34,99 zł
Po powrocie do hotelu Winterhouse na kolejne święta, Elizabeth i Freddie ponownie zagłębiają się w rozwiązanie zagadki Rileya S. Grangera, który pozostawił po sobie dziwne artefakty, między innymi magiczną księgę, którą Gracella Winters próbowała wykorzystać do własnych niegodziwych celów. Przyjaciele podążają tropem wskazówek, nieumyślnie ściągając na siebie uwagę podejrzanego gościa hotelowego: Elany Vesper. Czy Elana jest tylko pionkiem, czy też graczem w spisku, by ożywić ducha Gracelli. Tajemnica, przygoda i zwycięska przyjaźń łączą się w tak długo oczekiwanej kontynuacji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 302
Wilfred Quarles: Plotka głosi, że istnieje tajemny korytarz wiodący prosto do grobowca. Wspominał o nim w swych dziennikach Gustav Placídes.
General Thrale: Nie wiem, czy bardziej zdumiałbym się na wieść, że to prawda, czy że nieprawda. Istnienie sekretnego przejścia wydaje się tak niemożliwe, że tym bardziej staje się realne.
Z
Elizabeth Somers wyskoczyła z autobusu i brnąc po kostki w śniegu, zmierzała w kierunku niewielkiego ceglanego budynku dworca. W połowie drogi zatrzymała się nagle: Ktoś mnie szuka.
– Elizabeth Somers? – wybrzmiało w ciszy rześkiego poranka. – Czy jest tu Elizabeth Somers?
Obejrzała się na autobus. Znowu to samo. Dziwne uczucie, głos wewnętrzny, wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś istotnego, na stałe zagościły w jej życiu. Młody mężczyzna w niebieskim mundurze, takim samym, jaki miał na sobie kierowca, stał przy drzwiach autobusu, obserwując pasażerów, którzy wysiedli, by rozprostować kości. W ręku trzymał kopertę.
– Szukam Elizabeth Somers! – powiedział, rozglądając się wokół.
Elizabeth podniosła rękę.
– Tu jestem.
– Pięknie. – Ruszył w jej kierunku. – Mam przesyłkę.
Wręczył jej niewielką kopertę przypominającą starodawny bilecik od babci, taki z podziękowaniami za prezent, i wyjaśnił:
– Ktoś to zostawił dla ciebie.
Stała wpatrzona w kopertę, zastanawiając się, kto mógł być nadawcą. Kto wiedział, że jedzie na północ do hotelu Winterhouse, i że zatrzyma się tu na dziesięciominutowy postój? Gdy podniosła głowę, by podziękować posłańcowi, mężczyzny już nie było.
„Dziwna historia” – pomyślała. Mało kto wiedział o wyprawie oprócz ciotki Purdy i wuja Burlapa, u których przyszło jej żyć w niedoli przez sześć lat w bezbarwnym miasteczku Drere. Święta z dala od nich napawały ją prawdziwą radością tak samo jak rok wcześniej, gdy spędzała Boże Narodzenie w hotelu Winterhouse po raz pierwszy. Obawiała się, że w kopercie znajdzie list nakazujący jej pilny powrót do obskurnego domu wujostwa. Oprócz nich i dobrego przyjaciela Freddiego Knoxa tylko Norbridge Falls wiedział, jak wygląda jej podróż do hotelu. Norbridge był właścicielem Winterhouse i jak okazało się 353 dni wcześniej (Elizabeth miała wszystko pod kontrolą), także jej dziadkiem. Bez wątpienia nikt inny nie mógł wiedzieć, że znajduje się w tym autobusie w tym właśnie momencie.
Otworzyła kopertę, wysunęła bilecik i przeczytała:
Droga Elizabeth!
Nasza radość, że znów będziemy gościć Cię w Winterhouse, nie zna granic! Bądź tak miła i wysiądź jeden przystanek wcześniej w miasteczku Havenworth. Będę czekał tam w kawiarni Pod Srebrną Jodłą. W tak wczesne popołudnie zapraszam na lunch! Nie mogę się doczekać!
Twój dziadek Norbridge
Elizabeth poprawiła okulary, zerknęła na współtowarzyszy podróży, z trudnością starając się opanować niepokój i uczucie zawodu. Tak, miała wielką ochotę znów zobaczyć Norbridge’a i zwiedzić Havenworth, nie rozumiała jednak, dlaczego nie mogą po prostu spotkać się w Winterhouse, za którym tęskniła z całego serca? Po co czekać? Czy nie prościej byłoby przywitać się w hotelu?
Przeczytała wiadomość raz jeszcze i wsunęła bilecik do koperty. Postanowiła przemyśleć sprawę po powrocie do autobusu – tymczasem chciała kupić sobie gorącą czekoladę i ciasteczka, a może coś jeszcze. Wujostwo nie tylko odwieźli ją na dworzec w Drere zamiast wysłać tam piechotą, lecz także obdarowali dziesięcioma dolarami na pociąg i autobus do Winterhouse. Ich hojność (nigdy wcześniej Elizabeth nie mogła liczyć na takie wsparcie) zdumiała dziewczynkę, podobnie jak swego rodzaju smutek, który wydawał się towarzyszyć ich pożegnaniu. Zachowanie wujostwa, równie dziwne, jak nietypowe, wymykało się racjonalnej interpretacji. Wciąż miała jeszcze w kieszeni siedem dolarów i trzydzieści sześć centów i była bardzo głodna.
Pięć minut później, gdy Elizabeth wróciła do autobusu, na jej miejscu siedział chłopak, prawdopodobnie jej rówieśnik. Książka, którą wcześniej czytała – Tajemnica rezydencji Northaven autorstwa Damiena Crowleya i którą zostawiła na siedzeniu, by nikt nie zajął jej miejsca, zniknęła. Stanęła w przejściu, czekając, aż chłopak podniesie głowę. Czarne włosy opadały mu na czoło, rzucając cień na całą twarz. Miał na sobie czarny wełniany płaszcz i był tak pochłonięty grą na telefonie, że wyglądało, jakby zapomniał o bożym świecie.
Silnik diesla zawarczał głośno. Autobus ruszył.
– Wszyscy pasażerowie proszeni są o zajęcie miejsc! – zawołał kierowca.
– Siedzisz na moim miejscu. – Elizabeth starała się być uprzejma. Chłopak nie zareagował. Nie dała za wygraną. – Przepraszam. Zająłeś moje miejsce.
Chłopak z wolna podniósł głowę. Spojrzał prowokacyjnie, jakby chciał zasugerować, że Elizabeth się myli, jednak on skłonny jest wybaczyć to nieporozumienie.
– Co? – odezwał się beznamiętnie.
– To moje miejsce – powiedziała, wskazując na plecak na półce dokładnie nad jego głową. – Ja tu siedziałam.
– A widzisz tu gdzieś swoje imię? – padło z tylnego rzędu.
Elizabeth obejrzała się. Przyciężka kobieta w białym futrze nie spuszczała z niej wzroku. Obok siedział łysy mężczyzna z cienkimi wąsami i niechętnym wyrazem twarzy.
– W tym autobusie nie ma rezerwacji – oświadczył. Skinął w stronę kobiety obok, a ona wyniośle obdarzyła go szerokim uśmiechem.
Elizabeth rozejrzała się wokół z nadzieją na wsparcie od choćby jednego pasażera, który potwierdzi, że miejsce należy do niej. Nikt nawet nie podniósł głowy. Nieco tym zawiedziona wzięła głęboki oddech.
– To prawda, że miejsca nie są podpisane, ale na półce jest mój plecak i ja tu siedziałam od samego początku, odkąd wsiadłam do autobusu. Zostawiłam tu nawet książkę.
Chłopak o spojrzeniu znudzonego leniwca z niecierpliwością czekał, kiedy w końcu będzie mógł wrócić do grania.
– Rodney – odezwała się matrona w białym futrze. – Nigdzie się nie ruszaj. – Rzuciła złośliwy uśmieszek w stronę Elizabeth. – Kto pierwszy, ten lepszy.
– Masz wiele innych miejsc do wyboru. – Mężczyzna obok miotał gniewne spojrzenia.
Rodney utkwił wzrok w telefonie.
– Oczywiście, mamo. – Ziewnął ostentacyjnie.
Elizabeth zerknęła na tył autobusu.
– Jest jeszcze mnóstwo wolnych miejsc – odrzekła. – I prawdopodobnie także wielu uprzejmych pasażerów. Proszę oddać mi książkę. Przeniosę się z największą przyjemnością.
Rodney podniósł wzrok, apatycznie kręcąc głową.
– Nie widziałem tu żadnej głupkowatej książki – powiedział, po czym energicznie sięgnął w stronę swojego oparcia – chyba że masz na myśli to coś. – Wyciągnął książkę i z nieskrywanym obrzydzeniem uniósł ją wysoko, trzymając w dwóch palcach jak szmatę świeżo wyjętą z rynsztoka.
Elizabeth bez wahania chwyciła swój skarb. Nie był zniszczony. Poczuła, jak czerwienieje na twarzy i jak zaczyna brakować jej tchu.
– Dziękuję! – burknęła, sięgając po plecak. Przytuliła go do siebie. – I tak nie wytrzymałabym tu ani minuty!
– Co za pyskata dziewczyna! – rzuciła kobieta w białym futrze.
– Wszyscy pasażerowie proszeni są o zajęcie miejsc! – zawołał kierowca. – Odjeżdżamy!
Elizabeth z wściekłością zarzuciła plecak na ramię.
– Bawcie się dobrze we własnym towarzystwie – powiedziała, żałując, że nic lepszego nie przyszło jej do głowy. Z godnością przeszła na tył autobusu, ledwo powstrzymując się od rzucenia obelg w stronę intruzów, gdy usłyszała, jak mężczyzna pyta kobietę:
– Czy dobrze widziałem, że ona czyta Damiena Crowleya?
Tego Elizabeth się nie spodziewała. Przede wszystkim starała się uspokoić i umościć na nowym miejscu. W całym zamieszaniu niemal zupełnie zapomniała o wiadomości od Norbridge’a.
Po dwudziestu minutach wróciła do lektury Tajemnicy rezydencji Northaven i tylko co jakiś czas myśli wracały do niemiłego incydentu utraty miejsca na rzecz rodziny przyjemniaczków.„Mogłam powiedzieć: Nie ma znaczenia, czy miejsce jest podpisane, czy nie, bo i tak nie wyglądacie na takich, którzy potrafią czytać”– pomyślała Elizabeth i znów starała się o wszystkim zapomnieć. Dobrym pomysłem mogło być wyjęcie notesu i stworzenie nowej listy „Odpowiedzi na bezczelne uwagi aroganckich ludzi”, ostatecznie jednak postanowiła tego nie robić.
Przez lata do perfekcji opanowała sztukę tworzenia list, którymi zapełniła już prawie cztery zeszyty. Na ich stronach spisała na przykład „Zagraniczne miasta, w których zamieszkam kiedyś przynajmniej na jeden rok”, „Najpyszniejsze ciastka, jakie kiedykolwiek jadłam”, „Zasady z kapelusza wzięte i zapomniane przez ciotkę Purdy”, „Nauczyciele z mojej szkoły, którzy nie lubią dzieci” oraz „Budynki w Drere, które wymagają remontu i/lub malowania i/lub wyburzenia” (na czele ostatniego wykazu znalazł się „Dom, w którym mieszkam”). Od ponad roku listy zaczęły zmieniać swój charakter. Podczas gdy pierwsze odzwierciedlały jej wielkie fascynacje, takie jak „Ulubione cukierki” lub „Najpiękniejsze lalki”, teraz wraz ze zmianą zainteresowań pojawiły się listy „Najbardziej niezdrowych posiłków, jakie można zafundować sobie na lunch”, „Odzywek, które wydawały mi się w porządku, a teraz już tak nie uważam” lub „Rzeczy, które dziewczyny w mojej klasie robią wyłącznie dla popularności”. Kilka miesięcy temu, wraz z początkiem klasy szóstej, rozpoczęła nawet tworzenie listy „Chłopaków z mojej klasy, z którymi ewentualnie mogłabym się zaprzyjaźnić”. Wcześniej nigdy nie przyszłoby jej to do głowy.
Elizabeth z westchnieniem zerknęła w stronę Rodneya i jego rodziców, a potem wróciła do książki, którą podarował jej Norbridge rok wcześniej, a którą raz już przeczytała. Podobnie jak podczas swojej pierwszej podróży do Winterhouse Elizabeth zabrała ze sobą wiele książek, w tym trzy wypożyczone ze szkolnej biblioteki. Uwielbiała czytać, książki były jej wielką miłością. Tak naprawdę biblioteka była jednym z głównych powodów, dla których nie mogła się doczekać wizyty w Winterhouse. Największa, jaką widziała w życiu, pod rządami przyjaznej bibliotekarki Leony Springer – rówieśnicy Norbridge’a, z którą bardzo się zbliżyła. Cieszyła się również na spotkanie z Freddiem, chłopakiem porzuconym przez rodziców w ogromnym hotelu podczas zeszłorocznych świąt Bożego Narodzenia. Wiedziała, że i on ponownie przyjeżdża w tym roku. Freddie to najbardziej błyskotliwy kumpel, jakiego znała, oraz jedyny chłopak, który zasłużył na miano przyjaciela. Przez poprzedni rok pozostawali w kontakcie mailowym, dwa lub trzy razy w miesiącu.
– Ile jeszcze do Winterhouse? – zapytał ktoś głośno. Myśli Elizabeth szybko wróciły na ziemię. Rodney – chłopak, który zaanektował jej miejsce – wychylił się do tyłu w poszukiwaniu rodziców.
– Jeszcze kilka przystanków – odrzekła matka. – Graj w grę, daj mi i ojcu odpocząć.
Rodney niespodziewanie spojrzał na Elizabeth.
– Trzy tygodnie w hotelu Winterhouse. Z dala od namolnych patałachów.
– Tak, synu – przytaknął ojciec. – A teraz zajmij się grą i bądź cicho.
Rodney uśmiechnął się szyderczo do Elizabeth i zniknął za oparciem fotela.
„Wspaniale – pomyślała Elizabeth. Ten chłopak i jego rodzinka wybierają się do Winterhouse”. Wyciągnęła nogi, odłożyła książkę i położyła dłoń na swetrze, tuż nad naszyjnikiem. To była jedyna rzecz, jaka pozostała jej po matce, marmurowy medalion w kolorze ciemnobłękitnym, oprawiony w srebro z inskrypcją „faith”, czyli „wiara”.
„Liczę na kolejne fantastyczne wakacje w Winterhouse” – rozmarzyła się Elizabeth.
Rok wcześniej dowiedziała się, że jej mama, która wraz z ojcem przypuszczalnie zginęła w efekcie wybuchu fajerwerków 4 lipca, była jedynym potomstwem Norbridge’a. Oznaczało to, że ona – Elizabeth – była jedynym z żyjących potomków rodziny Fallsów. Z tego względu Norbridge złożył przyrzeczenie, że znajdzie sposób, by ściągnąć ją do Winterhouse na dobre. Gdy jedenaście miesięcy temu wróciła do Drere, spodziewała się, że powrót do hotelu to tylko kwestia tygodni. Niestety sprawy potoczyły się wbrew jej oczekiwaniom. Zima się skończyła, nadeszła wiosna, potem lato. Elizabeth wprawdzie próbowała podpytać ciotkę i wuja, oni jednak wydawali się nie wiedzieć, o czym mowa. Musiało się wydarzyć coś, co sprawiło, że wciąż niedane jej było opuścić Drere. W głowie miała mętlik, a w sercu wielkie rozczarowanie. Jedyną pociechę stanowił list, jaki dostała od Norbridge’a w najdłuższy dzień roku. Pisał w nim o „nieprzewidzianych i trudnych do rozwiązania przeszkodach prawnych”, które nie pozwalają mu zabrać dziewczynki na stałe do Winterhouse.
Bez względu na wszystko – pisał Norbridge – nie ustaję w wysiłkach, by rozwiązać problem, i już teraz zapraszam Cię na trzy tygodnie na Boże Narodzenie.
Przynajmniej w tym przypadku Norbridge dotrzymał słowa – pocieszała się sfrustrowana Elizabeth. Cokolwiek dziadek powiedział, by przekonać ciotkę Purdy i wuja Burlapa, była w drodze do miejsca, gdzie ledwo rok temu udało jej się rozwiązać sekret czarodziejskiej księgi ukrytej głęboko w zakamarkach biblioteki. Tajemnicza księga, przez pokolenia znana w rodzinie Fallsów jako ta Książka, była latami przedmiotem pożądania niesławnej Gracelli Winters, siostry bliźniaczki Norbridge’a. To właśnie Elizabeth pokonała Gracellę. Pomogły jej wrodzony spryt oraz szczególna moc, jaką w sobie odkryła...
– Piętnaście minut do Havenworth! – zawołał kierowca, przerywając rozmyślania Elizabeth.
Spojrzała na półkę biegnącą nad siedzeniami na całej długości autobusu. Na jej brzegu umieszczono tabliczkę z napisem WALIZKI. Litery automatycznie ułożyły się głowie Elizabeth w nowe słowo LIZAWKI. Zafascynowana anagramami, nie do końca potrafiła kontrolować figle własnego umysłu. Jej ulubiony anagram, którym podzieliła się z Freddiem, gdy tylko go poznała, to kombinacja liter Elizabeth Somers – przemianowała je na „E, tarmosisz heble”!, choć po czasie przyszedł jej do głowy równie dobry „Szosa herbem elit”!
Bagaż Rodneya, obskurny worek moro, leżał tuż nad tabliczką, dokładnie nad głową Rodneya; Elizabeth zauważyła, że na każdym wyboju rzucony niedbale bagaż coraz bardziej zsuwał się z półki.
Jedną z niezwykłych umiejętności, jaką ze zdumieniem odkryła w sobie rok wcześniej, była moc przesuwania przedmiotów przy odpowiedniej koncentracji oraz oczyszczeniu umysłu z wszelkich myśli. Jeżeli tylko miała ochotę i mocno się skupiła, była w stanie zrzucić z blatu szklankę, „pomaszerować” butami lub nawet zsunąć książkę z półki. Nadzwyczajna moc ocaliła Elizabeth i cały hotel Winterhouse przed nikczemną Gracellą. To ona pozwoliła dziewczynce wyrwać Książkę z rąk Gracelli w kluczowym momencie. Dopiero po czasie Elizabeth dowiedziała się od Norbridge’a, że każdy członek rodziny Fallsów obdarzony był jakiegoś rodzaju wyjątkową mocą. Dziadek ostrzegł przy tym, że nie wolno wykorzystywać jej dla celów niecnych lub dla zaspokojenia własnych interesów. W tym momencie jednak, w drodze do Winterhouse, Elizabeth nie mogła oprzeć się pokusie drobnej, nieszkodliwej zemsty na Rodneyu. Trawiła ją ciekawość, czy uda się przesunąć worek o kilka centymetrów. A gdyby spadł nagle na jego głowę?
Utkwiła wzrok na worku, poczuła w głowie pustkę i jednocześnie powoli zaczęła majaczyć jej wizja tego, co miało wydarzyć się już za chwilę. Nie spuszczała oczu z zielonego worka; drobny dreszcz przeszył jej trzewia. Bagaż nad głową Rodneya drżał z lekka tak, że postronny obserwator na pierwszy rzut oka nie zauważyłby nic nadzwyczajnego. Elizabeth całkowicie skupiona śledziła worek z wolna zsuwający się z półki prosto na...
Uważaj! – wrzasnęła mama Rodneya na widok worka spadającego prosto na syna.
Za późno, Rodney wydał dziki okrzyk, gdy worek malowniczo wylądował na jego głowie, na co cała trójka z krzykiem zaczęła walczyć z podstępnym agresorem, wymachując rękami jak tonący w głębokim basenie.
– Proszę pozostać na swoich miejscach! – zawołał kierowca i szybko przywołał do porządku rozjuszonych rodziców Rodneya, kładąc kres protestom przeciwko straszliwemu wypadkowi, jaki przydarzył się ich synkowi. Elizabeth otworzyła książkę i z trudem powstrzymując się od śmiechu, udawała, że czyta. Ojciec z niepokojem wpatrywał się w dach autobusu, z uwagą oczekując ataku lawiny głazów, a Rodney rozglądał się podejrzliwie, starając się zrozumieć, dlaczego wydarzyło mu się coś tak niedorzecznego. Dochodzenie trwało minutę, może dwie, i nieuchronnie doprowadziło go do Elizabeth. Jego przenikliwe spojrzenie bez wątpienia wskazywało winowajczynię całego zdarzenia. Dziewczynka usiłowała skryć się za książką, choć miała pewność, że Rodney zauważył na jej twarzy pełen satysfakcji uśmieszek.
Dziesięć minut później wysiadła z autobusu. Rozpierała ją duma, że nie zaszczyciła Rodneya i jego rodziców ani jednym słowem czy spojrzeniem. Rozejrzała się wokół. Dotarła na miejsce – do Havenworth, niewielkiego miasteczka oddalonego kilka kilometrów od Winterhouse. Stała na środku rozległego placu, gdzie na samym środku, pod dachem białego pawilonu, niewielka orkiestra grała walca, umilając czas około setce słuchaczy. Towarzyszył im gwar radosnych pogaduszek. Pawilon przykuwał wzrok kolorowymi, migotliwymi światełkami. Dookoła ustawiono ogromne choinki, przyozdobione taką liczbą dekoracji i światełek, że chociaż nie było jeszcze nawet południa, plac migotał i jarzył się, jakby już nastała Wigilia. Z niewielkiej górki, tuż obok pawilonu, pod czujnym okiem rodziców dzieciaki zjeżdżały na sankach lub na tekturowych podkładkach. Wzdłuż ulicy zapraszały do wejścia pełne blasku witryny sklepów urządzonych w alpejskim stylu. Wzrok przykuwały bogato zdobione okiennice i charakterystyczne szyldy Alpenhaus czy Kringle Hut. Elizabeth nie zdążyła jeszcze na dobre oddalić się od autobusu, gdy oczami wyobraźni zobaczyła Havenworth na liście swoich „Ulubionych miast i miasteczek”.
Spojrzała w górę. Delikatne płatki śniegu zaczęły spadać na strome zbocza gór okalających miejscowość. Odśnieżone ulice przypominały przytulne korytarze, a powietrze wydawało się zaskakująco lodowate. Elizabeth starannie wtuliła się w kołnierz kurtki. Muzycy zamilkli, rozległy się brawa i tłum ruszył na drugą stronę ulicy. Elizabeth spytała o drogę do kawiarni Pod Srebrną Jodłą.
Kobieta z małą dziewczynką wskazała jej kierunek.
– Skręć w drugą uliczkę. Na pewno ją zauważysz.
Krótka trasa w stronę kawiarni okazała się tak samo zatłoczona jak plac, gdzie ustawiono pawilon, a sama miejscowość – o wiele większa, niż przypuszczała dziewczynka. Minęła dwa sklepy z czekoladą, sklep z zabawkami oraz zakład Światowej Sławy Modystki, kuszący pięknymi kapeluszami. Po drodze zauważyła również księgarnię – Harley Dimlow i Synowie. Ledwo się powstrzymała, by nie zajrzeć do środka, ale nie chciała spóźnić się na spotkanie z Norbridge’em i miała nadzieję, że ten da się namówić na wspólne polowanie na książki po lunchu. Przed drzwiami kafejki strząsnęła śnieg z włosów i weszła do środka. Znalazła się w jasnym, przestronnym pomieszczeniu. Wysokie ściany pokrywały malowidła ptaków – powitały ją sójki, orzechówki, sowy, wróble i jastrzębie dumnie prezentujące swe czerwone ogony. Poczuła się jak w ptaszarni lub w pełnym życia kolorowym lesie.
– Stolik dla panienki? – Elizabeth z trudem oderwała wzrok od niezwykłej urody malunków. Stał przed nią mężczyzna o brązowych włosach ubrany w kuchenny fartuch.
– Właściwie to jestem umówiona z moim dziadkiem. Myślę, że już tu na mnie czeka.
Mężczyzna schylił głowę i szerokim gestem zaprosił Elizabeth do środka.
– Proszę się rozejrzeć. Nie śmiałbym rozdzielać młodej damy z dziadkiem.
Elizabeth roześmiała się i ruszyła w głąb pomieszczenia. Już miała skręcić do małej salki z tyłu kawiarenki, gdy za rogiem usłyszała głos Norbridge’a.
– Nic szczególnego się nie stało – powiedział. – Zamierzam jednak zachować czujność. W tej sprawie nigdy nie możesz mieć pewności. Wydaje ci się, że wiesz, aż tu nagle – niespodzianka – i okazuje się, że nie miałeś o niczym zielonego pojęcia.
Elizabeth stanęła jak wmurowana. Dziadek rozmawiał z kimś i chociaż w duszy wiedziała, że powinna podejść do jego stolika i przywitać się, to jednak nie mogła oprzeć się pokusie, by posłuchać intrygującej rozmowy. Przy Norbridge’u zawsze czuła się bezpieczna jak przy nikim innym na świecie, ale tych kilka słów, które usłyszała, poważnie ją zaniepokoiło. Stanęła bez ruchu.
– Tak, czujność jest teraz najważniejsza – odparł drugi mężczyzna. – Chociaż, jeśli nic specjalnego się nie wydarzyło, to może jesteś zbyt ostrożny?
– Nie przypuszczam, by w tej sytuacji można było mówić o przesadnej ostrożności – stwierdził Norbridge – jeżeli istnieje jakakolwiek możliwość, że ona spróbuje raz jeszcze.
– Wszystko to niejasne odczucia, które cię prześladują, lecz z drugiej strony doceniam siłę twojej intuicji, mój przyjacielu.
– Dokładnie to samo czułem rok temu o tej samej porze i nie muszę ci przypominać, co się wydarzyło.
Elizabeth wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać dziadka nawet przez ułamek sekundy. Zarzuciła plecak na ramię i podeszła do stolika skrytego za załomkiem.
Stanęła twarzą w twarz z czarnowłosym mężczyzną ubranym w gruby brązowy garnitur. Na nosie miał okrągłe okularki. Zdziwiony spojrzał na dziewczynkę. W tym samym momencie Norbridge odwrócił głowę. Na widok wnuczki rozpromienił się, otworzył szeroko ramiona i mocno ją przytulił.
– Moja kochana, moja jedyna! – zawołał, gdy Elizabeth zdjęła plecak i rzuciła mu się na szyję. – Wróciłaś.
– Norbridge – powiedziała Elizabeth. – Tak się cieszę, że cię widzę! – Tuliła się do niego z całych sił, czując, jak opuszcza ją nieprzyjemne poczucie niepewności. Nie przewidziała, jak wielką radość sprawi jej zapach dymu palonego drewna, którym przesiąknięte było jego palto – i silny uścisk kochających ramion.
Norbridge zrobił krok w tył i spojrzał na Elizabeth jak na cenne malowidło.
– No proszę! Pewnie sama doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, ale powiem tak: to, że wyglądasz równie fantastycznie jak w zeszłym roku, to za mało. Stoi przede mną Elizabeth w jeszcze lepszym wydaniu. Niesamowite! Jak ty to robisz?
Dziewczynka nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Norbridge – siwobrody, rumiany, w ciepłym płaszczu i wysoko sznurowanych butach – także śmiał się z całego serca.
– Ty też wspaniale wyglądasz – odparła Elizabeth, wyobrażając sobie dziadka, jak spaceruje rześkim porankiem lub rąbie drewno. – Norbridge w jeszcze lepszym wydaniu!
Norbridge podniósł ramię, prężąc bicepsy pod grubą warstwą rękawa wełnianego płaszcza.
– Pracuję nad sobą! – Opuścił rękę i spojrzał za siebie. – Ale ze mnie niezguła! Elizabeth, poznaj proszę. To jest profesor Egil P. Fowles, jeden z najznamienitszych – co ja mówię – najznamienitszy ekspert w dziedzinie egipskich hieroglifów na całej północy, a także dyrektor naszej szkoły. Dodam przy tym, że odkąd się znamy, udało mu się ze mną wygrać w szachy zaledwie parę razy.
Mężczyzna w okrągłych okularkach uśmiechnął się z przekąsem i przytaknął.
– Twój dziadek jest dżentelmenem – odrzekł profesor Fowles – choć najwyraźniej zapomniał, że bilans zwycięstw wynosi 617 po mojej i 409 po jego stronie. Jeżeli chodzi o hieroglify, nazwałbym siebie raczej amatorem, ale przyznaję się bez bicia do szefowania naszej zacnej szkole w Havenworth. – Wstał i podał Elizabeth rękę na przywitanie. – Z prawdziwą przyjemnością witam jedyną i niepowtarzalną Elizabeth Somers. Twój dziadek co drugie zdanie wtrąca tego czy innego rodzaju pochwałę na twój temat. Wiem, jak bardzo jest szczęśliwy – w istocie, jak wszyscy jesteśmy szczęśliwi – mogąc ponownie gościć cię w hotelu Winterhouse.
Elizabeth nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Trudno było opanować emocje związane z przesympatycznym powitaniem i jednocześnie wyczekanym spotkaniem z dziadkiem. Wzruszona odruchowo jedną dłoń położyła na naszyjniku, który zwykle miała na sobie, a prawą wyciągnęła, by przywitać się z profesorem.
– Cała przyjemność po mojej stronie, proszę pana. Przez cały rok marzyłam o powrocie do Winterhouse.
Norbridge sięgnął do stolika obok po dodatkowe krzesło i już miał przysunąć je w stronę Elizabeth ze słowami: „Usiądź, proszę, i opowiadaj”, gdy Egil P. Fowles zdecydowanym ruchem go powstrzymał.
– Weź moje krzesło. Na mnie stanowczo już czas. Małżonka zamknie mi drzwi na klucz od środka, jeżeli nie wrócę za – rzucił okiem na zegarek – siedem minut.
Norbridge zerknął na przyjaciela, jakby wahał się, czy coś powiedzieć. Panowie spojrzeli na siebie i Elizabeth zobaczyła w ich oczach coś niepokojącego – konspiracyjne porozumienie. Jakby każdy z nich chciał powiedzieć – Zatrzymajmy to dla siebie.
– Nie miałam zamiaru przerywać panom rozmowy – odezwała się Elizabeth.
Norbridge machnął ręką.
– Ach, to nic ważnego – odparł wesoło. – Wciąż te same ploteczki od czterdziestu lat.
– Co prawda, to prawda! – Profesor Fowles dodał bez wahania, choć jego śmiech zabrzmiał nieco nerwowo. – Takie sobie dwa dziadki – snujemy wciąż te same historie, zapomniane opowieści z czasów, gdy byliśmy piękni i młodzi! Byliśmy kiedyś piękni i młodzi, prawda Norbridge? To były piękne czasy! – Kiwnął z lekka głową, westchnął głęboko i wyciągnął rękę w stronę Elizabeth. – Mam nadzieję już wkrótce zobaczyć cię w Winterhouse. Miło było cię poznać, ale teraz muszę już lecieć.
Zasalutował na pożegnanie i zniknął za rogiem.
– Prawdziwy przyjaciel – powiedział Norbridge, spoglądając w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał Fowles. – Naprawdę jest drogi memu sercu i nigdy się nie przyzna, ile razy dałem mu mata. – Spojrzał na Elizabeth, wskazując puste krzesło. – A teraz mam tu ciebie.
– Naprawdę nie chciałam przerywać.
Norbridge pokręcił głową, sięgnął dłonią za ucho wnuczki, by wyciągnąć stamtąd miniaturową różyczkę, którą wręczył dziewczynce.
– Magik jak zwykle w świetnej formie! – odrzekła Elizabeth, biorąc w rękę kwiat.
– Jak minęła podróż? – zapytał Norbridge i zanim dziewczynka zdążyła otworzyć usta, zarządził wesoło: – Zapraszam do jedzenia!
Na lunch Elizabeth spałaszowała kanapkę w jajkiem i warzywami, a Norbridge panini z mozzarellą i pomidorami, popijając trzema filiżankami herbaty. Dziewczynka opowiadała, co wydarzyło się w mijającym roku, czyli w trakcie ponad jedenastu miesięcy, jakie upłynęły od jej ostatniego pobytu w Winterhouse. Mówiła o szkole (nuda, z wyjątkiem chwil spędzonych w bibliotece), o życiu, jakie wiodła w Drere (jeszcze większa nuda, szczególnie po powrocie z Winterhouse) oraz o ciotce i wuju (bywało gorzej, ale trudno nazwać ich sympatycznymi). Czasem wydawało jej się, że ten rok nigdy się nie skończy, a każdy tydzień jak nigdy dłużył się w nieskończoność. Trzeba przyznać, że teraz, gdy przywołała miniony rok w swojej opowieści, wydawało się, że minął jak z bicza strzelił. Najbardziej jednak pragnęła zapytać dziadka o to, jak przedstawiała się możliwość jej zamieszkania na stałe w Winterhouse. Temat na razie nie istniał. Elizabeth spodziewała się, że Norbridge w końcu się nad nią zlituje. Na razie nie chciała stawiać go w niezręcznej sytuacji.
– Mówisz, że ciotka i wuj nie dali ci się szczególnie we znaki? – spytał Norbridge.
Elizabeth przypomniała sobie ostatnie popołudnie, gdy ciotka Purdy i wuj Burlap odwieźli ją na stację w Drere.
– Zaskoczyli mnie wczoraj. Odprowadzili na dworzec, przypilnowali, bym wsiadła do pociągu. Pożegnali się jakoś tak... smutno. Nigdy ich takich nie widziałam. – Elizabeth wciąż nie potrafiła rozwiązać zagadki.
Norbridge uniósł brwi.
– Może po prostu było im smutno? Pożegnanie z tobą to żaden powód do radości.
– Na trzy tygodnie? Nie wierzę! Dla nich to raczej powód do świętowania!
Elizabeth spodziewała się rozśmieszyć dziadka, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ma on w zanadrzu ważne wieści, którymi nie wiedzieć dlaczego nie chce się podzielić.
– W zeszłym roku, gdy się żegnaliśmy – powiedział – zwróciłem się do ciebie z poważną prośbą. Przypominasz sobie?
Pamiętała każdy szczegół. Norbridge prosił, by z rozwagą korzystała z nadzwyczajnej mocy, jaką została obdarowana. Naprawdę starała się z całych sił, chociaż nocami sama w pokoju bawiła się, każąc książkom podróżować po półkach, a trampkom podskakiwać po podłodze. Od czasu do czasu kusiło ją, by pokazać, co potrafi, zrobiła jednak wszystko, by dochować tajemnicy. Cóż, zdarzyło się, że podczas kłótni z ciotką Purdy Elizabeth kazała talerzowi stłuc się w kuchennym zlewie, co tak przeraziło wujostwo, że skryli się we własnej sypialni i zostawili ją w spokoju. W szkole, gdy Alan Kirpshaw doprowadził ją do granic wytrzymałości swoimi docinkami, jego taca w stołówce w niewytłumaczalny sposób przechyliła się, a mleko czekoladowe i gulasz wylądowały na spodniach. Takie sytuacje zdarzały się jednak incydentalnie i za każdym razem Elizabeth czuła się sprowokowana i usprawiedliwiona.
– Oczywiście – powiedziała. – Mówiłeś, że członkowie rodziny Fallsów obdarzeni są mocą, z której powinni korzystać ze szczególną rozwagą.
– Posłuchałaś mnie?
Przed oczami stanął jej worek pikujący prosto na głowę Rodneya godzinę wcześniej.
– W dziewięćdziesięciu procentach – odrzekła.
– W przyszłości mam nadzieję na sto procent – odezwał się Norbridge i mrugnął okiem. – Wiem, że to niełatwe. Pamiętam, kiedyś podczas kłótni z wyjątkowo trudnym klientem przyszło mi do głowy, by spowodować, że spadną mu spodnie lub okulary zacisną się na jego głowie odrobinkę za mocno. Ale oczywiście wiem, że nie wolno mi tego robić. Moja siostra nie potrafiła się pohamować i zobacz, dokąd ją to zaprowadziło. Mrok, zgnilizna, chaos, żałosny upadek... i licho wie co jeszcze.
Elizabeth wracała myślą do dziwnych chwil, tych krótkich momentów, gdy sama gdzieś w głębi duszy gotowa była ulec pokusie. Szczególnie gdy Gracella podczas starcia w bibliotece namawiała ją, by rzuciła Norbridge’a, zostawiła Winterhouse i przyłączyła się do niej. Chwilami ta propozycja wydawała jej się tak zadziwiająco atrakcyjna, że za wszelką cenę starała się o niej zapomnieć.
– Rozumiem – odparła Elizabeth, pogryzając ciastko z jeżynami. Z trudnością powstrzymywała się, by nie spytać, kiedy dokładnie będzie mogła przeprowadzić się do Winterhouse lub czy – zdaniem dziadka – jest to w ogóle możliwe.
– Gdy byłaś tu w zeszłym roku – zaczął Norbridge – i dowiedziałem się, co łączy ciotkę i wuja z twoją mamą, wszystko zaczęło układać się w jedną całość.
Elizabeth zaniemówiła; tak bardzo chciała dowiedzieć się wszystkiego o swoich rodzicach.
– W Winterhouse będziemy mieli mnóstwo czasu, by wszystko wyjaśnić. Powiem tylko, że wujostwo otworzyło mi oczy na wiele spraw. – Norbridge pogładził się po brodzie. – Wiesz, że twoja mama postanowiła wyjechać z Winterhouse, bo czuła się zagrożona ze względu na Książkę. Gracella jest nieobliczalna. Mama była przekonana, że najlepiej będzie wyjechać i spalić za sobą mosty. Przynajmniej na jakiś czas. Zupełnie straciłem z nią kontakt. Tak zdecydowała i wierzę, że nie miała innego wyjścia. Wstrzymał głos. – Ale to nie wszystko.
Elizabeth odłożyła widelec.
– Zwierzyła mi się – miała wtedy może trzynaście, może czternaście lat – że od czasu do czasu... nie wiem, jak to ująć. To jej własne słowa... Bywały chwile, gdy z trudem potrafiła oprzeć się pokusie, by nie ulec czarowi Książki i Gracelli.
– Pokusie? – Elizabeth chciała wiedzieć wszystko.
– Zło to potęga – odparł Norbridge. – Ma ogromną siłę przyciągania. Sądzę, że wewnętrzna siła Gracelli była dla niej wielce atrakcyjna. – Schylił głowę i Elizabeth nie miała wątpliwości, że dobierał słowa z najwyższą starannością. – Mam wrażenie, że wielu spośród mieszkańców Winterhouse już wcześniej borykało się z podobnym uczuciem. Sądzę, że Winnie chciała dać mi do zrozumienia, że przerażają ją własne skłonności. Z tego względu opuściła w końcu Winterhouse. Uciekła przed samą sobą.
Elizabeth się pogubiła. Obraz, jaki malował Norbridge, nie był kompletny.
– To wszystko, czego się o niej dowiedziałeś?
Dziadek sięgnął do górnej kieszeni koszuli i wyjął kopertę. Trzymał w niej poskładany wycinek z gazety, który podał Elizabeth.
– Spójrz. Znalazłem to kilka miesięcy temu w trakcie moich poszukiwań.
Dziewczynka delikatnie otworzyła kartkę, z pietyzmem, jakby zdejmowała papier, w który owinięto drogocenny prezent. Jej wzrok padł na nagłówek artykułu: MATKA I OJCIEC ZGINĘLI W WYPADKU SAMOCHODOWYM. DZIECKO OCALAŁO. Podniosła głowę. Norbridge nie spuszczał z niej wzroku. Wymownym gestem wskazał na tekst, zachęcając do dalszego czytania.
– To lokalna gazeta z miejscowości, gdzie mieszkali.
Elizabeth wzięła głęboki oddech i wróciła do lektury.
17 grudnia 2009, we wtorek wieczorem, tuż po godzinie jedenastej jednostka straży pożarnej w Northside otrzymała wiadomość od anonimowego kierowcy, który poinformował o płonącym pojeździe na Autostradzie 17, około dziesięciu kilometrów na wschód od Verano. Po przybyciu na miejsce wypadku strażacy znaleźli tlący się jeszcze samochód marki Toyota Camry. W środku zidentyfikowano dwie ofiary – mieszkańców Verano. Ferland Somers (28 lat) oraz Winifreda Somers (26 lat) zginęli na miejscu. Ich córka, Elizabeth (4 lata), która podróżowała na tylnym siedzeniu, nie odniosła żadnych obrażeń.
„Przyczyny wypadku nie są znane” – twierdzi szef ekipy ratunkowej, William Bexley. „Podejrzewamy przyczyny natury technicznej, nie znaleźliśmy żadnego innego pojazdu. Choć szczerze mówiąc, wygląda to tak, jakby coś uderzyło w to auto”.
Śledztwo jest w toku; córka ofiar trafi do domu dziecka, gdzie pozostanie do momentu odnalezienia jej krewnych.
Elizabeth odwróciła kartkę na drugą stronę. Tam nie znalazła już jednak nic ciekawego. Z trudem powstrzymując łzy, przeczytała artykuł raz jeszcze i nie podnosząc wzroku, oddała wycinek Norbridge’owi. Wstrząśnięta nie miała pojęcia, jak zareagować. Oboje zginęli na miejscu. Suchy komunikat odebrał jej siły i chęć do życia. Wolałaby go nigdy nie przeczytać.
– Sam nie miałem pojęcia, co się stało, zanim w kwietniu nie odnalazłem tego artykułu – powiedział Norbridge.
Elizabeth powoli nabierała na widelec pojedyncze pestki jeżyn, zabłąkane na pustym talerzu. Głos Norbridge’a docierał do niej jak zza szyby, a przed oczami bezustannie jawiły się te same słowa: Oboje zginęli na miejscu.
– Dotarłem do dokumentów ze śledztwa po wypadku i...
– Niepotrzebnie mi to pokazałeś – odezwała się Elizabeth. Para przy sąsiednim stoliku ukradkiem spoglądała w ich stronę. Zmieszani szybko wbili wzrok w swoje talerze. Łzy znów napłynęły dziewczynce do oczu.
Norbridge oniemiał ze zdziwienia.
– Ja tylko... myślałem, że zechcesz wiedzieć. Przyszło mi do głowy, że tutaj będzie ci łatwiej o tym rozmawiać. Dlatego poprosiłem cię o spotkanie.
– Ja tylko chciałam odwiedzić was wszystkich! – odparła Elizabeth. – Ciebie, Freddiego, Leonę! Miałam nadzieję...
– Przepraszam. – Norbridge spojrzał zdumiony, rozpacz Elizabeth zupełnie zbiła go z tropu. – Popełniłem wielki błąd. Myślałem, że Havenworth to dobre miejsce na taką rozmowę.
Dziewczynka z każdym słowem wpadała w coraz większą rozpacz. Pragnęła wiedzieć o wszystkim, co dotyczyło rodziców, teraz jednak poczuła się jak w zasadzce. Ogromna radość oraz wielkie oczekiwania związane z powrotem do Winterhouse w połączeniu z wiadomościami o śmierci rodziców stanowiły mieszankę piorunującą. Nie miała pojęcia, co powiedzieć dziadkowi, i miała niejasne przeczucie, że gdy tylko otworzy usta, nie zdoła opanować rozpaczy, a łzom nie będzie końca.
– Przepraszam – odezwał się Norbridge, ocierając czoło. – Teraz widzę, że to nie był dobry pomysł.
– Mogliśmy odbyć tę rozmowę później – odparła Elizabeth, chowając twarz w dłonie, by ukryć łzy. – Jestem tu tylko na trzy tygodnie i… i…
– Nie jesteś tu tylko na trzy tygodnie.
Elizabeth spojrzała na niego oniemiała.
– Co?
– Nie przyjechałaś na trzy tygodnie – powtórzył łagodnym tonem. – Przepraszam cię za ten artykuł. Teraz widzę, że to za dużo na jeden raz. Tak naprawdę jednak zamierzałem ci powiedzieć, że… – Lekko zniecierpliwiony zmarszczył brwi, sięgnął przez stół i podał jej serwetkę. – Proszę. Otrzyj oczy, wszystko ci wyjaśnię.
Norbridge sprawdził troskliwym gestem, czy artykuł bezpiecznie leży w kieszeni na sercu, i odchrząknął.
– Musisz mi wybaczyć. Postąpiłem bezmyślnie. Uwierz, że chciałem dobrze. Z tym wypadkiem ma związek wszystko, od twojego życia z ciotką i wujem poczynając. Mam za sobą długie godziny rozmów z prawnikami, niekończące się negocjacje z wujostwem, a potem kolejne spotkania z prawnikami. – Norbridge nie potrafił ukryć zakłopotania. Jego zaciśnięte powieki i przesadna gestykulacja mówiły same za siebie. – Sam już nie wiem. Właściwie wszystko, co teraz wygaduję, prowadzi do jednego: sprawa załatwiona. Od teraz możesz zamieszkać w Winterhouse. Na zawsze. Tak długo, jak będziesz chciała. Ty decydujesz. – Wyraźnie mu ulżyło. – Jednym słowem, od dzisiaj Winterhouse jest twoim domem. – Złapał się za brodę. – Jeśli tylko zechcesz.
Elizabeth omal nie osunęła się z krzesła; gniew i smutek zniknęły bez śladu. Dusza oczyściła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Umysł ogarnęła jasność.
– Naprawdę? – powiedziała.
Norbridge przytaknął ochoczo.
– Tak. Winterhouse jest teraz twoim domem – powtórzył. – Wszystkim już się zająłem. Na koniec pojawiły się pewne komplikacje, ale ciotka i wuj ostatecznie wyrazili zgodę... Zresztą, jakie to ma znaczenie?! Jesteś w końcu z nami.
Elizabeth siedziała w milczeniu, uśmiechała się tylko, aż w końcu wydusiła z trudem:
– Czy to sen?
Norbridge się roześmiał.
– To się dzieje naprawdę! Przykro mi, że tak długo to trwało. – Norbridge wstał, podszedł do dziewczynki, uklęknął i objął ją ramionami w czułym uścisku. – Witam z powrotem, Elizabeth. Witaj w domu.
Po dłuższej chwili puścił wnuczkę, która oszołomiona usiadła, obawiając się, że to tylko nieporozumienie. Norbridge nie zamierzał jednak wycofywać swych słów, a Elizabeth gorączkowo analizowała to, co przed chwilą usłyszała. Jej najskrytsze modlitwy zostały wysłuchane.
– Czy mi się wydaje, czy właśnie przebudziłaś się ze snu? – Zachichotał. – Rozumiem, że jesteś zdziwiona. Wszystko w porządku?
– W porządku? – spytała Elizabeth. – To najpiękniejsza chwila w moim życiu! Nie wierzę. Jestem w niebie!
Norbridge uniósł filiżankę z herbatą.
– Za nasze szczęśliwe życie w Winterhouse.
Elizabeth znów zalała się łzami i jednocześnie nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
*
Godzinę później, gdy buszowała wśród półek w księgarni Harley Dimlow i Synowie, wciąż miała wrażenie, że unosi się nad ziemią. Miała już pewność – zostaje w Winterhouse. Norbridge opowiadał, jak ciotka Purdy i wuj Burlap tydzień wcześniej podpisali papiery, wyjaśnił, w jaki sposób jej rzeczy zostaną przewiezione na północ, i że teraz będzie uczęszczać do szkoły w Havenworth. Powoli, w najdrobniejszych szczegółach malował nowy rozdział w księdze życia Elizabeth. W pewnym momencie jednak przerwał swą niesamowitą opowieść, twierdząc, że ma do załatwienia ważną sprawę. Musiała być naprawdę pilna, bo nie mieli już nawet czasu, by dokończyć ciastko czy dopić herbatę. Dodał też, że Jackson, boy hotelowy i zarazem jego prawa ręka, będzie czekał przed pawilonem za czterdzieści pięć minut i zawiezie ich na miejsce.
– Spotkajmy się tam – powiedział. – Teraz idź pobuszować do księgarni, a ja w tym czasie zajmę się swoimi sprawami.
Elizabeth miała nadzieję na wizytę w kolorowym, rozświetlonym sklepie, na co wskazywała świąteczna atmosfera panująca na ulicach Havenworth. Księgarnia zaskoczyła ją jednak nie tylko dlatego, że nikt w niej od dawna nie sprzątał. Tak ponurego miejsca nie widziała wcześniej na oczy. Ciemne drewno, półki przeładowane książkami i blade światło z lamp na suficie, które słabo rozświetlały ciemne pomieszczenie.
– Dzień dobry. – Zza sterty książek na ladzie wychylił się sprzedawca. Miał siwe włosy i zgarbione plecy. Przez krótką chwilę Elizabeth chciała zapytać, czy nie nazywa się Harley Dimlow. A może był jednym z jego synów? Zamiast tego przywitała się tylko, z niepokojem spoglądając na półki uginające się pod nadmiernym ciężarem książek, obawiając się, że zaraz runą na podłogę.
Mężczyzna skierował na nią wzrok, wychylając głowę ze swej ciemnej nory. Elizabeth zastanawiała się, skąd dochodzi dziwne skrzypienie. Może wysłużone biurko, może drewniana podłoga, a może to zgarbiony kręgosłup sprzedawcy trzeszczał ze starości? Mężczyzna zza grubych szkieł okularów wybałuszył na nią przekrwione oczy.
– Szukamy czegoś szczególnego? – wyszeptał.
– Czy ma pan jakieś książki Damiena Crowleya?
Tajemnica rezydencji Northaven, prezent od Norbridge’a, opowieść o dziewczynce, która znajduje w starym dworze tajemniczy klejnot, zafascynowała ją i pragnęła dowiedzieć się, jak potoczyły się dalsze losy bohaterki. Poza tym, gdy udało jej się rok wcześniej wślizgnąć do pokoju Gracelli, zauważyła na półce książkę Damiena Crowleya i zamierzała pewnego dnia dowiedzieć się od Norbridge’a, czy był to jedynie zbieg okoliczności. Co dziwne, szkolna bibliotekarka nie potrafiła odnaleźć jakiejkolwiek książki tego autora. Najwyraźniej żadna księgarnia ani hurtownia nie miały ich już w magazynie. Podczas letnich wakacji, w czasie wyprawy z wujostwem do pobliskiego miasteczka Smelterville, Elizabeth zaszła nawet do miejscowej księgarni, gdzie dowiedziała się, że książki Damiena Crowleya wycofano z oferty przed wielu laty. Tym bardziej zaintrygowana pragnęła poznać inne jego dzieła.
Elizabeth za grubym szkłem okularów zobaczyła wyraźny błysk oka. Księgarz pochylił lekko głowę w geście uznania.
– W tej chwili nie posiadam żadnej książki tego autora – powiedział. – Nikt już o niego pyta.
– A może mi pan zaproponować coś na temat sekretnych szyfrów? – Elizabeth nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego zadała to właśnie pytanie. Nie była raczej zainteresowana czytaniem tego rodzaju książek.
Mężczyzna uniósł kościsty paluch i wskazał odległy kąt sklepu.
– Alejka trzynasta. Na końcu po prawej stronie.
Elizabeth spojrzała we wskazanym kierunku. Przechyliła głowę w lewo i w prawo, szukając właściwej alejki. Odwróciła się do sprzedawcy.
– Proszę się nie krępować – powiedział i zapadł się w fotel, znikając w mroku jak prastary żółw, który chowa głowę w skorupę przed dłuższą drzemką.
W ogólnym bałaganie, wśród książek poupychanych bez ładu i składu oraz przy chaotycznym oznakowaniu regałów i półek, z trudnością udało jej się odnaleźć dział, którego szukała. Dojście do celu zajęło jej więcej czasu, niż przypuszczała. Chwilę podziwiała album z pięknymi obrazami artysty Maxfielda Parrisha. Przekartkowała ilustrowane wydanie Porwanego za młodu Roberta Louisa Stevensona, które niestety kosztowało aż osiemnaście dolarów. Przejrzała książkę, w której jakiś doktor przekonywał, że każdy jest w stanie żyć powietrzem i zrezygnować z jedzenia. Ostatecznie dotarła do końca alejki numer trzynaście. Regały oznaczono za pomocą tabliczek szpiegostwo, niewyjaśnione tajemnice, cudowne wydarzenia z przeszłości, które na pierwszy rzut oka niewiele miały wspólnego z tym, co można było znaleźć na półkach. Na dole ogromnego regału Elizabeth zauważyła dział kody, szyfry i tajemnicze pismo.
Już same tytuły wywołały u Elizabeth dreszcz podniecenia – wróciło dziwne uczucie sprzed ponad roku, nad którym starała się panować z całych sił. Było nierozerwalnie związane z tajemniczą mocą – jej obecność czuła coraz wyraźniej, rzadko jednak nawiedzała ją nieproszona tak jak w tym momencie. Dłoń powędrowała do burej książki na jednej z półek. Elizabeth spojrzała na okładkę: Niezwykły świat zapisany w słowach! – autor Dylan Grimes – cienka książka datowana na 1886 rok, choć wydanie dopiero z roku 1956.
Szybko przestudiowała spis treści: „Dysk szyfrujący Albertiego”, „Skytale”, „Pieczęcie i emblematy”, „Ambigramy”, „Szyfr Playfaira”, „Atrament sympatyczny”, „Szachownica Polibiusza”, „Schemat SINISTER”.
Freddie ucieszyłby się z tej książki. Spojrzała na cenę i zaniemówiła: dwadzieścia dwa i pół dolara.
Przejrzała strona po stronie i zatrzymała się na rozdziale „Pieczęcie i emblematy”, przestudiowała zdjęcia amerykańskich banknotów jednodolarowych, na których widniały piramidy oraz łacińskie słowa. Kartkowała dalej, aż natknęła się na nieznane słowo: „Ambigramy” i pogrążyła się w lekturze:
Wprawdzie istnieje wiele rodzajów ambigramów, jednak do najpopularniejszych należą słowa napisane bądź narysowane w taki sposób, by po odwróceniu do góry nogami ukazało się inne, a nawet takie samo słowo! Nieprzekonanym prezentujemy przykład, który wyjaśnia, jak to działa. Należy po prostu odwrócić napis do góry nogami i wszystko będzie jasne: