47,99 zł
Drugi tom bestsellerowej serii o komisarzu Williamie Wistingu, cyklu kryminałów mistrzowsko przedstawiających śledztwa norweskiego policjanta z Larviku.
Obecnie w Norwegii jest ponad tysiąc zaginionych osób. Za każdym zniknięciem kryje się swoiste misterium, zagadka. Książka Felicia zaginęła opowiada jedną z takich historii.
Gdy komisarz William Wisting otwiera nową sprawę o zaginięcie, w tym samym czasie podczas prac budowlanych zostaje znalezione ciało kobiety. Dochodzenie odkrywa sieć kłamstw i brzemiennych w skutkach wydarzeń, i pomimo że sprawa jest stara, jej dramatyczne następstwa wciąż są odczuwalne.
Wisting walczy z czasem i ze zbliżającym się przedawnieniem sprawy, ale przede wszystkim z ukrytym mordercą, który myślał, że uda mu się uniknąć kary…
„Wstrząsające napięcie od pierwszej do ostatniej strony…”
„Wyrażamy podziw i uznanie – po raz kolejny.”
- Knut Holt, Fædrelandsvennen
„…poruszająco dobry kryminał …czapki z głów.”
„…niezwykle dobrze rozwinięta, a także wyrafinowana fabuła.”
- Terje Stemland, Aftenposten
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 329
W serii o Williamie Wistingu
ukazały się następujące tomy:
Gdy mrok zapada. (prequel)
Kluczowy świadek. Tom 1
Felicia zaginęła. Tom 2
Szumowiny. Tom 6
Poza sezonem. Tom 7
Psy gończe. Tom 8
Jaskiniowiec. Tom 9
Ślepy trop. Tom 10
1
William Wisting twierdził zawsze, że na ziemi uprawnej powinno się siać zboże, a nie grać w golfa. Rozglądając się po sztucznym krajobrazie i drżąc z zimna, zastanawiał się, co on tu właściwie robi. Poranna rosa z trawy przesiąkła przez buty materiałowe i skarpetki powoli robiły się wilgotne. Powietrze było zimne i rześkie. Południowy wiatr wiejący od morza niósł ze sobą jedynie szare chmury.
To była jego czwarta przymusowa wyprawa na pole golfowe i za każdym razem uderzała go niezwykła cisza, spokój i piękno tego miejsca. Zaczął rozumieć fascynację sportem i zazdrościć tym, którzy mieli czas na tego rodzaju rekreację.
– To zupełnie niepojęte – zapiszczał głos za jego plecami. – Nie do pomyślenia.
– Ale nie jestem pewny, czy to jest sprawa dla policji – odparł Wisting i spojrzał na Finna Habera, który biegał w kółko z aparatem fotograficznym, szkicownikiem i taśmą mierniczą. Stary technik kryminalistyki potrząsał głową za każdym razem, gdy odczytywał wynik pomiaru.
– Przecież ktoś musi zbadać, co się tutaj stało! – zaprotestował drobnokościsty mężczyzna, który przedstawił się jako greenkeeper. Wisting był tak zaskoczony nazwą zawodu, że nie zapamiętał jego nazwiska. – To prawdziwa zagadka – dodał.
Miał rację. I zazwyczaj tyle wystarczyło, żeby wzbudzić ciekawość Williama Wistinga, ale mimo wszystko tych kilka metrów kwadratowych martwej trawy wydało mu się bardziej sprawą dla zarządu dróg i zieleni niż dla policji, która odnotowałaby to jako niewiele znaczące naruszenie przepisów ustawy o ochronie środowiska. W najgorszym razie mogłoby to zostać zakwalifikowane jako akt wandalizmu. Mając w pamięci stos akt piętrzących się na jego biurku, Wisting uznał, że chodzi o drobnostkę, i gdyby nie fakt, że komendant połknął bakcyla golfa, komisarz na pewno by się tutaj nie zjawił.
Trzęsąc się z zimna, spojrzał na szare chmury płynące szybko po niebie. Nic nie zapowiadało rychłego nadejścia lata. Podwinął mokre palce stóp. Miał nadzieję, że Haber wkrótce zakończy czynności.
Wszystko zaczęło się w ostatnim tygodniu maja. Pięć kręgów martwej trawy przypominających oczka kostki do gry. Tydzień później pojawiło się kolejnych pięć pierścieni. W zeszłym tygodniu wybrali się na pole golfowe po raz trzeci tylko po to, by odnotować pojawienie się następnych pięciu kręgów zniszczonej trawy.
– Zdaje się, że nie gra pan w golfa? – zagadnął greenkeeper, wyrywając Wistinga z zamyślenia.
– Nie – przyznał komisarz.
– Powinien pan. To wspaniały sport.
– Pomyślę o tym – odparł, wciągając ostrożnie brzuch.
– Ale skoro pan nie gra, to nie rozumie pan, co to za tragedia dla klubu – zapiszczał. – Trawa była zawsze naszą dumą.
– Rozumiem – zapewnił Wisting, przyglądając się trawiastym równinom wokół. Nagle uświadomił sobie, że mężczyzna rzeczywiście miał się czym chlubić.
– Ktoś musi wyjaśnić, co się tutaj stało.
– I co o tym sądzisz, Finn? – Wisting zwrócił się do technika kryminalistyki, który właśnie zakończył pomiary. W ciągu swojej wieloletniej kariery Haber wykonywał znacznie trudniejsze i bardziej ekscytujące zadania. Zawsze jednak podchodził do swojej pracy z ogromnym zaangażowaniem i każdą sprawę traktował równie poważnie. Poza tym miał pogodne usposobienie. Komisarz uważał go za jednego z najbardziej solidnych policjantów w wydziale. Kogoś, na kim można było polegać niezależnie od przedmiotu sprawy.
– Żebym to ja wiedział – westchnął Haber. – Ale na pewno nie chodzi o zjawisko naturalne.
– Tylko mi nie mów, że ty też przychylasz się do teorii o UFO, którą forsują gazety!
– Daj spokój – uśmiechnął się. – Zastanawiałem się, czy to może być sprawka mrówek, kretów lub innych stworzeń, które ryją pod ziemią, ale muszę to wykluczyć.
– Tak?
– Kręgi są takie same – wyjaśnił. – Każdy z nich ma dokładnie metr średnicy. Odległość między czterema zewnętrznymi pierścieniami wynosi pięć metrów, a środkowy krąg znajduje się dokładnie w samym środku. Zaskakująco idealna symetria.
– Innymi słowy: komuś udał się kawał – skomentował Wisting.
– Tak, ale to dziwne, że te kręgi są dokładnie takie same jak poprzednie trzy. Są identyczne, jeśli chodzi o wielkość i odległości między pierścieniami. Kropka w kropkę.
– I co teraz zrobicie? – zapiszczał niemal triumfująco greenkeeper. – Pracuję tu od dwudziestu lat i nigdy czegoś takiego nie widziałem.
– Muszę trochę popytać w środowisku – odparł Haber. – Porozmawiać z kimś, kto zna się na glebie, trawie i podobnych sprawach.
Czterech mężczyzn stało w milczeniu, przyglądając się tajemniczym wzorom. Wisting słyszał, jak greenkeeper nabiera powietrza, żeby po raz kolejny tłumaczyć policjantom, co to za tragedia dla klubu golfowego, ale przeszkodziły mu głośne dźwięki klaksonu dolatujące z parkingu. Komisarz odwrócił się i zobaczył mężczyznę stojącego przy otwartych drzwiach samochodu i wymachującego ramionami. Trudno było nie rozpoznać wielkiej sylwetki Nilsa Hammera.
– Wątpię, czy komendant kupił wam telefony komórkowe po to, żebyście zostawiali je w pracy – skomentował, gdy do niego podeszli.
– Przepraszam – uśmiechnął się Wisting. – To coś ważnego? – spytał, ale właściwie znał odpowiedź. To musiało być ważne, skoro Hammer po nich przyjechał.
Śledczy umieścił porcję snusu pod wargą, po czym spojrzał na nich ciemnymi oczami i rzekł:
– Śmiertelnie.
W powietrzu czuć było napięcie i oczekiwanie. Kierowca koparki chwytakowej siedział pochylony nad kierownicą, z brodą opartą o dłoń, i palił energicznie skręta. Trzech kolegów stało obok ciężarówki i prowadziło ożywioną dyskusję, rozkopując butami żwir. Mężczyzna w kasku kierownika budowy rozmawiał przez telefon komórkowy i kiwał gwałtownie głową, przytakując osobie po drugiej stronie linii.
Wokół głębokiego dołu na drodze krajowej dwaj policjanci pełniący służbę patrolowo-interwencyjną rozwiesili biało-czerwoną taśmę. Teraz starszy z nich siedział w radiowozie i tłumaczył coś przez radiostację, żywo gestykulując, natomiast młodszy kierował ruchem, wskazując kierowcom trasę objazdu prowadzącą przez teren budowy.
Wisting przeszedł pod taśmą i zatrzymał się, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Na dnie wykopu o głębokości około trzech metrów i podobnej szerokości leżała stara szafka ubraniowa bhp. Była zdeformowana i miała rysy po bokach – ślady po zębach łyżki chwytakowej. Drzwi były otwarte, a na metalowym skoblu wisiała stara, zardzewiała kłódka.
Komisarz nie wiedział, na co dokładnie patrzy. Zawartość szafki była nieokreślona, zupełnie niepodobna do wszystkiego, co kiedykolwiek widział. Całość pokrywała gęsta, lepka warstwa zielonkawej pleśni. Pod nią znajdowały się resztki materiału, z którego wyrastały duże, blade, niemal przezroczyste grzyby. Długie szarobiałe zarodniki wplotły się w resztki tekstyliów, które przypominały brązową masę. Tu i ówdzie wystawały kredowobiałe kości, otoczone woskowatym śluzem. W górnej części szafki szara czaszka z kilkoma kosmykami włosów wpatrywała się w górę pustymi oczodołami.
Szczątki tego, co dawno temu było człowiekiem, wywołały u Wistinga dreszcze. Poczuł kłucie w karku. Otworzył usta, ale wydał z siebie jedynie ciche westchnienie.
– Czyżbym zapomniał o tym nadmienić? – zarechotał Hammer. – On leży tu już od jakiegoś czasu.
Komisarz puścił tę uwagę mimo uszu. Nie myśląc o ubraniu, butach ani o Ingrid, która doprowadziłaby później jedno i drugie do ładu, wskoczył do dołu. Skupił się na zagadce, która wyłaniała się ze starej metalowej szafki. Mózg wyłapywał szczegóły, które mogły mieć znaczenie dla późniejszego śledztwa. Ledwo czytelną nazwę producenta, Stålsett, umieszczoną nad drzwiami, resztki swetra, skórzany pasek ze sprzączką pokrytą patyną, coś, co kiedyś błyszczało, prawdopodobnie łańcuszek, kilka metalowych elementów, które wisiały obok siebie i były haftkami starego biustonosza.
– Ona – powiedział Wisting w zamyśleniu. – To jest kobieta.
– Znasz się na tym? – spytał Haber z powątpiewaniem i zrobił pierwsze zdjęcia poglądowe. – Może mi jeszcze powiesz, ile urodziła dzieci?
– Miała na sobie stanik – wyjaśnił komisarz, wskazując resztki haftek przyczepionych do kręgosłupa. – Poza tym to jest mała szafa. Wątpię, czy zmieściłby się w niej dorosły mężczyzna.
Haber spojrzał na niego znad okularów.
– Może chciałbyś przejąć moje obowiązki od przyszłego roku, kiedy przejdę na emeryturę?
Wisting nie odpowiedział.
– Od jak dawna tu leży? – spytał.
– Cóż, w tym punkcie twoje przypuszczenia są równie dobre jak moje – odparł Haber. – Trudno powiedzieć, w jaki sposób gleba, temperatura, wilgotność i inne czynniki zewnętrzne wpłynęły na procesy gnilne, którym podlegały zwłoki leżące w metalowej szafie pod ziemią.
– Ale mówimy o latach?
– Oczywiście. I to o wielu.
– I, rzecz jasna, chodzi o zabójstwo? – spytał Hammer, wygrzebując snus spod górnej wargi.
– Nie śmiem się wypowiadać na temat przyczyny zgonu – odparł Haber i znów spojrzał znad okularów. – Ale jeśli ktoś zostaje zamknięty w szafie i ląduje sześć stóp pod ziemią, to raczej nie ma mowy o nieszczęśliwym wypadku.
Wisting wyszedł z dołu i pozwolił Haberowi wykonywać czynności. Potem zwrócił się do kierownika budowy, który właśnie skończył rozmawiać przez telefon. „Johannes Johansen”, głosiły wytarte litery na żółtym kasku ochronnym. Nad nazwiskiem znajdował się napis „Kierownik budowy”, dodany nie tak dawno temu. Ubranie zdradzało, że mężczyzna reprezentował firmę budowlaną Selmersen & Sønn. Nerwowymi żółtymi palcami usiłował skręcić papierosa, odpowiadając jednocześnie na pytania Wistinga.
– Jakie prace są tutaj prowadzone?
– Budujemy przejście podziemne w połączeniu z nową ścieżką dla pieszych i rowerzystów – wyjaśnił i polizał bibułę.
– Od jak dawna trwają prace?
– Taaa, nad ścieżką rowerową pracujemy, odkąd skończyły się poranne przymrozki, ale tutaj zaczęliśmy dzisiaj.
– Znaleźliście coś jeszcze?
– Niby co? – spytał Johansen, klepiąc się po ubraniu w poszukiwaniu zapalniczki. Wisting darował sobie wyjaśnienie, że ten, kto pozbył się zwłok, mógł także wyrzucić narzędzie zbrodni i inne dowody rzeczowe.
– Jak długo to mogło tutaj leżeć? – spytał.
Mężczyzna wyjął zapalniczkę z tylnej kieszeni, zapalił krzywego skręta i wzruszył ramionami.
– Chodzi mi o to... Zaczęliście kopać dzisiaj, tak? – ciągnął Wisting. – Niemożliwe, żeby szafka została wyrzucona w ciągu nocy?
– Nie. Wykopaliśmy ją niecałą godzinę temu. Rolfsen obsługiwał koparkę. – Johansen skinął głową na jednego z mężczyzn z ekipy budowlanej, który siedział nieopodal i żuł kawałki drewna, śledząc uważnie każdy ruch Habera. – Ta droga powstała ponad dwadzieścia lat temu. Zwłoki mogły tu leżeć od tamtej pory.
Wisting skinął głową w zamyśleniu, gdy świeżo wypolerowana toyota wjechała na pobocze drogi, przy której stali komisarz i kierownik budowy. Kierowca zahamował gwałtownie, wzbijając kłęby kurzu, który osiadł na czarnym lakierze. Na przedniej szybie znajdował się biały szyld z wytłuszczonym napisem PRASA. Wisting zastanawiał się czasem, czy dziennikarzom, którzy zaopatrywali się w takie gadżety, wydawało się, że stawia ich to ponad prawem i że nie obowiązują ich przepisy ruchu drogowego ani zasady parkowania. W każdym razie mężczyzna, który wyskoczył z auta, nie potrzebował tabliczki informującej o tym, kim jest. Co prawda samochód był jego nowym nabytkiem, ale Kristoffer Nybråthen z „Østlands-Posten” pojawiał się w każdym miejscu zdarzenia, gdzie Wisting prowadził czynności.
– Miałem nadzieję, że złapię pana jeszcze na polu golfowym – zaczął dziennikarz i przełożył włosy, które opadły na bok, z powrotem na łysą czaszkę.
Komisarz skinął tylko lekko głową. Jego dziadek nosił taką samą fryzurę i Wisting długo był przekonany, że ten rodzaj uczesania jest zarezerwowany dla starych mężczyzn. Do czasu, gdy w połowie lat osiemdziesiątych Nybråthen zjawił się na miejscu zbrodni ubrany w dżinsy i czerwoną kurtkę do golfa. Dzisiaj kurtkę zastąpił gruby szarobiały sweter z tej samej epoki.
– Ale to wygląda bardziej obiecująco – ciągnął dziennikarz, zbliżając aparat fotograficzny do pokrytych tłustymi plamami okularów w rogowych oprawkach. Zaczął robić zdjęcia. Archiwum „Østlands-Posten” musiało mieć niezliczone ilości podobnych fotografii przedstawiających Wistinga w pracy.
– Słyszałem, że są tu jakieś stare zwłoki – dodał i opuścił aparat. Wisting domyślał się, że dla Nybråthena fotografowanie było równie naturalne, jak zmiana biegów dla kierowcy. Podejrzewał też, że dziennikarz nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że ciągle robi zdjęcia.
– Sam dopiero co przyjechałem – odparł wymijająco Wisting.
– Ale są tu jakieś zwłoki?
– Znaleziono kilka fragmentów kości – zaczął, ale zrezygnował z zabawy w podchody. Kristoffer Nybråthen był zdolnym i gorliwym dziennikarzem. Wisting wiedział, że tamten nie odpuści, dopóki komisarz nie potwierdzi tego, o czym obaj wiedzieli. Poza tym zasługiwał na coś więcej niż zdawkowy komentarz. Nybråthen zawsze grał z policją do jednej bramki i był tym, do którego policjanci zwracali się z prośbą o pomoc, kiedy potrzebowali wsparcia ze strony mediów w związku z prowadzonym śledztwem.
– To są szczątki ludzkie – wyjaśnił, gdy dziennikarz spytał, o jakie kości chodzi.
– Mężczyzny czy kobiety?
– Za wcześnie, by to stwierdzić – odparł. Nie chciał, żeby jego przypuszczenia znalazły się następnego dnia w gazecie.
– Przyczyna śmierci?
Komisarz potrząsnął głową. Zresztą, wyglądało na to, że dziennikarz nie spodziewa się odpowiedzi. Znowu podniósł aparat i zaczął robić zdjęcia, jedno po drugim, gdy czterech policjantów wydobyło z dołu starą szafkę ubraniową ze szczątkami ludzkimi i położyło ją na brezencie z tyłu radiowozu.
Od ostatniej sprawy zabójstwa, którą prowadził Wisting, minęły dwa lata. Komisarz miał świadomość, że tym razem czeka go wyjątkowo trudne zadanie i że jego wysiłek może pójść na marne. Jeśli ofiara leżała zakopana od ponad dwudziestu pięciu lat, sprawa uległa przedawnieniu. Mimo to czuł dobrze znane łaskotanie w żołądku, jak zawsze, gdy miał do rozwiązania nową zagadkę. Ciekawiło go, jaka tajemnica kryje się za makabrycznym odkryciem, którego właśnie dokonali.
– Zimno tu – oznajmiła Ebba, która siedziała w informacji komendy policji, odkąd Wisting sięgał pamięcią. – Podejrzewam, że dozorca nastawił ogrzewanie zgodnie ze średnią temperaturą dla tej pory roku – skarżyła się. – Powinien rzucić okiem na termometr. Dziś rano było trzynaście stopni, chociaż jest środek czerwca. Powiedziałam mu o tym, ale nic to nie dało. Może ty z nim porozmawiasz?
– Spróbuję – uśmiechnął się komisarz. Dopiero teraz, gdy zwrócono mu na to uwagę, poczuł, że strasznie marzną mu mokre stopy.
– Pan, z którym byłeś umówiony na pierwszą, już przyszedł – mówiła dalej. – Długo czeka – dodała, wskazując głową niepozorny komplet wypoczynkowy. – Benjamin Hessdalen.
Wisting nigdy wcześniej go nie widział, ale nietrudno było odgadnąć, który z trzech mężczyzn czekających w holu był przewodniczącym Norweskiego Towarzystwa Kręgów Zbożowych. Siedział na skraju krzesła, z wyprostowanymi plecami i dłońmi opartymi o kolana. Siwe włosy miał zaczesane do tyłu i związane w solidny koński ogon. Ciężkie okulary o grubych szkłach znajdowały się tak blisko oczu jak to tylko możliwe. Na kolanach leżał kaszkiet i stary szaroniebieski prochowiec.
Benjamin Hessdalen na pewno słyszał ostatnie zdanie Ebby, a Wisting nie wiedział, czym mógłby usprawiedliwić skazanie mężczyzny na dalsze oczekiwanie. Najwyraźniej Ebba nie zamierzała mu w tym pomóc i dlatego komisarz uśmiechnął się uprzejmie i ruchem dłoni przywołał gościa. Haber sam potrafił doskonale zająć się ludzkimi szczątkami, które wkrótce miały się znaleźć w laboratorium kryminalistycznym.
– Czym zajmuje się Norweskie Towarzystwo Kręgów Zbożowych? – zagadnął Wisting, gdy wskazał mężczyźnie miejsce naprzeciwko biurka. I natychmiast tego pożałował. Zapowiadała się długa rozmowa.
– Naszym zadaniem jest zbieranie informacji na temat wszystkich kręgów zbożowych, które pojawiły się w kraju – wyjaśnił Hessdalen i poprawił okulary.
– Macie dużo pracy? – spytał komisarz. Zdał sobie sprawę ze swojego lekko pogardliwego tonu, ale nie był pewny, czy mężczyzna również to zauważył.
– Do tej pory na całym świecie zaobserwowano ponad dziesięć tysięcy kręgów w zbożu – odparł Hessdalen z wyraźnym entuzjazmem. – Najwięcej w Anglii, ale także w Kanadzie, USA, Australii i Rosji. W Norwegii zajmujemy się tym od 1991 roku.
– I ile ich mamy?
– Dwadzieścia trzy.
– Tak mało? – spytał i zerknął na zegar nad drzwiami. Hessdalen siedział u niego niecałą minutę, ale tyle wystarczyło, by Wisting mógł stwierdzić, że rozmowa z nim była stratą czasu. Tak zwane zjawiska paranormalne lub nadprzyrodzone nie miały nic wspólnego z pracą policji.
– O dziesięć mniej niż w Danii – wyjaśnił Hessdalen, wciąż nie zwracając uwagi na sarkastyczny ton komisarza. – Ale proszę nie zapominać, że w Norwegii jest dużo gór i lasów, które raczej nie nadają się do tego, by powstawały w nich kręgi.
– Zdaje pan sobie sprawę, że kręgi, z którymi tutaj mamy do czynienia, nie powstały w zbożu? – spytał bez większej nadziei, że ten fakt zniechęci przewodniczącego towarzystwa.
– Śledzę tę sprawę w mediach – przytaknął. Okulary zjechały mu na czubek nosa. – To, co mamy tutaj, nazywamy zjawiskiem pokrewnym należącym do tej samej kategorii co kręgi lodowe.
Komisarz już miał spytać, czym są kręgi lodowe, ale w porę ugryzł się w język, licząc na to, że uda mu się skrócić rozmowę do niezbędnego minimum.
– Dlaczego zwrócił się pan z tym do policji?
– Chciałbym uzyskać waszą zgodę na przeprowadzenie badań kręgów na polu golfowym – odpowiedział szybko i poprawił okulary.
– Nie mogę panu tego zabronić – odparł Wisting, wzruszając ramionami. – O takie zezwolenie musi się pan postarać u właściciela obiektu.
– To znaczy, że policja nie ma nic przeciwko temu, żebyśmy kręcili się po miejscu zdarzenia?
– Nie – uśmiechnął się. – Domyśla się pan, w jaki sposób powstały te kręgi?
Hessdalen pokręcił głową tak energicznie, że koński ogon uderzył o jego ramiona.
– Najpierw muszę je zbadać. Chociaż część kręgów jest niewątpliwie dziełem człowieka wykonanym na zamówienie stacji telewizyjnych i czasopism, pozostałe należy uznać za niewytłumaczalne – stwierdził. – Mimo zakrojonych na szeroką skalę badań naukowych prowadzonych już ponad dziesięć lat, chwilowo nikt nie jest w stanie wytłumaczyć ich pochodzenia. Stanowią największą zagadkę naszych czasów.
Wisting nie skomentował tych słów. W myślach zajmował się inną, znacznie poważniejszą zagadką, która leżała w szafce ubraniowej bhp w laboratorium piętro niżej. Uznał, że najwyższa pora kończyć rozmowę.
– Czy słyszał pan, aby w pobliżu kręgów zbożowych zaobserwowano kule światła? – ciągnął Hessdalen.
– Kule światła?
– Przypuszczamy, że siłą sprawczą jest jedna lub więcej świetlnych kul zawierających elektromagnetyczne źródło punktowe, które wytwarza intensywne ciepło – wyjaśnił rozemocjonowany przewodniczący towarzystwa.
– Siła sprawcza?
– Siła, która tworzy te formacje – odparł, przesuwając się na skraj krzesła. – Zostało to udokumentowane w trzech artykułach zamieszczonych w czasopismach naukowych. Co najmniej pięćdziesiąt osób na własne oczy widziało spontaniczne tworzenie się prostych kręgów w zbożu. Blisko dwadzieścia osób podało swoje imię i nazwisko i udzieliło wywiadu. We wszystkich przypadkach obserwowano kule światła, które wyglądały tak, jakby spadały z nieba. Z czasem powstało wiele nagrań wideo, na których świetlne kule znajdują się wewnątrz i w pobliżu angielskich kręgów zbożowych.
– Przykro mi – odparł Wisting. – Nic mi nie wiadomo na temat kul światła.
– Wiele razy znajdowano też zarówno żywe, jak i martwe muchy przyklejone do zboża – ciągnął entuzjasta zjawisk paranormalnych. – A to oznacza, że siła sprawcza musiała działać z ekstremalną prędkością i intensywnością. Niektóre muchy dosłownie eksplodowały.
– Much również nie było – skomentował Wisting, chociaż nie był tego pewny.
– A co z dźwiękami? Wspominano o dźwiękach?
Komisarz pokręcił głową.
– Czasem powstawaniu kręgu w zbożu towarzyszą różne odgłosy. Opisywano je jako brzęczenie, świsty, syki i piski, a niejednokrotnie jako elektryczne trzaski.
– Nikt niczego nie słyszał – odparł Wisting, nie proponując, że mógłby to sprawdzić.
– Pobraliście próbki? – drążył temat Hessdalen.
– Próbki?
– Ziemia w miejscach, gdzie powstały autentyczne kręgi zbożowe, jest wyjątkowo bogata w magnetyt i krzemionkę – wyjaśnił mężczyzna, który znalazł się teraz na samym koniuszku krzesła. – A co z wewnętrzną geometrią?
– Co z nią? – spytał komisarz, nie mając pojęcia, czego dotyczy pytanie.
– Analizy wykazały, że wzajemny stosunek powstałych figur można określić na podstawie wzorów matematycznych. Innymi słowy, charakteryzuje je pewnego rodzaju geometryczna doskonałość.
– Najlepiej będzie, jeśli oprze się pan na wynikach własnych badań – skwitował Wisting i wstał na znak, że spotkanie dobiegło końca.
– Ma pan zupełną rację – przytaknął Hessdalen i zerwał się z krzesła. – Oczywiście o moich odkryciach poinformuję policję w raporcie końcowym.
– Oczywiście – odparł komisarz i otworzył drzwi.
Duży stół w laboratorium Finna Habera przykrywały starannie oczyszczone kości, które zostały złożone tak, że tworzyły kompletny ludzki szkielet. Przypominał bardziej rekwizyt z domu strachów w wesołym miasteczku, ale nieliczne fragmenty ścięgien, skóry i złogów tłuszczowych nie pozostawiały wątpliwości, że chodziło o szczątki ludzkie.
W pomieszczeniu unosił się ostry zapach starej piwnicy, czegoś, co przez długi czas pozostawało w zamknięciu i w końcu wydostało się na świeże powietrze. Wisting rzucił okiem na metalową szafkę na ubranie leżącą na podłodze. Zastanawiał się, co się stało ze zwłokami. W ciągu wielu lat służby widział wielu martwych ludzi, lecz widok pustej szafki skłonił go do refleksji nad tym, co śmierć czyni z ciałem.
Hammer wziął do ręki kość lewej nogi i zaczął jej się przyglądać z zainteresowaniem.
Technik kryminalistyki stał, trzymając się mocno krawędzi stołu i patrząc na nich znad okularów. Zdawał się delektować zdziwieniem, jakie w pozostałych wzbudził widok szkieletu. Nie krył dumy ze swojej profesji, choć prawdę powiedziawszy, nie mógł chwalić się tym, że na co dzień miał do czynienia ze zwłokami. Od ostatniego zabójstwa w ich okręgu policyjnym minęły dwa lata.
Komisarz odsunął od siebie krwawe wspomnienie mężczyzny, którego zastrzelił, i utkwił wzrok w Haberze, oczekując, że ten zacznie mówić. Miał do niego pełne zaufanie. Od starego technika bił niezwykły spokój, dzięki czemu Wisting czuł, że wszystko jest pod kontrolą.
Nic jednak nie wskazywało na to, by Haber miał zamiar się odezwać. Komisarz napił się kawy i spytał:
– Wiemy coś więcej?
– Ja wiem trzy rzeczy – odparł technik. – Po pierwsze, miałeś rację. To kobieta.
Zdjął okulary i pomachał nimi nad okolicą biodrową.
– Po drugie, miała około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu. A po trzecie, wiem, jak zginęła.
Włożył okulary na nos i spoglądając znad szkieł, czekał, aż ktoś poprosi go o szczegóły.
– No i jak zginęła? – spytał w końcu Hammer i odłożył na miejsce kość piszczelową, której przyglądał się z bliska od dłuższej chwili.
Haber nie odpowiedział, lecz przyłożył palec wskazujący do czaszki między pustymi oczodołami. Na środku czoła znajdował się mały okrągły otwór, od którego odchodziły drobne pęknięcia. Wisting zauważył to już wcześniej, ale uznał, że jest to wynik wietrzenia fizycznego, na które były narażone szczątki kostne.
– Kaliber 22 – wyjaśnił technik.
– Jesteś pewny? – spytał Hammer, podnosząc czaszkę. – Moim zdaniem to wygląda tak, jakby została uderzona w głowę motyką.
– Twoim zdaniem może i tak – odparł i wsunął rękę do kieszeni białego fartucha. – Ale ja na dnie szafki znalazłem to.
Na dłoni Habera turlał się mały pocisk.
– Kula, od której zginęła kobieta, wbiła się w jej zwoje mózgowe – wyjaśnił. – Wraz z postępującym rozkładem ciała pocisk uwolnił się i wpadł do szafki.
– Wiesz coś więcej na temat tego, od jak dawna tam leżała?
Hammer trzymał czaszkę na wysokości własnej głowy. Zupełnie jakby chciał deklamować Szekspira, pomyślał Wisting.
Haber potrząsnął głową.
– Równie dobrze mogła tam leżeć pięć, jak i pięćdziesiąt lat. Będziemy w stanie bliżej określić czas po przeprowadzeniu datowania radiowęglowego.
– Jakiego datowania?
– To dość skomplikowane – stwierdził Haber. – Krótko mówiąc, chodzi o metodę, w której radioaktywność wykorzystuje się do tego, by określić, kiedy dana materia organiczna przestała pobierać tlen.
– Radioaktywność? – Hammer nie krył sceptycyzmu.
– Jeśli mamy czas – zaczął technik, ale przerwał sam sobie i przeszedł od razu do rzeczy: – A więc tak: kiedy promieniowanie kosmiczne trafia w górne warstwy atmosfery, tworzą się neutrony, które wchodzą w reakcję z atomami azotu, w wyniku czego powstaje węgiel-14, radioaktywny izotop nazywany również 14C. Tak jak zwykły węgiel, 14C łączy się z tlenem, tworząc dwutlenek węgla. Rośliny absorbują go w procesie fotosyntezy, a kiedy my jemy rośliny, pochłaniamy śladowe ilości radioaktywnego izotopu. Dopóki żyjemy, 14C utrzymuje się na stałym poziomie, natomiast kiedy umieramy, jego stężenie zaczyna maleć. Okres połowicznego rozpadu wynosi około 5700 lat. Kiedy dokonamy pomiaru radioaktywności szczątków kostnych, wystarczy rozwiązać proste równanie ułamkowe, by dowiedzieć się, ile czasu minęło od jej śmierci.
– Przepraszam, że spytałem – skomentował Hammer, unosząc dłoń, żeby przerwać uczony wywód.
– Jak dokładna jest ta metoda? – spytał Wisting.
– Ma swoje słabe strony – odparł Haber. – Kobieta mogła być narażona na inny rodzaj promieniowania, ale nawet jeśli, to i tak jesteśmy w stanie ustalić, w którym roku zginęła. Chociaż to oczywiście trochę potrwa.
– Co z ozdobą? – spytał Hammer, odkładając czaszkę na miejsce. – Pomoże nam w czymś?
– Taak, ciekawa sprawa – Haber poprowadził ich do stołu warsztatowego w głębi pomieszczenia, na którym na szarym papierze leżał naszyjnik. – Sam łańcuszek jest wykonany z cyny, ale część zawieszki jest ze złota.
– Co to właściwie jest? – Hammer pochylił nieogoloną twarz nad stołem.
– Nie wiem – przyznał Haber. – Wygląda na coś staronordyckiego.
– Przypomina tańczącą kobietę – stwierdził Hammer.
– A to co? – spytał Wisting, biorąc do ręki przezroczystą torebkę ze skrawkiem starej kartki.
– Miała to w kieszeni – odpowiedział technik i wskazał głową różne fragmenty tkanin leżące na stoliku na kółkach.
– Coś tu jest napisane. – Komisarz zbliżył papier do lampy i spojrzał na niego pod światło. Część kartki zmurszała, a to, co zostało, wyblakło i pokryło się brązowymi i czarnymi plamami. Napisany odręcznie tekst trudno było odczytać. – To wygląda jak jakieś cyfry, ale nie rozumiem kontekstu.
– To chyba data: 6/6[1]. I jakaś kwota.
Wisting musiał przyznać, że jego wzrok nie był już taki jak kiedyś. Posłał kartkę dalej. Może powinien poważnie pomyśleć o wizycie u okulisty, na temat której Ingrid marudziła od tak dawna?
– Dziwne, że się nie rozsypała – skomentował, głównie po to, by wytłumaczyć, dlaczego nie potrafił jej odczytać.
– Była złożona i ocalała tylko jej wewnętrzna część – wyjaśnił Haber. – Biorąc pod uwagę wilgotność powietrza, należałoby oczekiwać, że cała kartka zbutwieje, ale połączenie ciemności i temperatury spowolniło proces rozpadu.
Hammer mamrotał coś pod nosem, przyglądając się kartce, którą obracał pod różnymi kątami.
– 6/6 – 4260 gramów – 54 000 – powiedział po chwili i oddał torebkę strunową komisarzowi.
Wisting jeszcze raz przyjrzał się jej zawartości i przyznał mu rację.
– Ale co to znaczy?
– Narkotyki – skwitował Hammer. – Typowy rachunek za dragi.
Wisting wpatrywał się intensywnie w to, co zostało z kartki. Hammer na pewno wiedział, o czym mówi. W końcu od lat miał do czynienia z narkotykami. Jeśli jednak intuicja go nie zawodziła, czekało ich trudne dochodzenie. Zanim tu przyszli, komisarz miał nadzieję, że sprawa zostanie wyjaśniona, gdy tylko ustalą tożsamość ofiary i odnajdą zazdrosnego małżonka, który kilkadziesiąt lat temu zgłosił zaginięcie żony.
– Obawiam się, że dawno nie mieliśmy do czynienia z tak skomplikowaną sprawą – powiedział zamyślony.
[1] Zapisywanie daty przy użyciu ukośnika jest wśród Norwegów nagminne, choć taki zapis jest uważany za niepoprawny. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
– Słuchaj – zaczęła Ingrid i spojrzała sondująco na męża, który siedział nad kartką papieru i robił notatki na kolejny dzień.
– Mhm – odparł Wisting, nie odrywając wzroku od notesu.
– Nie, już nic – Ingrid przerwała sama sobie i potrząsnęła głową, jakby chciała mu coś powiedzieć, ale zrozumiała, że to nie jest odpowiednia pora ani miejsce. – Zajmę się zmywaniem – powiedziała i zniknęła w kuchni razem z tym, co leżało jej na sercu.
Wisting spojrzał za nią, zastanawiając się, co go ominęło. Prawdopodobnie zbyt wiele, skonstatował w myślach.
Dom wydawał się ogromny i pusty po tym, jak bliźnięta poszły na swoje. Jeszcze do niego nie dotarło, że dzieci spakowały się i wyprowadziły: Thomas, żeby odbyć zasadniczą służbę wojskową, a Line, żeby studiować na Uniwersytecie w Oslo. Łudził się, że kiedy skończą to, co teraz robią, wrócą do domu.
Ingrid patrzyła na to inaczej. Mówiła coś o drugiej młodości i o tym, że będą mieć więcej czasu dla siebie i na realizację własnych planów i marzeń. Że będą robić to, na co zawsze mieli ochotę.
– Czy te stare zwłoki znaleźliście na Solli? – zawołała z kuchni, wyrywając go z zamyślenia i podnosząc z kanapy.
– Bo co? – spytał, wsuwając głowę do kuchni.
– Przypomniało mi się coś, o czym czytałam w sobotniej gazecie – wyjaśniła. Zdjęła rękawice do zmywania naczyń i zaczęła przeszukiwać skrzynkę na makulaturę stojącą pod blatem kuchennym. Wzięła do ręki jedną z gazet i szybko znalazła to, czego szukała. – Spójrz!
Położyła palec na stałej sobotniej kolumnie opatrzonej nagłówkiem „Østlands-Posten 25 lat temu”. Zwykle omijał tę stronę, prawdopodobnie dlatego, że w ciągu ostatnich lat wiele razy doświadczył tego, że dobrze pamięta opisywane wydarzenia. Natomiast Ingrid interesowała się wszystkim, co miało związek z historią.
„Ostatni etap nowej drogi ze Stavern gotowy przed początkiem wakacji”, brzmiał nagłówek krótkiego artykułu ze zdjęciem przedstawiającym dumnego wykonawcę stojącego na środku drogi przed ekipą budowlaną. Z treści artykułu wynikało, że trwają ostatnie prace i wkrótce droga zostanie oddana do użytku. Mieszkańcy domów położonych wzdłuż starej drogi ze Stavern do Larviku z radością myśleli o lecie bez spalin i ulicznego hałasu.
To się musiało wtedy stać. Dwadzieścia pięć lat temu. Młoda kobieta została zamordowana, a jej ciało wyrzucone podczas robót drogowych. Myśl, że dwa razy dziennie, w drodze do pracy i z powrotem, przejeżdżał po zwłokach, napawała go obrzydzeniem, ale jednocześnie czuł coś w rodzaju entuzjazmu. Nie mógł się już doczekać, kiedy rozpocznie śledztwo.
Lata pracy nauczyły go, że najważniejsze pytanie w sprawie o zabójstwo brzmiało dlaczego. W tym krótkim słowie było zawarte napięcie. Napięcie, które wywoływało łaskotanie w żołądku. Poza tym pytanie dlaczego zmuszało go do bardziej racjonalnego myślenia i odciągało od snucia mglistych, niczym nieuzasadnionych spekulacji, którym drogę często torowały pytania kto i jak.
Wiedział, że ta sprawa będzie inna. Trudniejsza. Zanim zacznie szukać motywu, musiał ustalić, kim była kobieta. Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka, kiedy oparty o blat kuchenny przyglądał się drogowcom na zdjęciu w gazecie, jakby ich spojrzenia lub wyraz twarzy mogły zdradzić, że wiedzieli o kobiecie zakopanej pod nimi.
Gdy zajął miejsce na szczycie stołu konferencyjnego, zapadła cisza. Wciąż czuł się zakłopotany, że osoba zasiadająca na tym miejscu budzi taki autorytet, chociaż robił to już od niemal dziesięciu lat. Nie widział w sobie przywódcy-wizjonera, raczej człowieka, który po prostu dbał o to, aby wszyscy robili to, co do nich należy.
Praca policjanta to nie był występ solowy, lecz działanie zespołowe, która wymagało przywódcy. Przywódcy, który niekoniecznie sam musiał wykonywać właściwe zadania, lecz który troszczył się o to, żeby właściwe zadania zostały należycie wykonane.
Posmakował porannej kawy i przywitał zebranych skinieniem głowy. Miał przed sobą skupione twarze pełne powagi, ale też entuzjazmu i zaangażowania. Zauważył, że byli podekscytowani myślą o kobiecie z szafy. Niestety, musiał ich rozczarować. Ktoś przecież powinien się zająć piratami drogowymi, kradzieżami ze sklepów, włamaniami do domków letniskowych i innymi codziennymi przestępstwami. Wiedział, że najbardziej rozczarowany będzie Espen Mortensen. W tym młodym, żarliwym i gotowym do działania policjancie Wisting rozpoznawał samego siebie. Jego zaangażowaniu towarzyszyła duża doza fachowej wiedzy, wnikliwość i znajomość ludzkiej natury. Komisarz czuł, że dzięki tym cechom Mortensen zajdzie daleko, i już dawno postanowił pomóc mu w karierze.
Mimo to chciał, żeby wszyscy pracownicy wydziału wzięli udział w porannej odprawie, żeby nikt nie czuł się pominięty i każdy mógł zaprezentować swój punkt widzenia. Zdawał sobie sprawę z tego, że potrzebuje wsparcia i inspiracji ze wszystkich stron.
– Przynajmniej „Østlands-Posten” będzie miała o czym pisać. Nie tylko o tym lądowisku, które Marsjanie urządzili sobie na polu golfowym – skomentował Hammer i złożył lokalną gazetę, w której został uwieczniony na zdjęciu jako pierwszy noszowy w ekipie wyciągającej z dziury w drodze szafkę z ludzkimi szczątkami.
– I wygląda na to, że wywiniemy się od radioaktywnych eksperymentów Habera, które miały określić wiek szkieletu – poinformował Wisting w takim samym zabawnym tonie, w jakim zaczął Hammer. Streścił artykuł, z którego wynikało, że droga krajowa, pod którą znaleziono zeszkieletowane zwłoki, została oddana do użytku dwadzieścia pięć lat temu.
– Dostałem potwierdzenie z Zarządu Dróg i Transportu – dodał.
– Sprawca mógł być w ekipie budującej drogę – skomentowała Torunn Borg.
– Owszem – potwierdził. – Poprosiłem o listę wszystkich osób zaangażowanych w budowę, ale nawet jeśli da się ją stworzyć, trochę to potrwa.
Możliwość przyskrzynienia potencjalnego sprawcy wywołała rozmowy wokół stołu. Wisting nie przerywał ich, ponieważ przyglądał się Torunn. Brakowało mu jej. Dwa lata temu wydawało mu się, że policjantka coś do niego czuje. Sytuacja stała się tak niezręczna, że komisarz zaczął jej unikać. Zresztą ona również musiała czuć się niekomfortowo, bo złożyła wniosek o urlop i przez ostatni rok pracowała jako wykładowczyni w Wyższej Szkole Policji. Teraz, gdy rok akademicki dobiegł końca, wróciła do pracy w wydziale. Wisting cieszył się z tego, ponieważ Borg była jednym z jego najzdolniejszych współpracowników. Miał nadzieję, że będą w stanie pracować razem bez uczucia zakłopotania.
Nagle Torunn spojrzała na niego. Odwrócił wzrok i poprosił szybko Habera o przedstawienie wyników badań.
Technik kryminalistyki włączył projektor i wyświetlił zdjęcia na białej tablicy magnetycznej. Był z pewnością jedynym policjantem, który nadal korzystał z tej staroświeckiej pomocy dydaktycznej.
Gdy Haber rysował i wyjaśniał, między filiżankami z poranną kawą krążyły dwie przezroczyste torebki. W jednej znajdował się stary wisiorek z podobizną tańczącej kobiety, a w drugiej kartka, którą znaleźli przy szczątkach.
– To jest walkiria – odezwał się Ingmar Sunde, gdy torebka z ozdobą dotarła do jego rąk. Stary śledczy specjalizujący się w przestępstwach gospodarczych rzadko zabierał głos. Tym bardziej należało go wysłuchać, skoro postanowił włączyć się do rozmowy.
– Walkiria? – powtórzył Wisting, przerywając ciszę, która zapadła w sali.
– Tak, właśnie tak jest przedstawiana we współczesnych opracowaniach.
Cisza wokół stołu trwała nadal i Sunde zrozumiał, że musi rozwinąć swoją wypowiedź.
– Walkirie to postaci z mitologii nordyckiej. Dziewice-wojowniczki Odyna i bóstwa opiekuńcze, które sprowadzały poległych wojowników do Walhalli.
– Czy to jest zwykła ozdoba?
– W czasach wikińskich amulety i ozdoby noszono blisko ciała, wierząc, że mają one uzdrawiającą lub magiczną moc – wyjaśnił Sunde. – Według znawców mitologii nordyckiej amulet z walkirią jest najbardziej rozpowszechniony. Podobno przynosi szczęście i korzyści w życiu.
– Chyba wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że ta teoria się nie sprawdza – skomentował Hammer, bębniąc długopisem o blok zapełniony notatkami. – Nasza szkieletowa dama nie osiągnęła szczęścia ani jakiegoś wyjątkowego powodzenia w życiu, prawda?
Gdy tuż przed Wielkanocą wierny ekspres przelewowy Moccamaster odmówił dalszej współpracy, Wisting z entuzjazmem przyklasnął inicjatywie zainstalowania w budynku komendy automatu do kawy. Teraz jednak nie był już wcale taki pewny, czy to był dobry pomysł.
Automat oferował siedem różnych rodzajów kawy, ale przy żadnym przycisku nie było napisane po prostu „kawa”. Poza tym za każdym razem, gdy chciał się napić, musiał zejść piętro niżej. Akurat to wyjdzie mi na zdrowie, pomyślał. Stał przed oknem w swoim gabinecie i ogrzewał dłonie o filiżankę, spoglądając na Larviksfjorden. Szukał wzrokiem choćby najmniejszej szczeliny w szarej pokrywie chmur, ale w końcu dał za wygraną i usiadł z powrotem za biurkiem.
Kanapki składały się z trzech kawałków chrupkiego pieczywa z żółtym serem, ozdobionych odpowiednio żółtą, zieloną i czerwoną papryką. 17 maja[2] musiał chodzić z odpiętym guzikiem spodni pod mundurem galowym. To doświadczenie skłoniło go do przejścia na ścisłą dietę, a to z kolei oznaczało unikanie stołówki. Zapach gofrów lub kanapek z kotletem mielonym okazywał się zwykle zbyt wielką pokusą, więc najprościej było trzymać się z dala od kantyny. Mimo to wcisnął na telefonie przycisk oznaczający „wyszedłem na lunch”, by móc spokojnie zebrać myśli. Zamknął oczy i jedząc kanapki, usiłował wyobrazić sobie, co wydarzyło się dwadzieścia pięć lat temu. Czuł, że znalazł tylko kilka elementów układanki, i nie był w stanie skonstruować żadnego logicznego przebiegu zdarzeń. Nie wierzył w to, że ta młoda kobieta była zamieszana w handel narkotykami, ale nie znalazł żadnego innego wytłumaczenia faktu, że los obszedł się z nią tak okrutnie.
Zadrżał z zimna. Nagle zdał sobie sprawę, że w pokoju panuje przenikliwy chłód. Ebba miała rację. Powinien pomówić z dozorcą, ponieważ te grzejniki sterowane termostatem na pewno nie działały tak jak powinny.
Po lunchu odebrał dwa telefony. Jeden od mamroczącego mężczyzny, który przedstawił się jako ufolog i twierdził, że ślady na polu golfowym mogą mieć związek z trójkątnymi odciskami, które w 1989 roku zaobserwowano w Gratangen[3]. Drugi telefon był od innego, ale podobnie myślącego mężczyzny, który utrzymywał, że w latach siedemdziesiątych został uprowadzony przez UFO i że nie mamy powodu bać się istot pozaziemskich.
Podczas przerwy na kawę o czternastej na środku stołu wylądowała długa blacha ciasta czekoladowego od Torunn Borg. Policjantka położyła kawałek ciasta na papierowym talerzu i z uśmiechem przesunęła go w stronę Wistinga razem z filiżanką kawy. Komisarz spojrzał na ciasto i doszedł do wniosku, że może pozwolić sobie na małe co nieco.
Odwzajemnił uśmiech. Nagle dotarło do niego, że nie potrafił odmówić Torunn. Gdy wróciła z urlopu, spojrzał na nią świeżym wzrokiem. Nie zwrócił uwagi na lekko wyblakłe, niemal niewidoczne rysy twarzy, za to odkrył w niej wyjątkową i pociągającą kobietę. Cichą, spokojną, może zbyt ostrożną w kontaktach z innymi, a jednak niemal doskonałą. Nigdy wcześniej nie ogarniały go podobne myśli ani uczucia i był tym trochę przerażony.
– Coś nowego w sprawie szkieletu? – spytał Mortensen i poczęstował się kilkoma kawałkami ciasta. Prawdopodobnie w ten sposób próbował odwrócić uwagę od swojego zainteresowania śledztwem, w którym nie uczestniczył.
Wisting potrząsnął głową.
– Nils wciąż siedzi na dole w archiwum.
– Tak sobie myślę – odezwała się Borg. Gdyby był z nimi Hammer, z pewnością otrzymałaby gratulacje, a tak ściągnęła na siebie jedynie zaciekawione spojrzenia. – Wydaje mi się, że nie chodzi o narkotyki.
– Masz na myśli kartkę, którą znaleźliśmy przy niej? – spytał Haber, tak aby wszyscy inni zrozumieli, o czym rozmawiają.
– Tak. Przyjrzałam się jej uważnie. Jest tam napisane 6/6 i 4260 gramów, ale nie 54 000.
– Nie? A co? – zaciekawił się Mortensen.
– 54 cm. Centymetry.
Haber wstał bez słowa i zniknął. Chwilę później był już z powrotem z folią do wyświetlania na rzutniku. Na białej tablicy magnetycznej pojawiła się kopia kartki znalezionej przy szczątkach. Mrużąc oczy i pocierając podbródek, Wisting wpatrywał się w napis. Jego zdaniem równie dobrze mogło chodzić o skrót cm, jak i o trzy zera. Jednak im dłużej się przyglądał, tym bardziej skłaniał się ku wersji Torunn.
– Ale czy to nam coś mówi? – spytał w końcu.
Borg spojrzała na niego przyjaźnie i przez chwilę milczała.
– Tobie może nie, ale mnie tak.
– W takim razie oświeć mnie – poprosił, czując, że jego usta rozciągają się w uśmiechu.
– Ile ważyły twoje bliźniaki, gdy się urodziły?
– 2740 i... – odparł, nie namyślając się, ale nagle przerwał. – Myślisz, że to jest data urodzenia, długość ciała i waga urodzeniowa?
– Tak – odparła. – Albo notatka po kontroli w przychodni.
Zebrani zaczęli szeptać między sobą, ale dyskusje ucichły, zanim na dobre się zaczęły.
– Nie ma już ciasta? – spytał Hammer, który stanął nagle w drzwiach.
– Przepraszamy – powiedziała z uśmiechem Torunn i odwróciła się w jego stronę. – Ale zostało trochę kawy w dzbanku.
Nils miał własny kubek do kawy, który towarzyszył mu, odkąd Wisting sięgał pamięcią. Najwyraźniej kubek został w archiwum i Hammer musiał zadowolić się jednorazowym plastikowym naczyniem. Nalał sobie kawy i zaklął, gdy gorący napój chlusnął mu na palce. Strząsnął krople z dłoni i zaczął dmuchać na kawę, zanim przystawił kubek do ust.
– Nazywa się Felicia Natholm – oznajmił i potrząsnął głową, jakby był niezadowolony z faktu, że nie może napić się kawy z ulubionego kubka.
– Kto? – spytał Wisting, chociaż rozumiał, o kim mówi Hammer.
– Szkielet – odparł śledczy, nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu.
– Felicia Natholm – powtórzyła Borg, jakby chciała sprawdzić, jak to smakuje. – Brzmi dość obco.
– Możliwe – zgodził się Hammer. – Jej matka miała na imię Jeanine, a to chyba francuskie imię, prawda? – dodał i streścił im to, co udało mu się ustalić.
Ze wszystkich kobiet zaginionych w interesującym ich przedziale czasowym tylko jednej nie udało się dotąd odnaleźć. Dziewiętnastoletnia Felicia Natholm zaginęła bez śladu. Materiały archiwalne były skromne, ale z posiadanych dokumentów wynikało, że 20 czerwca 1979 roku w godzinach wieczornych dziewczyna wyjechała z domu na rowerze. Była w dobrym humorze. Jej ojciec był w stanie powiedzieć tylko tyle, że miała na sobie niebieski sweter i wikiński naszyjnik. Rower zaginionej został odnaleziony obok torów kolejowych na Farriseidet, ale po niej samej ślad zaginął.
Matka Felicii Natholm zmarła w czasie porodu i dzieckiem zajął się ojciec alkoholik. Krótko przed zaginięciem dziewczyna urodziła córkę w szpitalu w Larviku. Nazwiska ojca dziecka nie podała. Sprawę zamknięto, ponieważ uznano, że dziewczyna cierpiała na depresję poporodową i popełniła samobójstwo.
– Nie ma żadnych żyjących członków rodziny, którzy mogliby powiedzieć coś więcej na temat tego, co się stało – zakończył Hammer. Plastikowy kubek był pusty, więc śledczy siedział i podgryzał go, odrywając od krawędzi białe płatki. – A za pięć krótkich dni cała sprawa ulegnie przedawnieniu – dodał, wskazując głową kalendarz wiszący na ścianie.
– Felicia Natholm – powtórzył Wisting w zamyśleniu. Już samo imię i nazwisko miało w sobie coś tajemniczego.
– Co się stało z dzieckiem? – spytała Borg.
– Według notatki dołączonej do akt ojciec zaginionej, Omar Natholm, został uznany za niezdolnego do opieki nad wnuczką i sprawą zajął się Urząd Ochrony Praw Dziecka.
– Gdzie teraz jest córka Felicii Natholm?
– Nie mam pojęcia, ale mogę się dowiedzieć.
– Zrób to – poprosił Wisting. – Kto prowadził sprawę?
– No właśnie – zaśmiał się Hammer i posłał plastikowy kubek przez salę prosto do kosza na śmieci. – Kolejny facet uznany za nieudacznika. Josef Wrangsund został zwolniony z policji na długo przed moim przyjściem. Zdaje się, że słyszałem opowieści o futrach i diamentowych pierścionkach, które zniknęły z depozytu za jego czasów.
Wisting przytaknął. To właśnie on został przyjęty do pracy, gdy pojawił się wakat po funkcjonariuszu Wrangsundzie. Jeśli dać wiarę plotkom na jego temat, można by domniemywać, że dochodzenie w sprawie zaginięcia nie zostało przeprowadzone z należytą starannością.
– Co słychać? – odezwał się nagle czyjś głos. Wszyscy zebrani skierowali natychmiast uwagę na Kristoffera Nybråthena, który stanął w drzwiach z aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi. – Przeszkadzam? – spytał, gdy cisza w sali konferencyjnej stała się nieznośna.
– Właśnie skończyliśmy – odparł komisarz i zaprowadził dziennikarza do swojego gabinetu. Nybråthen nie mógł usłyszeć zbyt wiele, ale i tak sytuacja była niezręczna. Wielu dziennikarzy czuło się u nich tak swobodnie, że sami znajdowali drogę przez korytarze i klatki schodowe i nie zadawali sobie trudu, by prosić o przepustkę. Po prostu mijali bramki tuż za pracownikami komendy. Należało ukrócić te praktyki.
– Zidentyfikowaliście ją? – spytał dziennikarz, siadając na krześle dla petentów.
– Nie – odparł szybko Wisting. Uznał, że okazał mu wystarczająco dużo dobrej woli, a poza tym identyfikacja szczątków nie była zakończona. Chwilowo mieli jedynie kandydatkę, która spełniała kryteria. Tak czy inaczej, najpierw musieli powiadomić jej ewentualną rodzinę, zanim jej krewni przeczytają o tym w gazecie.
– Ale chodzi o zwłoki kobiety?
Wisting poczuł rozdrażnienie. Nie zareagował, gdy dziennikarz w poprzednim pytaniu zasugerował płeć i tym samym dał się złapać w klasyczną pułapkę. Potwierdził, że chodzi o kobietę, i dodał, że biorą pod uwagę wiele możliwości.
– Ale prowadzicie śledztwo w sprawie zabójstwa?
– Podejrzanego zgonu – sprecyzował komisarz zgodnie z lakonicznym oświadczeniem dla prasy, którego treść uzgodnił z szefem komendy.
– O, tak – uśmiechnął się Nybråthen i poprawił włosy. – Można tak śmiało powiedzieć o starych zwłokach kobiety znalezionych pod ziemią w szafce na ubranie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[2] Święto narodowe Norwegii, Dzień Konstytucji.
[3] Gratangen – gmina w okręgu Troms zamieszkała przez 1130 osób.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Felicia Forsvant
Copyright © 2005 Jørn Lier Horst
Published by agreement with Salomonsson Agency
All rights reserved
Copyright © 2017 for the Polish edition by Smak Słowa
Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Edytor: Anna Świtajska
Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz
Projekt graficzny i skład książki: Agnieszka Karmolińska
Projekt okładki: Agnieszka Karmolińska
Zdjęcia wykorzystane na okładce: ©istockphoto
ISBN 978-83-65731-18-0
Smak Słowa
ul. Sobieskiego 26/4
81-781 Sopot
tel. 507-030-045
www.smakslowa.pl
Szukaj nas także na:
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl