14,99 zł
Panna Jane Lovet i sir Guy wbrew swojej woli zostają zmuszeni do małżeństwa. On nie jest jeszcze gotowy, aby się ustatkować, a ona nie chce za męża kogoś, kogo nazywają pomiotem diabelskim i okrutnikiem. Ową złą sławę Guy zyskał przed laty podczas wojny. Czy opinia o Guyu jest prawdziwa? Czy Jane pogodzi się ze swoim losem i odnajdzie szczęście u boku osławionego rycerza?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 235
Tłumaczenie: Ewa Nilsen
Chodziły słuchy, że Guy St. Edmond to pomiot diabelski. Mówiono, że wzrostem dorównuje drzewom i że jednym ciosem miecza potrafi zabić człowieka. Na temat jego ciemnej przeszłości istniały opowieści jeszcze bardziej ponure. Twierdzono, że dopuszczał się grabieży, niszcząc wszystko, co napotkał na swojej drodze, i że pożerał mięso pokonanych wrogów. Bitwa po bitwie, wiódł swoje hufce od zwycięstwa do zwycięstwa. Zarówno król, jak i bezwzględni wojownicy darzyli go szacunkiem i zdawali się na jego osąd.
W chwili gdy Jane skończyła lat siedemnaście, wśród mieszkańców doliny Cherriot osoba Guya St. Edmonda owiana była ponurą legendą. Powiadano, że nie przegrał nawet jednej, choćby najmniejszej potyczki, a jego imię stało się synonimem zwycięstwa. Plotka głosiła, że wystarczyło, by pojawił się na horyzoncie, a wróg ratował się ucieczką.
Jednak nikt nigdy nie miał dość odwagi, by sprawdzić, czy owe opowieści są prawdziwe, pomyślała Jane, wyglądając z bijącym sercem spośród listowia i patrząc na tego straszliwego wojownika, a zarazem jednego z ulubionych rycerzy króla Edwarda z dynastii Yorków. Nieważne – myślała dalej – jaka jest prawda na temat Guya St. Edmonda. Dlaczego nikt nigdy nie mówił, jak jest przystojny, jak męski i intrygujący?! Czy ktoś tak piękny może być jednocześnie tak okrutny? A może to wojna wyzwala w człowieku najbardziej mordercze instynkty?
Gdy jechał na czele niewielkiego oddziału złożonego z rycerzy i giermków, emanował siłą i nieposkromioną witalnością. Niektórzy z jego towarzyszy nosili czerwono-czarne barwy rodziny St. Edmond, a ich zakurzone szaty i zmęczone twarze świadczyły o tym, że mają za sobą długą i trudną podróż. Z podzwanianiem uprzęży i tętentem przywodzącym na myśl grzmoty ich okazałe rumaki galopowały w chmurze pyłu i kurzu. Na niewielkiej polance wydawały się złowrogim zwiastunem, jednak nie byli tu intruzami, gdyż Guy miał prawo dane od Boga przebywać na tych ziemiach. Był bowiem hrabią Sinnington, panem okolicznych włości.
Dosiadał karego, ogromnego rumaka, którego harmonijne ruchy idealnie odpowiadały dumnej, majestatycznej postawie jeźdźca. Ów miał na sobie skórzane buty ze srebrnymi ostrogami, a u pasa miecz oraz długi sztylet. Był wysoki i silny, na oko liczył trzydzieści lat. Jednak spośród pozostałych jeźdźców nie wyróżniały go jedynie wysoki wzrost oraz imponująca postawa. Wydawał się pewny siebie i doskonale opanowany. Niewątpliwie cieszył się silnym autorytetem wśród swoich ludzi.
Nagle St. Edmond ściągnął cugle, jakby wyczuwając, że jest obserwowany. Jego koń wspiął się na tylne nogi, a znajdujący się za nim jeźdźcy w jednej chwili zatrzymali się. Metalowe uprzęże zabrzęczały, dały się też słyszeć ciche przekleństwa. Oddział znajdował się w pobliżu miejsca, w którym ukryła się Jane. Światło słońca przeświecało przez listowie, spowijając polanę miękkim blaskiem.
Przyjrzała się Guyowi. Miał długie włosy i czarną brodę oraz smagłą cerę. Nosił płaszcz z herbem, skórzaną tunikę i rajtuzy, które podkreślały jego muskulaturę. Odwrócił się w siodle, powiedział coś żartobliwie do swoich ludzi, po czym roześmiał się wraz z nimi niskim śmiechem. Jane poczuła dreszcz. Wyglądało na to, że straszliwy hrabia Sinnington ma poczucie humoru.
Przyjrzała mu się ponownie i w blasku słońca zauważyła fascynującą barwę jego oczu. Czy rzeczywiście są one tak błękitne i tak jasne? – zastanowiła się zadziwiona.
Naraz z gęstwiny leśnej za jej plecami dobiegły głosy dzieci, z którymi bawiła się w chowanego. Guy spojrzał w ich stronę, a w następnej chwili dzieci wpadły na polanę, a za nimi służąca Jane nosząca imię Kate. Stanęły jak wryte na widok obcych jeźdźców, a potem, przerażone, przytuliły się do służącej, która objęła je opiekuńczo ramionami. Zarówno dziesięcioletnia Blanche, jak i trzynastoletni Alfred wpatrywali się w rosłego jeźdźca w osłupieniu i wyczekiwaniu. Jane, z troski o rodzeństwo, wyszła z cienia i podbiegła do dzieci. Jej zielone spódnice zatrzepotały ponad brązowymi skórzanymi bucikami, opadając na nie miękkimi falami i uwydatniając kształt smukłych nóg. Kibić przepasana była podkreślającymi jej szczupłość ciemnozielonymi wstążkami, a piersi rysujące się pod stanikiem sukni wyglądały krągło i kusząco.
Podniosła wzrok, wiedziona niezdrową ciekawością tylko jednego człowieka – mężczyzny stojącego na czele oddziału rycerzy.
Guy St. Edmond powinien widzieć w niej zdrajczynię, ponieważ była córką Simona Loveta, angielskiego sukiennika, oraz młodszą siostrą Andrew Loveta, który poległ w bitwie, walcząc po stronie Lancastrów i króla Henryka. Przerażona, czekała, aż groźny rycerz przemówi.
Tymczasem on, pośród rozkwitających kwiatów i śpiewu kosa, obserwował dziewczynę, która patrzyła na niego zaciekawiona, spojrzeniem niepewnym i podejrzliwym. Gdy rycerz podjechał i zatrzymał przed nią konia, zabrakło mu nagle tchu w piersi, doznał też niespodziewanego przypływu pożądania. Dziewczyna bowiem była stworzeniem zachwycającym – wcieleniem młodości i wiosny.
Jane w jednej chwili wyczuła, że zrobiła na rycerzu wrażenie. I obudziły się w niej złe przeczucia. Oto patrzył na nią fascynujący mężczyzna, którego pewne siebie spojrzenie sprawiło, że jej serce zaczęło bić bardzo szybko.
Przez dłuższą chwilę patrzył jej prosto w oczy, uparcie i nieustępliwie, spojrzeniem nieodgadnionym, jakby próbował odkryć jakiś głęboko skrywany sekret. Zaniepokoiło ją to, ale nie odwróciła wzroku. Stała, wpatrując się w niego jak niewychowana wieśniaczka.
Guy nie był pewien, co o tym myśleć. Doszedł do wniosku, że ta dziewczyna – żyjąc odizolowana od świata w dolinie Cherriot – albo nie słyszała, że nazywają go wcielonym diabłem, albo była tak spragniona męskiego towarzystwa, że wiedząc o tym, zignorowała to. Szczerość jej spojrzenia poruszyła go do głębi. Porównał nieznajomą w myślach do półdzikiej fantastycznej istoty czy też do jakiegoś cudownego leśnego stworzenia, które zbyt mało wie o świecie, by się czegokolwiek lękać.
Wyglądała na całkiem niewinną.
Choć znajdowali się od siebie co najmniej dwanaście kroków, Jane czuła, jakby ów rycerz zaglądał w głąb jej duszy. Kierując umiejętnie koniem, okrążył ją z uśmiechem, oglądając taksującym spojrzeniem. Wzrokiem ogarnął jej gibką postać, zatrzymując się na wypukłości piersi i szczupłej talii, a potem zerknął na miodowozłote miękkie włosy, wymykające się spod zielonego aksamitnego czepeczka. Miała nieco zadarty nosek, świadczący o ciekawości i skłonności do psot. Jej wargi były pełne, rozchylone i zdradzały ukrytą zmysłowość, a zarys podbródka nie świadczył ani o nadmiernej ustępliwości, ani o uporze. Jej cera była biała jak śmietana, a policzki płonęły rumieńcem. Zielona toń oczu, w której miał ochotę zatonąć, płonęła i świadczyła o tym, że pod dziecięcą niewinnością kryje się dojrzewająca kobiecość.
Była najpiękniejszą istotą, jaką spotkał od długiego czasu.
– No, no. I kogo my tu mamy? – powiedział głosem cichym, głębokim i niskim, wciąż nie odrywając od niej wzroku.
Patrzyła na niego z ostrożną ciekawością.
– Ja nie gryzę – dodał z cynicznym uśmieszkiem.
– Nie? Słyszałam coś wprost przeciwnego – odrzekła.
Roześmiał się głębokim, donośnym śmiechem, a jego koń wykonał pełen obrót. Kiedy stanął ponownie przed nią, Jane, która już zdążyła pożałować swych impulsywnych słów, zarumieniła się lekko. Nie opuszczając wzroku, dygnęła, starając się zrobić to z takim wdziękiem, na jaki pozwalało jej drżenie nóg. Próbując dodać otuchy przestraszonemu rodzeństwu, uśmiechnęła się, pokazując piękne białe zęby.
– Jestem Jane Lovet – powiedziała. – Córka Simona Loveta, handlarza suknem…
– Będącego ojcem Andrew, zwolennika króla Henryka, o ile się nie mylę… – zauważył tonem, który zmroził jej krew w żyłach. – Pochodzisz z rodziny wiernej królowi Henrykowi.
Milczała. Cały stan kupiecki był wierny rodzinie Yorków, popierał młodego, silnego i inteligentnego króla Edwarda. Jej ojciec, człowiek ambitny i nastawiony na zarabianie pieniędzy i poprawę bytu rodziny, nie popierał właściwie żadnej ze stron konfliktu. Nie potrafił jednak swemu synowi wybaczyć tego, że poparł króla Henryka, gdyż to nastawiło przeciwko niemu większość kupców.
– Nie da się zaprzeczyć, że mój brat walczył po stronie króla Henryka – powiedziała w końcu Jane. – Jednak rodzice są lojalni królowi Edwardowi.
– Rozsądnie – kiwnął głową Guy St. Edmond. – Henryk został sam. Opuścili go niemal wszyscy zwolennicy i nie może nawet zebrać armii.
– Chodzą takie słuchy. Możemy chyba liczyć na pobłażliwość, skoro król ostatnio poślubił wdowę po swoim zajadłym przeciwniku…
Słysząc te śmiałe słowa, Guy spojrzał na dziewczynę z mieszaniną gniewu, zdumienia i podziwu.
– Przemawiasz odważnie, moja pani. Ale ostrzegam cię, na przyszłość bądź ostrożniejsza. Mieszkasz, pani, w tej okolicy?
Jane skinęła głową.
– We dworze na skraju wsi, nad rzeką.
– Będziemy zatem sąsiadami.
Przyjrzał się Alfredowi, Blanche i urodziwej Kate.
– Czy to są twoi krewni, pani? – zapytał.
Jane spojrzała na całą trójkę. Alfred odznaczał się wysokim wzrostem, jak ojciec, a najmłodsza siostra, Blanche, była nieco niższa, ale wciąż rosła. Oboje mieli kręcone włosy i zielone oczy z brązowymi plamkami.
– Kate jest moją służącą, a Alfred i Blanche to moje rodzeństwo. Czy długo zabawicie w tych stronach, panie?
– Jeszcze nie wiem. Pożyjemy, zobaczymy.
Guy St. Edmond z łagodniejszym już wyrazem twarzy pochylił się na koniu, ujął Jane pod brodę i popatrzył jej głęboko w oczy.
– Nigdy nie widziałem tak pięknej twarzy – powiedział. – Ani tak odważnych oczu. Czy ty, słodka Jane, się mnie nie boisz?
Wiedziała, że powinna się cofnąć i zaprotestować przeciwko takiej poufałości. Nie zrobiła jednak tego.
– A czy mam powód, by się was bać, panie?
– Być może. Wiesz, kim jestem?
– Każdy w tej okolicy to wie.
– A skąd ludzie mogą to wiedzieć, skoro nie widzieli mnie od prawie dziesięciu lat?
Jane chwilowo oniemiała. Odprężyła się jednak, gdy wyprostował się w siodle.
– Nazywacie się, panie, Guy St. Edmond i jesteście hrabią Sinnington. Mieszkacie w zamku zwanym Sinnington Castle. Od kilku tygodni ludzie nie mówią o niczym innym jak tylko o waszym powrocie.
Guy przechylił głowę i popatrzył jej prosto w twarz, a ona zatonęła w błękicie jego oczu. Nagle poczuła się tak, jakby na świecie nie było nikogo prócz nich dwojga. Kobiecy instynkt podpowiadał, że on czuje to samo.
– A zatem skoro mamy mieszkać tak blisko siebie, pani, będę z niecierpliwością wyczekiwał kolejnego spotkania. Doceniłem twój wdzięk i urodę, a także to, że odpowiadają twoim przymiotom. Co jeszcze powinienem o tobie wiedzieć, pani?
– Nie wiem, panie, co mogłabym powiedzieć poza tym, że wkrótce odbędą się moje zaręczyny i zamieszkam z mężem w sąsiedniej wiosce.
Guy był tak nią zafascynowany, że wieść ta przyniosła mu rozczarowanie, jakiego się nie spodziewał. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Obserwował natomiast dziewczynę tak uważnie, że dostrzegł w niej zmianę. Zauważył, że jej radość nagle przygasła i zastąpił ją na chwilę wyraz całkowitego przygnębienia. Guy zaczął się zastanawiać, co jest nie tak z człowiekiem, którego ona ma poślubić.
– Gdy wyjdziesz za mąż, pani?! Skoro zanosi się na małżeństwo, muszę pogratulować twojemu narzeczonemu wspaniałego wyboru panny młodej – powiedział, nie odrywając wzroku od jej twarzy. – Miał ogromne szczęście, mogąc wybrać tak piękną narzeczoną. Domyślam się, że pozostawiasz, pani, w smutku całe rzesze zalotników. Pomyślę o prezencie dla przyszłej panny młodej i każę zawieźć go prosto do domu twego ojca, pani.
– Dziękuję – odparła Jane, onieśmielona. – To bardzo wielkoduszne z waszej strony, panie. Ale… ale nie mogę go przyjąć.
– Odmawiając, pani, obraziłabyś hrabiego – powiedział dobrodusznie jeździec towarzyszący Guyowi.
Nosił imię Cedryk i był potężnej postury giermkiem ze strzechą blond włosów na głowie domagających się strzyżenia. Bardziej niż człowieka przypominał niedźwiedzia. Zmierzył Jane od stóp do głów spojrzeniem i dodał:
– Gdy ładna dziewczyna zachwyci jego oko, hrabia Guy St. Edmond potrafi być niezwykle hojny. Ale musimy już jechać, panie. Odbyliśmy długą drogę i nasze żołądki domagają się posiłku. Od śniadania nic przecież nie jadłem.
Pozostali jeźdźcy roześmiali się na to serdecznie, jakby na potwierdzenie, że jego apetyt był przedmiotem wielu żartów.
– Skoro tak, Cedryku, jedźmy – zgodził się z humorem Guy.
Spiął konia i jeszcze raz spojrzał na Jane, a ona, patrząc mu głęboko w oczy, poczuła, że na chwilę zatrzymał się czas.
– Spotkamy się jeszcze, słodka Jane. Już ja się o to postaram. Proszę cię, nie miej co do tego wątpliwości.
Jane zaschło w ustach i wraz z niepokojącym pożądaniem, jakiego dotychczas nigdy nie doznała, poczuła strach. Opowiadano bowiem, że to nie kto inny, a właśnie Guy St. Edmond wydał wyrok śmierci na jej ukochanego brata, gdy ten dostał się do niewoli podczas bitwy pod Towton w roku tysiąc czterysta sześćdziesiątym pierwszym i był jednym z prawie trzydziestu tysięcy straconych. Cofnęła się z bijącym sercem.
– Zapominacie się, panie – zaoponowała. – Sądzę, że to nie byłoby właściwe.
Uśmiechnął się kpiąco i zapytał:
– A dlaczego? Czyżby miało to coś wspólnego z faktem, że uchodzę za barbarzyńcę?
– Powiedziałam wam, panie, że wychodzę za mąż. Ale nawet gdyby tak nie było – mówiła dalej, nie zdając sobie sprawy, że zapuszcza się na niebezpieczny teren – wasza reputacja… Powiadają, że jesteście pomiotem diabelskim, mężczyźni i dzieci się was boją. Od lat krążą plotki, że lubicie zabijać i że to z waszego rozkazu stracił życie mój brat. Podobno cieszy was ludzkie cierpienie.
Gdy Guy nie zaprzeczył, Jane poczuła strach.
– Skoro tak o mnie mówią – powiedział po chwili cicho – to nic dziwnego, że w tych stronach jestem persona non grata.
– Ale zapewne na polu bitwy dopisuje wam, panie, szczęście – odrzekła mu na to Jane.
– Szczęście dopisuje mi zarówno na polu bitwy, jak i w miłości, słodka Jane – odpowiedział. – Wojowałem długo i przyznaję, że w plotkach na mój temat może być ziarno prawdy. Zabijanie czyni wielu dzielnych i uczciwych ludzi barbarzyńcami. Jednakże – dodał, uśmiechając się – wątpię, czy moja reakcja na twój widok, pani, byłaby inna, gdybym nie z wojny wracał, tylko z królewskiego dworu.
Jane zmrużyła oczy, podniosła dumnie głowę i zmierzyła hrabiego chłodnym spojrzeniem.
– Przekraczacie granice przyzwoitości, panie! Jak już mówiłam, wkrótce opuszczę swoją wioskę.
Guy uśmiechnął się niefrasobliwie. Podobał mu się jej temperament. Panna Lovet była najwyraźniej gotowa odrzucić jego kolejną propozycję. Gdyby chodziło o inną kobietę, zignorowałby to. Odmowa Jane natomiast, wyrażona z dumnie uniesioną głową, zraniła go do głębi. Rzadko w życiu zdarzało mu się, że był zmuszony uwodzić. Zawsze dostawał od kobiet to, czego zapragnął. Wiedział zatem, że niebawem spotka się z Jane ponownie.
Gdy pochylił się w przód, dostrzegła w jego oczach błysk. Przypominał wyrazem twarzy człowieka przymierającego głodem, który zbliżył się do suto zastawionego stołu. Wyciągnął rękę i dotknął delikatnie jej policzka.
– Jesteś bardzo piękna, pani – powiedział tonem podniosłym, patrząc jej prosto w oczy. – Pamiętam twojego ojca i twoją matkę. Znałem ich od dziecka. Wiedz, słodka Jane, i nigdy nie miej co do tego wątpliwości: zawsze dotrzymuję słowa. Możesz być pewna, że się wkrótce spotkamy. Obiecuję.
Jane patrzyła na niego w osłupieniu, nie wątpiąc w to, że mówi poważnie. Fakt, że ten możny pan jej pragnie, fascynował ją i przerażał zarazem. Widziała, że zamierza ją uwieść i że nic go nie powstrzyma – nawet to, że została obiecana innemu.
Tak, pomyślała, Guy St. Edmond nie będzie miał dla niej litości i przeklnie każdego, kto wejdzie mu w drogę.
Nie mogła pozwolić, by do tego doszło. Otrząsnęła się dopiero po chwili. Nie mogąc dłużej znieść szyderczego spojrzenia, opuściła wzrok i dygnęła. Guy ze śmiechem spiął konia ostrogami i odjechał, by dołączyć do swoich towarzyszy.
Dopiero gdy zniknął jej z oczu, Jane odwróciła się w stronę Kate i dzieci.
– Chodźcie, zabawmy się w ciuciubabkę – zawołała. – Ja pierwsza będę was łapać.
Postanowiwszy, że spotkanie z Guyem St. Edmondem nie zepsuje im zabawy, wyciągnęła opaskę z kieszeni Alfreda i przewiązała nią sobie oczy. Dzieci, które nie chciały jeszcze iść do domu, były ucieszone, że mogą nadal oddawać się zabawie. Śmiały się i uciekały. Śmiała się też Jane, udając, że nie potrafi ich złapać.
A tymczasem Guy, który zatrzymał się na chwilę, by się obejrzeć, był oczarowany tym widokiem. Śmiech panny Lovet dźwięczał mu w uszach i był rozkoszny, a cała scena wydała mu się tak niewinna i piękna, że zapisała się w jego pamięci i sercu.
Siedząc na pniu drzewa, Kate obserwowała niewinną zabawę swoich podopiecznych. Znała Jane od dzieciństwa, patrzyła, jak ta uparta dziewczynka wzrasta i dojrzewa. Wspominała często jej psoty, które wywoływały wśród domowników salwy śmiechu.
Przyjrzała się młodszemu rodzeństwu Jane i zatroskała się. Alfred i Blanche wyszli z domu w swoich najlepszych ubraniach, które w ciągu kilku chwil niemal całkiem zniszczyli. Alfred wybrudził buciki i podarł rajtuzy, a Blanche miała we włosach liście i gałązki. Gdy wrócą do domu, ojciec z pewnością ich zgani, chyba że przeszmugluje ich potajemnie do pokojów, gdzie się umyją i doprowadzą do porządku. Wstała i zawołała:
– Jane, chodźcie! Czas wracać. Dość zabawy na dzisiaj. Wiecie, że nie wolno nam się spóźnić.
Zdjąwszy opaskę, uśmiechnęła się do swojej ukochanej służącej, która znała ją jak nikt inny i która dbała o całą trójkę z miłością i oddaniem.
– Och Kate, czy naprawdę musimy już iść?
– Zapomniałaś, że zbliżają się twoje zaręczyny? Mamy mnóstwo pracy. Nawet w tej chwili twoja matka zajęta jest szyciem sukni dla ciebie.
Te słowa uświadomiły Jane, że już wkrótce jej życie się zmieni, a czas i uwagę zajmą przyziemne obowiązki żony sukiennika.
Naraz, choć broniła się przed tymi myślami, zaczęła się zastanawiać, jak by to było wyjść za Guya St. Edmonda i ta myśl wydała jej się niebezpiecznie intrygująca…
Pokręciła gwałtownie głową. Nie mogła przecież złamać obietnicy! Znała swoje miejsce i wiedziała, że kobiecie nie wolno protestować przeciwko woli mężczyzn i decydować o własnym losie. Wiedziała też, że może pomóc rodzinie, jedynie odpowiednio wychodząc za mąż. Zawierzyła więc rodzicom i postanowiła poddać się ich woli. Nauczyła się nawet patrzeć w przyszłość z optymizmem…
Aż do chwili, gdy na kilka dni przed zaręczynami spojrzała w urodziwą twarz hrabiego Sinnington.
Guy z bladym uśmiechem patrzył w dal na zamek, który był jego domem.
– Spójrz, Cedryku – powiedział spokojnym tonem. – Oto i Sinnington.
– To piękny majątek – odrzekł Cedryk. – Patrzyliście na zamek, panie, tak, jakbyście go widzieli po raz pierwszy w życiu.
– Dawno go nie widziałem. Osiem lat. Ostatnio gdy zmarł mój ojciec, a brat poległ pod St. Albans. Nieustannie myślałem o powrocie, ale król mnie potrzebował . Zresztą może tak było lepiej… Zwycięstwa w bitwach przyniosły mi bogactwo, dzięki czemu moi synowie nie będą musieli zarabiać na życie tak jak ja, wojennym rzemiosłem.
– Więc skończyliście, panie, z wojowaniem?
– Chciałbym myśleć, że uczestniczyłem już w ostatnim oblężeniu i w ostatniej bitwie w moim życiu – odrzekł Guy stanowczym tonem. – Boże kochany, jak dobrze będzie zamieszkać wreszcie w domu, spać w miękkim łożu co noc i mieć żołądek wypełniony dobrym jadłem – dokończył, ciesząc oczy pięknym widokiem na dolinę Cherriot.
Położona o dwadzieścia mil na północ od Londynu, była rozległa i urodzajna. Na wzgórzach po obu jej stronach rosły lasy i ciągnęły się żyzne pola, a niższe partie zboczy zajmowały owocowe sady pełne grusz i jabłoni. W skład ogromnej posiadłości hrabiowskiej wchodziły cztery wsie, z których dwie było widać ze wzniesienia. Rzeka wiła się leniwie dnem doliny, mijając malownicze miasteczko Cherriot z jego główną ulicą, kamiennym mostem spinającym oba brzegi i warsztatami rzemieślników. Dym unosił się z kominów, a widoczne w oddali malutkie postacie krzątały się koło swoich zajęć.
Na wyniosłej wyżynie górującej ponad tą sielankową sceną wznosił się zamek Sinnington ze swymi wieżyczkami, wysokimi murami i z sześcioma kształtnymi okrągłymi basztami.
Im bardziej się zbliżali do zamku, tym trudniej było Guyowi opanować podniecenie. Spodziewano się jego przybycia. Przy bramie stały straże. Ponad fosą spuszczono most zwodzony.
– Widzę, że jest to idealne miejsce, w którym będziecie, panie, mogli wychować synów, jeśli zechcecie pewnego dnia ich spłodzić – zauważył Cedryk.
– Najpierw, Cedryku, będę musiał znaleźć żonę – odrzekł Guy takim tonem, że Cedryk ani przez chwilę nie wątpił, że tak się stanie. – Nie ma znaczenia, czy będzie ona ładna czy nie, byle tylko dała mi dorodnych synów.
– A zatem musicie, panie, taką znaleźć.
Guy patrzył wprost przed siebie, myśląc o uczuciu pustki, które nękało go od długich miesięcy. Doznawał go w sposób nieuchwytny i starał się je ignorować. Łączyło się ono bowiem z bolesnym wspomnieniem Isabel Leigh, okrutnej i kierującej się chciwością ciemnookiej piękności, której uroda go oczarowała i pod której urokiem żył przez pewien czas.
Gdy jednak Isabel zdradziła go z innym mężczyzną, Guy St. Edmond doznał szoku, widząc, jak bliski był utraty kontroli nad własnym życiem. Poprzysiągł sobie wtedy, że nigdy więcej nie uzależni się tak od żadnej kobiety. Nie chciał mieć bowiem do czynienia z kobiecą skłonnością do oszustwa i zdrady. Od czasu ostatniej bitwy jednak poczuł wszechogarniającą tęsknotę za tym, by mieć synów.
Zdobył przecież niemały majątek, większy niż niejeden z jego arystokratycznych przyjaciół, ale wciąż nie miał spadkobiercy. Gdyby niespodziewanie stracił życie – a przecież zawsze istniała taka możliwość – wszystko, o co się starał i o co walczył, zniknęłoby razem z nim.
Jednak by spłodzić dziedzica, musiałby pogodzić się z niewygodami płynącymi z posiadania żony. Nie uśmiechało mu się to do tego stopnia, że odkładał plany małżeńskie od lat. Gdzież mężczyzna mógłby znaleźć kobietę, która urodziłaby dzieci, a potem zostawiła go w spokoju?
Wspomniał Jane Lovet i jej piękny uśmiech i przez chwilę czuł się lepiej. Widywał w swoim życiu malowane madonny, których rysy nie dorównywały jej urodzie. Uśmiech Jane był jak blask słońca, a sposób, w jaki mu się przeciwstawiła – uznał za prawdziwie niezwykły! Patrzyła mu prosto w oczy i przemawiała z taką szczerością, jakiej nie powstydziłby się żaden mężczyzna.
Z taką kobietą jak ona wszystko mógłby osiągnąć. Na jej widok od razu myślał o zmysłowych rozkoszach. Jane była jednak dobrze wychowaną młodą damą i jak każda kobieta przyzwoita pragnęła małżeństwa, czyli jedynej rzeczy, jakiej on nie chciał jej dać. Nie mógł bowiem pozwolić sobie na tak oczywisty mezalians.
A jednak, pomyślał, może udałoby się z niej uczynić kochankę? Zmrużył oczy i zaczął rozważać tę możliwość…
Mężczyźni o jego pozycji społecznej żenili się dla korzyści i byli założycielami dynastii. Małżeństwo w jego sferze to interes, w którym na miłość nie ma miejsca. Guy już dawno doszedł do wniosku, że uczucie to należy pozostawić chłopom jako rekompensatę za marny los.
– Panna Lovet jest bardzo piękna, prawda, Cedryku? Co o niej myślisz? – zagadnął swego giermka.
– Zgadzam się, że panna Lovet jest niezwykłą dziewczyną… – odrzekł Cedryk, domyślając się, wokół czego krążą myśli jego pana. – I… fascynującą młodą istotą… jednak nie w waszym typie, panie.
Słowa Cedryka sprawiły, że Guy, zniecierpliwiony, przypominał sobie ostatni swój romans z jedną ze zmysłowych dam na dworze, która zachęcała go do najbardziej wyszukanych igraszek. Pomyślał, że nigdy nie kochał się z dziewicą – nigdy nie miał okazji odkryć rozkoszy obcowania z nieskalaną doskonałością. Wyobraził sobie, jak by to było, i poczuł w lędźwiach żar.
– Masz zupełną rację – zwrócił się do giermka. – Jane Lovet nie przypomina wcale dam, z którymi dotychczas miewałem do czynienia. Ale przecież z wiekiem człowiek doskonali swój gust. Tak mi przynajmniej mówiono.
– To prawda. Jednakże na żonę musicie, panie, szukać damy, która ułatwi wam tworzenie politycznych aliansów. Panna Lovet jest tylko córką skromnego sukiennika.
– Masz rację – przyznał Guy, jednak przed oczami miał wciąż obraz pięknej dziewczyny.
– Poza tym czy panna Lovet nie mówiła, że wkrótce wychodzi za mąż? – zapytał Cedryk z uśmiechem, wiedząc, że zna swego pana na tyle dobrze, że potrafi domyślić się, co mu chodzi po głowie.
– Tak – odrzekł Guy lekceważącym tonem. – Jednak nie odmówię sobie przyjemności spotkania z nią.
– Nawet jeśli jej brat walczył po stronie króla Henryka?
– Te sprawy już mnie nie obchodzą. Módlmy się do Boga, żeby po tylu bitwach zapanował w kraju na trwałe pokój, by król Edward pozostawał na tronie przez długie lata i by to pozwoliło mi korzystać z rozkoszy życia… łącznie z rozkoszami płynącymi z miłości do dam takich jak panna Lovet.
Cedryk zauważył, jak bardzo Guyowi spodobała się Jane Lovet, bo dostrzegł ogień płonący w jego oczach, gdy ów patrzył na dziewczynę, i uznał po chwili, że chętnie zobaczy, jak jego pan ją uwodzi. Guy posiadał bowiem przymioty, których zazdrościli mu wszyscy mężczyźni: był urodziwy i majętny i – jak dotąd – miał każdą kobietę, której zapragnął. Po prostu nie odmawiały mu.
Był także niezrównanym wojownikiem, który walcząc, nie kierował się ambicją i chęcią zdobycia chwały, lecz poczuciem sprawiedliwości. Nigdy nie postępował pochopnie i dokładnie zastanawiał się nad kolejnym posunięciem. Bywał bezwzględny, ale też wesoły i skory do zabawy. Wśród swoich ludzi uchodził za serdecznego kompana i wiernego przyjaciela. Skupiał w sobie wszystkie cnoty wojownika, jakby stworzono go do prowadzenia wojny. Zasiadał w radzie królewskiej i dlatego potężni baronowie traktowali go albo jako inteligentnego przyjaciela, na którego można liczyć w kłopotach, albo jako człowieka, którego trzeba się strzec w wypadku, gdyby się chciało zaszkodzić królowi.
Jednak ostatnio Cedryk dostrzegał, że jego pan, skończywszy trzydzieści lat i straciwszy brata, poczuł się zmęczony wojną i zapragnął spokojnego życia, upływającego na polowaniach i przyjęciach oraz miłosnych podbojach.
Dotarli już do zamku i Guy wjechał na zewnętrzny dziedziniec, gdzie powitała go cała służba zamkowa. Zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Główna część zamku zbudowana była wokół wewnętrznego dziedzińca, na którego samym środku znajdowała się studnia. Parter głównej części mieścił Salę Wielką, stajnie, kuchnie i magazyny oraz sypialne komnaty.
Guy i jego towarzysze zsiedli z koni i oddali je w ręce stajennych, a potem weszli do Sali Wielkiej, przechodząc przez szpaler służby gnącej się w ukłonach. Z kuchni dolatywał zapach pieczonego mięsiwa. Po kilku chwilach Guy odprężył się i po raz pierwszy od lat poczuł, że jest w domu.
Lovet House był solidnym, dużym domostwem o oszklonych oknach, zbudowanym z ryglowego muru. Jego przestronne sale i bawialnie udekorowano dywanami i gobelinami. Pomiędzy domem a rzeką znajdowały się dobrze utrzymane ogrody, gdzie Margaret Lovet, matka Jane, hodowała słodko pachnące róże i gdzie pawie rozkładały z dumą swoje wielobarwne ogony.
Margaret, której ulubionym zajęciem było rozpieszczanie własnych dzieci, była kobietą elegancką, czarującą i opanowaną. Miała słodki melodyjny głos i pełen cierpliwości uśmiech. W każdym calu zachowywała się jak dama, a Jane od najmłodszych lat starała się ją naśladować. Margaret utrzymywała dom w doskonałym porządku, a służba była jej oddana. Ponadto słynęła też z dobroczynności na rzecz biednych w dolinie Cherriot.
Po powrocie do domu Jane odszukała matkę, zajrzawszy najpierw do obszernego pomieszczenia w podziemiu, gdzie pracował i składował swe towary ojciec i gdzie szwaczki i tkaczki wykonywały swe obowiązki, używając brokatów z Mediolanu, weneckich aksamitów i najpiękniejszych jedwabi z Lukki. Jane uwielbiała dotykać tych przepięknych tkanin przeznaczonych dla bogaczy, którzy zakupią je zapewne, gdy interes ojca zacznie wreszcie, po jej ślubie z Richardem, lepiej prosperować.
Matka siedziała w bawialni przy otwartym oknie wychodzącym na rzekę, pochylona nad szyciem. Kończyła właśnie suknię, w której Jane miała wystąpić podczas uroczystości zaręczyn. Wykonywała ostatnie hafty, których piękno odzwierciedlało jej stan ducha, pełen spokoju i pogody.
Gdy Jane weszła do komnaty, Margaret podniosła głowę i powitała córkę uśmiechem.
– Ach Jane! – powiedziała. – Cieszę się, że wróciłaś, choć żałuję, że nie byłaś w domu wcześniej. John Aniston złożył nam wizytę.
– Naprawdę? A jakie przyniósł nowiny?
– Richard musi wyjechać do Włoch wcześniej, niż planowano, i dlatego ślub odbędzie się zaraz po zaręczynach.
Jane straciła humor. To, że Richard pojedzie do Florencji, która jest wielkim miastem handlowym, było wiadome od dawna, ale nie miało to wpłynąć na datę uroczystości ślubnych.
– Rozumiem – odparła. – Zaraz po zaręczynach… To znaczy jak prędko?
– Nie później niż w dwa tygodnie po nich.
Jane popatrzyła na matkę z niedowierzaniem i poczuła, jak ogarnia ją panika.
– To niemożliwe – powiedziała. – Ślub powinien się odbyć w sześć tygodni po zaręczynach. Mamy tak wiele pracy! Dwa tygodnie to za krótko. Nie zdążymy wszystkiego przygotować.
– Musimy zdążyć – odrzekła Margaret, wracając do haftu. – Richard chce, żebyś przed jego wyjazdem przeniosła się do domu jego ojca. Jeżeli weźmiemy się do pracy razem z Kate, zdążymy ze wszystkim.
Margaret podniosła głowę i zobaczyła smutną minę córki.
– Jane, naprawdę chcesz wyjść za Richarda? – zapytała. – Wiesz, że cię kocham i że gdybyś nie chciała tego małżeństwa, zrozumiałabym cię, ale…
– Ale ojciec by nie zrozumiał – wpadła matce w słowo. – W jego oczach moje zdanie absolutnie się nie liczy.
Nie liczy się też, pomyślała, zdanie matki. Ojciec nie zawsze traktował matkę z dobrocią i odkąd Jane sięgała pamięcią, nigdy nie pytał jej o zdanie. Margaret, potulna i uległa, zupełnie dobrze to znosiła. W rodzinie tylko Andrew nie bał się ojca i nieraz mu się przeciwstawiał, godząc się tym samym na surową karę. Spodziewano się bowiem, że Andrew przejmie po nim interesy, ale on postanowił być żołnierzem i nie miał takich ambicji.
Ojciec wpadł w wielką złość, gdy jego najstarszy syn opowiedział się po stronie króla Henryka i poszedł na wojnę. Krzyczał na syna, a jego głośne przekleństwa dźwięczały pod belkowaną powałą. Jane na wspomnienie tamtego dnia zawsze zaciskała powieki. Chciała wyrzucić to wszystko z pamięci, lecz nie potrafiła.
Tym, czego ojciec bał się najbardziej, było pozbawienie pozycji społecznej. Na myśl o tym tracił ze zgryzoty rozum. Jane współczuła mu, ale nie umiała ani tego zrozumieć, ani usprawiedliwić. Nie obchodziło jej, czy jest człowiekiem szalejącym z gniewu z powodu rozczarowania i urazy, czy też panem domu uważającym się za właściciela jej osoby i egzekwującym swoje prawa.
– Twój ojciec robi tylko to, co jest dla ciebie dobre – zapewniła ją matka. – Musisz przecież wyjść za mąż, jak każda panna. A Richard tak bardzo pragnie małżeństwa. – Matka westchnęła i pokręciła głową. – Jest nam coraz trudniej. Ojcu ostatnio nie powodzi się w interesach.
Jane o tym wiedziała. Nie można dobrze prosperować, nie mając szacunku i poparcia wszystkich członków kupieckiej gildii, a ojciec je stracił, kiedy Andrew poparł króla Henryka. Była to dla wszystkich sytuacja upokarzająca, zatem fakt, że z Jane zapragnął się ożenić syn jednego z szanowanych kupców, sprawił, że serca rodziców napełniły się nadzieją na lepsze jutro.
– Ów brak powodzenia w interesach to cios dla ojca… – mówiła dalej matka. – Ale najbardziej bolesna byłaby sytuacja, że ty musiałabyś ponieść konsekwencje jego niepowodzenia. To żadna tajemnica, że nie masz dużego posagu i dlatego doprowadzenie do małżeństwa z Richardem jest dla ojca tak ważne. John Aniston, aranżując ten związek, czyni ojcu wielki zaszczyt i mamy nadzieję, że dzięki niemu odzyskamy szacunek członków gildii.
Jane ciężko westchnęła. W głębi serca nie chciała zostać poświęcona dla ambicji ojca, ale zachowała to dla siebie. Do niedawna miała nadzieję, że będzie mogła sama wybrać sobie męża. Ojciec pozbawił ją złudzeń, nazywając to korzystnym związkiem. Gdyby jednak miała wybierać sama, uznałaby Richarda za ostatniego z kandydatów. Bardzo pragnęła spojrzeć na niego z większą przychylnością, bo wówczas małżeństwo z nim byłoby czymś, co powitałaby z chęcią. Niestety był daleki od ideału męża czy kochanka.
Przypominała sobie teraz, jak się zachowywał podczas uczty, którą ojciec wydał dla uhonorowania starszych gildii. Patrząc mu w oczy, nie dostrzegła w nich miłości, czy nawet przyjaźni. Nie. Była w nich jedynie lubieżność, co więcej, kilkukrotnie próbował pod stołem chwycić ją za kolano. Okazało się, że wystarczyła odrobina wina, by Richard zapomniał o ogładzie i zasadach dobrego wychowania i by ujawnił swoje prawdziwe oblicze.
Był najstarszym synem, a jego ojciec nie potrafił mu niczego odmówić. Pozwolił nawet zostać giermkiem u pewnego szlachcica z Wiltshire, ale choć chłopak zdobył sobie uznanie, wyróżniwszy się na polu bitwy odwagą, nie został pasowany na rycerza.
Nie każdy giermek dostępował tego zaszczytu, jednak chodziły słuchy, że dopuścił się jakiegoś niecnego czynu i odprawiono go z domu jego pana. Powrócił zatem do rodziny, gdzie wraz z ojcem i młodszym bratem miał teraz prowadzić interesy. Sukiennictwo go jednak nie ciekawiło i nie zrezygnował ze swoich ambicji. Tak samo jak dawniej pragnął jeździć konno i uczestniczyć w bitwach.
Wystarczyła okrągła sumka za rękę Jane i zapewnienie, że Richarda odprawiono za błahostkę spowodowaną młodzieńczym temperamentem, by Simon Lovet uznał, że to dobra partia.
Gdy poinformował o tym córkę, ta od razu zorientowała się, że nie ma już dla niej nadziei na małżeństwo z miłości i musi poświęcić się dla dobra rodziny. Ściskało ją w żołądku na myśl, że będzie musiała oddać swoje ciało i całe życie w ręce człowieka, którego się brzydziła.
Ale teraz, pogodzona z losem, podniosła głowę i odważnie spojrzała matce w oczy.
– Proszę cię, matko, nie martw się. Wszystko ułoży się jak najlepiej i ten pełen niepowodzeń czas zostanie wkrótce zapomniany. Oczywiście, że wyjdę za Richarda. Tak już zostało zadecydowane – powiedziała, dochodząc do wniosku, że wyraz dumy i ulgi, jaki na dźwięk tych słów pojawił się na twarzy matki, był wart wysiłku.
Nazajutrz Jane znalazła się sam na sam z Richardem, który przyjechał do nich wraz ze swoim ojcem. Niesforną brodę okiełznał za pomocą oliwy, a kędzierzawe włosy krótko ostrzygł i wygładził, co nadało mu wygląd nieco agresywny. Wybrał strój elegancki, uszyty z najlepszego sukna.
Jane przyjrzała się jego twarzy o ostrych rysach, a potem oceniła przysadzistą sylwetkę. Wysoki i dobrze zbudowany, nie był mężczyzną nieatrakcyjnym. Wiele tracił natomiast przy bliższym poznaniu, pomimo powierzchownej ogłady szybko okazywał się gburowaty i kłótliwy. Wiele słyszała też o niechlujstwie, lenistwie i chciwości. Ponadto, ku utrapieniu swych rodziców, nie potrafił nad sobą panować i mieli nadzieję, że młoda, pewna siebie żona nieco go zmieni i utemperuje.
Richard był zachwycony perspektywą małżeństwa z Jane, a także tym, że siedząc przy stole naprzeciwko, mógł bez trudu cieszyć oczy jej dekoltem. Krew w nim wrzała na myśl, że niedługo rozkaże jej się rozebrać i spełnić małżeński obowiązek.
Gdy zaproponował, by poszli we dwoje na spacer, Jane miała nadzieję, że ojciec się na to nie zgodzi, lecz z ostentacyjną radością udzielił im pozwolenia.
Przyszły pan młody z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy i arogancką pewnością siebie wziął ją natychmiast za rękę i pociągnął za sobą. Szedł bardzo szybko w stronę lasu, powtarzając, że ogromnie się cieszy z tego, że ślub został przyspieszony i że nie może doczekać się wesela. Szedł i mówił, nie zwracając uwagi na to, że ona milczy.
Powiedział jej także, że podczas wyjazdu do Włoch jego rodzina się nią dobrze zaopiekuje, a kiedy wróci, zamieszkają w swoim własnym domu, a on zajmie się kupiectwem samodzielnie.
Było gorąco, słońce przygrzewało, a on ściskał jej palce swoją miękką, lepką i wilgotną dłonią. Mogła myśleć tylko o tym, jak się uwolnić od jego towarzystwa i że w przyszłości będzie musiała, podobnie jak teraz, godzić się na podobne poufałości.
Szli teraz ścieżką poprzez las i gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku ludzi z wioski, Richard przystanął i odwrócił się twarzą do niej.
Jane patrzyła na niego przestraszona, nie mając pewności, co teraz nastąpi.
– Sądzę, że odeszliśmy za daleko, Richardzie – oświadczyła pozornie pewnym głosem. – Powinniśmy wrócić.
– Nie, jeszcze nie. Nie kiedy mam cię nareszcie dla siebie!
Wpatrywał się w nią z niekłamanym podziwem, ale i zuchwałością. Jego wzrok taksował jej sylwetkę i zatrzymał się na wypukłościach piersi. Jane instynktownie otuliła szalem szyję i ramiona, czując, że pod jego lubieżnym spojrzeniem zapłonęły jej policzki.
Roześmiał się z cicha.
– Prawdziwa z ciebie czarownica, Jane – powiedział. – Rzuciłaś na mnie urok. No bo dlaczego myślę wciąż tylko o tobie? Pocałujesz mnie, by dowieść, że kochasz swego przyszłego męża?
Wyczuwając, jak rozpalone żądzą jest jego ciało, cofnęła się.
– Nie czas ani miejsce na takie rzeczy, Richardzie – odparła stanowczym głosem i dodała tonem prośby: – Wracajmy do domu, proszę.
Początkowo był wyraźnie rozczarowany jej słowami. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko.
– O, jaka dumna – wyszeptał, gładząc jej policzek. – I jaka urodziwa… Prawdziwa piękność. Nie opieraj mi się. Nie masz się czego bać…
Wyciągnął rękę, chcąc zsunąć jej szal z ramion.
– Nie, Richardzie – zaprotestowała, zatrzymując jego dłoń.
– Postępujesz ryzykownie, drażniąc się tak z mężczyzną, Jane.
– Ja się z tobą nie drażnię.
– Być może nie. Ale nie zdajesz sobie sprawy z zachęty, jaka kryje się w twoim spojrzeniu. Potrafisz kusić, tak że można postradać rozum. Jesteś tak ponętna, tak uwodzicielska!
– Uwodzicielska? – powtórzyła, a jej blade policzki zapłonęły ze wstydu jak czerwcowe maki. – Uważasz, że cię uwodzę? Jesteś zbyt niecierpliwy. Nie wolno ci uprzedzać nocy poślubnej. Musisz uszanować moje życzenie.
Richard wyciągnął rękę i ujął ją pod brodę, zmuszając, by na niego popatrzyła.
– Nie martw się. Nie zrobię ci krzywdy. Nie masz się czego bać. Jeżeli wejdziemy głębiej w las, nikt nas nie zobaczy.
Jane, choć niedoświadczona w takich sprawach, wyczuła, że mowa Richarda jest tak gładka jak mowa wytrawnego uwodziciela.
– Proszę cię, odprowadź mnie do domu.
– Zrobię to, ale jeszcze nie teraz.
Pogładził jej rozpalony policzek.
– Nie dotykaj mnie, proszę. Dlaczego tak się zachowujesz?
– Sprawdzam jakość towaru – zażartował grubiańsko.
– Nie wolno ci, dopóki nie będziemy małżeństwem.
– Nasz ślub wkrótce nastąpi…
– Skoro tak, możesz zdobyć się na cierpliwość i zaczekać – przerwała mu.
Richard roześmiał się cicho. Jego oczy, wpatrujące się w nią zuchwale, pociemniały z pożądania. Wyglądało na to, że opór go podnieca. Uśmiechając się lubieżnie, pochylił się, żeby ją pocałować, ale ona gwałtownie odwróciła głowę ze wstrętem.
Naraz poczuła strach i mdłości na myśl, że po ślubie nie będzie miała prawa odmówić.
– No Jane, przestań być taką niedotykalską dziewicą. Przecież nie jesteś z lodu…
Mówił cicho, a ona starała się wynaleźć sposób, by go powstrzymać od zalotów.
– Nie mogę przestać o tobie myśleć – mówił dalej. – Pragnę cię tak, że odchodzę od zmysłów.
Przysunął się bliżej, a gdy próbowała się cofnąć, mocno chwycił jej ramiona.
W tej samej chwili rozległ się niski męski głos:
– Na miłość boską, człowieku, dama powiedziała „nie”, więc nie życzy sobie twojego towarzystwa.
Richard odwrócił się, wściekły, że mu przeszkodzono. Jane rozpoznała ten głos od razu. Jej obrońcą był hrabia Sinnington, który stał teraz między nimi i przyglądał się Anistonowi z jawnym obrzydzeniem i pogardą.
Patrzył gniewnie spod zmrużonych złowrogo powiek. Choć nie uważał się za obrońcę uciśnionych, nie znosił stosowania przemocy wobec słabszych, a ten mężczyzna zamierzał zmusić pannę Lovet do uległości.
– Na miły Bóg, człowieku, czy nie potrafisz się powstrzymać? – zapytał bardzo spokojnym głosem, patrząc na spurpurowiałego na twarzy i spoconego napastnika.
Następnie spojrzał na Jane, która odrzuciła z twarzy miodowozłote włosy i patrzyła błyszczącymi gniewnie oczami. Jakże była piękna! – pomyślał. Jakże urodziwa! Jej uroda olśniewała, była jedną z tych, z których powodu prowadzi się wojny i dla których mężczyźni gotowi są zabić.
Gdy wyobraził sobie, co mógł jej zrobić ten rosły gbur, ogarnął go wielki gniew, choć w wyrazie jego twarzy ani na moment nie zniknął mroczny, groźny spokój. Przerażające historie, jakie Jane słyszała, teraz nie wydawały się już tak wydumane.
W pierwszej chwili poczuła wdzięczność, ale teraz pod wpływem złowrogiego spojrzenia St. Edmonda poczuła niepokój.
– Dziękuję wam, panie – powiedziała i uśmiechnęła się.
Zaschło jej w ustach, a serce kołatało.
– Stała ci się jakaś krzywda, pani? – zapytał Guy, poruszony tym, że ona instynktownie szuka u niego pomocy.
Jane w milczeniu pokręciła głową i w tej samej chwili pomyślała, że jest niebywale przystojny, ciemnowłosy i silnie zbudowany. Czuła jego piękny korzenny zapach, a niski głos przyprawiał ją o dreszcze.
– A więc to wy jesteście Richard Aniston – wycedził przez zęby Guy. – Dawny giermek lorda Lamberta w Wiltshire.
– Skąd to wiecie? – zapytał, patrząc z obawą na groźną postać hrabiego.
– Interesuję się ludźmi, którzy żyją w moich włościach – odrzekł Guy cichym głosem. – Widać wyraźnie, że damie nie w smak są twoje zaloty. Co zamierzałeś? Zaciągnąć ją do lasu i zniewolić?
Gdyby rozmawiał z kimkolwiek innym niż hrabia Sinnington, Richard nie siliłby się na jakąkolwiek odpowiedź. Jednak miał przed sobą hrabiego i obawiał się mieć w nim wroga.
– Ta dama ma zostać moją żoną – odrzekł krótko.
– To prawda – potwierdziła Jane. – Mamy wkrótce się pobrać.
– Tak – dodał Richard, zaciskając pięści. – Panna Lovet jest ze mną zaręczona. Nie widzę nic złego w całowaniu przyszłej żony.
– Ale widząc jej reakcję, sugerowałbym, abyście zastanowili się nad swoją przyszłością. Albo zacznij traktować ją z większym szacunkiem…
Guy ponownie spojrzał na Jane.
– Chodźmy, pani – powiedział. – Odprowadzę cię do domu.
– Dziękuję, ale nie ma potrzeby – odrzekła, rumieniąc się. – Choć wiem, że mój ojciec byłby zadowolony z waszej wizyty.
– Jestem szczęśliwy, słysząc, że byłbym mile widziany w waszym domu. Zatem chodźmy. Twoi rodzice, pani, muszą się dowiedzieć, co zaszło. Fakt, że Aniston ma zostać twoim mężem, nie usprawiedliwia jego nieokrzesanego zachowania.
– Nie… – zaprotestowała Jane, patrząc ze strachem. – Proszę nie mówić o tym moim rodzicom. Przysporzyłoby to im niepotrzebnej troski. A to, co mówi Richard, jest prawdą. Mamy się wkrótce pobrać. Nie zrobił mi nic złego. To był tylko niewinny spacer.
– No dobrze – zgodził się Guy. – Ale moim zdaniem twój przyszły mąż, pani, nie zasługuje na twoją lojalność i szacunek.
Prowadząc swego konia, Guy ruszył wraz z nią ku domowi. Jane spojrzała ukradkiem na Richarda, dojrzała wściekłość w jego oczach i ogarnął ją strach. Wyraz jego twarzy wróżył poważne kłopoty, jakby obiecywał, że później się z nią rozprawi, tak że pożałuje swego zachowania. Od chwili, gdy się poznali, panował nad sobą, ale po tym, co zaszło dzisiaj, wiedziała, że może się z jego strony spodziewać najgorszego. I bała się, domyślając się, do czego jest zdolny. Najgorsze, że niebawem zostanie więźniem na łasce Richarda i będzie w pełni od niego zależna. Nie chciała, aby tak wyglądało jej życie.
Ulga, jakiej doznała, gdy Guy St. Edmond pospieszył jej z pomocą, była równa obrzydzeniu, jakie czuła do Anistona. Jane wiedziała, że do końca życia będzie Guyowi wdzięczna za pomoc i że będzie z podziwem wspominała, jak łatwo i bez wysiłku poradził sobie z sytuacją. Gdy popatrzyła w jego błękitne oczy, poczuła dreszcz, podobnie jak wtedy, gdy spojrzał na nią po raz pierwszy.
Co się ze mną dzieje? – ponownie zadała sobie to pytanie. Czy rozpacz z powodu bliskiego ślubu z Richardem sprawia, że jej umysł i ciało płatają jej figle? Dlaczego patrząc na Guya St. Edmonda, czuje coś zdecydowanie silniejszego niż wdzięczność?
Spojrzała w stronę domu. Jej ojciec stał przy wejściu. Poznawszy dostojnego gościa, ukłonił się nisko. Wiedział, że pragnąc odzyskać swoją dawną pozycję wśród mieszkańców doliny, musi się ukorzyć i zapomnieć o tym, że St. Edmond przyczynił się do śmierci Andrew.
Gdy się wyprostował, Jane spojrzała na jego pociągłą twarz, na której teraz zagościł rzadki uśmiech.
– Witajcie, panie, w naszych skromnych progach – powiedział do Guya, z którego twarzy nie dało się niczego wyczytać.
– Mam nadzieję, że macie się dobrze – odpowiedział. – Dawno się nie widzieliśmy.
– To prawda, milordzie. Zasmuciła nas wieść o śmierci waszego brata pod St. Albans. Ostatnie lata były ciężkie dla nas wszystkich. Wciąż jestem w żałobie po śmierci syna i muszę powiedzieć, że bardzo cierpieliśmy z powodu jego wyboru.
– No cóż – odrzekł Guy – to naturalne, że po śmierci syna pogrążeni jesteście w żałobie. Nie mogę się tylko nadziwić, jak mogliście być tak nierozsądni, że pozwoliliście mu walczyć przeciwko Yorkom.
– Ale ja nie… to znaczy… – zająknął się Simon Lovet i zamilkł.
– Zapomnijmy o tym – wszedł mu w słowo Guy. – Powiedzcie mi tylko, czy jesteście wiernym poddanym króla Edwarda?
– Tak, milordzie. Uznaję władzę Jego Królewskiej Mości i pragnę żyć w pokoju. Jesteśmy wszyscy Anglikami. Nie powinno być między nami podziałów.
– To rozsądna postawa. Ci, co walczyli przeciwko królowi Edwardowi, przekonają się, że jako zwycięzca potrafi być sprawiedliwy i łaskawy. – Tu Guy spojrzał z podziwem na Jane. – Wasza córka zaprosiła mnie, jak więc mogłem odmówić? Macie piękną córkę… która, jak słyszę, wkrótce wyjdzie za mąż.
Simon Lovet uśmiechnął się.
– Niewielu mężczyzn potrafi przejść obojętnie obok Jane – odpowiedział. – Wkrótce odbędą się jej zaręczyny z Richardem Anistonem.
– Tak słyszałem – odrzekł Guy, patrząc na Jane zmrużonymi oczami.
– Tak, panie – odrzekł z entuzjazmem Simon. – Ojciec narzeczonego, John Aniston, jest szanowanym starszym gildii sukienników. Słyszeliście o nim, panie?
– Znane mi jest jego nazwisko, jednak osobiście nie poznałem go jeszcze.
– Proszę zatem wejść i poznać moją żonę. A także pana Anistona, który przyjechał, by omówić sprawę zaręczyn.
Młody stajenny odprowadził do stajni wierzchowca, a Guy zauważył, że jedna z młodych służących, dźwigająca wiadro wody, obserwuje go z zainteresowaniem. Było to rozkoszne, zgrabne stworzenie o kasztanowatych włosach. Gdy na nią spojrzał, jej oczy otworzyły się szeroko. Następnie opuściła wzrok przerażona i uciekła.
Westchnął cicho i zacisnął wargi. No tak, pomyślał, kolejna przestraszona dziewczyna. Moja reputacja najwyraźniej dotarła tu przede mną.