44,99 zł
Pewnego dnia, podczas urlopu, William Wisting wyjmuje ze skrzynki pocztowej nietypowy list. W białej kopercie znajduje się tylko kartka papieru z jedną linijką tekstu: 12-1569/99. Jest to sygnatura akt sprawy, która prowadzi komisarza do zbrodni popełnionej ponad piętnaście lat wcześniej.
Latem 1999 roku Tone Vaterland wracała na rowerze z pracy w Bamblegrillen. Dwa dni później znaleziono jej zwłoki. Sprawa została wyjaśniona, ale najwyraźniej ktoś chce, żeby Wisting spojrzał na nią świeżym okiem. Komisarz zagłębia się w akta śledztwa i trafia na coś, co ukazuje wydarzenia z przeszłości w nowym, przerażającym świetle.
Powrót do starej sprawy powoduje nieoczekiwany zwrot akcji.
Jørn Lier Horst pisze wiarygodne i wnikliwe społecznie kryminały – jest norweskim Henningiem Mankellem. – Hjorth i Rosenfeldt
Jørn Lier Horst daje nam wyjątkowo dobrze napisany i porywający kawałek zbrodni, który wciąga czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. (…) Nic w tym dziwnego, że Horst znowu napisał znakomitą powieść kryminalną - rozpieszcza nas nimi od czasu swojego debiutu. – Nettavisen
Dobrze napisana i niezwykle porywająca historia. – Tvedestrandsposten
Trzeba oddać autorowi, że doskonale wie, jak stworzyć dobrą fabułę i jak powiązać ze sobą wszystkie sznurki. Łączy to z zawodową wiarygodnością. Łatwo zrozumieć, dlaczego seria o Williamie Wistingu sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. – Verdens Gang
Jørn Lier Horst powrócił z jedną z najlepszych książek z serii o Williamie Wistingu. – Dagsavisen
Jørn Lier Horst (ur. 27.02.1970) to norweski pisarz i dramaturg; do września 2013 pracował jako szef wydziału śledczego Okręgu Policji Vestfold, obecnie jest pełnoetatowym pisarzem. Studiował kryminologię, filozofię i psychologię. Jest autorem przedstawień dla Teater Ibsen; serii kryminałów z komisarzem Williamem Wistingem w roli głównej, od dwóch lat ukazują się również jego powieści kryminalne w tzw. serii CLUE, przeznaczone dla młodszych czytelników. Wspólnie z Thomasem Engerem jest autorem bestsellrowej trylogii „Blix i Ramm na tropie zbrodni”, która ukazała się na rynku polskim nakładem Wydawnictwa Smak Słowo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 399
Jorn Lier Horst
Sprawa 1569
Tom 14
Przekład z języka norweskiego:
Milena Skoczko
Sopot 2021
Tytuł oryginału:Sak 1569
Copyright © 2020 Jørn Lier Horst
Published by agreement with Salomonsson Agency
All rights reserved
Copyright © 2021 for the Polish edition by Smak Słowa
Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
This translation has been published with the financial support of NORLA, Norwegian Literature Abroad.
Edytor: Anna Świtajska
Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz
Projekt graficzny książki: Piotr Geisler
Projekt okładki: Agnieszka Karmolińska
Zdjęcia wykorzystane na okładce: © istockphoto.com / RichLegg
Druk: Drukarnia Abedik
Konwersja do EPUB/MOBI:
http://www.epubio.pl
ISBN: 978-83-66420-57-1
Smak Słowa
ul. Monte Cassino 6A
81-805 Sopot
tel. 507-030-045
Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa
www.smakslowa.pl
W serii o Williamie Wistinguukazały się następujące tomy:
Gdy mrok zapada.(prequel)
Kluczowy świadek. Tom 1
Felicia zaginęła. Tom 2
Gdy morze cichnie. Tom 3
Jedna jedyna. Tom 4
Nocny człowiek. Tom 5
Szumowiny. Tom 6
Poza sezonem. Tom 7
Psy gończe. Tom 8
Jaskiniowiec. Tom 9
Ślepy trop. Tom 10
Kod Kathariny. Tom 11
Ukryty pokój. Tom 12
Zła wola. Tom 13
Na krawędzi szklanki z wodą przycupnęła mucha. Wisting odgonił ją i usiadł w cieniu parasola przeciwsłonecznego. Opróżnił szklankę do połowy i sprawdził w aplikacji na telefonie, ile zrobił dziś kroków. Prawie cztery tysiące, a nie było jeszcze nawet dwunastej. Większość kroków aplikacja naliczyła mu, kiedy chodził tam i z powrotem, kosząc trawnik. Jego celem było dziesięć tysięcy kroków każdego dnia urlopu, a tymczasem przeciętnie udawało mu się wychodzić mniej niż osiem tysięcy.
Kilka lat przed śmiercią Ingrid, na Boże Narodzenie, Thomas podarował każdemu z nich krokomierz. Mały elektroniczny gadżet, który trzeba było przyczepić do paska albo do ubrania tuż nad biodrem, ponieważ rejestrował ruch tej części ciała. Przez pierwsze tygodnie rywalizował z Ingrid o to, kto zrobi więcej kroków. Z czasem urządzenie wylądowało w szufladzie. Natomiast telefon nosił zawsze przy sobie.
Mrużąc oczy, spojrzał na wyświetlacz i otworzył przeglądarkę. Pisali o Agnete Roll. Kobieta zaginęła tego samego dnia, w którym Wisting poszedł na urlop, ale jej zaginięcie zgłoszono dopiero dwa dni później. Pierwsze artykuły dotyczyły akcji poszukiwawczej. Ale z każdą kolejną informacją sprawa coraz mniej przypominała dziesiątki podobnych zdarzeń. Zaczęła przypominać coś zgoła innego. Coś, co komisarz już kiedyś widział.
O obszarze, na którym prowadzono poszukiwania, nie opowiadał już oficer kierujący akcją, lecz Nils Hammer, jako że sprawa najwyraźniej weszła na wyższy poziom. W artykule trzy razy wymieniano Hammera jako pełniącego obowiązki szefa wydziału dochodzeniowo-śledczego.
Właściwie nie ustalono żadnych nowych faktów. Trzydziestodwuletnia Agnete Roll była w mieście ze swoim mężem. Posprzeczali się i kobieta wróciła do domu sama. Pół godziny później jej mąż powiedział kolegom, że on także wraca do domu. Zdaniem gazety zaginiona była widziana po raz ostatni cztery dni temu, gdy tuż przed północą opuszczała pub w centrum Stavern.
Za każdym razem, gdy Wisting brał do ręki tablet, spodziewał się, że stała się jedna z dwóch rzeczy: albo znaleziono ciało Agnete Roll, albo zatrzymano jej męża i postawiono mu zarzuty.
Odłożył iPada i wypił łyk wody. Wyciągnął nogi i odchylił głowę do tyłu. Tuż nad nim krążyła mewa.
Nadal uważał, że w papierowych wydaniach gazet było coś wyjątkowego, ale nie miał cierpliwości, by czekać na aktualizację danych do następnego dnia. Szczególnie gdy dotyczyły toczącego się śledztwa. Lubił mieć dostęp do najświeższych informacji. W dowolnym miejscu i czasie. Poza tym czuł satysfakcję z faktu, że zna się na nowych technologiach i sposobach zdobywania wiedzy.
Nie przywykł do przyglądania się potencjalnej sprawie zabójstwa z boku i nieuczestniczenia w śledztwie. Informacje, do których dotarły media, dały mu do myślenia. Nazwisko męża Agnete Roll nie zostało ujawnione, ale komisarz znalazł je w mediach społecznościowych. Mężczyzna był o rok starszy od swojej żony i pracował w lokalnej firmie komputerowej. Ze zgłoszeniem zaginięcia Agnete czekał prawie dwie doby. To potwierdzało podejrzenia Wistinga.
Sprawy zaginięć zawsze były trudne, ale doskonale wiedział, jak poprowadziłby śledztwo. Praca policji musiała przebiegać dwutorowo: wszerz i w głąb. Wszerz, by niczego nie pominąć, w głąb, by móc skupić się na czymś, co się nie zgadzało i mogło nadać śledztwu odpowiedni kierunek.
Wiedział, że Hammer i pozostali pracownicy wydziału już się tym zajęli. Dokładnie prześwietlili Erika Rolla.
Dzięki tabletowi mógł zalogować się do policyjnego systemu i zapoznać ze zgromadzonym materiałem, ale celowo tego nie zrobił. Niedługo będzie musiał przyzwyczaić się do roli widza. Wiek nieubłaganie przypominał, że wkrótce będzie musiał na zawsze pożegnać się z pracą w policji.
A jednak czuł, że zżera go ciekawość. Rozwiązanie zagadki zaginięcia prawie zawsze kryło się w słowach i działaniach, które zaginiona osoba wypowiedziała i podjęła w dniach bezpośrednio poprzedzających zdarzenie.
Nagły dźwięk sprawił, że Wisting otworzył oczy. To był trzask pokrywy skrzynki pocztowej po drugiej stronie domu.
Siedział, dopóki nie usłyszał, że listonosz pojechał dalej. Dopiero wtedy wstał, przeszedł przez dom i wyszedł na ulicę. W cieniu garażu leżał szary kot. Na widok Wistinga poderwał się, przebiegł przez jezdnię i zniknął na terenie sąsiedniej posesji.
Komisarz rzucił okiem na dom córki, której nie było już od pięciu dni. Obiecał, że będzie odbierał jej pocztę.
Podszedł do skrzynki i wyjął z niej plik ulotek reklamowych i jeden list. Biała koperta zaadresowana na jego nazwisko starannymi drukowanymi literami.
Odwrócił list, ale nie było na nim nadawcy.
Skrzynka pocztowa Line zawierała te same ulotki. Nic więcej. Wyrzucił je od razu do pojemnika na papier i wrócił do domu, ciekawy, co znajdzie w liście.
Rzadko dostawał listy, w każdym razie ręcznie zaadresowane. Papierowe rachunki też już prawie nie przychodziły. Przysyłano mu je w wersji elektronicznej.
Pismo na kopercie było wyjątkowe. Czarne litery wyglądały tak, jakby zostały wydrukowane. Pierwsza litera jego imienia i nazwiska – „W”, była w obu miejscach niemal identyczna i nasunęła mu na myśl profilowaną reklamę, natomiast litery „i” lekko się od siebie różniły, wskazując na to, że naprawdę miał do czynienia z odręcznym pismem.
Wyjął z szuflady kuchennej ostry nóż, rozciął kopertę i wyciągnął z niej pojedynczą kartkę złożoną dwa razy. Wyglądała tak, jakby została zmięta, a później rozprostowana. Na środku znajdował się ciąg cyfr: 12-1569/99.
Numer był zapisany tak samo jak adres na kopercie. Schludnie i starannie. Prostymi i sztywnymi literami.
Stał z kartką w dłoni. Wiedział, na co patrzy, a mimo to nic nie rozumiał.
To był numer sprawy. W ten sposób zapisywano je, gdy zaczął pracę w policji. Teraz każdej nowej sprawie nadawano ośmiocyfrowy numer referencyjny, ale wcześniej akta opisywano tak, by z sygnatury można było coś wyczytać. Ostatni człon, za ukośnikiem, oznaczał rok. 1999. Pierwsze dwie cyfry odnosiły się do okręgu policji, w którym miało miejsce dane zdarzenie. Przed reformą liczba dwanaście oznaczała komisariat policji w Porsgrunn. Natomiast 1569 to był właściwy numer sprawy. Numer bieżący, nadawany nowym sprawom chronologicznie.
Ale to nie miało sensu.
Położył kartkę na kuchennym stole i wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę.
Okręg policji numer dwanaście obejmował również posterunek w Bamble. To był sąsiedni okręg, ale Wisting nigdy tam nie pracował. Wielkością odpowiadał jego okręgowi i liczył około pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców. W ciągu roku prowadzili tam niemal tyle samo spraw karnych, czyli około trzech tysięcy. Numer 1569 wskazywał na sprawę z lata 1999 roku.
To było tak dawno temu, że sprawa najprawdopodobniej została usunięta z ewidencji elektronicznej. Wiedział, że nie znajdzie jej w żadnym systemie komputerowym, ale nadal powinna być przechowywana w archiwum.
Próbował przypomnieć sobie, czy latem 1999 roku nastąpiły jakieś szczególne zdarzenia, ale nic takiego nie przychodziło mu do głowy. W czerwcu tamtego roku Line i Thomas skończyli szesnaście lat i jesienią mieli rozpocząć naukę w liceum. Nie pamiętał, czy wyjechali gdzieś na wakacje. Line załatwiła sobie pierwszą wakacyjną pracę w lodziarni w Stavern. A może to było rok później? Thomas pracował w porcie jachtowym.
Zostawił list i wyszedł na taras. Usiadł z iPadem i wpisał w wyszukiwarkę „rok 1999”. Największe gazety prowadziły już wtedy swoje internetowe wydania, ale trudno było wyszukać konkretne artykuły. Istniały natomiast strony internetowe z wykazem najważniejszych wydarzeń danego roku. 23 maja 1999 roku doszło do potrójnego zabójstwa w gospodarstwie Orderud. Poza tym odbyły się wybory samorządowe, a do Oslo przybył z oficjalną wizytą Bill Clinton. W trzęsieniu ziemi w Turcji zginęło ponad siedemnaście tysięcy osób. Borys Jelcyn zrzekł się funkcji prezydenta.
Wpisał w wyszukiwarkę „Porsgrunn 1999”. Wyskoczyło mnóstwo trafień. Niektóre dotyczyły policji, ale nie było tam nic, co wiązało się z sygnaturą akt.
Sprawa 1569 nie musiała być relacjonowana w mediach, ale anonimowy nadawca musiał mieć powód, dla którego wysłał numer właśnie jemu. Najprawdopodobniej chodziło o sprawę, z którą Wisting w jakiś sposób był powiązany.
A może nie?
Jako śledczy od czasu do czasu otrzymywał anonimy. Zwykle długie, pełne teorii spiskowych i niespójnych twierdzeń. Niektóre były wymierzone bezpośrednio w niego i dotyczyły spraw, które prowadził, inne zaś trafiały do niego, ponieważ pracował w wydziale dochodzeniowo-śledczym.
Wrócił do kuchni i przyjrzał się literom. Nadawca użył czarnego pisaka. Kreski miały mniej więcej milimetr grubości. Do koperty był przyklejony znaczek ze stemplem pocztowym z wczorajszą datą, ale nie było tam informacji, gdzie list został nadany.
To było dziwne uczucie wyjąć ze skrzynki pocztowej taki list. List, który nie zawierał pogróżek, a mimo to był nieprzyjemny. Budził niepokój, jakby ostrzegał, że nastąpi ciąg dalszy.
Wyjął z szuflady rolkę plastikowych torebek do zamrażania żywności. Oderwał dwa woreczki i za pomocą widelca do jednego z nich wsunął kartkę, a do drugiego kopertę.
To wszystko zaczęło go irytować. Nie potrafił przestać o tym myśleć. Musiał się dowiedzieć, o którą sprawę chodziło.
W Porsgrunn nie było już komisariatu policji, ale przy odrobinie szczęścia mogło się okazać, że sprawa została przeniesiona do nowego gmachu policji w Skien. Gdyby tak było, odpowiedź uzyskałby jeszcze tego samego dnia. W najgorszym razie akta trafiły do głównego archiwum. Wówczas zdobycie informacji zajęłoby kilka dni.
Zadzwonił do Bjørg Karin, która pracowała w sekretariacie wydziału spraw karnych i chociaż była cywilem, pełniła jedną z najważniejszych funkcji w wydziale. Miała dłuższy staż pracy od Wistinga, znała sekretariat jak własną kieszeń i to do niej zwracał się zawsze wtedy, gdy gubił się w systemie. Na pewno wiedziała, do kogo powinien zadzwonić i poprosić o poszukanie czegoś w archiwum sąsiedniego okręgu.
Zanim przeszedł do rzeczy, musiał jej opowiedzieć, jak mijają mu wakacje, jaką ma pogodę i jak planuje spędzić resztę lata.
Nie wspomniał o anonimie. Napomknął jedynie, że interesuje go stara sprawa z sąsiedniego okręgu.
– Możesz ściągnąć dla mnie jej akta?
Bjørg Karin nie zadawała żadnych pytań.
– Zadzwonię do Eli – odparła. – Akta będą na ciebie czekały, kiedy wrócisz z urlopu.
Domyślił się, że Eli pracowała w komendzie policji w Skien na tym samym stanowisku co Bjørg Karin.
– Wolałbym, żebyś przesłała mi je tak szybko, jak to możliwe – odrzekł.
– Rozumiem – przytaknęła, chociaż brzmiała tak, jakby nie rozumiała. – Jutro w południe dostaniemy pocztę wewnętrzną.
– Świetnie.
Już mieli kończyć rozmowę, gdy Wisting rzucił okiem na list.
– Jeszcze jedno – powiedział. – Możesz poprosić Eli, żeby sprawdziła, czego dotyczy sprawa, i dać mi znać?
Z tonu jej głosu wywnioskował, że zaskoczyła ją prośba o przesłanie akt nieznanej mu sprawy, ale nie skomentowała tego, tylko obiecała, że zrobi to, o co ją poprosił.
Wyszedł na taras, usiadł i zaczął przeglądać internetowe wydania gazet. Oddzwoniła pół godziny później.
– Rozmawiałam z Eli – zaczęła i zamilkła na chwilę. – Czy to możliwe, że chodzi o sprawę zabójstwa?
– Tak przypuszczam – odparł. – Mam tylko sygnaturę akt.
– Jutro prześle nam akta – mówiła dalej Bjørg Karin.
– Doskonale.
Wstał i podszedł do balustrady. Spojrzał na leżące w dole miasto.
– Jak nazywała się ofiara? – spytał.
– Tone Vaterland.
Nazwisko nic mu nie mówiło. Powtórzył je w myślach, ale nie pojawiły się żadne skojarzenia.
– W takim razie do jutra? – upewniła się. – Wpadniesz do biura?
– Tak, do jutra – potwierdził.
Tone Vaterland wsiadła na rower. Za każdym razem, gdy naciskała na pedał, coś ocierało o łańcuch, a kiedy nabierała prędkości, rozlegało się grzechotanie. Tak się działo, odkąd wylądowała w rowie, czyli od zeszłej jesieni. Przedni hamulec też nie działał tak, jak powinien. Ale nie przejmowała się tym, bo wiedziała, że już wkrótce rower przestanie jej być potrzebny. Za sześć tygodni kończyła osiemnaście lat i instruktor nauki jazdy przewidywał, że na początku września będzie mogła podejść do egzaminu. Miała przejąć samochód matki.
Pęd powietrza wyprzedzającej ją ciężarówki sprawił, że Tone zachwiała się, ale odzyskała równowagę i pojechała dalej.
Nie miała innego wyjścia: musiała jechać E18. Już trzeci rok dorabiała sobie latem w barze szybkiej obsługi na Norheimsletta. W pierwszym roku ojciec albo matka wozili ją tam i z powrotem. Zwykle matka. Jednak w tym roku wybrali się na wakacje, na północ. Zostawili ją samą w domu na cztery tygodnie.
Ruchliwą trasą E18 jechała tylko kilka kilometrów. W ciepłe dni, takie jak ten, zatrzymywała się wieczorem nad Stokkevannet, żeby się wykąpać. Zmyć z włosów zapach frytury i włożyć czyste ubranie. Właśnie to w jej pracy było najgorsze: woń spalenizny i oleju do smażenia. Wszystko tym przesiąkało, dlatego plecak z czystymi rzeczami zostawiała na zewnątrz, obok roweru. Poza tym nie miała powodów do narzekania. Praca była dobrze płatna, niezbyt męcząca, ale nie nudna, więc czas szybko płynął. Wpadali do nich w większości urlopowicze, ludzie, którzy przypadkiem tamtędy przejeżdżali, ale mieli również grono stałych klientów. Kilku z nich było obleśnych. Rzucali nieprzyzwoite komentarze, które nauczyła się puszczać mimo uszu. No i był motorowerzysta Rolf, który nie mówił nic poza „numer osiem i cola”. Numer osiem, czyli burger wołowy, a do tego półlitrowy napój. Zawsze chodził do toalety, przed i po jedzeniu. Zdarzało się, że siedział tam przez kwadrans. Ale od kilku dni nie pojawiał się w barze.
Po prawej stronie między drzewami dostrzegła połyskującą taflę wody.
Skręciła, wjechała na starą drogę, a właściwie na to, co po niej pozostało, i odstawiła rower w miejscu, w którym zaczynała się ścieżka.
Nie było tam innych rowerów i znad jeziora nie dolatywały żadne odgłosy. Prawdopodobnie była sama.
Zarzuciła plecak na ramię i zbiegła ścieżką na przybrzeżną skałę. Kilka mokrych plam zdradzało, że niedawno ktoś tu był.
Rozejrzała się dookoła. Niemal po drugiej stronie jeziora jakiś człowiek siedział w kajaku. Poza tym ani żywej duszy.
Zdjęła fioletową koszulę firmową z logo Bamblegrillen, ściągnęła buty i spodnie.
Dwa wieczory temu kąpała się nago.
Jeszcze raz rozejrzała się wokół siebie. Zastanawiała się, czy znowu sobie na to pozwolić. Kajakarz odpływał coraz dalej. Ścieżką nikt nie szedł. Słyszała jedynie stłumione odgłosy autostrady.
Wyjęła ręcznik i położyła go tuż nad brzegiem jeziora, razem z szamponem, żeby po kąpieli łatwo było po nie sięgnąć. Szybko się rozebrała, ukryła bieliznę pod plecakiem i przygotowała się do skoku.
Czuła się wolna. Stała i napawała się tym uczuciem. Wkrótce skończy osiemnaście lat. Przez całe lato była sama w domu. Zarabiała własne pieniądze. Ale to nie wszystko. Nareszcie skończyła z Dannym.
Zrobiła jeszcze jeden mały krok w stronę krawędzi, wyciągnęła ramiona w górę i złączyła dłonie nad głową. Rozhuśtała się lekko i wskoczyła na główkę do wody. Zanurkowała kilka metrów z zamkniętymi oczami, zanim się wynurzyła.
Woda była jeszcze cieplejsza niż poprzedniego dnia. Długie włosy przykleiły jej się do twarzy. Odgarnęła je i spojrzała na ląd. Nadal nikogo.
Przepłynęła kawałek stylem grzbietowym, obróciła się i kontynuowała na brzuchu. Spokojnie i miarowo unosiła i opuszczała twarz pod powierzchnię wody. Odnalazła rytm.
Następnego dnia również szła do pracy, a potem miała dwa dni wolnego. Razem z Marią wybierały się autobusem do Langesund. Może wpuszczą nas do Tordenskiold?, pomyślała. Maria znała jednego z ochroniarzy.
Dwadzieścia metrów od brzegu zawróciła i popłynęła z powrotem. Znalazła oparcie dla stóp i chwiejąc się, podeszła po szampon.
Z drzewa rosnącego przy ścieżce zerwały się ptaki. Poza tym wciąż panowała cisza.
Nalała szampon na dłoń i zaczęła wmasowywać go we włosy. Butelka unosiła się na wodzie tuż koło jej stóp. Potem umyła szamponem resztę ciała, nie spuszczając oczu ze ścieżki. Odpłynęła kawałek od brzegu, zanurkowała, opłukała się, szybko wytarła całe ciało ręcznikiem i włożyła ubranie.
W samą porę, bo chwilę później usłyszała, że ktoś nadchodzi.
Wisting obudził się jak zwykle tuż przed czwartą. Spuścił nogi z łóżka, wstał i ruszył w półśnie do toalety. Nie zapalił światła, żeby szybciej zasnąć, kiedy już się załatwi.
Zaspany umysł wrócił do sprawy z 1999 roku. Męczyło go to przez cały poprzedni dzień, utrudniając zasypianie. Wciąż miał mętlik w głowie.
Sprawa 12-1569/99.
W Internecie nie znalazł zbyt wiele na temat starej sprawy zabójstwa, tylko tyle, że została rozwiązana. Nie wydawała się skomplikowana. Mordercę ujęto już po trzech dniach. Sąd skazał go na siedemnaście lat pozbawienia wolności, ale sprawca został zwolniony warunkowo po piętnastu latach.
Cienka, słaba strużka spłynęła na dno sedesu.
Najbardziej zastanawiał go list. Ktoś chciał zwrócić jego uwagę na starą sprawę. I osiągnął cel. Pytanie – po co?
Wyszedł z łazienki. Czuł, że i tak szybko nie zaśnie. Zamiast do łóżka poszedł do kuchni i nalał wody do szklanki.
List i koperta wciąż leżały na blacie. Podniósł torebkę z kartką i spojrzał na nią pod światło. Prowadził już sprawy, w których odcisk tego, co było napisane na poprzedniej kartce z tego samego notesu, pozwolił zidentyfikować nadawcę, ale na kartce, którą trzymał w dłoni, nic się nie odcisnęło. Sam papier można było poddać analizie, by spróbować ustalić producenta i punkty sprzedaży, ale nikt nie przeznaczyłby na to sił ani środków. Poza tym produkcja papieru odbywała się na skalę masową. Prawdopodobnie we własnym gabinecie miał kartki i koperty tego samego rodzaju.
Czasem na papierze można było również znaleźć mikroskopijne ślady, dzięki którym dałoby się ustalić, jakiego typu drukarki użyto. Jednak ta kartka nie przeszła przez żadną drukarkę. Ktoś umieścił na niej napis odręcznie, chociaż była w tym jakaś sztywność, której nie umiał sprecyzować.
Odłożył torebkę i uruchomił iPada. Pijąc wodę, sprawdził, co piszą największe gazety, ale nie znalazł nic ciekawego. Według „VG” najważniejszą informacją, którą należało przekazać czytelnikom z samego rana, był raport dotyczący nawyków żywieniowych. Mimo to stał i wpatrywał się w świecący ekran. Przyszła mu do głowy pewna myśl. Możliwość, którą chciał przetestować, zanim znów położy się spać.
Zabrał iPada oraz torebki z kopertą i kartką do pokoju, w którym urządził swój gabinet. W jednej z szuflad trzymał koperty, w innej – długopisy, flamastry i ołówki. Wybrał czarny pisak i włożył iPada do koperty. Ekran świecił przez papier, dzięki czemu nadal można było odczytać nagłówek artykułu. Odrysował go pisakiem. „Konsumpcję mięsa należy zredukować o połowę”.
Gdy wyjął tablet z koperty, litery nagłówka wyglądały tak, jakby były wydrukowane.
Właśnie tak mógł zrobić nadawca listu: użyć ekranu, by zapewnić sobie pismo pozbawione charakterystycznych cech.
Zostawił wynik eksperymentu na biurku i wrócił do sypialni. Okno było uchylone. Odsunął zasłonę i wyjrzał na dwór. Parę owadów krążyło wokół latarni rzucającej światło na skrzynkę pocztową.
Na tym jednym liście się nie skończy, pomyślał. Przyjdą następne.
Trzeci raz próbowała się dodzwonić, ale Tone nie odbierała. Oda Vaterland odłożyła słuchawkę. Jej niepokój narastał. Czuła, że coś jest nie tak. I nie dawało jej to spokoju.
Tone była w domu sama prawie od trzech tygodni. Codziennie rozmawiały przez telefon. Umówiły się, że Tone będzie do niej dzwoniła każdego wieczora, po powrocie z pracy. Ale poprzedniego dnia nie zadzwoniła.
Już raz jej się to zdarzyło. Była u Marii, oglądały film wideo. Wróciła do domu bardzo późno i nie zadzwoniła, żeby ich nie budzić. Ale następnego ranka odebrała telefon. Aparat stał w korytarzu, naprzeciwko jej sypialni. Bez względu na to, jak bardzo była zmęczona, usłyszałaby dzwonek.
Oda przeniosła wzrok na męża. To był jego pomysł, żeby wybrali się do Beisfjord, sami, bez Tone.
– Nie odbiera – powiedziała. – Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Marii.
Arne skinął głową i przełknął resztę kanapki.
Odebrała matka Marii. Oda wyjaśniła, o co chodzi, i Maria została przywołana do telefonu.
– Rozmawiałaś z Tone? – spytała Oda.
– Wczoraj. W tym tygodniu ma popołudnia.
Zegar na ścianie za plecami Arnego pokazywał, że zbliża się wpół do dwunastej. Córka zaczynała pracę za dwie i pół godziny.
– Nie mogę się z nią skontaktować.
– Kiedy ją spotkam, przekażę jej, że pani dzwoniła.
Oda zawahała się.
– Myślisz, że może być u Danny’ego? – spytała.
– Nie. To już koniec – stwierdziła kategorycznie Maria.
Oda ucieszyła się. Nigdy nie lubiła Danny’ego Momraka. Z ulgą przyjęła wiadomość, że córka definitywnie z nim zerwała. Jednocześnie poczuła ucisk w żołądku. To, że Tone była teraz z nim, wydawało jej się jedynym logicznym wytłumaczeniem.
– Nie wiesz, czy spotykała się z kimś innym? – spytała.
– Nie na poważnie – odparła przyjaciółka córki. – Tak mi się przynajmniej wydaje.
– Cóż, bardzo ci dziękuję.
Zakończyła rozmowę. Arne wstał.
– Myślisz, że powinnam zadzwonić do Danny’ego? – spytała, ale zaraz wpadła na inny pomysł: – Zadzwonię do Erny i Torfinna.
Arne przytaknął.
Erna i Torfinn byli sąsiadami. Oboje na emeryturze. Opiekowali się Tone, gdy była mała. Oda znała ich numer na pamięć.
Telefon odebrał Torfinn.
– Czy coś się stało? – zaniepokoił się. – Wracacie w przyszłym tygodniu, dobrze pamiętam?
– Tak – odparła. Nie bardzo wiedziała, jak przejść do właściwego tematu. – Zastanawiam się tylko, czy nie zepsuł nam się telefon stacjonarny – wymyśliła na poczekaniu. – Tone nie odbiera. Może źle odłożyła słuchawkę?
– Rozumiem – mruknął sąsiad. – Mogę pójść sprawdzić.
– Wiesz, gdzie leży klucz? Gdyby Tone ci nie otworzyła.
Klucz był schowany pod dachem wiaty na samochód. Kiedy wyjeżdżali na północ razem z córką, Erna i Torfinn doglądali ich domu. Odbierali pocztę i podlewali kwiaty.
– Jaki jest do was numer? – spytał. – Oddzwonię, jak wrócę.
Miała kłopot z podyktowaniem cyfr we właściwej kolejności. Arne musiał jej pomóc. Rozłączyła się.
Czekali w milczeniu. Oda sprzątnęła ze stołu. Arne stał przy oknie i zdrapywał zaschniętą farbę z paznokci. Dom w Beisfjord był jego domem rodzinnym. Zastanawiali się nad sprzedażą, ale nic z tego nie wyszło. Być może dlatego, że nie było zbyt wielu chętnych, by go kupić.
Minęło dziesięć minut. Zadzwonił telefon i oboje zamarli.
To był Torfinn.
– Telefon działa – oznajmił.
– Czy Tone jest w domu? – spytała Oda.
– Nie.
Arne odwrócił się plecami do okna.
– Spytaj o rower – podpowiedział.
– Czy jest tam jej rower? – spytała. – Tone zwykle zostawia go tuż przed wejściem.
– Nie ma roweru – odrzekł Torfinn.
– Kiedy ostatnio ją widziałeś?
Sąsiad chrząknął do słuchawki.
– Muszę zapytać Ernę.
Słyszała, jak dyskutowali z żoną i doszli do wniosku, że nie widzieli Tone od dwóch dni.
– Ostatni raz widzieliśmy ją w niedzielę – relacjonował Torfinn. – Ale będziemy jej wypatrywać. Jak tylko się pojawi, poproszę, żeby do was zadzwoniła.
Oda podziękowała i zakończyła rozmowę. Udało jej się zapanować nad głosem, ale nie nad drżeniem ręki, w której trzymała telefon.
Z nerwów nie umiała odłożyć słuchawki na miejsce. Poczuła się całkowicie bezradna. Byli tak daleko od domu. Dotarcie do Beisfjord zajęło im dwa dni. Nawet bez zatrzymywania się na nocleg potrzebowali doby, żeby znaleźć się z powrotem w domu.
– Masz numer do baru? – spytał Arne. – Może zamieniła się z kimś na dyżury?
Oczywiście, istniała taka możliwość. To by wiele tłumaczyło. Może poprzedniego wieczoru Tone położyła się wcześnie spać, żeby nie zaspać na ranną zmianę?
Drżącymi palcami odszukała właściwą stronę w książce adresowej. Gdy znalazła numer, podała książkę mężowi.
– Ty zadzwoń – poprosiła.
Arne wziął do ręki telefon i wybrał numer. Przedstawił się i zapytał o Tone. Odpowiedź była krótka.
– Rozumiem – powiedział. – Ale była w pracy wczoraj wieczorem?
Oda zrozumiała, jak potoczyła się ta rozmowa. Usiadła na krześle.
– Zadzwoń do Danny’ego – szepnęła, gdy mąż odłożył słuchawkę. – Możliwe, że…
Widziała, że nie miał na to ochoty.
– Masz numer?
Podyktowała mu.
Długo nikt nie odbierał.
Danny mieszkał z matką. Jego rodzice nigdy się nie pobrali, a tuż po jego narodzinach ojciec wyprowadził się z domu. Danny był o rok starszy od Tone. Tworzyli ładną parę, ale on nie był dla niej dobry. Po gimnazjum przez dwa lata chodził do technikum mechanicznego. Pracował dorywczo w warsztacie swojego wujka. Oda słyszała historie o imprezach i bójkach. I o haszyszu. Wiedziała, że Danny został przyłapany na kradzieży w centrum handlowym. Na szczęście nie na jej zmianie, ale i tak Oda poczuła się nieswojo, gdy Tone po raz pierwszy przyprowadziła go do domu. Zachowywał się uprzejmie, ale trudno prowadziło się z nim rozmowę.
– Czy Danny jest w domu? – usłyszała pytanie Arnego.
Padła krótka odpowiedź. To musiała być matka. Oda zrozumiała, że Danny jeszcze spał.
– Nie możemy skontaktować się z córką – wyjaśnił Arne.
Kobieta po drugiej stronie coś odpowiedziała.
– Wiem – odrzekł Arne. – Zastanawiałem się tylko, czy Danny nie wie, gdzie ona może być.
Oda wstała i podeszła bliżej.
– Pójdzie go zapytać – powiedział Arne do żony.
Chwilę później matka Danny’ego była z powrotem. Oda stała dość blisko, by przysłuchiwać się rozmowie.
– Nie widział jej od weekendu – powiedziała pani Momrak. – Przykro mi.
Rozłączyła się.
– Tone czasem kąpie się w jeziorze – rzekła Oda. – W drodze z pracy do domu. Sama.
Ta myśl długo ją dręczyła, paliła jak rozżarzony węgiel.
– Może coś jej się stało – dokończyła. – Może miała wypadek.
– Zaczekamy do drugiej – postanowił Arne. – Jeśli nie pojawi się w pracy, zawiadomimy policję.
Gdy Wisting wyjeżdżał z domu, jeszcze nie doręczono poczty. Na wszelki wypadek sprawdził wcześniej skrzynkę pocztową Line, ale ta również była pusta.
Zjechał szybko do Stavern, minął miasteczko i ruszył w stronę Larviku. Po drodze minęły go dwa pojazdy straży pożarnej. Na sygnale. Pierwszy jechał samochód operacyjny, a za nim drugi – ciężki, ratowniczo-gaśniczy. Wisting zatrzymał się na chwilę na poboczu, żeby zrobić im miejsce. Strażacy jadący w pierwszym wozie przygotowywali się do opuszczenia pojazdu. Zapinali kurtki i kaski. Wisting rzucił okiem w lusterko, ale nigdzie nie dostrzegł dymu.
Na dziedzińcu komendy było dużo wolnych miejsc parkingowych. Stanął jak najbliżej wejścia dla pracowników i wszedł do budynku.
W piwnicy przywitał się z kilkoma policjantami, którzy zastępowali kolegów przebywających na urlopach. Nie pamiętał ich imion. Na wyższych piętrach panowała cisza. Nic nie wskazywało na to, by nastąpił przełom w sprawie.
Zatrzymał się w drzwiach pokoju Bjørg Karin i rzucił krótkie „cześć”.
– Przyszły twoje akta – oznajmiła. – Leżą u ciebie na biurku.
Skinęła głową w stronę jego gabinetu.
– W dzbanku mam świeżą kawę – dodała.
Podziękował i uśmiechnął się.
– Przyniosę kubek – odrzekł.
Gdy wrócił, nalała mu kawy.
– Co słychać? – spytał.
– Radzimy sobie – zapewniła go. – Christine Thiis jest na zwolnieniu lekarskim. Wczoraj też jej nie było, więc jesteśmy bez policyjnego prawnika.
Wisting stał, sącząc kawę.
– Coś poważnego?
– Nie wydaje mi się. Była u lekarza, który zalecił jej kilka dni odpoczynku. Hammer jest na spotkaniu w Drammen. Jeśli chciałeś z nim porozmawiać.
– Przyjechałem, żeby przejrzeć akta tamtej starej sprawy – odparł.
Usiadła i rzuciła okiem na ekran.
– Wiesz, gdzie się pali? – spytał.
– W domu Kleiserów – odpowiedziała.
– Znowu? – zdziwił się.
Otworzyła dziennik centrali operacyjnej.
– Dwadzieścia minut temu przyjęto zgłoszenie o pożarze – wyjaśniła. – Ogień długo musiał się tlić.
Pożar domu Antonii Kleiser był ostatnią sprawą, którą zajmował się przed urlopem. Technicy przypuszczali, że przyczyną pożaru była stara instalacja elektryczna, ale ekspertyza nie była jeszcze gotowa. Pożar wybuchł w nocy. Antonia Kleiser była wdową i miała osiemdziesiąt dwa lata. Znaleziono ją martwą na podłodze obok łóżka.
Komisarz podziękował za kawę i udał się do swojego gabinetu. Na biurku panował taki sam porządek jak w dniu, w którym poszedł na urlop, nie licząc dużego pudła archiwizacyjnego stojącego na środku blatu.
Zdjął wieko i wyciągnął zawartość. Sześć teczek w zielonych okładkach połączonych zmurszałymi gumkami. Na każdej teczce widniało nazwisko oskarżonego zapisane drukowanymi literami, a następnie oba imiona. MOMRAK, Dan Vidar.
Teczki były ponumerowane cyframi rzymskimi od jednego do pięciu.
Teczka numer dwa zawierała informacje dotyczące ofiary, włącznie z „Zawiadomieniem o zaginięciu osoby” – formularzem, który spowodował wszczęcie poszukiwań.
W teczce numer trzy znajdowały się ekspertyzy techniczne, w teczce numer cztery – zeznania świadków, a w ostatniej – wszystko, co miało związek z oskarżonym.
Teczka oznaczona numerem jeden mieściła różne dokumenty potwierdzające przeprowadzone czynności. Za każdym razem, gdy sprawa była przekazywana dalej w systemie, sporządzano stosowną adnotację. Najpierw od policyjnego prawnika, który przesłał sprawę do sądu rejonowego z wnioskiem o aresztowanie, następnie z odpowiedzią i postanowieniem o tymczasowym aresztowaniu. Później dokumentacja trafiała do prokuratora z projektem aktu oskarżenia. To była zwykle najciekawsza część. Jasne i czytelne podsumowanie dające szybki wgląd w sprawę.
W tej teczce leżały również odpisy wyroków wydanych przez sąd rejonowy, a następnie przez sąd okręgowy, ponieważ wyrok pierwszej instancji został zaskarżony. Wisting otworzył dokument na ostatniej stronie, żeby przeczytać uzasadnienie wyroku i poznać wymiar kary.
„Oskarżony kierował się silnym pragnieniem zemsty i obecnie nie wykazuje skruchy. Czyn, którego się dopuścił, jawi się jako wyjątkowo samolubny i dokonany z niepohamowaną agresją. Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonego i nie dopatrzył się żadnych okoliczności łagodzących. Prokurator zażądał dla oskarżonego kary 17 lat pozbawienia wolności z zaliczeniem na jej poczet 168 dni tymczasowego aresztowania. Sąd przychylił się do wniosku prokuratora”.
Wisting spodziewał się, że anonimowy nadawca listu będzie chciał skierować jego uwagę na niewyjaśnioną sprawę, albo przynajmniej na taką, która budzi wątpliwości co do winy oskarżonego, natomiast ten wyrok wydawał się słuszny i sprawiedliwy.
Wyrok siedemnastu lat więzienia oraz adnotacja o zwolnieniu warunkowym po piętnastu latach oznaczały, że Dan Vidar Momrak wyszedł już na wolność. Dzięki bazie danych można było ustalić, gdzie obecnie przebywał i czym się zajmował.
Komisarz wybudził ekran komputera. Kątem oka zauważył, że ktoś stanął w drzwiach. Odwrócił się i uśmiechnął do Maren Dokken.
– Już po urlopie? – spytała.
– Nie, wpadłem tylko na chwilę.
Dokken przeniesiono z wydziału patrolowo-interwencyjnego po tym, jak została poważnie ranna w wyniku eksplozji. Miała bliznę na lewym policzku ciągnącą się aż do ucha, którą ukrywała pod rozpuszczonymi włosami. Najbardziej ucierpiało jej lewe ramię, które po wypadku nie odzyskało pełnej ruchomości. Jako że Dokken nie mogła już teraz wykonywać pracy operacyjnej, została skierowana do wydziału dochodzeniowo-śledczego. Było to konieczne posunięcie kadrowe, ale ostatecznie policjantka okazała się dla nich cennym nabytkiem, ponieważ w wyniku zmian organizacyjnych brakowało im ludzi do pracy. Poza tym była zdolna. Przez ponad trzydzieści lat Wisting współpracował z jej dziadkiem, po którym Dokken najwyraźniej odziedziczyła cierpliwość, skrupulatność oraz umiejętność analizowania skomplikowanych, wielowątkowych spraw, dostrzegania szczegółów i powiązań.
– Sprawa zaginięcia? – spytał, wskazując głową papiery, które trzymała przed sobą.
Przytaknęła.
– Teraz wszyscy nad tym pracują.
– Kogo typujecie?
– Jej męża.
– Macie coś?
– Nic konkretnego, ale coś się nie zgadza.
Odchylił się do tyłu, dając znać, że chętnie dowie się czegoś więcej.
– Facet składał zeznania trzy razy – zaczęła. – Najpierw przed policjantami, którzy pojechali do niego do domu, gdy zgłosił zaginięcie żony, a potem dwa razy był przesłuchiwany u nas. Za każdym razem mówił dokładnie to samo.
Wisting przekrzywił głowę. Zwykle pierwszą oznaką winy podejrzanego było to, że zaczynał zmieniać zeznania.
– Słowo w słowo – wyjaśniła Dokken. – Opowiadając kilka razy tę samą historię, zwykle nieco ją zmieniamy. Niektóre szczegóły pomijamy, a w ich miejsce pojawiają się inne. Trochę inaczej formułujemy myśli, używamy innych przymiotników lub pojęć. „Około dziesiątej” zamienia się w „w okolicach dziesiątej”. Chodzi o takie drobiazgi. Natomiast Erik Roll kurczowo trzyma się tej samej wersji, jakby nauczył się jej na pamięć.
O tak, coś o tym wiedział, wielokrotne powtarzanie zmyślonej historii było trudne. Kłamca skupiał się zwykle na tym, by za każdym razem podać taki sam przebieg wydarzeń. W ten sposób śledczy nie mieli podstaw, by zakwestionować zeznania. Ale przedstawienie nieprawdziwej historii w wiarygodny sposób wymagało niemałych umiejętności aktorskich.
– Czego dotyczy nieścisłość? – spytał, nawiązując do tego, co wyczytał z gazet. – Tego, o co się pokłócili?
– Pokłócili się o pieniądze. Zaczęło się od sprzeczki o to, kto ma zapłacić za pub, a skończyło na potężnej awanturze o domowe finanse. Podobno krucho u nich z kasą.
Dwa częste motywy: pieniądze i zazdrość.
W głębi korytarza rozległ się dzwonek telefonu.
– To mój – powiedziała i wyszła.
Wisting skupił się na stosie dokumentów, które miał przed sobą. Sięgnął po pierwszy z nich. „Zawiadomienie o zaginięciu osoby”. Zawsze ciekawiło go, od czego dana sprawa się zaczęła.
Dokument sporządziła posterunkowa Kathe Ulstrup. Nigdy o niej nie słyszał. Samo zawiadomienie było krótkie. O zaginięciu poinformowała telefonicznie matka Tone Vaterland. Z tego, co udało jej się ustalić, ostatni raz córka była widziana dzień wcześniej o godzinie 20:30, gdy wychodziła z pracy. Od tamtej chwili do zgłoszenia zaginięcia minęło siedemnaście godzin.
Pierwsze przesłuchania potwierdziły, że dziewczyna musiała zaginąć w drodze z baru, w którym pracowała latem, do domu na Damstien. Trasa liczyła trzy kilometry. Koledzy z pracy zeznali, że Tone wyszła z baru tak jak zwykle, ale żaden z sąsiadów nie widział, jak wracała do domu.
Wyglądało na to, że początkowo śledczy uznali za najbardziej prawdopodobną hipotezę o utonięciu dziewczyny. Szybko ustalono, że w drodze do domu Tone Vaterland lubiła zatrzymywać się nad jeziorem, żeby się wykąpać. Na brzegu niczego nie znaleziono, ani jej ubrań, ani plecaka, ani roweru. Mimo to wszczęto poszukiwania. Dwa dni później znaleziono ciało i szybko okazało się, że doszło do zabójstwa.
Wistingowi trudno było skupić się na czytaniu. Coś nie dawało mu spokoju. Wzrok błądził w stronę okna. W głąb fiordu wpływał wielki żaglowiec.
Odsunął fotel od biurka, wstał i poszedł do Bjørg Karin.
– Ugasili pożar? – spytał.
Sprawdziła na ekranie.
– Straż pożarna kontroluje sytuację. Nic więcej nie napisali – odparła.
Skinął głową w podziękowaniu i wrócił do gabinetu. Zamknął teczkę, którą przed chwilą przeglądał, założył gumkę i odłożył akta do pudła archiwizacyjnego. Zabrał pudło i wyszedł.
Z oddali zobaczył dym. Cienką białą smugę przypominającą kursor na jasnoniebieskim niebie. Wznosiła się pionowo i powoli rozpuszczała w nieruchomym powietrzu. Gdy paliło się pierwszy raz, widział dym z okna własnego domu. Był gruby i ciemny. Zgłoszenie przyjęto tuż przed godziną szóstą rano. Gdy Wisting wstał i podszedł do okna, pożar trwał już godzinę.
Zaledwie dwa tygodnie wcześniej jechał starą żwirową drogą. Gdy żyła Ingrid, od czasu do czasu chodzili tamtędy na spacer, obok domu Kleiserów. W pobliżu znajdowało się niewielkie stare gospodarstwo z zielarnią, które prowadziło również sprzedaż własnych produktów. Ingrid chętnie kupowała tam herbatę, mieszanki przypraw i ocet ziołowy.
Sam dom Kleiserów był starą, piętrową, drewnianą willą z werandami, wykuszami i dużym ogrodem. Posiadłość leżała na terenach leśnych, które od pokoleń należały do rodziny Kleiserów. Gdy Antonia i Georg zbudowali willę, wokół było pusto. W latach dziewięćdziesiątych deweloper przekonał bezdzietną parę do podziału i sprzedaży części działki. Na dużym obszarze ich dawnej posiadłości powstało osiedle domów jednorodzinnych, ale dostęp do starej willi nadal był utrudniony.
Gdy Wisting przybył na miejsce, na placu przed domem stały grupki gapiów z sąsiedztwa. Zatrzymał się za oznakowanym radiowozem i wysiadł z auta. Po pierwszym pożarze została zaledwie połowa budynku. Wyglądało na to, że drugi pożar pochłonie resztę. Dach już runął. Tylko południowa ściana wciąż opierała się językom ognia.
Gdy Wisting był tu ostatnim razem, wokół domu postawiono barierki, żeby odgrodzić teren pogorzeliska. Teraz barierki leżały porozrzucane razem ze strzępami taśm policyjnych.
Płomienie ciągle szalały. Zastępy straży pożarnej nie robiły nic, by je ugasić.
Komisarz podszedł do dowodzącego akcją, żeby zorientować się w sytuacji.
– Gdy dotarliśmy na miejsce, ogień rozgorzał już na dobre – wyjaśnił strażak. – Poprzednim razem próbowaliśmy ratować, co się dało. Teraz przeprowadzamy pożar kontrolowany.
– Pierwszy pożar wybuchł tydzień temu – zauważył Wisting. – Czy ogień mógł przez cały czas gdzieś się tlić?
– Najprawdopodobniej tak właśnie było.
Ostatnia ściana powoli zapadała się do wewnątrz. Płonące drewno zatrzeszczało, po czym rozległ się huk i w górę gwałtownie wzbiły się kłęby czarnego dymu. Gorące powietrze wystrzeliło iskry wysoko w niebo.
Wisting przejechał ręką po włosach.
– Chcę, żebyście ugasili pożar – powiedział. – Jak najszybciej.
Dowódca straży spojrzał na niego.
– To zostało uzgodnione z waszą centralą operacyjną – powiedział i skinął głową na dwóch umundurowanych policjantów wysłanych na miejsce zdarzenia. – Technicy skończyli oględziny. To była usterka elektryczna. To, co zostało, nie ma już żadnej wartości. Towarzystwo ubezpieczeniowe nie będzie miało zastrzeżeń, że pozwoliliśmy, by dom doszczętnie spłonął. Wręcz przeciwnie.
– Kierują mną inne względy – odparł Wisting i wyjął z kieszeni komórkę, by niczego więcej nie tłumaczyć.
Strażak posłał mu pytające spojrzenie, lecz mimo to przywołał kolegę i wydał nowe rozkazy. Generator na wozie gaśniczym zmienił prędkość. Załogi wozów chwyciły węże strażackie i skierowały strumienie wody na płomienie. Drewno syczało i trzeszczało. Powietrze wypełniła szara para wodna.
Wisting odszedł nieco na bok i przyłożył telefon do ucha.
Po drugiej stronie odezwała się Dokken.
– Jestem na terenie posiadłości Kleiserów – zaczął.
– Słyszałam, że znowu wybuchł tam pożar – odparła.
– Jak daleko jest stąd do domu Agnete Roll?
Cisza.
– Myślisz, że ona może tam być? W domu Kleiserów? – spytała zaskoczona.
Wisting sam odpowiedział na swoje pytanie:
– Nie więcej niż pięćset, sześćset metrów, jeśli wybierasz drogę przez las.
– Ekipy przeszukały ten teren – przypomniała mu. – W każdym razie las. Dom też musieli przeszukać.
– Jak dokładnie?
– Tego nie wiem. Musiałabym zapytać tych, którzy byli na miejscu.
– Zresztą od tego czasu minęło wiele dni – zauważył. – Mogli ją tam przewieźć, gdy policja skończyła przeszukiwać okolicę.
Jeden z wozów strażackich podjechał bliżej. Uruchomiono armatkę wodną umieszczoną na dachu pojazdu. Woda lała się szerokim strumieniem.
– Prawdopodobnie w ciągu godziny pożar zostanie całkowicie ugaszony – mówił dalej. – Wieczorem będziesz mogła dokonać oględzin pogorzeliska.
Dokken wyraźnie się wahała. Żałował, że zamiast do niej nie zadzwonił do Hammera. Dokken była niedoświadczona i bardziej przywykła do wykonywania rozkazów niż do podejmowania decyzji.
– Patrol, który jest tu na miejscu, zabezpieczy teren, jak tylko straż pożarna zakończy czynności – powiedział. – Potem wy to przejmiecie.
– Zawiadomię techników – odparła.
Jej ton stał się bardziej zdecydowany.
Zakończyli rozmowę.
Wisting okrążył palący się dom poza linią wyznaczoną przez barierki odgradzające teren. Trawnik się rozrastał, a ogród mocno kontrastował z domem trawionym przez ogień. Bujny, zadbany, ze ścieżkami i kamiennymi rzeźbami.
Za czarnym ogrodzeniem z kutego żelaza rozciągał się las. Brama była w połowie otwarta. Komisarz pchnął ją czubkiem buta. Zawiasy wydały ochrypły dźwięk. Po drugiej stronie zarośnięta ścieżka prowadziła w głąb lasu. Przez moment rozważał, czy nią nie pójść, ale odrzucił ten pomysł i wrócił do samochodu.
– Szukają zwłok – powiedział Fredrik. – Tej zmarłej laski – dodał, żeby mieć pewność, że rozumieją, o kogo chodzi.
Wisieli nad kierownicą, przyglądając się ekipie poszukiwawczej idącej tyralierą po drugiej stronie drogi. Część osób trzymała kijki, część – walkie-talkie. Ktoś prowadził psa. Łącznie około setki osób w czerwonych kombinezonach. Szpaler ciągnął się od rowu i znikał w głębi lasu.
– Tam jej nie znajdą – skomentowała Ida. – Dziewczyna utonęła.
– W jeziorze też szukali – powiedział Fredrik. – Przysłali nurków. Ale jej nie znaleźli.
Tuż obok zadudniła ciężarówka, wzbijając z jezdni tumany kurzu. Pęd powietrza szarpnął ich ubraniami.
– Mama ją znała – oznajmił Stian, gdy samochód się oddalił. – Uczyła ją.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
Wtedy Fredrik zaproponował, żeby sami jej poszukali.
– Niby gdzie? – spytała Ida.
Fredrik wsiadł na rower.
– Na Gamleveien – odparł i zaczął pedałować w przeciwnym kierunku do tego, w którym przesuwali się ochotnicy z Czerwonego Krzyża.
Ponad dwadzieścia lat temu powstała nowa autostrada, ale blisko trzystumetrowy odcinek starej krętej drogi wciąż był przejezdny, chociaż prowadził donikąd. Po prostu nagle kończył się w rowie. Wiele razy jeździli tam na rowerach.
Chwasty przeciskały się przez szpary i dziury w szarym asfalcie. Z obu stron drogę zarastały krzewy i drzewa. Gdzieniegdzie gałęzie łączyły się, tworząc dach, dzięki czemu miało się wrażenie jazdy zielonym tunelem.
Uzgodnili, że Fredrik i Ida będą szukać po prawej stronie drogi, a Stian po lewej. Musieli jechać ostrożnie, ponieważ w wielu miejscach leżały okruchy szkła z rozbitych butelek.
Kiedyś Fredrik i Stian spotkali na Gamleveien grupę nastolatków, którzy wypisywali sprayem jakieś hasła na asfalcie, a innym razem widzieli parę obściskującą się w samochodzie. Ale najczęściej nie było tam żywej duszy.
W połowie Gamleveien stał dawny garaż Pettersena. Stary szary budynek z dwiema bramami garażowymi. Olaf Pettersen mieszkał dwa domy za Fredrikiem. Teraz był na emeryturze, ale wcześniej prowadził firmę transportową. Gdy zbudowano nową drogę, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad przyznała mu nową działkę i mężczyzna postawił na niej nowy, większy garaż. Ale starego nie rozebrał.
Ściany były wykrzywione, większość szyb w oknach wybita, a całą resztę pokrywały kurz i ptasie odchody.
Fredrik zsiadł z roweru.
– Może leży w środku? – zastanawiał się na głos.
Promienie słońca padały ukośnie przez korony drzew, tworząc wzory na szarym murze. Zza lasu dolatywał szum autostrady.
– Może – przytaknął Stian. – Tam może być niebezpiecznie.
Kilka razy zaglądali do środka, wszyscy troje, ale to było dawno temu. Za pierwszym razem Stian nadepnął na przegniłe deski i o mało nie wpadł do dziury z wodą, która okazała się kanałem samochodowym.
Ida zsiadła z roweru i okrążyła budynek. Po drugiej stronie znajdowało się okno z wybitą szybą, którą zastąpiono kawałkiem dykty. Płyta była przymocowana tylko u góry. Wystarczyło odsunąć ją od ściany, by powstał otwór, przez który bez problemu można było przecisnąć się do środka. Na ziemi pod oknem leżało kilka murowanych bloków, po których dało się wejść na górę, prawie jak po schodach.
Obok okna były metalowe drzwi. Zawsze zamknięte na klucz. Fredrik nacisnął klamkę. Tym razem były otwarte.
– Ktoś tu był – powiedział cicho.
Otworzył drzwi na oścież. Światło, które wpadło do środka, utworzyło kwadrat na popękanym cemencie.
Fredrik odgonił natrętną muchę. To on stał najbliżej i to on musiał wejść pierwszy.
Wewnątrz było zimno. Wilgotne, ciężkie powietrze i obrzydliwa woń stęchlizny.
Pomieszczenie było prawie puste. Przy ścianie stał stół warsztatowy, a w rogu, jedna na drugiej, leżały stare opony.
Fredrik spojrzał w górę. W suficie było dużo dziur. Z belki podsufitowej zwisały jakieś łańcuchy.
Na tyłach garażu znajdował się pokój, w którym Pettersen prowadził księgowość. Biurko nadal tam stało.
Odgłos ich kroków odbijał się echem od ścian. Podeszli do biurka, na którym leżało kilka ogarków świec. Na podłodze walały się butelki po piwie.
Stian chciał wyjść na zewnątrz.
– Nie ma jej tu – powiedział i ruszył w stronę drzwi.
– Musimy sprawdzić kanał samochodowy – stwierdził Fredrik.
Zebrali się wokół kanału. Kilka desek wciąż leżało na swoim miejscu. Sam kanał był niemal po brzegi wypełniony wodą.
Fredrik podniósł z ziemi małą bryłkę cementu, która oderwała się od podłogi, i cisnął ją w ciemną wodę. Bryłka zniknęła z pluskiem pod powierzchnią.
– Znajdźcie jakiś patyk! – zawołał.
Ida wyszła na dwór i po chwili wróciła z gałązką.
– Ta jest za mała – skwitował.
Wyszedł na zewnątrz. Ida i Stian ruszyli za nim. Złamał niewielką brzozę, poobrywał jej gałęzie i zabrał do środka sam pień. Patrzyli, jak zanurza go w kanale samochodowym, a potem przesuwa w obie strony, szorując nim po dnie.
– Coś tu jest – oznajmił.
Pieńkiem przesunął to, co znalazł, do krawędzi kanału, ale zgubił znalezisko, zanim udało mu się wyciągnąć je na powierzchnię.
– Musisz to ode mnie odebrać – powiedział do przyjaciela, szykując się do kolejnej próby.
Stian położył się płasko na brudnej podłodze. Pieniek ugiął się pod ciężarem tego, o co zahaczył. W końcu z wody coś się wyłoniło i Stian chwycił to z całej siły.
To była stara puchowa kurtka. Chłopak rzucił ją na ziemię.
– Długo tam leżała – stwierdziła Ida.
Fredrik jeszcze raz użył pieńka. Mieszał wodę, ale niczego więcej nie znalazł. W końcu wrzucił pień do kanału i rzekł:
– Spadamy stąd.
Wskoczyli na rowery. Nagle rozległ się dźwięk helikoptera i wszyscy troje spojrzeli w górę. Nie widzieli go przez gęste drzewa, ale słyszeli, że nadlatuje. Łopaty wirnika przecinające gorące powietrze.
– Ściągnęli policyjny śmigłowiec – skwitował Stian.
Odgłos przybierał na sile i po chwili helikopter przeleciał na małej wysokości, tuż nad ich głowami. Fredrik ruszył w tym samym kierunku. Uniósł ramę roweru i przez kilka metrów jechał na tylnym kole.
Ida pierwsza ją zobaczyła. Kierownicę roweru wystającą z rowu ciągnącego się wzdłuż drogi. Była prawie całkowicie ukryta pod gałęziami. Ida na pewno nie zwróciłaby na nią uwagi, gdyby nie promienie słońca, które się od niej odbijały.
Przywołała przyjaciół.
– To może być jej rower – stwierdził Stian.
Fredrik położył swój rower na asfalcie i podszedł bliżej, żeby przyjrzeć się znalezisku.
– To jest damka – powiedział.
Rower był zaplątany w gałęzie i chłopak musiał się trochę namęczyć, żeby go wyciągnąć.
– Wygląda jak wrak roweru.
Ida podeszła do niego i rozejrzała się dookoła, podczas gdy Fredrik mocował się z rowerem. W końcu udało mu się go uwolnić, ale ostatnie szarpnięcie było tak gwałtowne, że chłopak stracił równowagę i upadł. Gdy się podniósł, Ida szturchnęła go w bok i wskazała coś głową.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej