51,99 zł
Po kilku tygodniach ulewnego deszczu ziemia osuwa się na jedną z dzielnic mieszkaniowych w Larviku, grzebiąc dziesiątki domów. Wisting dołącza do akcji ratunkowej. Do wschodu słońca następnego dnia wszyscy mieszkańcy zostają policzeni i wiadomo, że osuwisko nie pochłonęło żadnych ofiar.
A jednak dwadzieścia cztery godziny później w masach piachu odnaleziono zwłoki. Koroner ustala czas zgonu na czterdzieści osiem godzin przed katastrofą. Okazuje się, że śledztwo w sprawie śmierci mężczyzny ma powiązania z kilkoma innymi toczącymi się sprawami, a Wisting zostaje zwerbowany do kierowania oddzielnym zespołem śledczym. Wkrótce jednak pojawiają się znaki wskazujące na to, że w grupie jest zdrajca…
Książki z serii o komisarzu Williamie Wistingu zostały przetłumaczone dotychczas na 30 języków. Za powieść „Vinterstengt” („Po sezonie”) otrzymał Nagrodę Norweskich Księgarzy. Jego powieść „Jakthundene” („Psy gończe”) została uhonorowana Nagrodą Rivertona i Szklanym Kluczem ( szw. Glasnyckeln ) – nagrodą literacka, która jest przyznawana corocznie pisarzom z krajów nordyckich za najlepszą powieść kryminalną.
"Horst stał się mistrzem w budowaniu i podtrzymywaniu napięcia – aż do ostatniej strony." Aftenposten
"Jørn Lier Horst jest bez dwóch zdań jednym z naszych najlepszych pisarzy kryminalnych. […] Fani Wistinga na pewno nie będą tą książką zawiedzeni." „Tvedestransdposten”, Norwegia
"Perełka, dzieło sztuki z gatunku policyjnych powieści kryminalnych. Fantastyczna historia dla nas wszystkich, którzy kochają śledztwa! Nie pamiętam, żebym czytał norweski kryminał z tak dobrze oddanym śledztwem, całkowicie skupiony na rozwiązaniu zagadki kryminalnej. […] Trzyma w napięciu do tego stopnia, że wręcz siedziałem na skraju krzesła i czytałem w każdej wolnej chwili. […] Jeśli kochasz prawdziwe kryminały - to jest Twój numer jeden!" Geir Tangen Book Blog, Norwegia
"Genialna książka – od początku do końca." - Varden
"Jørn Lier Horst pisze wiarygodne i wnikliwe społecznie kryminały – jest norweskim Henningiem Mankellem." – Hjorth i Rosenfeldt
"Jørn Lier Horst daje nam wyjątkowo dobrze napisany i porywający kawałek zbrodni, który wciąga czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. (…) Nic w tym dziwnego, że Horst znowu napisał znakomitą powieść kryminalną - rozpieszcza nas nimi od czasu swojego debiutu." – Nettavisen
"Dobrze napisana i niezwykle porywająca historia." – Tvedestrandsposten
"Trzeba oddać autorowi, że doskonale wie, jak stworzyć dobrą fabułę i jak powiązać ze sobą wszystkie sznurki. Łączy to z zawodową wiarygodnością. Łatwo zrozumieć, dlaczego seria o Williamie Wistingu sprzedaje się jak ciepłe bułeczki." – Verdens Gang
"Książka, od której się nie oderwiesz."- Moss Avis
Jørn Lier Horst (ur. 27.02.1970) to norweski pisarz i dramaturg; do września 2013 pracował jako szef wydziału śledczego Okręgu Policji Vestfold, obecnie jest pełnoetatowym pisarzem. Studiował kryminologię, filozofię i psychologię. Jest autorem przedstawień dla Teater Ibsen; serii kryminałów z komisarzem Williamem Wistingem w roli głównej, od dwóch lat ukazują się również jego powieści kryminalne w tzw. serii CLUE, przeznaczone dla młodszych czytelników. Wspólnie z Thomasem Engerem jest autorem bestsellrowej trylogii „Blix i Ramm na tropie zbrodni”, która ukazała się na rynku polskim nakładem Wydawnictwa Smak Słowa. Polecamy 2 sezony niezwykle emocjonującego serialu na podstawie książek Horsta "WISTING".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 377
Jorn Lier Horst
ZDRAJCA
Przekład z języka norweskiego:
Milena Skoczko-Nakielska
Sopot 2023
Tytuł oryginału:Forræderen
Copyright © 2022 Jørn Lier Horst
Published by agreement with Salomonsson Agency
All rights reserved
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa
Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko-Nakielska
This translation has been published with the financial support of NORLA
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Edytor: Anna Świtajska
Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz
Projekt graficzny książki: Piotr Geisler
Projekt okładki: Agnieszka Karmolińska
Druk: Drukarnia Abedik
Konwersja do EPUB/MOBI:
http://www.epubio.pl
https://www.facebook.com/epubio
ISBN: 978-83-66420-61-8
Smak Słowa
ul. Bohaterów Monte Cassino 6A
81-805 Sopot
tel. 507-030-045
Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa
www.smakslowa.pl
W serii o Williamie Wistingu ukazały się następujące tomy:
Gdy mrok zapada.(prequel)
Kluczowy świadek.Tom 1
Felicia zaginęła.Tom 2
Gdy morze cichnie.Tom 3
Jedna jedyna.Tom 4
Nocny człowiek.Tom 5
Szumowiny.Tom 6
Poza sezonem.Tom 7
Psy gończe.Tom 8
Jaskiniowiec.Tom 9
Ślepy trop.Tom 10
Kod Kathariny.Tom 11
Ukryty pokój.Tom 12
Zła wola.Tom 13
Sprawa 1569. Tom 14
Bez granic. Tom 15
Niebieskie światła pojawiły się w lusterku wstecznym tuż przed zjazdem z autostrady. William Wisting zdjął nogę z gazu. W mokrej od deszczu tylnej szybie kontury były niewyraźne. Pojazd jadący na sygnale był coraz bliżej. Wóz straży pożarnej. Kiedy przejeżdżał obok, fontanna wody uderzyła w bok policyjnego radiowozu.
Siedzący na miejscu pasażera Nils Hammer podniósł wzrok. Odchrząknął, ale nic nie powiedział.
Wóz straży pożarnej skręcił w kierunku Larviku. W oddali ukazał się kolejny pojazd uprzywilejowany. Wisting zatrzymał się, żeby go przepuścić.
To była kolejna jednostka straży pożarnej, za którą jechały dwie karetki pogotowia. Jesienne liście wirowały za nimi nad mokrym asfaltem.
Komisarz wyłączył radio i spojrzał na zegar na desce rozdzielczej. 23:42.
Hammer wyprostował się w fotelu, otworzył schowek i wyjął z niego przenośną policyjną radiostację.
Funkcjonariusz właśnie składał meldunek. Patrol Bravo został skierowany na południe.
– Przyjąłem – zatrzeszczała radiostacja.
Wisting i Hammer siedzieli w milczeniu, czekając na kolejne meldunki, z których mogliby wywnioskować, co się stało.
– Wypadek drogowy – stwierdził Hammer. – Poważny.
Komisarz spojrzał na drogę. Asfalt był mokry i czarny, a widoczność słaba, chociaż wycieraczki przedniej szyby poruszały się szybko i miarowo. Wkrótce niebieskie światła zniknęły im z oczu.
Widok samochodu jadącego na sygnale zawsze przyprawiał innych uczestników ruchu o szybsze bicie serca.
– To nie jest sprawa dla nas – dodał Hammer. – Lepiej zajmijmy się kradzieżą rowerów.
To było najpoważniejsze wykroczenie, do jakiego doszło, gdy śledczy brali udział w seminarium. Dwóch Rumunów zatrzymano z ciężarówką pełną kradzionych rowerów.
Hammer siedział z radiem w dłoni. Żaden z nich się nie odzywał. Wiedzieli doskonale, że jeśli patrole Bravo są wysyłane na południe, to prawdopodobnie wydarzyło się coś poważnego, co wymagało przeprowadzenia czynności dochodzeniowo-śledczych.
Kolejny pojazd uprzywilejowany zbliżał się do nich z dużą prędkością. Wisting zahamował i zjechał na pobocze. Podobnie postąpił kierowca jadącej z naprzeciwka taksówki. Chwilę później przemknął obok nich wóz dowodzenia straży pożarnej. Pęd powietrza spowodował, że radiowóz lekko się zakołysał.
– 9-8, 9-8, 9-8. Tu 1-1.
Komisarz rzucił okiem na Hammera i ruszył za strażą pożarną. 9-8 było wezwaniem zbiorowym dla wszystkich jednostek. Rzadko z niego korzystano.
– Otrzymaliśmy zgłoszenie, że w Møllebakken w Larviku lawina skalna porwała co najmniej cztery domy. Jednostka, która pierwsza znajdzie się na miejscu zdarzenia, ma się natychmiast zgłosić. Dostępne jednostki meldują się na kanale drugim. Odbiór.
Hammer zaklął i zmienił kanał.
– 1-1, tu cywilny patrol Fox – zameldował się i podał ich nazwiska. – Będziemy na miejscu za trzy minuty. Jedziemy za wozem dowodzenia straży pożarnej.
Wisting włączył niebieskie światła. Deszcz padający na przednią szybę przypominał kolorowe igły.
Møllebakken znajdowało się na terenie dzielnicy mieszkaniowej mniej więcej w połowie drogi między Larvikiem i Stavern. Domy wznosiły się na łagodnym zboczu nad fiordem. Wisting nie rozumiał, jak mogło tam dojść do tak dramatycznego w skutkach osuwiska.
Operator nadał im sygnał wywoławczy Fox 4-1.
– Dowodzący na miejscu zdarzenia jest na kanale piątym.
– Kanał piąty – powtórzył Hammer. I dodał: – Bez odbioru.
Zmienił kanał. Wszystkie służby ratunkowe składały meldunki. Pojawiły się wskazówki dotyczące bezpiecznego miejsca spotkania, opis krawędzi osuwiska, informacje o blokadach drogowych i stawianiu reflektorów.
– Hermod mieszka w Møllebakken – rzucił Hammer. – Nad samym fiordem.
– Ojciec Sissel? – upewnił się Wisting.
Hammer mlasnął, jakby musiał zwilżyć usta, by móc odpowiedzieć na pytanie.
– Byliśmy tam w niedzielę na obiedzie – przytaknął. – 7 października. Jej matka obchodziła siedemdziesiąte urodziny.
Komisarz skupił się na jeździe. Przez chwilę zastanawiał się, czy on także zna kogoś, kto tam mieszkał. Jedyną osobą, która przyszła mu na myśl, był handlarz dziełami sztuki, którego nazwiska nie był w stanie sobie przypomnieć.
– Mamy jakiś sprzęt? – spytał.
Hammer odwrócił się, spojrzał na tył kombi i skinął głową.
Większość radiowozów była zaopatrzona w skrzynkę z podstawowym wyposażeniem, niezbędnym na miejscu wypadku drogowego. W skrzynce znajdowała się apteczka pierwszej pomocy, lampy ostrzegawcze, latarki, lina, proste narzędzia, gaśnica i koce.
Dowodzący na miejscu zdarzenia wywołał ich.
– Czas przybycia?
Wisting ponownie spojrzał na zegar na desce rozdzielczej. 23:47.
– Poniżej dwóch minut – odpowiedział Hammer.
– Przyjąłem. Chcę, żebyście utworzyli punkt zborny dla karetek we wschodniej części i miejsce zbiórki dla rannych i ofiar.
Hammer potwierdził przyjęcie rozkazu. Wisting zamyślił się. Punkt zborny dla karetek i miejsce zbiórki. To były pojęcie operacyjne, o których kiedyś się uczył, ale nigdy nie miał potrzeby korzystać z nich w prawdziwym życiu.
Skręcił z głównej drogi. Nie było prądu. Osiedla wokół nich tonęły w ciemności.
Wóz dowodzenia straży pożarnej zwolnił. Komisarz zrobił to samo. Kilkaset metrów przed nimi czarne nocne niebo rozjaśniały niebieskie światła ostrzegawcze.
Wóz straży jechał dalej prosto, natomiast Wisting skręcił w lewo w stronę fiordu i włączył wszystkie światła. Deszcz padał ukośnie i pryskał z asfaltu. Dogonili mężczyznę z latarką, który biegł w tym samym kierunku co oni. W drzwiach stała starsza kobieta z kocem narzuconym na ramiona i wodziła za nimi wzrokiem.
Karetka pogotowia stała w poprzek drogi tuż przed nimi. Obok zebrała się grupa ludzi. Trzech mężczyzn i dwie kobiety, nie licząc załogi karetki.
Wisting zjechał na pobocze, zabrał kurtkę z tylnego siedzenia i wysiadł z samochodu. Przez odgłosy deszczu i wiatru przebijały się pojedyncze krzyki.
Kilkoro gapiów rozstąpiło się, robiąc im miejsce. Komisarz podciągnął zamek błyskawiczny i ruszył przed siebie. Zaledwie kilka metrów dalej asfalt był rozerwany. Od drugiej strony dzieliła ich na oko sześćdziesięciometrowa przepaść.
Zrobił kilka kroków w stronę stromej krawędzi. Hammer podszedł do niego z dwiema latarkami i podał mu jedną z nich. Wyglądało na to, że osuwisko powstało wzdłuż naturalnego wycięcia w skale i pociągnęło za sobą wszystko, co znajdowało się po obu stronach. Tam, gdzie stali, byli bezpieczni, więc Wisting odważył się przejść trochę dalej, na mały pagórek na prawo od drogi. Światło latarki nie sięgało samego dna, ale dostrzegł ziemię, skały, glinę i pozostałości budynków. Zniszczone dachy i ściany. Przysypane samochody. Między tym wszystkim przedarł się wąski strumień wody.
Pięćdziesiąt metrów na prawo od nich włączono światło na maszcie ustawionym na dachu wozu strażackiego. W świetle reflektorów obraz zniszczeń stał się wyraźniejszy. Katastrofa dotknęła więcej niż cztery domy, może nawet dziesięć. Rannych lub ofiar mogło być około czterdziestu, zakładając, że we wszystkich budynkach przebywali ludzie.
Hammer chwycił się drzewa i wychylił za krawędź osuwiska.
– Dom Hermoda wciąż stoi! – zawołał, starając się ukryć ulgę.
Komisarz spojrzał w stronę, którą wskazywał Hammer, i zrozumiał, że chodzi o dom po drugiej stronie osuwiska, tuż nad brzegiem fiordu. Reflektor nie sięgał tak daleko, ale mimo to widzieli, że przemieszczone masy osuwiska zatrzymały się tuż przed ścianą domu.
Hammer odsunął się do tyłu. Dźwięk wielu syren alarmowych to wznosił się, to opadał, w miarę jak pojazdy ratunkowe zbliżały się do miejsca zdarzenia. Nagle Wisting zauważył ruch w dole zbocza i skierował tam światło latarki. Jakiś pies wdrapał się na podwozie samochodu leżącego kołami do góry. Poza tym nie było widać żadnych innych oznak życia.
Jednym z budynków stojących najbliżej osuwiska był piętrowy dom jednorodzinny z podwójnym garażem i przestronnym podwórkiem. Wisting podniósł głowę, a następnie podbiegł do grupki sąsiadów zebranych obok karetki pogotowia.
– Kto tu mieszka? – spytał, wskazując głową budynek.
Przemoczony do suchej nitki mężczyzna zrobił krok do przodu.
– Musimy utworzyć punkt zborny – wyjaśnił komisarz. – Może pan otworzyć garaż i udostępnić nam to miejsce?
Mężczyzna był wyraźnie zadowolony, że może się do czegoś przydać. Szybko skinął głową i ruszył biegiem w stronę domu.
Hammer podał adres przez radiostację i zameldował, że właśnie tworzą punkt zborny.
Brama garażowa została otwarta ręcznie od wewnątrz. Właściciel domu wyjechał teslą na podwórze i z pomocą sąsiadów wypchnął skuter wodny stojący na przyczepie, który zajmował drugie miejsce garażowe.
Śledczy weszli pod dach. Po chwili nadjechały kolejne dwie karetki pogotowia. Pojazdy zawróciły na ulicy i przygotowały się do przyjęcia pacjentów. Niebieskie światła i krople deszczu zdawały się wprawiać wszystko dookoła w delikatne drżenie.
Wciąż napływały nowe doniesienia. Dwie ocalałe osoby właśnie były wynoszone z epicentrum osuwiska. Jednocześnie pojawiły się ostrzeżenia o kilku nowych, mniejszych lawinach. Powtórzono komunikat o stumetrowej strefie bezpieczeństwa dla obszaru, który nie znajdował się na skalistym podłożu. Na bieżąco przychodziły także meldunki o tym, które obszary zostały już ewakuowane.
Wisting stanął w bramie garażowej. Coś działo się w sąsiednim ogrodzie. Dwóch mężczyzn prowadziło między sobą bosą kobietę, ubraną jedynie w T-shirt i majtki. Kobieta była cała pokryta ziemią i gliną. Na prawym udzie miała dużą, krwawiącą, otwartą ranę. Krzyczała histerycznie, usiłując się wyrwać. Natychmiast podbiegła do niej załoga karetki. Komisarz wyszedł na deszcz. Kobieta powtarzała czyjeś imię. Helene. Wykrzykiwała je wiele razy, zanim opadła z sił.
– To Ellen Trane – powiedział jeden z mężczyzn, którzy prowadzili ją pod ramię.
Sąsiad, domyślił się Wisting. Mężczyzna sprawiał wrażenie kompletnie oszołomionego. Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł złapać tchu i dlatego musiał zacząć od nowa.
– Sama się stamtąd wydostała – wydusił w końcu. – Ale jej córka wciąż tam jest. Helene.
– Gdzie? – spytał komisarz.
Mężczyzna wskazał kierunek ręką.
– Musi mi pan pokazać – odpowiedział Wisting. – Proszę zaczekać.
Podszedł do samochodu i wyjął zwój liny.
– Zgłoś to – zwrócił się do Hammera.
Dwóch mężczyzn udało się z nim na teren osuwiska. Przecisnęli się przez żywopłot z tui i weszli do sąsiedniego ogrodu. Jedna ściana domku do zabawy zwisała nad krawędzią urwiska.
Przeszli na kolejną posiadłość i zbliżyli się ostrożnie do krawędzi. Tylko jeden z mężczyzn miał latarkę. Skierował strumień światła w dół niszy osuwiskowej.
– Helene! – zawołał.
Komisarz pochylił się do przodu, oświetlając teren własną latarką, ale nie zobaczył nic poza masami zmieszanej ziemi, gliny, krzewów, drzew i fragmentów domów.
– To było trochę wyżej – stwierdził drugi mężczyzna.
Poszli dalej. Maszt oświetleniowy straży pożarnej rzucał długie cienie. Szukali latarkami. Snopy światła wciąż się przecinały.
– Tam! – zawołał mężczyzna z latarką.
Wiązka światła krążyła wokół czegoś, co prawdopodobnie było bramą garażową, piętnaście metrów pod nimi. Gdy komisarz podszedł bliżej, spod jego stóp oderwały się grudy ziemi. Po chwili dostrzegł plecy i tył głowy dziecka. Jasnowłosa dziewczynka siedziała w kałuży, przyciśnięta resztkami szarego piwnicznego muru.
– Helene! – zawołał mężczyzna, który ją odnalazł.
Nie dosłyszeli odpowiedzi. Dziewczynka usiłowała się odwrócić, ale nie była w stanie się ruszyć.
Mężczyzna przyłożył dłonie do ust.
– Już idziemy! – krzyknął, odwracając się do Wistinga.
Mężczyźni oczekiwali, że komisarz przejmie inicjatywę.
– Woda wokół niej się podniosła – zauważył jeden z nich.
Wisting spojrzał w dół. Deszcz spływał ze wszystkich stron i zbierał się w zagłębieniu, w którym była uwięziona dziewczynka. Należało liczyć się z tym, że minie sporo czasu, zanim ekipy ratunkowe zjawią się tutaj z niezbędnym sprzętem.
– W porządku – powiedział, chociaż nie miał jeszcze żadnego planu.
Ogrodzenie z siatki zwisało nad niszą osuwiskową. Najbliższy słupek ogrodzenia stał wbity w trawnik metr od krawędzi urwiska. Wisting sprawdził jego stabilność, próbując nim zakołysać. Słupek był połączony z betonowym blokiem, więc ani drgnął.
Komisarz podał swoją latarkę jednemu z mężczyzn i obwiązał się liną wokół klatki piersiowej. Fragment ziemi, na którym stanął, natychmiast ustąpił pod jego ciężarem. Wisting usiadł szybko i chwycił się siatki. Ściana osuwiska opadała stromo w dół. Z mokrej ziemi wystawały przerwane kable i pęknięte rury kanalizacyjne.
Mężczyźni wołali coś do dziewczynki, chcąc dodać jej otuchy.
Wisting opuścił się na dno, oparł stopy o gliniastą ścianę i przywarł do ogrodzenia, by zmniejszyć nacisk.
Miał na sobie niskie, sznurowane buty z syntetycznej skóry, które dwa lub trzy lata temu dostał w prezencie urodzinowym od Line. Podeszwy były starte i śliskie. Zauważył, że jedno sznurowadło było rozwiązane.
Schodził niżej, starając się wykorzystywać ogrodzenie jako punkt oparcia dla stóp. Czubki butów były zbyt szerokie, by zmieścić się w otworach siatki, ale przy każdym słupku ogrodzenia mógł chwilę odpocząć.
Nagle jego prawą rękę przeszył ból. Nieopatrznie zacisnął palce wokół stalowego kołka wystającego ze złącza w ogrodzeniu. Z dłoni popłynęła krew. Kilka razy zacisnął pięść i ruszył dalej.
Ogrodzenie nie sięgało samego dna i z ostatnich kilku metrów komisarz musiał zeskoczyć. Ześliznął się po ścianie z ziemi i wpadł obiema nogami w brunatne błoto, w którym na dobre ugrzązł but z rozwiązanym sznurowadłem.
Mężczyźni oświetlali mu teren latarkami. Dziewczynka znajdowała się w odległości dziesięciu metrów. Wisting przeciskał się dalej, okrążając coś, co wyglądało jak stół ogrodowy i duży materac.
Nagle po drugiej stronie niszy osuwiskowej rozległy się głośne krzyki. Komisarz zatrzymał się i spojrzał w górę. Usłyszał trzask. Dom stojący na krawędzi urwiska niebezpiecznie się przechylał. Przez chwilę wisiał nad przepaścią, a potem runął w dół.
Wokół Wistinga zatrzęsła się ziemia. Spadający dom zmiażdżył wszystko, co napotkał na swojej drodze. Ściany popękały, dach spłaszczył się i popłynął dalej w kierunku fiordu, zanim się zatrzymał.
Sąsiedzi uwięzionego dziecka wołali do niego, starając się je uspokoić.
– Wszystko będzie dobrze! Policjant jest tuż za tobą!
W końcu Wisting dotarł do dziewczynki. Woda sięgała jej do ramion.
Okrążył ją, ujął w dłonie jej twarz i wyrwał małą z letargu. Helene była drobnej budowy i mogła mieć siedem–osiem lat. Miała zimną skórę i sine wargi.
– Jestem tu z tobą – powiedział, zwracając się do niej po imieniu. – Wyciągnę cię stąd.
Wymacał pod wodą przedmiot, który ją przygniatał. Udało mu się odrzucić go na bok. To był rower.
Ale dziewczynka ani drgnęła. Dolna część jej ciała była wciąż zakopana w błocie.
– Twojej mamie nic nie będzie – powiedział. – Jest bezpieczna.
Znowu okrążył małą, chwycił ją pod ramiona i próbował wyciągnąć. Krzyknęła z bólu, ale się nie poruszyła.
Wymacał jej nogi, przekopując się przez masy ziemne. Trafiał na deski, kamienie i powykręcane metalowe części. W końcu wyczuł coś, co przypominało metalową rurę, która przygniatała lewą łydkę dziecka.
Mężczyźni stojący na krawędzi wołali do niego, chcąc się dowiedzieć, jak mu idzie. Nie odpowiedział. Użył całej swojej siły, by podnieść ciężką rurę i uwolnić stopę dziecka.
Wysiłek pozbawił go energii. Wisting nie był pewny, czy mu się udało.
– Spróbujemy jeszcze raz – powiedział, bardziej do siebie niż do dziewczynki.
Wsunął ręce pod jej ramiona i pociągnął ją w górę. Tym razem poszło zaskakująco łatwo. Mimo to Helene wydała z siebie przeraźliwy okrzyk bólu.
Wyciągnął ją z wody na leżący nieopodal materac. Miała bose stopy i otwarte złamanie prawego stawu skokowego. Fragment kości wystawał z rany.
Komisarz spojrzał na ogrodzenie.
– Teraz musimy cię wciągnąć na górę – powiedział, chociaż nie miał pojęcia, jak to zrobić.
Na krawędzi osuwiska zebrało się więcej ludzi. Jeden z mężczyzn spuścił metalową drabinę, która co prawda sięgała jedynie do połowy, ale mogła się przydać.
Wisting wziął dziewczynkę na ręce i podszedł do drabiny. Tam przeciągnął linę ratowniczą przez głowę i zawołał do mężczyzn w górze, tłumacząc im, co zamierza zrobić: chciał rzucić im sznur, a drugi jego koniec zawiązać pod ramionami dziewczynki, tak aby ci, którzy stali na krawędzi, podciągnęli ją przy drabinie.
Spróbował rzucić linę, ale szybko zrozumiał, że to się nie uda. Był zmuszony wspiąć się razem z dziewczynką.
Nagle usłyszał krzyki i po chwili ktoś zrzucił mu wąż ogrodowy.
To mogło się udać.
Dwukrotnie owinął tułów dziewczynki gumowym wężem, zawiązał węzeł i mocno zacisnął. Helene jęczała, z trudem łapiąc oddech. Wisting zdawał się tego nie zauważać. Podszedł z nią do drabiny i odwrócił dziewczynkę plecami do niej, a następnie dał znak pozostałym, że mogą zacząć ciągnąć.
On sam stanął pod drabiną, żeby ją przytrzymać. Na początku szło łatwo. Dziecko przesuwało się w górę wzdłuż metalowych belek. Jednak pod koniec, gdy musieli radzić sobie bez drabiny, akcja ratunkowa wyraźnie zwolniła. Wisting bał się, że gumowy wąż pęknie, ale w końcu udało się wydostać dziewczynkę na powierzchnię, gdzie była bezpieczna.
Do tej pory działał dzięki krążącej we krwi adrenalinie. Teraz jednak poczuł, że jest mu zimno i bolała go prawa dłoń. Przez chwilę stał i zbierał siły. Uchwycił się drabiny i zaczął się wspinać, ale wtedy usłyszał krzyki. Podniósł wzrok i zobaczył, że ludzie stojący najbliżej krawędzi wskazują coś za jego plecami. Odwrócił się i rozejrzał. Pies, którego widział wcześniej na podwoziu samochodu, kuśtykał w jego stronę.
Komisarz zszedł na dół. Pies podszedł do niego i przytulił pysk do jego łydki. Wisting schylił się i podrapał go lekko za uchem, witając się z nim przyjaźnie.
To był średniej wielkości pies bliżej nieokreślonej rasy. Komisarz podniósł go, żeby sprawdzić, ile waży. Stwierdził, że około dziesięciu kilogramów. Dałby radę go unieść, ale trudno byłoby mu wspinać się razem z psem po stromej ścianie urwiska. Potrzebował czegoś, do czego mógłby go włożyć.
Postawił psa na ziemi i dowlókł się do materaca, zanurzonego częściowo w błocie i obleczonego prześcieradłem. Zdjął je. Pies nie odstępował go ani na krok. Komisarz wrócił z nim pod drabinę, niosąc go na ramionach. Tam rozłożył prześcieradło i postawił na nim kundla, który zaczął się wyrywać, kiedy Wisting owinął go materiałem i związał jak worek.
Ludzie stojący na krawędzi w lot pojęli jego intencje. Znowu spuścili mu wąż ogrodowy. Policjant przywiązał go porządnie do tłumoka i dał znak, że mogą wciągać psa na powierzchnię. Gdy zwierzę zostało bezpiecznie przetransportowane na górę, komisarz zaczął wspinać się po drabinie. Im bliżej był szczytu, tym bardziej drabina się chybotała, ale on szedł dalej, aż dotarł do siatki ogrodzeniowej. Nogi mu drżały, ale wspinał się wyżej. Był cały obolały. Podciągał się, zaciskając palce wokół otworów w siatce tak mocno, aż pobielały mu kostki. Kiedy zbliżył się do krawędzi, dwie pary rąk chwyciły go pod ramiona i wydostały na powierzchnię.
Wisting przewrócił się na plecy i leżał tak, czując, jak deszcz pada mu na twarz.
O trzeciej nad ranem mieli pełen ogląd sytuacji i zaczęli przejmować kontrolę. Ewakuacja najbliżej położonych osiedli została zakończona. Wbrew obawom Wistinga skutki katastrofy nie okazały się aż tak dramatyczne: obyło się bez ofiar i żadna z poszkodowanych osób nie czekała już na transport do szpitala.
Przebrał się w rzeczy, które miał w torbie podróżnej. Poza tym udało mu się pożyczyć kalosze i gruby sweter od właściciela domu, w którym urządzono punkt zborny.
Sprzęt wyniesiono na zewnątrz. Małe agregaty benzynowe dawały prąd i światło. Komisarz stał za stołem kempingowym, na którym leżała mapa okolicy. Lawina pochłonęła łącznie jedenaście domów. Każdy z nich był otoczony na mapie czerwonym kółkiem.
Pierwsze zgłoszenie o katastrofie odebrano o godzinie 23:36. W tym czasie większość mieszkańców osiedla leżała w swoich łóżkach, ale mimo to zdążyli uciec. Niektórzy w samej piżamie.
Lawina spowodowała głębokie pęknięcie w dzielnicy mieszkaniowej. Budynki stojące najbliżej szczeliny przewróciły się na bok i chwilę tak leżały, zanim zsunęły się do niszy osuwiskowej. Tym, którzy tam mieszkali, dało to czas na opuszczenie domów.
Z wykazu nazwisk i adresów z centralnego rejestru ludności wynikało, że ucierpiało trzydzieścioro dwoje mieszkańców, plus dwóch gości będących w odwiedzinach. Osiemnaście osób doznało lekkich obrażeń, sześć ciężkich, lecz niezagrażających życiu. Siedem osób wyszło z katastrofy bez szwanku, a jedno małżeństwo zgłosiło, że przebywa poza miejscem zamieszkania. Los jednego z mieszkańców wciąż pozostawał nieznany. Poza tym nie było wiadomo, czy w chwili zejścia lawiny w okolicy nie znajdowali się przypadkowi ludzie.
Osobą, na której temat brakowało informacji, był dwudziestoośmioletni mężczyzna mieszkający samotnie w mieszkaniu piwnicznym, August Tandberg. Poinformowano ich przez radiostację, że jego rodzice przyjechali na miejsce zdarzenia i czekają w pobliżu stanowiska dowodzenia, przed blokadą drogi od strony północnej.
Komisarz jeszcze raz przejrzał dokładnie listę razem z Hammerem, żeby mieć stuprocentową pewność, zanim podadzą dane do publicznej wiadomości.
Radiostacja stała na rogu stołu. Wciąż napływały nowe informacje. Załoga jednego z helikopterów ratowniczych wyposażonych w kamerę termowizyjną zameldowała, że wykryła obiekt emitujący promieniowanie podczerwone. To był już trzeci raz. Wcześniej znaleźli klatkę z królikami i piec opalany drewnem, który wciąż wydzielał ciepło.
Wisting podszedł do wyjścia. Helikopter unosił się nad dolną częścią osuwiska, oświetlając dom leżący na boku, z trzema nienaruszonymi ścianami i sporą częścią dachu. Inny śmigłowiec skierował swoje reflektory ukośnie na ten sam obiekt. Na miejsce spuszczono dwóch ratowników.
Hammer sięgnął po lornetkę. Przez chwilę obserwował akcję poszukiwawczą, a następnie podał lornetkę komisarzowi. Ratownicy pracowali na tyłach stosu materiałów budowlanych. Przez radio podano kilka informacji, których zrozumienie utrudniał hałas generowany przez łopaty wirnika. Ratownicy powtórzyli meldunki, potwierdzając odnalezienie nieprzytomnej osoby. Kobiety.
Wisting wrócił do stołu i sprawdził listę poszkodowanych. Były na niej nazwiska siedemnastu kobiet. Wszystkie odhaczone.
Śmigłowce zamieniły się miejscami. Spuszczono niezbędny sprzęt. Po chwili usłyszeli odgłos piły łańcuchowej. Gdy dźwięk ucichł, ratownicy poprosili przez radio o nosze kubełkowe.
Pierwszy helikopter wrócił i opuścił nosze. Ranna kobieta razem z jednym z ratowników została podjęta i przetransportowana do miejsca, w którym stały karetki pogotowia. Lekarz przygotowywał się do przejęcia pacjentki. Helikopter zawisł nad nimi i opuścił linę. Załoga karetki odebrała nosze. Wisting zaczekał, aż śmigłowiec odleci, i dopiero wtedy podszedł do noszy. Nieprzytomna kobieta miała około trzydziestu lat, ciemne włosy i otwarte złamanie czaszki w części czołowej. Hammer przydzielił jej numer K-14. Czternasta kobieta, która ucierpiała w wyniku zejścia lawiny. Komisarz zdążył zrobić jej zdjęcie, zanim ratownik medyczny założył jej maskę tlenową. Parametry życiowe miała słabe. Temperatura ciała wynosiła trzydzieści trzy stopnie Celsjusza.
Kiedy przenoszono ją na inne nosze transportowe, koc termiczny zsunął się na bok. Wisting zobaczył, że kobieta była całkiem naga. Jej brudne ciało było poranione.
Karetka odwiozła ją do szpitala. Komisarz wpisał ranną do rejestru jako osobę o nieustalonej tożsamości i dodał krótki opis. Fakt, że była naga, świadczył o tym, że w chwili osunięcia się ziemi przebywała pod dachem, ale to nie zgadzało się z wykazem mieszkańców, którym dysponował. Los wszystkich kobiet zamieszkałych na terenie dotkniętym katastrofą był mu znany.
Helikopter zawrócił do punktu położonego w pobliżu miejsca znalezienia nieprzytomnej kobiety i spuścił dwóch kolejnych ratowników. Komisarz sięgnął po lornetkę. Widział, jak oczyszczają teren z resztek desek.
– Podobno znaleziono kogoś jeszcze – oznajmił Hammer, który słuchał meldunków w radiu.
Chwilę trwało, zanim otrzymali potwierdzenie, że chodzi o człowieka, a dokładniej o mężczyznę zlokalizowanego głęboko pod masami ziemi. Przeżył, ale był nieprzytomny.
Kiedy czekali na przybycie śmigłowca, przestało padać, ale niebo i najbliższa okolica nie stały się przez to jaśniejsze. Pół godziny później otrzymali meldunek, że ratownikom udało się wydobyć nieprzytomnego mężczyznę na powierzchnię i przygotować do transportu.
Załoga karetki była gotowa do akcji. Wisting i Hammer podeszli bliżej, jak tylko nosze kubełkowe zaczęły się opuszczać. Hammer wyjął telefon komórkowy ze zdjęciami Augusta Tandberga, które przysłano im z centrali. Ranny leżący na noszach był cały we krwi i błocie, ale policjanci nie mieli wątpliwości, że odnaleziono ostatnią zaginioną osobę.
Mężczyzna był bosy i miał na sobie tylko spodnie, które co prawda były zapięte na guzik, ale zamek błyskawiczny nie był podciągnięty. Pasek również był rozpięty, co mogło sugerować, że w chwili zejścia lawiny mężczyzna się ubierał.
Hammer wpisał go do rejestru, nadając mu numer M-12. Lekarz wydawał się zaniepokojony sporym obrzękiem jamy brzusznej, poza tym ranny nie miał większych widocznych obrażeń. Zanim został odwieziony do szpitala, Wisting zrobił mu zdjęcie, które zamierzał przesłać funkcjonariuszom będącym w kontakcie z jego rodziną.
Odnalezienie Augusta Tandberga nie spowodowało natychmiastowego wstrzymania działań ratowniczych. Helikoptery nadal krążyły nad osuwiskiem, ale w końcu musiały wrócić do bazy, ponieważ zaczynało im brakować paliwa.
O wpół do piątej komisarz otrzymał rozkaz zamknięcia punktu kontrolnego i stawienia się w sztabie kryzysowym.
Dowodzący akcją ratunkową zostali zakwaterowani w namiocie obrony cywilnej na boisku piłkarskim. Prasa zebrała się w tym samym miejscu. Nikt nie zwrócił uwagi na Wistinga i Hammera.
W namiocie panowała przyjemna temperatura. Komendantka policji stała w towarzystwie dowódców poszczególnych służb ratunkowych. Do czasu odnalezienia ostatniej zaginionej osoby dowodziła sztabem zza swojego biurka. Na miejscu był również rzecznik prasowy policji. Wkrótce mieli się spotkać z przedstawicielami mediów i komendantka chciała zapoznać się z najnowszymi ustaleniami. Dowodzący akcją krótko streścił jej przebieg akcji, wymieniając wszystkie służby ratunkowe, które wzięły w niej udział. Wisting złożył ustny raport i podkreślił, że udało się odnaleźć wszystkich zaginionych mieszkańców i gości. Przedstawiciel służby zdrowia przekazał dane dotyczące obrażeń, jakim ulegli poszkodowani. Żaden z rannych nie trafił do szpitala w stanie zagrożenia życia.
– Wiadomo coś na temat czternastej kobiety? – spytał komisarz.
Ratownik medyczny potrząsnął przecząco głową.
– Jest utrzymywana w śpiączce farmakologicznej z powodu urazu głowy – odparł. – Jej tożsamość pozostaje nieznana.
Komendantka spojrzała na dowodzącego akcją.
– Nie wpłynęło żadne zgłoszenie zaginięcia – oznajmił.
Zaczęto dyskutować o tym, w jaki sposób przekazać tę wiadomość prasie. Wisting wycofał się. Wykonał swoje zadanie.
Złapał dwie godziny snu. Pralka, do której wrzucił brudne ubrania z wyjazdu na seminarium, właśnie zdążyła się wyłączyć, kiedy wszedł do łazienki. Rozwiesił pranie i zadzwonił do komendy, żeby poinformować, że najpóźniej za godzinę będzie w swoim gabinecie. Prysznic wziął, zanim jeszcze się położył, więc teraz zadowolił się umyciem twarzy w zimnej wodzie. Wycierając się, czuł kłujący zarost.
Zmoczony wodą plaster na prawej dłoni zaczął się odklejać. Wisting zerwał go, oczyścił ranę i założył nowy opatrunek.
Dochodziła ósma. Włączył telewizor w salonie, żeby obejrzeć poranny serwis informacyjny.
Nagle otworzyły się drzwi wejściowe. Line zawołała „cześć” i weszła do środka z Amalie. Właśnie leciała bezpośrednia relacja z miejsca katastrofy. Szare światło dnia ujawniło ogrom zniszczeń. Wisting spojrzał z zakłopotaniem na wnuczkę, która stała z plecakiem.
– Rozmawiałyśmy o tym – uspokoiła go córka. – Razem obejrzałyśmy wiadomości.
Uśmiechnął się do wnuczki.
– Nasze domy są solidne – zapewnił ją. – Stoją na skale. Twoja szkoła też. I komenda policji.
Na ekranie pojawiła się komendantka. Zdjęcia zostały zrobione kilka godzin wcześniej. Zwracając się do przedstawicieli prasy, użyła słów komisarza, zapewniając, że wszyscy mieszkańcy i goście zostali odnalezieni i objęci opieką. Nie wspomniała jednak o kobiecie, której tożsamości nadal nie znali.
– Sprawdź, czy dziadek nie chowa w szufladzie czegoś smacznego – powiedziała Line, chcąc odesłać córkę do kuchni.
Usłyszeli, jak Amalie odsuwa szufladę.
– Thea tam mieszka – rzekła Line. – Z ogólniaka.
To była jej najlepsza przyjaciółka z czasów szkoły średniej.
– Chyba niezupełnie tam – odrzekł, wskazując głową ekran telewizora, na którym wciąż leciał reportaż z miejsca zdarzenia. – Jej nazwiska nie ma na liście poszkodowanych.
Córka spojrzała na niego.
– Byłeś w pracy? – zdziwiła się.
– To się stało, gdy wracaliśmy z Hammerem do domu – wyjaśnił. – Wysłali nas tam.
– Oj – jęknęła. – Czy na tej liście są jakieś znajome osoby?
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Nikogo z nich nie znam, poza Gunnarem Helnerem.
– Szemrany handlarz dziełami sztuki. – Uśmiechnęła się. – Racja.
Kiedy pracowała w „VG”, pisała o nim artykuł. O bałaganie w księgach rachunkowych, o klientach, z którymi się nie rozliczył, o sprzedaży fałszywych obrazów i obrocie dziełami sztuki skradzionymi Żydom w czasie drugiej wojny światowej.
– Helner jest jedną z osób, które wyszły z tego bez szwanku – powiedział. – Ale jego domu już nie ma. Pod zwałami błota i ziemi leży zapewne całkiem sporo bezcennych arcydzieł.
Zauważył, że wzbudził jej ciekawość. Po katastrofie ludzie zaczną opowiadać mnóstwo historii. Ta mogła okazać się jedną z najlepszych. Kilka lat temu Line porzuciła relacjonowanie wiadomości i zajęła się kręceniem filmów dokumentalnych. Większość prac nad tymi długoterminowymi projektami mogła wykonywać w domu, ale bywały również okresy, gdy często podróżowała.
Amalie wróciła do pokoju z paczką ciastek.
– Możesz wziąć dwa – powiedziała Line.
Wisting pochylił się, podniósł wnuczkę i posadził ją w fotelu.
– Nauczyłaś się jakichś nowych literek? – spytał.
– Znam już wszystkie – odparła dziewczynka pobłażliwym tonem.
Wisting poprosił ją, żeby przeliterowała nazwę ciastek.
– O – r – e – o.
Zaklaskał i poczęstował się jednym.
– Już niedługo będziesz mogła przeczytać mi książkę – zażartował.
Wnuczka roześmiała się.
– Możesz odebrać ją w sobotę? – spytała Line. – Mam spotkanie.
– Tak?
Córka westchnęła z rezygnacją.
– Z przyjaciółkami – wyjaśniła.
Wisting wbił lekko palec w bok Amalie.
– Oczywiście, że może przyjść do dziadka – odpowiedział.
– I zostać na noc?
– Aż do samego rana – zapewnił ją z uśmiechem.
Reportaż z miejsca zdarzenia trwał nadal. Teraz dziennikarze żądali odpowiedzi na pytanie, kto ponosi winę za katastrofę. Burmistrz, zapytany o przyczynę zejścia lawiny, oświadczył, że jest za wcześnie, by wypowiadać się na ten temat.
– Przez cały tydzień padał deszcz – skomentowała córka. – To musi mieć z tym jakiś związek.
Wisting postawił Amalie na podłodze.
– Będziesz dalej zajmował się tą sprawą? – spytała Line, wskazując głową ekran telewizora.
– Nie w terenie – odparł, odprowadzając córkę i wnuczkę do wyjścia. – Ale wszystkie tego typu sprawy wiążą się z ogromną ilością papierkowej roboty. Poza tym zawsze dzieje się coś nieoczekiwanego.
Sztab kryzysowy przeniósł się do dużej sali konferencyjnej na drugim piętrze budynku komendy. O dziewiątej zwołano naradę. Wisting wszedł do swojego gabinetu i odwołał kilka spotkań, a następnie udał się do gabinetu na końcu korytarza, który zajmowała Maren Dokken. Jeszcze nie ukończyła trzydziestu lat, a już była jednym z najlepszych śledczych. Dokładna, wiarygodna i zaangażowana.
– Masz dzisiaj dużo spotkań? – spytał.
– Dwa – odparła.
Skinął głową.
– Chciałbym, żebyś poprowadziła śledztwo w sprawie zejścia lawiny – oznajmił.
Przeniosła wzrok na stos dokumentów piętrzący się na rogu biurka.
– Przez pierwsze tygodnie zostaniesz zwolniona ze wszystkich innych obowiązków – uspokoił ją.
– Nigdy wcześniej nie zajmowałam się takimi sprawami – odpowiedziała niepewnie.
– Nie zostaniesz z tym sama. Poza tym większość pracy wykonają biegli – stwierdził. – Geolodzy i ludzie z NVE1. Oni znajdą przyczynę katastrofy. Naszym zadaniem będzie ustalenie, czy można było jej zapobiec. Jakich ocen dokonano na etapie planowania i budowy osiedla. Potrzebuję kogoś, kto jest dobry w zbieraniu i analizowaniu informacji. Resztą zajmie się prokuratura.
Spojrzał na zegarek.
– Jesteś gotowa? Czas udać się na naradę.
Maren uśmiechnęła się, wstała i zabrała ze sobą notes i długopis.
Do dziewiątej zostało jeszcze kilka minut. Szefowie wielu gminnych instytucji prowadzili nieformalne rozmowy ze specjalistami z zakresu ratownictwa. Niektórzy pili kawę, inni rozmawiali przez telefon.
Odpowiedzialność za działania operacyjne policji przejęła Ada Worren. Była po trzydziestce i należała do nowego pokolenia pracowników, którym bardziej niż na wykonywaniu swoich obowiązków zależało na wspinaniu się po szczeblach kariery. Usiadła przy końcu stołu z inspektorem ze sztabu komendantki policji, który czytał coś na ekranie komputera.
Wisting stanął za najbliższym wolnym miejscem i położył ręce na oparciu krzesła.
– Maren Dokken poprowadzi śledztwo – oznajmił.
Inspektor spojrzał na niego, a następnie przeniósł wzrok na Maren i z powrotem na komisarza.
– Ty sam go nie poprowadzisz? – zdziwił się.
– Nie tym razem.
Cofnął się o krok i zrobił miejsce swojej podwładnej, a potem wrócił do siebie.
Hammer szedł właśnie do swojego gabinetu. Wyglądał na zmęczonego. Powieki same mu się zamykały, a kurtka wisiała na nim krzywo.
– Jak się czuje ojciec Sissel? – spytał Wisting.
– Jego dom znajduje się w strefie ewakuacyjnej – odparł Hammer. – Na razie mieszka u nas.
– Nie musiałeś przychodzić do pracy. Wróć do domu i zajmij się nimi.
– Kto prowadzi sprawę?
– Maren.
Hammer skinął głową.
– Dobrze – skomentował krótko. – Wiadomo coś o ostatniej poszkodowanej? Numer czternaście?
Komisarz zaprzeczył. Hammer poprawił kurtkę.
– Jesteś pewny, że mnie nie potrzebujesz?
– Nie dzisiaj.
Hammer wskazał swoje biurko.
– W takim razie wychodzę za godzinę.
– Do zobaczenia jutro – pożegnał go komisarz. A potem ruszył w stronę swojego gabinetu.
Cała komenda żyła tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy. Zadanie Wistinga polegało na utrzymaniu normalnej działalności jednostki. W wolnej chwili przeglądał internetowe wydania gazet. Zaczęły pojawiać się pierwsze relacje osób, które przeżyły lub były świadkami zejścia lawiny. Wisting rozpoznał zarówno nazwiska, jak i twarze poszczególnych osób. Czytanie o tym, czego doświadczyli, zrobiło na nim duże wrażenie. W niektórych przypadkach niezwykły zbieg okoliczności lub sekundy zadecydowały o tym, że ludzie ci uszli z życiem.
Pod koniec dnia zjawiła się Maren.
– Jadę tam. Chcę to zobaczyć na własne oczy – powiedziała.
Wisting odchylił się w fotelu i odwrócił w stronę okna. Przed południem znowu padał rzęsisty deszcz, ale teraz tylko lekko mżyło.
– Mogę ci towarzyszyć? – spytał.
– Oczywiście – odparła.
Wstał, zabrał kurtkę i zszedł za policjantką na podziemny parking.
– Czy ktoś odważył się podzielić swoją teorią na temat możliwych przyczyn katastrofy? – spytał.
– Ludzie z gminy byli w drodze, kiedy to się stało – odpowiedziała. – Woda zbierała się nad dolnym odcinkiem Stavernsveien. Przepust musiał się zapchać. Woda spiętrzyła się, a pole golfowe po drugiej stronie zamieniło w ogromny zbiornik retencyjny. Miliony litrów wody napierały na skarpę. Zanim inżynierowie dotarli na miejsce, droga została zmyta. To było jak tsunami, które porwało ze sobą ziemię gruntową w kierunku fiordu.
– Zatkana rura – podsumował Wisting.
– Kropla drąży skałę – skomentowała Maren.
Droga prowadząca do miejsca katastrofy była zatłoczona. Samochody stały zaparkowane po obu stronach pobocza i musieli między nimi lawirować.
Maren chciała najpierw zobaczyć górną krawędź niszy osuwiskowej. Wisting zasalutował policjantowi siedzącemu w samochodzie przed zewnętrzną barykadą. Przed wewnętrzną Maren podjechała do przodu tak daleko, że maska radiowozu utknęła pod taśmą policyjną.
Po chwili wyszedł im na spotkanie mężczyzna z obrony cywilnej.
– Nie podchodźcie za blisko – ostrzegł.
Zatrzymali się kilka metrów od miejsca, w którym zerwał się asfalt. Po drugiej stronie stała ekipa kamerzystów. Długość wyrwy wynosiła prawie sześćdziesiąt metrów.
Do wartkiego strumienia w dole wąwozu wciąż osuwała się ziemia.
Lawina zeszła wzdłuż naturalnej formy ukształtowania terenu, po czym skręciła lekko w prawo. Trzysta metrów dalej dostrzegli wodę, ale z miejsca, w którym stali, nie widzieli pełnego obrazu zniszczeń.
Na samej górze rósł las liściasty, poniżej którego ludzie mieszkali jak w amfiteatrze wokół zatoki i plaży. Niecałe sto metrów nad nimi odbywał się ruch do i ze Stavern. Słyszeli szum pojazdów poruszających się drogą, która zeszłej nocy została zamknięta, ale w godzinach porannych uznano ją za bezpieczną i przywrócono na niej ruch.
– W latach osiemdziesiątych w Helgeroa zeszła mniejsza lawina – odezwał się Wisting. – Kiedy jeździłem w patrolu. Zniszczyła stodołę i zabiła kilka świń, ale żaden człowiek w niej nie ucierpiał. Przebieg zdarzenia był podobny. Zbyt mała rura spustowa została zatkana, woda spiętrzyła się, aż w końcu droga nie wytrzymała jej naporu.
Maren skinęła głową.
– Ostatnia uratowana kobieta nazywa się Jorunn Sand – powiedziała. – Dziś przed południem mąż zgłosił jej zaginięcie.
– Co tu robiła?
– Nie wiem. Jej mąż sądził, że pojechała do pracy.
– Gdzie pracuje?
– Jest pielęgniarką środowiskową.
Spojrzał na policjantkę. Krople deszczu osiadły na jej włosach.
– Czy ktoś w okolicy korzysta z opieki pielęgniarki środowiskowej?
– Nie. Poza tym kobieta nie była w pracy. Wczoraj rano wzięła wolne z powodu choroby.
– Jest przytomna?
– Nie, jeszcze z nią nie rozmawialiśmy.
Wrócili do samochodu. Maren wycofała samochód, zawróciła i okrążyła osuwisko, by przyjrzeć mu się od drugiej strony. Wisting pokierował ją do punktu zbornego, którym dowodzili w nocy z Hammerem. Nikt nie pilnował wewnętrznej blokady, więc komisarz wysiadł i uniósł taśmę policyjną, tak aby policjantka mogła pod nią przejechać.
Zaparkowali przed podwójnym garażem. Podwórko było pełne odpadów medycznych pozostawionych przez ratowników.
Oboje milczeli.
Zatrzasnęli drzwi samochodu. W pobliżu słychać było jedynie krzyk mew.
Maren weszła na półkę skalną i zapięła kurtkę. Wisting, który zabrał z samochodu lornetkę, stanął obok niej.
Nad niszą osuwiskową krążyło stado mew. Kilka walczyło o resztki jedzenia i inne jadalne odpadki, które udało im się znaleźć.
Komisarz opowiedział podwładnej o akcji ratunkowej. Policjantka pożyczyła od niego lornetkę, pokazał jej miejsce, z którego wydobył ośmiolatkę, oraz to, gdzie helikopter z kamerą termowizyjną odnalazł dwoje rannych.
Po drugiej stronie osuwiska tuż nad krawędzią spacerował jakiś mężczyzna.
– To nikt z naszych – stwierdziła Maren. – Facet jest daleko za taśmami policyjnymi.
Komisarz odebrał od niej lornetkę i przyjrzał się mężczyźnie.
– To Gunnar Helner – powiedział.
– Znasz go?
– Mieszkał tutaj – wyjaśnił. – Jego dom znajdował się mniej więcej tam.
Wskazał teren w górnej części niszy osuwiskowej.
– Byłem tam kiedyś na przeszukaniu – mówił dalej. – W jego piwnicy znalazłem kilka obrazów.
– Które ukradł? – domyśliła się Maren.
– Paserka – skomentował i oddał jej lornetkę. – Gunnar Helner od zawsze zajmował się kupnem i sprzedażą obrazów i innych dzieł sztuki, ale nigdy nie interesowało go to, skąd one pochodzą. Miał w swoim domu całkiem sporą kolekcję. Domyślam się, że właśnie tego tu szuka.
Mężczyzna po drugiej stronie zauważył ich i odsunął się od krawędzi urwiska. Chwilę później deszcz przybrał na sile.
– Wracamy? – spytał komisarz.
Policjantka nie odpowiedziała. W milczeniu obserwowała coś przez lornetkę.
– Co jest? – spytał Wisting.
– Sama nie wiem – odparła i podała mu lornetkę. – Spójrz na lewo od czerwonej ściany.
Wskazała kierunek. Komisarz przyłożył lornetkę do oczu. W linii prostej odległość wynosiła nie więcej niż sto metrów. Przybliżył obraz.
– Czego szukam? – spytał.
– Sneakersa – wyjaśniła. – Leży podeszwą do góry. Wydaje mi się, że jest pod nim noga.
Wisting odnalazł but. Pod nim znajdowało się coś, co wyglądało jak nogawka spodni zanurzona w błocie. Brudna nogawka dżinsów.
– To musi być coś innego – skomentował. – Helikoptery przeczesywały w nocy teren za pomocą kamer termowizyjnych.
Wytarł deszcz z oczu i odszedł dziesięć metrów w bok, żeby spróbować spojrzeć na obiekt pod nieco innym kątem.
– To może być manekin sklepowy albo coś innego – zastanawiała się na głos Maren.
– Albo coś innego – powtórzył. – Uważam, że powinniśmy to sprawdzić.
Wsiadł do samochodu, wybrał numer sztabu kryzysowego i poprosił do telefonu Adę Worren.
– Zauważyliśmy coś w dolnej części osuwiska – powiedział, gdy wyjaśnił, gdzie się znajdowali. – Może chodzić o nieżywą osobę.
– To niemożliwe – odparła. – Nie przyjęliśmy żadnych zgłoszeń zaginięć. Wiemy, co stało się z każdym z mieszkańców osiedla, przez które zeszła lawina.
Komisarz opisał dokładniej, co widzieli.
– Uważam, że powinniśmy to sprawdzić – podsumował. – Najprościej będzie przysłać tu drona.
Po drugiej stronie na chwilę zapadła cisza.
– Powinniśmy zrobić to, zanim się ściemni – dodał Wisting.
– Wysyłam drona i pilota – zdecydowała Worren po namyśle.
Zakończyli rozmowę, nie mówiąc nic więcej. Komisarz położył telefon komórkowy na kolanach. Deszcz bębnił o dach samochodu i przednią szybę. Maren uruchomiła silnik. Wycieraczki ocierały się rytmicznie o szybę.
– Zaczekamy tutaj – postanowił.
1 NVE (Norges vassdrags- og energidirektorat) – norweska Dyrekcja Zasobów Wodnych i Energetyki, podlegająca norweskiemu Ministerstwu Ropy Naftowej i Energetyki. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Samochód z dronem był na miejscu pół godziny później. Kiedy na niego czekali, zerwał się wiatr, ale nie tak silny, by uniemożliwiał nawigowanie.
Maren wyjaśniła, gdzie należy skierować drona. Wisting stał za nimi i patrzył na ekran z obrazami z kamer. Schodząc do niszy osuwiskowej, bezzałogowy statek powietrzny zabrzęczał niczym duży rozgniewany owad.
Masy ziemi wciąż się poruszały. Woda płynąca przez osuwisko odnajdywała nowe drogi i powodowała kolejne, mniejsze osunięcia ziemi. Na fiordzie ułożono pływającą zaporę do zatrzymywania dryfujących przedmiotów. Wachtę pełniła łódź ze służby ochrony wybrzeża.
But leżał w tym samym miejscu. Obraz był dokładny i ostry. Pilot powiększył go tak, aby podeszwa buta wypełniła cały ekran, zanim skierował drona na drugą stronę.
Sznurowadło było zawiązane. Dron uniósł się i cofnął lekko, zmieniając kąt kamery. Chwilę później ukazała się nogawka spodni z niebieskiego dżinsu. Była lekko podwinięta. Między materiałem a butem ujrzeli skarpetkę i owłosioną ludzką łydkę.
Operator bezzałogowego statku powietrznego zaklął.
– Obawiam się, że macie rację – powiedział.
– Podejście bliżej jest zbyt niebezpieczne – dodał drugi pilot.
Dron zawisł w powietrzu. Komisarz wyjął telefon komórkowy.
– Możesz przesłać zdjęcia? – spytał.
Operator przytaknął i otworzył menu. Wisting poczekał na plik, a następnie zadzwonił do Ady Worren.
– Potrzebujemy wsparcia helikoptera – powiedział, gdy przedstawił jej wnioski, do których doszli.
– Zaczekaj – poprosiła.
Domyślił się, że chciała obejrzeć zdjęcia, które jej przesłał. Minęły prawie dwie minuty, zanim wróciła do rozmowy.
– Dostaniesz śmigłowiec wielozadaniowy – zdecydowała. – Centrum ratunkowe szacuje, że Sea King będzie u ciebie za trzydzieści minut. Wysyłają również karetkę specjalistyczną i podstawową.
Przekazał wiadomość pozostałym. Dron został wycofany. Wisting i Maren wrócili do samochodu, żeby tam zaczekać na przylot śmigłowca.
– Od zejścia lawiny nie minęła nawet doba – zauważyła policjantka. – Musimy liczyć się z tym, że jest ktoś, kogo zaginięcia jeszcze nie zgłoszono. Ktoś, kto mieszka sam, wyszedł na wieczorny spacer lub coś w tym stylu.
– Tak czy inaczej, to nie wygląda dobrze – skomentował. – Powinniśmy uważać na to, jakie informacje przekazujemy prasie. Komendantka zapewniła, że wszyscy poszkodowani zostali wydobyci i otoczeni opieką.
Karetka podstawowa zjawiła się po dziesięciu minutach. Po kolejnych pięciu na miejsce przybyła karetka specjalistyczna, a za nią radiowóz policyjny z Adą Worren na siedzeniu pasażera.
Wisting przełączył radiostację na kanał ratunkowy, ale pozostał w samochodzie. Maren włączyła wycieraczki. Komisarz siedział przechylony do przodu i wpatrywał się w niebo. Po chwili ciszy zauważył śmigłowiec z błyskającymi światłami. Nadlatywał z południowego wschodu. Chwilę później zostali wywołani przez radio:
– Policja w Larviku, policja w Larviku. Tu Saver 4-0.
Worren odebrała i podała dokładne współrzędne obiektu na podstawie zdjęć wykonanych przez drona.
Wisting i Maren wysiedli z samochodu. Szybko dołączyły do nich pozostałe załogi. Pulsującemu dźwiękowi łopat wirnika towarzyszył szum wiatru i deszczu.
Śmigłowiec wykonał przelot na małej wysokości.
– Badanie termowizyjne bez rezultatu – zameldował pilot.
– Jak szybko spada temperatura ciała? – spytała Maren.
Komisarz spojrzał na zegarek. Dochodziła piętnasta.
– Od zejścia lawiny minęło nie więcej niż piętnaście godzin – powiedział i spojrzał na lekarza.
– To zależy od wielu czynników – wyjaśnił medyk. – Od ciężaru ciała, temperatury powietrza i otoczenia, ale temperatura nie powinna spaść poniżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza.
Wisting uniósł ramiona aż do uszu. Zgadywał, że temperatura powietrza wynosiła około dziesięciu stopni, trochę powyżej normy jak na listopad. Martwe ciało wciąż powinno być wykrywalne przez kamerę termowizyjną.
– Może to rzeczywiście jest manekin? – zastanawiała się na głos Maren.
– Miejmy nadzieję – odparł komisarz.
Zatrzeszczała radiostacja.
– Dokonaliśmy obserwacji wzrokowej. Schodzę na dół.
Boczne drzwi helikoptera rozsunęły się i ratownik przymocowany liną do wciągarki opuścił się na teren osuwiska. Przez chwilę kołysał się jak wahadło, zanim niepewnie postawił stopy na ziemi.
Komisarz przyłożył latarkę do oczu i zobaczył, że ratownik wylądował na właściwym miejscu. Odsunął kilka gałęzi i desek i zbliżył się do badanego obiektu. Potem powiedział coś do mikrofonu przymocowanego do hełmu. Chwilę później meldunek został przekazany dalej przez pilota śmigłowca:
– Potwierdzam mors2.
– Przyjęłam – odparła Ada Worren.
Maren nie zrozumiała, o co chodzi.
– Znaleziono zwłoki – wyjaśnił Wisting.
Oddał policjantce lornetkę.
Z helikoptera został spuszczony nowy ratownik, wyposażony w dwie łopaty. Nawet bez lornetki komisarz widział, jak odkopują ciało, usuwając ziemię, glinę i resztki stałych elementów.
Następnie spuszczono nosze kubełkowe, na których położono zwłoki. Jeden z ratowników przytrzymywał nosze, gdy transportowano je do czekających nieopodal policjantów. Odpiął je i siebie, a wtedy śmigłowiec zawrócił po drugiego ratownika.
Zmarłym był trzydziestokilkuletni mężczyzna. Głowę miał opuchniętą, a skórę odbarwioną. Był bardzo brudny. Miał włosy do ramion, dżinsowe spodnie, golf i wiatrówkę. Poza tym widoczny rozległy uraz dolnej szczęki, nieliczne zadrapania i otarcia na czole i nosie. Na lewym policzku ziała głęboka rana cięta.
Lekarz podszedł do ciała, ukucnął, dokonał rutynowych oględzin, po czym stwierdził zgon.
– Powinniście zlecić sekcję zwłok – stwierdził i podniósł się. – Sztywność pośmiertna ustąpiła, a to oznacza, że mężczyzna najprawdopodobniej nie żyje od ponad czterdziestu ośmiu godzin.
– Zmarł, zanim zeszła lawina? – upewniła się Worren.
Lekarz wzruszył lekko ramionami.
– Taki jest mój wniosek.
– Czy może pan coś powiedzieć o przyczynie śmierci? – spytał Wisting.
– To ustalą patomorfolodzy – odparł lekarz. – Ale biorąc pod uwagę zewnętrzne obrażenia, takie jak rana cięta policzka, mogę stwierdzić, że powstały post mortem. Nie widać krwawień, więc najpewniej spowodowała je lawina.
Helikopter przeleciał nad ich głowami. Wyglądało na to, że podchodzi do lądowania na boisku do piłki nożnej.
Komisarz zrobił kilka zdjęć martwego mężczyzny, a następnie poprosił ratownika o parę lateksowych rękawiczek. Włożył je i sprawdził kieszenie denata. Były puste. Mężczyzna nie miał ani zegarka, ani obrączki. Blada skóra dłoni była pomarszczona i odchodziła całymi płatami.
Worren wyjęła z radiowozu worek na zwłoki. Rozłożyła go na ziemi i wyjaśniła, w jaki sposób należy ułożyć na nim ciało. Wisting stanął od strony głowy i chwycił prawe ramię denata.
– Na trzy – powiedziała i odliczyła na głos.
Komisarz przytrzymał głowę zmarłego, żeby nie opadła. Podnieśli go i ułożyli ostrożnie na brezencie.
Worren zapięła suwak od stóp w górę.
– Zaczekaj chwilę – poprosił Wisting.
Przechylił głowę denata w bok. Jego włosy były zmierzwione, pobrudzone ziemią i błotem. Komisarz rozdzielił kosmyki. Tuż nad karkiem denat miał ranę, małe wgłębienie, w które wsunął się palec komisarza podczas przenoszenia zwłok.
Deszcz padał na grubą folię wokół zmarłego mężczyzny i woda już zdążyła się zebrać w zagłębieniu między nogami.
Przez krótką chwilę komisarz rozważał, czy nie poprosić lekarza o zbadanie rany, ale po namyśle dał znak Worren, że może zamknąć worek. Wiele razy widział podobne obrażenia. To była rana wlotowa.
2Mors (exitus letalis) – łac. śmierć.
Na dworze było ciemno, gdy Wisting zamykał drzwi sali konferencyjnej. Zebrał wszystkich, których potrzebował. Zgromadzeni wokół stołu wiedzieli, że chodzi o zwłoki oznaczone numerem M-13, ale tylko Maren znała szczegóły sprawy.
Jednym ze śledczych był Benjamin Fjeld. Pracował w ich wydziale do czasu, gdy wyprowadził się ze swoją dziewczyną do Oslo. Teraz, kiedy ich związek się rozpadł, złożył podanie o przeniesienie do komendy w Larviku. Pracując przez pięć lat w wydziale dochodzeniowo-śledczym w stolicy, zyskał sporą wiedzę i doświadczenie, a poza tym od zawsze był pracowity i zaangażowany.
Espen Mortensen został wezwany z wydziału kryminalistyki, a Nils Hammer przyjechał z domu i wyglądał na nieco bardziej wypoczętego.
Od strony prawnej za śledztwo w sprawie zabójstwa, które zamierzał wszcząć Wisting, odpowiedzialna była policyjna prawniczka Christine Thiis. Oprócz śledczych, którzy mieli stanowić trzon grupy dochodzeniowej, komisarz poprosił komendantkę Agnes Kiil i jej doradcę do spraw komunikacji z mediami, żeby spotkali się z nimi przed zebraniem w sztabie kryzysowym, które miało się odbyć piętro wyżej.
– Dlaczego zwłoki nie zostały odnalezione wcześniej? – spytała komendantka. – Akcja poszukiwawcza nie powinna zostać zakończona, zanim nie stwierdzimy ze stuprocentową pewnością, że nikogo tam już nie ma.
Wisting położył dłonie przed sobą, rozczapierzając palce na blacie stołu.
– Nie wiemy, kim jest denat – odpowiedział. – Ale na pewno nie jest ofiarą lawiny.
Komendantka przekrzywiła głowę. Komisarz przekazał informacje uzyskane od lekarza, który określił przybliżony czas zgonu mężczyzny.
– Przyczynę śmierci poznamy dopiero po sekcji, która zostanie przeprowadzona jutro rano, ale oględziny na miejscu znalezienia zwłok wskazują, że mężczyzna został zastrzelony – zakończył.
Kiil poprosiła, żeby powtórzył wszystko, co wie. Komisarz na dużym ekranie otworzył zdjęcia przedstawiające zarówno samo miejsce znalezienia zwłok, jak i denata, i jeszcze raz omówił sprawę.
Mortensen chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat obrażeń ciała.
– W potylicy ma ranę wlotową, natomiast rana wylotowa biegnie przez dolną szczękę – zrelacjonował Wisting.
Kiil zwróciła się do swojego doradcy.
– Jak przekażemy to mediom? – spytała.
Na szyi doradcy pojawiły się ogniście czerwone plamy.
– To zależy od prowadzącego śledztwo – odparł i spojrzał na komisarza.
– Musimy powiedzieć prawdę – stwierdził Wisting. – Kluczowe dla sprawy jest ustalenie tożsamości mężczyzny.
– Przygotuj mi coś na piśmie – poprosiła komendantka. – Przekażę to na konferencji prasowej o dziewiętnastej.
Wstała i opuściła salę konferencyjną razem ze swoim doradcą.
Hammer pochylił się nad stołem.
– Skąd pochodził? – spytał, spoglądając na duży ekran. – Jak znalazł się w samym środku lawiny?
Teraz, kiedy Agnes Kiil opuściła salę, spotkanie przerodziło się w prawdziwą naradę. Wisting wyświetlił kolejne zdjęcie przedstawiające mapę osuwiska, tę samą, z której korzystali w nocy w punkcie zbornym. Dotknięte katastrofą posiadłości i posesje zostały zakreślone na czerwono.
– Wydaje się mało prawdopodobne, by ciało zostało podrzucone po zejściu lawiny – powiedział. – Zwłoki musiały znajdować się tam wcześniej.
Głos zabrał Mortensen.
– Co wiemy o masach ziemi, w których został znaleziony? – spytał.
Komisarz cofnął się do jednego z pierwszych zdjęć.
– Czerwone pokrycie dachowe – odrzekł komisarz. – To jedyny konkret. A kiedy znów zrobi się jasno, technicy kryminalistyki zbadają teren.
– Wiemy, ile domów z czerwonym dachem ucierpiało w katastrofie? – odezwał się Fjeld.
Wisting potrząsnął głową.
– Musimy to ustalić i dokładnie sprawdzić każdego z mieszkańców – powiedział i wrócił do zdjęcia poglądowego z zakreślonym obszarem osuwiska.
Każdy z tych domów mógł być miejscem zbrodni.
– Zajmę się tym – oświadczył i coś sobie zanotował.
– Czy mamy jakieś zgłoszenia zaginięć? – spytała policyjna prawniczka. – Również z innych części kraju?
– Nikt nie pasuje do rysopisu M-13 – odparł komisarz.
Zwrócił się do Mortensena.
– Ciało leży w tutejszym szpitalu – powiedział. – Jutro rano zostanie przetransportowane do zakładu medycyny sądowej. Chcę, żebyś pobrał odciski palców.
Technik kryminalistyki skinął głową.
– A co z nagą kobietą? – spytała Maren. – Czy te dwie sprawy mogą się ze sobą łączyć?
Wisting spojrzał na zegarek.
– Dopilnuj, żebyśmy zostali poinformowani, jak tylko odzyska przytomność. Musimy z nią porozmawiać.
Siedzieli wokół stołu konferencyjnego i przerzucali się hipotezami. Śledztwo powoli nabierało kształtu. Gdy wszyscy przedstawili swój punkt widzenia, komisarz odsunął krzesło i wstał.
– Zabierajmy się do pracy – powiedział. – Jesteśmy spóźnieni o co najmniej dwie doby, jeśli chodzi o czas popełnienia zabójstwa.
Wrócił do swojego gabinetu i sporządził notatkę dla komendantki na konferencję prasową. Potem włożył kurtkę i udał się do gabinetu Maren.
– Wiesz, gdzie zostali zakwaterowani mieszkańcy, których domy zniszczyła lawina?
Policjantka zmieniła zdjęcie na ekranie.
– Większość zatrzymała się u rodzin lub przyjaciół – odparła. – Reszta mieszka w hotelu. Kogo dokładnie masz na myśli?
– Handlarza dziełami sztuki – wyjaśnił. – Gunnara Helnera.
Maren przejrzała listę.
– Helner mieszka w hotelu Grand. Pokój 302.
– Dziękuję. Zacznę od niego.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
„Jørn Lier Horst pisze wiarygodne i wnikliwe społecznie kryminały – jestnorweskim Henningiem Mankellem”.
– Hjorth i Rosenfeldt
Pewnego dnia, podczas urlopu, William Wisting wyjmuje ze skrzynki pocztowej nietypowy list. W białej kopercie znajduje się tylko kartkapapieru z jedną linijką tekstu: 12-1569/99. Jest to sygnatura akt sprawy, która prowadzi komisarza do zbrodni popełnionej ponad piętnaście lat wcześniej.
Latem 1999 roku Tone Vaterland wracałana rowerze z pracy w Bamblegrillen. Dwa dni później znaleziono jej zwłoki. Sprawa została wyjaśniona, ale najwyraźniej ktoś chce, żeby Wisting spojrzał na nią świeżym okiem. Komisarz zagłębia się w akta śledztwa i trafia na coś, co ukazuje wydarzenia z przeszłości w nowym, przerażającym świetle.
Powrót do starej sprawy powoduje nieoczekiwany zwrot akcji.
„WBez granicstajesz się świadkiem ekscytującego internetowego fenomenu, jednocześnie podążając za porywającym śledztwem – idealna lektura na ciemne, zimowe wieczory!”
W hiszpańskim miasteczku portowym Palamós podczas ferii wielkanocnych zostaje zamordowana młoda australijska turystka, Ruby Thompson. Jej ciało wyrzucone na brzeg przez morskie fale, znajduje na miejskiej plaży grupa windsurferów. Śledztwo nie przynosi rezultatu. Przyjaciółka zamordowanej dziewczyny, Michelle Norris, zakłada forum internetowe poświęcone sprawie zabójstwa. Na forum udziela się między innymi Norweżka z Asker posługująca się pseudonimem Astrea, która zbiera i przegląda zdjęcia zrobione w Palamós w czasie, gdy doszło do zbrodni. Astrea często przebywa w hiszpańskim miasteczku, gdzie jej rodzina ma letni dom. Na początku grudnia nagle wyjeżdża z Palamós, nie informując o tym bliskich ani przyjaciół. Jej ostatni post na forum brzmi: „Zdaje się, że znalazłam coś ciekawego”. Zaniepokojona MichelleNorris kontaktuje się z norweską policją, a konkretnie z komisariatem policji w Larviku, ponieważ zdjęcie profilowe Astrei zostało zrobione|w porcie w Stavern. Wisting, początkowo niechętnie, rozpoczyna poszukiwania Astrei. Pod wpływem kolejnych wydarzeń jego zainteresowanie sprawą rośnie...