Shadow - Leszczyńska Klaudia - ebook + książka
BESTSELLER

Shadow ebook

Leszczyńska Klaudia

4,3

Opis

Dave „Shadow” Johnson ma wszystko – sławę, pieniądze i kobiety. Jednak nieustannie towarzyszy mu uczucie osamotnienia, które tłumi używkami i alkoholem.

Gdy w jego życiu pojawia się Melisa, dziewczyna o traumatycznej przeszłości, budzą się w nim uczucia, o których istnieniu nie miał wcześniej pojęcia.

Czy tych dwoje uleczy wzajemnie swoje rany? Czy jednak przewrotny los zaplanował dla nich ponury koniec?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (186 ocen)
107
39
29
8
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paaula29

Całkiem niezła

szybko się czyta, przyjemna ale język pisania taki trochę dziecinny
31
kaemka

Całkiem niezła

Nic specjalnego, a zestaw nieszczęść, jakie zaserwowała autorka swoim bohaterom, wystarczyłby na kilka historii. Anglik zajadający się kapustą i łazankami gotowanymi przez Włoszkę mnie rozśmieszył. Ogólnie taki harlequin.
ruby_nigrum

Nie oderwiesz się od lektury

Łatwo jest znaleźć się na dnie człowieczeństwa, jednak jak niewiarygodną siłę i motywację trzeba mieć, by z tego dna się odbić? Co może być silniejszego, niż wyniszczające uzależnienie? Miłość... Cudowna historia, ale ja skuszę Was na przeczytanie jeszcze dalszych stron. Słowo od autorki - nie przechodźcie obok tego obojętnie.
20
martaglazer

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowan ale zarazem trudna historia pokszujaca blaski i ciebie sławy,oraz traumy które czasem popychają nas do złych decyzji. Ale jest coś co przebija każdy mrok,coś co odgoni Cień...tym czymś jest milosc 💓
10
Aga_Magdabook

Nie oderwiesz się od lektury

„Na pustyni jest się trochę samotnym. - Równie samotnym jest się wśród ludzi” (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę). To pierwszy cytat jaki pojawił się w mojej głowie podczas czytania tej książki. Dave „Shadow” Johnson ma wszystko – sławę, pieniądze i kobiety, a jednak mimo wszystkiego co go otacza jest bardzo samotny. Ma za sobą trudne dzieciństwo nie kochany przez rodziców i gnębiony przez rówieśników, a od wszystkich problemów ucieka w alkohol i używki. To było dla niego zabawą. Gdy pewnego dnia na jego drodze pojawia się Melisa, staje się ona dla niego lekarstwem na wewnętrzny ból, ale czy będzie ona go w stanie udźwignąć? Melisa doświadczyła w swoim życiu ogrom cierpienia i bólu. Dla niej używki to był sposób na odcięcie się od bólu i upokorzenia, jakich doznała będąc tak naprawdę bezbronną. I mimo tego jak wiele przeszła jest osobą, która cieszy się z małych rzeczy. Jest po prostu dobra i szczera. Dla Dava jest promieniem słońca, dzięki któremu może być najlepszą wersją s...
10

Popularność




Książka, którą trzymasz w dłoniach, jest moim osobistym dziełem. Możesz ją udostępniać osobom bliskim, ale nie publikuj jej w Internecie! Jeśli zechcesz zacytować jej fragment, nie zmieniaj jego treści i koniecznie zaznacz autora.

Dziękuję Ci za poszanowanie prawa i mojej własności.

Miłej lektury!

Postacie w tej powieści są fikcyjne, jakiekolwiek podobieństwo do osób fizycznych – żyjących lub zmarłych – jest przypadkowe.

Redakcja i korekta:

Dominika Kamyszek (www.opiekunkaslowa.pl)

Wersja elektroniczna:

Mateusz Cichosz (www.instagram.com/magik.od.skladu.ksiazek)

Projekt okładki:

Justyna Sieprawska (www.facebook.com/justyna.es.grafik)

Zdjęcie na okładce: nicolasladinosilva/unsplash

Copyright © Klaudia Leszczyńska

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Konin 2023

ISBN: 978-83-965486-4-1

Wydanie I 

OSTRZE­ŻE­NIE

Książka za­wiera sceny nie­od­po­wied­nie dla nie­któ­rych czy­tel­ni­ków (seks, liczne prze­kleń­stwa, opisy za­ży­wa­nia nar­ko­ty­ków), wy­ko­rzy­stane je­dy­nie do roz­bu­do­wa­nia fa­buły.

Au­torka nie po­chwala za­ży­wa­nia sub­stan­cji odu­rza­ją­cych.

If I smash the si­lence,

you’ll see what fame has done to me

(Gdy­bym roz­darł ci­szę, zo­ba­czy­ła­byś, co sława ze mną zro­biła)

W.A.S.P. – „The Idol” [„The Crim­son Idol”, 1992]

Zwi­ną­łem stu­do­la­rówkę w rurkę i na­chy­li­łem się nad sto­li­kiem, na któ­rym znaj­do­wały się dwie rów­niut­kie kre­ski ko­ka­iny.

Szybka ak­cja. Pal­cem za­tka­łem jedną dziurkę nosa, a w drugą wcią­gną­łem biały pro­szek, czu­jąc nie­wy­obra­żalne pod­nie­ce­nie. By­łem na gło­dzie, chcia­łem się wy­lu­zo­wać i w końcu prze­stać się wkur­wiać. Cze­kał mnie ważny kon­cert, rzekł­bym na­wet, że naj­waż­niej­szy w mo­jej ka­rie­rze. Wy­stę­po­wa­łem w ro­dzin­nym mie­ście i mia­łem od­ruch wy­miotny na samą myśl, że po kilku la­tach tu wró­ci­łem. Le­ice­ster omi­ja­łem sze­ro­kim łu­kiem, nie mia­łem żad­nych po­zy­tyw­nych wspo­mnień zwią­za­nych z tym miej­scem. By­łem pe­wien, że na kon­cer­cie po­ja­wią się te wszyst­kie wredne mordy, które za­tru­wały mi ży­cie w szkole śred­niej, przyjdą z czy­stej cie­ka­wo­ści. Bi­lety były tylko za pięć fun­tów, więc spo­dzie­wa­łem się, że zleci się tu­taj całe mia­sto.

Wcią­gną­łem kokę w drugą dziurkę i za­mkną­łem oczy. Po­czu­łem prze­raź­liwy smród mo­czu – jak wtedy, gdy je­den z osił­ków wpy­chał mi głowę do se­desu, krzy­cząc: „ty je­bany ku­jo­nie!”.

Za­mru­ga­łem i po­wró­ci­łem do rze­czy­wi­sto­ści, jed­nak serce wa­liło mi jak sza­lone, gdyż na­dal mia­łem w pa­mięci całe upo­ko­rze­nie i strach, które du­si­łem w so­bie. Po­śli­ni­łem pa­lec, ze­bra­łem resztkę ko­ka­iny ze sto­lika i wtar­łem ją so­bie w we­wnętrzną stronę po­liczka. Nie cho­dziło o to, że chcia­łem po so­bie po­sprzą­tać i za­trzeć ślady, bo na­wet nie kry­łem się z tym, że ćpam. Po pro­stu nie lu­bi­łem, jak to­war się mar­no­wał.

Po­woli do­cie­rały do mnie bodźce, sły­sza­łem stłu­mione skan­do­wa­nie pu­blicz­no­ści i chłód pły­nący z otwar­tego okna. Unio­słem głowę i na­po­tka­łem spoj­rze­nie mo­jego ma­na­gera.

– Dave, ogar­nij się, masz biały nos! – wark­nął ostro, po­trzą­sa­jąc mną za ra­mię. Pie­przony du­pek! Pła­ci­łem mu kupę kasy, a on śmiał mi jesz­cze roz­ka­zy­wać?

– Pier­dol się, Tom – od­burk­ną­łem w od­po­wie­dzi i na­chy­li­łem się, żeby po­cią­gnąć łyk whi­sky z gwinta.

Tom był nie­wiele star­szy ode mnie, ale i tak ba­wił się w mo­jego ta­tu­sia. Miał trzy­dzie­ści cztery lata, gów­niane za­kola i cu­do­wną ro­dzinę – córkę Ro­sie i żonę Ra­chel. A poza tym był naj­lep­szym z mo­ich do­tych­cza­so­wych ma­na­ge­rów i nie raz ura­to­wał mi dup­sko.

– To świń­stwo cię wy­koń­czy.

– To świń­stwo mnie ule­czy – po­pra­wi­łem go i uśmiech­ną­łem się błogo. Czu­łem, że te­raz mogę już wszystko. Wyjdę na tę scenę i dam czadu, roz­pier­dolę gi­tarę, bo w końcu je­stem kró­lem!

By­łem nar­cy­zem i sa­mo­lub­nym dup­kiem, ale mia­łem wszystko, co tylko so­bie wy­ma­rzy­łem. Pie­nią­dze, chętne la­ski i luk­su­sowe ży­cie. A to dzięki YouTube’owi, na któ­rym się wy­bi­łem, wsta­wia­jąc krót­kie fil­miki z moją muzą. Jak tylko zo­sta­łem do­strze­żony przez naj­więk­szą wy­twór­nię mu­zyczną na świe­cie, moja ka­riera na­brała tempa i w ciągu kilku lat za­ro­bi­łem górę pie­nię­dzy. A naj­lep­sze jest to, że za­czy­na­łem jako wy­stra­szony, prysz­czaty pięt­na­sto­la­tek, który cho­wał się po ką­tach z gi­tarą i książ­kami.

I który do­sta­wał wpier­dol przy każ­dej bzdur­nej oka­zji.

Ty je­bany ku­jo­nie… – głos z prze­szło­ści był te­raz o wiele słab­szy, czyli dragi speł­niły swoją rolę. Ze­pchną­łem go w naj­ciem­niej­sze za­ka­marki mo­jego umy­słu.

Koks już za­czął dzia­łać. Bło­gość roz­lała się po mo­ich ży­łach, a wraz z nią na usta wy­pełzł roz­ma­rzony uśmiech. Biała kró­lowa była naj­lep­sza, cho­ciaż cza­sami lu­bi­łem wcią­gnąć tro­chę syfu, jak grzybki czy kwas, żeby mieć lep­sze schizy i bar­dziej po­pier­do­loną fazę. Uwiel­bia­łem od­la­ty­wać i wi­dzieć rze­czy, od któ­rych można do­stać świra.

Po­cią­gną­łem łyk whi­sky pro­sto z bu­telki. Wy­chla­łem już pra­wie litr, a by­łem trzeźwy jak no­wo­ro­dek.

– Je­steś pi­jany – wark­nął Tom i znowu lekko mną po­trzą­snął. – I już od dzie­się­ciu mi­nut po­wi­nie­neś być na sce­nie!

– Co ty pier­do­lisz? – mruk­ną­łem, ale z mo­ich ust wy­do­stał się beł­kot. Par­sk­ną­łem śmie­chem, bo brzmia­łem na­prawdę prze­za­baw­nie.

– Trzeba od­wo­łać ten kon­cert – syk­nął i chwy­cił za ko­mórkę. Wy­glą­dał na na­prawdę zde­ner­wo­wa­nego, a ja tylko chi­cho­ta­łem pod no­sem. – Nie na­da­jesz się do śpie­wa­nia!

– Koka za­raz się roz­kręci, wy­lu­zuj.

Nie mo­głem prze­cież od­mó­wić so­bie wy­stą­pie­nia w moim ro­dzin­nym mie­ście. Na co dzień nie miesz­ka­łem w Le­ice­ster, tylko w Lon­dy­nie, gdzie mia­łem swoją willę na przed­mie­ściach. W szkole by­łem ty­po­wym out­si­de­rem, więc bar­dzo szybko sta­łem się obiek­tem drwin. Na do­da­tek przez więk­szość mo­jego ży­cia no­si­łem oku­lary ko­rek­cyjne i wy­glą­da­łem jak ja­kiś ćwok. By­łem wy­co­fany i za­mknięty w so­bie, nie mia­łem ko­le­gów, ucie­ka­łem w fan­ta­stykę i mu­zykę. Nie­śmiało wrzu­ca­łem swoje na­gra­nia do sieci, a po tym, jak zo­sta­łem do­strze­żony, po­sta­no­wi­łem nad­ro­bić wszyst­kie gów­niane lata. Za­dba­łem o sie­bie, wy­je­ba­łem oku­lary i za­stą­pi­łem je so­czew­kami, przy­pa­ko­wa­łem, wy­dzia­ra­łem się i za­czą­łem re­kre­acyj­nie ćpać. Mia­łem wszystko i wy­da­wa­łem tonę kasy.

Mój ze­spół na­zy­wał się The Sha­dows, cho­ciaż Cie­niem by­łem wy­łącz­nie ja. Każdy z na­szych kon­cer­tów od­by­wał się w pra­wie cał­ko­wi­tej ciem­no­ści, je­dy­nie nie­znacz­nie oświe­tlona była moja syl­we­tka, kiedy śpie­wa­łem. Za każ­dym ra­zem wy­cho­dzi­łem z mroku i sta­wa­łem w świe­tle. Ale na­dal by­łem Cie­niem.

Moje mroczne i po­nure uspo­so­bie­nie dzia­łało jak ma­gnes na młode la­ski. Na Fa­ce­bo­oku i In­sta­gra­mie ro­iło się od fa­now­skich pro­fili na mój te­mat. Dziew­czyna, któ­rej udało się mnie po­de­rwać, mo­gła przez chwilę za­znać uczu­cia wy­jąt­ko­wo­ści. My­ślała, że zdo­była serce sław­nego przy­stoj­niaka z gi­tarą. A tak na­prawdę w tych la­skach nie wi­dzia­łem nic in­try­gu­ją­cego, były ko­lej­nymi dziu­rami, które po­pra­wiały mi na chwilę hu­mor.

Wszyst­kie były na raz.

Trak­to­wa­łem ko­biety tak, jak sam kie­dyś by­łem trak­to­wany przez mo­ich opraw­ców w szkole śred­niej. Mia­łem je gdzieś. Były mo­imi za­baw­kami, ba­wi­łem się nimi. Dość szybko zy­ska­łem miano ła­ma­cza serc, ale to naj­wi­docz­niej jesz­cze do­dało mi w ich oczach atrak­cyj­no­ści, bo dzie­wu­szy­ska le­piły się do mnie jak mu­chy. Pew­nie każda z nich my­ślała, że mnie usi­dli. Wolne żarty.

Za­chły­sną­łem się sławą i wyj­ściem z cie­nia, cho­ciaż Cie­niem by­łem cały czas. Mrocz­nym, nie­ustan­nie przy­gnę­bio­nym chłop­cem. Roz­we­se­la­łem się tylko po ko­ka­inie, ale wtedy pusz­czały mi też wszyst­kie ha­mulce. Zwłasz­cza mo­ralne.

By­łem ty­po­wym bad boyem, ido­lem mi­lio­nów na­sto­la­tek i ich ma­mu­siek, a także nar­ko­ma­nem. Ale do tego ostat­niego nie po­tra­fi­łem się przy­znać. Chyba naj­bar­dziej przed sa­mym sobą, bo tak na­prawdę wszy­scy do­okoła wie­dzieli, że mam pro­blem z używ­kami.

Pod­nio­słem się z ka­napy i ru­szy­łem w stronę wyj­ścia na scenę. Sły­sza­łem nie­cier­pliwe skan­do­wa­nie pu­blicz­no­ści. De Mont­fort Hall było po­tęż­nym gma­chem, z pew­no­ścią we­szło tu kilka ty­sięcy lu­dzi. Mia­łem na­dzieję, że będą tam rów­nież moi „zna­jomi” ze szkoły, bo to wła­śnie im chcia­łem za­de­dy­ko­wać ten wy­stęp.

Pew­nym kro­kiem wy­sze­dłem na scenę, a tłum osza­lał. Okla­ski, wrza­ski i ja­zgot do­tarły do mo­ich uszu. Emo­cje pu­blicz­no­ści za­wsze po­zy­tyw­nie mnie na­krę­cały, lecz tym ra­zem ta ener­gia ja­koś nie mo­gła mi się udzie­lić.

– Sorry za spóź­nie­nie – mruk­ną­łem do mi­kro­fonu. Cie­płe mro­wie­nie w ży­łach spra­wiało, że sta­wa­łem się co­raz trzeź­wiej­szy. Chwy­ci­łem za gi­tarę i da­łem chło­pa­kom z ze­społu cynk, że za­raz za­czy­namy. Rick sie­dział już przy per­ku­sji, a Mi­chael trzy­mał bas. Obaj byli starsi ode mnie o dzie­sięć lat i trak­to­wali mnie jak młod­szego bra­ciszka. – No to czadu!

Pierw­sze ude­rze­nie w struny przy­wró­ciło mnie na wła­ściwe tory. Po­czu­łem dresz­cze i da­łem się po­nieść mu­zyce. Od za­wsze była lep­sza niż dragi, jed­nak ostat­nio zbyt czę­sto o tym za­po­mi­na­łem.

Za­gra­li­śmy sześć ka­wał­ków, w trak­cie któ­rych da­łem z sie­bie sto pięć­dzie­siąt pro­cent. Na krótką chwilę za­po­mnia­łem, gdzie je­stem i dla kogo gram.

– Nie lu­bię tego je­ba­nego mia­sta – rzu­ci­łem jakby od nie­chce­nia do mi­kro­fonu. Sta­łem pro­sto w stru­dze świa­tła tak, że wy­jąt­kowo było mnie wi­dać bar­dzo wy­raź­nie. – Cho­ciaż może to nie wina miej­sca, ale lu­dzi. Wszy­scy, któ­rzy tu miesz­kają, są gówno warci.

Tłum za­wył jak w eks­ta­zie, jak­bym, kurwa, po­wie­dział im wła­śnie ja­kiś kom­ple­ment. Pew­nie po­my­śleli, że to je­den z ele­men­tów mo­jego wy­stępu. A tak na­prawdę to mia­sto to­czył rak. Nie­na­wi­dzi­łem tego miej­sca, gdy tylko mo­głem uciec, to zro­bi­łem to bez oglą­da­nia się za sie­bie. Nie mia­łem po­zy­tyw­nych wspo­mnień, bo przez cały czas na­uki by­łem prze­śla­do­wany.

Nie skoń­czy­łem szkoły śred­niej, tylko ucie­kłem stąd, jak tylko zo­sta­łem do­strze­żony przez wy­twór­nię M-Rock Re­cords. Krótko po­tem za­czą­łem wieść baj­kowe ży­cie prze­peł­nione forsą, dra­gami i chęt­nymi cip­kami. Żyć nie umie­rać. W pla­nach mia­łem opusz­cze­nie An­glii i prze­nie­sie­nie się do Los An­ge­les, ale moje stu­dio na­gra­niowe mie­ściło się w Lon­dy­nie, więc z czy­stego le­ni­stwa osia­dłem tam na du­pie.

Po raz pierw­szy od ośmiu lat by­łem w moim ro­dzin­nym mie­ście, mimo że znaj­do­wało się za­le­d­wie sto sie­dem­dzie­siąt ki­lo­me­trów od Lon­dynu. Do­tąd omi­ja­łem je sze­ro­kim łu­kiem, kon­cer­to­wa­łem po ca­łym świe­cie – Stany Zjed­no­czone, Chiny, Ja­po­nia, więk­szość państw w Eu­ro­pie, na­wet Au­stra­lia. Wszę­dzie, tylko nie tu­taj. Aż do dziś.

Ock­ną­łem się. Na­dal by­łem na sce­nie. Za­chciało mi się si­kać, a mój na­ćpany mózg już sam za­de­cy­do­wał, jak to wy­ko­rzy­stać.

Ba­rierki były bar­dzo bli­sko sceny, więc lu­dzie w pierw­szych rzę­dach mu­sieli za­dzie­rać głowy, żeby nas zo­ba­czyć. Kto to w ogóle, kurwa, or­ga­ni­zo­wał? Chciał we­pchnąć jak naj­wię­cej lu­dzi do bu­dynku, przez co osoby naj­bli­żej sceny wi­działy tylko moje buty.

Wy­ją­łem ku­tasa ze spodni i skie­ro­wa­łem go w stronę tłumu, który skan­do­wał moje imię. Stru­mień mo­czu po­le­ciał pro­sto na kilka pierw­szych osób z wi­do­wni.

– Leję na was wszyst­kich – oznaj­mi­łem pro­sto do mi­kro­fonu. – Je­ste­ście gówno warci.

Tłum znowu za­wył, a jedna z la­sek z pierw­szego rzędu wy­su­nęła ję­zyk i za­częła ob­li­zy­wać się lu­bież­nie, sma­ku­jąc mój mocz. To było ostro po­pier­do­lone. Za­to­czy­łem się lekko, ale na szczę­ście na mo­jej dro­dze zna­lazł się wzmac­niacz, który ochro­nił mnie przed upad­kiem. Mach­ną­łem tłu­mowi nie­dbale ręką na po­że­gna­nie i zsze­dłem ze sceny w akom­pa­nia­men­cie gwiz­dów, ry­ków i skan­do­wa­nia mo­jego imie­nia.

– Mie­li­ście grać jesz­cze trzy ka­wałki! – syk­nął roz­wście­czony Tom. – Wra­caj tam na­tych­miast!

– Kon­cert do­biegł końca, jak chło­paki chcą, to niech so­bie grają – burk­ną­łem i wy­mi­ną­łem go.

Zła­pał mnie mocno za ra­mię i zrów­nał się ze mną. Uj­rza­łem jego wkur­wioną twarz, a na mo­ich ustach po­ja­wił się sze­roki uśmiech. Uwiel­bia­łem go wner­wiać.

– Co to za ak­cja z si­ka­niem na fa­nów?! – krzyk­nął, a ja spoj­rza­łem na niego roz­my­tym wzro­kiem.

– Co? – wy­beł­ko­ta­łem. – Idę do ki­bla.

Tom zwie­sił zre­zy­gno­wany ra­miona i już mnie nie za­trzy­my­wał. Opar­łem dło­nie na lo­do­wa­tej umy­walce i wpa­try­wa­łem się w swoją twarz w lu­strze. Wi­dzia­łem jedną wielką, roz­ma­zaną plamę, bez oczu i ust. To ozna­czało tylko tyle, że koks jed­nak był chu­jowy i już za­czął ze mnie scho­dzić.

Wsa­dzi­łem rękę do kie­szeni i wy­ją­łem to­rebkę z bia­łym prosz­kiem. Po­śli­ni­łem pa­lec i za­nu­rzy­łem go w środku, a po­tem wtar­łem so­bie fetę z opuszki w dzią­sła, mo­dląc się, że­bym nie stra­cił wkrótce zę­bów. Ten wie­czór nie mógł się tak wcze­śnie skoń­czyć, mała działka po­winna za­tem po­sta­wić mnie na nogi.

Po am­fe­ta­mi­nie za­wsze mia­łem ner­wowy tik. Swę­działy mnie dzią­sła, więc cią­gle mu­sia­łem żuć gumę, któ­rej oczy­wi­ście nie mia­łem w ustach. Krę­ci­łem nie­ustan­nie mordą, żu­jąc nie­ist­nie­jącą mię­tówkę, za to mia­łem po­wera jak po kilku ka­wach.

Mój or­ga­nizm szybko wsko­czył na przy­spie­szone ob­roty. Lekko zlany po­tem i z ser­cem bi­ją­cym tak szybko, że chciało mi wy­sko­czyć z klatki pier­sio­wej, wy­sze­dłem z ła­zienki i wpa­dłem na chło­pa­ków z mo­jego ze­społu. Rick i Mi­chael wpa­try­wali się we mnie wku­rzeni, a Tom ci­skał pio­ru­nami z oczu.

– Zje­ba­łeś kon­cert – oznaj­mił Mi­chael. – Ale jed­nego nie można ci od­mó­wić. Będą o nim pi­sać wszyst­kie me­dia na ca­łym świe­cie.

– Wi­dzi­cie za­tem, jak za­dba­łem o na­szą pro­mo­cję – skwi­to­wa­łem, żu­jąc wła­sny ję­zyk. Cho­ler­nie chciało mi się pić, więc do­rwa­łem się do wody jak no­mada na pu­styni i wy­pi­łem dusz­kiem całą pół­li­trową bu­telkę. – Tro­chę szumu do­brze nam zrobi.

– Nie jest to do­bry ro­dzaj pro­mo­cji. Ola­łeś pu­blicz­ność, do­słow­nie! – wark­nął Tom. – Nie za­śpie­wa­łeś kilku ka­wał­ków i jesz­cze ich ob­ra­ża­łeś ze sceny!

Prze­wró­ci­łem oczami.

– Wszy­scy pisz­czeli w eks­ta­zie, my­śleli, że to ele­ment wy­stępu. Zlu­zuj po­ślady, bo ci dupa pęk­nie – par­sk­ną­łem i za­czą­łem się śmiać z wła­snego żartu, który oczy­wi­ście roz­śmie­szył tylko mnie.

– Hej, Dave! – W drzwiach po­ja­wił się je­den z tech­nicz­nych mo­jego ze­społu. Uśmie­chał się chy­trze i zna­cząco ru­szał brwiami, a ja już wie­dzia­łem, że bę­dzie cie­ka­wie. – Ta la­ska wbiła się za ku­lisy, mó­wiła, że cię zna.

Otak­so­wa­łem wzro­kiem sto­jącą za nim bru­netkę z uwy­dat­nio­nym biu­stem, ubraną w ró­żową su­kienkę mini i bar­dzo wy­so­kie, czer­wone szpilki.

– Nie ko­ja­rzę cię.

– To ja, Amanda Smith, cho­dzi­li­śmy ra­zem do szkoły. Przy­jaź­ni­li­śmy się, pa­mię­tasz?

Za­częło mi gło­śno dzwo­nić w uszach, lecz na mo­ich ustach roz­lał się sze­roki uśmiech. W środku ki­pia­łem z ner­wów. Ta szmata za­tru­wała mi ży­cie przez pra­wie całą szkołę śred­nią, na­sy­łała na mnie chło­pa­ków z dru­żyny rugby, żeby spusz­czali mi ło­mot. Śmiała się ze mnie ra­zem ze swo­imi pu­stymi ko­le­ża­necz­kami. Te­raz wy­glą­dała zu­peł­nie ina­czej, miała ostrzyk­nięte usta i po­liczki, a także ciem­niej­sze włosy, dla­tego w pierw­szej chwili jej nie roz­po­zna­łem. Na zdję­ciach pre­zen­to­wała się o wiele le­piej niż w rze­czy­wi­sto­ści.

– Amando, je­steś ślicz­niej­sza, niż za­pa­mię­ta­łem – wy­szep­ta­łem zmy­słowo, a ona uśmiech­nęła się fi­glar­nie. Na pewno wła­śnie po­my­ślała, że po­łkną­łem ha­czyk, a tak na­prawdę to ona wpa­dła w moją pu­łapkę.

– A ty bar­dzo zmęż­nia­łeś. I te ta­tu­aże… – za­mru­czała, a ja już wie­dzia­łem, że bę­dzie moja.

Pół go­dziny póź­niej wy­pi­nała mi się w ki­blu, a ja zro­bi­łem jej ukrad­kiem kilka zdjęć. Naj­lep­szy kadr, ten, na któ­rym klę­czy przede mną i ob­ciąga mi ku­tasa, a moją syl­we­tkę i twarz do­kład­nie wi­dać w lu­strze, za­mie­rza­łem wy­słać jej na­rze­czo­nemu. Co ja­kiś czas śle­dzi­łem mo­ich ka­tów w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych i wie­dzia­łem, że Amanda na­dal spo­tyka się z ka­pi­ta­nem dru­żyny rugby z li­ceum, te­raz już na­uczy­cie­lem wy­cho­wa­nia fi­zycz­nego w szkole pod­sta­wo­wej. Ża­ło­wa­łem, że nie zo­ba­czę jego re­ak­cji.

Otrze­pa­łem fiuta, a Amanda spoj­rzała na mnie z roz­cza­ro­wa­niem. Nie zdą­żyła dojść, a ja oczy­wi­ście mia­łem to gdzieś. Dzi­wi­łem się, że w ogóle mi sta­nął, bo po am­fe­ta­mi­nie za­wsze był jak flak. Z pew­no­ścią to złość i chęć ze­msty tak mnie na­krę­ciły, bo na pewno nie pon­to­nowe usta tej dziwki.

– Nie zaj­miesz się mną? – za­py­tała. Miała za­czer­wie­nio­ną twarz i roz­ma­zany ma­ki­jaż. Wpa­try­wała się we mnie z wy­cze­ki­wa­niem.

– Mogę się co naj­wy­żej za­jąć tobą tak, jak ty mną w li­ceum – od­par­łem spo­koj­nym to­nem. – Czyli mogę na­słać na cie­bie ko­goś, kto spu­ści ci wpier­dol.

Po­bla­dła i spoj­rzała na mnie prze­ra­żona.

– Dave, to stare dzieje! – par­sk­nęła, si­ląc się na swo­bodny ton, jed­nak nie mo­głem nie za­uwa­żyć, że ob­le­ciał ją strach.

– Ta­kie szmaty jak ty na­dają się tylko do ru­cha­nia i wy­rzu­ce­nia na śmiet­nik – stwier­dzi­łem i uśmiech­ną­łem się sze­roko. – Mam na­dzieję, że to samo zrobi z tobą twój ko­chaś, kiedy zo­ba­czy fil­mik i zdję­cia, jak mi ob­cią­gasz.

– Nie ośmie­lisz się! – Tym ra­zem na jej twa­rzy po­ja­wiła się zmarszczka gniewu.

Za­czą­łem się śmiać. Ostro, szy­der­czo, aż mu­sia­łem zła­pać się za brzuch, bo za­częły mnie bo­leć be­be­chy. Uspo­ko­iłem się do­piero po dłuż­szej chwili, a Amanda cały czas ci­skała pio­ru­nami z oczu.

– Wy­pier­da­laj stąd, złotko! – wark­ną­łem i wska­za­łem jej drzwi.

– Obie­caj, że nie wy­ślesz zdjęć Pa­tric­kowi! – pi­snęła, bły­ska­wicz­nie prze­cho­dząc z gniew­nego tonu na bła­galny. Na­pa­wa­łem się jej stra­chem i nie­pew­no­ścią, były tak sy­cące, że aż za­częło mi się krę­cić w gło­wie z przy­jem­no­ści. Ra­czej nie za­mie­rza­łem wy­ko­rzy­sty­wać tych zdjęć. Wy­star­czyła mi świa­do­mość, że ona bę­dzie cały czas żyć w nie­pew­no­ści i oba­wie, że jej fa­cet je zo­ba­czy. Taka kara była zde­cy­do­wa­nie lep­sza.

– Ze­msta jest słodka – od­par­łem. – A te­raz spie­przaj!

Pod­sze­dłem do niej szyb­kim kro­kiem i wy­pchną­łem ją za drzwi. By­łem wkur­wiony i szczę­śliwy jed­no­cze­śnie. To było cu­do­wne, że mo­głem zmie­rzyć się ze swoją bez­na­dziejną prze­szło­ścią, do­słow­nie ją pie­prząc i wy­rzu­ca­jąc za drzwi.

Ten wie­czór do­piero się za­czy­nał.

By­łem na­bu­zo­wany, nar­ko­tyki jesz­cze krą­żyły w mo­ich ży­łach. Na­dal czu­łem się pod­nie­cony, bo ta kre­tynka nie była w sta­nie za­do­wo­lić mnie do końca. Nie­na­wiść jesz­cze bar­dziej mnie na­krę­ciła, mu­sia­łem dać jej upust.

– Gdzie ty idziesz? Je­steś na­pier­do­lony jak świ­nia! – wark­nął Tom, który uwiel­biał się ba­wić w mo­jego ta­tu­sia.

Mi­ną­łem go w drzwiach bez słowa i ru­szy­łem, by przed po­wro­tem do domu wy­cią­gnąć z tego wie­czoru jak naj­wię­cej. W końcu wró­ci­łem na stare śmieci.

10 lat wcześniej

– Te, ku­jon!

Za­ci­sną­łem kur­czowo po­wieki, jakby to miało spra­wić, że zniknę, a oni mnie nie do­padną. Mimo to po­de­szli do mnie, a je­den szturch­nął mnie bo­le­śnie w ra­mię.

– Oku­lar­niku, chcę twoją pracę do­mową z hi­sto­rii, bo tak się składa, że nie mam wła­snej.

Pa­trick O’Con­nor, umię­śniony ka­pi­tan dru­żyny rugby, wpa­try­wał się we mnie z drwią­cym uśmiesz­kiem. Był taki mocny, po­nie­waż stał w to­wa­rzy­stwie swo­ich trzech osił­ków, no­ta­bene ko­le­gów z dru­żyny: Lau­renta, Phila i Alana. Każdy po­stawny i zbyt do­brze zbu­do­wany jak na swój wiek.

Ja by­łem bar­dzo drobny. Mia­łem pięt­na­ście lat, a wy­glą­da­łem jak kij od szczotki. Zero mię­śni, sama skóra i ko­ści, a na do­da­tek te obrzy­dliwe oku­lary… Moi ro­dzice byli zna­nymi w ca­łym kraju oku­li­stami, a mnie ka­zali no­sić ja­kieś przed­po­to­powe de­kle wy­glą­da­jące jak na­krętki od sło­ika.

– Da­waj to gówno z hi­sto­rii! – Pa­trick za­czął tra­cić cier­pli­wość i ści­snął mnie mocno za dłoń, miaż­dżąc wszyst­kie moje palce.

Syk­ną­łem z bólu, co wy­wo­łało u nich salwę śmie­chu. Ten draż­niący dźwięk obi­jał się o każdą ko­mórkę ner­wową mo­jego mó­zgu, do­pro­wa­dza­jąc mnie po raz pierw­szy do szału.

– Nie – usły­sza­łem swój głos. – Nie dam ci tej pracy do­mo­wej.

Na twa­rzy Pa­tricka po­ja­wił się sze­roki uśmiech. Spoj­rzał na swo­ich to­wa­rzy­szy, a po­tem ro­zej­rzał się po ko­ry­ta­rzu, na któ­rym znaj­do­wali się inni ucznio­wie. Tacy, któ­rzy nie udzie­li­liby mi po­mocy.

W za­sięgu wzroku nie było żad­nego na­uczy­ciela.

Pa­trick zła­pał mnie gwał­tow­nie za kark i po­cią­gnął. Za­pisz­cza­łem z bólu, a moje pa­skudne oku­lary wy­lą­do­wały z gło­śnym trza­skiem na ziemi. Prawa ręka Pa­tricka, czyli Lau­rent, jed­nym sta­now­czym ru­chem zrów­nał moje szkła z zie­mią, roz­bi­ja­jąc je w drobny mak po­de­szwą bu­tów. W pierw­szej chwili na­wet mnie to ucie­szyło, bo może bę­dzie to pre­tekst do tego, by ro­dzice ku­pili mi ład­niej­sze oku­lary, ale po se­kun­dzie czu­łem już pa­niczny strach.

Pa­trick wcią­gnął mnie do naj­bliż­szej to­a­lety. Za­czą­łem wierz­gać no­gami i od­py­chać go, ale by­łem zbyt słaby. Chłopcy śmiali się tak gło­śno, że czu­łem pul­su­jący ból w gło­wie. Na do­da­tek do­łą­czyły do nich dwie dziew­czyny sto­jące przy lu­strach w ła­zience.

Za­brali mnie do WC dla dziew­cząt.

Na­dal się szar­pa­łem, ale to nic nie da­wało. By­łem za słaby, zbyt chu­der­lawy i po pro­stu kru­chy, a w star­ciu z czte­rema wy­ro­śnię­tymi na­sto­lat­kami nie mia­łem naj­mniej­szych szans. 

We­pchnęli mnie do ka­biny, a po­tem moja głowa wy­lą­do­wała w muszli klo­ze­to­wej. Mimo że ob­raz przed oczami za­ma­zy­wał się, bo nie mia­łem oku­la­rów, zmysł po­wo­nie­nia dzia­łał ide­al­nie. Smród wy­peł­nił moje noz­drza, a w ustach po­czu­łem smak wy­mio­cin. To było obrzy­dliwe, a Pa­trick jesz­cze moc­niej wci­skał moją głowę do środka.

– Ty je­bany ku­jo­nie! – wy­sy­czał. – My­ślisz, że ze mną można za­dzie­rać? Jak ład­nie pro­szę o pracę do­mową, to masz mi ją od­dać, ty pier­do­lony oku­lar­niku!

Sły­sza­łem śmiech i chi­chot wszyst­kich ze­bra­nych w ła­zience, a naj­gło­śniej śmiały się dziew­czyny.

– Wci­śnij go moc­niej do tego ki­bla, kotku!

Ten głos na­le­żał do Amandy Smith, dziew­czyny Pa­tricka. Ci dwoje two­rzyli ba­jeczną parę. Ka­pi­tan dru­żyny rugby i śliczna blon­dy­neczka.

Pa­trick po­słu­chał swo­jej uko­cha­nej i we­pchnął moją głowę tak głę­boko, że do nosa wle­ciała mi woda z to­a­lety. Za­czą­łem par­skać i wy­ry­wać się, pró­bo­wa­łem zła­pać od­dech, ale bez­sku­tecz­nie. Już nie mo­głem wy­trzy­mać i otwo­rzy­łem usta, a z mo­jego gar­dła za­częły wy­do­sta­wać się wy­mio­ciny. Char­cza­łem i nie by­łem w sta­nie zła­pać od­de­chu, a oni wszy­scy po­kła­dali się ze śmie­chu.

Łzy ciur­kiem pły­nęły po mo­jej twa­rzy. Moi oprawcy od­su­nęli się ode mnie, na­dal śmie­jąc się do roz­puku i szy­dząc. Opar­łem dło­nie o lo­do­waty se­des i pró­bo­wa­łem się wy­ci­szyć.

– Ze mną się nie za­dziera, mam na­dzieję, że to so­bie za­pa­mię­tasz – wark­nął Pa­trick. Na szczę­ście nie wpadł na to, żeby wy­mu­szać ode mnie od­po­wiedź, bo tylko ski­nął na resztę to­wa­rzy­stwa i wy­szli z ła­zienki wśród śmie­chu i dal­szych wy­zwisk kie­ro­wa­nych w moją stronę.

Kiedy wsta­łem z brud­nej pod­łogi, trzę­sły mi się nogi, a ko­lana nie były w sta­nie wy­pro­sto­wać się do końca. By­łem bar­dzo osła­biony, a strach na­dal krą­żył w mo­ich ży­łach. Nie­na­wi­dzi­łem się tak czuć. Nie chcia­łem być taki słaby. Po­czu­łem we­wnętrzny bunt, jed­nak nie mia­łem siły, żeby wal­czyć.

W lu­strze uj­rza­łem swoją roz­ma­zaną twarz, która zda­wała się bez­kształtną plamą. Prze­my­łem ją wodą i opłu­ka­łem usta, a na­stęp­nie wy­su­szy­łem włosy pa­pie­ro­wym ręcz­ni­kiem. Góra mo­jej ko­szulki była prze­siąk­nięta wodą, a nie mia­łem nic na zmianę, więc mu­sia­łem po­cze­kać, aż na mnie wy­schnie.

Wy­sze­dłem na ko­ry­tarz i od razu na ko­goś wpa­dłem.

– Chłop­cze, snu­jesz się jak cień! – usły­sza­łem krzyk ko­biety. – I na do­da­tek wy­cho­dzisz z dam­skiej to­a­lety, czy ci nie wstyd? Pod­glą­da­łeś dziew­częta?

Spoj­rza­łem na nią wy­stra­szony. Pani Moon była moją wy­cho­waw­czy­nią, su­rową i nie­spra­wie­dliwą ko­bietą, która za­wsze od­wra­cała głowę, nie chcąc re­ago­wać na moją krzywdę. 

Wzru­szy­łem ra­mio­nami i mi­ną­łem ją bez słowa wy­ja­śnie­nia. I tak by mi nie uwie­rzyła w to, co przed chwilą za­szło.

Snu­jesz się jak cień…

Cień.

Je­stem jak cień.

Je­stem Sha­dow.

Dave „Sha­dow” John­son.

Tego dnia się na­ro­dzi­łem.