Shallow River - H. D. Carlton - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Shallow River ebook i audiobook

H. D. Carlton

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

58 osób interesuje się tą książką

Opis

Autorka światowego bestsellera Haunting Adeline! 

Książka zawiera opisy przemocy, w tym seksualnej, oraz drastyczne sceny.

Shallow Hill to prawdziwe piekło na ziemi i miejsce, z którego River McAllister udało się uciec. Zostawiła tam swoją niewinność, ale też dużą dozę zdrowego rozsądku.

Dziewczyna włożyła sporo pracy, aby odbudować swoje życie, mając u boku cudownego mężczyznę. Nie mogło być lepiej.

Ryan Fitzgerald był przystojnym, bogatym prawnikiem, który zrobiłby wszystko, żeby zatrzymać przy sobie ukochaną. River uwielbiała zarówno jego czułość, jak i zaborczość. 

Jednak kiedy ich związek zaczyna się zmieniać w coś niebezpiecznego i zdecydowanie nie tak pociągającego jak wcześniej, dostrzega to jedynie Mako, brat Ryana. Doskonale wie, do czego zdolny jest ten mężczyzna. 

Jednak River przeszła już przez piekło. Mako nie ma pojęcia, że ta dziewczyna potrafi o siebie zadbać i to Ryan powinien się jej bać. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.              Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 590

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 17 min

Lektor: Monika Wrońska
Oceny
4,2 (315 ocen)
170
87
31
20
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewa_z82

Nie oderwiesz się od lektury

Mroczna
20
Barbetka

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna pozycja zdecydowanie nie dla każdego.
10
Tuptusss

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze spędzony czas. główna bohaterka ma siłę jakiej nie ma nikt!
10
oliviachudziak

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo mi się podobała
10
KasiaLola

Nie oderwiesz się od lektury

super propozycja dla wszystkich fanów tego gatunku 🖤🖤🖤
10

Popularność




Tytuł oryginału: Shallow River

Copyright © H.D. Carlton 2020

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Grabowska

Korekta: Karina Przybylik, Daria Raczkowiak, Dominika Kalisz

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-634-5 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

JEDEN

RIVER

Wcześniej

Moja pięść spotkała się z nosem skurwiela. Chrzęst pękającej pod knykciami kości był całkiem satysfakcjonujący. Jeszcze nawet nie oderwałam dłoni od jego twarzy, a już miałam ochotę znowu w nią uderzyć.

Z ust mężczyzny wypłynęła cała wiązanka; razem z cieknącą z nosa krwią. Kula dyskotekowa nad naszymi głowami rzucała błyskające, kolorowe światła, które skąpały ciecz w różnych odcieniach czerwieni. Jedną dłonią trzymał się za zakrwawiony nos, a drugą uniósł, by uderzyć mnie jej wierzchem. Przygotowywałam się mentalnie na spoliczkowanie, gdy nagle czyjaś ręka wystrzeliła do przodu i go powstrzymała. Należała do mężczyzny, który wyglądał jak istny bóg. Zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głów i od razu uznałam, że mi się podoba.

Był z tych mrocznych, mrukliwych. Związku z nim nie pochwaliłaby żadna matka, skrycie sama pragnąc się z nim przespać. Miał grubo ponad metr osiemdziesiąt, a do tego ciemne włosy i śliczne oczy. Mogłabym się założyć o swój fałszywy pierścionek z diamentem, że w zanadrzu miał też szelmowski półuśmieszek, na którego widok każdej hetero kobiecie spadały majtki.

Odwróciłam się i odeszłam. Nawet mu nie podziękowałam.

– Laska, czy my możemy choć raz dokądś wyjść bez ciebie usiłującej rozmiażdżyć jakiemuś typowi nos? – błagała żartobliwie idąca obok Amelia, moja najlepsza przyjaciółka.

Byłyśmy razem na pierwszym roku studiów, a mnie udało się zgarnąć najlepszą współlokatorkę ever. Nigdy wcześniej nie miałam przyjaciół.

Parsknęłam.

– Wygląda na to, że nie. Nie moja wina, że złapał mnie za cycek. Tańczyliśmy przez dosłownie trzydzieści osiem sekund – odparłam z rozdrażnieniem.

– Trzydzieści osiem sekund, hmm? – powtórzyła, unosząc na mnie jedną ze swoich perfekcyjnych brwi, za które bym zabiła.

– Odliczałam, ile jeszcze czasu muszę mu poświęcić, zanim będę mogła przejść do następnego, nie wychodząc przy tym na niemiłą – wyjaśniłam. – Ale następnym razem nie będę tak hojna.

Dziewczyna ze śmiechem odrzuciła głowę do tyłu. Chwyciłam ją za rękę i poprowadziłam przez tłum prosto do baru. Po drodze paru gości dostało ode mnie z bara. Sami się o to prosili, skoro powiedzenie „przepraszam” skutkowało tylko gniewnymi spojrzeniami i milczeniem.

Zresztą nigdy nie należałam do zbyt cierpliwych.

Gdy dotarłyśmy wreszcie na miejsce, oparłam się o blat – pokazując sowitą ilość dekoltu – i czekałam, aż barman zwróci na mnie uwagę. Dość niecierpliwie, że tak dodam.

Jednak w pierwszej kolejności zwróciłam uwagę nie barmana, a barmanki. Blond włosy w odcieniu miodu, piwne oczy i delikatny kolczyk w nosie. Spuściła wzrok, by ocenić, co miałam w ofercie. Właśnie dlatego wybrałam obcisłą sukienkę w kolorze szmaragdowej zieleni. Niesamowicie podkreślała cycki i tyłek, wyglądały jak po Photoshopie.

Raz… dwa… iii nadchodzi.

Odpowiedziałam jej równie figlarnym uśmieszkiem.

– Long Island razy dwa poproszę – złożyłam swoje zamówienie.

– Już się robi – odpowiedziała z wymownym, charakternym spojrzeniem.

Od razu ją polubiłam.

– I jeszcze Lemon Drop razy dwa! – dorzuciła Amelia, kiedy barmanka odwróciła się plecami, aby przygotować nasze drinki.

Na znak, że usłyszała jej prośbę, seksownie puściła mojej przyjaciółce oko. W odpowiedzi oblizałam wargi.

– Bardzo chcesz, żebym skończyła z kacem, co? – skarżyłam się Amelii do ucha, nadal przyglądając się naszej barmance.

W podartych dżinsowych spodenkach jej tyłek wyglądał po prostu perfekcyjnie. Z trudem odwróciłam wzrok. Nie chciałam łypać na nią okiem jak ci wszyscy obrzydliwi faceci, których namnożyło się w tym klubie niczym karaluchów.

– Sama zamówiłaś Long Island, suko. Dobrze wiesz, że po dwóch takich już jesteś poskładana – odparowała.

– Dobra, dobra – wymamrotałam, pociągnąwszy nosem.

Barmanka wróciła z naszymi zamówieniami. Zanim zdołałam jej podziękować, jakaś inna dziewczyna odciągnęła jej uwagę. Miała o wiele apetyczniejsze krągłości i piękne, rude włosy. Sama bym się dla niej zignorowała.

– River, skończ próbować przelecieć wzrokiem barmankę! Przecież tobie się nawet nie podobają dziewczyny – zganiła mnie Amelia.

Ja w tym czasie głośno przyssałam się do swojego drinka, ignorując ludzi, którzy czekali na swoją kolej, by złożyć zamówienie. W pewnym sensie miała rację, ponieważ nigdy nie byłam z żadną dziewczyną. Co nie znaczyło jednak, że o tym nie myślałam. Albo że bym tego nie chciała.

– Jak tam sprawy między tobą i Davidem? – zmieniłam temat.

Byli razem od dobrych paru lat, a przyjaźnili się jeszcze dłużej. Faza szczeniackiej miłości wciąż im nie minęła, nawet mimo braku akceptacji ze strony jego rodziców.

Oczy dziewczyny nabrały rozmarzonego wyrazu, a ja – przez ułamek sekundy – miałam ochotę dźgnąć je swoją słomką. Nie żebym miała coś przeciwko Amelii czy jej chłopakowi. Oboje kochałam.

Zwyczajnie byłam zazdrosna.

Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Nie z mężczyzną. I czasami… cóż. Czasami to po prostu kurewsko bolało.

Zazdrość całkowicie jednak ze mnie wyparowała, kiedy twarz przyjaciółki rozciągnął przepiękny uśmiech. Bądź co bądź jej szczęście było dla mnie źródłem spokoju. Na samo wspomnienie imienia Davida Amelia cała promieniała. Gdybym mogła zerwać parę gwiazdek z nieba i włożyć je teraz przyjaciółce do oczu, tylko zmatowiłyby ich błysk. Również nie miała najłatwiejszego dzieciństwa i zasługiwała na kogoś, kto będzie ją bezwarunkowo kochał.

– Jest wspaniały – rozpływała się. – Jutro zabiera mnie na randkę niespodziankę. Za nic nie chce mi powiedzieć, dokąd idziemy. Nawet zrobiłam mu laskę, żeby spróbować wydobyć z niego tę informację.

– Nie zadziałało? – zapytałam, unosząc na nią brew.

Zarumieniła się, a kąciki ust uniósł jej mały, skruszony uśmiech.

– W sumie to zwróciło się przeciwko mnie. Koniec końców sprawił, że całkowicie zapomniałam, co właściwie chciałam osiągnąć – przyznała.

Roześmiałam się na widok jej zmieszania.

– Takie problemy to można mieć – skomentowałam, pochłaniając swojego drinka.

Powinnam zwolnić.

– Powinnaś zwolnić – zauważyła Amelia, wypowiadając na głos moje własne myśli.

Czasami dałabym sobie rękę uciąć, że suka siedziała mi w głowie.

– Powinnam – zgodziłam się bez przekonania.

Ale tego nie zrobiłam.

Calabria zespołu Enur wypływała z głośników, pulsowała w powietrzu i sączyła się prosto w moje żyły. Miałam rozmazany obraz. Amelia podążała moim śladem, równie wstawiona. Ciało groziło, że wpadnie w cug tańca, zanim dotrę na parkiet. Ludzie klaskali w rytm piosenki. Zauważyłam parę dziewczyn, które poruszały się w sposób, którego próba odtworzenia pewnie zaprowadziłaby mnie prosto do szpitala.

Dałam się ponieść tłumowi.

Ręce same się uniosły. Biodra poszły w ruch. Kołysałam się i wirowałam, śmiejąc się, gdy świat wokół mnie się kręcił. Byłam wolna. Życie czy związane z nim oczekiwania nie miały nade mną żadnej władzy, kiedy nogi niosły mnie przez brudną podłogę.

Najpierw poczułam dotyk na swoich nadgarstkach. Delikatny, zmysłowy. Jego palce musnęły mój pierścionek, którego obecność w żadnym stopniu go jednak nie zniechęciła. W tym właśnie celu go nosiłam, lecz nie zawsze spełniał swoją funkcję. Coś mi podpowiadało, że ten ktoś wiedział, że to tylko fałszywka. Nie wiedziałam skąd, ale czułam to w sposobie, w jaki muskał moje ciało. Jakby rzucał mi ciche wyzwanie. Jakby czekał, aż powiem: „nie”.

Nie odważyłam się, by spojrzeć na swoją następną ofiarę, która znajdowała się obecnie za moimi plecami. Zaczęłam odliczać, gdy jego dłonie przejechały w dół od uniesionych nad głową rąk, poprzez boki, aż po biodra. Zostawiały za sobą gęsią skórkę.

Osiem, dziewięć, dziesięć…

Chwycił mnie zaborczo za biodra, jakby wreszcie udało mu się pochwycić bardzo rzadki, szlachetny kamień, i to w samym środku niebezpiecznej pułapki. Zostałam przyciągnięta do sylwetki o wiele większej od siebie. Jej żar przesiąknął moje ciało. Nozdrza napełniły się odurzającym zapachem. Ostra woda kolońska z odrobiną potu. Absolutnie nieziemski.

Piętnaście, szesnaście, siedemnaście…

Nasze biodra się spotkały. Z zadowoleniem zauważyłam, że w plecy nie wbijał mi się żaden twardy kutas. Lubiłam, kiedy mężczyzna potrafił nad sobą panować.

Zaczęłam się o niego ocierać, a on od razu wszedł ze mną w perfekcyjny rytm. O dziwo… się uśmiechnęłam. Kąciki ust same się uniosły, najpierw jakby nieśmiało, a potem uśmiech tylko się poszerzał, aż ostatecznie prawie że znowu się śmiałam. Do tego gdzieś między końcówką Calabrii a środkiem następnej piosenki przestałam liczyć.

Mimo to nadal na niego nie spojrzałam.

Dotyk mężczyzny pozostał stanowczy, pewny siebie, lecz facet nigdy nie przekroczył granicy, nigdy nie zawędrował w niestosowne rejony. Wzdłuż szyi i ramion kierowały się miękkie usta, jakby drażnił się sam ze sobą, jedynie muskając kuszący, smakowity owoc i ani razu nie pozwalając sobie na zanurzenie w nim zębów. Nawet na chwilę nie stracił kontroli.

A ja tak bardzo chciałam, żeby ją stracił…

Byłam jednym, wielkim wijącym się chaosem. Pulsujący żar w podbrzuszu tylko zyskiwał na sile z każdą kolejną piosenką.

Całkowicie się w nim zatraciłam. Całkowicie.

Chciałam go. Pragnęłam, żeby owinął się wokół mojego ciała, żeby się w nim zatracił. Pragnęłam sama się wokół niego owinąć. Usidlić go i nie wypuścić ze swoich objęć aż do pierwszych przebłysków poranka. Dopiero wtedy, kiedy światło słoneczne zacznie wdzierać się przez moje okna, pokażę jego zagubionej duszy wyjście.

Desperacko tęskniłam za tym wszystkim, choć nawet nie widziałam jego twarzy. Chemia, jaką emanował, zdradzała jego atrakcyjność. Był pewny siebie. Płynny i leniwy w ruchach. I też mnie pragnął.

Moje słodkie fantazje dobiegły gwałtownego końca, gdy czyjeś gorączkowe ciągnięcie fizycznie wyrwało mnie ze szponów prywatnego wszechświata, jaki powstał między ciałem moim a mężczyzny. Szybko otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą zieloną twarz Amelii. Nawet nie musiałam go o nic prosić; dłonie od razu opuściły moje ciało. Zastąpiła je samotność i przenikający do szpiku kości chłód.

Nie chciałam go zostawiać, ale moja przyjaciółka mnie potrzebowała. Odeszłam, nawet się za siebie nie oglądając. Choć bolało, nie chciałam wiązać tej fantazji z konkretną twarzą. Wolałam, żeby pozostał anonimowy. Tylko dzięki temu nie będę go szukała w każdej napotkanej twarzy.

Aniołki latały wokół mnie, zachęcając, żebym podeszła bliżej, żebym weszła prosto w strugi światła – bolesnego, oślepiającego światła, przez które miałam wrażenie, jakby w głowie wybuchł mi cały arsenał fajerwerków. Nie ma szans, żebym spróbowała teraz, kurwa, wstać. Jeśli podejmę próbę, szybko skończy się to na pawiu.

Jęknęłam i przewróciłam się na drugi bok. Materace w pokojach w akademiku nigdy nie należały do szczególnie wygodnych, lecz teraz miałam wrażenie, że leżę na łóżku złożonym z samych kamieni. Do tego czułam się, jakby zamiast koca okrywał mnie mokry nylon, a z poduszki chyba wystawały malutkie piórka.

Wciąż miałam na sobie sukienkę z zeszłej nocy, na twarzy zaschnięty makijaż, a w ustach coś w rodzaju posmaku martwego skunksa. Nie żebym kiedyś się takowym zajadała, ale byłam pewna, że właśnie tak smakował.

Z drugiej strony pokoju, gdzie stało łóżko Amelii, odpowiedział mi jęk.

– Nienawidzę cię, kurwa – warknęła zachrypniętym od snu głosem.

Spojrzałam w bok i zobaczyłam kaskady złociście blond włosów, rozsiane po twarzy dziewczyny. Niektóre z kosmyków przykleiły jej się do ust. Zazwyczaj jej skóra wyglądała, jakby dopiero co musnęło ją słońce; teraz jednak przypominała bardziej bladego zombie. Rozmazany makijaż w niczym nie pomagał. Wyglądała jak panda i niestety byłam pewna, że mogłaby powiedzieć o mnie dokładnie to samo. Gdybyśmy weszły teraz na plan zdjęciowy do jakiegoś horroru, od razu by nas zatrudnili.

– Też siebie nienawidzę – zgodziłam się.

Nawet sam akt mówienia sprawił, że przez głowę przetoczyła mi się fala bólu. Próbowałam sobie przypomnieć, czy miałam tego dnia jakieś zajęcia, lecz moje myśli ugrzęzły gdzieś w oparach alkoholu. Toteż zaniechałam tych prób i uznałam, że w sumie to mnie nie obchodzi, czy mam te zajęcia, czy też nie. Ani jaki jest w ogóle dzień tygodnia.

Skronie pulsowały, a mdłości wirowały w żołądku, gdy usiłowałam podnieść się do siadu. Bezradna spojrzałam w stronę szafki nocnej i odkryłam, że butelka na wodę była pusta.

Uch. Jebana pijana River! Nie była w stanie się nawet przygotować na poranek, zanim ją odcięło. Pierdolone Long Island! Te drinki to kurewskie dzieło szatana owinięte śliczną wstążeczką.

– Musimy zjeść coś tłustego – stwierdziła Amelia.

Pociągnęła małe łyki ze swojej butelki. Pełnej. Ten widok napełnił mnie jakąś irracjonalną frustracją. Prawie się popłakałam. Zastanawiałam się, dlaczego pijanej Amelii wszystko wychodziło, a mnie nie.

Przyjaciółka zauważyła mój stan, zakręciła butelkę i rzuciła ją w moją stronę. Jakimś cudem wylądowała na łóżku, tuż obok mnie, a nie na podłodze. Patrząc na to, jak słaby przyjaciółka miała rzut, byłam pewna, że tak to się skończy. Pełna wdzięczności zabrałam się za picie. Ledwie powstrzymywałam się przed wyżłopaniem całości.

Myśl o jedzeniu sprawiła, że miałam ochotę jednak podążyć za tamtymi irytującymi aniołkami prosto w stronę światła.

Po co w ogóle żyć? Zwróćmy tę jebaną planetę naturze. I tak zasługuje na nią bardziej niż gatunek ludzki.

– Kto pierwszy zwymiotuje, płaci – zaoferowałam.

– Stoi, suko.

Przejechałam frytkami przez kleks z ketchupu, po czym wpakowałam je sobie do ust. Gardło odmawiało współpracy, przez co przeżucie tej porcji zajęło mi całą wieczność. Coś, co normalnie uznałabym za słone cudo, teraz smakiem przypominało trutkę na szczury. W końcu zmusiłam się do przełknięcia i od razu na nowo napchałam usta.

Przecież nie zmarnuję darmowego żarcia.

To ja wygrałam nasz zakład, więc mogłam wybrać miejsce. Padło na Marty’s Diner – najlepszą lokalną restauracyjkę w Karolinie Północnej, choć niepozorną i łatwą do przeoczenia. Tłuszcz połączył się permanentnie z każdą dostępną powierzchnią, łącznie z popękanymi, czerwonymi kanapami i stołami udekorowanymi losowymi wycinkami z gazet. Zazwyczaj unoszący się tu zapach natychmiast mnie uspokajał, ale tym razem chemia między moim brzuchem a wszechobecnym swędem oleju toczyła w żołądku zażartą walkę. Przyćmiony umysł od razu powędrował za tą myślą, tworząc wizję rzeczywistej bitki między kłębem oparów a zielonym, kwasowym kleksem. Prali się po mordach jak dziewczynki z podstawówki.

– Więc… River… Z kim idziesz na imprezę? – zagaiła jedząca Amelia.

Tym samym odciągnęła moją uwagę od napędzanych alkoholem wyimaginowanych scen. Najprawdopodobniej wciąż byłam pijana.

Skończyła przeżuwanie, skrzywiła się, nabrała odrobinę zielonkowatego odcienia i z trudem przełknęła. Odwróciłam wzrok, zanim jej mdłości mogłyby pogorszyć stan moich. W kwestii wymiotów współodczuwałam dość dosłownie.

Niezobowiązująco wzruszyłam ramionami. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty donikąd iść. Tego dnia miałam się spotkać z mamą. Nie żeby to był dobry powód do opuszczenia imprezy; już wolałabym rozrysować diagram Venna między smakiem martwego skunksa a moim porannym oddechem, niż widzieć się z Barbie.

– Może zapytaj Ryana? – zaproponowała.

Błyskawicznie wróciłam do niej spojrzeniem, a moje tęczówki w międzyczasie zmieniły odcień z matowej żółci na ciekłe złoto. Wiedziałam o tym, ponieważ Amelia uprzejmie wielokrotnie mi to wytknęła. Ryan wywoływał we mnie taką reakcję absolutnie wbrew mojej woli. Po prostu tego nie znosiłam.

– Dobrze wiesz, że umawia się z Alison – burknęłam.

Tego, że widziała, że jestem nim zainteresowana, też nie znosiłam. Bycie zainteresowaną płcią męską generalnie było do dupy; zwłaszcza kiedy jej przedstawiciele dawali mi same powody do tego, by ich nienawidzić. A jednak, oto ja, cała mokra na myśl o zajętym facecie. Zawsze mi się wydawało, że świetnie ukrywałam, jak bardzo mi się podobał. Tymczasem wychodziło na to, że równie dobrze mogłam się przebrać w kostium, ustawić się w szeregu nieszczęśnic stojących na poboczu drogi i zacząć wymachiwać ogromną strzałką wskazującą prosto na moje łono. Otwarte! Zapraszamy!

W tym momencie do moich myśli wdarł się mężczyzna z zeszłej nocy, ale szybko go stamtąd wygoniłam, zanim zdołałabym wpaść w obsesję na punkcie pozbawionego twarzy nieznajomego.

Amelia tylko machnęła na mnie ręką i otaksowała mnie zniecierpliwionym spojrzeniem.

– Zerwali w zeszły weekend – rzuciła lekko.

Frytki zastygły w połowie drogi do moich ust. Ketchup skapnął mi na kolana.

– Zerwali? – powtórzyłam, niby to nieprzejęta, i skoncentrowałam uwagę na nowej plamie na i tak już poplamionych dresach.

Miałam nadzieję, że uda mi się w ten sposób przykryć wzbudzone zainteresowanie. A ona dobrze o tym wiedziała. Tak naprawdę byłam w szoku. Ryan i jego dziewczyna chodzili ze sobą od liceum. Byli razem od zawsze. Chyba nawet się zaręczyli.

– Tak! – zaświergotała.

Uśmieszek szybko spełznął jej jednak z twarzy, gdy musiała się skupić, żeby wszystkiego nie obrzygać. Znowu.

– Co się stało? – ciągnęłam, siląc się na nonszalancję.

Kurwa, niezbyt mi to wychodziło. Nie sprawiałam wrażenia tak opanowanej, jak zamierzałam. A chciałam nad sobą panować.

Niech to szlag!

Dziewczyna wzruszyła ramieniem.

– Nie jestem pewna – odpowiedziała. – Wiem tylko, że już lata wokół niego cała masa napalonych lasek. No i Cindy mówiła, że wczoraj była też jakaś studencka impreza i obściskiwał się na niej z inną typiarą, mimo że Alison była w tym samym pomieszczeniu.

Wytrzeszczyłam oczy. Pierdolić utrzymywanie pozorów. Miałam to gdzieś.

– No co ty? – niedowierzałam. – Wściekła się?

Przyjaciółka powoli pokręciła głową. Przez jej twarz przemknął jakiś dziwny wyraz.

– Właśnie to jest dziwne. Cindy mówiła, że wyglądała, jakby w ogóle jej to nie obchodziło – przyznała.

W mojej piersi zbudziła się nadzieja. Może – jeśli mam u niego jakieś szanse – przynajmniej nie będę musiała użerać się ze stukniętą byłą. Okej, może jak dotąd nawet na mnie nie spojrzał, ale to da się bez problemu zmienić. Faceci tacy jak Ryan byli łatwi do złapania w sidła. Wystarczyło wiedzieć, jak zastawić pułapkę.

Z tą myślą z tyłu głowy zmieniłam temat na najnowszy projekt Amelii. Nigdy nie przepadałam za plotkowaniem, poza tym szczerze interesowała mnie jej sztuka. Malowała niczym Michał Anioł i miała tego pełną, kurwa, świadomość.

Teraz żeby tylko i mnie się udało znaleźć jakieś cholerne hobby.

– Spóźniłaś się – wywarczała Barbie.

Z kącika pokrytych jakąś skorupą ust zwisał na wpół wypalony papieros. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jakiego typu obrzydliwą substancją się pobrudziła. Zgadywałam, że na tyle smaczną, by pozwolić jej na wyschnięcie.

Wzruszyłam ramieniem, nieprzejęta jej truciem.

– I co z tym zrobisz? – zapytałam sucho.

Nie pamiętałam, kiedy ostatnio matka wzbudziła we mnie jakiekolwiek prawdziwe emocje. Inne niż irytacja czy pragnienie, żeby już umarła, oczywiście. Teraz poczęstowała mnie paroma niewybrednymi określeniami, a ja grzecznie ją zignorowałam. Zacisnęła wargi wokół papierosa, po czym tak mocno się nim zaciągnęła, że prawie nic z niego nie zostało.

I dobrze. Może szybciej umrze.

– Powinnam była cię usunąć – wymamrotała, wywiercając mi dziury w twarzy tymi swoimi świdrującymi ślepkami.

– Och, no zobacz. Jednak się co do czegoś zgadzamy – odparłam na to, równie niewzruszona, co zawsze. – Masz te cholerne pieniądze czy nie?

Sięgnęła do kieszeni swojej brudnej koszuli nocnej i wyciągnęła z niej kilka pomiętych banknotów. Jednodolarowych.

– Kurwa. Proszę, powiedz, że sobie żartujesz – łudziłam się.

Rozciągnęła usta w złośliwym uśmieszku. Odrobina z pokrywających je skorup spadła jej na kolana. Nawet nie czułam obrzydzenia.

– Na więcej nie zasługujesz.

Przewróciłam oczami. Gdyby to zależało od tej szmaty, nie dałaby mi nawet połowy centa. Nie żeby chciało jej się go przecinać na pół. Potrzebowała w końcu energii, by móc dawać dupy za narkotyki.

– To, na co zasługuję, i to, co masz obowiązek robić, to dwie różne sprawy, Barbie – odcięłam się, usiłując zachować spokój i przegrywając tę walkę.

Nawet nie byłam zła o to, że nie miała tych pieniędzy. Właściwie to się tego spodziewałam. Po prostu, kurwa, samo przebywanie w towarzystwie tej kobiety przez więcej czasu, niż było to absolutnie konieczne, napawało moją duszę frustracją. Barbie nie przyniosła pełnej sumy, a to oznaczało, że musiałam spotkać się z nią ponownie.

Nie przywykła jeszcze do tego nowego układu, ale nie miała wyboru. Prędzej czy później będzie musiała zaakceptować, jak teraz wyglądała nasza relacja.

– A gdzie reszta? – zapytałam, błagając Jezusa o cierpliwość.

Może też o jakąś boską interwencję. Gdyby tak piorun nagle strzelił w drzewo, które zawaliłoby się na dom w dokładnie tym samym miejscu, w którym właśnie stała Barbie… Zostałabym zakonnicą, przysięgam.

– W moich żyłach – wysyczała, odwracając się do lodówki.

Skrzywiłam się, kiedy z rupiecia powiało grzybem. Zepsuł się, gdy jeszcze tu mieszkałam, a jej nie było stać na nową lodówkę; nie, kiedy całą kasę, której mi nie oddawała, wciągała nosem lub sobie wstrzykiwała.

Wyjęła ze środka do połowy pustą butelkę z wodą.

Nigdy nie byłam typem człowieka, który widzi szklankę do połowy pełną.

Prychnęłam, gdy – tuż przed tym, jak zatrzasnęła za sobą drzwiczki – zobaczyłam, że wewnątrz i tak nie było nic więcej. To oznaczało, że pleśń zrobiła się tam już dawno, a Barbie zwyczajnie nie chciało się posprzątać. Wszelkie porządki w tym domu ustały, kiedy tylko się wyprowadziłam. Mogłam się tego domyślić.

– Niech zgadnę… Mało klientów? Czyżby twoja maszynka do robienia kasy w końcu zaschła od tych wszystkich wenerycznych kutasów, które w nią wsadzasz? – szydziłam.

– Spierdalaj, River – wysyczała, rzucając we mnie teraz już pustą butelką.

Nie dosięgnęła mnie jednak; zamiast tego z głuchym odgłosem upadła na podłogę. Bezużyteczna. Ależ to poetyckie!

– Wow. Żenujące – skomentowałam, uśmiechając się w reakcji na jej gniew.

Wyglądała, jakby miała ochotę się na mnie rzucić, lecz obie dobrze wiedziałyśmy, że z łatwością bym ją pokonała. Jako dzieciak wdawałam się w całą masę bójek, przez co wyrosłam na pełną zaciętości sucz. Nie żebym w ogóle potrzebowała wiedzieć, jak się bić, by stawić czoła takim na wpół martwym zwłokom jak ona. Tamte walki były dla mnie lekcjami. Lekcjami, które nie byłyby tak niezbędne, jak tlen w moich płucach, gdyby nie ona i jej klienci. To coś, za co nigdy jej nie podziękuję. Ona za to będzie mogła podziękować sama sobie, jeśli kiedyś będzie miała nieszczęście spotkać się z moją pięścią.

– Powinnam była… – zaczęła, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.

– Obie dobrze wiemy, co powinnaś była zrobić, Barbie. Nie zmienia to faktu, że nie masz moich kurewskich pieniędzy – odparowałam, mając już dość tych słownych przepychanek, w które ciągle wpadałyśmy.

Otworzyła usta, żeby splunąć w moją stronę jeszcze paroma jadowitymi słowami, lecz wtedy ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Skrzywiła się.

– Wynoś się – rozkazała. – Mam klienta.

Rzuciłam w nią bezużytecznymi jednodolarówkami. Pomięty papier opadł tuż przed jej stopami.

– Postaraj się bardziej tej nocy. We wtorek przyjdę po swoje pieniądze.

Trzy dni powinny w zupełności wystarczyć takiej dziwce jak ona.

DWA

RIVER

Obecnie – dwa lata później

Wsiadłam do samochodu z promiennym uśmiechem na twarzy. Nie odrywałam oczu od swojego chłopaka. Odgarnięte na bok włosy w kolorze ciemnego blondu, kasztanowy sweterek, spod którego wystawały kołnierzyk oraz rękawy flanelowej koszuli, wyprasowane spodnie w odcieniu khaki, mokasyny i zegarek na nadgarstku. Dosłownie ociekał elegancją i klasą.

Zazwyczaj nie podobali mi się tacy śliczni chłopcy, ale Ryan był inny. Nosił się z niezwykłą pewnością siebie, poruszał tak płynnie… Z daleka było widać, że niczego się nie bał. To mnie ujęło.

W końcu skoro nic nie było w stanie go przestraszyć, potworom w mojej głowie z pewnością też się to nie uda.

Spotkał moje spojrzenie. W stonowanym błękicie tęczówek kłębiły się sekrety i coś mrocznego, coś, co od razu mnie przyciągnęło niczym ćmę do ognia. Byliśmy razem już prawie dwa lata, a ja czułam, jakbym odkryła zaledwie jego pierwszą warstwę.

Dzisiaj wreszcie miałam poznać jego rodziców. Tak długo z tym zwlekał! Twierdził, że nie chce im przedstawiać kolejnej dziewczyny; nie, dopóki nie będzie pewien, że to ją chce poślubić. Dzień, w którym poinformował mnie, że chciał, żebym z nim do nich pojechała, był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu.

Mówił, że mnie pokochają. Ja też tak uważałam.

Tak zwykle działałam na rodziców.

– Dużo tego makijażu – skomentował.

Uśmiech od razu spłynął mi z twarzy. Jak masło po rozgrzanej patelni.

Zamrugałam.

– Nie więcej niż zwykle – łagodnie się nie zgodziłam.

Nie spuszczałam z niego wzroku, gdy zapinałam pas. On jednak odwrócił się ode mnie, uruchomił silnik BMW i płynnie ruszył do przodu. Założyłam sobie czarny, kręcony kosmyk za ucho. Nagle poczułam się bardzo niepewnie. Może przesadziłam z podkładem? Może cały się zrolował? A może ten eyeliner to już jednak było za dużo…?

– Może jeszcze wyjdzie to na dobre – powiedział po kilku minutach ciszy.

Znowu na niego spojrzałam. Czasami, kiedy przebywałam w jego obecności, czułam, jakbym za bardzo zbliżyła się do czarnej dziury. Wsysał mnie całą, z ciałem i duszą. Wciągana w otchłań nie miałam szansy na ucieczkę. Nie, dopóki doszczętnie mnie nie zniszczy. Aż do cna.

– Jak to? – zapytałam naiwnie.

– Patrzenie na to, jak spływa ci po twarzy po tym, jak już zrobisz mi laskę, będzie seksowne – stwierdził lekko, choć z wyraźnie wdzierającą się szczyptą mroku.

Zmarszczyłam moje perfekcyjnie wyregulowane brwi. Nie przestawał wpatrywać się przed siebie. Jedna dłoń spoczywała na kierownicy, druga na drążku zmiany biegów. Chodząca personifikacja seksu i siły. Wąskie wargi wygięły się w nieznacznym uśmieszku. To go zdradziło. Był dzisiaj w wyjątkowo dzikim nastroju.

– W sensie… po kolacji? – upewniłam się, mając nadzieję, że dobrze go zrozumiałam.

Zerknął na mnie kątem oka, a jego uśmiech stał się bardziej napięty.

– Teraz, River.

Nadzieja. Co za bezużyteczna rzecz.

Karał mnie za to, że nałożyłam za dużo makijażu. Zawsze mówił, że byłam naturalną pięknością, a przez tę tapetę wyglądałam jak dziwka. Ja jednak od zawsze uwielbiałam dekorować swoją twarz kolorami. Starałam się nie przesadzać, ale dla Ryana nie miało to znaczenia. Podkreślanie urody równało się większej ilości męskich spojrzeń. Był zaborczy i wręcz zaznaczał swoje terytorium, gdy próbowano mnie podrywać. Jak dotąd nie udało mu się jednak sprawić, żebym przestała się malować.

Czasami lubiłam, kiedy próbował. A czasami nie.

Zdążył stwardnieć; erekcja pięła się pod materiałem spodni. Jej rozmiar mieścił się w średniej, co nie przeszkadzało mu w posługiwaniu się nią niczym bronią.

– Ryan… – zaczęłam niepewnie.

Uniósł brew w wyzwaniu. Czekał, czy ośmielę się mu przeciwstawić. Zwilżyłam wargi. W piersi zrodziło się złe przeczucie. Jak wyjść z tej sytuacji, by go jednocześnie nie rozzłościć? Jeśli mu odmówię, będzie rozczarowany. Nie chciałam tego.

– Dzisiaj po raz pierwszy spotykam się z twoimi rodzicami. Muszę sprawić dobre wrażenie – wyjaśniłam.

Przedstawiłam logiczny, zasadny argument, który jednak wypadł słabo. Dlaczego? Brzmiało to tak, jakbym co najmniej tłumaczyła, że mam nieświeży oddech i dlatego nie mogę mu teraz obciągnąć.

W innych okolicznościach byłabym chętna. Seks z Ryanem zawsze wiązał się ze zdrową dawką niepokoju. Miał osobliwe preferencje, a ja wciąż się uczyłam, jak sobie z nimi poradzić. Chciałam tylko go zadowolić. Uszczęśliwić. Dać mu coś, czego nie miała jeszcze żadna kobieta przede mną.

Pogoń za aprobatą tego człowieka była moim priorytetem, odkąd wykopałam jakąś laskę z siedzenia obok niego, a następnie sama je zajęłam. Jego zabawce tamtego tygodnia niekoniecznie się to spodobało, więc kazałam jej się pierdolić. Wtedy spojrzał na mnie tak, jakby po raz pierwszy w życiu miał styczność z prawdziwą kobietą – z respektem, zachwytem i ogromem pożądania.

To coś we mnie obudziło. Właściwie to wznieciło cały pożar. Od tamtego czasu pragnęłam już tylko tego, by zawsze tak na mnie patrzył. Żeby każdy dzień był dla niego nowym, wspaniałym odkryciem.

Wtedy jeszcze lubił moją bezczelność. Teraz wolał, gdy byłam posłuszna. Spływający po twarzy makijaż nie był propozycją, tylko obietnicą, i to taką, którą bez wątpienia urzeczywistni. A jednak moje ciało mnie zdradziło. Zwilgotniałam.

Byłam sobą rozczarowana. Sobą i tym, że choć naprawdę nie chciałam tego robić, moje ciało twierdziło co innego. Ryan o tym wiedział. Miałam wrażenie, jakby spuszczono ze mnie całe powietrze. Nie spojrzy na mnie w ten sposób, jeśli mu odmówię…

– Masz dziesięć minut, zanim będziemy na miejscu – rzucił zimno.

Nawet nie rozpiął dla mnie spodni. Wolał, żebym zmarnowała jeszcze więcej czasu. Zalała mnie fala niepokoju. Trzęsącymi się dłońmi usiłowałam odpiąć guzik. Parsknął okrutnym śmiechem. Oczy zapiekły mnie od łez zażenowania. Ryan był taki doświadczony. Zawsze sprawiał, że czułam się przy nim jak dziewica.

Zrobiłam, czego chciał, a on dotrzymał danego słowa – przyciskał moją głowę, dopóki nie zaczęłam się dławić i desperacko łapać powietrza. Kiedy już myślałam, że zaraz zemdleję, tylko zwiększył nacisk. Łzy ciekły mi z oczu, smarki z nosa, a ślina z ust. Dupek potrzebował dokładnie dziewięciu minut, żeby dojść.

Gdy wjechaliśmy na podjazd, jeszcze dyszałam. Szybko pociągnęłam za osłonę przeciwsłoneczną i sprawdziłam w lusterku swój stan. Wyglądałam, kurwa, okropnie.

Starłam dowody najlepiej jak umiałam, ale nie byłam już tak ładna jak wtedy, kiedy wsiadałam do samochodu. Chyba lubił mnie brzydką.

– Upewnij się, że wyglądasz przyzwoicie – rozkazał.

W gardle budował mi się warkot. Do oczu napłynęły nowe łzy, tym razem z frustracji. Dlaczego czuł potrzebę dopierdolenia mi jeszcze bardziej? Przecież dostał, czego chciał. Poza tym oczywiste było, że musiałam wyglądać przyzwoicie – żeby sama dla siebie nie być źródłem wstydu, nie dla niego. Pomimo odczuwanej złości nic z tego nie powiedziałam na głos. Mógłby się na mnie zdenerwować, a ja i tak już byłam wykończona.

On z kolei sprawiał wrażenie zrelaksowanego. Ze spokojem obserwował, jak doprowadzałam się do porządku. Na szczęście miałam w torebce zapasowe chusteczki do demakijażu. Obsypałam twarz pudrem i przejechałam czerwoną szminką po wydatnych ustach. Ot tak, jemu na złość. Potem użyłam patyczka do uszu, by pozbyć się reszty eyelinera bez rozmazania czegokolwiek więcej.

Co ja bym bez tych patyczków zrobiła…

Gdy skończyłam, pogłaskał mnie delikatnie dłonią po policzku, choć na widok czerwonych ust w jego oczach błysnęło szyderstwo.

– Kocham cię – wyszeptał.

Patrzył na mnie jak na rzecz. Jakbym do niego należała. A ja lubiłam do niego należeć. Te dwa słowa wystarczyły, by po gniewie czy wstydzie nie było już jakiegokolwiek śladu. Boże. Byłam, kurwa, żałosna.

– Też cię kocham – odpowiedziałam, a uśmiech, który zgubiłam gdzieś wcześniej, na nowo rozjaśnił moją twarz.

Teraz byłam już gotowa na poznanie jego rodziców. Kto wie, może pewnego dnia staną się moimi teściami. Byliby wtedy moją pierwszą prawdziwą rodziną.

Ryan poznał moją matkę trzy tygodnie temu i przypominało to wkroczenie do gniazda żmij. Patrzyła na niego z pogardą. On z kolei schylił brodę i spoglądał na nią z góry z równie wielkim entuzjazmem. Nerwowo przenosiłam ciężar ciała z nogi na nogę. Kazał mi przestać się tak wiercić – tym samym demonstrując swoją władzę nade mną – a ja od razu usłuchałam. Barbie się skrzywiła i nazwała mnie słabą. Część mnie musiała się z nią zgodzić.

Dorastanie w chujowym mieście i chujowym domu z jeszcze chujowszą matką uczyło człowieka niezależności. Shallow Hill było prawdziwym lęgowiskiem gangów, prostytutek i bezdomnych. Musiałam nauczyć się, jak przetrwać, ale w efekcie zostałam pozbawiona jakiegokolwiek połączenia z ludźmi. Czasami wydawało mi się, jakby Ryan celowo manipulował tą żałosną tęsknotą, którą nosiłam głęboko w sobie.

Podczas kiedy Barbie żyła wśród karaluchów, Fitzgeraldowie pławili się w wygodzie i luksusie. Dom rodzinny Ryana był dwupiętrowym, szarym budynkiem z celowo wyeksponowanymi kamiennymi ścianami i równie kamiennym wejściem. Wzdłuż podjazdu prowadzącego do jasnoczerwonych drzwi stały urocze latarenki. Przez okna wypływało ciepłe, zapraszające światło, które obiecywało gościnne przyjęcie.

No i ta trawa. W dodatku zielona. Z drewnianym, białym płotkiem wokół. My nigdy nie mieliśmy tak zielonej trawy. Tylko jakieś przerośnięte kłęby brązowawych, kruchych źdźbeł, przygniecione przypadkowymi śmieciami leżącymi w ogrodzie.

Ledwie nasze stopy stanęły na pierwszym stopniu schodków ganku, a drzwi już się otworzyły. Pierwsze, co poczułam, to aromat domowej szarlotki. Pachniała absolutnie cudownie. Oczy prawie uciekły mi do wnętrza czaszki; przypominałabym wtedy Ryana sprzed paru minut. W następnej kolejności przywitała nas uśmiechnięta, wręcz jaśniejąca twarz.

Matka Ryana wyglądała po prostu oszałamiająco. Blond włosy, jasnoniebieskie oczy i subtelne bruzdy mimiczne wokół szczerego, serdecznego uśmiechu. Emanowała czystą pozytywną energią. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Mogłabym do niej przylgnąć w ciepłym uścisku, a jej ramiona byłyby niczym powrót do domu.

Tak.

Mogłaby być moją mamą.

– Witaj w domu, skarbie – powiedziała do Ryana, nadstawiając policzek w oczekiwaniu na buziaka. Potem zwróciła się do mnie i od razu zaczęła się rozpływać. – Ojej, aleś ty piękna! Mam na imię Julie. Proszę, wejdź.

Piękna.

Zadrżałam na to słowo. Zbyt wiele razy wydarło się spomiędzy wysuszonych warg i pożółkłych, wyszczerbionych zębów w akompaniamencie zgniłego oddechu. Nie pozwoliłam jednak, by zachwiało to mój uśmiech.

Wytrwasz.

– Tak się cieszę, że mogę panią poznać, pani Fitzgerald. Dziękuję za zaproszenie – powiedziałam uprzejmie, błyskając zębami w szerokim uśmiechu.

– Och, proszę cię, mów mi Julie! – poprawiła mnie, machając dłonią.

– Myślę, że dam radę – zgodziłam się z uroczym mrugnięciem.

Kiedy się roześmiała, dosłownie rozpłynęłyśmy się w swoich objęciach. Od razu poczułam z nią więź, która przypominała mi tę, którą miałam z Camillą: z kimś, kto wiele lat temu zastępował mi matkę.

Ryan z uwagą przyglądał się naszej interakcji. Gdy moje złote oczy spotkały się z jego, krótko skinął głową na znak aprobaty. Nie potrzebowałam tego zapewnienia, ponieważ i bez niego wiedziałam, że zostałam zaakceptowana przez Julie. Fakt otrzymania pochwały wypełnił jednak moje żyły czymś na kształt dawki morfiny.

Pan Fitzgerald był wysokim, pulchnym mężczyzną z głębokimi zmarszczkami świadczącymi o częstym uśmiechaniu się, błyszczącymi, brązowymi oczami oraz łagodną dłonią, w której zamknął teraz moją, mniejszą i delikatniejszą. Przedstawił się jako Matt. Rozchodziły się od niego zupełnie takie same wibracje jak od Julie. Czuło się przy nim ciepło i bezpiecznie.

– River. Miło mi pana poznać – przywitałam się.

– Jak rzeka? Ależ interesujące imię! – zaobserwował lekko.

– To tam się urodziłam – wyjaśniłam ze wzruszeniem ramion, na co jego brwi od razu powędrowały ku górze.

Wyglądał na zaintrygowanego. Nic dziwnego, w końcu nie za wielu ludzi rodziło się w rzekach. Nie było to zbyt higieniczne. Tylko że w Shallow Hill nic nie było higieniczne.

– Ale to historia na inny dzień – dodałam.

Roześmiałam się w nadziei, że zostawi ten temat w spokoju. Wręcz się o to modliłam. Tak też zrobił, choć niechętnie. Nietypowe miejsce urodzenia widocznie go zainteresowało. Jednak nawet Ryan nie poznał jeszcze tej historii. Nie żeby kiedykolwiek o to zapytał.

I tak nie było w niej nic radosnego. Może tak właśnie założył i zwyczajnie nie chciał słuchać o moim cierpieniu, ponieważ mnie kochał.

No albo był zwykłym dupkiem, a ja cierpiałam na urojenia.

Dopiero co udało mi się rozluźnić, gdy przez przedpokój przeszedł prawdziwy bóg. Początkowo byłam przekonana, że nikt poza mną go nie widział. Przecież gdybym powiedziała, że zły brat bliźniak Zeusa – w dodatku o wiele od niego seksowniejszy – przechadzał się właśnie po świecie ludzi… uznaliby mnie za wariatkę.

Lecz wtedy Ryan zupełnie obok mnie zesztywniał. Może gość miał moce Meduzy?

Julie zachęciła nieznajomego, by podszedł bliżej i się przedstawił.

Błagam, nie.

Był wysoki. Na pewno miał więcej niż metr osiemdziesiąt, ale nigdy nie byłam zbyt dobra w zgadywaniu cudzego wzrostu. Kruczoczarne włosy, trochę dłuższe na czubku niż po bokach. Jasnozielone oczy, które mogłyby konkurować z trawą na zewnątrz. I tatuaże. Wszędzie. Tatuaże.

– Jesteś jego bratem? – zapytałam, zanim zdołałam się powstrzymać.

Starannie przybrałam taką minę, żeby przedstawiała niewinne zaciekawienie. Ryan rozluźnił mięśnie na tyle, by móc odwrócić głowę i spiorunować mnie wzrokiem. Wcześniejsza pochwała została anulowana.

Grabisz sobie, River.

Ewidentnie był między nimi jakiś konflikt.

Pełne wargi mężczyzny wygięły się ku górze. Dobrze wiedział, że aż do teraz nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Widok tego uśmieszku wywołał we mnie jakąś instynktowną, pierwotną reakcję, lecz nie miałam zamiaru ani jej nazywać, ani nawet odnotować jej pojawienia się. Miał pecha. Może i był seksowny, ale ja kochałam Ryana.

– Tak – odpowiedział krótko.

Dźwięk jego głosu całkowicie mną wstrząsnął. Był głęboki niczym ocean, a jednocześnie gładki, niemal śmietankowy. Po prostu zbyt perfekcyjny. To pewnie jeden z wielu powodów, dla których Ryan go nie znosił. Oczywiście nigdy nie powiedział tego na głos, w końcu dwie minuty temu nawet nie wiedziałam, że miał brata. Byliśmy już jednak do siebie dostrojeni. Czułam to, co on. A w tej chwili nienawiść dosłownie od niego zionęła.

Dobra dziewczyna w imię solidarności zapałałaby do niego takim samym uczuciem. Z pewnością Ryan miał przecież dobry powód, by go nienawidzić.

Wydałam z siebie niezobowiązujące mruknięcie i ponownie dostosowałam mimikę; tym razem tak, by nie wyrażała żadnych emocji. Nie mogłam być jawnie niemiła przy Julie i Matthew, lecz nie zamierzałam też popełnić błędu bycia uprzejmą.

Drobna dłoń kobiety wylądowała na kamiennym bicepsie nowoprzybyłego. Jej policzki pokrywał intensywny rumieniec.

– River, to mój drugi syn, Mako. Mako, to dziewczyna Ryana, River – przedstawiła nas sobie, zauważywszy, że żaden z braci się do tego nie kwapił, przez co obdarowała ich pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

– Miło cię poznać, Mako – powiedziałam grzecznie.

Co za głupie imię.

Uniósł brew, jakby znowu usłyszał, o czym pomyślałam. Kiedy odpowiedział, miałam wrażenie, jakby zwracał się do moich myśli.

– Mógłbym powiedzieć dokładnie to samo.

Ryan subtelnie dostosował pozycję, tak że teraz stał przede mną. Głupiutki chłopiec. Właśnie zdradził się ze swoją słabością. Ale podobało mi się, że to ja nią byłam.

Nie umknęło to uwadze Mako, którego brew powędrowała jeszcze wyżej. Nie uśmiechnął się. Nie potraktował też tego jako wyzwania. Pokręcił tylko głową i odszedł.

Dziwne.

– Nie mówiłeś, że masz brata – szepnęłam z wyrzutem, gdy Julie i Matt podążyli śladem swojego drugiego syna do jadalni.

– Bo nie mam – rzucił, po czym pomaszerował za nimi.

Przecież masz, kłamco.

Julie i Matthew mieli dom rodem z magazynów wnętrzarskich. Całość została utrzymana w rustykalnym stylu, z odkrytymi drewnianymi belkami, różnymi odcieniami drewna i miękkim światłem, które otulało sobą całą przestrzeń, oferując spokój i ciepło. Choć budynek był ogromny, wszystko w nim krzyczało: „dom!”. Nie potrafiłam się powstrzymać przed pożeraniem wzrokiem każdego detalu. Mogłam myśleć tylko o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wychowała się w tego typu miejscu.

Trudno sobie wyobrazić, że byłabym równie zgorzkniała co dwóch – jakże dorosłych – panów, którzy właśnie siedzieli przy stole. Jeden wiercił drugiemu wzrokiem dziury w głowie, a drugi całkowicie ignorował jego obecność. Mako jedynie obserwował albo wchodził w interakcje wyłącznie ze swoimi rodzicami, a kiedy tak się działo, jego twarz wyrażała wyłącznie ciepło i szacunek. Ryan z kolei dłubał w talerzu jak jakiś rozpuszczony bachor, któremu kazano zjeść też warzywka, nie tylko mięsko.

Jak można być nieszczęśliwym, mając taki dom i taką rodzinę?

– Więc, River… Ryan mówił, że w tym roku kończysz studia. Jaki kierunek? – zapytał Matt przed włożeniem sobie do ust porcji brokułu.

Ryan położył mi rękę na udzie i ścisnął, jakby w ostrzeżeniu, żebym przypadkiem nie powiedziała czegoś głupiego.

Cóż za standardowe, oklepane pytanie. Dlaczego nie zapytał o moje zainteresowania? Gdzie się wychowałam? Jakiego rodzaju człowiekiem byłam? O cokolwiek, co mówiłoby coś o tym, jaką osobą byłam?

W końcu mogłam być stuknięta. Może jestem. Czy to nie jest istotna informacja?

– Psychologia – odpowiedziałam z pogodnym uśmiechem.

Równie standardowa odpowiedź. Zupełnie jakby czytał mi w myślach, Ryan wywrócił oczami. Nigdy nie pochwalał mojego wyboru ścieżki zawodowej.

Dlaczego nie chcesz, żebym cię rozgryzła, Ryanku?

– Dlaczego psychologia?

Tym razem pytanie wyszło od Mako. Zerknął na mnie przelotnie znad talerza. Zadrżałam w reakcji na jego głos. Odkąd zostaliśmy sobie przedstawieni, nie odezwał się do mnie ani razu.

Hmm. Może dlatego, że kiedy byłam dzieckiem, moja mama zrobiła wiele zjebanych rzeczy, a ja desperacko potrzebowałam zrozumieć dlaczego? Nie, to nie może być powód. Kogo obchodzą motywacje ćpunki? Tu nie było nic do rozumienia. Składała się wyłącznie z kanciastych, połamanych odłamków.

Wzruszyłam ramionami.

– Bo dobrze mi idzie rozgryzanie ludzi – odpowiedziałam obojętnie.

– Ach, mądra ci się trafiła, Ryan! Lepiej uważaj – przekomarzał się Matt, mrugając do swojego syna.

Mówił z pełną buzią, za co też Julie subtelnie go zganiła. W odpowiedzi tylko się uśmiechnął. Miałam przeczucie, że niewiele Matta ruszało. I coś w tym sprawiało, że miałam ochotę odkryć, co go rusza.

– Dam sobie z nią radę – prychnął nisko Ryan.

Ja z tobą też, kotku.

Kolacja ciągnęła się w nieskończoność. Za każdym razem gdy zadawano mi jakieś pytanie, Ryan ściskał mnie za udo, sygnalizując, żebym uważała na słowa. Nie wiedziałam, co takiego mogłabym właściwie powiedzieć, ale zaczynałam czuć się zniechęcona. Aż tak się za mnie wstydził?

Kiedy pakowałam do ust ostatni kawałek nieprzyzwoicie pysznej szarlotki, czułam, jak tworzy mi się siniak. Prawie odwróciło to moją uwagę od ciasta. Prawie. Równie dobrze jakiś terrorysta mógłby nas teraz wysadzić w powietrze, a ja i tak poprosiłabym o drugą porcję. Później pocałuje mnie w to miejsce i wszystko będzie dobrze.

– Potrzebujesz pomocy ze sprzątaniem? – zapytałam uprzejmie Julie, na co się uśmiechnęła i przyjęła moją ofertę.

Ryan dwukrotnie klepnął mnie w udo w geście aprobaty. Uśmiechnęłam się promiennie. Radość wypełniła mi serce.

Najpierw zebrałam nasze talerze. Ręce mi drżały na myśl o przypadkowym zbiciu porcelany Julie. Biorąc pod uwagę ich fortunę, pewnie kosztowała więcej niż moje czesne. Jeśli cokolwiek upuszczę, zawstydzę Ryana. Nigdy mi tego nie wybaczy.

Kiedy podeszłam do Mako, by jego talerz również sprzątnąć, jego wzrok powoli wyszedł na spotkanie mojemu. Gdy na siebie spojrzeliśmy, od razu pożałowałam, że chciałam być taka pomocna. Julie mogła na spokojnie odebrać od niego talerz.

Wyciągnęłam przed siebie rękę. Z ust nie schodził mi uprzejmy uśmiech. Nie spieszył się; jakbym miała tam stać i czekać, ile tylko będzie potrzebował. Ryan wwiercał mi się spojrzeniem w bok głowy. I tyle z zadowolenia ze mnie.

To mnie rozzłościło. Ciężko pracowałam na tamtą pochwałę.

– Czyżby twoja ręka nagle utraciła funkcje motoryczne? – zapytałam znudzonym tonem, podczas kiedy mężczyzna kontynuował wpatrywanie się we mnie.

Soczyste wargi wygięły się w malutkim uśmieszku. Nie odwracając wzroku, podał mi talerz. Niemal wyrwałam mu go z dłoni i szybko odeszłam. Jebać porcelanę. Serce tłukło mi się szaleńczo w piersi, a w żołądku coś się rozhulało. Nie mogłam zrozumieć, co się ze mną działo. Nawet się do mnie nie odezwał.

– Wszystko w porządku? – zagadnęła Julie, zauważając wyraz mojej twarzy.

Nie byłam pewna, jak konkretnie teraz wyglądałam. Pewnie na przejętą. O wiele bardziej, niż być powinnam. W końcu właśnie zjadłam najlepszą szarlotkę w Karolinie Północnej, a może nawet na całym świecie.

– Tak – odparłam, uśmiechając się, i ostrożnie włożyłam naczynia do przygotowanej przez kobietę ciepłej wody z detergentem.

– Ja będę myć, a ty wycieraj – poleciła.

Ale banał. Uśmiechnęłam się raz jeszcze, posłuchałam i chwyciłam za suchy ręcznik. Oczekiwałam na pierwszy talerz. Jezu, mycie naczyń nigdy nie było tak stresujące.

– Więc… jak się poznaliście? – odezwała się po chwili.

Zmarszczyłam brwi. Trochę mnie zaskoczyło, że Ryan się tym z nią nie podzielił. Założyłam, że na pewno dużo jej o mnie opowiadał.

– Na studiach – odpowiedziałam, zmuszając się do ponownego uśmiechu. – Chodziliśmy razem na zajęcia z historii Ameryki. Zauważyłam go na długo, zanim on dostrzegł mnie.

Z sentymentem wróciłam pamięcią do tych wszystkich chwil, gdy patrzyłam, jak wchodził do sali, śmiejąc się i rozmawiając ze swoimi kolegami. Czasami nawet z jakąś inną dziewczyną. Wtedy czułam się strasznie.

Po tym, jak Ryan i Alison zerwali, potrzebowałam jeszcze paru miesięcy, zanim stwierdziłam, że to pierdolę, i wywalczyłam sobie miejsce obok niego. Byłam wtedy jedynie szarym pierwszoroczniakiem, a on był taki dojrzały. Chłopak z ostatniego roku. Dziewczyny dosłownie uwieszały mu się na ramieniu. Zaczęłam oficjalnie się o niego starać, lecz dopiero w połowie mojego drugiego roku zadeklarował, że chce widywać się tylko ze mną. Wtedy sam już dawno opuścił uczelnię. Twierdził, że dopiero co zakończył długi związek i nie był jeszcze gotowy na nowy. Chciał spędzić resztę swoich studenckich lat jako singiel.

Więc na niego czekałam.

Julie podała mi talerz. Z niepokojem przejęłam go owiniętą w ręcznik dłonią, tak by nie narobić smug palcami. Ostrożnie go wytarłam i odłożyłam. Z taką ilością gracji, na jaką było mnie stać. Normalnie nie byłam niezdarna, ale normalnie też się nie stresowałam. Nie radziłam sobie z tym zbyt dobrze.

– To dobry dzieciak. Obaj moi chłopcy tacy są – poinformowała. – Wygląda na to, że jesteście bardzo zakochani.

Komplement napełnił moje żyły ciepłem. Skoro nawet jego mama to widzi, to musi mnie naprawdę kochać, prawda?

– Bardzo – zgodziłam się.

Za moimi plecami rozległo się parsknięcie.

– Taa, jasne.

Prawie upuściłam trzymany talerz. Tengłos. Moje ciało przeniknął zupełnie inny rodzaj ciepła. Nie potrafiłam nazwać tego uczucia, lecz i tak spowodowało u mnie poczucie winy. Nie powinnam w jakikolwiek sposób na niego reagować.

Delikatnie odłożyłam naczynie, po czym się odwróciłam, by spojrzeć z niechęcią na Mako. Miałam ochotę otworzyć usta i mu się odgryźć, jednak zamiast tego wróciłam do swojego zajęcia, tym samym pokazując mu swoje plecy. Nic dla mnie nie znaczył.

Nie zrobiłabym dobrego wrażenia na matce Ryana, gdybym wdała się w kłótnię z jej drugim synem. Poza tym nie chciałam, żeby Ryan się za mnie wstydził.

– Mako, przestań – upomniała go beztrosko, wymachując przy tym w powietrzu pokrytą mydlinami dłonią, jakby chciała w ten sposób odpędzić jego słowa, w efekcie czego tylko mnie ochlapała.

– Ryan nie kocha nikogo bardziej od siebie – poinformował sucho mężczyzna.

Sięgnął do lodówki i wyciągnął z niej piwo, a ja skupiłam się na tym, jak piana wyglądała na mojej opalonej skórze. Bąbelki po kolei pękały, powoli znikając.

Nie reaguj, River. Tego właśnie chce. Reakcji.

– Niedługo już jej nie będzie, tak jak pozostałych – ciągnął. – No ale pewnie dobrze o tym wie, skoro tak dobrze jej idzie rozgryzanie ludzi.