, lecz jej propozycje…
Wykorzystywanie tego, że jestem kobietą?! To mało profesjonalne.
– Mhm. Chociaż nie jestem pewna, czy dzięki temu zdobędę autorytet.
Kattis przewróciła oczami, ale tak, że tylko ja to zauważyłam. Sara jednak podchwyciła pomysł Emmy.
– Powinnaś włożyć tę sukienkę z lat pięćdziesiątych. Doda ci pewności siebie. Ludziom spodoba się aukcjonerka w sukience zamiast aukcjonera w koszuli z plamami potu pod pachami.
Birger się pochylił i wyjął coś z reklamówki.
– Pomyślałem, że to ci się przyda. Należał do mojego dziadka, który był aukcjonerem.
Wyprostował się i podszedł do mnie. Stałam na taborecie przy drzwiach, żeby wczuć się w rolę aukcjonerki, więc teraz z niego zeszłam i wzięłam od Birgera młotek aukcyjny. Był ładny, wykonany z ciemnego lakierowanego drewna, miał klasyczny kształt i idealnie leżał w mojej dłoni.
– Dziękuję!
Birger wręczył mi jeszcze mały drewniany blok, w który uderzało się młotkiem. Oba przedmioty były lekko wytarte w miejscu, gdzie się stykały.
Zważyłam młotek w dłoni. Kiedy huknęłam nim w kawałek drewna, rozległ się ciężki, wyraźny dźwięk.
– Wow! Wspaniałe uczucie!
– Tak, ten młotek był na bardzo wielu aukcjach w naszej okolicy. W tamtych czasach latem odbywały się one w gospodarstwach.
– Okej, przetestujmy go jeszcze raz. Ile dostanę za ten piękny wazon z zakładów ceramicznych Upsala-Ekeby stojący w oknie?
Ponownie weszłam na taboret i wycelowałam młotkiem w kierunku wazonu w kształcie papryki.
– Na początek proponuję pięćset. Kto da pięćset?
– Dwadzieścia!
Kattis siedziała teraz na kanapie ze skrzyżowanymi ramionami i wbitym we mnie wzrokiem.
Rozpoznawałam osobę, którą udawała. Skąpiec maruda. Rany, powinnam się nauczyć z takimi obchodzić.
Zaśmiałam się.
– Dwadzieścia koron? Dwadzieścia to powinien mi pan zapłacić za możliwość obejrzenia tego wazonu! – oświadczyłam kobiecym, ale przebojowym głosem.
Kattis, Sara i Marianne nagrodziły mnie oklaskami. Kattis uniosła kciuk do góry.
– Yes! Dziesięć punktów!
Zeszłam z taboretu i wypiłam łyk ciepłej kawy.
– Wygooglowałam parę zabawnych historii. Chcecie posłuchać?
Zgodny krzyk protestu spłoszył rudego kota Birgera i Marianne, leżącego na schodach. Tindra zaczęła płakać. Rutger wszedł do środka przez otwarte drzwi i spojrzał na mnie pytająco.
– Dlaczego tak krzyczycie?
Rozdział 5
Nie dało się już tego dłużej odkładać. Musiałam wyjąć z szafy to pudełko.
Wszystkie ubrania, które mogłam potrzebować latem, już zawiozłam do pałacu i umieściłam w szafach w swoim pokoju. Pokoju, na który Rutger w końcu mnie namówił. Na jednej ścianie stał bajeczny modułowy regał String z półkami, szafkami i szufladami. Zarówno regał, jak i dwie szafy secesyjne były prezentami od Rutgera. Ja wstawiłam tu fotel „Miś” i prawdziwy dywan, rzeczy otrzymane w spadku po Britcie, ciotce Lillan.
Britta w młodości pracowała jako sprzedawczyni w sklepie spożywczym w Söderberdze. Pewnego dnia przyszła razem z Lillan na kawę o piętnastej, ponieważ bardzo chciała poznać dziewczynę, która prowadziła butik w „jej” dawnym spożywczaku. Szybko się polubiłyśmy z dziewięćdziesięciopięcioletnią starsza panią. Britta była też zachwycona Rutgerem, którego nazywała „młodym hrabią”.
To w moim sklepie w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym roku Britta poznała dziadka Rutgera. Waldemar Scheede, Walle, i Britta zaczęli się potajemnie spotykać, ale nie mogli być ze sobą. Ona była prostą dziewczyną ze wsi, a on hrabią.
Walle w tajemnicy podarował Britcie klejnot rodzinny, który miała dostać jego przyszła żona. Po śmierci Britty pierścionek trafił do mnie. Latem przyszłego roku siedemnastowieczny pierścionek miał się znaleźć na moim palcu razem z tym wiktoriańskim. Szmaragdy w obu pierścionkach miały identyczny kolor.
Kochałam Rutgera i mieliśmy się pobrać.
W końcu nadeszła chwila, by uwolnić wspomnienia z tamtej letniej włóczęgi. Pomyślałam, że jeśli pozwolę sobie na myśli o Ralfie, to może tłumione emocje wreszcie znikną, bo podobno to, od czego próbujemy uciec, te nieprzyjemne uczucia, lęki czy wspomnienia, nie znikają, gdy staramy się o nich zapomnieć. Gdy się ostatecznie z tym uporam, będę mogła wieść szczęśliwe życie u boku Rutgera.
Wieczorne słońce przenikało przez delikatne zasłony w sypialni. To była moja ostatnia noc, przynajmniej na jakiś czas, w mieszkaniu w Söderberdze. Rutger czasami zostawał ze mną w Söderberdze, bo wiedział, jak kocham swoje mieszkanie, lecz było oczywiste, że te noce to tylko element odcinania pępowiny.
Usiadłam na podłodze przy szafie i wyjęłam pudełko, którego nie dotykałam, odkąd się tu wprowadziłam. Drżącymi rękoma sięgnęłam po książkę leżącą na wierzchu. Na pierwszej stronie zobaczyłam jego styl pisma:
Dla mojej ukochanej włóczęgi, Anny-Lisy. Twój Ralf.
Rozdział 6
Właśnie skończyłam trzydzieści lat i miałam dość pracy biurowej, którą wykonywałam od ukończenia liceum. Marzyłam o tym, by otworzyć retrobutik, ale koszt wynajmu lokalu w Sztokholmie sprawiał, że było to niemożliwe.
Wtedy w moje ręce wpadła książka noblisty Harry’ego Martinsona Droga do Klockrike, o włóczędze z początku dwudziestego wieku. Zafascynowała mnie ta historia i sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać nad swoim życiem. Czy włóczęga w dwudziestym pierwszym wieku ma sens? Czy dałabym radę zarobić na nocleg i wyżywienie, kosząc ludziom trawę i wykonując inne drobne prace?
Postanowiłam, że spróbuję.
Szef dał mi miesiąc wolnego i łącznie z urlopem miałam całe lato na włóczęgę i zastanowienie się, co chcę zrobić z resztą swojego życia. Ostatniego dnia wędrówki znalazłam w Söderberdze budynek dawnego sklepu spożywczego. Był na sprzedaż i cena nie zwalała z nóg. Mogłam go kupić i jeszcze zostałoby mi trochę pieniędzy na rozpoczęcie nowego życia.
Ale już na początku mojej podróży poznałam Ralfa. To on podarował mi autobiograficzną powieść Harry’ego Martinsona Nässlorna blomma1, którą teraz trzymałam w dłoniach. Położyłam książkę na łóżku i wzięłam do ręki kolejne wspomnienie tamtych wakacji. Dotknęłam miękkiej bawełny i wcisnęłam w nią nos, by poczuć zapach lata sprzed trzech lat.
Sukienka z Östhammar.
Nagle zobaczyłam, że w pudełku jest coś jeszcze.
Naprawdę ją zachowałam? Bluzę Esso, którą Ralf nosił podczas tych trzech dni, które spędziliśmy razem, zanim mnie zostawił, by już nigdy nie wrócić do mojego życia.
Powoli wyjęłam ją i przycisnęłam do twarzy. Sukienka przeniknęła wonią szafy, ale bluza wciąż miała zapach Ralfa. Niepojęte. Siedziałam tak i go wspominałam.
Mój obraz Ralfa zmienił się na przestrzeni tamtego lata.
Najpierw był tylko upierdliwym raggare, który wziął mnie na stopa. Później stał się chłopakiem o bursztynowych oczach, z którym fajnie mi się rozmawiało, a potem wyjątkowym mężczyzną, w którym się zakochałam i który wprowadził zamęt w moim do tej pory bardzo uporządkowanym życiu.
Minęły prawie trzy lata, a on się do mnie ani razu nie odezwał.
Nikt nie wiedział o jego istnieniu, nawet Kattis. Nie powiedziałam jej o Ralfie podczas włóczęgi, ponieważ pałała nienawiścią do niewiernych mężczyzn. Potem nie było już sensu. Musiałam o nim zapomnieć, by nie zwariować.
Wstałam z podłogi i poszłam do kuchni po swoją komórkę leżącą na stole. Po chwil znalazłam tego mejla. Wysłałam go sobie, by zawsze mieć pod ręką zdjęcie z tamtego letniego wieczoru.
Byłam tak zakochana w tym mężczyźnie opartym ze skrzyżowanymi ramionami o swój pikap, że wszystkie zdjęcia wyszły nieostre, ale nie ulegało wątpliwości, że on też coś czuł do osoby, która zrobiła tę fotkę.
Miał na nim to samo spojrzenie, co na łóżku w chatce, gdy stwierdził, że się pobierzemy. I gdy siedzieliśmy przy stole w kuchni i planowaliśmy naszą wspólną przyszłość. Skromny dom w okolicach Hallstavik. Letnia połowa roku w podróży jego chevroletem thriftmasterem. Ralf miał sprzedawać swoje nostalgiczne gadżety, a ja buszować po targach staroci. Zima w Roslagen. Ralf miał pracować w szkole, a ja odwiedzać pchle targi i prowadzić sprzedaż na Traderze2.
Proste, niskobudżetowe życie, ale dające wolność. Życie pełne namiętności, seksu i ognia.
W moim życiu pojawiła się miłość. Miłość Rutgera. I spełniłam swoje marzenie, prowadziłam sklep z rzeczami retro. Z sukcesami. Nie musiałam spędzać zim w jakiejś chacie na północy Roslagen. Zamiast tego mogłam w chłodny wieczór zasiąść przed kominkiem w fotelu Chesterfield w salonie w Solstaholm.
To dlaczego płakałam?
Kiedy zaczęło się ściemniać, wciąż siedziałam w kuchni. Ach, gdyby żyła Britta – pomyślałam. Żałowałam, że nie mogę jej opowiedzieć o Ralfie. Prostolinijna Britta nie była sentymentalna, lecz nigdy nie przestała kochać dziadka Rutgera, pomimo że Walle uległ rodzinie i duchowi czasów i wybrał inną kobietę.
To była oczywiście głupia myśl. Nie wychodziłam za mąż za kogoś, kogo musiałam wybrać zamiast Ralfa. Wybrałabym Rutgera, nawet gdyby Ralf znowu pojawił się w moim życiu. I zamierzałam stawić czoła przeszłości.
Wróciłam do sypialni i włożyłam sukienkę. Poprawiłam pasek z tego samego materiału. Otworzyłam drzwi opróżnionej szafy i stanęłam przed lustrem, które wisiało po wewnętrznej stronie.
Sukienka była ładna i dobrze w niej wyglądałam.
Postanowiłam, że odczaruję tę żółtą sukienkę z lat pięćdziesiątych i będę ją nosić. Że to będzie jedna z wielu moich sukienek.
1 – Pokrzywy kwitną (przyp. red.).
2 – Tradera – szwedzki portal internetowy, na którym można skupować i wystawiać ubrania, biżuterię, meble itp. (przyp. red.).
Rozdział 7
– To kameralna aukcja – zapewnił Börje, właściciel domu aukcyjnego.
Duże ogłoszenie w gazecie jednak sprawiło, że zaczęłam mieć wątpliwości. Wymieniono w nim wszystko, od porcelany z Gustavsberg po dwa zabytkowe traktory. Kiedy o ósmej rano dotarłam do sąsiedniej wsi, moje obawy tylko się potwierdziły.
Całe podwórko było zastawione różnymi gratami. Na podłużnych stołach piętrzyły się kartony po bananach. Na trawie stały skrzynki, kosze i balie. Meble były wszędzie. O ścianę jednego z czerwonych budynków gospodarczych stały oparte narzędzia rolnicze. Nazw połowy z nich nie znałam.
Börje musiał się pomylić. Moja aukcja musi być gdzieś indziej – pomyślałam. Gdzie? Daleko stąd? Spóźnię się? Rany, ale żenada.
– Cześć! Jesteś naszą nową aukcjonerką?
Z budynku gospodarczego wyszedł starszy nastolatek.
– Tak. Nie. Czy jest tu gdzieś Börje?
Wysoki, smukły i jasnowłosy chłopak był chudszą i młodszą kopią Börjego. Teraz patrzył na mnie pytającym wzrokiem.
– Nie, tata musiał coś załatwić. Ale jak to, nie? Jesteś Anna-Lisa, tak? Ja mam na imię Andreas.
– Tak, ale…
Machnęłam ręką, wskazując ogród, budynki gospodarcze i te wszystkie przedmioty.
– To miała być kameralna aukcja. Robię to pierwszy raz. Twój tata myśli, że sobie z tym poradzę?
– Spokojnie. Są tu też Lasse, Bosse i Göran. No i ja.
Chłopak skinął głową w kierunku trzech mężczyzn, którzy wynosili z domu kolejne rzeczy.
– Musisz tylko licytować.
Lassego, Bossego i Görana widziałam wiele razy. Dzięki tym trzem mężczyznom w czarnych T-shirtach, spodniach roboczych i torbą nerką z pieniędzmi na brzuchu aukcje w ogóle się odbywały. Rozkładali krzesła, wynosili zlicytowane przedmioty i błyskawicznie rozmieniali banknoty pięciusetkoronowe.
Skinęli głowami i powiedzieli „siema”, gdy Andreas mi ich przedstawił. Potem wrócili do pracy i wynoszenia pudeł.
– To zajmie cały dzień. Kto mnie zmieni? Przecież nie mogę stać sześciu godzin?
– Ja. Ale nie rób zbyt długich przerw, bo ojciec się wścieknie.
Zobaczył moje zdziwienie i się skrzywił.
– Ja jestem do niczego! Ojciec twierdzi, że traci kilka tysięcy koron na godzinę, gdy zastępuję aukcjonerów.
Moje spięte barki nieco się rozluźniły.
Trzech doświadczonych pomocników, którzy nawet nie unieśli brwi na wieść o tym, że będą pracować z aukcjonerem płci żeńskiej. I mój zmiennik, który przynajmniej nie był lepszy ode mnie. To powinno się udać.
Za pięć dziesiąta nie byłam już tego taka pewna.
Parking na polu poniżej gospodarstwa był pełen i ludzie zaczęli ustawiać auta wzdłuż drogi. Stałam przed przyczepą i niebawem miałam rozpocząć licytację sprzętów, których nazw nawet nie znałam. Lasse, Bosse i Göran właśnie mnie spytali, od czego chcę zacząć.
– Sama mam o tym zdecydować?
– Tak. Aukcjoner pokazuje, co chce zlicytować.
Kattis stała obok mnie. Ona, Rutger i reszta towarzystwa z Söderbergi byli na miejscu, żeby mnie wspierać. Kattis zwróciła się do moich trzech pomocników.
– Spróbujcie od rzeczy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
Nie uzasadniła dlaczego, ale zrozumiałam, o co jej chodzi, i z wdzięcznością skinęłam głową. Oczywiście mądrze było zacząć od przedmiotów, na których się znałam. Kattis szepnęła mi na ucho „powodzenia” i wróciła do naszego towarzystwa.
Lasse i Bosse podeszli do stołu z pudłami z porcelaną, termosami oraz osłonkami na doniczki. Wszystko retro. Przejrzałam wszystkie kartony i dokładnie wiedziałam, co w nich jest.
Göran został przy przyczepie i przyglądał się odwiedzającym aukcję.
– Dużo ludzi dzisiaj. I co najmniej pięciu sprzedawców antyków. To znaczy, oprócz ciebie.
Uśmiechnął się. Wydawali się mili, on i jego kumple.
– Pomożecie mi, prawda? Będziecie mi podawać nazwę licytowanego przedmiotu, gdy dojdziemy do narzędzi i maszyn?
– Jasna sprawa. Wszystko będzie dobrze. Jest dziesiąta, więc pora zaczynać.
Weszłam na przyczepę po stołku podstawionym mi przez Görana.
W tej samej chwili uciszyły się szmery i głosy, a ci, którzy stali plecami do mnie, odwrócili się w moją stronę.
– Spójrz! Dziewczyna!
– Cool! I jaka ładna sukienka!
– Muszę wrzucić fotkę na Insta.
Kiedy spojrzałam na morze ludzi, zobaczyłam mnóstwo spojrzeń pełnych podziwu i uniesionych telefonów. Kobiety w różnym wieku patrzyły na mnie z uznaniem. Nareszcie, zdawały się myśleć. Były też inne spojrzenia, głęboko sceptyczne, lecz postanowiłam, że je zignoruję.
– Witajcie na naszej dzisiejszej aukcji rzeczy i sprzętów z pięknego domu Elsy Österman. Wielu z was zapewne pamięta, że była miejscową krawcową. Mamy też trochę narzędzi i maszyn po dwóch innych zmarłych.
Głos lekko mi drżał, ale nad nim panowałam. Mikrofon, który pomógł mi włączyć Göran, działał bez zarzutu. Publiczność wciąż patrzyła na mnie z zainteresowaniem, więc prawdopodobnie mówiłam z sensem.
– …na pewno widzieliście te dwa zabytkowe traktory?
Wycelowałam młotkiem aukcyjnym dziadka Birgera w najdalszy budynek gospodarczy. Mocno ściskałam go w dłoni, co dodawało mi otuchy.
– Volvo T24 z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku i grålle z pięćdziesiątego ósmego roku. To są traktory! Dzisiaj są tak samo sprawne jak sześćdziesiąt lat temu. Gdybym nie miała grållego, to na pewno wzięłabym udział w tej licytacji.
Teraz kilku sceptyków też zaczęło mnie słuchać. Gadka o traktorach podziałała.
– …chociaż oczywiście nie wolno mi tego zrobić. Ale wy możecie! Zaczniemy od porcelany z lat pięćdziesiątych?
Poczułam się pewniej, lecz publiczność zaczęła pomrukiwać, a Göran szepnął coś teatralnie. A, tak.
– Lasse wyjmie pudło, a ja w tym czasie wszystko wam wyjaśnię…
Gadałam jak najęta. Powiedziałam, że cena wywoławcza wynosi pięćdziesiąt, a opłata aukcyjna dwadzieścia koron. W końcu wrócił Lasse i uniósł jedną z czterech filiżanek Mon Amie. Następnie wyeksponował wazon Trio z fabryki porcelany Gefle oraz pomarańczowy termos.
– Mon Amie! Cztery filiżanki, idealne na letnią kawę w altance. Cena wywoławcza to pięćdziesiąt koron za cały komplet.
Spojrzałam na publiczność, przygotowana na to, że zobaczę las rąk, ale nie było chętnych.
Zapadła kompletna cisza. Wszyscy patrzyli na mnie.
– Pięćdziesiąt koron za porcelanę z Gustavsberg z lat pięćdziesiątych… Ktoś chce złożyć ofertę?
Jak to możliwe, żeby w ciągu dwudziestu sekund głos zmienił się z pewnego siebie na cienki i cichy? To było dla mnie niepojęte. Ale przede wszystkim nie rozumiałam, dlaczego nikt nie licytuje.
Bezradnie zerknęłam na Görana, ale ten tylko pokręcił głową i wbił wzrok w ziemię. Andreasa nigdzie nie było widać.
Lasse i Bosse coś sobie powiedzieli. Mogłam zgadywać co.
Co robią aukcjonerzy, gdy publiczność nie licytuje? Panika sprawiła, że miałam w głowie pustkę.
Traciłam kontrolę nad sytuacją.