14,99 zł
Nicholas jest biegły w rycerskim rzemiośle. Walczy dla zapłaty, bo musi odbudować rodową siedzibę i spłacić długi. Gdy po latach wraca do domu, jest już zupełnie innym człowiekiem. Przywykł do awanturniczego życia, a na spokojnej wsi trudno o przygody. Zarządzanie majątkiem męczy go bardziej niż wymachiwanie mieczem. Jednak najbardziej cierpi z powodu utraty ukochanej Matildy - teraz wdowy po jego najlepszym przyjacielu. Chętnie wyruszyłby na kolejną bitwę, ale zmienia plany i obiecuje otoczyć Matildę opieką. Zadanie okazuje się trudniejsze, niż zakładał. Kocha Matildę coraz mocniej, lecz wyznanie miłości kobiecie opłakującej męża jest wysoce niestosowne… chyba że ona odwzajemnia te uczucia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 264
Nicole Locke
Rycerski honor
Tłumaczenie: Alina Patkowska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Reclaimed by the Knight
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd., an imprint of HarperCollinsPublishers, 2018
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2018 by Nicole Locke
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-6724-3
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Wrzesień 1295 rok
Gdy dziecko mocno ją kopnęło w dół brzucha, Matilda głośno westchnęła.
– Co się stało? – zapytała Bess, przepatrując pole w poszukiwaniu kłosów przeoczonych podczas późnych żniw.
Matilda często powtarzała, że nic nie powinno się zmarnować, i cieszyła się, gdy zebrała cały worek niczym pracowity poszukiwacz skarbów, który dzięki swoim znaleziskom może wyżywić rodzinę.
– Ona znowu kopie – odparła.
– Dzisiaj to jest dziewczynka?
Matilda wciąż pamiętała ostry ból, który pochwycił ją rankiem, kiedy wstawała z łóżka. Dziecko wierciło się tak bardzo, że ledwie zdołała przełknąć kawałek chleba, a teraz szamotało się jak przestraszony królik.
– Na pewno dziewczynka. – Wyprostowała się i przycisnęła dłoń do dolnej części pleców.
To nie był ani pierwszy, ani ostatni kopniak tego dnia. Zbierała kłosy nisko pochylona nad ziemią, a dziecko domagało się, by wyprostowała się i przeciągnęła. Z ulgą zaspokoiła życzenie niecierpliwej istotki, choć wiedziała, że chwila wytchnienia nie potrwa długo. Pracy było dużo, całe rodziny krążyły po polach z workami.
Nieopodal nich przycupnęła Agnes, jedyna córka szewca, ale zamiast zbierać kłosy, stawiała z nich domki. Matilda była ciekawa, który z jej braci pierwszy zniszczy to dzieło.
Bess wyprostowała się, tupnęła nogą i oznajmiła z nieskrywaną ironią:
– Skoro tak się upierasz, to może rzeczywiście będzie dziewczynka.
– Uważasz, że jestem śmieszna, gdy mówię to z taką pewnością?
– Nie wiem, czy aż śmieszna, ale ja, w przeciwieństwie do ciebie, słucham, co mówi Rohesia. A ona mówi, że jak na dziewczynkę masz za nisko brzuch. Upierasz się przy córce tylko dlatego, że z natury jesteś przekorna, a także ze względu na charakter Rogera… – Bess gwałtownie zacisnęła usta.
– Nie przejmuj się – cicho powiedziała Matilda.
Bess zamartwiała się tylko z jednego powodu: gdy była przekonana, że kogoś zraniła. Niestety zdarzało się tak wcale nierzadko przez jej zbyt prędki język, za którym nie nadążała głowa.
Jednak tym razem, choć Matilda naprawdę poczuła się zraniona, stało się tak nie dlatego, że przyjaciółka wspomniała o jej mężu, lecz dlatego, że już go nie ma na tej ziemi.
– Wybacz mi. – Bess przyłożyła dłonie do policzków. – Ciągle zapominam.
– Nie mam ci czego wybaczać. To dopiero dwa miesiące.
Bardziej by ją bolało, gdyby nikt nie wspominał o Rogerze, bo ten mężczyzna, jej mąż i przyjaciel z dzieciństwa, naprawdę zasługiwał na pamięć. Z pewnością też zasługiwał na lepszą żonę niż ona. Ale już za późno, by tego żałować.
Bess w wyrazie dezaprobaty dla samej siebie potrząsnęła głową i powiedziała ze skruchą:
– Przeze mnie czujesz się jeszcze gorzej.
Tylko przez chwilę. Matilda pragnęła, żeby córka odziedziczyła zrównoważony charakter ojca, dlatego próbowała nie obciążać jej żadnymi smutkami, również własnymi.
– Jak zwykle. – Rozluźniła zaciśnięte gardło i dodała: – Mogę już tylko czekać, aż powiesz coś tak bardzo przykrego, że już gorzej się nie da.
– Nie będziesz musiała długo czekać. – Bess żałośnie wykrzywiła usta.
– Wolałabym jak najdłużej, najlepiej na święty nigdy. – Matilda uścisnęła jej dłoń. – Cieszę się, że zapomniałaś, że go nie ma. Jakby nadal był wśród nas. – Na moment popadła w zadumę. – Wspomnienia o nim sprawią, że będzie przy nas jak żywy, kiedy dziecko już się urodzi.
Spojrzenie Bess złagodniało, gdy popatrzyła na nabrzmiały brzuch Matildy.
– Będzie, jak zechcesz.
– Cieszę się, że tak mówisz. I proszę, nie zapominaj, że staram się nie denerwować, bo ona potrzebuje jak najwięcej spokoju. Dobrze by było, gdybym w jakiś sposób zdołała jej przekazać pamięć o Rogerze, dzięki czemu ojciec zawsze będzie przy niej.
Rogera, jej męża i najbliższego przyjaciela, można by uznać za całkowite przeciwieństwo Matildy. W dzieciństwie była nieposkromionym dzieckiem, wciąż płatała figle i wymyślała karkołomne zabawy, natomiast on był zrównoważony, opiekuńczy i troskliwy. Ona potrzebowała jego spokoju, a on… on po prostu pragnął jej.
Po śmierci Rogera przysięgła sobie, że spróbuje się do niego upodobnić, żeby dawać dziecku dobry przykład. Do oczu napływały jej łzy, ale gdyby się rozpłakała, przyjaciółka mogłaby uznać, że naprawdę ją uraziła. Więc zamrugała, dzięki czemu łzy nie popłynęły, za to wzrok się wyostrzył, i ujrzała na horyzoncie znajomą sylwetkę jeźdźca.
– Louve zaraz tu będzie – powiedziała.
Bess odwróciła się, by też tam spojrzeć, i odparła:
– Za wcześnie, by miał ogłosić koniec pracy na dziś. Mężczyźni mają jeszcze dużo do zrobienia w polu. Czyżby coś się stało?
Zaniepokojona Matilda oparła dłoń na brzuchu. W tym stanie nie zdołałaby szybko uciec, więc miała dodatkowy powód do trwogi, zaraz jednak stwierdziła uspokajającym tonem:
– W razie jakiegoś zagrożenia nie przyjechałby sam.
Bess uniosła spódnice. Mimo znacznej tuszy w razie konieczności dałaby radę szybko gdzieś umknąć.
– Może nie było nikogo, kto mógłby mu towarzyszyć.
– Nie było nikogo? Louve mógł, ale nikt inny już nie? – zaoponowała Matilda. – Jeśli przyjechał sam i o tej porze, to na pewno chce porozmawiać o zwykłych sprawach. No wiesz, wybuchła kłótnia, ktoś zgubił rabosz[1] czy coś takiego.
– Macie za dużo pracy. Jest was tylko dwoje, żeby wszystkiego dopatrzyć. Tak się nie da.
– Wkrótce kogoś znajdziemy.
Do śmierci Rogera we troje sprawowali nadzór nad majątkiem, lecz teraz było ich tylko dwoje: Louve, który był głównym zarządcą, a także pełnił rolę ekonoma, osobiście doglądając prac rolnych, oraz Matilda, która zarządzała dworem i pomagała w rozstrzyganiu sporów. Układ, choć nietypowy, dobrze się sprawdzał. Kiedy Nicholas, właściciel Mei Solis, szykował się do wyjazdu, by zdobyć pieniądze, których majątek rozpaczliwie potrzebował, powierzenie wszystkich bieżących spraw dwojgu przyjaciołom oraz narzeczonej wydawało się rozsądnym posunięciem, skoro planował wrócić najdalej za dwa lata. Jednak minęło ich aż sześć, do tego Nicholas zerwał zaręczyny z Matildą, lecz układ nadal trwał, ponieważ dobrze służył wszystkim. Matilda poślubiła Rogera i nawet jeśli szeptano o niej za plecami, to nikt nie kwestionował jej autorytetu przy rozstrzyganiu sporów. Również za jej sprawą nie dochodziło do konfliktów między Rogerem a Louve’em.
Chociaż od czasu, gdy Roger…
Nie. Przez cały ten dzień spędzony na polu zbyt często myślała o zmarłym mężu. Otrząsnęła się z przeszłości i podeszła do Louve’a, mając nadzieję, że ubłocone spódnice tak bardzo spowalniają jej ruchy, że wygląda na osobę spokojną.
– Co się stało?
– Przyszedłem was ostrzec. – Louve wskazał za siebie. – Burza idzie zza tamtego wzgórza.
Spojrzała w tamtą stronę, czyli na ciągnące się aż do wzgórza pole, na którym mężczyźni żęli zboże, jednak burzowej chmury ani widu, ani słychu, a niebo było błękitne bez jednego choćby obłoczka. Ale nawet prawdziwa burza nie byłaby wystarczającym powodem, by sprowadzić tutaj Louve’a.
– Powiedz, po co naprawdę przyjechałeś – zażądała.
Może Bess miała rację i naprawdę coś się stało. W takim dniu jak dzisiaj do zbierania ostatnich plonów potrzebna była każda para rąk, a Louve należał do najsilniejszych i najwprawniejszych we władaniu sierpem.
– Nie widzę burzy, a nawet gdyby szła na nas, mogłeś wysłać któregoś chłopaka.
– Owszem. – Louve wzruszył ramionami. – I żaden z nich nie wzdragałby się przed pęcherzami na rękach od ciężkiej pracy. Jednak ja z wielu powodów wolałbym oszczędzić swoje dłonie.
– Och, to zrozumiałe – ze złośliwym uśmieszkiem włączyła się Bess. – Chodzi ci o te hordy kobiet, które się za tobą uganiają.
Matilda z trudem powstrzymała prychnięcie, natomiast Louve, wyginając usta w uśmiechu, odparł:
– Właśnie w tym rzecz. Kobiety miałyby ze mnie ograniczony pożytek, gdybym miał ręce całe w bandażach.
Louve znany był z tego, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach zachowywał się nonszalancko. Po części na tym polegał jego urok, który w połączeniu z błękitnymi jak niebo oczami i czarnymi włosami sprawiał, że kobiety rzeczywiście uganiały się za nim. Z tym że ostatnio całą uwagę poświęcał wdowie Mary.
– Doskonale wiem, co kobiety by o tym pomyślały – zakpiła Bess. – Bardzo by się ucieszyły, gdyby tacy jak ty wreszcie przestali je nękać.
– Ach, Bess, widzę, że jak zwykle stęskniłaś się za mną.
Bess i Louve, od lat pozostający w wielkiej przyjaźni, wciąż sobie docinali. Bess, sporo starsza od nich obojga, była mężatką i miała dorosłe dziecko.
– To cała ja, naiwna i pełna nadziei wciąż czekam, aż nabierzesz trochę rozumu. Ale gdy głębiej się nad tym zastanowię, zaczyna docierać do mnie, że długo będę musiała czekać.
– Przecież wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– A tak, wiem. – Bess skinęła głową. – Marnotrawisz czas na leniwych pogaduszkach, kiedy powinieneś zbierać pszenicę razem ze wszystkimi.
W trakcie tej rozmowy Louve sięgnął po worek Matildy i dorzucił do niego garść kłosów. Dopiero teraz jego zamiary stały się irytująco jasne.
– Przyszedłeś tu, żeby mi pomóc?
Jego usta drgnęły.
– Przyszedłem, żeby ratować zboże. Idzie burza.
Prawda była taka, że Louve wykonywał jej pracę, niebo było błękitne, a żadna burza nie nadchodziła.
– Nie powinieneś tego robić.
– A ty nie powinnaś tak ciężko pracować – odparł Louve ze smutnym uśmiechem.
– Dziecko bardzo kopie – dodała Bess.
– Jesteś po jego stronie? – oburzyła się Matilda. – Pracuję, bo tak trzeba. Mamy w tym roku urodzaj, więc jest więcej zboża do zebrania, ale nic nie powinno się zmarnować. – I dodała w duchu, że dzięki dobrym plonom wszyscy odetchną z ulgą.
– Ten worek jest dla ciebie za ciężki – obstawał przy swoim Louve.
Wbiła wzrok w ziemię, żeby się uspokoić, i wyobraziła sobie stado galopujących koni. Kiedy to nie zadziałało, spojrzała na Louve’a spod przymrużonych powiek i oznajmiła:
– Ujmę to inaczej. Nie pozwolę, żebyś pracował za mnie.
– Roger by…
Uniosła dłoń i zdecydowanie potrząsnęła głową, a Bess wyszeptała:
– O mój Boże…
Jednak Matilda nie zwracała uwagi na przyjaciółkę, a także zignorowała wzmiankę o mężu. Ż ałoba była zbyt świeża, by reagować w stonowany sposób. Mogła albo jawnie rozpaczać, albo niczego nie okazywać, i wybrała ten drugi sposób. To prawda, pragnęła, żeby jej dziecko wiedziało, kim był jego ojciec, lecz by tak się stało, najpierw musi się urodzić i trochę podrosnąć. Jednak do tego czasu Matilda nie życzyła sobie, by przypominano jej o opiekuńczej naturze Rogera, bo powiększało to jej wdowi żal.
– Możliwe, że… że właśnie tego by chciał – powiedziała cicho – ale jestem tutaj i jak wszyscy inni muszę zadbać o zboże. To mój obowiązek. Nie pomagam przy wiązaniu snopów, tylko zbieram kłosy razem z dziećmi.
– Uparta jak zawsze. Co o mnie ludzie powiedzą, jeśli nie zdołam przekonać brzemiennej kobiety? Nigdy nie przestaną gadać – narzekał Louve.
– Dobrze wiesz, że zszargałeś sobie dobre imię już jako dziecko – w swoim stylu włączyła się Bess. – I tak mi się widzi, że…
Za ich plecami rozległy się krzyki. Ze wzgórza zbiegał chłopak, a jesienny wiatr niósł jego wołanie.
– Czy dobrze słyszę, że mamy gości? – zdziwiła się Bess.
Matilda zaczęła uważnie nasłuchiwać, ale chłopak był za daleko. Nikt ich nigdy nie odwiedzał, to oni jeździli do innych wiosek, by sprzedawać swoje towary na jarmarkach. To się zmieni, jeśli w następnych latach plony będą równie obfite, a Mei Solis zyska na znaczeniu i stanie się lokalnym centrum handlowym, ale do tego czasu…
Gdy zdyszany chłopiec zatrzymał się przed nimi, Matilda spytała:
– Goście jadą? – Objęła brzuch, by podtrzymać dziecko, które na szczęście się uspokoiło.
– Jeden gość – sprecyzował chłopak, próbując uspokoić oddech. – A za nim dwa ogromne konie!
Ziemia pod stopami Matildy zakołysała się.
– Spokojnie – szepnęła Bess, chwytając ją za łokieć.
– Jak daleko są? – zapytał Louve.
– Tuż za jałową ziemią – poinformował chłopak.
To oznaczało, że przybywał ze wschodu.
Louve przeniósł wzrok z Bess na Matildę i z powrotem.
– Mam bliżej niż tamci. Wsiądę na konia i powitam go, zanim dotrze do drzew.
Tak naprawdę było to jedyne wyjście, skoro pozostali mężczyźni byli gdzie indziej, a Matilda nie była w stanie się ruszyć.
Nie odrywała wzroku od Louve’a, który wskoczył na siodło i odjechał.
– Nic mi nie będzie – szepnęła. – Daj mi jeszcze chwilę.
Bess, która wciąż podtrzymywała ją za ramię, stwierdziła:
– To żadna niespodzianka, prawda? Wiedziałaś, że ten dzień kiedyś nadejdzie.
Matilda położyła dłoń na jej dłoni. Tak, zawsze wiedziała, że ten dzień nadejdzie. To było tak pewne jak burze i zmiany pór roku. Jak niekończące się wschody słońca i zachody księżyca. Jak upływ czasu. Wiedziała, że znowu zobaczy Nicholasa.
– Tak, zawsze wiedziałam – odparła cicho.
[1] Rabosz – kawałek drewna z zapisanymi w postaci nacięć ważnymi danymi, na przykład przekazane i otrzymane kwoty, ilość zebranego ziarna, przepracowane dniówki. (Przyp. red.).
Nicholas powoli, jakby coś go wstrzymywało, jechał w stronę domu, który był dla ojca więzieniem i przyczynił się do jego śmierci.
Dwór Mei Solis… Co za śmieszna nazwa: Moje Słońce. Był to hołd zubożałego rycerza złożony młodej żonie, Helenie z Katalonii, szóstej córce w familii, która zdobyła na morzu bogactwo, ale nie miała tytułu. Jednak ojciec Nicholasa, prosty rycerz ze zrujnowaną posiadłością, był nieźle ustosunkowany na królewskim dworze w Londynie, dzięki czemu udało mu się poślubić majętną kobietę.
Ojciec promieniał z dumy, gdy przywiózł te radosne wieści. Srebro miało sprawić, że przy mądrych inwestycjach i dobrym zarządzaniu żyzna ziemia wreszcie rozkwitnie.
Nicholas, który miał wtedy sześć lat, doskonale pamiętał dzień przyjazdu Heleny. Ojciec przez wiele miesięcy przygotowywał posiadłość na przybycie żony, więc Mei Solis nigdy nie wyglądało lepiej. Kiedy powóz się zatrzymał, ojciec wbrew obyczajom osobiście pomógł żonie wysiąść. Stanęła obok niego z wysoko uniesioną głową i bladym uśmiechem. Jej jasna, niemal biała suknia wydawała się świecić. Uszyta była z materiału, jakiego Nicholas nigdy wcześniej nie widział. Jego pierwszą i jedyną myślą na widok macochy było to, że słoneczne światło, choć swym blaskiem rozjaśnia ziemię, to nie trwa wiecznie i zawsze znajduje swój kres w mrokach nocy.
Miał rację. Helena otrzymała dość skromny posag. Większą jego część oddała mężowi na utrzymanie posiadłości, a resztę wykorzystała na powrót do Londynu, na dwór królewski, gdzie pozostała pomimo błagań ojca i jego wysiłków, by uczynić Mei Solis lepszym miejscem do życia. Została tam nawet wtedy, gdy Nicholas poinformował ją o nagłym zgonie męża.
Po śmierci ojca Nicholas kilkakrotnie widział Helenę na dworze. Zawsze była otoczona ludźmi i nie miała dla niego wiele czasu, ale uprzejmie się witali i wymieniali kilka zdań, gdyż wciąż łączyła ich umowa. Ojciec zapłacił życiem za utrzymanie majątku, a Nicholas wypłacał Helenie brzęczące monety, by mogła sobie pozwolić na wytworne stroje. To był jego wyrok i jego więzienie. Dopóki będzie musiał płacić Helenie, dopóty nie zdobędzie swobody finansowej.
Przez całą drogę z Londynu towarzyszyło mu bezchmurne niebo, ale piękna pogoda nie złagodziła burzy wspomnień i brutalnych faktów. Zdobycie wystarczającej sumy pieniędzy zajęło mu sześć lat, a w tym czasie stracił przyjaciół, oko i jedyną miłość. Mógłby powiedzieć, że tak naprawdę stracił wszystko.
Spomiędzy nagich szczytów i dolin wyłonił się samotny jeździec. Czyli ktoś wyjechał mu na powitanie.
Nicholas nie życzył sobie powitania. Przez długi czas żył w przekonaniu, że nigdy tu nie wróci, i nie zrobiłby tego, gdyby nie obiecał przyjacielowi, najemnikowi jak on, który zawarł pokój ze swoją przeszłością i odnalazł szczęście, że zrobi to samo. Z tym że mówiąc wprost, nie bardzo wiedział, co mógłby naprawić. Mógł tylko zemścić się na tych trojgu, którzy go zdradzili. Ale choć zadali mu wiele cierpienia, do tej pory nie zdobył się na równie bolesny rewanż. Jednak ta niezałatwiona sprawa wciąż wisiała nad nim i nie dawała mu spokoju. Dlatego przybył tu i jechał samotnie drogą, której już nigdy nie miał zamiaru przemierzyć.
Zamierzał spędzić zimę w swoim starym domu o niedorzecznej nazwie, wymierzyć sprawiedliwość ludziom, którzy go zawiedli, a potem znowu zniknąć. Miał nadzieję, że uwolniony od boleśnie jątrzącego poczucia zdrady, wreszcie będzie mógł poszukać dla siebie przyszłości. Musiał zatem dokonać zemsty, bo tego, co mu uczyniono, nie da się zbyć zwykłymi przeprosinami i zadośćuczynieniem. Nienawiść była jedynym uczuciem, jakim Nicholas karmił się od trzech lat. Niczego już nie mógł naprawić. Stracił wszystko, co było cenne w jego przeszłości, więc niczego nie mógł tu zyskać. Mei Solis było dla niego pustym miejscem, domem bez duszy.
Gdy jeździec się zbliżył, Nicholas rozpoznał Louve’a, przyjaciela z dzieciństwa, ale nawet to go nie ucieszyło. Louve zbyt ostro ściągnął wodze i koń zarył kopytami w ziemię. Już jako dzieciak był doskonałym jeźdźcem, więc jedynym powodem tak gwałtownej i niekontrolowanej reakcji mogło być tylko to, że zauważył twarz Nicholasa.
Bliznę miał już od lat. Ostrze trafiło w brzuch i przeszło przez pierś, a potem jednym ruchem nadgarstka wróg poprowadził czubek miecza przez twarz, zahaczając o lewe oko. Teraz w tym miejscu widniała tylko srebrzysta szrama, a Nicholas nigdy już nie uniesie lewej powieki. Ale było to również błogosławieństwo, bo przez to, że nie widział po lewej stronie, tym pilniej ćwiczył z mieczem i tym zacieklej walczył. Jako najemny rycerz odnosił korzyści ze swojej blizny, ale dla szlachetnie urodzonego pana na włościach było to obciążenie. Będzie musiał znosić pytania o to, jak ją zdobył, i omijać prawdę lub po prostu kłamać, bo gdyby powiedział prawdę, usłyszałby przerażone westchnienia, a co gorsza, naraziłby się na litość. Wiedział o tym i chociaż zwykle nie nosił przepaski na oko, nałożył ją, gdy wyruszył do domu. Przepaska zakrywała najbardziej okaleczony fragment twarzy, a mimo to koń Louve’a omal nie stanął dęba, gdy jego pan stanowczo za mocno szarpnął wodze.
Nicholas dopiero wjechał na swoje ziemie, więc by dotrzeć do celu, musiał jeszcze pokonać spory dystans. Miał nadzieję, że przemierzy go bez pośpiechu i samotnie zlustruje, w jakim stanie są pola, lecz jeden z jego najdawniejszych przyjaciół – jeden z tych, którzy go zdradzili – wyjechał mu na powitanie i na jego widok ledwie utrzymał się w siodle.
Nicholas również się zatrzymał, ale żaden z nich nie umknął wzrokiem. Po chwili zeskoczyli z siodeł, a Nicholas jeszcze przez chwilę pozwalał Louve’owi gapić się na swoją twarz.
Louve również się zmienił. Ciemne włosy miał dłuższe i wyraźnie zmężniał, ale nonszalancki błysk w oczach, jakby cały świat był tylko żartem, wydawał się boleśnie znajomy.
Po kolejnej chwili Louve zacisnął usta i cicho gwizdnął.
– Ty głupi draniu. Wróciłeś, ale zapomniałeś oka.
Nicholasa ucieszył widok Louve’a, ale to jeszcze nie znaczyło, że podoba mu się takie powitanie, bowiem przyjaźń, która ich kiedyś łączyła, została bezpowrotnie zniszczona. Ale co miał zrobić? Powalić go na ziemię? Wbić mu miecz w brzuch? Nie, w tej chwili nic nie mógł zrobić. Niepokój zniknął, zastąpiła go paląca frustracja. Louve nie był Rogerem ani Matildą, ale również odegrał swoją rolę w tym, co się stało, i będzie musiał za to odpowiedzieć.
– Cóż, nie mogę po nie wrócić – odparł.
– W takim razie musimy cię przyjąć takim, jakim jesteś, prawda?
To było sedno sprawy. Nicholas był panem tych ziem i wysyłał pieniądze na rozwój Mei Solis, ale przekazał zarząd nad nią dwóm mężczyznom i kobiecie, więc Louve miał w tej kwestii coś do powiedzenia. To był jeden z powodów, dla których Nicholas nikogo nie poinformował o planowanym powrocie.
Wzruszył ramionami. Louve podszedł do niego, mocno uderzył w bolące plecy i potrząsnął nim zdecydowanie zbyt gwałtownie. Nicholas nie spodziewał się tego i szybko się odsunął.
Mina Louve’a zrzedła. Sięgnął po wodze, Nicholas zrobił to samo i znów stanęli obok siebie.
– Chyba już nie mógłbyś wyglądać gorzej.
To miał być żart. Czy Louve naprawdę zamierzał z nim rozmawiać tak, jakby tych sześciu lat w ogóle nie było? W co on grał?
– Prosiłem tego drania, żeby mi wykłuł też drugie oko, ale nie zdążył tego zrobić, bo go zabiłem.
– Rozumiem… – Louve uniósł brwi. – Więc do kompletu włożyłeś brudne szmaty jakiegoś nędzarza?
– Jadę z daleka. – Gdyby ubrany był po pańsku, nie dotarłby tu żywy.
– Sam? – Louve spojrzał na wypchane juki na grzbietach luzaków.
Na pewno domyślił się, że są tam pieniądze.
– Dopiero od Londynu. Będziemy szli do domu piechotą? – Pozostało jeszcze kilka mil, a Nicholas miał za sobą długą drogę.
– Wierzchem dojedziemy w kwadrans, a idąc piechotą, możemy swobodnie porozmawiać.
Czyżby to miała być przyjacielska pogawędka? Nicholas miał ochotę powalić Louve’a na ziemię i zmusić do wyjaśnienia, dlaczego dopuścił do małżeństwa Matildy, a jeśli nie mógł temu zapobiec, dlaczego nie przesłał w liście ostrzeżenia. Ale na to było za wcześnie. Musiał przejrzeć ich grę, zanim ujawni swoją.
– Przez całe sześć lat niemal co miesiąc pisałem do ciebie listy.
– To prawda, ale nie zauważyłem, żebyś coś wspominał o powrocie. Rozzłości to kucharkę. Ale muszę przyznać, że pieniądze, które przysyłałeś, bardzo się przydały.
– Doprawdy?
Nie było jeszcze widać wioski ani domu. Dwór Mei Solis stał na otwartym polu pośrodku jego ziemi. Był tam dziedziniec i kilka budynków gospodarczych, w tym stajnie. Prosta brama oddzielała dwór od wsi i dzierżawców, którzy dla własnego bezpieczeństwa usytuowali swoje zagrody tuż obok. Wokół zabudowań rozciągały się pola uprawne i pastwiska, ale na razie Nicholas widział tylko wąską i wyboistą drogę oraz jałowe ugory.
Powrót do domu boleśnie mu przypominał o minionych niepowodzeniach. Gdy przebywał daleko stąd, do dawnych nieszczęść doszło kolejne, czyli został strasznie okaleczony i stracił oko, ale też coś otrzymał w zamian. Jako najemny rycerz odzyskał równowagę wewnętrzną i poczucie własnej wartości, zdobył nowych przyjaciół oraz bogactwo. A jednak ledwie stanął na swojej ziemi, znów poczuł ciężar przeszłości.
– Sam zobaczysz, jak je wykorzystaliśmy – powiedział Louve. – Zakładam, że tu zostaniesz?
Czy gra Louve’a polegała na tym, że udawał przyjaciela? Może chciał załagodzić jego gniew, przekonać, że tutaj wszystko dobrze się układa, a w dalszej perspektywie nakłonić, by powrócił do rycerskiego rzemiosła i znów był najemnikiem, a ich zostawił w spokoju.
Przyszła mu do głowy mroczna myśl. Matilda wyszła za Rogera, ale może miała też Louve’a? Z tym że co on mógł wiedzieć… Myślał, że jest mu wierna, tak jak on jej, jednak poślubiła Rogera, dowodząc tym samym, że jest równie zdradliwa jak jego macocha. Ani Roger, ani Louve nie napisali mu o tym. Tak zachowują się ludzie pozbawieni honoru. Wszyscy troje byli go pozbawieni, dlatego musiał być czujny, a przede wszystkim nie powinien przedwcześnie zdradzić swych prawdziwych intencji.
– Nie czuję nóg, w ogóle jestem bardzo znużony. Zostanę przynajmniej tak długo, aż wypocznę i wrócę do sił.
Udawał, że nie dostrzega spojrzenia Louve’a, który dopiero po dłuższej chwili ni to powiedział, ni to wymruczał jakby do siebie:
– W każdym razie dowiedziałem się więcej niż z twoich listów…
– Nie wystarczy ci to?
– Jesteś rozdrażniony jak wilk na przednówku, ale lepiej cię rozumiem, niż myślisz. Ona jest teraz na polu.
Ona, czyli Matilda.
Była końcówka żniw. Wyobrażał ją sobie na polu – złotorude włosy, lśniące jaśniej niż zboże, orzechowe oczy mieniące się odcieniami jak łąka. Kiedyś była dla niego wszystkim, po prostu jego duszą. A potem złamała przyrzeczenie i zdradziła go w najokrutniejszy sposób. Wrócił do Mei Solis, by naprawić swoją przeszłość. Zamierzał przed nią stanąć i rozprawić się z nią raz na zawsze.
Nie spojrzał na Louve’a, chociaż czuł na sobie jego wzrok.
– Zaprowadźmy konie do stajni.
Matilda powinna usłyszeć ich głosy albo zamieszanie na dziedzińcu. Powinna usłyszeć jego głos. Ale nie słyszała nawet własnych myśli, tylko szum w głowie.
Bess, która szła obok niej, nie była tak bardzo poruszona, dlatego dostrzegła Nicholasa kilka kroków przed nimi. A po chwili Nicholas pojawił się tuż przed Matildą.
Zwrócony do nich plecami, podał wodze chłopcu i rzucił do niego kilka słów. Wymieniał pozdrowienia i uspokajał jednego ze swoich koni, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, gdy ściągano juki z jego grzbietu.
Nicholas.
Zapomniała, jaki z niego potężny mężczyzna. Ciemne włosy miał znacznie dłuższe i związane z tyłu, ramiona o wiele szersze niż przed sześciu laty, gdy stąd wyjechał. To dlatego, że wiódł żywot najemnika, wymachiwał mieczem i zabijał. Ta niebezpieczna i odzierająca z jakichkolwiek skrupułów profesja wzmocniła go fizycznie, dała siłę widoczną w ramionach, wąskiej talii i mocnych nogach, które przemierzyły wiele krajów. Jego konie też były wielkie. Wszystko w nim było wielkie. Jak mogła o tym zapomnieć?
Bess stała nieruchomo u jej boku. Nie próbowała jej popychać w stronę Nicholasa ani odciągać od niego. Inni wykrzykiwali do niego pozdrowienia, ale nie wszystkie głosy brzmiały radośnie, w niektórych słychać było konsternację, której Matilda nie potrafiła zrozumieć. Jednak z pewnością nie miało to znaczenia, skoro do posiadłości wrócił prawowity pan. To był czas na radość i wielkie świętowanie.
Nicholas powrócił, a to oznacza, że wypełnił obietnicę złożoną swoim ludziom i przywiózł wystarczająco dużo pieniędzy, by zmienić Mei Solis w posiadłość, o jakiej marzył.
A może wrócił bez grosza? Skąd mogła wiedzieć? Kiedyś dotrzymywał obietnic, ale potem złamał tę, którą jej złożył: że uczyni ją swoją żoną.
W końcu odwrócił się, jakby usłyszał jej oskarżycielskie myśli. Kiedy stanął twarzą do niej, nawet Bess, która przytrzymywała Matildę za łokieć, nie zdołała zapewnić jej równowagi. Na widok skórzanej przepaski na jego lewym oku lekko się zachwiała i stłumiła westchnienie.
Jednak poza tym wyrazistym szczegółem nadal wyglądał jak w jej wspomnieniach: mocna szczęka, pełne usta, szeroki nos – chwalił się, że nikt go nie może złamać – i wyważone, spokojne spojrzenie. Pamiętała jego pocałunki, zapach i dotyk, a także to, jak na nią patrzył. Ale zapomniała już, że gdy na nią spoglądał, zapierało jej dech. Tym właśnie ją zdobył, gdy jeszcze byli tylko przyjaciółmi – tym spojrzeniem, które zdawało się zaglądać w głąb jej duszy.
Co widział teraz? Zaczęła ósmy miesiąc ciąży, spódnice miała ubłocone, we włosach kłosy pszenicy. Dopiero po chwili zrozumiała, dlaczego jej ręce drżą, a serce bije tak desperacko, że nie mogła złapać tchu.
Nicholas miał bliznę na twarzy. Cienka szrama biegła od lewej skroni przez lewe oko i policzek. Szyja była cała, ale na obojczyku widać było grubszą bliznę, która znikała pod luźną tuniką. Oko miał zasłonięte brązową przepaską, ale ona to wszystko już widziała jakby w półsennym koszmarze, bo choć działo się to na jawie, to w takich chwilach jakby ulatywała w mroczna krainę snów. Przez te wszystkie lata nawiedzał ją straszny obraz, jak cios miecza dosięga Nicholasa. Wyobrażała sobie czy też śniła, jak Nicholas przelewa krew na polu bitwy, ale dzieje się to tak daleko, że nie może tam dotrzeć i opatrzyć mu ran.
Lecz oto był tutaj żywy, realny, najprawdziwszy, ale zanim tu powrócił, podczas rycerskiej tułaczki odniósł straszliwą ranę i stracił oko. Tak samo jak w jej wizjach czy snach. Zaraz też pomyślała, jak wiele musiał wycierpieć…
I nagle zawrzała w niej złość. W pierwszym odruchu chciała uderzyć go w twarz i wybuchnąć szlochem. Dlaczego jej to zrobił? Owszem, mogła śnić na jawie i wyobrażać sobie, co się z nim dzieje na kolejnych wojnach, na kolejnych polach bitew, ale tylko to, bo tak naprawdę nic nie wiedziała… bo o niczym nie raczył jej powiadomić!
Ś ciągnął brwi, a w jego spojrzeniu pojawił się chłód. Co dojrzał w jej oczach? Zbyt wiele. Zawsze widział za dużo, bo znał ją zbyt dobrze. Ona też myślała, że go zna, ale tylko do tego dnia, kiedy opuścił Mei Solis. A raczej do tego czasu, gdy przestał do niej pisać i po prostu zapomniał o niej. Ale próbowała jeszcze to jakoś przetrzymać, poczekać, bo przecież wszystko się wyjaśni…
Tak było do śmierci matki, bo wtedy do Matildy z całą mocą dotarła niby oczywista prawda, że życie jest ulotne, więc nie powinna czekać ani chwili dłużej. To zdecydowało, że zgodziła się poślubić Rogera, a teraz nosiła jego dziecko, córkę, która była dla niej najważniejsza na świecie.
Na chwilę przymknęła oczy. Słyszała, jak chłopcy odprowadzają konie Nicholasa, a Louve coś mówi o pogodzie. I czuła, jak Bess coraz mocniej ściska jej łokieć. Słyszała głosy dzieci i zwierząt, czuła zapach świeżo zżętej pszenicy. Była tutaj, w Mei Solis, w domu, który nadal był jej domem, ponieważ tu została, i z którego czerpała siłę.
Nicholas stał i czekał. Można by odnieść wrażenie, że wraz z nim cały dziedziniec zastygł w oczekiwaniu. Ale na co czekał? Aż Matilda czymś w niego rzuci? Aż zacznie krzyczeć, wpadnie w histerię lub zasypie go ostrymi słowami?
W młodości była przekorna, a on lekkomyślny. Wydawało się, że pod każdym względem doskonale do siebie pasują. A potem niespokojny duch Nicholasa pognał go w świat w poszukiwaniu rycerskiej sławy, znaczenia i bogactwa, chociaż Matilda błagała, żeby został.
Tak było przed sześciu laty.
A teraz wszyscy zgromadzeni na dziedzińcu wstrzymali oddech.
Ale nie zaczęła złorzeczyć ani nie uderzyła go, chociaż w pierwszej chwili miała na to ochotę. Czerpała siłę ze swego domu. W ciągu tych lat zmieniła się i nie była już tamtą dziewczyną, którą zostawił, dziewczyną, z którą dorastał w dużej bliskości i wzajemnym zaufaniu.
Najpierw byli przyjaciółmi, potem zaczęli trzymać się za ręce, całować i obiecali sobie, że się pobiorą. Oddała mu serce i niewiele brakowało, a oddałaby również ciało. A on odszedł i złamał dane jej słowo.
Przyjaźnili się od dzieciństwa. Nie widziała poza nim świata, kiedy razem biegali, ścigali się, skakali i śmiali. Co by zrobiła, gdyby teraz stanął przed nią tamten chłopak?
Podeszła bliżej, wspięła się na palce i uścisnęła go szybko, jakby oficjalnie, wręcz zdawkowo.
– Witaj w domu, Nicholasie – powiedziała spokojnym, normalnym głosem, nie umykając wzrokiem. – Czy jesteś głodny?
Nie poruszył się, a ona oparła ręce na brzuchu, jakby chciała ochronić swoje dziecko. Powędrował wzrokiem za jej dłońmi. Ciężka suknia maskowała brzemienny stan, ale ruch był wystarczająco wymowny.
– Dobrze tu wrócić – powiedział tak samo spokojnym, normalnym głosem. – I tak, jestem głodny, ale nawet ja wiem, że to nie pora na jedzenie, i nie chcę nikomu przeszkadzać.
Z trudem powstrzymała dreszcz. Może jednak nie jego spojrzenie sprawiło, że się w nim zakochała, ale głęboki głos. Niski ton pasował do mężczyzny jego wzrostu i sprawiał, że Nicholas wydawał się jeszcze wyższy. Ale barwa głosu była czymś, nad czym nie miał kontroli. Mógł kontrolować tylko wypowiadane słowa, a te były zimne i oficjalne, jakby przyjechał z wizytą do obcych.
Przeszył ją gniew. Próbował w ten sposób dać jej do zrozumienia, że jest dla niego tylko na wpół obcą osobą znaną z dawnych lat, jak jakaś służąca albo rzadko widywana mieszkanka pobliskiej posiadłości? Jej gniew narastał, ale trzymała uczucia w ryzach. Nie była już tą samą Matildą, którą tak beztrosko porzucił.
Odsunęła emocje na bok i oznajmiła tym samym spokojnym tonem:
– Wróciłeś do domu, więc to jest odpowiednia pora na posiłek. Ale nie będzie to zwyczajny posiłek. Nicholasie, czas na ucztę.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej