Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młoda i energiczna Anna-Lisa prowadzi swoją działalność – sprzedaż i skup antyków – w miejscu, gdzie niegdyś mieścił się sklep spożywczy pana Janssona. Pewnego dnia kobietę odwiedza Britta – dziewięćdziesięciopięcioletnia staruszka, która w młodości pracowała tu jako sprzedawczyni. Z czasem tworzy się między nimi serdeczna i głęboka więź. Britta skrywa jednak sekret: ją i Annę-Lisę łączy bowiem coś więcej niż tylko wzajemna życzliwość.
Kiedy starsza kobieta umiera, Anna-Lisa – ku własnemu zaskoczeniu – otrzymuje skrzynię z jej starymi pamiętnikami i listami. Przedstawiona na kartkach papieru historia pewnej miłości przenosi Annę-Lisę do XX wieku, a dokładniej, do lat sześćdziesiątych. W zapiskach znajdują się również wskazówki dotyczące tajemniczego skarbu…
„Dziewczyny ze spożywczaka” – trzecia odsłona serii opowiadającej o losach Anny-Lisy – to niezwykle ciepła i wzruszająca powieść o przyjaźni, spokojnym życiu na wsi, lecz przede wszystkim o poszukiwaniu własnego szczęścia
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Flickorna i speceriaffären
Copyright © Eli Åhman Owetz, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Leo Froes
Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska
ISBN 978-87-0236-732-4
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Mamie
Rozdział 1
Polubiłyśmy się z Brittą od pierwszej chwili, ale przyjaciółkami zostałyśmy dopiero po jej śmierci, gdy zaprosiła mnie do swojego życia i odmieniła moje.
Tego styczniowego dnia, gdy się poznałyśmy, panował przenikliwy chłód. Rano zadzwoniła moja sąsiadka Lillan z pytaniem, czy może kogoś przyprowadzić na kawę o piętnastej. Jej dziewięćdziesięciopięcioletnia ciotka Britta bardzo chciała zobaczyć, jak teraz wygląda dawny sklep spożywczy, w którym pracowała w młodości.
Dygocząc z zimna, wyszłam na schody, żeby przywitać się z Lillan i jej ciotką.
Britta spojrzała na mnie z zaciekawieniem, gdy z trudem wysiadała z samochodu. Wspinając po stopniach, odrzuciła moją pomocną dłoń, a przy kawie szybko przejęła kontrolę nad rozmową.
Chciała wiedzieć, jak to jest prowadzić sklep ze starociami i jak to się stało, że wylądowałam właśnie w Söderberdze. I czy mam z kim dzielić blaski i cienie mojej pracy?
Polubiłam tę ciekawską starszą panią. Po naszym pierwszym spotkaniu były kolejne, a Britta zostawała dużo dłużej niż moi pozostali goście.
– To zastanawiające, że mój transport zawsze się spóźnia. Ale wy idźcie. Anna-Lisa dotrzyma mi towarzystwa – mówiła Britta.
Potem kontynuowałyśmy naszą rozmowę, a ja w tym czasie krzątałam się po butiku. Britta opowiadała mi o czasach, gdy była sprzedawczynią w moim sklepie albo raczej w spożywczaku pana Janssona, bo tak się mówiło na ten sklep w latach trzydziestych ubiegłego wieku.
Moja nowa przyjaciółka niesamowicie barwnie snuła opowieść o tym, jak tanecznym krokiem wybiegła ze sklepu tego dnia, gdy pan Jansson ją zatrudnił, i skręciła sobie nogę w kostce na kamiennych schodach.
– O rany! Parę razy też o mały włos nie wywinęłam na nich orła! Wtedy też były nierówne?
– Oj, tak. Mamy ze sobą coś wspólnego… Ale opowiedz mi jeszcze o tym młodym hrabim. Jest taki uroczy, ten twój Rutger.
Chętnie opowiadałam jej o Rutgerze, właścicielu sklepu z antykami z Solstaholm.
O tym, jak na początku stanowiliśmy dla siebie konkurencję, i o tym, jak potem, w pewną letnią, deszczową noc, uratował mnie i kupione przeze mnie na wyprzedaży meble, po tym jak złapałam gumę, i jak się na koniec zaprzyjaźniliśmy. Byliśmy ze sobą prawie od roku.
Dokładnie tak jak Britta, Rutger też coraz dłużej zostawał u mnie na popołudniowej kawie, która na początku miała być tylko krótką przerwą w pracy, lecz z czasem stała się klubem towarzyskim skupiającym sąsiadów, przyjaciół i ich przyjaciół.
Podczas ostatniej wizyty Britty na początku września pierwszy raz opowiedziałam jej o tym, że Veronica, była narzeczona Rutgera, kierowała szajką włamującą się do okolicznych sklepów z antykami, w tym także do mojego.
Okazało się, że Britta znała już tę historię. Cała wieś wciąż huczała od plotek.
Rutger wątpił w to, że po tym Wielkim Skandalu zechcę z nim być.
– Okropnie się wstydził. Jako pierwszy mężczyzna w swojej rodzinie zerwał zaręczyny, co najwyraźniej było czymś niesłychanym. Wciąż nie bardzo wiem dlaczego.
– A ja to rozumiem, Anno-Liso. W czasach mojej młodości to było nie do pomyślenia.
Coś w tonie głosu Britty sprawiło, że odwróciłam się od półki, na której próbowałam upchnąć więcej filiżanek, niż miało się tam prawo ich zmieścić.
Znałyśmy się z Brittą ponad pół roku, lecz nagle sobie uświadomiłam, że nigdy nie spytałam jej o Solstaholm i o to, jak wyglądało tam kiedyś życie, a ona sama z siebie nic mi na ten temat nie mówiła, chociaż zachwycała się Rutgerem.
– Britto, jak żyło się w pałacu w czasach twojej młodości? Znałaś kogoś, kto tam pracował? A dziadkowie Rutgera? Robili zakupy w spożywczaku?
– Och, nie pamiętam zbyt wiele z tamtego okresu…
Britta czegoś nie pamiętała. Pewnie pierwszy raz w swoim długim życiu.
Postanowiłam, że przestanę drążyć ten temat i ustawiać porcelanę na półce, i po raz trzeci dolałam nam kawy, po czym włączyłam płytę Gunnara Wiklunda.
To było spokojne popołudnie i w sklepie tylko od czasu do czasu pojawiał się jakiś klient. Lato dobiegało końca. Kiedy na zewnątrz się rozpadało, nie zamknęłam drzwi. Siedziałyśmy z Brittą w milczeniu, każda z nas na fotelu uszaku pogrążona w swoich myślach, rozkoszując się niskim głosem Wiklunda, któremu akompaniował deszcz.
Młody, sympatyczny i punktualny taksówkarz podjechał za dziesięć piąta. Zajrzał do sklepu z miłym „Jestem trochę za wcześnie, więc poczekam w samochodzie”.
Britta uśmiechnęła się z zażenowaniem.
– Ha, ha – zaśmiałam się. – Może następnym razem zostaniesz na kolację?
Ruszyłyśmy w kierunku taksówki. Moja przyjaciółka, która niedawno skończyła dziewięćdziesiąt sześć lat, ostrożnie zeszła po schodach, ale wciąż trzymała się wyprostowana i była prawie mojego wzrostu.
Lillan pokazała mi kiedyś zdjęcie w swoim albumie, fotografię Britty zrobioną w latach sześćdziesiątych. Britta miała na niej długie i płomiennie rude włosy. Teraz były krótkie i siwe. Ale śmiałe spojrzenie pozostało.
Nie mogłam się doczekać, aż lepiej poznam Brittę, dowiem się więcej o jej życiu.
Kiedy kilka tygodni później w moim sklepie pojawiła się Lillan, natychmiast zrozumiałam, że coś się stało, ponieważ miejscowa fryzjerka przez ostatnie pięćdziesiąt lat nigdy nie pokazała się nikomu bez eyelinera i szminki. Teraz jej twarz była zupełnie pozbawiona koloru.
Poza tym, że nie powiedziała ani słowa, coś jeszcze się nie zgadzało.
Gdy mnie przytuliła, uświadomiłam sobie co. Lillan miała na sobie czarny sweter z angory, który tak intensywnie śmierdział preparatem na mole, że jej konwaliowe perfumy ledwo dało się wyczuć.
Czarny? Moja sąsiadka, zawsze w oryginalnych ciuchach z lat sześćdziesiątych, stroniła od ciemnych kolorów.
– Lillan…?
– Britta nie żyje! Po prostu zasnęła i się nie obudziła! Znalazły ją kobiety, które się nią opiekowały!
Lillan często używała wykrzykników. Teraz również, co sprawiło, że byłam o nią trochę spokojniejsza. Ale potem dotarły do mnie jej słowa. Jakbym z opóźnieniem usłyszała to, co przed chwilą powiedziała.
Britta miała nigdy nie zjeść u mnie kolacji. Miała już nigdy mnie nie poprosić, żebym opowiedziała coś o moim Rutgerze. Britta nie żyła.
Wywiesiłam tabliczkę „Zamknięte” i przekręciłam klucz w drzwiach. Spojrzałam na niebezpieczne schody i uśmiechnęłam się przez łzy, przypominając sobie dziewczynę, która pewnego dnia, ponad osiemdziesiąt lat temu, wyszła tanecznym krokiem ze spożywczaka pana Janssona. Tę samą dziewczynę, która niedawno ostrożnie zeszła po tych samych schodach, mocno trzymając się poręczy. Britta do końca chciała być samodzielna.
Chwyciłam Lillan za rękę.
– Chodź do magazynu. Napijemy się likieru gruszkowego… a może jest za wcześnie?
– Kochana, na likier gruszkowy nigdy nie jest za wcześnie!
Wyjęłam butelkę z małej lodówki i poszłam na górę po lody. Kiedy wróciłam, Lillan siedziała przy stoliku i paliła papierosa.
Wydmuchała kilka idealnie okrągłych kółek dymu i zaczęła opowiadać o liście Britty.
Rozdział 2
Kiedy opiekunki zapukały do drzwi i Britta im nie otworzyła, weszły do środka, używając własnego klucza. Znalazły ją w łóżku i najpierw pomyślały, że głęboko śpi. Później powiedziały Lillan, że wyglądała tak spokojnie.
Ale Britta nie żyła. W nocy po prostu sobie zasnęła i już się nie obudziła.
Ciotka Lillan nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci. Tyle wiedziałam. Kiedyś jej się wymknęło przy jakiejś okazji, że zawsze lubiła towarzystwo mężczyzn, ale w ostatnich latach była sama.
Nalałam nam słodkiego likieru.
– Miała jeszcze kogoś bliskiego oprócz ciebie i twojego brata? – spytałam Lillan.
– Nie. Tylko nas i naszego kuzyna Larsa-Erika. Ale Britta zostawiła list!
Na komodzie w pokoju Britty opiekunki znalazły kopertę podpisaną „Dla Lillan. W razie mojej śmierci”.
Zachichotałam przez łzy.
– W razie… Zbliżała się do setki i nie była pewna, czy umrze?
Lillan się uśmiechnęła i zapaliła kolejnego papierosa. Przysunęła krzesło bliżej stołu i pochyliła się do przodu.
– Anno-Liso, w liście jest mowa o tobie!
– O mnie?
– Tak.
Lillan wyjęła kopertę z błękitnej torebki ze złotym zapięciem. Przy okazji wypadł też klucz.
Podniosłam go z podłogi i zważyłam w dłoni. Klucz, poczerniały ze starości, rozmiar jak do szafy. Ciężki jak na swoje gabaryty.
Trzymałam go w dłoni, gdy Lillan czytała list.
Lillan, to nie jest testament. Ten znajduje się w mojej skrytce bankowej. Ale jeśli umrę, a Larsowi-Erikowi i Birgitcie będzie się spieszyć z opróżnieniem mojego domu, tak jak ze wszystkim innym w życiu, to potraktujcie go jak testament. W nim napisałam to samo.
Wy, moi krewni, oczywiście dziedziczycie po mnie dom i oszczędności, lecz chciałabym, żeby wszystkie moje rzeczy osobiste trafiły w ręce Anny-Lisy Johansson, dziewczyny prowadzącej sklep ze starociami. Niech zatrzyma sobie to, co jej się spodoba.
Resztę może wywieźć na śmietnik. Nie chcę, żeby to, co po mnie zostanie wylądowało u jakiegoś innego sprzedawcy antyków albo, co gorsza, na pchlim targu zielonoświątkowców.
Nie poganiajcie Anny-Lisy. Wiem, ile ma roboty w swoim sklepie, więc dajcie jej pół roku, zanim sprzedacie dom.
Przekażcie Annie-Lisie, że mam dla niej nagrodę w postaci skarbu, który sama musi znaleźć wśród moich rzeczy. To bystra dziewczyna, więc myślę, że sobie poradzi.
Dajcie jej tylko klucz, który znajduje się w tej kopercie.
Britta
PS Larsie-Eriku, napisałam ten list, będąc w pełni władz umysłowych, więc nie rób problemów.
– Skarbie! Powiedz coś!
Prawdopodobnie nie wyglądałam na bystrą dziewczynę, gdy tak siedziałam z otwartą buzią i wpatrywałam się na zmianę w Lillan i list w jej ręce.
Byłam zaskoczona i wzruszona. Britta polubiła mnie tak jak ja ją. Chciała, żebym zaopiekowała się jej rzeczami. Okazała mi zaufanie, które samo w sobie było dużą sprawą. A poza tym ukryła gdzieś jakiś skarb. Dla mnie.
– Co to może być? Domyślasz się, Lillan?
– Nie mam zielonego pojęcia.
Moja sąsiadka dopiła likier gruszkowy i odstawiła kieliszek, żebym ponownie mogła go napełnić. Ale nagle w jej oczach pojawił się szok. Wpatrywała się w niebieską popielniczkę projektu Erika Höglunda z prymitywistycznym bykiem na spodzie.
Dwa pety wyglądały tak jak zawsze. Były mocno zgniecione i wystawały z popielniczki, ale nie miały tej charakterystycznej pomarańczowej obwódki na filtrze.
– Wielkie nieba! Wyszłam z domu bez szminki na ustach!
Pół minuty później Lillan już nie było. Ja zostałam jeszcze na chwilę w sklepie, wpatrując się w jesienny zmierzch. Kiedy włączył się neon Lillan, wróciłam do magazynu.
List wciąż leżał na stole.
Czytając go jeszcze raz, miałam wrażenie, jakbym w oddali słyszała głos Britty. Jak gdyby staruszka siedziała w mroku w fotelu uszaku. Słyszałam jej głos, radosny i podekscytowany.
– Chyba powiesz o skarbie swojemu uroczemu Rutgerowi?
Rozdział 3
Ciężkie jedwabne zasłony z bladoróżowymi pomponami. Ładne belki z ciemnego mahoniu. Łóżko z baldachimem było jak ziszczenie moichromantycznychmarzeń.
Rutger znalazł je na jednym z tych zagranicznych portali aukcyjnych, na których sprzedawał i kupował antyki, i w dzień moich urodzin zaskoczył mnie całkowicie nową sypialnią.
Uwielbiałam budzić się przy nim w tym łóżku.
Kochałam Rutgera, wszystko w nim kochałam.
– Kiedy na to wpadłaś? – pytał, a ja zawsze udawałam, że się nad tym chwilę zastanawiam.
– Może gdy cię pierwszy raz zobaczyłam całego zakurzonego? W szopie Birgera i Marianne.
Birger i Marianne to rolnicy i moi najbliżsi sąsiedzi. W młodości Marianne była nianią Rutgera i to jej Rutger zwierzył jej się z tego, że się we mnie zakochał.
Pewnego letniego dnia, rok temu, ta para rolników poprosiła Rutgera i mnie o to, żebyśmy przejrzeli rzeczy w ich ciemnej i zakurzonej szopie.
Spędziliśmy tam kilka godzin i po skończonej pracy byliśmy strasznie brudni, ale szczęśliwi. I jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. A Birgerowi i Marianne o to właśnie chodziło.
– Ciągle wymyślasz nową wersję! Ja za to wiem, kiedy się w tobie zakochałem.
– Czyżby? No to kiedy? – Udawałam zdziwienie, chociaż już mi o tym mówił. Wiele razy.
– Gdy cię pierwszy raz zobaczyłem. W noc Walpurgii przy ognisku. Pomyślałem, że muszę poznać swoją nową konkurencję… ubraną w płaszczyk w stylu lat czterdziestych i z burzą kasztanowych włosów na głowie. Że muszę ją zdobyć.
Teraz leżałam i przyglądałam się mężczyźnie, który dał mi na urodziny nową sypialnię. Przez szparę w zasłonach wpadało jesienne słońce i wydobywało złote refleksy z jego rudozłotych włosów i trzydniowego zarostu. Uśmiechał się przez sen.
Rutger emanował spokojem. Atrakcyjnym spokojem, który Hanna, jedna z moich sztokholmskich przyjaciółek, poetycko opisała pewnego letniego dnia w pałacowym parku.
– W twoim cieniu człowiek czuje się bezpiecznie, Rutgerze.
Rutger był opanowany i dawał poczucie bezpieczeństwa, dlatego jego reakcja, gdy poprzedniego wieczoru opowiedziałam mu o liście Britty, kompletnie mnie zaskoczyła.
– Przecież ledwo się znałyście! Potrafię zrozumieć, że starsza pani chciała, żebyś zaopiekowała się jej rzeczami. Ale… skarb… tak napisała?
– Mhm.
– To chyba coś wartościowego?
– Może. Przecież nie wiem, co to takiego.
– Mhm. Dziwne.
Rutger wcale nie był zadowolony, raczej zaniepokojony.
Na tych popołudniowych kawach, w których miał okazję uczestniczyć, widziałam, że Britta ukradkiem przygląda się „młodemu hrabiemu”, jak go nazywała. Mój chłopak może nie odwzajemniał tych jej zachwyconych spojrzeń, lecz był tak grzeczny i ciepły, jak tylko potrafił.
Chociaż bardziej grzeczny niż ciepły, gdy teraz o tym myślę.
– Nie lubiłeś Britty?
Siedzieliśmy przy kominku w salonie na parterze. To był pochmurny dzień i trzaskający ogień przyjemnie nas ogrzewał.
Rutger zerknął na mnie ze swojego fotela Chesterfield.
– Przecież nawet nie znałem tej kobiety. Trudno lubić kogoś, kogo się nie zna.
Teraz poczułam, że to ja nie znam Rutgera. Nagle usłyszałam ten głos z wyższych sfer, z którego tak się na początku śmiałam, gdy młody hrabia dla żartu wtrącał „droga panienko, Anno-Liso”. Tylko że teraz ani ton, ani dobór słów nie były żartem.
– Kobiety!
– No, Britty. Ale poszukaj tego skarbu, zobaczymy, co to takiego.
– Mhm… Tak właśnie zrobię.
– Świetnie!
Rutger znowu się uśmiechnął i dolał nam wina. Kieliszki były zabytkowe, jak prawie wszystko w tym pałacu, który w przyszłości miał się stać moim domem. Póki co wciąż nie przyzwyczaiłam się do tutejszego życia.
Lubiłam te skórzane fotele w kolorze byczej krwi i gigantyczny kominek, który wyglądał tak brytyjsko, dobrze się czułam w kuchni z kuchenką AGA i marmurowymi blatami. Uwielbiałam spacerować po parku, gdzie rosły kilkusetletnie dęby,ogromne i milczące.
Ale te wysokie okna, przez które w dzień wpadało cudowne światło, w ciemne jesienne wieczory, takie jak ten, lśniły trochę niebezpiecznie. To był ogromny pałac z wieloma niezamieszkanymi pokojami i wzdrygnęłam się na samą myśl, że mogłabym w którymś z nich spać samotnie w tę mroczną porę roku.
Kiedyś wspomniałam Rutgerowi, że boję się ciemności, co mogło utrudniać życie w pałacu.
Jednak w takie poranki jak ten zawsze zapominałam, jak mroczny może się wydawać pałac z siedemnastego wieku. Promienie słońca na szerokich dębowych deskach podłogowych, rześkie powietrze wpadające przez uchylone okno, Rutger, który po przebudzeniu otulał mnie swoim ciepłem.
– Dzień dobry, skarbie. Co powiesz na śniadanie?
Udawałam, że się zastanawiam.
– Najpierw ty. Potem śniadanie.
Baldachim nad nami aż się uśmiechnął.
Kiedy po jakimś czasie Rutger zszedł do kuchni, ja zostałam jeszcze na chwilę w łóżku, rozmyślając o liście Britty. Nigdy u niej nie byłam, lecz przejeżdżając przez małą wioskę Söderbykarl, za każdym razem zerkałam w kierunku jej domu, który stał na wzniesieniu i widać go było z drogi.
Britta kupiła ten biały drewniany dom zbudowany w latach dwudziestych kilka lat przed przejściem na emeryturę. Lillan powiedziała mi o tym podczas popołudniowej kawy, gdy wypytywałam ją o ciotkę.
– Powrotem na wieś zaskoczyła wszystkich! Nikt nie mógł w to uwierzyć!
– Dlaczego?
– Britta była niespokojnym duchem! W młodości, w latach trzydziestych, ruszyła na podbój świata. Poza tym miała zszarganą reputację, jak to się mówiło w tamtych czasach. – Lillan wydmuchała kilka efektownych kółek z dymu.
– Jak to: zszarganą reputację?
– W sumie to nie wiem. Sama ci opowie, jak trochę się zaprzyjaźnicie.
Lillan nie chciała mi zdradzić nic więcej.
Niechętnie opuściłam wygodne, ciepłe łóżko. Rozsunęłam zasłony i podpięłam je po bokach. Otworzyłam dużą szafę z siedemnastego wieku, która stała tam od zawsze. Rutger zostawił ją, gdy urządzał nową sypialnię.
Prawdopodobnie nie miał odwagi jej stąd usunąć. Wysoka szafa na masywnych, czarnych okrągłych nóżkach wyglądała, jakby mogła zaatakować, gdyby ktoś chciał się jej pozbyć.
Szybko wyjęłam z niej kardigan i zamknęłam drzwiczki.
Rozdział 4
Wchodząc do kuchni, poczułam zapach herbaty earl grey. Na stole czekały na mnie ciepły wiejski chleb zawinięty w ściereczkę i powidła śliwkowe kupione na targu w Norrtälje.
Kattis, moja najlepsza przyjaciółka, i Rutger umieli sprawić, że codzienność nabierała odświętnego charakteru. Potrafili w nieskończoność dyskutować o różnych rodzajach powideł i sera cheddar. A ja zjadałam w tym czasie dwie lub trzy kanapki z żółtym serem. I tyle samo z powidłami.
Ale dzisiaj śniadanie było szybkie.
Rutger rozmawiał przez telefon, próbując jedną ręką zrobić sobie kanapkę z powidłami. Wybierał się do Uppsali, żeby obejrzeć kilka barokowych świeczników. Sprzedawca właśnie zadzwonił z pytaniem, czy Rutger może przyjechać trochę wcześniej. Mój chłopak spojrzał na mnie pytająco.
Skinęłam głową i powiedziałam bezgłośnie tak. W sklepie czekał na mnie stos skrzynek z rzeczami kupionymi na pchlim targu do przejrzenia i wycenienia. Musiałam jechać do pracy.
Rutger spojrzał na swój zegarek na nadgarstku.
– Może chcesz pojechać ze mną obejrzeć te świeczniki? Zdążymy przed otwarciem sklepu.
Już znał odpowiedź, lecz mimo wszystko zapytał.
– Nie, mam mnóstwo roboty.
– I nie kręcą cię barokowe świeczniki…?
Rok związku z właścicielem sklepu z antykami dał mi pewną wiedzę o antykach, lecz nie na tyle szeroką, żebym się nimi zainteresowała.
Poznawałam komody w stylu rokoko, bo miały te same krągłości, co amerykańskie samochody z lat pięćdziesiątych. Dekoracje w stylu empire też rozpoznawałam, ponieważ od zawsze lubiłam złoto i czerń.
– Dekoracje w stylu empire!
Rutger wybuchał śmiechem za każdym razem, gdy nazywałam jego antyki dekoracjami. I droczył się ze mną w ramach zemsty. Ostatnio kolejny raz pokazał mi dwa kandelabry i spytał, który jest barokowy, a który rokokowy.
Próbowałam zgadnąć, lecz jak zawsze mi się nie udało.
– Ech…
– Anno-Liso, i tak cię kocham.
– A ja ciebie. Mimo wszystko.
Następnego dnia wzięłam ze sobą trzy emaliowane miski w jasnych kolorach i poszłam do warsztatu Rutgera mieszczącego się w jednym ze skrzydeł pałacu. Postawiłam je na wyszczerbionej komodzie, nie wiadomo z jakiej epoki.
– Okej, to teraz mi powiedz, która z nich to Erker, która Finel, a która Emalox.
– Ekhm…
– Rutger, i tak cię kocham.
– Punkt dla ciebie!
Kiedy Rutger pojechał kupić kolejną barokową dekorację, ja dolałam sobie herbaty i zaczęłam przeglądać najnowszy numer „Slott & Stugor”, magazyn, w którym pracowała Kattis.
Rok temu, po dziesięciu latach w lokalnej gazecie, moja przyjaciółka zaczęła się rozglądać za czymś nowym i dostała wymarzoną posadę. Aranżowała wnętrza, pisała o wystroju i bardzo jej się to podobało.
Uśmiechnęłam się na widok artykułu zatytułowanego Zrób sobie spiżarnię. Kattis przekonała Marianne, by ta pozwoliła jej sfotografować swoją spiżarnię walk-in, jak ją nazwała moja przyjaciółka. W reportażu na półkach stały jednak inne rzeczy niż w rzeczywistości.
Kattis i jej fotograf poustawiali na nich duże szklane słoiki z włoskimi i francuskimi etykietami oraz butelki z winem. Na półmisku Gustavsberg Kattis położyła kilka ładnych papryk i papryczek chilli. Między winami znalazł się rustykalny korkociąg.
– Mogę przynieść z piwnicy brukiew i marchew, jeśli chcesz. Z natką i odrobiną ziemi? – zaoferowała się Marianne.
– Mhm…
– Ha, ha. Tylko żartowałam. Pobawcie się na spokojnie waszymi słoikami, a ja zajrzę w tym czasie do krów.
Kattis próbowała też przekonać Rutgera, żeby pozwolił jej zrobić reportaż o pałacu. Za każdym razem dostawała tę sama odpowiedź.
Kategoryczne nie.
Husqvarna odpaliła za pierwszym razem.
Ruszyłam po żwirku, którym był wysypany dziedziniec, a potem aleją w dół. Październikowe słońce mieniło się w zaspach mokrych liści na poboczu, a ja cieszyłam oko tym jesiennym krajobrazem. Czułam się, jakbym jechała przez piękny obraz.
W Söderberdze panowały cisza i spokój. Nawet z warsztatu samochodowego Mikaelssonów, w którym pracował mój były chłopak Johnny, nie dochodziły żadne dźwięki.
Zatrzymałam się pod swoim domem. Przez chwilę siedziałam na motorowerze, zachwycając się widokiem. Ozdobę dawnego spożywczaka, zielono-czerwony neon z napisem „Antyki Anny-Lisy”, musiałam teraz włączać w ciągu dnia coraz wcześniej. Dwa okna wystawowe ozdabiała jesienna dekoracja.
W jednym z nich przygotowałam aranżację składającą się z kapitalnego ciemnozielonego fotela z lat czterdziestych, pomarańczowo-zielonych koców retro oraz świeczników Royal Krona ustawionych wzdłuż całego okna. Zapalone wieczorem tworzyły niesamowity nastrój.
W drugim oknie królowała szara wersja jesieni w stylu shabby chic.
Cofnęłam się myślami o półtora roku, do czasu, gdy dopiero co kupiłam ten dom i wprowadziłam się do mieszkania na piętrze. Przez kilka tygodni przed otwarciem sklepu pracowałam dzień i noc, by z dawnego spożywczaka uczynić sklep ze starociami.
Ale jedna rzecz mi umknęła. Kattis i moi nowi przyjaciele z wioski byli zdumieni, gdy odkryli, że nie mam na sprzedaż ani jednej ocynkowanej balii czy lnianej ściereczki z monogramem.
– Musisz mieć rzeczy w stylu shabby chic – oświadczyli.
Błyskawicznie zebrali na wsi stare meble i uratowali mnie przed katastrofą. Pomalowane na biało kredensy wciąż sprzedawały się lepiej od półek z drewna tekowego, chociaż nadal trudno mi się było do tego przyzwyczaić.
Posłałam biednym jabłkom z pałacowego parku współczujące spojrzenie. Rozrzucone przed przewróconym białym koszykiem w oknie wystawowym w stylu shabby chic bezskutecznie próbowały tchnąć trochę życia w całą tę biel i szarość.
Zaprowadziłam motorower na tył budynku i oparłam go o ścianę. Wchodząc do domu, usłyszałam muczenie krów dobiegające z obory Birgera i Marianne, tak jakby krasule mnie witały.
Witały mnie w domu. W małej, przytulnej wiosce Söderberga.
Umycie porcelany znajdującej się w kartonach po bananach zajęło mi właściwie cały dzień. W magazynie robiło się drugie pranie. Pogniecione i kiepsko pachnące ciuchy i tkaniny z second handu miały się zmienić w tekstylia retro w świetnym stanie.
Od rana myślałam o Britcie. Za każdym razem siadając z kawą, czytałam jej list. Co to za skarb? I gdzie go ukryła? W swoim domu?
Zapaliłam kilka tealightów w szarych szklanych świecznikach i pochyliłam się, by ustawić je w oknie wystawowym, gdy otworzyły się drzwi i przeciąg prawie je zgasił.
– Halo!
– Kattis! Co za niespodzianka!
– Urwałam się wcześniej z pracy. Widzę, że odpicowujesz naszą ulubioną witrynę…
– Ha, ha. Możesz się tym zająć, jeśli chcesz.
Kattis zazwyczaj pomagała mi w aranżacji wiejsko-romantycznego okna wystawowego, jak je nazywała. O ile miała czas, co obecnie nie zdarzało się zbyt często.
Moja najlepsza przyjaciółka dużo pracowała. To, że wpadła do mnie w piątkowe popołudnie, bardzo mnie zaskoczyło. Za to Kalle, facet Kattis, zaglądał tu kilka razy w miesiącu. Prowadził biuro rachunkowe w Norrtälje i czasami zabierał ze sobą swój lunch, i wpadał do mnie na kawę o piętnastej. Ale dawno go nie było.
Kiedy już się przywitałyśmy, zauważyłam, że moja najlepsza przyjaciółka jest blada i zmęczona.
– Kattis, wszystko w porządku?
– Nie do końca. Może napijemy się wieczorem wina i pogadamy? Chętnie zostanę u ciebie na noc, jeśli to nie problem.
Gospodarstwo Godsta, w którym mieszkali Kattis i Kalle, znajdowało się tylko parę kilometrów dalej. Kiedy urządzałyśmy sobie z Kattis wieczorne pogaduchy przy winie, Kalle zawsze po nią przyjeżdżał. Ale nie tym razem.
– Jasne, że możesz zostać!
Kattis uniosła swój cienki pokrowiec z laptopem.
– Dzięki. Pójdę na górę popracować do zamknięcia sklepu.
Godzinę później, idąc schodami na górę, usłyszałam ciche chrapanie dobiegające z kanapy w salonie. Zakradłam się do kuchni i przygotowałam tacę z serami i krakersami.
Kiedy weszłam do salonu z tacą i Chianti, zaspana Kattis spojrzała na mnie spod koca. Usiadła i poczekała, aż naleję nam wina, po czym wypiła łyk i wzięła głęboki oddech.
– Błagam, nie pomyśl sobie o mnie źle…
Rozdział 5
Sobota była najbardziej szalonym i najfajniejszym dniem tygodnia. Już kwadrans przed otwarciem sklepu pod budynkiem czekali pierwsi klienci. Łowcy okazji.
Znałam ich schemat działania.
Szybko skanowali, czy mam coś nowego, a potem się ze mną targowali. Następnie pędzili na najfajniejszy pchli targ otwierający się o dziewiątej, żeby tam też być przed innymi.
Lubiłam większość z nich i zazwyczaj w każdy sobotni poranek rzucałam im jakieś smakowite kąski. Potem, gdy rozglądali się po sklepie, udawałam, że układam materiały albo poprawiam abażur lampy.
– Spójrz! Wazon za dwadzieścia koron…
– Wow! Musiała przeoczyć, że to Sklo Union…
Mówili szeptem, ale ja i tak ich słyszałam.
Zawsze trzeba im było dać szansę coś upolować i poczuć się bardziej kompetentnymi od właścicielki sklepu. Wtedy wracali i kupowali ładny prezent urodzinowy albo podarek pod choinkę bez zniżki i targowania się.
Rozumieliśmy siebie nawzajem.
Ale tej soboty na zewnątrz czekały same profesjonalistki.
Nie, wcale nie czekały. Mocno naciskały klamkę i natarczywie pukały do drzwi. Słyszałam niezadowolone pomruki.
Dzisiaj nie zapowiadało się, by stali łowcy okazji mieli coś znaleźć w „Antykach Anny-Lisy”, ponieważ przed sklepem, zaledwie kilka centymetrów od najniższego stopnia schodów, stał zaparkowany mały samochód.
W Söderberdze pojawiła się Retroszajka.
Trzy trzydziestolatki, które miały wiedzę na każdy temat, od biżuterii secesyjnej po Smerfy. Ale najlepiej znały się na rzeczach retro. I umiały się targować.
Przypuszczalnie już zdążyły odwiedzić jakiś mały pchli targ, dwie godziny przed tym, zanim biedni sprzedawcy zaczęli się rozpakowywać. Wyłuskały z pudeł i toreb wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, i pognały dalej.
Teraz zrobiły nalot na mój sklep.
– Heej! Jaki fajny sklep!
Ich liderka miała taki uśmiech, że każdy go odwzajemniał, nawet wbrew własnej woli. Mój wzrok przykuła piękna broszka przypięta do jej płaszcza. Duży, srebrny liść. W tym czasie ona sama omiatała wzrokiem niebieski wazon i dwa widelce Focus de Luxe, które miały trafić w ręce miejscowych poszukiwaczy okazji.
Jej przyjaciółki opróżniły kosz z tkaninami z lat siedemdziesiątych. Zostawiły tylko brązową poszwę.
Płacąc, wydębiły u mnie rabat, a ja nie wiedziałam nawet, jak to się stało. Jedna z moich stałych klientek, mijając kosz z tekstyliami, wzięła do ręki brązową poszwę, lecz szybko ją odłożyła z niezadowoloną miną.
Sztokholmianki jeszcze bardziej się ucieszyły.
– Wpadniemy w grudniu. Będziesz mieć świąteczne słodycze?
– Mhm.
– A może zaczęłaś już rozpakowywać świąteczne ozdoby?
Wszystkie trzy równocześnie zwróciły się ku kotarze wiszącej w drzwiach do magazynu. Zwęszyły zdobycz. W magazynie na rozpakowanie czekały pudła pełne świątecznych ozdób, starodawnych bombek i świeczników adwentowych.
– Nie!
Prawie je wygoniłam ze sklepu i ledwo zdążyłam zamknąć za nimi drzwi, a ich samochód już ruszył z kopyta, rozbryzgując przy tym żwir na schody.
O Retroszajce krążyło wiele opowieści.
Pewna właścicielka sklepu z antykami o mały włos nie sprzedała jednej z nich swojego kota, ale w ostatniej chwili się opamiętała. Inna opowiedziała mi, że wywiesiła tabliczkę „Zamknięte z powodu pogrzebu”, a potem musiała odebrać telefon podczas pochówku swojej matki.
„Ile kosztuje wazon w kształcie papryki stojący w oknie wystawowym?” – usłyszała w słuchawce.
„Aha, na pogrzebie. A jak długo będzie trwał? Aha, ale w takim razie, czy mogłabyś otworzyć sklep po południu? Tylko na krótką chwilę?”
Stwierdziłam, że i tak miałam szczęście.
Retroszajka obudziła Kattis. Moja przyjaciółka zeszła do mnie na dół, na kawę w magazynie, a kilkoro spokojniejszych klientów rozglądało się w tym czasie po sklepie.
– Zadzwoniłam do Kallego. Powiedziałam mu, że musimy pogadać, a on wcale nie był zdziwiony.
– Świetnie. Odezwij się do mnie w wolnej chwili. I możesz tu przenocować, kiedy tylko…
– Dzięki, ale wracam do domu.
Kalle już na nią czekał w pikapie. Pomachałam do niego, a on mi odmachał, lekko się przy tym uśmiechając. Kalle, który zawsze wchodził do środka z jakimś krzepiącym okrzykiem. I pełna energii Kattis, która zajmowała się stolarką i pisała artykuły o wystroju wnętrz. Oboje się zmienili. Choć głównie Kattis, co uświadomiłam sobie poprzedniego wieczoru.
Przyjaźniłyśmy się z Kattis od trzeciej klasy podstawówki w Sundbybergu.
Ja pozostałam wierna Sumpan, podczas gdy ona przeprowadziła się do Godsta, gdy dostała swoją pierwszą pracę w gazecie „Norrtelje Tidning”.
Błyskawicznie odnalazła się na wsi. Przemalowała dom i zbudowała szklarnię. Samodzielnie odnowiła zniszczoną ziemiankę, po czym zapełniła ją własnymi dżemami oraz sokami. Ukończyła kurs obsługi piły łańcuchowej i pozyskiwała gałęziówkę w okolicznym lesie.
W kaloszach i kombinezonie roboczym wyglądała jak dziewczyna ze wsi bardziej aniżeli wiele kobiet mieszkających w regionie Roslagen od pokoleń. Aż do dziś.
Niesforne włosy, zazwyczaj niedbale związane tym, co akurat znajdowało się pod ręką, teraz miały długość do ramion i lśniły. Za paznokciami nie było już brudu, za to ozdabiał je francuski manicure. Na mojej kanapie znowu siedziała dziewczyna z miasta. Po dziesięcioletniej nieobecności.
Moja najlepsza przyjaciółka pierwszy raz od wielu lat czuła, że się rozwija. Praca ją pochłaniała. Poświęcała na nią także wolny czas, ale to jej nie przeszkadzało. Wróciła do intensywnego życia, do miasta. I odkryła, że jej się to podoba.
Kalle, który kończył pracę w piątek o siedemnastej i wracał do niej dopiero w poniedziałek rano, nie rozumiał, dlaczego Kattis siedzi przed komputerem przez cały weekend, szlifuje teksty i wysyła mejle do kolegów. Chciał, żeby było tak jak zawsze.
Kattis westchnęła.
– Oddaliliśmy się od siebie.
Cudowny Kalle, który przez ostatni rok gotował i przygotowywał lunchboxy.
Kalle, który nie chciał zmian.
– Ty się oddaliłaś od Kallego?
– Mhm.
– Jak ma na imię?
Szybkie spojrzenie, zawahanie. Kattis wiedziała, że nie okłamie przyjaciółki, która zna ją od trzeciej klasy podstawówki.
– Jakob. Jest dyrektorem artystycznym.
Rozdział 6
Obudził mnie strzał.
Szybko sobie przypomniałam, co to za dzień, i z powrotem opadłam na łóżko. Rozpoczęło się polowanie na łosie.
Ponieważ Rutger i tak miał wyjechać wcześnie rano, zostałam na noc w Söderberdze. Było dopiero wpół do ósmej i próbowałam jeszcze zasnąć, lecz strzał całkowicie mnie wybudził. Wstałam, podeszłam do okna i podciągnęłam roletę. Wiejska droga była pusta, lecz w wysokiej trawie przy szopie naprzeciwko sklepu dostrzegłam innego myśliwego ukrytego w liściach.
Rudego kota Marianne.
Poprzedniej jesieni wybrałam się na polowanie razem z Rutgerem.
Obudził mnie wcześnie rano, gdy za oknem wciąż panował mrok. Sam był na nogach od czwartej, jeszcze raz sprawdził sztucer i usmażył kilka jajek do kanapek na lunch.
W tym czasie, gdy ja próbowałam się dobudzić filiżanką mocnej kawy, Rutger studiował mapę obwodów łowieckich. Jakby ich nie znał. Mój chłopak był podekscytowany jak dziecko w Wigilię. I niesamowicie seksowny w wełnianym swetrze w kolorze mchu.
Dzień wcześniej byliśmy w Norrtälje i kupiliśmy dla mnie sweter Helly Hansen, spodnie myśliwskie i buty.
– Buty myśliwskie? Nie mogę pójść w kaloszach?
Sceptycznie przyjrzałam się górze rzeczy, które wybrał Rutger. Kilka tysięcy koron na jeden dzień w lesie.
– Te cienkie, w kwiatki?
– Tak. Nie dadzą rady? Założę grube skarpety.
Rutger się uśmiechnął.
– Nie.
– Okej. Ale odłóż tę idiotyczną czapkę. I kurtkę. Co za dziwny materiał. Przecież mam anorak.
Jego stanowisko myśliwskie znajdowało się na skraju lasu, zaledwie kilometr od pałacu. Dotarliśmy tam o świcie, idąc przez ściernisko.
Zerkałam na Rutgera, nie mogąc się nadziwić, że ja, dziewczyna z miasta, idę teraz za rękę z mężczyzną niosącym na ramieniu strzelbę myśliwską. Prawdziwym mężczyzną, zdążyłam pomyśleć z zadowoleniem, zanim dziewczyna z miasta, którą wciąż miałam w sobie, się skrzywiła.
Rutger popatrzył na mnie podejrzliwie, jakby wiedział, co sobie właśnie pomyślałam. Przystanął, poprawił szelki plecaka i pocałował mnie na środku pola.
Kiedy spojrzałam w niebo, zobaczyłam klucz gęsi do złudzenia przypominający serce.
Ale kilka godzin później moje zakochanie nie miało już żadnego znaczenia. Myślałam tylko o nieprzemakalnej kurtce z gore-texu z przedłużonymi plecami, której nie wzięłam na polowanie.
Rutgera kompletnie nie wzruszały zimno i wiatr, ponieważ miał na sobie ciepłe, praktyczne ciuchy. A ta jego czapka uszatka z futerkiem w środku wcale nie wyglądała śmiesznie.
– Zimno ci?
– Nie, nie. Spoko.
Zacisnęłam zęby, żeby nimi nie szczękać. Zgrabiałymi palcami napisałam SMS-a do Kattis, w którym poskarżyłam się na swoją głupotę. Rutger stojący obok mnie powoli uniósł sztucer. Wycelował, a ja zauważyłam łosia stojącego na polu i wietrzącego trop w naszym kierunku.
W chwili gdy zadzwoniła Kattis, zobaczyłam, z jaką prędkością może się poruszać łoś.
Ulotniłam się do domu, kiedy nadeszła pora lunchu myśliwych. Nie miałam ochoty się z nimi widzieć. Jeden z nich, który siedział niedaleko nas, wysłał SMS-a Rutgerowi, który oczywiście miał wyciszoną komórkę.
To była krótka wiadomość:
„Co do cholery???”.
W tym roku Rutger spytał mnie trochę z obowiązku, czy wybieram się z nim na polowanie.
– Może w przyszłym roku. Okej?
– Jasne.
Usłyszałam ulgę w jego głosie.
Tego dnia miałam ważniejsze rzeczy do roboty. Jedząc śniadanie, co najmniej setny raz podziwiałam swoją kawalerkę, która była na tyle mała, że z kuchni widziałam sypialnię i salon.
Mieszkanie nad dawnym sklepem spożywczym nie było remontowane przez sześćdziesiąt lat i gdy je pierwszy raz zobaczyłam, niemal brakło mi tchu. Kuchnia z krzywymi jasnoszarymi szafkami, półką Redą na przyprawy i podłogą w biało-zieloną szachownicę. Łazienka, w której miętowo-czarna ceramika z lat pięćdziesiątych wciąż lśniła. I sypialnia z metalowym łóżkiem i prawie stuletnią tapetą.
Göran Jansson, syn ostatniego właściciela sklepu spożywczego, z rezygnacją oprowadzał mnie po tym mieszkaniu. Wszyscy potencjalni klienci, którym je pokazywał, widzieli w tym miejscu tylko beznadziejny obiekt do remontu.
A ja zobaczyłam spełnienie swoich marzeń.
Rozdział 7
– Nie sądzę, żebym kiedykolwiek była w stanie wyprowadzić się ze swojego cudownego mieszkania – powiedziałam do Lillan w drodze do domu Britty.
Prowadził Kjelle, jak zwykle tylko jedną ręką i z zawrotną prędkością. Ostatniego dnia października miał odstawić swoje amerykańskie auto do przechowalni, ale o tym zapomniał. Lillan odwróciła się do mnie i zdziwiona spojrzała na mnie znad oprawek okularów przeciwsłonecznych.
– Ależ skarbie! Dlaczego miałabyś się wyprowadzać?
– Cóż, Rutger chce, żebym z nim zamieszkała. W pałacu. To znaczy: na stałe.
– Daj spokój! Wszystko w swoim czasie! Przeprowadzisz się, gdy do tego dojrzejesz!
– Mhm. Może. Tak, masz rację.
Kjelle zachichotał i objął Lillan ramieniem.
– Moja Lillan ma zawsze rację. Jesteśmy na miejscu. U Britty.
Usłyszałyśmy z Lillan „Pa, dziewczęta”, po czym amerykańskie auto odjechało z głuchym pomrukiem. Kjelle miał skoczyć do Älmsta obejrzeć gaźnik, który znalazł na Blocket.
Wolno podeszłyśmy do domu Britty żwirową ścieżką otoczoną pięknymi rabatami. Lillan zapaliła papierosa i mocniej otuliła się jesiennym płaszczem. Ja zwolniłam kroku.
– Co się dzieje? – zaniepokoiła się Lillan.
– Jakoś mi nieswojo.
– Cóż, to wszystko jest trochę dziwne. Ale Britta miała poczucie humoru! Pewnie stwierdziła, że szukanie skarbu to fajna sprawa!
– Dzięki, Lillan. Tak to potraktuję.
Dom Britty nie był duży, lecz miał balkon i małą przeszkloną werandę. Lillan zgasiła papierosa i wyjęła klucz z kieszeni płaszcza.
– Proszę! Ty otwórz!
Dokładnie w chwili, gdy brałam od niej klucz, z klonu obok spadł czerwony liść i wylądował na mojej głowie. Lillan zdjęła mi go z włosów i wzięła mnie pod rękę.
– O, pewnie Britta nas przywitała!
Przekręcając klucz w zamku, czułam się, jakbym otwierała drzwi do przygody.
Kuchnia była niewielka, ale za to z widokiem na ogród. Ściany miały biały kolor, a fronty szafek jasnoszary. W niektórych miejscach ze ścian odchodziła farba, co świadczyło o tym, że minęło wiele lat od ostatniego malowania.
A może Britta lubiła styl shabby chic? Uśmiechnęłam się na samą tę myśl.
Jadalnia sprawiała wrażenie przytulnej. Duży stół przykrywała kolorowa cerata. Jedno z krzeseł patyczaków było wysunięte. Wszystko wyglądało tak, jakby właścicielka domu wyszła tylko na chwilę i miała zaraz wrócić z policzkami czerwonymi od zimna. Włączyć radio stojące na parapecie i zaparzyć kawę.
Ostatnie pomieszczenie na parterze było największe. Stanęłam w drzwiach do salonu.
– Wow!
Stały tam fotel „Miś” z oryginalną niebieską tapicerką oraz pasująca do niego ława projektu Stiga Lindberga. Regał na książki przy dłuższej ze ścian zaprojektował Bruno Mathsson, podobnie jak dwa fotele ustawione tuż przed nim.
Zasłony, dywany, obrazy na ścianach… Britta urządziła swój salon skandynawskimi klasykami. I interesowała się designem dużo bardziej, niż dała to po sobie poznać.
– Niezłe ziółko z tej Britty! – stwierdziłam.
– Hi, hi! Wiedziałam, że spodoba ci się ten salon!
– Tak, jest fantastyczny. Może to jest ten skarb?
– O, nie, moja droga! To by było zbyt proste.
Oczywiście miała rację, chociaż rzeczy w tym pokoju były warte kilkaset tysięcy koron. Otworzyłam usta, ale Lillan mnie ubiegła.
– Nie! Nie chcę tych sprzętów! A Lars-Åke jest na tyle głupi, że wywiózłby to wszystko na śmietnik!
– Albo komuś dał?
– Na to jest za skąpy! A więc pałac albo śmietnik! Wybór należy do ciebie!
Rozmawialiśmy z Rutgerem o tym, żeby dawny domek ogrodnika, w którym tylko przez jeden sezon mieścił się sklep z antykami, przerobić na domek gościnny. To był projekt eksnarzeczonej Rutgera, a w rzeczywistości przykrywka dla sprzedawania kradzionych rzeczy.
Pomyślałam, że piękne meble Britty będą tam idealnie pasować.
– Okej, wezmę te meble.
– Wspaniale! Chodź na górę!
Kiedy Lillan otworzyła drzwi do sypialni Britty, odniosłam wrażenie, jakbym przeniosła się do świata Baśni tysiąca i jednej nocy. Pokój miał czerwone ściany i orientalny dywan, który pokrywał prawie całą podłogę. Złota narzuta mieniła się w słońcu.
Mój wzrok przykuła wiekowa skrzynia. Pod datą zapisaną ozdobnym pismem zobaczyłam coś, co sprawiło, że wstrzymałam oddech.
Skrzynia miała zamek, ale nie było w nim klucza.
Rozdział 8
Zapomniałam wziąć ze sobą klucz, który został w kopercie razem z listem Britty.
Czekanie na Kjellego okropnie mi się dłużyło. Krążyłam niespokojnie po salonie, podnosiłam do góry ceramikę, chociaż wiedziałam, jakie znajdę tam stemple i znaczki. Lillan usiadła i zaczęła przeglądać tygodniki.
W końcu usłyszałyśmy silnik V8, szybko wyszłyśmy na zewnątrz i zamknęłyśmy drzwi na klucz, zanim Kjelle zdążył wysiąść z samochodu. W drodze do domu, do Söderbergi, rozbawiony słuchał naszej podekscytowanej relacji.
– Skrzynia ze skarbem? A co, jeśli Britta schowała tam tylko swoje stare pamiętniki i listy miłosne? He, he.
Pół godziny później byliśmy z powrotem w domu Britty. Mój pikap ustanowił nowy rekord prędkości na krętych drogach Roslagen. Ledwo uniknęłam czołowego zderzenia z traktorem na ostrym zakręcie. Traktorzysta pokazał mi środkowy palec.
Ach ci dzisiejsi rolnicy. Zachowują się jak miejscowi gangsterzy.
Podjeżdżając wąską szutrówką pod dom Britty, nieco zwolniłam. W oknie jednego z sąsiednich budynków poruszyła się firanka, ale tym razem nie spadł mi na głowę żaden liść, gdy otwierałam drzwi. Poczułam jedynie zimny podmuch wiatru i ucieszyłam się, że nie jestem na polowaniu na łosie.
Pokonałam schody trzema dużymi susami. W sypialni Britty pochyliłam się nad skrzynią i włożyłam klucz do zamka. Pasował i okazało się, że Kjelle miał rację. Skrzynia była wypełniona pamiętnikami i kalendarzami.
Ale na samym wierzchu leżał plik kremowych kopert. Na jednej z nich, mniejszej od pozostałych, dostrzegłam swoje imię napisane pięknym, starodawnym charakterem pisma, niebieskim atramentem. Usiadłam na dywanie i niezdarnie rozerwałam kopertę
Droga Anno-Liso!
W swoim długim życiu kilka razy udało mi się spotkać osobę, o której pomyślałam, że to moja bratnia dusza. Tak też się stało, gdy Lillan zabrała mnie ze sobą na popołudniową kawę, żebym Cię poznała.
I wiesz co, Anno-Liso. Podejrzewam, że Ty poczułaś to samo.
Chcę, żebyś wiedziała, że te nasze krótkie tête-à-tête, po tym jak wszyscy już sobie poszli do domu, wiele dla mnie znaczą. Przy Tobie nie czuję się jak staruszka, tylko jak Britta, dziewczyna ze spożywczaka, która dokładnie tak jak Ty potykała się na tych przeklętych schodach.
Poza tym przypominasz mi Maj, moją najlepszą przyjaciółkę, której brakuje mi od prawie dwudziestu lat. Śmiałyśmy się tak jak teraz ja z Tobą, Anno-Liso.
Ale mimo wszystko mam dziewięćdziesiąt sześć lat i czuję, że niebawem spotkam się z Maj. Zaczęłam o tym marzyć. Jestem ostatnio taka zmęczona i przesypiam większość dnia. Śnię wtedy o Maj, o swojej młodości i mężczyźnie, z którym mam nadzieję się jeszcze spotkać.
Kiedy czytasz ten list, mnie już nie ma na tym ziemskim padole. Może siedzę na jakiejś chmurce z Maj, patrzę na Ciebie i chichoczę razem z nią, widząc Twoją zdumioną minę. Zastanawiasz się, gdzie ukryłam ten skarb. Czy naprawdę istnieje?
Owszem, istnieje. Zaraz dostaniesz mapę, która pozwoli Ci do niego dotrzeć.
W skrzyni, którą właśnie otworzyłaś, leży dziesięć kopert z listami. To moje wspomnienia. Do każdej dekady dołączona jest jedna wskazówka. Po przeczytaniu dziesięciu listów zyskasz komplet wskazówek, które, mam nadzieję, pozwolą Ci znaleźć skarb.
Oczywiście mogłabym Ci go dać bez tych wszystkich komplikacji, ale to by nie było takie zabawne, prawda? Na ile zdążyłam Cię poznać, moja nowa przyjaciółko, to wydaje mi się, że tak jak ja lubisz szukać skarbów.
Podczas naszych rozmów głównie chciałam się dowiedzieć, co do tej pory zrobiłaś i czym się obecnie zajmujesz, i nie opowiadałam zbyt wiele o sobie. Teraz poznasz Brittę, czy tego chcesz, czy nie (hi, hi!).
Tak się cieszę, że zdążyłam napisać te listy, zanim zmęczenie całkiem nie odebrało mi sił. Zaraz zamknę skrzynię i dopilnuję, żebyś w odpowiednim czasie dostała klucz.
Twoja przyjaciółka, Britta
Na kopercie leżącej na samej górze Britta napisała „Lata 30., część I”.
Nie chciałam rozrywać koperty, więc rozejrzałam się po sypialni w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym ją otworzyć, ale musiałam zejść na dół, do kuchni, po nóż.
Na blacie stała miska z mandarynkami, które przypomniały mi o tym, że dawno minęła pora lunchu i że od śniadania nic nie jadłam. Otworzyłam lodówkę i głodna przyjrzałam się opakowaniu chleba Hönö i serowi grevé.
Czy w domu zmarłej osoby obowiązują dobre maniery?
Głód i zdrowy rozsądek zwyciężyły. Pomyślałam, że jakkolwiek patrzeć, Britta powierzyła mi historię swojego życia, więc na pewno nie miałaby nic przeciwko temu, żebym zrobiła sobie dwie kanapki z tego, co znalazłam w jej lodówce. Zjadłam je przy stole w jadalni, teraz zacienionej, ponieważ słońce się przesunęło.
Za oknem stał domek dla ptaków. Britta często mi o nich opowiadała.
– Trzeba mieć nasiona słonecznika i inne przysmaki. Wtedy przylatują gile. Zimą mnie odwiedzały, ale sąsiadki, która tylko wiesza im kule tłuczczowe, już nie. Hi, hi.
W tym momencie na daszku domku dla ptaków wylądowała samotna sikorka i skonsternowana zajrzała do środka. Nadchodzi zima i w domku nie ma jedzenia?
Pomyślałam, że następnym razem wezmę ze sobą ziarna. Kuli tłuszczowych nawet nie brałam pod uwagę.
Siedząc w fotelu „Miś” z podkulonymi nogami, otworzyłam kopertę. Trzy kartki maszynopisu z odręcznym nagłówkiem „Dziewczyny ze spożywczaka” w tym samym niebieskim kolorze, który pojawił się na kopertach.
Rozdział 9
Anno-Liso, potrafisz sobie wyobrazić życie bez prądu i bieżącej wody? Ja dorastałam w takich warunkach. Do tego ciężka praca od dziecka. Moi rodzice mieli gospodarstwo, na którym ja i moi bracia pomagaliśmy. W tamtych czasach to było oczywiste, że dzieci mają pracować na roli.
Moi bracia, Sven i Valter, byli urodzonymi rolnikami. Starszy, Sven, miał przejąć gospodarstwo. Valter z czasem został dzierżawcą w Estunie.
Za to ja chciałam się stamtąd jak najszybciej wyrwać.
Lubiłam słuchać włóczęgów, którzy pojawiali się u nas na początku wiosny. Oferowaliśmy im kanapki i nocleg na sianie, zaraz po tym, jak tata konfiskował im zapałki. Odwzajemniali się wieściami ze świata i pełnymi anegdot gawędziarskimi opowieściami. Niektórzy z nich byli w Sztokholmie, stolicy znajdującej się zaledwie dziewięćdziesiąt kilometrów od nas, ale w której nie był nikt, kogo znałam.
W Sztokholmie, w wysokich kamienicach, mieszkało mnóstwo ludzi. Wszędzie paliło się światło. W oknach, na ulicach, w witrynach sklepowych. U nas elektryczność miała się pojawić dopiero za dziesięć lat i na początku tylko w oborze.
Razem z braćmi siedziałam w kuchni i z zapartym tchem słuchałam opowieści włóczęgów.
– Ja też chcę zostać włóczęgą – oświadczyłam pewnego dnia i pamiętam, że wszystkich tym rozbawiłam.
– Tak, dobrze ci idzie jedzenie kanapek – stwierdził Valter.
Uwielbiałam szkołę i naukę.
Chociaż chodziliśmy do niej pieszo, cztery kilometry bez względu na pogodę, nie opuściłam ani jednego dnia podczas sześcioletniej podstawówki. I miałam najlepsze oceny w klasie, lepsze od dzieci bogatych rolników. Pewnie ciekawi Cię, czy chciałam się uczyć dalej. W latach trzydziestych ubiegłego wieku dla dziewczyny ze wsi to nie była taka prosta sprawa. Wiedziałam, że w ten sposób nie uda mi się wyrwać w świat.
Ale jeśli bardzo mocno się czegoś pragnie i jest się zdeterminowanym, tak jak ty i ja, Anno-Liso, to w końcu pojawiają się jakieś możliwości.
Jesienią, gdy skończyłam piętnaście lat, moi rodzice pozwolili mi pójść na jeden semestr do szkoły gospodyń w Norrtälje. Mama nie miała już siły słuchać mojego marudzenia. Poza tym pewnie sobie pomyślała, że z takim wykształceniem łatwiej mi będzie sobie znaleźć dobrego męża.
Myślisz, że suszyłam matce głowę, żeby uczyć się najnowszego sposobu konserwowania żywności albo że interesowało mnie maglowanie pościeli?
Nic z tych rzeczy!
Liczyłam na to, że w szkole gospodyń poznam dziewczęta, które mi powiedzą, jak szukać pracy. Następnej wiosny odezwała się do mnie Mary. Jej kuzynka Maj pracowała jako sprzedawczyni w spożywczaku w Söderberdze i Mary przyszło do głowy, że może to coś dla mnie.
Maj siedziała na schodach spożywczaka z rudym kotem, gdy podjechałam tam rowerem pewnego wiosennego dnia, by porozmawiać z Bedą Jansson o posadzie sprzedawczyni. To był dokładnie taki kot, jakiego teraz mają Birger i Marianne. Zdaje się, że to miejscowa rasa.
Od razu przypadłyśmy sobie z Maj do gustu. Świetnie się dogadywałyśmy!
Wszystkiego mnie nauczyła. Przelewałam do butelek mleko, które każdego ranka dostarczali rolnicy, i na kolanach szorowałam podłogę w magazynie. Kiedy nadeszło lato, robiłam to tak szybko jak Maj, i czasami miałyśmy trochę czasu, żeby odpocząć na ławce przy schodach i zjeść kanapkę.
Codziennie budziłam się podekscytowana. Co tego dnia wymyślimy z Maj? Maj była starszą ode mnie o rok, niewysoką, słodką blondyneczką, lecz dwa lata pracy w sklepie sprawiły, że wydawała się dojrzała jak na swój wiek.
Żartowała sobie ze wszystkich rówieśników robiących zakupy dla swoich matek, więc ci najbardziej nieśmiali, widząc nas na ławce, woleli nie zatrzymywać się przy naszym sklepie i jechali rowerem dalej. Ze starszych chłopaków też sobie żartowała, ale ci często odpowiadali jej jakąś ciętą ripostą i te ich rozmowy sprawiały, że się czerwieniłam i odwracałam wzrok.
Maj tylko się śmiała, zarówno z nich, jak i ze mnie. Uwielbiała żartować i ciągle się śmiała. Wyjątkiem był ten rok, gdy życie jej nie oszczędzało.
Kiedy miałyśmy chwilę wolnego między różnymi zajęciami w magazynie, Maj uczyła mnie tańczyć. A w nasze wolne środowe popołudnia ja pokazywałam jej, jak się szyje. Moja nauczycielka świetnie szyła i na zajęciach rękodzieła nauczyła nas szyć spódnice i sukienki. Materiały kupowałyśmy z rabatem w naszym sklepie.
Tak to było w tamtych czasach. W spożywczaku kupowało się wszystko, od solonego śledzia, po tkaniny i tapety. Pomyśl, Anno-Liso, gdybyś tak mogła cofnąć się w czasie i odwiedzić swój sklep osiemdziesiąt lat temu! Wiem, że chciałabyś ze sobą zabrać wszystkie metalowe puszki z kawą icukierkami.
Prawdopodobnie byłabyś zdziwiona, ile rzeczy mieści się na półkach i w szafkach za ladą. To było na długo przed erą sklepów samoobsługowych, każdą rzecz klientowi podawali Beda i Leonard Janssonowie lub ich syn George, który również tam pracował.
Tak więc kupowałyśmy materiały oraz nici na grubych drewnianych szpulach i szyłyśmy letnie sukienki, a potem w nich tańczyłyśmy. I próbowałyśmy robić sobie fryzury, które widziałyśmy w tygodnikach (rany boskie, musiałyśmy wyglądać strasznie!).
Kiedy nadeszło lato, byłyśmy gotowe na tańce, na które jeździłyśmy rowerami. Do Väddö i Estuny oraz wszędzie tam, gdzie w sobotnie wieczory odbywała się zabawa.
– Czołem, chłopaki! – mówiła Maj, gdy już odstawiłyśmy rowery, poprawiłyśmy sukienki i nałożyłyśmy na usta odrobinę czerwonej szminki.
– Witaj, piękna Maj! – odpowiadał zawsze któryś z wyelegantowanych chłopaków, po czym porywał do tańca moją przyjaciółkę.
Cóż, mnie też zawsze ktoś prosił na parkiet! Wprawdzie mocno wyrosłam i nie umiałam flirtować, lecz nie byłam całkowicie nieporadna po wiośnie spędzonej w towarzystwie Maj. Poza tym miałam przecież płomiennie rude włosy, co w oczach wielu mężczyzn dodawało mi atrakcyjności.
Przetańczyłyśmy z Maj całe lato, ale ani ja, ani ona nie spotykałyśmy się na stałe z żadnym chłopakiem. Dopiero zaczęłam poznawać świat i zamierzałam dalej go eksplorować, wykraczając poza to, co już odkryłam, czyli taniec, całowanie i palenie papierosów, zanim zacznę wcielać w życie wiedzę zdobytą w szkole gospodyń. A Maj chciała się po prostu dobrze bawić.
Jesienią dalej miło spędzałyśmy czas, chodząc na wciąż organizowane tańce. Cieszyłyśmy się wtedy ogromną popularnością i gdy w grudniu Leonard Jansson zaczął marszczyć czoło na widok listów, które do nas przychodziły, robiłyśmy niewinne miny. Listonosz przyniósł więcej kartek świątecznych zaadresowanych do Maj i do mnie niż do całej rodziny Janssonów. Na większości z nich pod życzeniami był podpisany ten sam mężczyzna, a na części z nich tajemniczy „Przyjaciel”.
Jak przystało na odkrywczynię, zaczęłam pisać pamiętnik i przelewać na papier wszystkie życiowe zwroty akcji. Pierwsze zdanie napisałam pierwszego stycznia tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego roku i od tamtej pory pisałam codziennie po kilka zdań.
Pamiętniki dobrze mi do tego służyły. Podczas lektury wróciły zapomniane przeze mnie osoby i wydarzenia, lecz pewnych fragmentów nie musiałam czytać, ponieważ doskonale to pamiętałam.
Tamtego kwietniowego dnia w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym roku napisałam tak:
„Dzisiaj w sklepie pojawił się młody hrabia Waldemar Scheede i kupił papierosy! Przyjechał do Söderbergi nowym samochodem. Był bardzo grzeczny i miły. «Może chce się panienka wybrać na przejażdżkę?» – zażartował sobie hrabia, widząc, że przyglądam się autu. Jego propozycja kompletnie mnie zaskoczyła. Widząc moją reakcję, zaśmiał się dość głośno, a pozostali klienci zaczęli się na nas gapić. Kiedy odjechał, Maj ostrzegła mnie przed nim, twierdząc, że hrabia Waldemar to flirciarz. I pewnie miała rację! Ale ja wciąż słyszę ten jego śmiech. Taki ciepły i… Ech, co się ze mną dzieje? Rozmyślam o śmiechu hrabiego… Pora spać, jutro czeka mnie długi dzień!”.
Cóż, rozmyślanie o młodym hrabim Waldemarze rzeczywiście nie było rozsądne i doprowadziło do tego, że ruszyłam z nim w podróż mojego życia.
Rozdział 10
Podskoczyłam na dźwięk komórki.
Na zewnątrz zapadł zmrok i zrobiło się późno. Rutger chciał wiedzieć, gdzie się podziewa jego dziewczyna. Milczał, gdy opowiadałam mu o wspomnieniach Britty i o tym, że mają mi pomóc w znalezieniu skarbu.
Potem przyznałam się do tego, że zajrzałam do lodówki Britty, zrobiłam sobie dwie kanapki i poczułam się oskarżona o kradzież przez głodną sikorkę. Wtedy usłyszałam ten jego głośny, ciepły śmiech. Śmiech, który za każdym razem sprawiał, że zalewała mnie fala miłości, śmiech, na który od razu zwróciłam uwagę, gdy tylko poznałam Rutgera.
Wciąż siedziałam z listami Britty w ręku, wpatrując się w ostatnie linijki jej pierwszej wiadomości. W tej zapierającej dech w piersiach chwili przeszłość spotkała się z teraźniejszością, życie Britty z moim.
O co tak naprawdę chodziło Britcie z tym poszukiwaniem skarbu?
Niechętnie odłożyłam kopertę i zamknęłam skrzynię. Nie sięgnęłam po następny list, ponieważ Rutger czekał na mnie z pyszną kolacją.
Kiedy wjechałam na dziedziniec, podszedł do mojego auta i dał mi szybkiego buziaka, po czym chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Ale nie do kuchni, tylko do stodoły.
Ziemie Solstaholm były dzierżawione od kilkudziesięciu lat, a budynki rolnicze stały puste. Wyjątek stanowiła stodoła, w której znajdowały się traktor ogrodowy, odśnieżarka oraz inne maszyny. I ciągnik Rutgera, duży, czerwony nuffield z początku lat sześćdziesiątych.