14,99 zł
Jane Mortimer po nagłej śmierci ojca wraca do Anglii, aby rozpocząć nowe życie. Podczas powrotnego rejsu zaprzyjaźnia się z uroczą młodą damą, Octavią Lansbury, i przypadkiem ratuje ją przed wypadnięciem za burtę. Po tym incydencie Octavia przedstawia pannę Mortimer starszemu bratu, lordowi Christopherowi Lansbury’emu, który z wdzięczności proponuje Jane posadę guwernantki. Nie przeszkadza mu to jednak traktować ją z wyższością i chłodną rezerwą.
Jane mimo to przyjmuje propozycję i szybko odnajduje się w nowej roli. Zjednuje sobie sympatię wszystkich domowników, nawet wyniosłego Christophera. Kiedy między nimi zaczyna budzić się uczucie, Jane otrzymuje list, który bardzo skomplikuje jej życie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 244
Tłumaczenie: Krzysztof Puławski
1875 rok
Padał lekki deszcz, okrywając wzburzone wody ciemnoszarym płaszczem. Jane oparła się o reling parowca i spojrzała przed siebie w stronę Dover. Płynęła tam rozpocząć nowy rozdział swojego życia, zostawiając za sobą dzikie, mistyczne piękno i żar Dalekiego Wschodu, Indii i krajów basenu Morza Śródziemnego.
W jej oczach pojawiły się łzy, kiedy pomyślała o tym, co ją do tego zmusiło, o udręce, którą wywołała w Egipcie śmierć ukochanego ojca.
Na statku było dużo pasażerów. Większość schroniła się pod pokładem, ale Jane wolała pozostać na zewnątrz. Nagle usłyszała dziewczęcy śmiech i popatrzyła w kierunku, z którego dobiegał. Dziewczynka miała na sobie ciepły wełniany płaszcz z kapturem, ręce chroniła w mufce, ale mimo to trzymała małego pekińczyka. Mogła mieć co najwyżej dziewięć lat, była szczupła i rozglądała się wokół lśniącymi, błękitnymi oczyma.
Obok niej siedziała doskonale ubrana kobieta, zapewne jej matka, a nieco dalej pokojówka w zwykłym stroju. Towarzyszył im wysoki mężczyzna w surducie i kapeluszu z szerokim rondem. Mężczyzna stał odwrócony do nich plecami, nieco bliżej Jane, i patrzył na ślad, jaki statek zostawiał na wodzie. W pewnym momencie wyjął z kieszeni surduta cienkie cygaro i zapalił je, osłaniając dłońmi płomyk zapałki.
Jane zamknęła oczy. Ten zapach budził w niej tyle wspomnień. Jej ojciec po dniu owocnej pracy zawsze siadywał przed namiotem, żeby zapalić i wypić kieliszek brandy. Przysunęła się bliżej mężczyzny i wypuściła z płuc powietrze, choć wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że wstrzymuje oddech.
Mężczyzna zmrużył oczy zdziwiony, a Jane powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy.
– Przepraszam, nie chciałam panu przeszkadzać.
Jego ciemne brwi uniosły się trochę.
– Ma pani coś przeciwko? – spytał, unosząc lekko cienkie cygaro.
Sprawiał wrażenie kogoś, kto nie liczy się z innymi. Jego srebrne oczy skrzyły się ostrzegawczo.
– Przeciwko? – powtórzyła niezbyt mądrze.
– Temu, że palę.
– Ach! Nie, nie… Nie mam nic przeciwko – zapewniła go pospiesznie i trochę się odsunęła.
Kiwnął głową i odwrócił się w tej samej chwili, kiedy dziewczynka wstała, żeby do niego podejść. Naraz powiał mocniejszy wiatr i statek zakołysał się. Dziewczynka potknęła się, upadła na kolana i wypuściła pieska. Serce Jane zabiło mocniej, kiedy w następnej chwili, nie zważając na protesty matki, dziewczynka pospiesznie ruszyła za pekińczykiem. Nie uszła dwóch kroków, poślizgnęła się na mokrym pokładzie i potoczyła ku przestrzeni między listwami relingu.
Jane nie myśląc o własnym bezpieczeństwie, rzuciła się za dziewczynką i w ostatniej chwili, chwyciła ją za nogi. Kobiety krzyczały, wysoki mężczyzna wyrzucił cygaro do wody i z wyrazem przerażenia na twarzy pospieszył w ich stronę. Kiedy do nich dotarł, były już bezpieczne. Podniósł dziewczynkę, upewnił się, że nic jej nie jest i przekazał zapłakanej kobiecie; następnie ukląkł i pomógł Jane wstać. Kiedy poczuła znajomy zapach tytoniu i brandy, naraz zapragnęła wtulić się w jego silne ramiona…
Zdziwiona swoimi myślami odsunęła się od niego. Poprawiła płaszcz i dopiero wtedy zdecydowała się na niego spojrzeć.
– Wszystko w porządku? – spytał z troską w głosie, która zupełnie do niego nie pasowała. – Nic pani sobie nie zrobiła?
Mówił jak prawdziwy angielski dżentelmen, z nutą nonszalancji w głosie, która od razu jej się spodobała.
– Tak, jak najbardziej w porządku – odparła najspokojniej, jak tylko mogła, starając się ukryć zakłopotanie.
– Bardzo pani dziękuję. Ocaliła pani życie mojej siostry, panno…?
– Mortimer – dokończyła. – Kiedy zobaczyłam, jak toczyła się w stronę relingu, po prostu wiedziałam, że muszę ją zatrzymać.
– Jestem pani niezmiernie wdzięczny, panno Mortimer. Konstruktorzy statku najwyraźniej nie pomyśleli o bezpieczeństwie dzieci. No i piesków…
– Dzieci często działają pod wpływem impulsu – zauważyła i odetchnęła głębiej, wciąż czując na sobie spojrzenie jego szarych oczu.
– Siostra robi to zdecydowanie zbyt często…
– Tym bardziej cieszę się, że nic jej się nie stało. – Zerknęła w stronę dziewczynki, tulącej puchaty kłębuszek. – I że piesek jest cały i zdrowy.
– Bogu dzięki! Nie wiem, jak by przeżyła, gdyby coś się stało temu pekińczykowi – odpowiedział i nieznacznie się uśmiechnął, co ociepliło surowość jego twarzy. I sprawiło, że wydał się Jane jeszcze przystojniejszy.
Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy dołączyła do nich matka dziewczynki.
– Dziękuję za pani odwagę, moja droga. Jestem naprawdę ogromnie wdzięczna.
– Cieszę się, że nic nikomu się nie stało, madame.
– Czy możemy jakoś… to pani wynagrodzić?
Jane zaczerwieniła się. Tym razem jednak dlatego, że uraziło ją pytanie kobiety.
– Nie, oczywiście, że nie. Dziękuję bardzo. Zrobiłam tylko to, co uznałam za właściwe. – Cofnęła się parę kroków. – Przepraszam, dopływamy do Dover. Muszę udać się po bagaż.
– Ależ naturalnie. Czy daleko pani jedzie?
– Do Londynu?
– A więc pociągiem?
– Tak. – Uśmiechnęła się lekko, zrozumiawszy, że nie jest to ich ostatnie spotkanie. – Przepraszam raz jeszcze.
Jane odwróciła się i po chwili zeszła pod pokład. Odnalazła sakwojaż i dołączyła do innych pasażerów, którzy zaczęli już wychodzić z kajut, żeby już na pokładzie czekać na przybicie do portu.
Christopher Chalfont spytał, jak czuje się Oktawia, a następnie spojrzał przez ramię w stronę kobiety, która pospieszyła jego siostrze na pomoc, w ogóle nie troszcząc się o własne bezpieczeństwo. Niestety zniknęła już w tłumie ludzi, których z każdą chwilą na pokładzie przybywało.
Pomyślał, że powinien ją znaleźć, choć nie potrafił powiedzieć dlaczego. Nie była nawet w jego typie. Nie podobały mu się zbyt pełne usta ani kolor oczu, niebieski z fioletowymi tonami. Co więcej, nieznajoma wpatrywała się w niego tak śmiało i uważnie, jakby nieustannie go oceniała i próbowała zaklasyfikować.
Dobrze znał to spojrzenie. W taki sam sposób patrzyła na niego kobieta, przez którą poznał, co to ból złamanego, zdradzonego serca… Wówczas przysiągł sobie, że nigdy więcej nie pozwoli się zwieść i się nie zakocha.
Christopher zmarszczył brwi i otrząsnął się ze wspomnień. Statek dobił do brzegu i należało zająć się siostrą i matką.
Jane zajęła swoje miejsce w pociągu, wyjrzała za okno i westchnęła ciężko. Wciąż myślała o dżentelmenie, którego siostrę uratowała. Budził w niej lęk i jednocześnie intrygował. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie zrobił na niej takiego wrażenia. Wiedziała, że długo nie zapomni tego spotkania i najbliższe dni miały to potwierdzić.
Ojciec Jane był uczonym i pisał o historii Azji i Europy, zwłaszcza w kontekście starożytnym. Wyjechali z Londynu bardzo dawno temu i rzadko odwiedzali Anglię. Jane pamiętała tylko jedną wizytę, kiedy to praca zmusiła ojca do przyjazdu. Wtedy poznała ciotkę Caroline, ale nigdy później jej nie widziała. Dlatego była zdziwiona, że po śmierci ojca owa owdowiała krewna, zaprosiła ją do siebie.
Ciotka Caroline wydawała wieczorki w swym małym, lecz eleganckim domu w modnej części Londynu. Najczęściej odwiedzali ją artyści z miejscowej bohemy i ludzie z towarzystwa. Grano w karty lub słuchano koncertów muzyki kameralnej. Ciotka Caroline Standish lubiła gości, ale myślała przede wszystkim o swojej działalności dobroczynnej. Rozsyłając zaproszenia, zawsze wybierała tych, którzy najchętniej wspomogą jej aktualny cel. Dziś wydawała przyjęcie na rzecz pomocy robotnikom z najuboższych dzielnic Londynu.
Ciotka Caroline powiedziała jej, że spodziewa się lady Lansbury oraz jej młodszej córki.
– Hrabina była w Ameryce, zdaje się w Nowym Jorku, a poza tym mieszkała przez jakiś czas w Paryżu – wyjaśniła. – Jej rodzina ma dom w Londynie, ale zdaje się, że wkrótce pojadą do majątku w Oxfordshire.
– A skąd ją znasz, ciociu?
– Przyszła na jeden z moich wtorkowych wieczorków dobroczynnych. Jest naprawdę zaangażowana w pomaganie innym i mogę na nią liczyć, choć nie w kwestiach finansowych. Biedactwo! Po śmierci męża została prawie bez grosza. Jej syn odziedziczył majątek, czy raczej to, co z niego zostało. Stary hrabia niemal zbankrutował. Na razie jakoś sobie radzą, choć krążą plotki, że młody hrabia będzie musiał sprzedać posiadłość, jeśli szybko nie zdobędzie znacznej sumy.
– Pewnie jest to dla nich wielkie zmartwienie.
– Z całą pewnością. Młody lord Lansbury podobno zastanawia się nad sprzedażą domu w Londynie, by ratować majątek. – Ciotka urwała na chwilę i uśmiechnęła się. – Mówi się też, że ma poślubić dziedziczkę. I to z Ameryki! Cóż – westchnęła – nie będzie ani pierwszym, ani ostatnim zubożałym arystokratą, który ożeni się dla pieniędzy.
– Wybrał dość radykalne wyjście z sytuacji.
– Tak ci się wydaje, bo całe życie mieszkałaś za granicą. W Anglii małżeństwo dla pieniędzy jest czymś zupełnie normalnym. Chociaż Chalfontowie są bardzo dumni i myślę, że dla hrabiego Lansbury’ego będzie to bardzo przykre doświadczenie. Na szczęście jednak nas to zupełnie nie dotyczy, moja droga. – Ciotka Caroline uśmiechnęła się znowu i porzuciła temat plotek. – Z pewnością będzie to miłe spotkanie, a młodsza córka hrabiny, Oktawia, jest naprawdę uroczym dzieckiem, choć podobno nieco trudnym… Urodziła się za wcześnie, wszyscy na nią chuchali i dmuchali, i podobno jest dość delikatna. Ale za to bardzo miła.
Nie przewidziała tego. Jane miała nadzieję, że nigdy już nie zobaczy owej rodziny ze statku, tymczasem za chwilę miała wraz z ciotką ich powitać.
Lady Lansbury rozjaśniła się na jej widok.
– Ależ to panna Mortimer! – wykrzyknęła. – Tak się cieszę, że panią widzę. Przynajmniej raz jeszcze mogę podziękować za uratowanie Oktawii. Ma pani bardzo dzielną siostrzenicę, pani Standish – zwróciła się do ciotki. – Naraziła własne życie, żeby uratować moje dziecko. Gdyby nie ona, Oktawia wpadłaby do wzburzonego morza. W dodatku działała tak szybko, że nawet mój syn nie zdążył się ruszyć…
Te słowa sprawiły, że ciotka popatrzyła ze zdziwieniem na Jane.
– Naprawdę? Nic mi o tym nie mówiłaś, moja droga.
– Nie było takiej potrzeby – wyjaśniła Jane. – Poza tym nie znałam nazwiska lady Lansbury i nie wiedziałam, że się znacie. Poza tym chyba każdy na moim miejscu postąpiłby podobnie. Akurat stałam najbliżej…
– Jest pani bardzo skromna – powiedziała lady Lansbury.
– Bardzo się cieszę, że razem chcemy robić coś dobrego – dodała, czyniąc aluzje do jej działalności charytatywnej. – A poza tym lady Oktawia jest tak ślicznym i miłym dzieckiem! – dodała.
Ku jej zdziwieniu dziewczynka, która wciąż trzymała na ramieniu ukochanego pekińczyka, zrobiła taneczne pas i odezwała się:
– Podoba mi się twoja suknia. Jest bardzo ładna.
– Dziękuję – odparła Jane, choć nie mogła się zgodzić z Oktawią. Jej suknia była już znoszona, trochę wyblakła i z całą pewnością nie można jej było uznać za modną. Jednak miała egzotyczny wzór i była kolorowa, co z pewnością przyciągnęło uwagę dziewczynki.
Oktawia usiadła wraz z Jane na sofie, a pieska umieściła pośrodku. Pekińczyk uniósł łapkę, przekrzywił głowę i spojrzał na Jane swoimi żółtymi oczami.
– Chce się z tobą przywitać – wyjaśniła Oktawia.
Jane uścisnęła łapę, a piesek otworzył pyszczek jakby w uśmiechu.
– Jak się nazywa?
– Poppy, nazywa się Poppy.
– Bardzo ładnie. A czy nie gryzie? – spytała z uśmiechem Jane, patrząc na zwierzątko. – Mam nadzieję, że jeszcze nikogo nie zjadł.
Oktawia przekrzywiła głowę i popatrzyła na nią z bezbrzeżnym zdziwieniem.
– Oczywiście, że nie. Jest bardzo łagodny, a w dodatku cię polubił. Jesteś naprawdę miła. Zostaniesz moją przyjaciółką? Bo jeszcze żadnej nie mam. – W głosie Oktawii nie było smutku czy żalu. Powiedziała to rzeczowym tonem, jakby informowała ją o tym, co jadła na śniadanie.
Jane zaśmiała się i powiedziała, że zgodzi się z wielką przyjemnością. Pogłaskała pekińczyka i przyjrzała się dziewczynce. Z bliska wydała się jeszcze ładniejsza: jej włosy były jaśniejsze, a oczy bardziej błękitne. Miała też w sobie jakąś energię, nad którą nie potrafiła zapanować.
Przez cały czas wizyty dziewczynka nie opuszczała jej boku. Jane zauważyła w pewnym momencie, że lady Lansbury bacznie je obserwuje.
– Widzę, że Oktawia znalazła przyjaciółkę, panno Mortimer. Bardzo się cieszę, bo nie każdego darzy sympatią – powiedziała w końcu.
Jane wzięła ze stolika puszkę z czekoladkami, którą przywiozła ze sobą, i wyciągnęła w stronę dziewczynki.
– Sama ich wszystkich nie zjem – oznajmiła zapraszająco. – Może zechcesz mi pomóc?
Oktawia zamrugała swoimi wielkimi oczami i popatrzyła na matkę, jakby czekała na pozwolenie. Lady Lansbury skinęła głową, a wtedy wzięła puszkę z rąk Jane, otworzyła ją i wybrała jedną z czekoladek. Spróbowała i po chwili na jej ustach pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
Londyn wydał jej się ciekawy, naprawdę fascynujący. Większość życia spędziła w pustynnych, gorących miejscach i odmiana bardzo jej odpowiadała. Odwiedzała parki, słynne miejsca i ciekawe dzielnice. Przy okazji wycieczek załatwiała też sprawy zmarłego ojca i myślała o tym, co będzie robić w przyszłości.
Całkowicie zaabsorbowana codziennymi obowiązkami nie zauważyła, kiedy minął tydzień i nadeszła pora na umówione spotkanie z lady Lansbury. Jane udała się przywitać z gościem w swym codziennym stroju.
Ciotka Caroline zaprosiła ją do saloniku. Panie rozmawiały o drobiazgach przy herbatce, a Jane przysłuchiwała się, odzywając się jedynie od czasu do czasu. Lady Lansbury miała na sobie piękną suknię, która lśniła odbitym światłem. Jej kolor przywodził na myśl zachód słońca, gdyż była brązowożółta, z lekkim czerwonawym odcieniem. Hrabina włożyła słomkowy kapelusz z kwiatami, które doskonale komponowały się z suknią i dopełniały całości.
Jane wciąż czuła na sobie wzrok lady Lansbury. Nie dostrzegała w nim jednak nieżyczliwości, a raczej zdziwienie na niemodne, zwykłe ubranie. Poza tym widziała coś jeszcze – uznanie, choć Jane nie widziała, z czego miałoby ono wynikać.
– Jak się miewa lady Oktawia? – spytała w pewnym momencie. – Miło mi było ją poznać. Jest naprawdę czarująca.
– Muszę się z tym zgodzić, choć nie wypada mi tak mówić, skoro jestem jej matką i bardzo ją kocham. – Lady Lansbury odstawiła filiżankę ze spodeczkiem na stolik. Na jej twarzy pojawił się pełen ciepła uśmiech. – Oczywiście bardzo się cieszę, że pani też tak myśli, ponieważ przyszłam tu właśnie w sprawie Oktawii. W czasie naszej ostatniej wizyty zauważyłam, że… dobrze sobie pani z nią radzi. Przez ostatnie dni córka cały czas mówiła tylko o pani. Dlatego odważyłam się przyjść i poprosić panią o pomoc.
– Och! – westchnęła zdziwiona Jane, bo nie wyobrażała sobie, jak mogłaby pomóc komuś takiemu jak lady Lansbury.
– Pani ciotka wspominała, że wróciła pani do Anglii po wielu latach spędzonych z ojcem zagranicą.
– To prawda – przytaknęła Jane. – Niestety, tata zmarł, gdy byliśmy w Egipcie, i dlatego musiałam skorzystać z uprzejmości cioci. Teraz muszę się zastanowić, co robić dalej.
– A czy lubi pani dzieci, panno Mortimer?
– Cóż… tak, oczywiście. Choć muszę przyznać, że nie miałam rodzeństwa i często podróżowałam, więc miałam z nimi mało kontaktów.
– Ale świetnie poradziła sobie pani z Oktawią…! Dlatego pozwoli pani, że przejdę do sedna… Czy zgodziłaby się pani nią zająć. Córka potrafi być czasami… trudna. Żadna z opiekunek, które zatrudniałam, nie wytrzymała z nią dłużej niż miesiąc.
– Sama nie wiem… Ja…
– Proszę pozwolić, że skończę. Proponuję pani dobrze płatne zajęcie. Przy czym mniej więcej za tydzień wyjeżdżamy do naszego rodzinnego domu w Oxfordshire. Oktawia zaczęła ostatnio kaszleć i wiejskie powietrze z pewnością dobrze jej zrobi. Byłabym uszczęśliwiona, gdyby zgodziła się pani do nas dołączyć.
– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć, lady Lansbury. To dla mnie olbrzymia niespodzianka…
– Mam nadzieję, że się pani zgodzi. Nie będę oczywiście udawała, że zajmowanie się Oktawią jest proste. Jak sama pani widziała, nie jest… taka jak inne dziewczynki w jej wieku. Ma dwanaście lat, ale wygląda i zachowuje się, jakby miała dużo mniej. Jest też bardzo delikatna i wymaga uważnej opieki. Trudno jej też mówić innym o swoich potrzebach i uczuciach. W ogóle rozmowa z obcymi przychodzi jej z trudnością, nie mówiąc już o tym, żeby się z nimi zaprzyjaźnić… Panią jednak polubiła. Naprawdę bardzo ją kocham, jednak czasami jestem nią zmęczona. Martwi mnie też to, co się z nią stanie w przyszłości.
Jane obawiała się przez moment, że lady Lansbury się rozpłacze. Ale hrabina opanowała się i tylko westchnęła ciężko, kładąc na piersi dłoń w nieskazitelnie białej rękawiczce.
Jane uśmiechnęła się tylko. Nie była pewna, czy w ogóle potrzebuje pracy. Przed śmiercią ojciec zapewniał ją, że będzie bogata, ale teraz musiała poczekać, by prawnicy oszacowali cały jego majątek, zanim odczytają ostatnią wolę zmarłego. A to mogło zająć jeszcze trochę czasu. Nigdy jednak nie przepadała za tłumami i po kolejnych spędzonych w Londynie dniach zaczęła tęsknić za wiejską ciszą.
Poza tym nie mogła ukryć, że jeszcze jedna rzecz zaważyła na jej decyzji, a mianowicie obecność lorda Lansbury’ego. Jane nie mogła się oprzeć pokusie, by raz jeszcze zobaczyć młodego hrabiego. Porzuciła już nadzieję, że kiedykolwiek się spotkają i teraz po prostu postanowiła skorzystać z okazji.
– Przykro mi to słyszeć i oczywiście z przyjemnością pomogę – powiedziała Jane.
W jej oczach pojawił się wyraz troski, który wskazywał, że naprawdę zależy jej na dobru dziewczynki. Oktawia była nieprzewidywalna i delikatna jak mgiełka, która unosi się rano nad ziemią. Przypominała Jane łabędzi puszek, który tylko przez przypadek znalazł się między ludźmi. Tak piękny i lekki, a jednak bardzo zwiewny i nietrwały.
– To znaczy, zajmę się Oktawią – dodała, widząc pytający wzrok hrabiny. – I pojadę na wieś, choć trudno mi powiedzieć, jak długo zostanę. Ale z prawdziwą przyjemnością myślę o tym, że będę mogła spędzić z dziewczynką trochę czasu. Obiecuję, że będę dla niej wyrozumiała.
W oczach lady Lansbury pojawiły się łzy wdzięczności.
– Dziękuję, panno Mortimer. Bardzo się cieszę.
– Chciałabym tylko prosić o jedną rzecz. Kiedy zmarł mój tata, pozostawił dużo niedokończonych rozpraw i artykułów. Byłam jego asystentką i obecnie to na mnie spoczywa obowiązek dokończenia tej pracy, by można było to wszystko przekazać do wydawnictw i naukowych pism.
– Oczywiście, myślę, że bez problemu znajdzie pani na to czas. Przecież nie będzie się pani bez przerwy zajmować Oktawią. Mamy też w Chalfont bardzo ładną bibliotekę. Poza samym miejscem do pracy, być może znajdzie tam pani potrzebne jej książki i pisma.
– Doskonale. Bardzo się cieszę.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Lady Lansbury spojrzała na ciotkę Jane, która uważnie przysłuchiwała się tej wymianie zdań. – Co pani na to, pani Standish? Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko takiemu rozwiązaniu? Wierzę, że pani bratanica naprawdę pomoże Oktawii.
– Moje zdanie nie ma tutaj znaczenia – zaczęła ciotka, ostrożnie dobierając słowa. – Moja bratanica ma dwadzieścia jeden lat i sama o sobie decyduje. Ale jeśli chce pani znać moją opinię, to niepokoi mnie trochę jej status w pani domu i to, jak będą ją odbierali ci, którzy pracują w Chalfont House. Przecież Jane jest w tym samym wieku co służące w kuchni i…
– Proszę już nic nie mówić. Jane z całą pewnością nie będzie traktowana jak służąca. Wiem, że jest córką wybitnego uczonego i znanego pisarza, a jej dziad był pułkownikiem w naszej armii. Matka też pochodziła z dobrej rodziny. Grantowie mieli niewielki majątek w Derbyshire. Nie jest to być może bogata rodzina, ale trudno jej zarzucić brak pochodzenia.
– Ale… skąd pani to wszystko wie, lady Lansbury? – spytała oszołomiona Jane.
– Cóż, kiedy zobaczyłam, jak bardzo spodobała się pani Oktawii, odbyłam parę rozmów… – wyznała hrabina. – Chcę tylko, żeby była pani towarzyszką mojej córki, panno Mortimer. Oktawia nigdy nikogo nie potraktowała tak przyjaźnie jak pani.
– Zrobię wszystko, żeby było jej ze mną dobrze – zapewniła Jane, a następnie zwróciła się do ciotki, widząc, jak bardzo przejmuje się całą sytuacją. – Nie martw się, ciociu. Od powrotu do Anglii cały czas zastanawiałam się, co dalej. Jak wiesz, moja mama zmarła, kiedy miałam kilkanaście lat. Ostatnie lata spędziłam z tatą i pomagałam mu w jego pracy, przenosząc się co chwila w inne miejsce. Może los daje mi okazję, by rozpocząć nowy rozdział.
– Pamiętaj, że nie musisz szukać pracy – powiedziała cicho ciotka. – I wspominałaś chyba, że któryś z kolegów ojca ma niedługo przyjechać do Londynu?
– Tak, Phineas Waverley. Będzie organizował wystawę. Z pewnością napisze do mnie, kiedy będzie wiedział coś więcej. A ja chętnie się czymś zajmę. Nie jestem stworzona do próżniaczego życia. Potrzebuję zajęcia. No i Oxfordshire nie jest tak daleko od Londynu, więc łatwo mi będzie tutaj dojechać.
Po powrocie do domu lady Lansbury oznajmiła synowi, że panna Mortimer pojedzie z nimi do Chalfont House, żeby zajmować się Oktawią. Nie rozmawiała z nim wcześniej, bo nie wiedziała, czy siostrzenica pani Standish w ogóle przyjmie jej propozycję. Młody hrabia nie był jednak zachwycony tym wyborem.
– Dlaczego właśnie ta dziewczyna? – spytał. – Przecież tak słabo ją znamy. To jasne, że spodobała się Oktawii, tak jak inne osoby, które okazują jej trochę serca.
– Nie przypadła ci do gustu? – spytała zdziwiona lady Lansbury. – Wydaje mi się naprawdę miła, wręcz czarująca.
– Nie chodzi o to, czy mi się podoba, czy też nie – odparł rzeczowo, patrząc gdzieś w bok. – Po prostu nie wiemy, czy się nadaje do tej pracy. Tak naprawdę nie miałem czasu, żeby wyrobić sobie na jej temat zdanie… – Urwał, wciąż unikając kontaktu wzrokowego z matką. – Nie, nie darzę panny Mortimer niechęcią. Dlaczego tak pomyślałaś?
Lady Lansbury przyjrzała się uważnie synowi. Właśnie, dlaczego? Po raz pierwszy pomyślała o tamtej dziewczynie, Lily, i tym, jak beznadziejnie Christopher się w niej zakochał. I jak bardzo cierpiał, kiedy go porzuciła. Czy to możliwe, że zauważył w Jane jakieś podobieństwo do dawnej miłości? Możliwe, choć jej zdaniem Jane była zupełnie inna. Pomijając oczywiście ten dziwny kolor oczu…
– Bardzo się cieszę. Czy nie przyszło ci do głowy, że mógłbyś ją nawet polubić. Być może czeka cię miła niespodzianka.
– Tak, to możliwe – zgodził się Christopher, choć pomyślał coś zupełnie innego.
– Obawiam się tylko, że jeśli od razu potraktujesz ją niezbyt przyjaźnie, może się zniechęcić – dodała ostrożnie lady Lansbury.
– Nie uważam, że kolejna opiekunka to dobry pomysł. Przecież Oktawia dobrze sobie radzi i jest zadowolona. Obawiam się, że się skończy tak jak zawsze – dodał obojętnym tonem, choć zrobiło mu się przykro na widok zawiedzionej miny matki. – Żadna wcześniejsza opiekunka nie przetrwała dłużej niż miesiąc, a ich odejścia źle wpływały na samą Oktawię. Nie sądzę, żeby inaczej stało się z panną Mortimer. Może jednak przemyślisz całą sprawę i porozmawiamy o tym, kiedy przyjedziemy do Chalfont?
– Nie, już podjęłam decyzję. I zapewniam cię, że dobrze ją przemyślałam. Przede wszystkim leży mi na sercu dobro Oktawii. Chcę zyskać pewność, że mogę ją zostawić z kimś, komu ufam.
Christopher westchnął. Doskonale wiedział, ile wysiłku kosztuje matkę opieka nad Oktawią. Zgadzał się również z tym, że pomoc opiekunki znacznie by wszystko uprościła.
– Przepraszam, mamo. Oczywiście, rób, jak uważasz. Chcę tylko, żebyś była zadowolona.
– Tutaj nie chodzi o mnie, tylko o Oktawię – poprawiła go.
Chalfont House był od wieków siedzibą Lansburych. Położony w samym sercu Oxfordshire, od razu urzekł Jane swym ponadczasowym pięknem. Do drzwi wejściowych z kolumnami prowadziły kamienne schody. Wszystko wydawało się zaciszne ze względu na okalające front dwa skrzydła, a główny budynek wieńczyła wielka kopuła. Kiedy weszli do środka, Jane aż zabrakło tchu na widok bogactwa zdobień i ogólnego przepychu.
Korytarze, którymi ich prowadzono, wydały się jednak przytulne i miłe, a także ciche, gdyż dywany i chodniki tłumiły odgłosy kroków. Wystrój pałacu łączył w sobie reprezentacyjny charakter, podkreślający pozycję mieszkańców, z przytulną, zapraszającą atmosferą.
Po chwili pojawiła się pokojówka i odprowadziła zmęczoną Oktawię do jej pokoju. Jane została sama z lady Lansbury. Stanęły właśnie w jednym z korytarzy, kiedy nagle jakby znikąd pojawił się przed nimi lord Lansbury.
Jane ze zdziwieniem stwierdziła, że zapamiętała dokładnie jego rysy, włosy i w ogóle całą sylwetkę – zupełnie tak jakby widzieli się wczoraj. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę oraz zielony surdut. Musiała przyznać, że wyglądał niezwykle męsko i przystojnie. W dodatku zarówno w sposobie zachowanie, jak i mówienia, prezentował lekkość i nonszalancję, która jeszcze dodawała mu uroku.
Jane wprost nie mogła oderwać od niego oczu. Nos miał długi i prosty, a powieki ciężkie, co sprawiało, że wyglądał na śpiącego lub lekko znużonego. Był bardzo wysoki i w dodatku zbudowany jak jeden z atletów, których widywała na opisywanych przez ojca greckich urnach. Miał głęboki i dźwięczny głos, choć musiała przyznać, że rzadko się odzywał.
Lady Lansbury dokonała właściwej prezentacji i ich sobie przedstawiła, a on jedynie skinął głową. Jane uznała to za zupełnie normalne. Mężczyźni rzadko zwracali na nią uwagę i zdążyła się już do tego przywyknąć.
– Panna Mortimer zajmie się Oktawią, mój drogi – zwróciła się do syna lady Lansbury. – Pamiętasz, że to właśnie ona na statku uratowała życie twojej siostry?
– Tak, oczywiście – odparł i skinął głową. – Jesteśmy pani dłużnikami, panno Mortimer. Ale nie będzie pani miała łatwego zadania. Oktawię trudno skłonić, by zrobiła coś, na co nie ma ochoty. To zadanie będzie wymagało uwagi i wielkiej determinacji, tak jak prowadzenie statku i panowanie nad jego załogą.
Jane zaśmiała się nerwowo. Wyczuła, że lord Lansbury stara się być uprzejmy, ale nie czuje się dobrze w jej towarzystwie i chciałby już odejść.
Westchnęła lekko z rozczarowania.
– Proszę się nie niepokoić, znam się na statkach.
Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy.
– Bardzo się cieszę. Zdaje się, że pani ojciec był znanym naukowcem, pisarzem i kolekcjonerem dzieł sztuki, prawda?
– Tak, interesowały go różne rzeczy, ale przede wszystkim historia Grecji i Rzymu, a kolekcjonowanie dzieł sztuki było dodatkową, całkiem oczywistą w tej sytuacji, pasją.
– Musiał być bardzo interesującym człowiekiem. Mama mówiła, że dużo czasu spędziła pani za granicą…
– Tak, podróżowałam wraz z tatą. Głównie po Europie, ale spędziliśmy też pięć lat w Indiach.
– Naprawdę? – Jane zauważyła nagle wyraz zainteresowania w jego oczach. – Życie w Anglii jest z pewnością zupełnie inne.
– Tak, to prawda – przyznała, starając się nie okazywać żalu.
– I nudne.
Jane roześmiała się.
– Obawiam się, że spędziłam tu za mało czasu, by się o tym przekonać.
– Jest pani niewątpliwie inteligentną i wrażliwą osobą. Z łatwością przystosuje się pani do tutejszych obyczajów. I mam nadzieję, że nie uzna pani naszej zimy za zbyt srogą.
– Obawiam się, że jednak uznam – odparła z przekornym uśmiechem. – Ale muszę jakoś ją przetrwać.
– Na pewno brakuje pani ojca.
– Oczywiście – przyznała, starając się ukryć smutek, jaki wywoływała w niej każda wzmianka o ojcu. Do tej pory nie potrafiła pogodzić się z jego śmiercią. – Byłam zresztą również jego asystentką i muszę jeszcze ukończyć parę jego prac. Lady Lansbury była na tyle miła, że zaproponowała mi korzystanie z tutejszej biblioteki. Mam nadzieję, że to nie będzie problem. Oczywiście, kiedy nie będę się zajmowała Oktawią.
– Najmniejszy – zapewnił ją hrabia. – Proszę korzystać z niej, kiedy pani zechce. Jestem pewny, że dobrze zajmie się pani moją siostrą. Życzę miłego pobytu w Chalfont House.
Serce zabiło Jane mocniej, kiedy spojrzał jej w oczy.
– Z pewnością będzie mi tu dobrze. – Umilkła, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Dopiero kiedy hrabia odwrócił się, by odejść, dodała: – Dziękuję, milordzie.
Najwyraźniej jednak nic nie usłyszał, bo nawet się nie odwrócił.
– Och, mój syn jest czasami mało uważny – odezwała się lady Lansbury, widząc rozczarowanie Jane. – Jest bardzo zajęty i ma się czym martwić. Chodź, moja droga, zaprowadzę cię do pokojów Oktawii. – Popatrzyła na zaczerwienioną Jane. – Nic ci nie jest?
– Nie, nic – zapewniła ją Jane, która zaraz spochmurniała i spuściła oczy, by jej gospodyni nie mogła z nich niczego wyczytać. A zwłaszcza tego, co poczuła na widok Christophera Chalfonta…
Tytuł oryginału
Lord Lansbury's Christmas Wedding
Pierwsze wydanie
Harlequin Mills & Boon Ltd, 2016
Redaktor serii
Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne
Dominik Osuch
© 2015 by Helen Dickson
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327640383
Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.