Siedem sióstr - Lucinda Riley - ebook + audiobook + książka

Siedem sióstr ebook

Lucinda Riley

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

44 osoby interesują się tą książką

Opis

Porywająca epicka opowieść o miłości i stracie – pierwsza z wyjątkowej serii siedmiu książek, osnutych wokół legendy o konstelacji Siedmiu Sióstr.

Na wieść o śmierci bajecznie bogatego i otoczonego aurą tajemniczości ojca Maia D'Apliese i jej pięć sióstr, wszystkie adoptowane przez Pa Salta jako małe dziewczynki, spotykają się w domu, w którym spędzały dzieciństwo. „Atlantis” – to wspaniały zamek położony nad brzegiem Jeziora Genewskiego. Każda z dziewcząt otrzymuje wskazówkę, która pozwoli jej odkryć istotę dziedzictwa otrzymanego w spadku po ukochanym ojcu. Maię tropy wiodą do zrujnowanej willi w Rio de Janeiro, gdzie poznaje historię swojej przodkini z czasów Belle Époque, pełnej pasji Izabeli Bonifacio. Elementy zagadkowej układanki zaczynają powoli tworzyć całość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 710

Oceny
4,5 (7193 oceny)
4797
1651
588
130
27
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maggiee-z

Dobrze spędzony czas

Super książka, bardzo polecam. Lekkie pióro, intrygujące wydarzenia. Dobrze się czyta.
70
ppp0918

Dobrze spędzony czas

Autorka wspaniałe łączy przeszłość i teraźniejszość, ten pierwszy tom sprawił, że od razu chciałam sięgnąć po kolejną część. Często czułam się zaskoczona przez wydarzenia z książki, co było bardzo miłe
40
danielotawa

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta! Z ogromną chęcią sięgnę po kolejne tomy.
40
dera73

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Ciepła, wciągająca opowieść. Przeczytałam w dwa dni!
40
Rubiczar

Nie oderwiesz się od lektury

Przecudna.... Mam wrażenie, jakby Lucinda Riley nie była z tej ziemi... albo była nawiedzona, w dobrym znaczeniu tego słowa, bo nie wyobrażam sobie, jak człowiek może mieć tak nieograniczoną, fantastyczną, nieziemską wyobraźnię i umiejętność spisania tego w tak składny, uporządkowany a przede wszystkim arcyciekawy sposób, przy tym, wplatając jeszcze fakty historyczne, astrologiczne i podstawy mitologiczne. Myślę, że tylko człowiek obdarzony jakimś ósmym zmysłem potrafi to wszystko ogarnąć połączyć w jedną, godną zachwytu całość❣️
31

Popularność




Karta tytułowa

Tytuł oryginału:

THE SEVEN SISTERS (BOOK 1 OF THE SEVEN SISTERS SERIES)

Copyright © Lucinda Riley 2014

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Marzenna Rączkowska & Maria Pstrągowska 2017

Redakcja: Marta Gral

Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka

Opracowanie graficzne okładki: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Zdjęcia na okładce: © C Paige Nelson/Trevillion Images (kobieta); Peter Stein/Shutterstock (zamek); Free Nature Stock/StockSnap.io (nocne niebo); Tobias Bjørkli/Pexels (jezioro)

ISBN 978-83-6775-797-3

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu epub na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik

NASTROJOWA, PEŁNA MAGII SAGA RODZINNA

Sześć sióstr. Choć urodziły się na różnych kontynentach, wychowały się w bajecznej posiadłości Atlantis na prywatnym półwyspie Jeziora Genewskiego. Adopcyjny ojciec, nazywany przez nie Pa Saltem, nadał im imiona mitycznych Plejad.

Każda ułożyła sobie życie po swojemu i rzadko mają okazję spotkać się wszystkie razem. Do domu ściąga je niespodziewana śmierć ojca, który zostawił każdej list i wskazówki mogące im pomóc w odkryciu własnych korzeni. I w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, co się stało z siódmą siostrą.

MAJA

Najstarsza z sióstr, idąc za wskazówkami Pa Salta, dociera do Rio de Janeiro, gdzie przystojny brazylijski pisarz pokazuje jej uroki miasta i pomaga odkryć zagmatwaną przeszłość jej rodziny.

Osiemdziesiąt lat wcześniej jej prababka Izabela, córka plantatora kawy, na życzenie ojca zaręczyła się z arystokratą, którego nie kochała. Narzeczony był na tyle wspaniałomyślny, że zgodził się na jej wyjazd z przyjaciółką do Paryża. W tętniącym życiem Mieście Światła głodna życia dziewczyna spotkała ambitnego młodego rzeźbiarza. I poczuła, że nic już nie będzie takie jak wcześniej.

Czy historia prababki i matki pozwoli Mai wyleczyć ranę, którą nosi w sobie od lat?

LUCINDA RILEY (1965–2021)

Urodziła się w Irlandii. We wczesnej młodości próbowała swoich sił jako aktorka, grała zarówno na deskach teatru, jak i w filmach, pracowała też w telewizji. Pierwszą powieść napisała w wieku 24 lat. Akcję swoich książek osadzała w różnych zakątkach świata. Być może to jeden z powodów, dla których powieści Riley zyskały niezwykłą popularność na całym świecie, zostały przetłumaczone na 37 języków, a liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 40 milionów. Szczególny sukces odniosły części cyklu Siedem Sióstr (sprzedane w nakładzie 25 milionów egzemplarzy), który prawdopodobnie wkrótce zostanie zekranizowany.

Powieści Riley były wielokrotnie nominowane do międzynarodowych nagród, m.in. niemieckiej Lovely Books, włoskiej Premio Bancarella czy brytyjskiej Romantic Novel of the Year Award. W 2020 r. Lucinda Riley zdobyła nagrodę Dutch Platinum przyznawaną tytułom, które sprzedały się w Holandii w ponad 300 tysiącach egzemplarzy. Wcześniej otrzymała ją autorka Harry’ego Pottera, J.K. Rowling.

Lucinda Riley we współpracy z synem, Harrym Whittakerem, napisała serię książek dla najmłodszych czytelników.

Dom rodzinny Riley, gdzie wychowała czwórkę dzieci, znajduje się w Norfolk, w Anglii, ale w 2015 r. autorka spełniła swoje marzenia i kupiła wiejską posiadłość w irlandzkim hrabstwie Cork, które zawsze uważała za swoje miejsce na ziemi. Jej ostatnich 5 książek powstało właśnie tam.

W 2017 r. u pisarki zdiagnozowano nowotwór. Przez lata walczyła z chorobą. Zmarła w otoczeniu rodziny 11 czerwca 2021 r.

LUCINDARILEY.COM

Tej autorki

DOM ORCHIDEI

DZIEWCZYNA NA KLIFIE

TAJEMNICE ZAMKU

RÓŻA PÓŁNOCY

SEKRET LISTU

DRZEWO ANIOŁA

SEKRET HELENY

POKÓJ MOTYLI

DZIEWCZYNA Z NEAPOLU

TAJEMNICE FLEAT HOUSE

Cykl SIEDEM SIÓSTR

SIEDEM SIÓSTR

SIOSTRA BURZY

SIOSTRA CIENIA

SIOSTRA PERŁY

SIOSTRA KSIĘŻYCA

SIOSTRA SŁOŃCA

ZAGINIONA SIOSTRA

ATLAS. HISTORIA PA SALTA

Dla mojej córki, Isabelli Rose

…wszyscy leżymy w błocie, ale niektórzy z pośród nas sięgają po gwiazdy.

Oscar Wilde, Wachlarz Lady Windermere, akt III Przełożył Teofil Trzciński

Dramatis personae

ATLANTIS

Pa Salt – adopcyjny ojciec sióstr

Marina (mama) – opiekunka sióstr

Claudia – gospodyni w Atlantis

Georg Hoffman – prawnik Pa Salta

Christian – szyper

SIOSTRY D’APLIÈSE

Maja

Ally (Alkione)

Star (Asterope)

CeCe (Celaeno)

Tiggy (Tajgete)

Elektra

Merope (nieodnaleziona)

Maja. Czerwiec 2007

Maja

Czerwiec 2007

Pierwsza kwadra

13:16:21

1

Zawsze będę dokładnie pamiętać, gdzie dowiedziałam się o śmierci ojca i co wtedy robiłam.

Siedziałam w ślicznym ogródku londyńskiego domu Jenny, mojej przyjaciółki ze szkoły. Na kolanach miałam otwarty egzemplarz Penelopiady, ale zamiast czytać, rozkoszowałam się czerwcowym słońcem. Jenny wyszła, by odebrać z przedszkola synka.

Ogarnął mnie błogi spokój i gratulowałam sobie, że zdecydowałam się wyjechać. Właśnie podziwiałam wypuszczający nowe pędy powojnik, który za zachętą życiodajnego słońca buchał feerią kolorów, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran i zobaczyłam, że to Marina.

– Cześć, mamo, co słychać? – Miałam nadzieję, że w moim głosie wyczuje, jak tu pięknie i ciepło.

– Maju, no więc…

Na chwilę zamilkła i natychmiast zrozumiałam, że stało się coś strasznego.

– Co takiego?

– Maju, niełatwo jest mi o tym mówić… ale wczoraj po południu ojciec miał tu, w domu, zawał, a dziś wcześnie rano… odszedł.

Milczałam, a przez głowę przemykały mi miliony najróżniejszych, zwariowanych myśli. Przede wszystkim wydawało mi się, że mama z niewiadomego powodu postanowiła zrobić mi kiepski kawał.

– Jesteś pierwszą z sióstr, której o tym powiedziałam, Maju… jako najstarszej. Chciałabym cię zapytać, czy wolisz sama zawiadomić pozostałe dziewczęta, czy ja mam to zrobić.

– Hm…

Nadal nie byłam w stanie sklecić kilku sensownych słów. Powoli docierało do mnie, że Marina, dobra, kochana Marina, kobieta, która pełniła w moim życiu rolę matki, nigdy by mi czegoś takiego nie powiedziała, gdyby nie było to prawdą. Więc to nie był głupi dowcip. I w tej chwili cały mój świat stanął na głowie.

– Maju, powiedz, proszę, że nic ci nie jest. To naprawdę najgorszy telefon, jaki musiałam w życiu wykonać… Ale co miałam zrobić? Nie mam pojęcia, jak to przyjmą pozostałe dziewczęta.

W jej głosie usłyszałam cierpienie i zrozumiałam, że zadzwoniła najpierw do mnie w równym stopniu ze względu na siebie, co na mnie. Dzięki temu mogłam się zająć tym, co wychodziło mi najlepiej, czyli pocieszaniem innych.

– Oczywiście, jeśli tak wolisz, powiadomię siostry, chociaż nie jestem pewna, gdzie się akurat podziewają. Ally przygotowuje się chyba do regat?

Wspólnie zastanawiałyśmy się, gdzie może być każda z moich sióstr, jakbyśmy miały je zaprosić na przyjęcie urodzinowe, a nie powiadomić o śmierci ojca, i coraz silniej czułam, że nasza rozmowa nabiera jakiegoś surrealistycznego wymiaru.

– Na kiedy, twoim zdaniem, możemy zaplanować pogrzeb? – spytałam. – Elektra jest w Los Angeles, Ally gdzieś na otwartym morzu, więc najwcześniej chyba w przyszłym tygodniu?

– Cóż… – Usłyszałam wahanie w głosie Mariny. – Tę sprawę omówimy, kiedy przyjedziesz do domu. Na razie nie ma pośpiechu, więc jeśli chcesz, możesz jeszcze kilka dni pobyć na wakacjach w Londynie. Tutaj już nic nie możemy dla niego zrobić…

– Natychmiast złapię najbliższy samolot do Genewy, mamo. Zaraz zadzwonię do linii lotniczej, a potem postaram się ze wszystkimi skontaktować.

– Jest mi tak przykro, chérie – rzuciła ze smutkiem. – Wiem, jak go uwielbiałaś.

– Tak… – Czułam, że niesamowity spokój, który ogarnął mnie, gdy ustalałyśmy, co dalej robić, nagle rozpływa się w powietrzu niczym cisza przed gwałtowną burzą. – Zadzwonię do ciebie, jak będę wiedziała, kiedy przylecę.

– Uważaj na siebie, Maju. Przeżyłaś straszny szok.

Nacisnęłam przycisk, by zakończyć rozmowę. Chciałam jak najszybciej uprzedzić burzowe chmury, które za chwilę wypełnią moje serce, więc weszłam na górę po swój bilet na samolot. Wybrałam numer linii lotniczych i czekając w kolejce dzwoniących, zerknęłam na łóżko, na którym rano obudziłam się, aby przeżyć następny zwykły dzień, i podziękowałam Bogu, że ludzie nie potrafią zajrzeć w przyszłość.

Operatorka, która w końcu odebrała telefon, nie była nazbyt miła. Kiedy wyliczała przeszkody – brak miejsc w samolocie, dopłata za zmianę rezerwacji – i prosiła o dane karty kredytowej, czułam, że tama powstrzymująca wybuch moich emocji za chwilę się przerwie. W końcu kobieta z wielkim oporem wyszukała mi miejsce w samolocie, który odlatywał do Genewy o czwartej, co oznaczało, że natychmiast muszę wrzucić swoje rzeczy do torby podróżnej i wsiąść do taksówki, by na czas dojechać na Heathrow. Usiadłam na łóżku i tak długo wpatrywałam się w tapetę, że jej drobny wzór zaczął mi tańczyć przed oczami.

– Odszedł – szepnęłam. – Na zawsze. Nigdy więcej go nie zobaczę.

Spodziewałam się, że wypowiedziane na głos słowa wywołają u mnie dziki potok łez, lecz ze zdziwieniem stwierdziłam, że nic takiego się nie stało. Siedziałam tylko w odrętwieniu z głową przepełnioną praktycznymi drobiazgami. Myśl, że muszę zawiadomić siostry – i to całą piątkę – przerażała mnie. Przeszukałam rejestr swoich emocji, aby zadecydować, do której zadzwonić najpierw. Oczywiście padło na przedostatnią pod względem wieku, Tiggy, która zawsze była mi najbliższa. Drżącymi palcami przejrzałam listę kontaktów, odnalazłam jej numer i wybrałam go. Kiedy usłyszałam pocztę głosową, nie wiedziałam, co powiedzieć, więc wykrztusiłam prośbę, żeby do mnie jak najszybciej oddzwoniła. Była właśnie gdzieś w szkockich górach; pracowała w ośrodku dla osieroconych i chorych dzikich jeleni.

Co do pozostałych sióstr… wiedziałam, że każda z nich, przynajmniej na zewnątrz, zareaguje inaczej – od pozornej obojętności po dramatyczne eksplozje emocji.

Pomyślałam, że nie jestem pewna swojego zachowania podczas rozmowy z siostrami, bo nie wiem, gdzie mogę się znaleźć na mojej skali odczuwania bólu, więc stchórzyłam i napisałam do wszystkich SMS-y z prośbą, by jak najszybciej się ze mną skontaktowały. Następnie błyskawicznie spakowałam torbę, zeszłam po wąskich schodach do kuchni i napisałam list do Jenny, w którym wyjaśniłam, dlaczego muszę w takim pośpiechu wyjechać.

Postanowiłam spróbować szczęścia i zatrzymać czarną londyńską taksówkę na ulicy. Idąc szybkim krokiem, opuściłam spowity zielenią zakątek Chelsea i stojące w kształcie półksiężyca szeregowce. Szłam jak najzwyklejsza osoba pod słońcem w najzwyklejszy dzień. Wydaje mi się, że po drodze nawet przywitałam się z kimś, kto wyprowadzał psa na spacer, i zdobyłam się na uśmiech.

Nikt się nie zorientuje, co mnie spotkało, pomyślałam, zatrzymując taksówkę przy ruchliwej King’s Road. Wsiadłam i poprosiłam kierowcę, aby zawiózł mnie na Heathrow.

Nikt niczego się nie domyśli.

*

Pięć godzin później, kiedy słońce leniwie zachodziło nad Jeziorem Genewskim, dotarłam do naszej prywatnej przystani na wybrzeżu, skąd miałam odbyć ostatni etap podróży do domu.

Christian czekał już na mnie w należącej do rodziny ekskluzywnej łodzi motorowej marki Riva. Z jego wyrazu twarzy wyczytałam, że wie, co się stało.

– Jak się pani czuje, mademoiselle? – zapytał, pomagając mi wejść na pokład, a w jego oczach malowało się współczucie.

– Cóż… cieszę się, że już tu jestem – odparłam i przeszłam na tył łodzi. Usiadłam na wyściełanej kremowym skórzanym obiciem ławce, która biegła wokół rufy. Przeważnie siadałam koło Christiana z przodu, na siedzeniu dla pasażerów, i tam spędzałam dwadzieścia pięć minut, podczas gdy łódź mknęła po gładkiej tafli jeziora. Dzisiaj czułam jednak potrzebę samotności. Christian uruchomił potężny silnik, a ja patrzyłam, jak słońce odbija się od szyb bajecznych domów okalających brzegi. Pływając po Jeziorze Genewskim, czułam się tak, jakbym znalazła się u wrót oderwanego od rzeczywistości niebiańskiego świata.

Świata Pa Salta.

Na wspomnienie przezwiska, które jako dziecko wymyśliłam dla ojca, tworząc niepełny anagram od słowa „atlas”, po raz pierwszy poczułam w oczach pieczenie łez. Zawsze kochał żeglarstwo, więc często, kiedy wracał do mnie i do naszego domu nad jeziorem, pachniał świeżym powietrzem i morzem. Przezwisko Pa Salt do niego przylgnęło i z czasem mówiły tak o tacie również moje młodsze siostry.

Motorówka nabierała prędkości, wiatr rozwiewał mi włosy, a ja wspominałam setki swoich podróży do Atlantis – bajkowego zamku Pa Salta. Z powodu usytuowania na prywatnym półwyspie, od lądu ograniczanego łukiem stromych gór, zamek był dostępny tylko drogą wodną. Od najbliższych sąsiadów dzieliły go kilometry nabrzeża. Atlantis był więc naszym, odgrodzonym od reszty świata, prywatnym królestwem. Wszystko było tam magiczne… a mieszkańcy – Pa Salt i my, jego córki – żyli w krainie czarów.

Każdą z nas wybrał, gdy byłyśmy w wieku niemowlęcym. Adoptował nas w różnych częściach świata i przywiózł do domu, pod swoją opiekę. I każda z nas – jak lubił mówić – była szczególna, każda inna… Byłyśmy jego córeczkami. Każdej nadał imię jednej z Siedmiu Sióstr, jego ulubionej gromady gwiazd. Maja była pierwszą i najstarszą.

Kiedy byłam dzieckiem, zabierał mnie do szklanej kopuły obserwatorium na szczycie naszego domu, czyli zameczku, brał na swoje silne, duże ręce i podnosił, abym mogła popatrzeć przez teleskop na nocne niebo.

– Jest tam – mówił, odpowiednio ustawiwszy soczewkę. – Popatrz, Maju. O, tam świeci piękna gwiazda. To jej imię nosisz.

I naprawdę ją widziałam. Opowiadał legendy, które były źródłem mojego imienia i imion moich sióstr, ale prawie go nie słuchałam – tak bardzo rozkoszowałam się uściskiem jego ramion, chłonąc niezwykłe, rzadkie chwile, kiedy miałam go tylko dla siebie.

Z czasem zrozumiałam, że Marina, którą początkowo uważałam za matkę – a nawet tak ją nazywałam – naprawdę była opiekunką, którą tata zatrudnił, ponieważ często opuszczał dom. Dla nas, dziewczynek, była kimś znacznie ważniejszym niż zwykła opiekunka. To ona ocierała nam łzy, zwracała uwagę, jeśli źle zachowałyśmy się przy stole, i ze spokojem przeprowadziła nas przez trudny okres między dzieciństwem a dorosłością.

Zawsze przy nas była i nawet gdyby mnie urodziła, nie mogłabym kochać jej bardziej.

Przez pierwsze trzy lata mojego dzieciństwa mieszkałyśmy z Mariną w naszym magicznym zamku na brzegu Jeziora Genewskiego, a Pa Salt podróżował po siedmiu morzach w interesach. A potem, jedna po drugiej, przybyły moje siostry.

Kiedy tata wracał do domu, zwykle przywoził mi prezent. Słyszałam, że do brzegu przybija motorówka, więc biegłam przez rozległe trawniki i pośród drzew aż do mola, aby go przywitać. Jak każde dziecko, chciałam się dowiedzieć, co ukrył w swoich magicznych kieszeniach, żeby sprawić mi przyjemność. Pewnego razu jednak, po tym, jak dał mi pięknie wyrzeźbionego drewnianego reniferka, pochodzącego – tak mnie tata zapewniał – prosto z warsztatu Świętego Mikołaja na biegunie północnym, zza jego pleców wyłoniła się kobieta w mundurku, która trzymała opatulone w szal poruszające się zawiniątko.

– Tym razem, Maju, przywiozłem ci coś nadzwyczajnego. Masz siostrę. – Uśmiechnął się, wziął mnie w ramiona i podniósł wysoko. – Już nie będziesz się czuła samotna, kiedy będę musiał wyjechać.

Po tym dniu wszystko się zmieniło. Opiekunka, którą tata przywiózł, po kilku miesiącach zniknęła i moją małą siostrą zajęła się Marina. Nie potrafiłam zrozumieć, jak ta czerwona rozwrzeszczana istota, która często śmierdziała i odwracała ode mnie uwagę Mariny, może być prezentem. Aż pewnego dnia przy śniadaniu, Alkione – której dano imię drugiej gwiazdy spośród Siedmiu Sióstr – uśmiechnęła się do mnie z wysokiego dziecięcego krzesełka.

– Ona mnie poznaje – ze zdziwieniem powiedziałam do karmiącej ją Mariny.

– Oczywiście. Jesteś jej starszą siostrą i będziesz jej dawała przykład. Od ciebie zależy, czy nauczysz ją mnóstwa rzeczy, które ty umiesz, a ona nie.

W miarę jak Ally dorastała, stała się moim cieniem. Wszędzie za mną chodziła, co w takim samym stopniu mi się podobało, jak mnie irytowało. Mimo że początkowo Ally – bo tak ją nazwałam – nie była chcianym dodatkiem do mojej bajkowej egzystencji w Atlantis, to potem nie mogłabym sobie wymarzyć słodszego, bardziej kochanego towarzystwa. Rzadko, jeśli w ogóle, płakała i właściwie nie trafiały jej się tak typowe dla maluchów w jej wieku wybuchy złości. Miała długie złotorude loki i ogromne niebieskie oczy, a wdzięk i charakter zjednywały jej ludzi – także naszego ojca. Kiedy Pa Salt bywał w domu po powrocie ze swoich długich podróży za granicę, podziwiałam, jak na jej widok pojawiają mu się w oczach iskry, których – moim zdaniem – ja w nim nie wywoływałam. Podczas gdy ja byłam nieśmiała i powściągliwa, Ally miała w sobie otwartość i ufność, dzięki którym zaskarbiała sobie sympatię otoczenia.

Należała do dzieci, które są we wszystkim dobre. Szczególnie utalentowana okazała się w muzyce i we wszelkich sportach wodnych. Pamiętam, jak tata uczył ją pływać w naszym ogromnym basenie. Ja z wielkim trudem utrzymywałam się na wodzie i nie znosiłam zanurzać głowy, a moja siostra polubiła wodę jak syrenka. Ja nie potrafiłam odnaleźć się w żeglarstwie nawet na Tytanie, czyli ogromnym jachcie oceanicznym taty, Ally natomiast błagała go, by popływał z nią po Jeziorze Genewskim małym Laserem, przycumowanym do naszego prywatnego mola. Gdy mknęliśmy po szklistej tafli jeziora, ja kucałam na ciasnej rufie łodzi, a tata i Ally sterowali. Wspólna pasja żeglarska stworzyła między nimi więź, jakiej mnie nigdy nie udało się osiągnąć.

Chociaż Ally studiowała muzykę na Conservatoire de Musique w Genewie i była bardzo utalentowaną flecistką, która mogłaby pracować w profesjonalnej orkiestrze, po skończeniu konserwatorium wybrała życie zawodowego żeglarza. Regularnie ścigała się na regatach i kilka razy reprezentowała narodową drużynę Szwajcarii.

Kiedy miała prawie trzy lata, tata wrócił do domu z naszą następną siostrą; nadał jej imię trzeciej z Siedmiu Sióstr, Asterope.

– Będziemy na nią mówić Star – powiedział, uśmiechając się do Mariny, Ally i do mnie, gdy z uwagą przyglądałyśmy się leżącej w łóżeczku dla noworodka nowej osóbce w rodzinie.

W tym czasie miałam już lekcje z prywatną nauczycielką, więc przybycie najmłodszej siostry mniej zmieniło moje życie niż pojawienie się Ally. Zaledwie sześć miesięcy później dołączyło do nas kolejne niemowlę: dwunastotygodniowa dziewczynka, Celaeno, której imię Ally natychmiast skróciła do CeCe.

Między Star a CeCe były tylko trzy miesiące różnicy i jak sięgam pamięcią, łączyła je niezwykle silna więź. Przypominały bliźniaczki. Miały własny niemowlęcy język, z którego częściowo korzystają po dziś dzień. Żyły w swoim świecie, z którego wykluczyły resztę sióstr. Nawet teraz, kiedy są już po dwudziestce, nic się nie zmieniło. Młodsza z dwójki, CeCe, zawsze dowodziła. Jej przysadzista postura i brązowe jak skóra włosy ostro kontrastowały z bladą, szczupłą niczym chart Star.

W następnym roku dołączyło do nas kolejne maleństwo – Tajgete, którą nazwałam Tiggy, bo miała krótkie ciemne włosy sterczące we wszystkie strony pod dziwnymi kątami, co skojarzyło mi się z jeżem ze słynnej opowieści Beatrix Potter.

Miałam już wtedy siedem lat i od pierwszego wejrzenia poczułam, że z Tiggy łączy mnie niezwykła więź. Była najbardziej wątła z nas wszystkich. Co rusz zapadała na jakąś dziecięcą chorobę, ale nawet jako niemowlę okazywała stoicki spokój i nie była wymagająca. Kiedy kilka miesięcy później tata przywiózł do domu następne niemowlę – znów dziewczynkę, którą nazwał Elektra – Marina bywała tak wyczerpana, że często prosiła mnie, abym posiedziała z Tiggy, która ciągle miała albo gorączkę, albo kaszel. W końcu rozpoznano u niej astmę, więc rzadko opuszczała pokój dziecięcy; nie wożono jej na spacery z obawy, że zimne powietrze i gęsta mgła genewskiej zimy zaszkodzą jej płucom.

Elektra była najmłodszą z moich sióstr. To imię znakomicie do niej pasowało. Przyzwyczaiłam się już do niemowląt i ich żądań, ale ona niewątpliwie okazała się dla nas największym wyzwaniem. Była w stu procentach naładowana elektrycznością; miała wrodzoną zdolność, by w jednej chwili światło zmienić na ciemność i odwrotnie. Oznaczało to, że nasz dom, który do tej pory był spokojny, co dzień rozbrzmiewał jej przenikliwym krzykiem. Wybuchy złości Elektry wciąż rezonowały w mojej dziecięcej świadomości, a gorący temperament najmłodszej siostry wcale z wiekiem nie łagodniał.

Ally, Tiggy i ja wymyśliłyśmy dla niej przezwisko i między sobą nazywałyśmy ją Kłopotką. Chodziłyśmy koło niej na palcach, żeby nie sprowokować nagłej zmiany nastroju. Szczerze mówiąc, były chwile, gdy nienawidziłam jej za niepokój, jaki wniosła do Atlantis.

Kiedy jednak Elektra dowiadywała się, że któraś z nas ma kłopoty, zjawiała się pierwsza, by udzielić pomocy i wsparcia. Stać ją było na ogromny egoizm, lecz kiedy indziej potrafiła okazać niezwykłą wielkoduszność.

Po niej wszyscy w domu oczekiwali przybycia siódmej siostry. W końcu otrzymałyśmy imiona ulubionej gwiezdnej gromady Pa Salta, więc bez niej nie stanowiłyśmy całości. Znałyśmy nawet jej imię – Merope – i zastanawiałyśmy się, kto to będzie. Ale minął rok, potem następny i następny, a tata nie przywiózł już żadnego niemowlęcia.

Doskonale pamiętam, jak kiedyś byłam z nim w obserwatorium. Miałam czternaście lat i byłam prawie kobietą. Czekaliśmy na zaćmienie Słońca, które, jak mnie poinformował, jest dla ludzkości brzemienne w skutki i przeważnie przynosi jakieś zmiany.

– Tata, czy kiedyś przywieziesz do domu naszą siódmą siostrę? – zapytałam.

Na to jego silne, opiekuńcze ciało na kilka sekund zastygło w bezruchu. Wyglądał, jakby na jego barkach nagle spoczął ciężar całego świata. Chociaż się nie odwrócił, bo nadal był skupiony na tym, by skierować teleskop na nadchodzące zaćmienie, instynktownie wiedziałam, że moje słowa bardzo go dotknęły.

– Nie, Maju. Bo nie udało mi się jej odnaleźć.

*

Kiedy wreszcie ujrzałam dobrze mi znany żywopłot ze świerków, które osłaniały nasz nadwodny zameczek przed wścibskimi oczami, zobaczyłam, że na molu stoi Marina, i nareszcie do końca dotarła do mnie straszna prawda, że tata na zawsze odszedł.

Zrozumiałam, że twórca królestwa, w którym byłyśmy jego księżniczkami, nie może już dopilnować, by kraina czarów była taka, jak trzeba.

2

Kiedy zeszłam z motorówki na molo, Marina objęła mnie delikatnie. W milczeniu przeszłyśmy między drzewami na rozległy trawnik, który piął się w górę aż do zamku. Był czerwiec, miesiąc, kiedy jest tam najpiękniej. Ozdobne ogrody były pełne kwiatów i zachęcały mieszkańców do szukania ukrytych ścieżek i tajemnych pieczar.

Nasz dom, a właściwie zameczek, zbudowany pod koniec osiemnastego wieku w stylu Ludwika XV, zachwycał dostojną elegancją. Miał cztery piętra, a jego jasnoróżową fasadę zdobiły wysokie okna dzielone szprosami. Całość wieńczył czerwony stromy dach z wieżyczkami w każdym rogu. Wnętrze wyposażono w najbardziej wyszukane nowoczesne sprzęty. Grube dywany i miękkie kanapy dawały poczucie bezpieczeństwa i komfortu każdemu, kto tam mieszkał. Kiedy dorastałyśmy, spałyśmy na najwyższym piętrze, z którego roztaczał się ponad drzewami zjawiskowy, niczym niezmącony widok na jezioro. Marina zajmowała kilkupokojowy apartament obok nas.

Spojrzałam na nią teraz i pomyślałam, że sprawia wrażenie kompletnie wyczerpanej. Jej brązowe oczy przyćmiło zmęczenie, a zazwyczaj uśmiechnięte usta ściśnięte były napięciem. Miała pewnie około sześćdziesięciu pięciu lat, ale nie wyglądała na swój wiek. Była wysoką, przystojną kobietą o wyrazistych, orlich rysach twarzy, zawsze elegancko ubraną, w typowo francuskim, swobodnym stylu, który odzwierciedlał jej pochodzenie. Kiedy byłam dzieckiem, nosiła rozpuszczone jedwabiste kasztanowe włosy; teraz upinała je w kok na karku.

W głowie kłębiły mi się tysiące najróżniejszych myśli, ale tylko jedną musiałam wyrazić, i to natychmiast.

– Dlaczego nie zawiadomiłaś mnie zaraz po tym, jak tata miał zawał? – zapytałam, gdy weszłyśmy do wysokiego salonu, z którego wychodziło się na duży kamienny taras, otoczony donicami pełnymi złotych i czerwonych nasturcji.

– Wierz mi, Maju, błagałam go, żeby pozwolił mi zawiadomić ciebie i pozostałe dziewczęta, ale tak się zdenerwował, kiedy o tym wspomniałam, że musiałam zrobić, jak chciał.

Wiedziałam, że jeśli zabronił jej się z nami skontaktować, nie miała wyboru. To on był królem, a Marina w najlepszym razie jego zaufaną dwórką, a w najgorszym służącą, która musiała robić dokładnie to, co jej kazał.

– Gdzie on teraz jest? – zapytałam. – Nadal na górze w swojej sypialni? Czy powinnam iść go zobaczyć?

– Nie, chérie, nie ma go na górze. Może napijesz się herbaty, zanim wszystko ci opowiem? – zaproponowała.

– Szczerze mówiąc, chyba lepiej zrobiłby mi mocny gin z tonikiem – przyznałam i opadłam na jedną z ogromnych kanap.

– Poproszę o to Claudię. I też się chyba z tobą napiję.

Przyglądałam się, jak Marina wychodzi z pokoju, by poszukać Claudii, która pracowała w Atlantis równie długo jak ona. Claudia była Niemką; pod pozorną surowością ukrywała szczerozłote serce. Jak my wszystkie, uwielbiała swego pana. Nagle zastanowiło mnie, co się teraz stanie z nią i z Mariną. A właściwie, jaki los spotka Atlantis, kiedy zabrakło taty.

Te słowa wydały mi się mało adekwatne do sytuacji. Przecież jego ciągle tu nie było – wyjeżdżał dokądś i coś robił, chociaż nikt z obsługi ani z rodziny nie wiedział, jak właściwie zarabia na życie. Raz go o to zapytałam, kiedy moja przyjaciółka Jenny spędzała u nas szkolne wakacje, i najwyraźniej oszołomił ją nasz luksusowy styl życia.

– Twój ojciec musi być bajecznie bogaty – szepnęła, gdy wysiadłyśmy z prywatnego odrzutowca taty, który właśnie wylądował na La Môle niedaleko Saint-Tropez. Na płycie lotniska czekał już szofer, aby zawieźć nas do portu, gdzie miałyśmy wsiąść na pokład Tytana, naszego wspaniałego jachtu z dziesięcioma kajutami, i wypłynąć na doroczną wycieczkę po Morzu Śródziemnym, według planu, który opracował dla nas Pa Salt.

Jak każde dziecko, czy to bogate, czy biedne, dorastałam, nie znając innego życia, więc nigdy nie przyszło mi do głowy, że w tym, jak żyjemy, jest coś niezwykłego. We wczesnym dzieciństwie wszystkie miałyśmy w domu lekcje z prywatnymi nauczycielami, więc dopiero gdy w wieku lat trzynastu poszłam do szkoły z internatem, zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak bardzo nasze życie odbiega od tego, które prowadzi większość ludzi.

Kiedyś zapytałam tatę, co dokładnie robi, by zapewnić nam wszelkie wyobrażalne luksusy, a on uśmiechnął się w ten swój tajemniczy sposób.

– W pewnym sensie jestem czarodziejem.

Co, zgodnie z jego zamierzeniem, nic mi nie wyjaśniło.

Gdy nieco podrosłam, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że Pa Salt jest mistrzem iluzji i nic nie jest takie, jak się początkowo wydaje.

Marina wróciła do salonu i przyniosła tacę z dwiema szklaneczkami ginu z tonikiem. Nagle uświadomiłam sobie, że po trzydziestu trzech latach tak naprawdę nie mam pojęcia, kim ojciec był w świecie poza granicami Atlantis. Ciekawe, czy teraz wreszcie się tego dowiem.

– Proszę bardzo. – Marina postawiła przede mną szklaneczkę. – Za twojego ojca. Niech Bóg da odpoczynek jego duszy.

– Tak, za Pa Salta. Niech odpoczywa w pokoju.

Wypiła spory łyk, odstawiła szklankę na stół i wzięła moje dłonie w swoje.

– Maju, zanim zaczniemy rozmowę o czymkolwiek innym, muszę ci coś powiedzieć.

– Co takiego? – zapytałam, przyglądając się jej zmęczonemu, zmarszczonemu z niepokoju czołu.

– Zapytałaś mnie, czy ojciec jest nadal tutaj, w domu. Prawda jest taka, że został już pochowany. Życzył sobie, żeby zrobiono to natychmiast i żeby nie było przy tym żadnej z jego córek.

Zmierzyłam ją takim wzrokiem, jakby postradała zmysły.

– Ależ, mamo, zaledwie kilka godzin temu powiedziałaś mi, że zmarł dziś wczesnym rankiem! Jak to możliwe, by tak szybko zorganizowano pogrzeb? I dlaczego?

– Twój ojciec stanowczo nakazał, by jego ciało natychmiast zabrano odrzutowcem na jacht. Kazał złożyć je do ołowianej trumny, która najwyraźniej od lat znajdowała się w schowku na Tytanie i była przygotowana na wypadek jego śmierci. Tytan wypłynął z portu, bo twój ojciec tak kochał morze, że pragnął być pochowany w głębinach. I nie chciał narażać córek na ból, jaki sprawiłoby wam przyglądanie się temu.

– O mój Boże! – Poczułam, że ciało przeszywa mi dreszcz przerażenia. – Ale na pewno wiedział, że chciałybyśmy się z nim odpowiednio pożegnać? Jak mógł nam to zrobić? Co powiem pozostałym dziewczętom?

– Chérie, ja i ty mieszkamy tu najdłużej i wiemy, że nigdy nie wolno nam było kwestionować woli twojego ojca. Mam głębokie przekonanie, że chciał być pochowany tak, jak żył: w odosobnieniu.

– I wszystkim sam zarządzić – dodałam, bo nagle rozgorzała we mnie złość. – Jakby nie wierzył, że ludzie, którzy go kochają, wszystko zrobią tak, jak trzeba.

– Niezależnie od tego, z jakich działał pobudek, pozostaje mi ufać, że z czasem będziecie w stanie wspominać go jako kochającego ojca. Bo nim był. Jednego jestem pewna: byłyście całym jego światem.

– Ale która z nas go znała? – zapytałam ze łzami frustracji w oczach. – Czy lekarz potwierdził jego śmierć? Na pewno masz przecież akt zgonu? Mogę go zobaczyć?

– Lekarz pytał mnie o jego dane osobowe, na przykład o datę i miejsce urodzenia. Powiedziałam, że jestem tutaj tylko pracownicą i nie mam pewności co do takich rzeczy. Skontaktowałam go z Georgiem Hoffmanem, prawnikiem, który załatwia wszystkie sprawy ojca.

– Ale dlaczego on był taki skryty, mamo? W samolocie rozmyślałam o tym, że nie pamiętam, by kiedykolwiek przywiózł do Atlantis jakichś znajomych.

Od czasu do czasu, gdy byliśmy na jachcie, spotykał się z nim jakiś partner od interesów i znikali na dole w gabinecie taty, ale nigdy nie prowadził życia towarzyskiego.

– Chciał oddzielić życie rodzinne od interesów, żeby w domu móc się w pełni skupić na córkach.

– Córkach, które adoptował i przywiózł tu ze wszystkich stron świata. Dlaczego, mamo, dlaczego?

Marina w milczeniu odwzajemniła moje spojrzenie. Jej mądre, spokojne oczy w żaden sposób nie zdradzały, czy zna odpowiedź na to pytanie, czy nie.

– Chodzi mi o to – ciągnęłam – że kiedy dzieci dorastają, akceptują swoje życie. Ale obie wiemy, jakie to niezwykłe, a wręcz dziwne, by samotny mężczyzna w średnim wieku adoptował sześć nowo narodzonych dziewczynek i przywiózł je do Szwajcarii, by wychowywały się pod tym samym dachem.

– Twój ojciec na pewno był niezwykłym człowiekiem – zgodziła się ze mną Marina. – Ale przecież trudno uznać, że dając sierotom w potrzebie szansę na lepsze życie pod jego opieką, zrobił coś złego? – wykręciła się od odpowiedzi. – Wielu bogatych ludzi adoptuje dzieci, jeśli nie ma własnych.

– Tylko że przeważnie robią to małżeństwa – odparowałam. – Czy on kiedykolwiek miał jakąś przyjaciółkę? Kogoś, kogo kochał? Znałam go trzydzieści trzy lata i ani razu nie widziałam go z kobietą.

– Wiem, że kiedy odszedł, zrozumiałaś, że wiele pytań, które chciałaś mu zadać, pozostanie bez odpowiedzi, ale ja naprawdę nie potrafię ci pomóc. A poza tym to nie jest odpowiednia chwila. Na razie musimy złożyć hołd temu, jaki był i kim był dla nas wszystkich i dla każdego z osobna, a także wspominać go jako dobrego, kochającego człowieka, którego wszyscy znaliśmy tu, w murach Atlantis. Weź pod uwagę to, że był dobrze po osiemdziesiątce. Miał długie i spełnione życie.

– Zaledwie trzy tygodnie temu żeglował po jeziorze na Laserze i radził sobie na łodzi jak człowiek o połowę młodszy – przypomniałam jej. – Taki obraz trudno pogodzić z umieraniem.

– Tak. Dziękujmy Bogu, że w odróżnieniu od wielu ludzi w jego wieku nie musiał długo umierać w cierpieniu. Cudownie, że ty i pozostałe córki zapamiętacie go jako człowieka sprawnego, szczęśliwego i zdrowego – pocieszyła mnie Marina. – Na pewno właśnie tego chciał.

– Mam nadzieję, że nie cierpiał w swoich ostatnich chwilach? – zapytałam ostrożnie, choć w głębi serca wiedziałam, że nawet jeśli tak nie było, Marina i tak by mi nie powiedziała.

– Nie. Wiedział, co się zbliża, Maju, i ufam, że pogodził się z Bogiem. Tak naprawdę mam wrażenie, że przeszedł na drugą stronę z radością.

– Jak właściwie mam powiedzieć siostrom, że odszedł? I nie zostało nawet ciało, które mogą pochować? Tak jak ja, będą miały wrażenie, że po prostu rozpłynął się w powietrzu.

– Pomyślał o tym przed śmiercią, a jego prawnik, Georg Hoffman, już się ze mną dzisiaj skontaktował. Zapewniam cię, że każda z was będzie w stanie z nim się pożegnać.

– Tata nad wszystkim czuwa. Nawet po śmierci. – Westchnęłam zrozpaczona.

– Georg Hoffman czeka i przyjedzie tutaj, kiedy tylko wszystkie się zbierzecie. I proszę cię, Maju, nie pytaj mnie, co wam powie, bo nie mam zielonego pojęcia. Poprosiłam Claudię, żeby ugotowała dla ciebie zupę. Wolisz zabrać ją do pawilonu, czy chcesz dzisiaj spać tu, w domu?

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zupę zjem tutaj, a potem pójdę do siebie. Chyba potrzebuję pobyć sama.

– Oczywiście. – Marina podeszła i uścisnęła mnie. – Rozumiem, jaki to dla ciebie straszny szok. I przykro mi, że znów ponosisz ciężar odpowiedzialności za pozostałe dziewczęta, ale twój ojciec prosił, żebyś to ty pierwsza się dowiedziała. Pójdę powiedzieć Claudii, żeby zagrzała zupę. Chyba obu dobrze nam zrobi, jeśli zjemy coś smacznego.

Kiedy skończyłyśmy posiłek, powiedziałam Marinie, żeby szła spać, i pocałowałam ją na dobranoc, bo widziałam, że podobnie jak ja jest wykończona. Zanim wyszłam z zameczku, wspięłam się po licznych schodach na ostatnie piętro i zajrzałam do każdego z pokoi moich sióstr. Wszystko było tam takie jak wtedy, zanim ich mieszkanki opuściły dom, by podążać wybranymi przez siebie ścieżkami. Wracały tu jak gołąbki do swego gniazda nad wodą, ale żadna nie miała najmniejszej ochoty czegokolwiek zmieniać. Ja też.

Otworzyłam drzwi do swojego dawnego pokoju i podeszłam do półki; trzymałam na niej najcenniejsze skarby z dzieciństwa. Zdjęłam porcelanową lalkę, którą tata dał mi, gdy byłam bardzo mała. Jak zawsze spowił ją w magiczną historię, o tym, że kiedyś należała do rosyjskiej hrabianki, gdy jednak dziewczynka dorosła i o niej zapomniała, lalka poczuła się samotna w swym pokrytym śniegiem moskiewskim pałacu. Powiedział, że nazywa się Leonora i potrzebuje, by przytuliły ją kochające ramiona nowej właścicielki.

Odłożyłam lalkę na półkę i sięgnęłam po pudełko z prezentem, który podarował mi na szesnaste urodziny. Otworzyłam je i wyjęłam znajdujący się w środku naszyjnik.

„To kamień księżycowy, Maju – powiedział mi, kiedy wpatrywałam się w dziwny, opalizujący klejnot otoczony maleńkimi brylantami. – Naszyjnik jest starszy ode mnie i ma bardzo ciekawą historię. – Pamiętam, że zawahał się, jakby o czymś rozmyślał. – Może kiedyś ci ją opowiem. Pewnie na razie jest dla ciebie zbyt dorosły, ale w przyszłości będzie świetnie do ciebie pasował”.

Miał rację. W tamtym czasie, podobnie jak wszystkie szkolne koleżanki, chodziłam obwieszona tanimi srebrnymi bransoletkami w kształcie kółek, a na szyi nosiłam duże krzyże na rzemieniach. Naszyjnika z kamieniem księżycowym nigdy dotąd nie włożyłam i leżał zapomniany na półce.

Ale teraz zacznę go nosić.

Podeszłam do lustra, zapięłam maleńką sprzączkę na delikatnym złotym łańcuszku i dobrze przyjrzałam się kamieniowi. Może tylko tak mi się zdawało, ale jakby świecił na mojej skórze. Podeszłam do okna i przyglądając się migotliwym światłom nad Jeziorem Genewskim, instynktownie dotknęłam go palcami.

– Odpoczywaj w pokoju, Pa Salt – szepnęłam.

Zanim dopadły mnie następne wspomnienia, szybko wyszłam z pokoju i z zameczku i ruszyłam ścieżką prowadzącą do domu, w którym mieszkałam jako dorosła, zbudowanego jakieś dwieście metrów dalej.

Drzwi wejściowe do pawilonu były zawsze otwarte. Naszej posiadłości strzegł sprzęt elektroniczny najnowszej generacji, więc prawdopodobieństwo, że ktoś rozkradnie mój skromny dobytek, wydawało się bardzo niewielkie.

Weszłam do środka i zobaczyłam, że była tu już przede mną Claudia, która zapaliła lampy w salonie. Osunęłam się na kanapę i dopadła mnie rozpacz.

Jako jedyna z sióstr nigdy stąd nie wyjechałam.

3

O drugiej w nocy zadzwonił mój telefon komórkowy. Leżałam w łóżku i nie spałam, zastanawiając się, dlaczego nie potrafię się rozluźnić i opłakiwać śmierci taty. Kiedy zobaczyłam, że to Tiggy, mój żołądek nagle wykonał woltę o sto osiemdziesiąt stopni.

– Halo?

– Maju, przepraszam, że dzwonię tak późno, ale dopiero odebrałam twoją wiadomość. Tu, w górach, jest bardzo słaby sygnał. Z twojego głosu zorientowałam się, że coś się stało. Dobrze się czujesz?

Dźwięk słodkiego głosu Tiggy stopił wierzchołek góry lodowej, w którą przeobraziło się moje serce.

– Tak, ale…

– Chodzi o Pa Salta?

– Tak… – Ze zdenerwowania z trudem łapałam powietrze. – Skąd wiedziałaś?

– Nie wiedziałam… to znaczy nic nie wiem… ale dziś rano miałam bardzo dziwne przeczucie. Chodziłam po wrzosowiskach w poszukiwaniu jednej z łań, które oznakowaliśmy kilka tygodni temu. Kiedy ją znalazłam, nie żyła, a ja, nie wiadomo dlaczego, pomyślałam o tacie. Odgoniłam od siebie smutek, tłumacząc sobie, że dopadł mnie tylko z powodu łani. Czy on…?

– Tiggy, strasznie mi przykro, ale… muszę ci to powiedzieć… Tata zmarł dziś rano. Teraz powinnam już właściwie powiedzieć, że stało się to wczoraj – poprawiłam się.

– Nie! Nie mogę w to uwierzyć. Miał wypadek na żaglówce? Kiedy widziałam się z nim ostatnim razem, mówiłam mu, że nie powinien już wybierać się na samotne rejsy Laserem.

– Nie, umarł tu, w zameczku. Miał zawał.

– Byłaś przy nim? Cierpiał? – Głos Tiggy się załamał. – Nie zniosłabym myśli, że cierpiał.

– Nie, Tiggy, nie było mnie tu. Wyjechałam na kilka dni do Londynu w odwiedziny do mojej przyjaciółki Jenny. Tak naprawdę – na myśl o tym zaparło mi dech – to on namówił mnie, żebym tam poleciała. Powiedział, że dobrze mi zrobi, jeśli wyjadę z Atlantis i trochę odpocznę.

– Och, Maju, to musi być dla ciebie okropne. To znaczy… tak rzadko opuszczasz dom i kiedy tylko się ruszyłaś…

– Wiem.

– Nie przyszło ci do głowy, że to przeczuwał? I chciał cię oszczędzić?

Tiggy na głos powiedziała to, co od kilku godzin chodziło mi po głowie.

– Nie. Zadziałały pewnie prawa Murphy’ego. Tak czy inaczej, nie martw się o mnie. Kiedy już przekazałam ci tę wiadomość, znacznie bardziej martwię się o ciebie. Jak się czujesz? Szkoda, że nie mogę być przy tobie i cię przytulić.

– Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć, jak się czuję, bo jeszcze do mnie nie dotarło, że to prawda. I może tak już będzie, dopóki nie znajdę się w domu. Spróbuję jutro przylecieć. Powiedziałaś reszcie sióstr?

– Wysłałam im SMS-y z prośbą o pilny telefon.

– Przyjadę jak najszybciej, żeby ci pomóc. Na pewno przed pogrzebem będzie mnóstwo załatwiania.

Nie potrafiłam zdobyć się na to, by jej powiedzieć, że ojciec został już pochowany.

– Cieszę się, że będziesz ze mną. A teraz, jeśli tylko ci się uda, spróbuj zasnąć. I gdybyś kiedykolwiek potrzebowała porozmawiać, pamiętaj o mnie.

– Dziękuję. – Głos Tiggy zadrżał; najwyraźniej zaczęło do niej docierać, co się stało, i z trudem powstrzymywała łzy. – Wiesz, że on nie odszedł? Dusza nigdy nie umiera, przechodzi tylko w inny wymiar.

– Mam nadzieję, że to prawda. Dobranoc, kochanie.

– Trzymaj się. Jutro się zobaczymy.

Kiedy nacisnęłam przycisk, by zakończyć rozmowę, z wyczerpania opadłam na łóżko. Żałowałam, że nie podzielam gorącej wiary Tiggy w życie pozagrobowe. Ale przynajmniej w tej chwili nie przychodził mi do głowy ani jeden karmiczny powód, dla którego Pa Salt opuścił ziemię.

Dawno, dawno temu może i wierzyłam w Boga, a przynajmniej w moc, która przekracza ludzkie rozumienie. Z czasem jednak to przekonanie jakoś się we mnie zatarło.

Prawdę mówiąc, wiedziałam dokładnie, kiedy to się stało.

Gdybym tylko mogła znowu coś odczuwać, zamiast być automatem, który jedynie na zewnątrz wydaje się spokojnym, normalnie funkcjonującym człowiekiem. Fakt, że na wieść o śmierci taty nie byłam w stanie wykrzesać z siebie emocji, bardziej niż cokolwiek dotąd świadczył o tym, jak głęboko zakorzenione są moje problemy.

A mimo to, rozmyślałam, z łatwością potrafię pocieszać innych. Wiedziałam, że wszystkie siostry uważają mnie za opokę rodziny, za osobę, która w razie potrzeby każdej z nich pomoże. Maja – zawsze praktyczna, rozsądna i, jak to ujęła Marina, pozornie ta „silna”.

Tak naprawdę miałam więcej lęków niż którakolwiek z nich. Siostry rozpostarły skrzydła i wyfrunęły z gniazda, a ja zostałam, ukryłam się – niby po to, by opiekować się coraz starszym ojcem. Dodatkowo tłumaczyłam się tym, że takie życie znakomicie pasuje do zawodu, jaki wybrałam; pracowałam w samotności.

Paradoksalnie, mimo pustki w życiu osobistym, całe dnie spędzałam w świecie fikcji, a często romansu, gdyż tłumaczyłam powieści z języka rosyjskiego lub portugalskiego na francuski, który jest moim językiem ojczystym.

Tata pierwszy zauważył mój talent, umiejętność papugowania każdego języka, w którym się do mnie odezwał. Sam świetnie znał kilka języków, więc lubił przechodzić z jednego na inny i sprawdzał, czy potrafię powtórzyć, co mówi. Kiedy miałam dwanaście lat, byłam trójjęzyczna. Znałam francuski, niemiecki i włoski – w Szwajcarii posługiwano się tymi językami – mówiłam także płynnie po angielsku, rosyjsku i portugalsku. Znałam łacinę i grekę.

Języki były moją prawdziwą pasją, wyzwaniem, które nie miało kresu, gdyż niezależnie od tego, jaka byłam dobra, zawsze mogłam być jeszcze lepsza. Pochłaniały mnie słowa i ich prawidłowe wykorzystanie, więc kiedy nadszedł czas, by zastanowić się, co chcę studiować, wybór był dla mnie oczywisty.

Poprosiłam tatę, żeby mi poradził, na jakich językach powinnam się skupić.

Popatrzył na mnie w zamyśleniu.

– Sama musisz dokonać wyboru, ale może nie powinny to być te, w których jesteś najlepsza, bo na studiach będziesz miała trzy lub cztery lata na naukę i szlifowanie swoich umiejętności.

– Naprawdę nie wiem. – Westchnęłam. – Uwielbiam je wszystkie. Dlatego proszę cię o radę.

– W takim razie popatrzmy na to logicznie. Moim zdaniem, w ciągu następnych trzydziestu lat nastąpi radykalne przesunięcie ośrodków potęgi gospodarczej świata. Więc na twoim miejscu, biorąc pod uwagę, że już znakomicie znasz trzy języki zachodnie, skupiłbym się na jakichś dalszych terenach.

– Chodzi ci o takie kraje jak Chiny czy Rosja?

– Tak. I oczywiście także Indie i Brazylia. Te kraje mają niewykorzystane zasoby, a w dodatku fascynujące kultury.

– Zawsze bardzo mi się podobał rosyjski, no i portugalski. Jest to język ogromnie – pamiętam, że szukałam odpowiedniego słowa – ekspresyjny.

– Masz zatem odpowiedź. – Uśmiechnął się i widziałam, że jest ze mnie zadowolony. – Może będziesz studiowała oba te języki? Masz naturalny dar lingwistyczny, więc łatwo sobie z tym poradzisz. I zapewniam cię, Maju: mając do dyspozycji jeden z nich albo obydwa, świat będziesz miała u stóp. Teraz niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, co nadchodzi. Świat się zmienia, a ty będziesz w awangardzie tego rozwoju.

*

Miałam spieczone, suche gardło, więc wygrzebałam się z łóżka i poczłapałam do kuchni po szklankę wody. Rozmyślałam o nadziei ojca, że wyposażona w swoje rzadkie umiejętności, pewnie ruszę na spotkanie świtających przemian, co do których nie miał wątpliwości. W tamtym okresie ja również byłam niemal przekonana, że tak zrobię. Przede wszystkim rozpaczliwie pragnęłam, aby był ze mnie dumny.

Ale jak w przypadku wielu innych ludzi, życie wzięło mnie w swoje obroty i z impetem zepchnęło z zaplanowanej drogi. A nabyte przeze mnie umiejętności, zamiast stać się wyrzutnią na szeroki świat, pozwoliły mi umościć sobie kryjówkę w domu, w którym dorastałam.

Za każdym razem, gdy siostry, odrywając się od życia, które każda uwiła sobie w różnych zakątkach świata, sfruwały w odwiedziny, drwiły z mojego życia samotnicy. Mówiły, że grozi mi staropanieństwo, bo jak mam kogokolwiek poznać, jeśli nie wyściubiam nosa poza Atlantis.

– Jesteś taka piękna, Maju. Mówi to każdy, kto cię pozna, ale siedzisz tutaj sama i marnujesz się – zbeształa mnie Ally, kiedy ostatnio się z nią widziałam.

Prawdopodobnie mój wygląd rzeczywiście sprawiał, że wyróżniałam się w tłumie. Jak to bywa w rodzinach z wieloma siostrami, każda z nas miała swoją etykietkę, która odzwierciedlała jej najważniejszą cechę.

Maja – piękność, Ally – liderka, Star – rozjemczyni, CeCe – pragmatyczka, Tiggy – opiekunka. I Elektra – piorun kulisty.

Najważniejsze było jednak pytanie, czy dary, które każda z nas otrzymała, przyniosły nam sukces i szczęście.

Niektóre z moich sióstr były jeszcze bardzo młode i żyły zbyt krótko, by się o tym przekonać albo bym ja mogła to osądzić. Jeśli chodzi o mnie, to wiem, że dar urody doprowadził do największego bólu, jakiego doświadczyłam. Po prostu dlatego, że w czasie mojej próby byłam zbyt naiwna, by zdać sobie sprawę, jak wielką ma moc. Więc teraz skrzętnie go ukrywałam, co znaczyło, że ukrywam siebie.

Ostatnio, kiedy ojciec odwiedzał mnie w pawilonie, często pytał, czy jestem szczęśliwa.

– Oczywiście – odpowiadałam. W zasadzie nie miałam przecież powodu, aby nie być szczęśliwą. Żyłam w luksusie i o rzut beretem miałam parę kochających mnie ramion. W teorii miałam świat u stóp. Żadnych więzów, żadnych obowiązków… a jednak bardzo do nich tęskniłam.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie, jak zaledwie kilka tygodni temu tata zachęcał mnie, żebym pojechała do Londynu odwiedzić starą przyjaciółkę ze szkoły. A ponieważ był to jego pomysł, a ja przez całe dorosłe życie uważałam, że sprawiłam mu zawód, zgodziłam się. Choć nie potrafiłam być „normalna”, miałam nadzieję, że jeśli polecę do Londynu, uzna, że wszystko ze mną w porządku.

Tak więc znalazłam się w Londynie… i wróciłam, a kiedy wróciłam, jego już nie było. I już nigdy go nie będzie.

Tymczasem zrobiła się czwarta rano. Wróciłam do sypialni, położyłam się i rozpaczliwie usiłowałam zasnąć. Sen jednak nie nadchodził. Serce mocniej zabiło mi w piersi, kiedy zdałam sobie sprawę, że skoro taty nie ma, nie mogę się już wykręcać koniecznością opieki nad nim, aby się tu ukrywać. Możliwe nawet, że Atlantis zostanie sprzedane. W każdym razie on nigdy mi nie wspominał, co stanie się po jego śmierci. I o ile wiedziałam, żadnej z moich sióstr też nic nie mówił.

Zaledwie kilka godzin temu Pa Salt był wszechpotężny, wszechobecny. Był żywiołem, który zapewniał nam bezpieczne utrzymywanie się na powierzchni świata.

Kiedyś nazwał nas swoimi złotymi jabłkami. Dojrzałe i idealnie okrągłe, tylko czekałyśmy, aż ktoś nas zerwie. Lecz teraz gałąź się zatrzęsła, wszystkie gwałtownie spadłyśmy na ziemię i nie było zdecydowanej ręki, która by nas złapała.

*

Usłyszałam, że ktoś puka do drzwi wejściowych, więc zwlokłam się z łóżka i z trudem, na chwiejnych nogach, poszłam je otworzyć. Kilka godzin przedtem, gdy już świtało, z rozpaczy poszukałam tabletek nasennych, które przepisano mi lata temu, i łyknęłam jedną. Teraz zerknęłam na zegar w holu, zobaczyłam, że jest po jedenastej, i pożałowałam tej decyzji.

Kiedy otworzyłam drzwi, ujrzałam zmartwioną twarz Mariny.

– Dzień dobry, Maju. Próbowałam się do ciebie dodzwonić na telefon stacjonarny i na komórkę, ale nie odbierałaś, więc przyszłam sprawdzić, czy nic ci nie jest.

– Przepraszam, wzięłam tabletkę na sen i całkiem mnie zamroczyła – wyjaśniłam ze wstydem. – Wejdź.

– Nie. Lepiej porządnie się obudź, a kiedy weźmiesz już prysznic i ubierzesz się, może przyjdziesz do zameczku? Dzwoniła Tiggy i powiedziała, że przyjedzie dzisiaj około piątej. Udało jej się skontaktować ze Star, CeCe i Elektrą. One także są już w drodze. A Ally? Odezwała się do ciebie?

– Sprawdzę na komórce. Jeśli nie zostawiła wiadomości, jeszcze raz do niej zadzwonię.

– Nic ci nie jest? Nie wyglądasz zbyt dobrze – zauważyła Marina.

– Wszystko w porządku, mamo. Naprawdę. Niedługo przyjdę.

Zamknęłam drzwi i popędziłam do łazienki, żeby oblać twarz zimną wodą i na dobre się obudzić. Kiedy popatrzyłam w lustro, zrozumiałam, dlaczego Marina zapytała, czy nic mi nie jest. Z dnia na dzień wokół moich oczu pojawiły się zmarszczki, a pod oczami miałam wielkie sińce. Zazwyczaj błyszczące ciemne włosy zwisały przy twarzy w przetłuszczonych strąkach. Zwykle piękna cera o miodowej barwie, tak nieskazitelna, że nie potrzebowałam makijażu, była blada, a twarz – opuchnięta.

– Dzisiaj rano chyba trudno nazwać mnie rodzinną pięknością – mruknęłam do swojego odbicia, po czym zaczęłam grzebać w skłębionej pościeli, szukając komórki. W końcu znalazłam ją pod kołdrą i zobaczyłam osiem nieodebranych połączeń. Wysłuchałam, jak siostry przekazują mi wyrazy niedowierzania i szoku – każda na swój sposób. Jedyną, która nadal nie odpowiedziała na mój SMS, była Ally. Nagrałam się na jej pocztę głosową i poprosiłam, żeby pilnie oddzwoniła.

Na górze, w zameczku, odnalazłam Marinę i Claudię. Były na ostatnim piętrze; zmieniały pościel i wietrzyły pokoje moich sióstr. Widziałam, że mimo żałoby Marina cieszy się, że jej stadko dziewcząt sfrunie do domu. Od pewnego czasu rzadko się trafiało, żebyśmy były razem pod jednym dachem. Ostatnio zdarzyło się to przed jedenastoma miesiącami, w lipcu, kiedy pływaliśmy po greckich wyspach na jachcie taty. Na Boże Narodzenie zebrałyśmy się w domu tylko we cztery, ponieważ Star i CeCe podróżowały po Dalekim Wschodzie.

– Wysłałam Christiana, żeby popłynął motorówką po zapasy, które zamówiłam – powiedziała Marina, kiedy zeszłam za nią na parter. – Wszystkie twoje siostry są teraz strasznie wybredne. Tiggy jest weganką, a Elektra pewnie przeszła na jakąś modną dietę – narzekała, choć wiedziałam, że w pewnym sensie cieszy się z każdej sekundy niespodziewanego chaosu, który przypominał jej czasy, kiedy wszystkie byłyśmy pod jej opieką. – Claudia od rana siedzi w kuchni, ale pomyślałam, że dzisiaj zrobimy coś prostego: tylko spaghetti i sałatę.

– Wiesz, o której przyjedzie Elektra? – zapytałam, gdy dotarłyśmy do kuchni wypełnionej smakowitym zapachem wypieków Claudii, który wywołał u mnie falę wspomnień z dzieciństwa.

– Pewnie dopiero nad ranem. Udało jej się zdobyć miejsce w samolocie z Los Angeles do Paryża, a stamtąd poleci do Genewy.

– Jak przyjęła wiadomość?

– Płakała – odparła Marina. – Histerycznie.

– A Star i CeCe?

– Jak zwykle to CeCe podjęła decyzję za nie obie. Ze Star nie rozmawiałam. CeCe sprawiała wrażenie kompletnie zszokowanej. Biedactwo… Jakby zabrakło jej wiatru w żaglach. Dopiero dziesięć dni temu wróciły do domu z Wietnamu. Weź sobie kawałek świeżego chleba, Maju. Na pewno jeszcze dzisiaj nic nie jadłaś.

Marina położyła przede mną kromkę grubo posmarowaną masłem i dżemem.

– Wolę nie myśleć, w jakim wszystkie będą stanie – mruknęłam, odgryzając kawałek.

– Każda przyjmie to na swój specyficzny sposób – odrzekła mądrze.

– Wszystkie oczywiście myślą, że wracają do domu na pogrzeb ojca. – Westchnęłam ciężko. – Chociaż byłoby to trudne przeżycie, przynajmniej doświadczyłybyśmy obrzędu przejścia, miałybyśmy szansę uczcić jego życie, pochować go na wieczny spoczynek, a potem… taką mam nadzieję… żyć dalej. A tymczasem przyjadą tylko po to, żeby dowiedzieć się, że ojca nie ma.

– Wiem, Maju, ale co się stało, to się nie odstanie – stwierdziła ze smutkiem.

– Na pewno są jacyś przyjaciele czy partnerzy w interesach, których powinnyśmy zawiadomić.

– Georg Hoffman powiedział, że on to wszystko załatwi. Dzisiaj rano znowu do mnie zadzwonił, żeby się dowiedzieć, kiedy wszystkie będziecie, bo chce się z wami umówić na spotkanie. Obiecałam, że go zawiadomię, jak tylko uda nam się skontaktować z Ally. Być może on będzie w stanie rzucić światło na te tajemnicze i zawiłe pomysły ojca.

– Mam nadzieję, że ktoś to wreszcie zrobi – mruknęłam ponuro.

– Mogę zostawić cię samą przy jedzeniu? Przed przyjazdem twoich sióstr mam jeszcze do zrobienia z tysiąc rzeczy.

– Oczywiście. Dziękuję ci, mamo. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

– A ja bez ciebie. – Poklepała mnie po plecach i wyszła z kuchni.

4

Popołudnie zeszło mi na bezcelowym przechadzaniu się po ogrodzie, a potem usiłowałam zabrać się do tłumaczenia, by oderwać myśli od Pa Salta. Tuż po piątej usłyszałam motorówkę przybijającą do mola. Z ulgą pomyślałam, że przybyła Tiggy, więc z impetem otworzyłam drzwi i pobiegłam przez trawnik, by ją przywitać.

Przyglądałam się, jak z gracją schodzi z łodzi. Kiedy była młodsza, tata często proponował jej lekcje baletu, bo Tiggy nie chodziła, tylko unosiła się, przemieszczając swoje gibkie, szczupłe ciało tak lekko, jak gdyby jej stopy nie dotykały ziemi. Miała w sobie coś niemal pozaziemskiego, a jej ogromne, jakby płynne oczy obramowane gęstymi rzęsami zdominowały twarz w kształcie serca. Nagle przyszło mi do głowy, że przypomina kruche młode jelonki, którymi tak żarliwie się opiekuje.

– Maju! – Wyciągnęła do mnie ramiona.

Przez chwilę w milczeniu stałyśmy w objęciach. Kiedy oderwała się ode mnie, zobaczyłam, że oczy ma pełne łez.

– Jak się czujesz? – zapytała.

– Jestem wstrząśnięta, odrętwiała… A ty?

– Tak samo. Nadal to do mnie nie dociera – odparła, gdy mocno objęte ruszyłyśmy w kierunku domu.

Na tarasie raptem zatrzymała się i odwróciła w moją stronę.

– Czy tata…? – Spojrzała w stronę zamku. – Czy jest, no… Chcę się tylko przez chwilę przygotować.

– Nie, Tiggy, nie ma go już w domu.

– Pewnie zabrali go do… – Głos się jej załamał na myśl o tym, gdzie tata może być.

– Wejdźmy do środka, napijmy się herbaty i wszystko ci wyjaśnię.

– Wiesz, chciałam go poczuć… to znaczy jego duszę. – Tiggy westchnęła. – Ale nic tam nie ma, tylko pustka.

– Może minęło zbyt mało czasu, żeby coś poczuć – pocieszyłam ją, przyzwyczajona do dziwnych poglądów Tiggy. Nie chciałam ich miażdżyć swoim surowym pragmatyzmem. – W każdym razie ja nie potrafię nic takiego wyczuć.

Claudia stała przy zlewie. Kiedy odwróciła się – zawsze podejrzewałam, że to Tiggy jest jej ulubienicą – zobaczyłam w jej oczach współczucie.

– Prawda, że to straszne – odezwała się Tiggy i uścisnęła ją. Jako jedyna spośród nas potrafiła przytulić się do Claudii.

– Tak, to prawda. Idźcie z Mają do salonu. Przyniosę wam herbatę.

– Gdzie jest mama? – zapytała moja siostra, kiedy szłyśmy przez dom.

– Na górze, kończy szykowanie waszych pokoi. A poza tym chciała pewnie, żebyśmy najpierw mogły trochę pobyć ze sobą – wyjaśniłam, gdy siadałyśmy.

– Była tutaj? To znaczy… czy do końca była z tatą?

– Tak.

– Ale dlaczego nie zawiadomiła nas wcześniej? – Tiggy powtórzyła pytanie, które zadałam i ja.

Przez następne pół godziny odpowiadałam jej na te same pytania, którymi poprzedniego dnia bombardowałam Marinę. Powiedziałam jej, że ciało ojca zostało już złożone do ołowianej trumny i pochowane na dnie morza. Spodziewałam się, że będzie równie oburzona jak ja, ale uśmiechnęła się tylko ze zrozumieniem.

– Chciał wrócić do miejsca, które kochał, i pragnął, żeby jego ciało spoczęło tam na zawsze. W pewnym sensie cieszę się, że nie zobaczyłam go… bez życia, bo teraz mogę go na zawsze zapamiętać takiego, jaki był.

Ze zdziwieniem przyglądałam się siostrze. Przecież była z nas najbardziej wrażliwa, a jednak – przynajmniej na zewnątrz – wiadomość o śmierci taty nie wpłynęła na nią tak silnie, jak się spodziewałam. Gęste kasztanowe włosy połyskiwały wokół jej twarzy jak błyszcząca grzywa, a ogromne brązowe oczy, które zawsze wyglądały na niewinne, prawie zdziwione, były wręcz roziskrzone. Spokojne podejście Tiggy dało mi nadzieję, że pozostałe siostry chociaż pozornie okażą się tak zrównoważone, czego, niestety, nie mogłam powiedzieć o sobie.

– To dziwne, ale świetnie wyglądasz, Tiggy – szczerze wyraziłam swoje myśli. – Pewnie dobrze ci służy świeże szkockie powietrze.

– Zdecydowanie tak. Po długich latach dzieciństwa, które musiałam spędzić w murach, mam poczucie, jakbym wreszcie wyrwała się na wolność, w dziką przyrodę. Absolutnie uwielbiam moją pracę, chociaż jest ciężka, a chata, w której mieszkam, niewiarygodnie prosta. Wewnątrz nie ma nawet toalety.

– Coś takiego! – Westchnęłam z podziwem, że dla pasji jest w stanie wyrzec się wygód. – Rozumiem, że sprawia ci to większą satysfakcję niż praca w laboratorium Ogrodu Zoologicznego w Servion?

– O mój Boże, oczywiście! – Tiggy zmarszczyła czoło. – Szczerze mówiąc, nie znosiłam tamtej pracy, bo nie przebywałam ze zwierzętami, tylko analizowałam ich geny. Pewnie myślisz, że zwariowałam, rezygnując ze wspaniałej kariery po to, by dniami i nocami włóczyć się po górach za prawie zerową pensję, ale sprawia mi to znacznie większą satysfakcję.

Podniosła wzrok i uśmiechnęła się, bo do salonu weszła Claudia z tacą z herbatą. Postawiła ją na niskim stoliku i wyszła.

– Wcale nie uważam, że zwariowałaś, Tiggy. Naprawdę w pełni cię rozumiem.

– Przyznam ci się, że do czasu, kiedy wczoraj rozmawiałyśmy przez telefon, nigdy w życiu nie byłam szczęśliwsza.

– Na pewno dlatego, że znalazłaś swoje powołanie. – Uśmiechnęłam się.

– Tak… ale jest jeszcze jeden powód… – Na jej delikatnych kościach policzkowych pojawił się lekki rumieniec. – Ale o tym opowiem ci innym razem. Kiedy przyjedzie reszta?

– CeCe i Star gdzieś przed siódmą, a Elektra bardzo wcześnie rano – odparłam i nalałam herbaty do dwóch filiżanek.

– Jak Elektra odebrała wiadomość? – zapytała Tiggy. – A właściwie nie musisz mi odpowiadać. Wyobrażam to sobie.

– Rozmawiała z nią mama. Podobno się zapłakiwała.

– Jak to ona. – Tiggy łyknęła herbaty. Potem nagle westchnęła i zamgliły jej się oczy. – Tak tu dziwnie. Ciągle czekam, że lada chwila wejdzie tata. Ale to oczywiście już nigdy się nie stanie.

– Nigdy.

– Nie powinnyśmy czegoś robić? – zapytała, po czym nagle wstała z kanapy, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. – Mam wrażenie, że powinnam… czymś się zająć.

– Podobno kiedy wszystkie już będziemy, spotka się tu z nami prawnik ojca i coś nam powyjaśnia, ale na razie pozostaje nam czekać na siostry. – Wzruszyłam ramionami.

– Pewnie masz rację.

Patrzyłam, jak Tiggy przyciska czoło do szyby.

– Żadna z nas właściwie go nie znała – odezwała się cicho.

– To prawda.

– Mogę zadać ci pytanie?

– Jasne.

– Czy czasem zastanawiasz się, skąd pochodzisz? To znaczy kim byli twoi prawdziwi rodzice?

– Przychodziło mi to do głowy, ale tata był dla mnie wszystkim. Czułam, że jest moim prawdziwym ojcem. Więc nigdy nie musiałam… a może nie chciałam… się nad tym zastanawiać.

– Miałabyś poczucie winy, gdybyś starała się tego dowiedzieć?

– Może – odparłam. – Ale on mi wystarczał. Nie wyobrażam sobie bardziej kochającego i opiekuńczego rodzica.

– Rozumiem cię. Zawsze była między wami szczególna więź. Może tak zwykle bywa z pierwszym dzieckiem.

– Przecież każda z nas miała z nim nadzwyczajne relacje. Kochał nas wszystkie.

– Tak. Wiem, że mnie kochał – spokojnie przyznała Tiggy. – Co nie powstrzymuje mnie od rozmyślania nad swoim pochodzeniem. Miałam chęć go o to zapytać, ale nie chciałam, żeby się zdenerwował. Więc nigdy tego nie zrobiłam. A teraz już za późno. – Stłumiła ziewnięcie. – Nie obrazisz się, jeśli pójdę na górę do swojego pokoju trochę odpocząć? Może to opóźniona reakcja na szok, a może czuję się tak dlatego, że od paru tygodni nie miałam ani dnia wolnego i jestem strasznie zmęczona.

– Oczywiście. Idź się położyć, Tiggy.

Patrzyłam, jak z gracją przemierza pokój, idąc do drzwi.

– To na razie – rzuciła.

– Śpij dobrze! – zawołałam i znów znalazłam się w pokoju sama.

Byłam dziwnie poirytowana. Może coś się we mnie zmieniło, ale odniosłam wrażenie, że Tiggy jeszcze bardziej niż kiedyś jest jak nie z tego świata, jakby odgrodzona od wszystkiego, co się wokół niej dzieje. Nie byłam pewna, czego się po niej spodziewałam. Przecież bałam się reakcji sióstr na wiadomość o śmierci ojca. Powinnam być zadowolona, że Tiggy, przynajmniej pozornie, tak dobrze sobie radzi.

A może tak naprawdę czułam się wytrącona z równowagi, ponieważ każda z moich sióstr ma własne życie, niezależne od Pa Salta i rodzinnego domu, podczas gdy dla mnie on i Atlantis były całym światem?

*

Tuż po siódmej z motorówki wysiadły Star i CeCe. Przywitałam je przy molu. CeCe nigdy nie kwapiła się do fizycznego kontaktu, ale pozwoliła mi się na chwilę przytulić.

– Straszna wiadomość, Maju – skomentowała. – Star jest wstrząśnięta.

– Na pewno – odparłam, przyglądając się Star, która stała za siostrą. Była jeszcze bledsza niż zazwyczaj.

– Jak się czujesz? – zapytałam, wyciągając do niej ramię.

– Jestem załamana – szepnęła Star i na kilka sekund położyła mi głowę na ramieniu. Miała cudowne włosy koloru księżycowego światła.

– Przynajmniej jesteśmy razem – powiedziałam, kiedy odsunęła się ode mnie w stronę CeCe, a ta natychmiast objęła ją swym protekcjonalnym, silnym ramieniem.

– Co jest do zrobienia? – zapytała CeCe, kiedy we trzy szłyśmy w stronę zameczku.

Zabrałam je do salonu i posadziłam na kanapie. Jeszcze raz powtórzyłam, w jakich okolicznościach zmarł ojciec, i powiedziałam, że zgodnie ze swoim życzeniem został pochowany bez naszego udziału.

– Więc kto w sumie opuścił trumnę z ojcem za burtę? – zapytała CeCe, która myślała tak logicznie, jak tylko ona potrafiła.

Rozumiałam, że jej słowa nie wynikają z braku wrażliwości, ale z silnej potrzeby faktów.

– Szczerze mówiąc, nie zadałam takiego pytania, ale na pewno możemy się tego dowiedzieć. Pewnie ktoś z załogi Tytana.

– A gdzie go pochowano? To znaczy niedaleko Saint-Tropez, gdzie zacumowany był jacht, czy wypłynęli na morze? Pewnie to drugie – domyśliła się.

Obie ze Star zadrżałyśmy.

– Mama mówi, że ciało zamknięto w ołowianej trumnie, która od dawna była na Tytanie. Nie mam pojęcia o dokładnym miejscu pochówku – odparłam z nadzieją, że na tym skończy się dociekliwość CeCe.

– Prawnik chyba powie nam, co jest w jego testamencie? – nie poddawała się.

– Tak to sobie wyobrażam.

– Niewykluczone, że jesteśmy bez grosza. – Wzruszyła ramionami. – Pamiętacie, jak tata obsesyjnie pilnował, żebyśmy wszystkie były w stanie na siebie zarobić? Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby cały swój majątek zapisał na cele dobroczynne – dodała.

Chociaż wiedziałam, że brak taktu jest dla CeCe czymś wrodzonym i że konieczność radzenia sobie z cierpieniem mogła to jeszcze zaostrzyć, to w tej chwili doszłam do kresu swojej wytrzymałości. Nie zareagowałam więc na jej uwagę, lecz zwróciłam się do Star, która cichutko siedziała na kanapie obok siostry.

– Jak się czujesz? – zapytałam delikatnie.

– No więc…

– Jest w szoku, jak my wszystkie – wtrąciła się CeCe, zanim Star zdążyła się odezwać. – Ale razem damy sobie jakoś radę, prawda? – Wyciągnęła do siostry silną brązową rękę i mocno ścisnęła szczupłe blade palce Star. – Wielka szkoda, bo właśnie miałam przekazać tacie wspaniałą wiadomość.

– Jaką? – zapytałam.

– Dostałam się na roczny kurs przygotowawczy w Royal College of Art w Londynie.

– Fantastycznie! – Chociaż nigdy nie rozumiałam sensu jej dziwnych „instalacji”, bo tak nazywała swoje dzieła, i bardziej odpowiadał mi tradycyjny nurt sztuki współczesnej, wiedziałam, że twórczość jest jej pasją, i szczerze się ucieszyłam.

– Jesteśmy zachwycone, prawda, Star?

– Tak – posłusznie zgodziła się Star, chociaż wcale nie było tego po niej widać. Zauważyłam, że drży jej dolna warga.

– Zamieszkamy w Londynie. To znaczy, jeśli po spotkaniu z prawnikiem taty okaże się, że będziemy miały na to fundusze.

– No wiesz, CeCe! – Moja cierpliwość całkiem już się wyczerpała. – To nie jest odpowiednia chwila, żeby myśleć o takich rzeczach.

– Przepraszam cię, Maju. Wiesz, że taka po prostu jestem. Bardzo kochałam tatę. Był wspaniałym człowiekiem i zawsze wspierał mnie w tym, co robię.

Zobaczyłam, jak na kilka sekund w jej nakrapianych piwnych oczach pojawiła się bezbronność, a nawet odrobina lęku.

– Tak, był jedyny w swoim rodzaju – potwierdziłam.

– Chodźmy na górę się rozpakować, co, Star? – zaproponowała CeCe. – O której jest kolacja? Obie chętnie byśmy coś zjadły.

– Powiem Claudii, żeby przygotowała ją jak najszybciej. Elektra będzie dopiero za kilka godzin, a Ally jeszcze się nie odezwała.

– No to do zobaczenia wkrótce – rzuciła CeCe i wstała, a Star poszła w jej ślady. – Pamiętaj, że chętnie w czymś pomożemy, wystarczy nam powiedzieć. – Przy tych słowach CeCe uśmiechnęła się do mnie ze smutkiem. Wiem, że choć brakowało jej wrażliwości, miała szczere intencje.

Gdy wyszły, zamyśliłam się nad tajemniczą relacją między moją trzecią i czwartą siostrą. Często rozmawiałyśmy o tym z Mariną. Kiedy dorastały, martwiłyśmy się, że Star ukrywa się za silną osobowością CeCe.

– Zupełnie jakby Star nie potrafiła samodzielnie myśleć – powtarzałam często. – Nie mam pojęcia, czy ma jakiekolwiek własne poglądy. To nie może być zdrowe.

Marina całkowicie zgadzała się ze mną, ale kiedy wspomniałam o tym tacie, uśmiechnął się, jak to on, tajemniczo i powiedział, żebym się nie martwiła.

– Pewnego dnia Star rozpostrze skrzydła i pofrunie jak anioł. Bo jest aniołem. Poczekaj tylko. Zobaczysz.

Wcale mnie to nie pocieszyło, bo było dla mnie oczywiste, że mimo dominacji CeCe zależność między siostrami jest obopólna. Więc jeśli Star zrobi tak, jak przepowiedział ojciec, będzie to zgubne dla CeCe.

Tego wieczoru kolacja przebiegała w smutnej atmosferze. Do moich trzech sióstr dotarło, że wszystko w Atlantis przypomina nam ogrom naszej straty. Marina starała się, jak mogła, żeby podnieść nas na duchu, ale nie bardzo jej to wychodziło. Pytała, co słychać w życiu jej najdroższych dziewcząt, ale w naszych oczach co rusz pojawiały się łzy z powodu niewypowiedzianych wspomnień o tacie. W końcu przestałyśmy się starać podtrzymywać rozmowę i zapadła cisza.

– Nie mogę się doczekać, kiedy zlokalizujemy Ally i wreszcie się dowiemy, co tata chciał nam przekazać. – Tiggy westchnęła głęboko. – Przepraszam, ale ja idę spać.

Pocałowała nas wszystkie i wyszła z pokoju, a kilka minut potem w jej ślady podążyły CeCe i Star.