Sekretnik Matyldy - Anna Czerwińska Rydel - ebook

Sekretnik Matyldy ebook

Anna Czerwińska Rydel

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Sekretnik Matyldy" pióra Anny Czerwińskiej-Rydel to książka opowiadająca o życiu pewnej rodziny, w której dobre, zgodne z tradycjami domowymi wychowanie dzieci i realizacja ambitnych, często twórczych aspiracji i zamierzeń chyba najbardziej wpływają na klimat, w którym wzrasta i rozwija swoje uzdolnienia artystyczne główna bohaterka tego literackiego utworu - Matylda. Z pozoru nic nadzwyczajnego się tu nie dzieje, ale czytająca tę książkę osoba może na kartach tego dzieła spotkać harmonię nie tylko muzycznych dźwięków, lecz ma też okazję przyjrzeć się uporządkowanemu trybowi życia dziewczynki. W domu Matyldy wszyscy mają własne określone miejsce, swoje obowiązki i zadania. Jest czas na rozmowę z rodzicami, posiłki, naukę szkolną i zdobywanie umiejętności gry na instrumencie muzycznym, odpoczynek i spacer brzegiem morza po miękko skrzypiącym piasku. I tylko kot Fagot bardzo lubi sypiać w futerale na skrzypce, lecz to naprawdę nikomu nie przeszkadza. Książka ta jest interesująca także i z tego powodu, że przedstawiona w niej fabuła osnuta jest wokół najważniejszych w życiu każdego człowieka, a w swej wymowie uniwersalnych wartości, takich chociażby jak: miłość, prawda, poszanowanie przyrody, religii, innych ludzi, a także umiłowanie sztuki (przede wszystkim muzyki) - i to tej najbardziej wysublimowanej. Wartości te i zamiłowania pośród zmienności świata zawsze pozwalają zachować życiową równowagę i pogodę wewnętrzną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 106

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opra­co­wa­nie pla­stycz­ne

Ar­tur No­wic­ki

Zdję­cie na okład­ce

Łu­kasz Pącz­kow­ski

Re­dak­cja i ko­rek­ta

Ju­sty­na Ma­lu­ga

Skład i ła­ma­nie

Gra­ży­na Ol­szew­ska

© Co­py­ri­ght by Anna Czer­wiń­ska-Ry­del, 2009

© Co­py­ri­ght by Ber­nar­di­num, 2009

Wy­daw­nic­two „Ber­nar­di­num” Sp. z o.o.

ul. Bi­sku­pa Do­mi­ni­ka 11, 83-130 Pel­plin

tel. 058 536 17 57, fax 058 536 17 26

e-mail: be­mar­di­num@be­mar­di­num.com.pl

www.ber­nar­di­num.com.pl

ISBN 978-83-7380-733-4

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Uśmiech­nię­te­mu Za­kon­ni­ko­wi –

Ojcu Ta­de­uszo­wi Płon­ce,

w po­dzię­ko­wa­niu za wszyst­kie lata dzie­le­nia się

wi­ta­mi­na­mi M i U,

a tak­że za wszel­ką otrzy­ma­ną do­broć

i prze­ka­za­ną mą­drość –

Anna Czer­wiń­ska-Ry­del

Naj­bar­dziej cie­ka­we jest to,

co zmien­ne i ka­pry­śne, nie­ocze­ki­wa­ne i dziw­ne:

brzeg mo­rza, któ­ry jest tro­chę lą­dem i tro­chę wodą,

za­chód słoń­ca, któ­ry jest tro­chę ciem­no­ścią i tro­chę świa­tłem,

i wio­sna, któ­ra jest tro­chę chło­dem i tro­chę cie­płem.

T. Jans­son „Pa­mięt­ni­ki Ta­tu­sia Mu­min­ka”

Oto bo­ha­te­ro­wie

„SE­KRET­NI­KA MA­TYL­DY”

Ma­tyl­da

Mama Ma­tyl­dy

Tata Ma­tyl­dy

Pani Ali­cja

Ma­te­usz

Jul­ka

An­tek

Woj­tek

Kon­rad

Oj­ciec Ma­rek

Pan Piotr

Kot Ga­wot

Kot­ka Zwrot­ka

Toc­ca­ta i Fuga

Kot­ka Gama

Mysz Ela

Nieoczekiwany splot wydarzeń

Kot Ga­wot naj­bar­dziej w świe­cie nie lu­bił za­mie­sza­nia i ner­wo­wej at­mos­fe­ry. Do­brze się czuł, gdy wszyst­ko to­czy­ło się usta­lo­nym to­rem, a on mógł le­ni­wie wy­grze­wa się na ka­lo­ry­fe­rze, pra­co­wi­cie wy­li­zy­wać swo­je lśnią­ce czar­ne fu­ter­ko, fi­lo­zo­ficz­nie ob­ser­wo­wać po­ru­sza­ne wia­trem li­ście na drze­wach za oknem albo po pro­stu spo­koj­nie drze­mać w skrzyp­co­wym fu­te­ra­le. Dzi­siej­szy dzień, nie­ste­ty, od­bie­gał znacz­nie od wszel­kich in­nych, któ­re dane mu było prze­żyć. A spo­tka­ło go już w ży­ciu nie­jed­no – po­cząw­szy od mro­żą­cej krew w ży­łach przy­go­dy na da­chu, kie­dy był jesz­cze zu­peł­nie ma­łym ko­cia­kiem i miesz­kał ze swo­ją mamą – kot­ką Zwrot­ką u pani Ali­cji1, po­przez cięż­kie przej­ścia zwią­za­ne z na­głym po­ja­wie­niem się dwóch wścib­skich jam­ni­czek w domu jego wła­ści­ciel­ki Ma­tyl­dy2, aż po dzień dzi­siej­szy – zu­peł­nie nie­ocze­ki­wa­ny, pe­łen nie­ty­po­wych zwro­tów ak­cji i nie­przy­jem­nych wy­da­rzeń.

Daw­niej, kie­dy był jesz­cze mło­dym ko­tem, Ga­wot lu­bił cza­sem po­sza­leć po da­chach, wska­ki­wać na naj­wyż­sze pół­ki w miesz­ka­niu i wy­ja­dać cich­cem z nie­win­ną miną reszt­ki je­dze­nia zo­sta­wia­ne przez Ma­tyl­dę na sto­le w kuch­ni. Te­raz był do­ro­sły. Po­waż­ny i do­stoj­ny (tak przy­najm­niej mu się wy­da­wa­ło). Z wyż­szo­ścią spo­glą­dał na po­czy­na­nia bez­tro­skich ko­cia­ków z są­siedz­twa i po­gar­dli­wie mru­żył swo­je zło­te oczy. Cha­dzał dum­nym kro­kiem po oko­li­cy i ob­ser­wo­wał świat – wy­chu­dzo­ne śmiet­ni­ko­we koty, ha­ła­śli­we psy, trud­no do­stęp­ne, świer­go­lą­ce wciąż pta­ki i spie­szą­cych się nie wia­do­mo gdzie i nie wia­do­mo po co lu­dzi. Nie da się ukryć – Ga­wot czuł się lep­szy od nich wszyst­kich. Uwa­żał, że jest zu­peł­nie wy­jąt­ko­wy i nie­zwy­kły, i tak miłe było dla nie­go od­kry­wa­nie tej fa­scy­nu­ją­cej praw­dy, że po­tra­fił spę­dzać na ob­ser­wa­cjach świa­ta całe dnie, a cza­sem i noce. Tak też było tym ra­zem. Czar­ny kot o zło­tych oczach spę­dził noc przy bla­sku księ­ży­ca na roz­pa­mię­ty­wa­niu swo­jej nie­po­wta­rzal­nej na­tu­ry, mru­cząc z za­do­wo­le­niem. Kie­dy jed­nak nad ra­nem po­czuł nie­przy­jem­ny skurcz gdzieś w oko­li­cy żo­łąd­ka, do­szedł do wnio­sku, że naj­wyż­sza pora wró­cić do domu i dać się po­gła­skać w za­mian za mi­secz­kę mle­ka i cze­goś pysz­ne­go. Mrau­uu! Ostat­nio mama Ma­tyl­dy po­czę­sto­wa­ła go ku­szą­co pach­ną­cą ryb­ką! Może dzi­siaj, kie­dy wró­ci, cze­ka go to samo? Trze­ba się spie­szyć, bo wkrót­ce mama wyj­dzie do pra­cy, Ma­tyl­da do szko­ły i nie bę­dzie miał kto za­dbać o ele­men­tar­ne po­trze­by kota.

Po­biegł więc (zu­peł­nie nie­do­stoj­nym kro­kiem) w stro­nę domu i wsko­czył na pa­ra­pet, ocze­ku­jąc, że czy­jeś tro­skli­we ręce jak zwy­kle wpusz­czą go do miesz­ka­nia. Ale to, co spo­tka­ło go dzi­siaj, nie mie­ści­ło się w żad­nych gra­ni­cach ko­cie­go poj­mo­wa­nia świa­ta! Było to strasz­ne i obu­rza­ją­ce. Jego ko­cia duma zo­sta­ła ura­żo­na w tak bez­par­do­no­wy spo­sób, że nie po­zo­sta­ło mu nic in­ne­go, zu­peł­nie nic in­ne­go, jak tyl­ko się ob­ra­zić. Bo cóż moż­na zro­bić, je­śli od sa­me­go rana nikt kotu nie na­lał mle­ka do mi­secz­ki, ba, nie dał nic pysz­ne­go do je­dze­nia i w ogó­le nie za­in­te­re­so­wał się tym, że cho­ciaż każ­dy kot  m u s i  mieć tro­chę wol­no­ści, to jed­nak, gdy wra­ca z dłu­giej prze­chadz­ki, wy­pa­da oka­zać mu na­le­ży­ty sza­cu­nek. Nie­ste­ty, za­miast nor­mal­nej – peł­nej cie­pła, czu­ło­ści i spo­ko­ju at­mos­fe­ry, w domu pa­no­wa­ła zu­peł­nie nie­moż­li­wa gma­twa­ni­na nie­zna­jo­mych osób, za­pa­chów, dziw­nych sprzę­tów i ner­wo­wych ru­chów. I gdy wy­da­wa­ło mu się już, że chy­ba o nim – Ga­wo­cie – w tej trą­bie po­wietrz­nej, któ­ra prze­la­ty­wa­ła od rana przez dom, wszy­scy za­po­mnie­li, na­stą­pi­ło naj­gor­sze. Ja­kieś obce, pach­ną­ce nie­zna­jo­mo ręce pod­nio­sły go (by­najm­niej nie de­li­kat­nie) i umie­ści­ły w wi­kli­no­wym ko­szy­ku, któ­ry na­stęp­nie zo­stał za­mknię­ty za po­mo­cą me­ta­lo­wej krat­ki, a po­tem umiesz­czo­ny w wiel­kim sa­mo­cho­dzie po­mię­dzy sto­sem pię­trzą­cych się skrzyń i kar­to­nów. Hań­ba Ga­wo­ta była strasz­na! A zło wy­rzą­dzo­ne naj­nie­win­niej­sze­mu z do­mow­ni­ków – nie­wy­ba­czal­ne.

W tym cza­sie, kie­dy na­pu­szo­ny Ga­wot w sa­mot­no­ści prze­ży­wał swo­je upo­ko­rze­nie, Ma­tyl­da sta­ła na brze­gu mo­rza i wsłu­chi­wa­ła się w szum fal. To był pięk­ny mar­co­wy dzień. Taki, kie­dy jesz­cze nie da się spa­ce­ro­wać bez czap­ki i cie­płe­go płasz­cza, ale słoń­ce, któ­re cie­ka­wie wy­glą­da zza chmur, za­po­wia­da, że już wkrót­ce ogrze­je wszyst­ko wo­kół tro­skli­wie i na­sta­nie praw­dzi­wa wio­sna. Ma­tyl­da czu­ła tę nad­cho­dzą­cą wio­snę w za­pa­chu mor­skie­go, lek­ko sło­ne­go po­wie­trza i z za­chwy­tem przy­glą­da­ła się po­ły­sku­ją­cej de­li­kat­nym bla­skiem wo­dzie. Nie da się ukryć – przy­ro­da bu­dzi­ła się do ży­cia, a mo­rze, któ­re było ta­jem­ni­cze i fa­scy­nu­ją­ce – od­po­wia­da­ło na to, zmie­nia­jąc ko­lo­ry i mu­zy­kę. O tym, że mo­rze jest mu­zy­ką, i to taką, któ­ra każ­de­go dnia ofe­ru­je inny re­per­tu­ar, do­wie­dzia­ła się Ma­tyl­da od taty kil­ka mie­się­cy temu.

Było wte­dy cie­płe wrze­śnio­we po­po­łu­dnie. Tata za­brał ją na dłu­gi spa­cer po pla­ży. Szli przy sa­mym brze­gu mo­rza, a woda pra­wie ob­my­wa­ła im buty. Po­tem usie­dli na pia­sku – tata w swo­im nie­od­łącz­nym płasz­czu, owi­nię­ty dłu­gim sza­li­kiem – i za­czę­li słu­chać mor­skiej mu­zy­ki. Ma­tyl­da tego dnia do­ko­na­ła nie­sa­mo­wi­te­go od­kry­cia – mo­rza moż­na słu­chać bez koń­ca! To nie jest wca­le nud­ny, jed­no­staj­ny szum. Mimo po­wta­rzal­no­ści dźwię­ku fal, któ­re ude­rza­ją o brzeg, jego mu­zy­ka jest wciąż nowa, tyl­ko trze­ba  c h c i e ć  to usły­szeć. I wła­śnie wte­dy, kie­dy Ma­tyl­da  u s ł y s z a ł a  tę prze­dziw­ną mor­ską sym­fo­nię na szum wia­tru, plusk fal, pisk prze­la­tu­ją­cych mew i od­gło­sy da­le­kich stat­ków, tata po­ka­zał jej ob­ro­śnię­ty blusz­czem sta­ry dom sto­ją­cy przy sa­mej pla­ży i po­wie­dział, że ku­pił go dla nich. Tu, już wkrót­ce, będą miesz­kać wszy­scy ra­zem – mama, tata, Ma­tyl­da oraz oczy­wi­ście kot Ga­wot i nie­roz­łącz­ne jam­nicz­ki Toc­ca­ta i Fuga.

Od cza­su kon­kur­su skrzyp­co­we­go, któ­ry wy­gra­ła Ma­tyl­da, mi­nę­ło spo­ro cza­su. Wie­le zmie­ni­ło się w jej ży­ciu. Nie­ocze­ki­wa­nie po­ja­wił się tata, wpro­wa­dza­jąc w upo­rząd­ko­wa­ny świat mamy i cór­ki na­głe zwro­ty i za­wi­ro­wa­nia. Ma­tyl­da, któ­rą za­uro­czył ten nie­zna­ny do­tąd oj­ciec, za­czę­ła ma­rzyć. Ma­rzy­ła, żeby mieć praw­dzi­wy dom. Taki, w któ­rym jest mi­łość i cie­pło, praw­da i uczci­wość i każ­dy ma swo­je wy­jąt­ko­we miej­sce3. Jej ma­rze­nie w pew­nym sen­sie się speł­ni­ło, bo tata bar­dzo chciał na­pra­wić to, że nie było go tak dłu­go, a mama prze­ko­na­ła się, że po­mi­mo tych wszyst­kich lat, kie­dy była sama, za­gu­bio­na, zo­sta­wio­na bez po­mo­cy w wy­cho­wy­wa­niu cór­ki, po­tra­fi jesz­cze wciąż otwo­rzyć ser­ce i wy­ba­czyć ta­cie. To był wiel­ki prze­łom i Ma­tyl­da czu­ła, że trud­no wy­ma­gać cze­goś wię­cej. Tata miesz­kał da­le­ko, miał tam pra­cę, miesz­ka­nie (w któ­rym pa­no­wał za­wsze sza­lo­ny ba­ła­gan), for­te­pian, dwie jam­nicz­ki – Toc­ca­tę i Fugę – i swo­je mu­zycz­ne ży­cie. Mama na­to­miast pra­co­wa­ła nadal w ban­ku, a miesz­ka­ła z cór­ką i ko­tem Ga­wo­tem w ich ma­leń­kim upo­rząd­ko­wa­nym miesz­kan­ku w ka­mie­ni­cy, nie­da­le­ko pani Ali­cji – na­uczy­ciel­ki skrzy­piec, u któ­rej wciąż uczy­ła się Ma­tyl­da. I cho­ciaż dziew­czyn­ka tę­sk­ni­ła za tatą przez wszyst­kie mie­sią­ce szko­ły, a po­tem za mamą, kie­dy na fe­rie i wa­ka­cje jeź­dzi­ła do taty, przy­ję­ła, że tak już wi­docz­nie musi być. Cie­szy­ła się, kie­dy mama za­pro­si­ła ojca na Boże Na­ro­dze­nie, a on od­wdzię­czył się za­pro­sze­niem jej na kon­cert z or­kie­strą, w któ­rym wy­stę­po­wał jako so­li­sta. Wi­dzia­ła, że tata pa­trzy wciąż nie­śmia­ło na mamę i pró­bu­je w lo­cie od­czy­tać każ­de jej ży­cze­nie. Za­uwa­ży­ła, że mama czę­ściej się uśmie­cha, jest roz­pro­mie­nio­na i ślicz­niej­sza niż kie­dy­kol­wiek. Ale nig­dy by nie przy­pusz­cza­ła – na­wet w naj­śmiel­szych swo­ich ma­rze­niach – że może zda­rzyć się coś tak nie­zwy­kłe­go, jak wspól­ny dom nad mo­rzem, w któ­rym będą miesz­kać wszy­scy ra­zem!

– Co się sta­ło, Ma­tyl­do? – tata za­nie­po­ko­ił się mil­cze­niem dziew­czyn­ki. – Nie cie­szysz się?

– Nie cie­szę? – Ma­tyl­dzie za­drżał głos, od­wró­ci­ła gło­wę, żeby oj­ciec nie za­uwa­żył łez krę­cą­cych się w jej oczach, i spoj­rza­ła da­le­ko w mo­rze, któ­re­go ciem­ny gra­nat sty­kał się na ho­ry­zon­cie z błę­ki­tem nie­ba. – Ale ja się cie­szę, tato… – po­wie­dzia­ła ci­cho. Po chwi­li od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie i szyb­kim ru­chem za­rzu­ci­ła mu ręce na szy­ję tak, że ten, za­sko­czo­ny, prze­wró­cił się na pia­sek i za­czął się śmiać. Ma­tyl­da też się śmia­ła, po­da­ła ta­cie rękę i po­mo­gła mu wstać. Za­czę­ła ska­kać, pisz­czeć i tań­czyć z ra­do­ści. Tata przy­łą­czył się do tego tań­ca i wi­ro­wa­li obo­je. Wy­glą­da­li bar­dzo dziw­nie – z nie­sfor­ny­mi wło­sa­mi roz­wia­ny­mi na wie­trze, tań­czą­cy sza­lo­ny ta­niec na środ­ku pla­ży, śpie­wa­ją­cy i klasz­czą­cy ni­czym pier­wot­ni wo­jow­ni­cy.

Te­raz Ma­tyl­da sta­ła na brze­gu mo­rza i uśmie­cha­ła się, przy­po­mi­na­jąc so­bie tam­ten wrze­śnio­wy dzień. Mor­ski wiatr owi­jał ją de­li­kat­nie nie­zna­nym, eks­cy­tu­ją­cym za­pa­chem, a ser­ce na­peł­niał ta­jem­ni­czym ocze­ki­wa­niem. Za­czy­na­ła się wio­sna. Za­czy­na­ło się nowe ży­cie w no­wym domu, do któ­re­go prze­pro­wa­dzi­li się wczo­raj póź­nym wie­czo­rem. Dzi­siaj mia­ły przy­je­chać jesz­cze książ­ki, na­czy­nia ku­chen­ne, róż­ne drob­ne sprzę­ty, a za kil­ka dni for­te­pian, na któ­ry z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał tata. Mama, któ­ra wzię­ła na tę oko­licz­ność kil­ka dni urlo­pu, myła od rana okna, wie­sza­ła fi­ran­ki i wy­pa­ko­wy­wa­ła rze­czy z kar­to­nów. Tata po­ma­gał jej, usta­wia­jąc me­ble, prze­su­wa­jąc cięż­kie sprzę­ty i wbi­ja­jąc w od­po­wied­nie miej­sca gwoź­dzie. Toc­ca­ta i Fuga bie­ga­ły po ogro­dzie, ob­wą­chu­jąc cie­ka­wie wszyst­kie nowe miej­sca. Bra­ko­wa­ło tyl­ko Ga­wo­ta, któ­ry w dniu prze­pro­wadz­ki wy­ru­szył na swo­ją wie­czor­ną prze­chadz­kę, lek­ce­wa­żąc wszyst­kich, i nie po­ja­wił się mimo dłu­gich na­wo­ły­wań Ma­tyl­dy, mamy i taty. Nie po­mo­gły na­wet po­szu­ki­wa­nia, któ­re pod­ję­ły my­śliw­skie jam­nicz­ki – z no­sa­mi przy zie­mi pró­bo­wa­ły wy­tro­pić włó­czę­gę. Nic z tego. Ga­wot za­szył się w so­bie tyl­ko zna­nym miej­scu i naj­wi­docz­niej nie miał za­mia­ru ni­ko­mu zdra­dzać kry­jów­ki. Po­zo­sta­ło więc tyl­ko cze­kać, aż ła­ska­wie wró­ci rano do sta­re­go domu i przy­je­dzie sa­mo­cho­dem do­staw­czym wraz z kar­to­na­mi peł­ny­mi ksią­żek i in­ny­mi sprzę­ta­mi – na nowe miej­sce.

„Pew­nie bę­dzie ob­ra­żo­ny” – po­my­śla­ła Ma­tyl­da, uśmiech­nę­ła się do sie­bie i po­szła ścież­ką obok pla­ży w kie­run­ku no­we­go domu.

Poranna burza i tajemniczy nieznajomy

Było wpół do siód­mej, gdy Ma­tyl­da otwo­rzy­ła oczy. Za oknem pa­no­wa­ła zim­na ciem­ność i zło­wro­gi szum.

„To deszcz” – po­my­śla­ła i szczel­niej owi­nę­ła się koł­drą. Ga­wot, któ­ry od cza­su ha­nieb­nej po­dró­ży ba­ga­żów­ką spał nie­prze­rwa­nie w skrzyp­co­wym fu­te­ra­le i nie od­zy­wał się do ni­ko­go, otwo­rzył jed­no oko i ziew­nął prze­cią­gle. Ma­tyl­da spoj­rza­ła na skrzyp­ce, któ­re le­ża­ły na sto­le. Wy­ję­ła je spe­cjal­nie po to, żeby znie­wa­żo­ny Ga­wot mógł roz­ło­żyć się wy­god­nie w pu­stym fu­te­ra­le. Było to je­dy­ne god­ne za­ufa­nia, bez­piecz­ne miej­sce, któ­re nie zmie­ni­ło swo­je­go wy­glą­du i za­pa­chu w tym no­wym, ob­cym świe­cie.

Ma­tyl­da wsta­ła i wzię­ła skrzyp­ce do ręki. Daw­no na nich nie gra­ła. Tyle dzia­ło się ostat­nio – pa­ko­wa­nie, prze­pro­wadz­ka, urzą­dza­nie no­we­go domu, a rów­no­cze­śnie nor­mal­ny tryb na­uki w szko­le… Prze­su­nę­ła ręką po za­ku­rzo­nym gry­fie, po­trą­ci­ła pal­cem stru­ny, któ­re wy­da­ły ża­ło­sny, fał­szy­wy dźwięk, i po­czu­ła się win­na. Za­nie­dba­ła skrzyp­ce…

– Za­cznę zno­wu grać. Od dziś! – po­wie­dzia­ła sta­now­czo do Ga­wo­ta. – Do­syć tego za­mie­sza­nia i sza­leństw! Trze­ba wró­cić do po­rząd­ku i nor­mal­no­ści!

Na te sło­wa Ga­wot pod­niósł gło­wę, otwo­rzył zło­te oczy i Ma­tyl­da mo­gła­by przy­siąc, że się do niej po ko­cie­mu ła­ska­wie uśmiech­nął. Kto jak kto, ale on umiał do­ce­nić sta­łość, po­rzą­dek i nor­mal­ność, w prze­ci­wień­stwie do za­mie­sza­nia i sza­leństw, któ­re były do­me­ną tych wścib­skich jam­ni­czek.

Te­raz wy­szedł więc po­wo­li ze swo­je­go le­go­wi­ska, otarł się o nogi Ma­tyl­dy i pod­szedł do drzwi. Spoj­rzał wy­cze­ku­ją­co, aż dziew­czyn­ka mu je otwo­rzy. Bo to, cze­go praw­dzi­wy kot po­trze­bu­je naj­bar­dziej – to wol­ność i spo­kój. No i peł­na mi­secz­ka, oczy­wi­ście.

Z kuch­ni do­la­ty­wał nie­zwy­kle ku­szą­cy za­pach, a kie­dy kot i Ma­tyl­da uchy­li­li drzwi, zo­stał on spo­tę­go­wa­ny prze­mi­łym wi­do­kiem. Tata, w prze­past­nym far­tu­chu w ko­lo­ro­we kwia­ty, stał przy ku­chen­ce i gwiż­dżąc ja­kąś we­so­łą me­lo­dię, za­ma­szy­ście mie­szał ja­jecz­ni­cę na pa­tel­ni. Mama, uśmiech­nię­ta i roz­pro­mie­nio­na, za­glą­da­ła mu przez ra­mię i pró­bo­wa­ła dziob­nąć jaj­ko wi­del­cem, żeby spraw­dzić, czy da­nie jest wy­star­cza­ją­co smacz­ne. Ma­tyl­da spoj­rza­ła po­ro­zu­mie­waw­czo na kota, a po­tem wy­co­fa­ła się ci­chut­ko w stro­nę ła­zien­ki. „Le­piej nie prze­szka­dzaj­my” – szep­nę­ła do nie­go, pró­bu­jąc przy­mknąć ku­chen­ne drzwi. Ale on nie zwa­żał na nic, tyl­ko prze­pchnął się po­mię­dzy nimi z wiel­ką pew­no­ścią sie­bie i z do­no­śnym miauk­nię­ciem wpadł do środ­ka, wska­ku­jąc pro­sto na ku­chen­ny stół.

– Ga­wo­cie!!! – Ma­tyl­da, któ­ra myła się już wła­śnie pod prysz­ni­cem, usły­sza­ła krzyk mamy, a po­tem brzęk tłu­czo­ne­go szkła. Za­mar­ła, na­słu­chu­jąc, co wy­da­rzy się da­lej. Za­le­gła jed­nak nie­po­ko­ją­ca ci­sza, w cza­sie któ­rej dziew­czyn­ka szyb­ko wy­cie­ra­ła się i ubie­ra­ła. Mia­ła dziw­ne prze­czu­cie, że w kuch­ni roz­gry­wa się wła­śnie ja­kiś dra­mat lub hor­ror z Ga­wo­tem w roli głów­nej. Kie­dy w po­śpie­chu na­cią­ga­ła golf i wkła­da­ła skar­pet­ki na mo­kre jesz­cze nogi, roz­legł się ko­lej­ny krzyk:

– Ja­jecz­ni­ca!!! Kom­plet­nie spa­lo­na!!! – głos taty wy­ra­żał roz­pacz i bez­rad­ność rów­no­cze­śnie.

W ca­łym domu nie­przy­jem­nie pach­nia­ło przy­pa­lo­ny­mi jaj­ka­mi. Mama sprzą­ta­ła roz­bi­te przez kota na­czy­nia z naj­lep­sze­go ser­wi­su, któ­re wła­śnie wy­ję­ła z kar­to­nu i po­sta­wi­ła na sto­le, żeby w od­po­wied­nim cza­sie po­ukła­dać je w kre­den­sie. Nie zdą­ży­ła. Tata, z krwa­wią­cym pal­cem, zra­nio­nym odła­ma­nym uchem od fi­li­żan­ki, ze­skro­by­wał reszt­ki ja­jek z pa­tel­ni. Kie­dy na­stą­pi­ła ka­ta­stro­fa z ser­wi­sem – rzu­cił się na po­moc ma­mie, ale nie­ste­ty przez nie­uwa­gę za­dra­snął się w pa­lec. W tym cza­sie za­czę­ła przy­pa­lać się ja­jecz­ni­ca, trze­ba więc było ra­to­wać pa­tel­nię, bo śnia­da­nie nada­wa­ło się już tyl­ko do wy­rzu­ce­nia. Nie chcia­ły go na­wet jam­nicz­ki, nie mó­wiąc o Ga­wo­cie, któ­ry jak gdy­by nig­dy nic, z cał­ko­wi­cie nie­win­ną miną i pod­nie­sio­nym dum­nie ogo­nem, chłep­tał roz­czu­la­ją­co ró­żo­wym ję­zycz­kiem mle­ko z mi­secz­ki.

„W tym domu cią­gle ner­wo­wo” – zda­wa­ły się mó­wić jego zdzi­wio­ne oczy. – „Do­praw­dy, tyl­ko tak wy­jąt­ko­wy kot jak ja jest w sta­nie to wy­trzy­mać. Do­brze, że przy­najm­niej mle­ko nie jest pro­sto z lo­dów­ki. Nie lu­bię zim­ne­go, miau­uu!”.

Kie­dy Ma­tyl­da we­szła do kuch­ni, już umy­ta i ubra­na, przy­wi­ta­ły ją dwa mil­czą­ce i po­nu­re spoj­rze­nia.

– Do­brze, że je­steś, có­recz­ko… – po­wie­dzia­ła mama, a jej głos po­wiał chło­dem jak gór­ski wiatr. – Zo­bacz, co zro­bił ten  t w ó j  ko­cha­ny kot! Czy nie uwa­żasz, że już dość mamy przez nie­go kło­po­tów? Czy jest ja­ka­kol­wiek szan­sa, żeby on wresz­cie  n a p r a w d ę  wy­do­ro­ślał?!

– Ko­cha­nie… – tata pró­bo­wał ła­go­dzić wzbu­rze­nie mamy, cho­ciaż było to trud­ne, zwa­żyw­szy na to, że wciąż wal­czył ze zwę­glo­ny­mi reszt­ka­mi ja­jek na pa­tel­ni, na któ­rą ka­pa­ły kro­ple krwi ze ska­le­czo­ne­go pal­ca. – Koty już ta­kie są. Taka ich na­tu­ra. A Ma­tyl­da nie ma z tym nic wspól­ne­go. Prze­cież nie jest ko­tem – uśmiech­nął się i ode­tchnął, bo ostat­ni przy­pa­lo­ny ka­wa­łek ode­rwał się od dna i pa­tel­nia była ura­to­wa­na.

– Ty jej nie broń! – mama była na­praw­dę zde­ner­wo­wa­na. – Chcia­ła mieć kota, to te­raz musi po­no­sić za nie­go od­po­wie­dzial­ność! I to  o n a  po­win­na te­raz sprzą­tać ten cały ba­ła­gan! A nie my!

– Ale ja za­raz wszyst­ko zro­bię. Nie bę­dzie śla­du, na­praw­dę! – tata za­wi­nął pa­lec w ku­chen­ną ście­recz­kę, spoj­rzał pro­szą­co na mamę, a po­tem uśmiech­nął się po­ro­zu­mie­waw­czo do Ma­tyl­dy. – I przy­go­tu­ję pysz­ne śnia­da­nie.