Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sekretnik Matyldy" pióra Anny Czerwińskiej-Rydel to książka opowiadająca o życiu pewnej rodziny, w której dobre, zgodne z tradycjami domowymi wychowanie dzieci i realizacja ambitnych, często twórczych aspiracji i zamierzeń chyba najbardziej wpływają na klimat, w którym wzrasta i rozwija swoje uzdolnienia artystyczne główna bohaterka tego literackiego utworu - Matylda. Z pozoru nic nadzwyczajnego się tu nie dzieje, ale czytająca tę książkę osoba może na kartach tego dzieła spotkać harmonię nie tylko muzycznych dźwięków, lecz ma też okazję przyjrzeć się uporządkowanemu trybowi życia dziewczynki. W domu Matyldy wszyscy mają własne określone miejsce, swoje obowiązki i zadania. Jest czas na rozmowę z rodzicami, posiłki, naukę szkolną i zdobywanie umiejętności gry na instrumencie muzycznym, odpoczynek i spacer brzegiem morza po miękko skrzypiącym piasku. I tylko kot Fagot bardzo lubi sypiać w futerale na skrzypce, lecz to naprawdę nikomu nie przeszkadza. Książka ta jest interesująca także i z tego powodu, że przedstawiona w niej fabuła osnuta jest wokół najważniejszych w życiu każdego człowieka, a w swej wymowie uniwersalnych wartości, takich chociażby jak: miłość, prawda, poszanowanie przyrody, religii, innych ludzi, a także umiłowanie sztuki (przede wszystkim muzyki) - i to tej najbardziej wysublimowanej. Wartości te i zamiłowania pośród zmienności świata zawsze pozwalają zachować życiową równowagę i pogodę wewnętrzną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 106
Opracowanie plastyczne
Artur Nowicki
Zdjęcie na okładce
Łukasz Pączkowski
Redakcja i korekta
Justyna Maluga
Skład i łamanie
Grażyna Olszewska
© Copyright by Anna Czerwińska-Rydel, 2009
© Copyright by Bernardinum, 2009
Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o.
ul. Biskupa Dominika 11, 83-130 Pelplin
tel. 058 536 17 57, fax 058 536 17 26
e-mail: bemardinum@bemardinum.com.pl
www.bernardinum.com.pl
ISBN 978-83-7380-733-4
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Uśmiechniętemu Zakonnikowi –
Ojcu Tadeuszowi Płonce,
w podziękowaniu za wszystkie lata dzielenia się
witaminami M i U,
a także za wszelką otrzymaną dobroć
i przekazaną mądrość –
Anna Czerwińska-Rydel
Najbardziej ciekawe jest to,
co zmienne i kapryśne, nieoczekiwane i dziwne:
brzeg morza, który jest trochę lądem i trochę wodą,
zachód słońca, który jest trochę ciemnością i trochę światłem,
i wiosna, która jest trochę chłodem i trochę ciepłem.
T. Jansson „Pamiętniki Tatusia Muminka”
Oto bohaterowie
„SEKRETNIKA MATYLDY”
Matylda
Mama Matyldy
Tata Matyldy
Pani Alicja
Mateusz
Julka
Antek
Wojtek
Konrad
Ojciec Marek
Pan Piotr
Kot Gawot
Kotka Zwrotka
Toccata i Fuga
Kotka Gama
Mysz Ela
Kot Gawot najbardziej w świecie nie lubił zamieszania i nerwowej atmosfery. Dobrze się czuł, gdy wszystko toczyło się ustalonym torem, a on mógł leniwie wygrzewa się na kaloryferze, pracowicie wylizywać swoje lśniące czarne futerko, filozoficznie obserwować poruszane wiatrem liście na drzewach za oknem albo po prostu spokojnie drzemać w skrzypcowym futerale. Dzisiejszy dzień, niestety, odbiegał znacznie od wszelkich innych, które dane mu było przeżyć. A spotkało go już w życiu niejedno – począwszy od mrożącej krew w żyłach przygody na dachu, kiedy był jeszcze zupełnie małym kociakiem i mieszkał ze swoją mamą – kotką Zwrotką u pani Alicji1, poprzez ciężkie przejścia związane z nagłym pojawieniem się dwóch wścibskich jamniczek w domu jego właścicielki Matyldy2, aż po dzień dzisiejszy – zupełnie nieoczekiwany, pełen nietypowych zwrotów akcji i nieprzyjemnych wydarzeń.
Dawniej, kiedy był jeszcze młodym kotem, Gawot lubił czasem poszaleć po dachach, wskakiwać na najwyższe półki w mieszkaniu i wyjadać cichcem z niewinną miną resztki jedzenia zostawiane przez Matyldę na stole w kuchni. Teraz był dorosły. Poważny i dostojny (tak przynajmniej mu się wydawało). Z wyższością spoglądał na poczynania beztroskich kociaków z sąsiedztwa i pogardliwie mrużył swoje złote oczy. Chadzał dumnym krokiem po okolicy i obserwował świat – wychudzone śmietnikowe koty, hałaśliwe psy, trudno dostępne, świergolące wciąż ptaki i spieszących się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co ludzi. Nie da się ukryć – Gawot czuł się lepszy od nich wszystkich. Uważał, że jest zupełnie wyjątkowy i niezwykły, i tak miłe było dla niego odkrywanie tej fascynującej prawdy, że potrafił spędzać na obserwacjach świata całe dnie, a czasem i noce. Tak też było tym razem. Czarny kot o złotych oczach spędził noc przy blasku księżyca na rozpamiętywaniu swojej niepowtarzalnej natury, mrucząc z zadowoleniem. Kiedy jednak nad ranem poczuł nieprzyjemny skurcz gdzieś w okolicy żołądka, doszedł do wniosku, że najwyższa pora wrócić do domu i dać się pogłaskać w zamian za miseczkę mleka i czegoś pysznego. Mrauuu! Ostatnio mama Matyldy poczęstowała go kusząco pachnącą rybką! Może dzisiaj, kiedy wróci, czeka go to samo? Trzeba się spieszyć, bo wkrótce mama wyjdzie do pracy, Matylda do szkoły i nie będzie miał kto zadbać o elementarne potrzeby kota.
Pobiegł więc (zupełnie niedostojnym krokiem) w stronę domu i wskoczył na parapet, oczekując, że czyjeś troskliwe ręce jak zwykle wpuszczą go do mieszkania. Ale to, co spotkało go dzisiaj, nie mieściło się w żadnych granicach kociego pojmowania świata! Było to straszne i oburzające. Jego kocia duma została urażona w tak bezpardonowy sposób, że nie pozostało mu nic innego, zupełnie nic innego, jak tylko się obrazić. Bo cóż można zrobić, jeśli od samego rana nikt kotu nie nalał mleka do miseczki, ba, nie dał nic pysznego do jedzenia i w ogóle nie zainteresował się tym, że chociaż każdy kot m u s i mieć trochę wolności, to jednak, gdy wraca z długiej przechadzki, wypada okazać mu należyty szacunek. Niestety, zamiast normalnej – pełnej ciepła, czułości i spokoju atmosfery, w domu panowała zupełnie niemożliwa gmatwanina nieznajomych osób, zapachów, dziwnych sprzętów i nerwowych ruchów. I gdy wydawało mu się już, że chyba o nim – Gawocie – w tej trąbie powietrznej, która przelatywała od rana przez dom, wszyscy zapomnieli, nastąpiło najgorsze. Jakieś obce, pachnące nieznajomo ręce podniosły go (bynajmniej nie delikatnie) i umieściły w wiklinowym koszyku, który następnie został zamknięty za pomocą metalowej kratki, a potem umieszczony w wielkim samochodzie pomiędzy stosem piętrzących się skrzyń i kartonów. Hańba Gawota była straszna! A zło wyrządzone najniewinniejszemu z domowników – niewybaczalne.
W tym czasie, kiedy napuszony Gawot w samotności przeżywał swoje upokorzenie, Matylda stała na brzegu morza i wsłuchiwała się w szum fal. To był piękny marcowy dzień. Taki, kiedy jeszcze nie da się spacerować bez czapki i ciepłego płaszcza, ale słońce, które ciekawie wygląda zza chmur, zapowiada, że już wkrótce ogrzeje wszystko wokół troskliwie i nastanie prawdziwa wiosna. Matylda czuła tę nadchodzącą wiosnę w zapachu morskiego, lekko słonego powietrza i z zachwytem przyglądała się połyskującej delikatnym blaskiem wodzie. Nie da się ukryć – przyroda budziła się do życia, a morze, które było tajemnicze i fascynujące – odpowiadało na to, zmieniając kolory i muzykę. O tym, że morze jest muzyką, i to taką, która każdego dnia oferuje inny repertuar, dowiedziała się Matylda od taty kilka miesięcy temu.
Było wtedy ciepłe wrześniowe popołudnie. Tata zabrał ją na długi spacer po plaży. Szli przy samym brzegu morza, a woda prawie obmywała im buty. Potem usiedli na piasku – tata w swoim nieodłącznym płaszczu, owinięty długim szalikiem – i zaczęli słuchać morskiej muzyki. Matylda tego dnia dokonała niesamowitego odkrycia – morza można słuchać bez końca! To nie jest wcale nudny, jednostajny szum. Mimo powtarzalności dźwięku fal, które uderzają o brzeg, jego muzyka jest wciąż nowa, tylko trzeba c h c i e ć to usłyszeć. I właśnie wtedy, kiedy Matylda u s ł y s z a ł a tę przedziwną morską symfonię na szum wiatru, plusk fal, pisk przelatujących mew i odgłosy dalekich statków, tata pokazał jej obrośnięty bluszczem stary dom stojący przy samej plaży i powiedział, że kupił go dla nich. Tu, już wkrótce, będą mieszkać wszyscy razem – mama, tata, Matylda oraz oczywiście kot Gawot i nierozłączne jamniczki Toccata i Fuga.
Od czasu konkursu skrzypcowego, który wygrała Matylda, minęło sporo czasu. Wiele zmieniło się w jej życiu. Nieoczekiwanie pojawił się tata, wprowadzając w uporządkowany świat mamy i córki nagłe zwroty i zawirowania. Matylda, którą zauroczył ten nieznany dotąd ojciec, zaczęła marzyć. Marzyła, żeby mieć prawdziwy dom. Taki, w którym jest miłość i ciepło, prawda i uczciwość i każdy ma swoje wyjątkowe miejsce3. Jej marzenie w pewnym sensie się spełniło, bo tata bardzo chciał naprawić to, że nie było go tak długo, a mama przekonała się, że pomimo tych wszystkich lat, kiedy była sama, zagubiona, zostawiona bez pomocy w wychowywaniu córki, potrafi jeszcze wciąż otworzyć serce i wybaczyć tacie. To był wielki przełom i Matylda czuła, że trudno wymagać czegoś więcej. Tata mieszkał daleko, miał tam pracę, mieszkanie (w którym panował zawsze szalony bałagan), fortepian, dwie jamniczki – Toccatę i Fugę – i swoje muzyczne życie. Mama natomiast pracowała nadal w banku, a mieszkała z córką i kotem Gawotem w ich maleńkim uporządkowanym mieszkanku w kamienicy, niedaleko pani Alicji – nauczycielki skrzypiec, u której wciąż uczyła się Matylda. I chociaż dziewczynka tęskniła za tatą przez wszystkie miesiące szkoły, a potem za mamą, kiedy na ferie i wakacje jeździła do taty, przyjęła, że tak już widocznie musi być. Cieszyła się, kiedy mama zaprosiła ojca na Boże Narodzenie, a on odwdzięczył się zaproszeniem jej na koncert z orkiestrą, w którym występował jako solista. Widziała, że tata patrzy wciąż nieśmiało na mamę i próbuje w locie odczytać każde jej życzenie. Zauważyła, że mama częściej się uśmiecha, jest rozpromieniona i śliczniejsza niż kiedykolwiek. Ale nigdy by nie przypuszczała – nawet w najśmielszych swoich marzeniach – że może zdarzyć się coś tak niezwykłego, jak wspólny dom nad morzem, w którym będą mieszkać wszyscy razem!
– Co się stało, Matyldo? – tata zaniepokoił się milczeniem dziewczynki. – Nie cieszysz się?
– Nie cieszę? – Matyldzie zadrżał głos, odwróciła głowę, żeby ojciec nie zauważył łez kręcących się w jej oczach, i spojrzała daleko w morze, którego ciemny granat stykał się na horyzoncie z błękitem nieba. – Ale ja się cieszę, tato… – powiedziała cicho. Po chwili odwróciła się gwałtownie i szybkim ruchem zarzuciła mu ręce na szyję tak, że ten, zaskoczony, przewrócił się na piasek i zaczął się śmiać. Matylda też się śmiała, podała tacie rękę i pomogła mu wstać. Zaczęła skakać, piszczeć i tańczyć z radości. Tata przyłączył się do tego tańca i wirowali oboje. Wyglądali bardzo dziwnie – z niesfornymi włosami rozwianymi na wietrze, tańczący szalony taniec na środku plaży, śpiewający i klaszczący niczym pierwotni wojownicy.
Teraz Matylda stała na brzegu morza i uśmiechała się, przypominając sobie tamten wrześniowy dzień. Morski wiatr owijał ją delikatnie nieznanym, ekscytującym zapachem, a serce napełniał tajemniczym oczekiwaniem. Zaczynała się wiosna. Zaczynało się nowe życie w nowym domu, do którego przeprowadzili się wczoraj późnym wieczorem. Dzisiaj miały przyjechać jeszcze książki, naczynia kuchenne, różne drobne sprzęty, a za kilka dni fortepian, na który z niecierpliwością czekał tata. Mama, która wzięła na tę okoliczność kilka dni urlopu, myła od rana okna, wieszała firanki i wypakowywała rzeczy z kartonów. Tata pomagał jej, ustawiając meble, przesuwając ciężkie sprzęty i wbijając w odpowiednie miejsca gwoździe. Toccata i Fuga biegały po ogrodzie, obwąchując ciekawie wszystkie nowe miejsca. Brakowało tylko Gawota, który w dniu przeprowadzki wyruszył na swoją wieczorną przechadzkę, lekceważąc wszystkich, i nie pojawił się mimo długich nawoływań Matyldy, mamy i taty. Nie pomogły nawet poszukiwania, które podjęły myśliwskie jamniczki – z nosami przy ziemi próbowały wytropić włóczęgę. Nic z tego. Gawot zaszył się w sobie tylko znanym miejscu i najwidoczniej nie miał zamiaru nikomu zdradzać kryjówki. Pozostało więc tylko czekać, aż łaskawie wróci rano do starego domu i przyjedzie samochodem dostawczym wraz z kartonami pełnymi książek i innymi sprzętami – na nowe miejsce.
„Pewnie będzie obrażony” – pomyślała Matylda, uśmiechnęła się do siebie i poszła ścieżką obok plaży w kierunku nowego domu.
Było wpół do siódmej, gdy Matylda otworzyła oczy. Za oknem panowała zimna ciemność i złowrogi szum.
„To deszcz” – pomyślała i szczelniej owinęła się kołdrą. Gawot, który od czasu haniebnej podróży bagażówką spał nieprzerwanie w skrzypcowym futerale i nie odzywał się do nikogo, otworzył jedno oko i ziewnął przeciągle. Matylda spojrzała na skrzypce, które leżały na stole. Wyjęła je specjalnie po to, żeby znieważony Gawot mógł rozłożyć się wygodnie w pustym futerale. Było to jedyne godne zaufania, bezpieczne miejsce, które nie zmieniło swojego wyglądu i zapachu w tym nowym, obcym świecie.
Matylda wstała i wzięła skrzypce do ręki. Dawno na nich nie grała. Tyle działo się ostatnio – pakowanie, przeprowadzka, urządzanie nowego domu, a równocześnie normalny tryb nauki w szkole… Przesunęła ręką po zakurzonym gryfie, potrąciła palcem struny, które wydały żałosny, fałszywy dźwięk, i poczuła się winna. Zaniedbała skrzypce…
– Zacznę znowu grać. Od dziś! – powiedziała stanowczo do Gawota. – Dosyć tego zamieszania i szaleństw! Trzeba wrócić do porządku i normalności!
Na te słowa Gawot podniósł głowę, otworzył złote oczy i Matylda mogłaby przysiąc, że się do niej po kociemu łaskawie uśmiechnął. Kto jak kto, ale on umiał docenić stałość, porządek i normalność, w przeciwieństwie do zamieszania i szaleństw, które były domeną tych wścibskich jamniczek.
Teraz wyszedł więc powoli ze swojego legowiska, otarł się o nogi Matyldy i podszedł do drzwi. Spojrzał wyczekująco, aż dziewczynka mu je otworzy. Bo to, czego prawdziwy kot potrzebuje najbardziej – to wolność i spokój. No i pełna miseczka, oczywiście.
Z kuchni dolatywał niezwykle kuszący zapach, a kiedy kot i Matylda uchylili drzwi, został on spotęgowany przemiłym widokiem. Tata, w przepastnym fartuchu w kolorowe kwiaty, stał przy kuchence i gwiżdżąc jakąś wesołą melodię, zamaszyście mieszał jajecznicę na patelni. Mama, uśmiechnięta i rozpromieniona, zaglądała mu przez ramię i próbowała dziobnąć jajko widelcem, żeby sprawdzić, czy danie jest wystarczająco smaczne. Matylda spojrzała porozumiewawczo na kota, a potem wycofała się cichutko w stronę łazienki. „Lepiej nie przeszkadzajmy” – szepnęła do niego, próbując przymknąć kuchenne drzwi. Ale on nie zważał na nic, tylko przepchnął się pomiędzy nimi z wielką pewnością siebie i z donośnym miauknięciem wpadł do środka, wskakując prosto na kuchenny stół.
– Gawocie!!! – Matylda, która myła się już właśnie pod prysznicem, usłyszała krzyk mamy, a potem brzęk tłuczonego szkła. Zamarła, nasłuchując, co wydarzy się dalej. Zaległa jednak niepokojąca cisza, w czasie której dziewczynka szybko wycierała się i ubierała. Miała dziwne przeczucie, że w kuchni rozgrywa się właśnie jakiś dramat lub horror z Gawotem w roli głównej. Kiedy w pośpiechu naciągała golf i wkładała skarpetki na mokre jeszcze nogi, rozległ się kolejny krzyk:
– Jajecznica!!! Kompletnie spalona!!! – głos taty wyrażał rozpacz i bezradność równocześnie.
W całym domu nieprzyjemnie pachniało przypalonymi jajkami. Mama sprzątała rozbite przez kota naczynia z najlepszego serwisu, które właśnie wyjęła z kartonu i postawiła na stole, żeby w odpowiednim czasie poukładać je w kredensie. Nie zdążyła. Tata, z krwawiącym palcem, zranionym odłamanym uchem od filiżanki, zeskrobywał resztki jajek z patelni. Kiedy nastąpiła katastrofa z serwisem – rzucił się na pomoc mamie, ale niestety przez nieuwagę zadrasnął się w palec. W tym czasie zaczęła przypalać się jajecznica, trzeba więc było ratować patelnię, bo śniadanie nadawało się już tylko do wyrzucenia. Nie chciały go nawet jamniczki, nie mówiąc o Gawocie, który jak gdyby nigdy nic, z całkowicie niewinną miną i podniesionym dumnie ogonem, chłeptał rozczulająco różowym języczkiem mleko z miseczki.
„W tym domu ciągle nerwowo” – zdawały się mówić jego zdziwione oczy. – „Doprawdy, tylko tak wyjątkowy kot jak ja jest w stanie to wytrzymać. Dobrze, że przynajmniej mleko nie jest prosto z lodówki. Nie lubię zimnego, miauuu!”.
Kiedy Matylda weszła do kuchni, już umyta i ubrana, przywitały ją dwa milczące i ponure spojrzenia.
– Dobrze, że jesteś, córeczko… – powiedziała mama, a jej głos powiał chłodem jak górski wiatr. – Zobacz, co zrobił ten t w ó j kochany kot! Czy nie uważasz, że już dość mamy przez niego kłopotów? Czy jest jakakolwiek szansa, żeby on wreszcie n a p r a w d ę wydoroślał?!
– Kochanie… – tata próbował łagodzić wzburzenie mamy, chociaż było to trudne, zważywszy na to, że wciąż walczył ze zwęglonymi resztkami jajek na patelni, na którą kapały krople krwi ze skaleczonego palca. – Koty już takie są. Taka ich natura. A Matylda nie ma z tym nic wspólnego. Przecież nie jest kotem – uśmiechnął się i odetchnął, bo ostatni przypalony kawałek oderwał się od dna i patelnia była uratowana.
– Ty jej nie broń! – mama była naprawdę zdenerwowana. – Chciała mieć kota, to teraz musi ponosić za niego odpowiedzialność! I to o n a powinna teraz sprzątać ten cały bałagan! A nie my!
– Ale ja zaraz wszystko zrobię. Nie będzie śladu, naprawdę! – tata zawinął palec w kuchenną ściereczkę, spojrzał prosząco na mamę, a potem uśmiechnął się porozumiewawczo do Matyldy. – I przygotuję pyszne śniadanie.