Sklep z antykami - Eli Åhman Owetz - ebook + audiobook

Sklep z antykami ebook i audiobook

Eli Åhman Owetz

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Anna-Lisa nareszcie spełnia swoje marzenie. Porzuca nudną biurową pracę w Sztokholmie i otwiera własny sklep z antykami w malowniczym rejonie zwanym Roslagen. Od teraz kobieta korzysta z uroków życia na wsi i szybko nawiązuje nowe przyjaźnie we wiosce. Poznaje między innym Johnny’ego, mechanika samochodowego o zielonych oczach, który odwiedza ją coraz częściej…

Lecz nie wszystko idzie po myśli Anny-Lisy. Złodzieje antyków nękają okolicznych mieszkańców. Jakby tego było mało, okazuje się, że całkiem niedaleko mieszka wróg bohaterki, na którego trzeba uważać…

„Sklep z antykami” to druga część serii poświęconej Annie-Lisie – osobie poszukującej wewnętrznego spokoju i osobistego szczęścia. Eli Åhman Owetz z niezwykłym wyczuciem przedstawia radość płynącą z prostego wiejskiego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 54 min

Oceny
4,1 (22 oceny)
11
3
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Anna-Lisas antik

Copyright © Eli Åhman Owetz, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Leo Froes

Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska

Korekta: Aneta Iwan

ISBN 978-87-0236-726-3

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Håkanowi

Rozdział 1

Samochód firmy przeprowadzkowej zniknął za rogiem.

Znowu weszłam do środka i wolno zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na podłodze pomiędzy pudłami i kichnęłam, ponieważ w powietrzu unosił się kurz.

Urzeczywistniałam swoje marzenie. Znajdowałam się w budynku dawnego sklepu spożywczego, który planowałam przekształcić w sklepik ze starociami, od tego wieczoru będący także moim domem.

– Zamierzasz tam też zamieszkać? Spać? W sklepie? Jak ekscentryczna starsza pani? Klienci będą cię budzić, pukając w okno?

Kattis, moja przyjaciółka mieszkająca w jednej z sąsiednich wsi, była przeszczęśliwa, gdy ją poinformowałam, że kupiłam budynek dawnego sklepu w Söderberdze, lecz oczywiście musiała się ze mną trochę poprzekomarzać.

Teraz padałam z nóg i pomyślałam, że w sumie mogłabym się położyć na podłodze w biało-zieloną szachownicę i zasnąć.

Ostatni miesiąc był szalony.

Marzenie o własnym sklepie ze starociami dojrzewało we mnie przez lata. W międzyczasie gromadziłam różne przedmioty z myślą, że je „potem sprzedam, jak już będę mieć własny sklep”. W końcu do mojego mieszkania w Sundbybergu ledwo dało się wejść, tak było zagracone.

Pakowałam się przez kilka tygodni. Dziesięć minut przed przyjazdem furgonetki spakowałam ostatnią rzecz. Niemiecki wazon projektu Eduarda Baya „Florenz”.

Gdzie się podziało to pudło oznaczone czerwonym krzyżykiem? Jest! Stało za stosem ażurowych paneli bocznych półek String. Otworzyłam karton i z folii bąbelkowej wyjęłam wazon.

Wazonik z lat pięćdziesiątych w geometryczny wzór był moją pierwszą rzeczą upolowaną na targu staroci. Choć na zdobyczy znajdowały się oznaki lekkiego wyszczerbienia, to zapłaciłam dwadzieścia pięć koron, co stanowiło trochę wygórowaną cenę.

– Wyszczerbienie świadczy o tym, że go używano i lubiano – stwierdził sprzedawca.

Ładnie powiedziane – skomentowałam w duchu.

Tak myślałam, zanim usłyszałam ten komentarz jeszcze od dziesięciu innych sprzedawców. Obiecałam sobie, że nigdy nie powiem tak żadnemu swojemu klientowi.

Odsunęłam zniszczoną zasłonkę w mniejszym z okien wystawowych, wychodzącym na opustoszałą ulicę skąpaną w świetle wiosennego wieczoru, i postawiłam w nim wazonik „Florenz”.

– Hej, Söderbergo, niedługo otwarcie – wyszeptałam.

Minęło piętnaście lat od zlikwidowania miejscowego sklepu. Ostatni właściciel się zestarzał i prowadził go głównie po to, by mieć kontakt z ludźmi.

Latem sprzedawał wczasowiczom lody i śledzie w słoikach, ale zimą trzeba było najpierw zadzwonić i dopiero wtedy pan Jansson schodził. O ile nie drzemał za ladą.

Tak jak starszy pan zamierzałam zamieszkać na piętrze. Kattis stwierdziła, że to tak, jakbym zamieszkała w sklepie.

– Anno-Liso, będziesz jak pan Jansson.

W głębi zagraconego magazynu znajdowały się trzeszczące schody prowadzące do części mieszkalnej. Zapadał zmrok, więc potykałam się o krzesła patyczaki, wazony podłogowe i półki String.

Następnego dnia mieli wpaść Kattis i Kalle, żeby pomóc mi pozawieszać żyrandole, chociaż teraz nie miałam nawet ochoty zapalać światła w swoim małym mieszkanku.

Usiadłam w ciemności przy starym stole kuchennym pana Janssona i wypiłam resztkę kawy z czerwonego termosu Koka. Na kolację musiała mi wystarczyć ostatnia kanapka z jajkiem, którą zrobiłam rano.

Rano. Miałam wrażenie, że to było wieki temu.

Wtedy: pracująca w biurze mieszkanka Sztokholmu. Teraz: właścicielka sklepu ze starociami na wsi.

W każdym razie już niebawem. Na noc Walpurgii, za równy miesiąc, Antyki Anny-Lisy miały otworzyć swoje podwoje.

Czy do inauguracyjnej kawy powinnam podać blok czekoladowy czy roladę biszkoptową? – zastanawiałam się w myślach.

To była moja ostatnia myśl przed zaśnięciem.

Rozdział 2

Obudziło mnie pianie koguta. To musiał być kogut sąsiadów. Po kilku sekundach znowu zapiał. Dźwięk był rozdzierający.

Dotarło do mnie, że naprawdę mieszkam na wsi. W najcudowniejszym mieszkaniu na świecie. Zostałam jeszcze chwilę w łóżku i cieszyłam się widokiem z okna.

Sypialnia była pierwszym, co mnie tu zachwyciło, gdy Göran Jansson, syn właściciela sklepu, pokazał mi dom tamtego jesiennego dnia.

Ciemna kwiatowa tapeta z lat dwudziestych, metalowe łóżko z mosiężnymi gałkami i duża szafa na ubrania z jabłkami wyrzeźbionymi na drzwiach. W narożniku stała komoda z emaliowanym dzbankiem i umywalką.

– Cóż, niewiele się tu zmieniło od ślubu moich rodziców. Kuchnia i łazienka zostały przebudowane w latach pięćdziesiątych, ale sypialnia jest taka, jaka była… Rodzice głównie pracowali i pewnie nie widzieli potrzeby zmian.

Starałam się nie okazywać podekscytowania tym, że pokój praktycznie wygląda tak jak w latach dwudziestych poprzedniego wieku, i tylko kiwałam głową. Zmarszczyłam czoło i zrobiłam taką minę, jakbym chciała, żeby wszystko było białe i świeże.

Ale oczami wyobraźni już widziałam siebie śpiącą na tym metalowym łóżku. Łóżku, w którym teraz leżałam i wspominałam oglądanie tego budynku z Göranem Janssonem.

Siedemdziesięcioośmioletni syn starego Janssona chciał się w końcu pozbyć tego domu. Jego dzieci, które długo rozważały, czy nie byłoby warto zrobić z niego domku letniskowego, w końcu porzuciły ten pomysł.

Budynek dawnego sklepu wiejskiego był na sprzedaż od dwóch lat. Jak do tej pory nikt nie złapał haczyka. Göran Jansson wyglądał na zrezygnowanego.

Drzwi do łazienki otwierał z przepraszającą miną.

– Tutaj jest łazienka… To ona głównie odstrasza oglądających.

Oniemiałam na widok tego, co zobaczyłam.

Przez okno światło wpadało do uroczej, miętowej miniłazienki. Głęboka wanna z lat pięćdziesiątych. Mała umywalka z dwoma kranami, jeden z ciepłą i jeden z zimną wodą. Sedes w tym samym ładnym zielonym kolorze co wanna i umywalka. Nad wanną błyszczące czarne płytki pasujące do deski sedesowej.

Łazienka była jak z retrosnu i już na pierwszy rzut oka było widać, że jest w fantastycznym stanie, lecz Göran Jansson najprawdopodobniej nie znał słowa „retro”.

– Ekhm… ja… cóż… – Spojrzałam na niego, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.

Göran zerknął na mnie, po czym wbił wzrok w podłogę.

– No tak, pani również. Cóż, zdaje się, że będziemy musieli ją wyburzyć, jeśli chcemy sprzedać ten dom.

Prawie krzyknęłam, ale jakoś opanowałam emocje. Pomyślałam, że nigdy nie dojdzie do wyburzenia łazienki, bo to ja zamieszkam w tym domu.

Zamiast tego powiedziałam pocieszającym tonem, że dom mimo wszystko jest w dobrym stanie, i dodałam, starając się trzymać emocje na wodzy, co było wyczynem z mojej strony:

– A jak wygląda kuchnia? Też była przerabiana w latach pięćdziesiątych?

Owszem, była. Na szczęście dla mnie i dla Görana Janssona. Bo to tam, na tle krzywo wiszących szafek kuchennych w perłowoszarym kolorze, dobiliśmy targu po bardzo krótkich negocjacjach.

– Mój wnuk pracuje w branży wodno-kanalizacyjnej. Zrobimy remont łazienki i sprzedam pani dom za osiemset pięćdziesiąt tysięcy koron.

– Wezmę go za siedemset w takim stanie, w jakim jest teraz. Z całym umeblowaniem.

Göran Jansson podrapał się po głowie.

– Cóż. Chłopak i tak nigdy nie ma czasu… Mówi pani: z całym umeblowaniem? Nie będziemy musieli wywozić tego wszystkiego na śmietnik? Siedemset… no dobrze, niech tak będzie.

Leżąc na łóżku, spojrzałam w stronę kuchni, na swoje (swoje!) cudowne szafki, podłogę w biało-zieloną szachownicę, stół z laminowanym blatem i lśniącą czerwoną lodówkę retro Smeg.

Lodówka była moim jedynym luksusowym zakupem. Kupiłam ją w tym samym dniu, w którym sprzedałam mieszkanie w Sundbybergu.

Okazało się, że jestem jedną z tych osób, które skorzystały na transformacji. W ciągu sześciu lat moje mieszkanie tak zyskało na wartości, że mogłam za nie kupić budynek dawnego sklepu i jeszcze zostały mi pieniądze na życie do czasu, aż rozkręcę swój mały biznes.

Rozkręcę? Poczułam ścisk w żołądku.

Nie, koniec z zamartwianiem się. Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia jako przedsiębiorczyni – pomyślałam. Pora posłuchać koguta, wstać i zabrać się do roboty!

Rozdział 3

Kiedy Kattis i Kalle pojawili się o dziesiątej, zdążyłam już trochę ogarnąć cały ten chaos. Z filiżanką kawy w ręku siedziałam na taborecie ze schodkiem na środku sklepu i myślałam.

Powinnam zostawić tę starą, uroczą ladę z wagą, żeby było widać, że w przeszłości mieścił się tutaj sklep spożywczy? Czy ja wiem… Chyba mam lepszy pomysł.

– Halo? Jest tu kto? Czy właścicielka sklepu z antykami ma do sprzedania starą wagę przesuwnikową? – Kattis energicznie weszła do środka, tego dnia ubrana w kombinezon Fristads, koszulę flanelową w kratkę i kalosze.

Moja przyjaciółka była reporterką w lokalnej gazecie, ale w wolnym czasie robiła wszystko, by wyglądać jak rolniczka.

Zaprzyjaźniłyśmy się w połowie szkoły podstawowej w Sumpan i od tamtej pory byłyśmy nierozłączne, aż dziesięć lat temu Kattis zaraz po studiach dostała pracę w gazecie „Norrtelje Tidning” i przeprowadziła się do rodzinnego domu letniskowego Godsta znajdującego się we wsi sąsiadującej z Söderbergą.

W Godsta spędziłam razem z Kattis wiele wakacyjnych tygodni.

– Waga przesuwnikowa, dobre sobie. Wciąż jej używacie? Zapraszam!

– Dzięki! Oj, trochę tu tego jest! Zmieścisz to wszystko tutaj, gdy już się rozpakujesz? – Kattis omiotła wzrokiem niewielki lokal.

– Zmieści. Poza tym ma duży magazyn. – Kalle, który właśnie wszedł do środka, przywitał się ze mną i objął Kattis ramieniem. Uśmiechnął się w ten sam sposób co ja, gdy pierwszy raz zobaczyłam mieszkanie na piętrze. – Dziewczyny, wiecie, ile lodów na patyku i komiksów Secret Agent X-9 tutaj kupiłem? Jak tylko nauczyłem się jeździć na rowerze, pedałowałem na nim do sklepu razem z bratem i jego kumplami. Byłem w siódmym niebie!

Mężczyzna mojej najlepszej przyjaciółki wychował się na wsi i wrócił na nią dzień po ukończeniu studiów ekonomicznych. Teraz prowadził biuro rachunkowe w Norrtälje.

Kattis i Kalle poznali się, gdy Kattis przygotowywała roczną deklarację podatkową gazety.

– Miałam wiele pytań, na które potrafił mi odpowiedzieć tylko ten facet – opowiadała zazwyczaj Kattis, wspominając, jak się poznali.

– I koniec końców musiałem się zdeklarować i wyznać jej miłość – dodawał zawsze Kalle.

Szybko zagoniłam przyjaciół do pracy. W głębi magazynu leżały cztery okrągłe kinkiety, na które natrafiłam, gdy likwidowała się stara kawiarnia, a obok nich dwie duże świetlówki.

Jedynym pomieszczeniem w całym domu, w którym planowałam zrezygnować z estetyki na rzecz praktycznych rozwiązań, był magazyn. Miał on też pełnić funkcję mojej pracowni, a do szlifowania uszkodzonych stołów z drewna tekowego potrzebne mi było dobre oświetlenie.

Pracowaliśmy nad tym, z krótką przerwą na lunch. Kattis przywiozła ze sobą domową lasagne, którą podgrzaliśmy w piekarniku.

– Sorry, nie mam mikrofali. W międzyczasie możecie się rozejrzeć po domu.

Kalle, który nigdy nie był na górze tego budynku, w części mieszkalnej, uśmiechnął się krzywo po wyjściu z łazienki.

– Marzyłaś o takiej, prawda?

Ich dom był jak żywcem wyjęty z magazynu wnętrzarskiego „Gods & Gårdar”. Urok starego dworku w połączeniu z nowoczesną kuchnią. Gustowny i oryginalny miks.

Podobał mi się, ale to nie był mój styl.

– W ubiegłym tygodniu kupiliśmy kredens u Scheedego. No wiesz, w tym sklepie z antykami w pałacu.

Owszem, wiedziałam. Zrobiłam rozeznanie. Scheedes Vin & Antik w pałacu Solstaholm znajdował się pięć kilometrów stąd, ale z meblami z osiemnastego wieku oraz importem wina nie stanowił dla mnie konkurencji. W okolicach Söderbergi nie było żadnego sklepu z rzeczami retro. Antyki Anny-Lisy miały wypełnić tę lukę.

– Rutger Scheede i Kalle chodzili w liceum do jednej klasy. Rutger to naprawdę miły chłopak, prawda, Kalle?

– Tak, Rogge jest w porządku. Ale ta jego narzeczona, ta złośliwa siostra Kopciuszka, nie wiem, skąd on ją wytrzasnął. Spojrzała na nas wkurzona i prychnęła, gdy Rogge dał nam dziesięć procent rabatu.

Na wszelki wypadek spytałam o asortyment sklepu Rutgera Scheedego. Kattis mnie uspokoiła, zapewniając, że jestem jedyną właścicielką sklepu z rzeczami retro w tej części Roslagen.

Zamontowaliśmy wszystkie żyrandole i kilka półek, zanim moi przyjaciele musieli się zbierać do domu.

Kiedy rozpakowywałam pudła i metkowałam towar, Kalle Księgowy poradził mi, żebym przeprowadziła inwentaryzację magazynu. Stojąca za nim Kattis przewróciła oczami i podniosła kciuk do góry.

W końcu pomachałam im na pożegnanie, zamknęłam się od środka i poszłam do magazynu.

Na górze, w mieszkaniu, zadzwonił telefon.

Pokonałam schody pięcioma długimi susami.

Rozdział 4

– Antyki Anny-Lisy. Dzień dobry!

– Nazywam się Ellen Ljungberg. Dzwonię w sprawie ogłoszenia w gazecie. Skupuje pani rzeczy po zmarłych, zgadza się?

Nigdy nie kupowałam rzeczy po zmarłych, nawet ich nie oglądałam, ale rzeczywiście zamieściłam ogłoszenie w gazecie: „Antyki Anny-Lisy, nowy butik z rzeczami z lat 1930–1980, otwiera się tej wiosny w Söderberdze. Skupujemy rzeczy po zmarłych. Interesuje nas wszystko, nawet pojedyncze przedmioty”.

Podałam też swój numer telefonu, zarówno komórkowy, jak i stacjonarny.

Ten ostatni wydawał mi się trochę oldskulowy. W mieście od dawna miałam tylko komórkę. Teraz zaś mój błękitny aparat Kobra w końcu był też telefonem, a nie tylko ozdobą.

– Zgadza się. Z tej strony Anna-Lisa Johansson. W czym mogę pomóc?

Okazało się, że właśnie zmarła matka Ellen Ljungberg, lecz ani ona, ani jej siostry czy ich dzieci nie byli zainteresowani rzeczami po babci. Ellen dzwoniła więc po sklepach ze starociami.

– Dużo przedmiotów jest jeszcze z czasów, gdy moi rodzice zamieszkali razem, czyli z pięćdziesiątego szóstego roku. Ale młodzież przecież lubi dzisiaj takie rzeczy? Jest pani zainteresowana?

Czy byłam zainteresowana?

Pięćdziesiąty szósty rok… Idealnie.

Umówiłyśmy się, że następnego dnia wpadnę do Ellen i wszystko przejrzę. Podała mi adres. Dom rodzinny Ellen Ljungberg znajdował się w małej miejscowości Svanberga, dziesięć kilometrów ode mnie, co oznaczało, że mogłam tam pojechać motorowerem, jak do tej pory jedynym środkiem lokomocji, jakim dysponowałam.

Zakup pikapa figurował na pierwszym miejscu mojej listy rzeczy do zrobienia, lecz musiałam z tym jeszcze chwilę poczekać. Na końcu wsi znajdował się warsztat samochodowy Mikaelssona, który sprzedawał używane samochody. Miałam nadzieję, że coś tam znajdę.

Zastygłam przy biurku z Kobrą w ręku, a w moim ciele buzowała adrenalina. Byłam właścicielką sklepu ze starociami, która miała jechać obejrzeć majątek po zmarłej kobiecie!

Jak to się robi…?

W sumie mniej więcej wiedziałam. Pewien właściciel sklepu z antykami w mieście poradził mi, żebym decydowała się na kupno majątku po zmarłym tylko wtedy, gdy jest tam jedna lub kilka rzeczy, dzięki którym na pewno zwróci mi się cały zakup. I dwadzieścia innych przedmiotów, które będzie łatwo sprzedać.

Reszta to bonus.

– I pamiętaj. Osoby, które pokazują ci dom, mogły w nim dorastać i mają osobisty stosunek do tych przedmiotów. – Właściciel sklepu z antykami zawiesił głos i spojrzał na mnie ostrzegawczo. – Zalecam spokój. Nie pośpieszaj ich.

Ja? Pośpieszać? Skąd ten pomysł? Nie wiedziałam.

Popołudnie spędziłam na krzątaniu się po kuchni.

Wszystkie półki wyłożyłam papierem woskowanym i okleiłam dekoracyjną zielono-białą tasiemką w kratkę, którą dawno temu znalazłam na pchlim targu. W końcu miałam kuchnię, do której idealnie pasowała.

Cała moja kolekcja porcelany retro znalazła miejsce w przestronnych szafkach. Kompletny serwis obiadowy Picknick, moja duma. Pojedyncze filiżanki w kolorowe wzorki. Cała półka półmisków różnych rozmiarów.

Porządek i porcelana na każdą okazję. Gospodyni z lat pięćdziesiątych skinęłaby głową z uznaniem.

Była dopiero dwudziesta. Przed pójściem spać zajrzałam do internetu. Zaczęłam od przeglądania ulubionych blogów.

Na Porcelanowym blogu pojawił się wpis o wazonach Åseda, na form55 o pokaźnej kolekcji sztućców do sałaty z drewna tekowego, a na Femtiotalsjakten jak zwykle o wzorach z fabryki porcelany w Gefle.

Niedawno do nich dołączyłam. Na swoim blogu, nazwanym jak sklep: Antyki Anny-Lisy, pisałam o rzeczach znalezionych na pchlich targach oraz o wystroju wnętrz. Odwiedzało mnie sporo gości.

Teraz zamiast bloga stworzyłam stronę internetową „Antyki Anny-Lisy”, która miała wspierać mój sklep internetowy, lecz póki co niestety jej nie aktualizowałam. To była kolejna rzecz, którą musiałam się zająć.

Jak wygląda strona internetowa Scheedego? Zajrzałam do internetu i zobaczyłam wysmakowaną witrynę, a na niej zdjęcie białego pałacu. Ładnie i schludnie, trochę nudno. Zdjęcia krzesła gustawiańskiego, gigantycznego srebrnego kandelabru i skrzypiec.

A na samym dole…

Zdjęcie filiżanek Mon Amie i tytuł napisany czcionką retro:

OTWIERAMY BAGAŻNIK!

„Wielu naszych klientów pyta o fotel butterfly do pokoju dziecięcego, wspaniałą porcelanę z lat pięćdziesiątych do domku letniskowego i półkę String, jako akcent retro do nowoczesnego domu.

Dlatego otwieramy nasz Bagażnik, sklepik z uroczymi przedmiotami z połowy ubiegłego wieku.

Bagażnik zadebiutuje w noc Walpurgii. Równocześnie otwieramy też drzwi Slottsboden, jak zawsze pełnej najpiękniejszych szwedzkich antyków.

Zapraszamy do Solstaholm!”

Rozdział 5

Zasnęłam dopiero o świcie, gdy kogut zaczął piać.

Kilka godzin później z trudem zwlekłam się z łóżka i zobaczyłam w lustrze bladą twarz. Po zimnym prysznicu w swojej pięknej łazience ożywiłam się i byłam w dużo lepszym nastroju.

Energicznie szczotkując długie, ciemne włosy, zastanawiałam się, czy ich nie obciąć i nie zdecydować się na bardziej praktyczną fryzurę.

Może taką, jaką nosiła Audrey Hepburn? Krótką, praktyczną i retro.

Prawie udało mi się przegonić depresyjne nocne myśli na temat Bagażnika. To były złe wiadomości. Tak złe, że z powodu rozczarowania konkurencją, której nie wzięłam pod uwagę, nawet nie miałam siły zadzwonić do Kattis.

Ale teraz musiałam wziąć się w garść. Czekała na mnie Ellen i jej dom rodzinny z pięćdziesiątego szóstego roku.

Motorower, stara, szara husqvarna, którą kupiłam razem z domem, zapalił bez problemu. Ruszyłam, ale pięćdziesiąt metrów dalej musiałam się zatrzymać.

Wysoka, chuda kobieta wracająca do domu z gazetą „Land” pod pachą odwróciła się i zamachała, dając mi znać, żebym się zatrzymała.

– Cześć! To ty musisz być ta Anna-Lisa, która otwiera sklepik ze starociami? Mam na imię Marianne i mieszkam w Söderberdze. Mamy koguta, który prawdopodobnie budzi cię co rano. – Skinęła głową w kierunku dużej, czerwonej stodoły i uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Masz dziesięć sekund i jedno zdanie – poinstruowała mnie Kattis w ramach indywidualnego kursu „Wieś dla początkujących”. – Pierwsze wrażenie, jakie wtedy zrobisz, będzie się za tobą ciągnęło przez kolejnych dziesięć lat. Może nawet pięćdziesiąt.

Uśmiechnęłam się szczerze do Marianne, licząc na pół wieku dobrych relacji.

– Nic nie szkodzi. Dzisiaj zasnęłam dopiero po jego pianiu – powiedziałam.

– Aha, jesteś nocnym markiem? My nie możemy sobie na to pozwolić. – Marianne znowu się uśmiechnęła, teraz trochę bardziej sztywno.

Spojrzała na mój strój vintage. Intensywnie czerwone spodnie elastanowe, niebieski, gruby sweter w białe zygzaki, robioną na szydełku, wiązaną pod szyją czapkę w stylu lat sześćdziesiątych z błękitnej angory oraz trzewiki z czerwonymi sznurówkami, które upolowałam zimą na pchlim targu.

Może pomyślała, że wyglądam jak hippiska z czasów jej dzieciństwa. Jak ci sztokholmczycy, którzy siedzieli w domkach letniskowych, palili trawę i słuchali muzyki do białego rana.

Znowu się uśmiechnęłam i stwierdziłam, że w najbliższym czasie sobie nie pośpię. Grzecznie spytałam Marianne, czy sprzedają jajka.

Owszem, sprzedawali. Marianne kazała mi po nie wpaść, ciągle mi się przyglądając z lekko zdziwioną miną.

Okej, ta czapka to może było dla niej za dużo.

Miałam nadzieję, że zasada dziesięciu sekund nie była tak definitywna, jak ją opisała Kattis.

Pół godziny później byłam w Svanberdze. Pizzeria po prawej stronie sprawiła, że się uśmiechnęłam. Ona również mieściła się w dawnym sklepie spożywczym. Pomyślałam, że może my, nowi właściciele tych lokali, moglibyśmy założyć jakieś małe stowarzyszenie.

Dom Ljungbergów miał się znajdować na końcu wsi. Minąwszy zajazd, zobaczyłam czerwony dom z cegły. Na podjeździe stały zaparkowane dwa samochody.

Wyprostowałam palce w cienkich rękawiczkach. Dziesięć kilometrów motorowerem w chłodny kwietniowy dzień wymagało cieplejszego stroju, lecz pomyślałam, że jeśli dopisze mi szczęście, to Ellen Ljungberg zaprosi mnie na kawę.

Dokładnie w chwili, gdy zwolniłam, by wjechać na podjazd, jedno z aut ruszyło. Ogromny czarny pikap zmierzał z warkotem w moim kierunku.

Zatrzymałam się i oparłam nogi o ziemię. Pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli go przepuszczę.

Za kierownicą siedział mężczyzna. Wyglądał na trzydzieści pięć lat, miał rumieńce i miło się uśmiechał. Miejsce obok niego zajmowała ciemnowłosa kobieta z podniesionym kołnierzem płaszcza.

Ten kołnierz w połączeniu z jej profilem sprawiał, że przypominała królową lodu.

Kobieta odwróciła wzrok, ale mężczyzna uniósł rękę na powitanie. W odpowiedzi też podniosłam rękę, opierając się o swój motorower i przyglądając się ogromnemu pikapowi.

Samochód zniknął za zakrętem, wydając z siebie dziwne dźwięki.

Dochodziła dziesiąta. Przyjechałam trochę za wcześnie, ale liczyłam, że Ellen Ljungberg się o to nie pogniewa.

Niebawem miałam zobaczyć pierwszy w swojej karierze majątek po zmarłej osobie, w domu z pięćdziesiątego szóstego roku. Póki co podziwiałam czerwoną poręcz z kutego żelaza na ganku. Słońce wyjrzało zza sosen rosnących na zadbanej działce.

Życie jest piękne – pomyślałam.

Drzwi się otworzyły, gdy tylko weszłam na schody.

– Anna-Lisa? Naprawdę mi przykro, ale chyba podczas naszej rozmowy telefonicznej wspomniałam, że zadzwoniłam w kilka miejsc handlujących starociami. – Starsza pani stojąca w drzwiach wykręciła ręce, potem wisiorki na swojej złotej bransoletce, a na koniec cała się wykręciła z powodu wyrzutów sumienia.

Czekałam w milczeniu. Nagle zrozumiałam, kim byli ci ludzie w dużym, czarnym pikapie.

– Cóż, ci państwo, którzy tu przed chwilą byli, wzięli cały ten kram… Scheede’owie… Zazwyczaj nie są zainteresowani takim rzeczami, tylko prawdziwymi antykami… ale teraz najwyraźniej także zamierzają postawić na lata pięćdziesiąte. Przykro mi… I jeszcze jechałaś motorowerem w taką pogodę.

Za Ellen Ljungberg zamajaczyło wspaniałe, asymetryczne lustro w ramie z drewna tekowego z kinkietami w kształcie stożka.

Przełknęłam ślinę, nie wiedziałam, co powiedzieć.

Ellen jeszcze raz mnie przeprosiła i zaproponowała mi kawę. Nie przyjęłam zaproszenia, ponieważ nie chciałam oglądać tego, co przeszło mi koło nosa. Szybko się pożegnałam i rozczarowana ruszyłam w drogę powrotną.

Kilometr od Söderbergi husqvarna dostała czkawki i gwałtownie się zatrzymała. Kiedy zamierzałam się przełączyć na zapasowy zbiornik paliwa, okazało się, że właśnie na nim jechałam. Tydzień wcześniej przejechałam się na próbę motorowerem przy okazji wizyty w Söderberdze, lecz zapomniałam zatankować.

Nie pozostawało mi nic innego, jak zagryźć zęby i zaprowadzić husqvarnę do domu. Chociaż szłam ze wzrokiem wbitym przed siebie, to i tak widziałam powiewające firanki w oknach każdego mijanego przeze mnie budynku. W wyobraźni słyszałam chichoty mieszkańców wsi, zanim w końcu dotarłam do ciepłego domu i włożyłam dwa swetry oraz wełniane skarpety.

Rozdział 6

Dzbanek gorącej czekolady pomógł mi nieco wylizać rany i odważyłam się wyjść na zewnątrz. Po krótkim spacerze stanęłam przed warsztatem Mikaelssona.

W dużych oknach paliło się światło. Z wnętrza dochodziły trzaski spawania i muzyka.

Poszłam na tył budynku. Na błotnistym placu tłoczyło się jakieś dwadzieścia samochodów różnych marek o różnym stopniu sprawności.

Ale czy Mikaelsson miał jakiegoś pikapa? Nie widziałam żadnego wśród tej pstrokatej kolekcji. Były volva kombi, passat i terenowa toyota. Wszystkie duże i z hakiem.

Pomyślałam, że sprawdziłyby się do przewożenia mebli i prawdopodobnie byłyby ekonomiczne, lecz w moje marzenie o życiu na wsi wpisywał się pikap.

– Co jest złego w tym, że człowiek chce spełniać swoje marzenia? Że chce mieć wszystko? – spytałam Kattis, gdy świętowałyśmy w kawiarni w Nysättra tego samego dnia, gdy Göran Jansson przekazał mi klucze.

– No właśnie! Ty chcesz mieć budynek dawnego sklepu, sklepik ze starociami, pikapa oraz czułego mężczyznę w łóżku. Go for it!

Lista życzeń się zgadzała, chociaż Kattis dodała od siebie tego czułego mężczyznę. Nie trawiła Daniela, mojego eks, o którym kiedyś powiedziała, że jest „zimny jak kuchnia ze szczotkowanej stali”.

To było wtedy, gdy jeszcze byliśmy parą. Kiedy niedługo potem rzuciłam Daniela, poczułam, że odżyłam, zarówno jako człowiek, jak i jako kobieta.

Pomyślałam, że następnym razem będę chciała ciepła, ognia i emocji.

Ale najpierw pikapa.

Z trudem otworzyłam drzwi warsztatu samochodowego i weszłam do środka.

Radio grało na cały regulator, leciała piosenka Carina zespołu Larz-Kristerz. W głębi lokalu jakiś mężczyzna w kombinezonie i masce ochronnej usuwał spawarką rdzę z drzwi jakiegoś auta. W kanale, na środku warsztatu, stał inny facet i zakrywając ręką jedno ucho, rozmawiał przez telefon.

To musiał być starszy Mikaelsson. Słyszałam od Kallego, że firmę prowadzą ojciec i syn.

Warsztat był w rodzinie od czterech pokoleń. Przypuszczalnie jakieś sto lat temu mechanik Mikaelsson serwisował pierwszego forda T należącego do klanu Janssonów, gdy pan Jansson był jeszcze małym brzdącem.

Nagle mężczyzna w masce przestał spawać i odwrócił się w moją stronę. Zdjął maskę, a moim oczom ukazał się Jake Gyllenhaal.

Zamrugałam kilka razy i gdy znowu na niego spojrzałam, amerykański aktor podszedł do mnie i zamienił się w Johnny’ego, młodszego z Mikaelssonów.

– Właścicielka sklepu ze starociami, jak sądzę? Potrzebujesz pomocy przy motorowerze? Mamy kilka litrów benzyny…

Do mojej haniebnej porażki sprzed dwóch godzin doszło daleko od warsztatu, lecz ktoś za poruszającą się firanką najwyraźniej poinformował o tej klęsce resztę Söderbergi.

Imponujące.

– Tak, chętnie kupię trochę benzyny, ale właściwie to przyszłam tutaj, żeby spytać, czy nie macie może do sprzedania pikapa.

Johnny skinął głową w kierunku samochodów.

– Mamy skodę. Widziałaś ją? Stoi tam z boku.

Wyszliśmy na zewnątrz. Rzeczywiście, pomiędzy volvo PV a starym traktorem stał granatowy pikap.

Mały i niski, nie robił na mnie większego wrażenia.

Monstrualny dodge RAM Scheedego mógłby schrupać taką skodę na śniadanie, niemniej – był to niezaprzeczalnie pikap, i do tego z całkiem sporą paką.

– Dziewięćdziesiąty siódmy rocznik. Ma przejechanych trzysta pięćdziesiąt tysięcy kilometrów. Potrzebuje nowych klocków hamulcowych i kilku drobnych napraw. Sprzedam ci go za piętnaście tysięcy.

Naprawdę nie miałam pojęcia, czy to rozsądna cena, i zastanawiałam się, czy skoda pociągnie rok lub dwa bez nagłej awarii gdzieś w lasach Roslagen.

– Nikt ci nie da pewności. To stare auto. Ale jak się zepsuje, to możesz do nas zadzwonić. Weźmiemy cię na hol. – Jake, to znaczy Johnny, się uśmiechnął.

Ciekawiło mnie, czy żartował, czy warsztaty na wsi, takie jak ten, rzeczywiście przyjeżdżają i odholowują zepsute samochody.

W sprawie zakupu auta musiałam się poradzić Kallego.

– Muszę to przemyśleć – powiedziałam. – Nie masz nic innego?

Johnny Mikaelsson najpierw pokręcił przecząco głową, ale potem spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.

– Cóż, mam jeszcze to cacuszko. – Wskazał palcem różowego citroëna C1 stojącego nieco z boku. Pokazał mi najśmieszniejszy samochód, jaki kiedykolwiek widziałam, My Little Pony dla dorosłych kobiet.

– He, he, tylko żartowałem. Wpadnij jutro, to przygotuję skodę, żebyś mogła się nią przejechać.

Rozdział 7

– Targuj się. Niech ci go sprzeda za dziesięć tysięcy razem z oponami, zimowymi i letnimi.

Kalle stwierdził, że skoda to dobre auto dla mnie i że Mikaelssonowie nigdy nie kantują.

– Nawet sztokholmczyków. Ha, ha.

Następnego dnia ruszyłam do warsztatu na jazdę próbną. Johnny’ego nie było, ale przygotował samochód i zostawił mi karteczkę na miejscu kierowcy.

„Ostrożnie zmieniaj biegi, zwłaszcza z dwójki na trójkę. Powodzenia. / Johnny”.

Powodzenia. Z kropką zamiast wykrzyknika. Jego słowa zabrzmiały ironicznie zamiast dopingująco.

Postanowiłam jednak, że nie będę się przejmować takimi rzeczami. Johnny był mieszkańcem regionu Roslagen, którym Kattis poświęciła rozdział w swoim kursie „Wieś dla początkujących”.

Według niej nie są to żartownisie.

– Jeśli powiesz „Nieźle to wygląda, prawda?” o czymś, co zostało zrobione i wygląda wspaniale, mieszkaniec regionu Roslagen odpowie, jeśli jest wylewny: „ Czy ja wiem… w każdym razie nie jest gorzej”. Rozumiesz?

Zrozumiałam. Pomyślałam, że wykrzyknik po „Powodzenia” byłby zbyt ekspresyjny.

O co mu chodziło z tym ostrożnym zmienianiem biegów, zrozumiałam, gdy pierwszy raz miałam wrzucić trójkę. Te dwadzieścia kilometrów do Norrtälje to była walka ze skrzynią biegów. Ale poza tym samochód sprawował się dobrze, wydawał się wygodny pomimo swojej prostoty. I miał radio z odtwarzaczem CD, w którym znajdowała się płyta zespołu Vikingarna. Przyłapałam się na tym, że śpiewam refren.

Gdyby teraz widział mnie mój eks, ten od „kuchni ze szczotkowanej stali”.

Trzy dni mieszkania na wsi wystarczyły, żebym prawie kupiła starego grata i zaczęła słuchać kiepskiej muzyki.

Norrtälje w lecie jest uroczym miasteczkiem. Małe butiki w starych drewnianych budynkach z różami pnącymi się po elewacjach. Rzeczka, nad którą w lipcu miejscowi artyści wystawiają swoje prace. Przytulne kawiarnie i restauracje z naprawdę smacznym jedzeniem.

Ale w okresie od października do kwietnia Norrtälje nie oczarowuje.

Kiedy zaparkowałam przy Lilla torget, najpierw nikogo nie zauważyłam. Dopiero po chwili zobaczyłam dwie starsze panie z chodzikami. Później kota. A potem znowu ani żywej duszy.

Przeszłam się po centrum, póki co jeszcze poza sezonem, bo kwiecień dopiero się zaczął. Część lokali była zamknięta, lecz jedyny sklep z rzeczami retro akurat okazał się otwarty. Szybko przeskanowałam ofertę i ceny i znalazłam Kalendarz gospodyni z pięćdziesiątego trzeciego roku, w sam raz do mojej kolekcji.

Kiedy podałam kalendarz i dwadzieścia koron kobiecie siedzącej za ladą, ta spojrzała na mnie, jakby mnie rozpoznała. Odwiedzając latem Kattis i Kallego, często robiłam tutaj zakupy.

– No proszę. Konkurencja z Söderbergi. Ile weźmiesz u siebie za ten kalendarz? – Wyglądała na rozbawioną.

– To do mojej kolekcji. Skąd wiedziałaś, że otwieram sklepik ze starociami?

– Ha, ha, to nie Sztokholm. Tutaj nic się nie ukryje. Przyjechałaś motorowerem?

Nie minęła nawet doba i cała Söderberga oraz prawdopodobnie sąsiednie gminy wiedziały, że zabrakło mi paliwa. Przypuszczalnie do wszystkich dotarło również, że Rutger Scheede sprzątnął mi sprzed nosa rzeczy po matce Ellen Ljungberg.

Owszem, wiedzieli.

– Musisz działać szybko, jeśli chcesz ubiec Rutgera Scheedego. – Kobieta z uśmiechem podała mi torbę z kalendarzem. – Ale my właściwie nie będziemy dla siebie konkurencją. Nasze sklepy znajdują się zbyt daleko od siebie. Więc: powodzenia!

To było „powodzenia” z wyraźnie słyszalnym wykrzyknikiem.

Wyjeżdżając z miasta, zrobiłam duże zakupy, bo pomyślałam, że nie będę zbyt często jeździć do Norrtälje. Musiałam się rozpakować i urządzić. Wrzuciłam do koszyka kawę, makaron, owoce, warzywa i chrupkie pieczywo.

Zakup pikapa uczciłam kilkoma pysznymi serami z gospodarstwa na Väddö. Zamiast słodyczy pozwoliłam sobie na cztery czasopisma wnętrzarskie.

Po powrocie na wieś zobaczyłam przed warsztatem Johnny’ego Mikaelssona. Pomachał mi.

– I jak tam? – spytał.

– Dobrze. Wezmę ją za dziesięć tysięcy. Mimo wszystko to stare auto.

Widziałam, że Johnny się waha.

Czekałam. Dotknęłam zniszczonej dolnej krawędzi deski rozdzielczej.

– I pod warunkiem, że mnie odholujesz, jeśli się rozkraczy w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. Latem i zimą.

Wysiadłam z auta i podałam mu rękę. Johnny ją uścisnął po krótkim zastanowieniu.

Miałam pikapa.

Po zaparkowaniu przed dawnym sklepem spożywczym przez chwilę siedziałam w samochodzie i przyglądałam się budynkowi na skrzyżowaniu. Jedno okno wystawowe wychodziło na węższą, a drugie na szerszą drogę. Elewacja z jasnoszarego eternitu wyglądała całkiem dobrze, wcale nie była zawilgocona, jak to czasami bywa z eternitem. Ale brakowało jednej rzeczy.

Neonowego szyldu z napisem „Antyki Anny-Lisy” i trzema abażurami z lat pięćdziesiątych. Tak wyglądał nagłówek na moim starym blogu i chciałam, żeby neon prezentował się dokładnie tak samo.

Niestety taki neon to droga sprawa. Sprawdziłam ceny i stwierdziłam, że nie mam czterdziestu tysięcy koron, przypomniałam sobie jednak o innych swoich marzeniach, tych już zrealizowanych. Kupiłam dawny sklep spożywczy, w którym planowałam urządzić sklepik ze starociami, i stałam się posiadaczką pikapa.

Brakowało jeszcze czułego mężczyzny u mojego boku. Odsunęłam od siebie tę myśl, ale powróciła jeszcze tego samego wieczoru, gdy siedziałam przy stole w kuchni i świętowałam, jedząc ser, popijając chianti i przeglądając kolorowe magazyny.

Otworzyłam okno i zapaliłam papierosa. W przerwach między sztachami wciągnęłam w płuca ten intensywny zapach wiosennego wieczoru na wsi i nagle poczułam, że chcę od życia czegoś nowego.

Trzeciej nocy w Söderberdze zasnęłam z uczuciem szczęścia w ciele, a rano nawet nie usłyszałam koguta.

Rozdział 8

Nie mogłam się doczekać, aż zacznę urządzać sklepik.

Wiedziałam, jak będzie wyglądał, gdy pierwszy raz zobaczyłam ten lokal.

Po lewej stronie, przy ścianie, zamierzałam zrobić aneks kuchenny w stylu retro, a na środku postawić kanapę.

Na ścianach sąsiadujących z magazynem powiesiłam dwa rzędy półek String. Planowałam na nich wyeksponować porcelanę wyszukiwaną przeze mnie na pchlich targach przez dekadę. Podejrzewałam, że będzie wabić klientów w głąb lokalu.

Zaczęłam od zapełniania półek.

Romantyczny serwis Mon Amie w niebieskie kwiatki zajął trzy poziomy. Na pozostałych regałach ustawiłam porcelanę Gustavsberg, Rörstrand i Gefle.

Wymieszałam ją z elementami norweskich i duńskich serwisów w wesołe wzory z lat pięćdziesiątych, żeby całość nie wyglądała zbyt sztywno.

Antyki Anny-Lisy miały być nietuzinkowym miejscem.

Dlatego przy drzwiach do sklepu zostawiłam starą zamrażarkę na lody, w tym samym miętowym kolorze co moja łazienka i z czerwonym, ozdobnym napisem „Gilles Glace” z przodu.

Za to lada z wagą nie bardzo tam pasowała. Zamieściłam ogłoszenie, w którym informowałam, że chętnie ją oddam, i jeszcze tego samego dnia przyjechało dwóch wesołych panów z jakiegoś regionalnego stowarzyszenia i mnie od niej uwolniło.

Teraz w jej miejscu stała mała lada recepcyjna z dawnego salonu fryzjerskiego. Była ozdobą tego sklepiku. Łagodnie zaokrąglona, czarno-bladoróżowa z pozłacaną listwą.

Uwielbiałam tę ladę, którą rok temu, po tym, jak ktoś dał mi cynk, zgarnęłam ze śmietnika na Söder.

Ścianę za ladą Kattis pomogła mi udekorować zdjęciami w ładnych ramkach. Fotografia budynku dawnego sklepu w Söderberdze z lotu ptaka, z lat czterdziestych, czarno-biały portret pana Janssona w fartuchu oraz rozmazane zdjęcie opalonego ośmioletniego Kallego z lodem Igloo w ręku, na schodach sklepu.

I kilka starych pocztówek znalezionych przeze mnie w magazynie, w którym ukrył się oldskulowy stojak z widokówkami z Söderbergi, Norrtälje i innych miejsc regionu Roslagen.

A to nie wszystko. W dwóch pudełkach po butach odkryłam kolejne pocztówki. Kartki okolicznościowe i z życzeniami na święta. Każda z nich miała ponad czterdzieści lat.

Podczas długich dni rozpakowywania i urządzania sklepiku robiłam sobie miłe przerwy. Szłam do sąsiadów po jajka i zamienić parę słów.

Rolnicy Marianne i Birger zdawali się naprawdę rozumieć, że ciężko pracuję, dokładnie tak jak oni. Nawet jeśli mam trochę inny rytm dnia.

Kiedy oni kładli się spać, w dawnym sklepie spożywczym wciąż paliło się światło, a gdy o dziesiątej szłam do nich po jajka na śniadanie, wciąż byłam zaspana.

Pewnego dnia wpadł do mnie Johnny Mikaelsson, żeby sprawdzić, czy skoda dobrze się sprawuje. Dał się zaprosić na kawę oraz babkę i tak się zasiedział, że w końcu zadzwonił jego ojciec z pytaniem, gdzie się podziewa.

To była najmilsza fika tygodnia. Zdaje się, że Johnny miał takie samo zdanie, bo następnego dnia wpadł o tej samej porze sprawdzić, czy nie potrzebuję pożyczyć jakichś narzędzi.

Dobrze nam się rozmawiało, chociaż poruszaliśmy głównie codzienne tematy i unikaliśmy opowiadania o sobie. Niebawem Johnny przestał przychodzić pod wymyślonymi pretekstami, po prostu wpadał codziennie o piętnastej, a ja zawsze parzyłam mu kawę.

I zyskałam nową przyjaciółkę.

Pewnego przedpołudnia, gdy czyściłam sztućce w magazynie, usłyszałam, że ktoś wchodzi do sklepu.

Zawsze zostawiałam uchylone drzwi, gdy się czymś zajmowałam, żeby dać znać sąsiadom, że są mile widziani. Poza tym wpuszczałam trochę świeżego powietrza, ponieważ zaczynało się robić ciepło.

Byłam tak zapracowana, że nie zauważyłam, kiedy wiosna zagościła na dobre.

Dzień wcześniej zainaugurowaliśmy ją z Johnnym kawą na zewnątrz. Słońce już nieźle przygrzewało i opalało. Na moim nosie pojawiły się pierwsze tego roku piegi.

Teraz wytarłam dłonie w fartuch i weszłam do sklepu z magazynu.

– Ależ skarbie! Gdzie znalazłaś tę ladę? Mieliśmy identyczną w moim pierwszym salonie!

Żwawa kobitka, która ubiera się tak jak ty. Tak miejscową fryzjerkę Lillan Grönlund opisał Göran Jansson, gdy na moją prośbę opowiedział mi trochę o mieszkańcach Söderbergi.

I oto stała przede mną, jak żywcem wyjęta z lat sześćdziesiątych.

Krótkie, rude włosy. Na ustach ten sam pomarańczowoczerwony kolor co mojej ulubionej szminki. Na powiekach mocna kreska i turkusowy cień. Zielona kurtka i wąskie, czarne spodnie.

Sześćdziesiąt pięć plus i wciąż była najatrakcyjniejszą babką we wsi.

– Lillan? Nareszcie! Jestem Anna-Lisa. Napijesz się kawy? Mam blok czekoladowy…

Rozdział 9

– Cała wieś mówi, że to wspaniale, że sklep Janssonów znowu się otwiera! Warsztat samochodowy, fryzjer, sklepik ze starociami – niedługo Söderberga będzie tętnić życiem! Jak za starych, dobrych czasów! Fantastycznie!

Lillan usiadła przy moim stole w kuchni i rozejrzała się wokół z uznaniem. Buzia jej się nie zamykała. Każde zdanie kończyła wykrzyknikiem. Dla Johnny’ego i innych mieszkańców Roslagen nie zostawało już zbyt wiele ekspresji. Lillan biła ich w tym na głowę.

– Zachowałaś wystrój! Fantastycznie! Eva, żona Görana Janssona, strzyże się u mnie! Opowiedziała mi o łazience! Zdziwili się, że młoda dziewczyna nie chce jej zmieniać! Powiedziałam im, że takie retro jest teraz w Sztokholmie na topie!

Czekając, aż zaparzy się kawa, wyjęłam ładny serwis w paski Tea z pięćdziesiątego drugiego roku i pokroiłam blok czekoladowy.

– Tutaj retro też jest popularne? – spytałam, patrząc wymownie na Lillan. Za jej śliczną bluzkę z krótkim rękawkiem w stylu lat sześćdziesiątych, żółtą w białe grochy, dałabym się pokroić.

– Tutaj? Ależ skąd. Tylko miejscowa szalona fryzjerka wciąż żyje w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych! To był najlepszy czas! Najlepsze ubrania, najlepsza muzyka, najlepsi mężczyźni!

Poszłam do przedpokoju, gdzie na półce z książkami stał mój gramofon. W środku znajdowała się płyta Best of Frank Sinatra. Stylowa muzyka dla nowej, stylowej znajomej, która doceni zarówno muzykę, jak i serwis do kawy.

Kiedy igła miękko dotknęła winylu, usłyszałam okrzyk radości dobiegający z kuchni.

– Och, Come fly with me! Let’s fly, let’s fly away…! Cudownie!

Przy kawie Lillan opowiedziała mi o swoim życiu.

Urodziła się i wychowała na wsi, jako najmłodsza z pięciorga rodzeństwa. Już będąc nastolatką, chciała się stąd wyrwać do miasta.

– Do Norrtälje?

– Norrtan! Ha! Nie, słońce, do Sztokholmu! Byłam sensacją z Roslagen, gdy wkroczyłam do lokalu w Näsbypark w sześćdziesiątym trzecim roku!

Lillan od zawsze lubiła bawić się włosami. Robiła różne fryzury wszystkim swoim koleżankom. Szybko znalazła pracę jako pomoc fryzjerska w tym salonie, w którym znajdowała się taka sama lada jak u mnie.

Z kilkoma dziewczętami dzieliła dwupokojowe, stare mieszkanie przy ulicy Katarina Bangata. Następnej jesieni dostała się do szkoły fryzjerskiej.

W wieku dziewiętnastu lat została fryzjerką.

– Pracowałyśmy, imprezowałyśmy, spałyśmy po cztery godziny! Potem wstawałyśmy i strzygłyśmy, znowu imprezowałyśmy i tak w kółko! Rany, co to było za życie!

Miała już nigdy nie wrócić na prowincję. Rodziców odwiedzała tylko w święta i latem, ale wtedy niezbyt chętnie.

Pomagała przy sianokosach i krowach, lecz ciągle myślała o tym, co ją omija w mieście.

– Tak straciłam miłość swojego życia! Kjellego z fordem thunderbird! Najmilszego i najprzystojniejszego chłopaka na świecie!

Tamtej wiosny jeździła z Kjellem jego autem. Zaczęli się też spotykać sami, poza towarzystwem raggare. Chodzili do kina. Na kawę. Trzymali się za ręce.