Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Zawsze będę facetem dla Ciebie.”
Arogancki Paweł. Chciwy Cyryl. Pozbawiony umiaru Napoleon. Uwodzicielski Niko. Pozornie spokojny Gutek. Rozkoszny leniuszek Lucas. I na deser: zaborczy i zazdrosny Pan Z. Pycha, Chciwość, Nieumiarkowanie, Nieczystość, Gniew, Lenistwo i Zazdrość.
Od spotkania z pierwszym Grzesznym Facetem minęło kilka lat. Angelika nie jest już naiwną nastolatką. Właśnie teraz odkrywa, jaką kobietą chce być.
Tylko jeden z siedmiu zatwardziałych grzeszników usłyszy magiczne słowa: „kocham Cię”. Który?
Książka stanowi kontynuację pierwszej części „Siedmiu grzesznych facetów”.
Ostrzeżenie:
Powieść jest przeznaczona tylko dla osób dorosłych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 422
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książka "Siedmiu grzesznych facetów" jest lekturą tylko dla osób pełnoletnich. Opisałam w niej wyraziste sceny miłosne przeznaczone wyłącznie dla dorosłego odbiorcy, w tym także relację dwóch kobiet. Jeśli lubisz odważne romanse i zdecydujesz się zapoznać z moją powieścią, życzę miłego czytania i wielu emocji!
Uściski,
Nadia Grim
Lenistwo (łac. Acedia) – bezczynność, bierność, niechęć do jakiejkolwiek aktywności, marazm.
Symbol zwierzęcy: Żółw.
„Pochodzenie świata". Wróciłam do Musée d'Orsay, żeby zobaczyć obraz Gustawa Courbeta po raz drugi. Kobiece łono, rozsunięte kolana, zmiętą pościel. Podobno malarz chciał pokazać odpoczynek modelki po stosunku z mężczyzną. Nie namalował jej twarzy, więc zachowała dla siebie przynajmniej tę tajemnicę.
Moja uroda została naruszona i nie nadawałabym się na modelkę w tradycyjnym znaczeniu, ale zdążyłam się już z tym pogodzić. Po upadku ze schodów zostały mi blizny. Leżałam przez kilka tygodni w szpitalu, potem przeszłam długą rehabilitację.
A teraz byłam w Paryżu.
Wyszłam z muzeum po kilku godzinach zwiedzania. Wyciągnęłam telefon, żeby włączyć dźwięk i od razu podjęłam połączenie.
– Cześć, Angelika.
Paweł i ja nigdy do siebie nie dzwoniliśmy. Napisał do mnie kilka razy, to wszystko. Odebrałam bez zastanowienia i może to był błąd.
– Cześć.
– Jak się czujesz?
Milczałam zbierając myśli.
– Cóż, w porządku. A twój synek? Przepraszam, wasz?
Paweł umieszczał w sieci dużo zdjęć ze swoim synem, najczęściej w nosidełku. Nigdy nie pokazywał buzi dziecka i opiekuńczo przyciskał jego główkę do swojej piersi. Ten widok łamał mi serce.
– Nie odezwałem się zaraz po twoim wypadku, bo…
– Wiem. Mały urodził się tego samego dnia.
– Tak.
– Nie miałeś do tego głowy – dodałam. – To zrozumiałe. Poza tym jestem dla ciebie obcą osobą.
– Mylisz się.
Wyciągnęłam butelkę wody, chociaż nie piłam jej, tylko podniosłam do góry, żeby zobaczyć, jak przebija przez nią słońce.
– Ale tak, nie miałem do tego głowy. Lidia fatalnie przeszła poród, a widok Aleksa był dla niej mimo wszystko szokiem.
Rozłączyłam się.
Paweł zadzwonił jeszcze dwa razy, jednak zrzuciłam te połączenia. Nie chciałam rozmawiać o niej. Tylko on mógł wpaść na pomysł, że powinnam.
Chwilę później dostałam wiadomość.
Gustaw Kissa nadal przyjaźni się z moją żoną i jestem zmuszony go oglądać. Podobno unikasz z nim jakiegokolwiek kontaktu. Powiedziałem mu na osobności, że jeśli chociaż raz zbliży się do Ciebie, to go zapierdolę.
Och, naprawdę? Nie napisałam tego, ale przewróciłam oczami.
Podobno jest zbyt wrażliwy, żeby czytać raporty o Twoim zdrowiu, napisał jeszcze Paweł.
Skąd o nich wiesz?
Znam prawnika, który ustalał warunki ugody. Szkoda, że mi o tym nie powiedziałaś. Poleciłbym Ci kogoś i Kissa nie wykpiłby się tak tanio.
Teraz napiłam się tej wody i po namyśle odpisałam:
Czuję mdłości na myśl, że on miałby czytać raporty o moim zdrowiu. Próbuję nie pamiętać o tym warunku ugody. Nie poruszaj z nim tego tematu. I żadnego dotyczącego mnie.
I nie rozmawiaj o mnie z nikim w ogóle.
I nigdy więcej do mnie nie dzwoń.
Siedziałam w wiosennym słońcu, czując natłok mrożących wspomnień.
Dziesiątki razy żałowałam ugody z Gustawem Kissą, chociaż robił mi te comiesięczne przelewy. Tak bardzo nie chciał, żeby sprawa wyszła na jaw. „Dogadaliśmy się”, zanim doszło do procesu cywilnego, na który nalegał mój ojciec.
Paweł znowu zaczął dzwonić, ale konsekwentnie nie odbierałam.
Nie będziesz mi mówiła, co mam robić.
Wysłałam mu ikonkę środkowego palca, a on odpisał mi, jak gdyby nigdy nic: Z mojej strony nic się nie zmieniło.
Oczywiście. Nadal był żonaty, arogancki, wulgarny w słowach i nadal, prawdopodobnie, proponował mi niezobowiązujący romans.
Wróciłam metrem do sieciowego hotelu typu bed & breakfast i odświeżyłam się po całodniowym zwiedzaniu miasta.
Od początku pobytu odwiedzałam knajpkę na ulicy obok, wybrałam się tam także tego wieczoru. Zamówiłam zupę, sery i sałatkę. Energiczna właścicielka ubolewała nad faktem, że nie chcę jeść mięsa ani deseru oraz pić wina, a także – że nie mam faceta. To była wdowa z gromadką adoratorów z sąsiedztwa. Codziennie robiła mi wykład, jak powinnam wykorzystać swój pobyt w Paryżu. Bawiło mnie to bardzo, przy okazji uczyłam się wielu potocznych zwrotów po francusku. Dzięki jej namowom skusiłam się więc na kieliszek wina.
Znów ktoś do mnie zatelefonował, wypiłam do końca i wstałam, żeby odebrać rozmowę na zewnątrz.
– Jeszcze raz przepraszam – powiedziała Marie-Séraphine Raphael. – Nie przewidziałam, że choroba mamy zatrzyma mnie w domu.
– Rozumiem – odparłam kurtuazyjnie. – I tak spędzam czas na zwiedzaniu, więc…
Stwierdzenie, że „nic nie szkodzi”, nie byłoby do końca prawdą. Przyjechałam do Paryża głównie po to, żeby spotkać się z córką Louisa Raphaela.
– W której dzielnicy pani się zatrzymała?
– Hmm… – Zaskoczyła mnie tym pytaniem. – W Trzynastej.
Chyba nie przypuszczała, że zatrzymam się w Ritzu?
– Wystarczy pani niecały tydzień, żeby wszystko zobaczyć? Trzeba było przyjechać na dłużej.
– Prawdę mówiąc, nie przepadam za samotnym zwiedzaniem. Brak mi kogoś, z kim mogłabym się tym wszystkim podzielić.
– Oczywiście.
Umilkła i zaczęłam się zastanawiać, jak grzecznie zakończyć tę rozmowę, ale ona ją na nowo podjęła.
– Gdyby została pani na jeszcze jeden dzień, byłabym bardzo wdzięczna. Postaram się przyjechać do Paryża.
– Nie mam już wtedy rezerwacji w hotelu.
– Może się pani zatrzymać w naszym apartamencie.
– Nie. Dziękuję, ale to niemożliwe.
Nie było mowy, żebym spędziła noc w miejscu, w którym chociaż raz nogę postawił Louis Raphael napastujący mnie swoimi obscenicznymi listami.
– Poza tym mam już bilet powrotny. Mogę po prostu zostawić pani przesyłkę w skrzynce na listy albo u konsjerża.
– Zależy mi na osobistej rozmowie – powiedziała łagodnym tonem córka starego Raphaela. – Nadal jestem gotowa pokryć wszystkie koszty.
– Naprawdę nie trzeba.
Powtarzająca się dyskusja o pieniądzach zmniejszała moją radość z pobytu, a postanowiłam, że nie dam jej sobie odebrać.
– I tak chciałam zobaczyć Paryż. Do tej pory byłam tylko w Reims, a Paryż był na mojej liście do zobaczenia…
Chciałam powiedzieć: „przed śmiercią”, ale przypuszczałam, że ona jest starsza ode mnie o co najmniej jedno pokolenie, więc tu się zatrzymałam.
– Pani Raphael…
– Marie-Séraphine – poprawiła mnie. – Jeśli kupiła pani bilet na samolot, można spróbować go przebukować.
– Będę wracać pociągiem Paryż – Berlin. Tam też jeszcze nie byłam.
– Ach, tak. I potem ma pani bilet na samolot? Pociąg?
Próbowała ocenić, jak wielkie zamieszanie spowodował fakt, że nie stawiła się na spotkanie ustalone wiele tygodni temu.
– W Berlinie spotykam się z przyjaciółmi. Wracamy samochodem. – Usiadłam na ławeczce z widokiem na fontannę, dookoła której dwoje dzieci jeździło na tej samej hulajnodze.
– Niech pani zostanie. Przyjadę do Paryża w piątek w południe. Tym razem już na pewno.
Rozważałam „za i przeciw”, a ona cierpliwie czekała.
– To zależy od tego, czy dostanę bilet lotniczy do Berlina. Nie chcę rozczarować znajomych – powiedziałam.
– Oczywiście. To ujmujące, że patrzy pani na to w ten sposób.
Jej francuski był bardzo poprawny, prawie „podręcznikowy”, co na pewno ułatwiało mi zadanie.
Tuż obok toczyła się żywiołowa kłótnia dwójki nastolatków. Czułam się jak na planie serialu o codziennym życiu paryżan.
– Dobrze. Zostanę.
Tym sposobem w piątek zawędrowałam do paryskiego apartamentu Marie-Séraphine Raphael. Stałam przy oknie, kiedy ona rozstawiała nakrycia na stoliczku. Patrzyłam na Sekwanę. Nie byłam w stanie tego dnia zrobić kolejnego forsownego spaceru, musiałam się oszczędzać na oglądanie Berlina.
Zajęłam miejsce na pastelowej kwiecistej kanapie i sięgnęłam po filiżankę z kawą.
– A więc – odezwała się córka Louisa Raphaela. – Przywiozła pani to, o co prosiłam?
Podałam jej stosik listów i Marie-Séraphine odetchnęła z ulgą.
Na kremowych kartkach z ozdobnym monogramem ojciec tej kobiety napisał do mnie rzeczy, których zdecydowanie nie było w podręcznikach do nauki języka francuskiego. Zabrałam je odchodząc z Seduce Space, kiedy Cyryl Mrówka próbował mnie podłożyć swojemu cennemu kontrahentowi.
– Proszę. Nie robiłam kopii – dodałam tonem zapewnienia.
Od razu włożyła je do torebki.
– Dziękuję. Naprawdę. Ten gest jest bardzo ważny dla mojej matki. Dręczyło ją to.
Przytaknęłam ruchem głowy. Uważałam za dziwne, że starsza pani Raphael troszczy się o reputację niewiernego męża nawet po jego śmierci. Ja bym takiego zdrajcy nie chciała znać.
Na stoliku stały trzy filiżanki, chociaż siedziałyśmy tylko we dwie. Z głębi mieszkania dobiegła muzyka, a Marie-Séraphine wyjaśniła:
– To mój syn. Lucas.
Matka pojawiła się późnym rankiem i zarządziła sprzątanie apartamentu, bo spodziewała się gościa. Nie była na tyle naiwna, żeby angażować do tego mnie. Ściągnęła naszą sprzątaczkę z Portugalii poza grafikiem jej pracy.
Wygrzebałem się z łóżka, założyłem dresy i pognieciony T-shirt. Ziewałem raz po raz. Nie dałem rady odespać poprzedniej nocy. Ana Leonor co chwilę włączała a to odkurzacz, a to zmywarkę, a to pralkę. Robiła nieznośny harmider.
Zajrzałem do saloniku.
Naprzeciwko matki siedziała jasnowłosa dziewczyna w dżinsach, koszulce z kwiatem i prostej czarnej marynarce. Domyśliłem się, dlaczego się tutaj znalazła, bo to nie był pierwszy raz, kiedy matka naprawiała wizerunek naszej zdegenerowanej rodziny.
Nie spuszczając oczu z kawy, ciastek oraz owoców ruszyłem w ich kierunku.
– Lucas – powiedziała matka takim samym tonem, co zawsze. Jakby była zaskoczona, że oto może i jestem dorosły, ale ona sama nie wie, kiedy to zleciało.
– Lucas Raphael, czarna owca w rodzinie – przedstawiłem się.
– Lucas, przestań.
– Ale to prawda – powiedziałem ignorując rumieniec matki. – Załatwiłaś, co chciałaś?
Sięgnąłem po owoce i zgarnąłem wszystkie na swój talerzyk. Potem spojrzałem na tę dziewczynę.
– Mówi pani po francusku? Mam nadzieję, że tak.
– Tak. Dlaczego pan pyta?
Pomijając jej akcent, gdyby była Francuzką, po prostu by mnie znała. Kojarzyłaby moją twarz i muzykę.
– Żeby panią ośmielić do rozmowy.
Wrzuciłem do ust dwa ciastka. Zjadłem je bez pośpiechu, a ona mi się przyglądała.
– Poza tym nie chciałbym się jakoś szczególnie wysilać, to nie jest moja najmocniejsza strona. Będzie mi łatwiej rozmawiać.
Dziewczyna podniosła do ust filiżankę.
– A jaka jest pana mocna strona?
Zanim zdążyłem otworzyć usta, matka odpowiedziała pierwsza:
– Mój syn był cudownym dzieckiem i nadal jest wybitnym muzykiem.
– Jaki instrument? – zapytała dziewczyna grzecznie.
Matka dolała wszystkim kawy.
– Niestety, Lucas porzucił doskonale zapowiadającą się karierę pianisty na rzecz komercyjnej muzyki, którą robi na komputerze.
Przemilczałem ten amatorski opis mojej działalności. Zdecydowałem się skrócić dystans wobec naszego gościa.
– Jak masz na imię?
– Angelika.
– Angélique. Skąd przyjechałaś? Jesteś Czeszką? Poczekaj, sam zgadnę. Powiedz coś jeszcze.
– Dlaczego uważasz, że jestem Czeszką? – odparła, mówiąc odrobinę wolniej i podkreślając tym samym fakt, że jej francuski jest prawidłowy, ale mocno naznaczony akcentem.
– Często bywam w Pradze.
– Jestem z Polski. Pójdę już. Nie chcę państwu przeszkadzać w rodzinnym podwieczorku.
Chciała wstać, ale matka ją zatrzymała.
– I tak nic nie robię. Mamo, kiedy wyjeżdżasz? – zagadnąłem.
Angélique parsknęła śmiechem.
– Przepraszam. Po prostu…
Nie dokończyła. Być może miała przeczucie, że jestem dużym dzieckiem, ale takich rzeczy nie mówi się przecież na głos.
– Zostań. Pokażę ci Paryż – zaproponowałem.
– Zwiedzam miasto od pięciu dni – powiedziała Angélique. Nasze oczy się spotkały i widziałem, że doskonale wie, co mam na myśli. Chciałem pokazać jej swój Paryż, nie ten z przewodników.
Matka odczekała, aż zjem ostatnią kanapeczkę przyrządzoną przez Anę Leonor.
– Lucas, chciałabym jeszcze porozmawiać z mademoiselle Angélique. Nie masz nic do zrobienia?
– Nie mam – odparłem zgodnie z prawdą. – A jeśli masz na myśli to, że dziadek Louis był starym zboczeńcem i ogólnie, chujem, mogę to tylko potwierdzić.
Po reakcji Angélique zorientowałem się, że jej znajomość francuskiego obejmuje określenie takie jak „déviant”. Próbowała ratować sytuację:
– Oprócz tych listów do niczego między nami nie doszło. Oczywiście były niestosowne, ale poza tym starszy pan Raphael nic mi nie zrobił, bo nigdy się osobiście nie spotkaliśmy.
– Czyli poszczęściło ci się – skomentowałem.
– Lucas – powiedziała ostrzegawczo matka, ale była zbyt dobrze wychowana, żeby mnie zrugać przy obcych.
Podniosłem się i cmoknąłem ją w policzek.
– Poczekam, aż skończycie. – Popatrzyłem na Angélique. – Jestem mistrzem dobrej zabawy. Nie będziesz żałować.
– Zastanowię się – odparła.
Wychodząc usłyszałem jeszcze, jak matka tłumaczy się z przewinień dziadka Louisa. Mówiła to samo, co poprzednim kobietom. Że on miał trudny charakter. Nie rozumiał, jak zmieniły się czasy. Sądził, że jego zachowanie będzie komplementem.
– Cóż, dzisiaj to nie ma już chyba znaczenia – usłyszałem słowa Angélique.
– Chciałam panią w imieniu rodziny przeprosić. Zależy nam, żeby te kwestie nigdy nie wypłynęły. Kiedy maman znalazła brudnopisy listów, była taka przerażona…
Bzdura. Babcia stresowała się wyłącznie tym, jakie kolejne skandale rodzinne ujrzą światło dzienne.
Zdążyłem się ogolić i wyciągnąć z suszarki czyste ciuchy. Usłyszałem, jak one żegnają się przy drzwiach. Wystawiłem głowę na korytarz.
– Odprowadzę cię na dół, Angélique. I tak wychodzę z domu.
– Szkoda, że nie zachowała pani wszystkich listów – powiedziała matka.
– Część uległa zniszczeniu, zanim je przeczytałam. Może być pani spokojna. Dosłownie wrzucono je do niszczarki. Zrobił je mój ówczesny partner, który był chyba… – Angélique zastanowiła się, ale dokończyła: – zaskoczony faktem, że je dostaję.
Wyszliśmy z mieszkania i ona wyraźnie odetchnęła.
– Strasznie żenująca sytuacja.
– Matka ma talent do tworzenia takich – potwierdziłem. – Co lubisz robić? Słuchać muzyki? Tańczyć? Łazić po zakazanych miejscach? Pić wino? Podrywać facetów?
Uśmiechnęła się.
– Wszystkie odpowiedzi oprócz ostatniej.
– A to dlaczego?
Na dole portier obrzucił Angélique pochlebnym spojrzeniem. Potem spojrzał na mnie i spoważniał, bo uważał mnie za świra, a ja jego za idiotę.
– Na jakiś czas dałam sobie spokój z facetami. – Z niepewną miną wzięła ode mnie kask. Spojrzała na skuter. – Wolałabym przemieszczać się metrem.
– Nie ma sprawy.
Cofnąłem się, żeby zostawić oba kaski u konsjerża.
Angélique stała z zagadkową miną.
– Tak po prostu? Nie będziesz się upierał?
– Nie wysilam się do tego stopnia. Idziemy? Zaczniemy od kolacji i karafki wina, żeby było elegancko. W nocy zapraszam cię na wino z kartonu na placu Saint-Michél. Poza tym dziś mój kumpel gra w klubie i pójdziemy go posłuchać, a co do reszty… to się po prostu okaże. Zawsze możemy powłazić na pomniki.
Roześmiała się.
– Bosko.
Kilka godzin później wiedziałem już, że Angélique dużo spacerowała przez ostatnie dni, a ponieważ miała jakiś wypadek, musieliśmy zrobić przerwę. Zabrałem ją do klubu i na razie przysłuchiwaliśmy się próbie. Popijaliśmy niespiesznie wino, które ona rozcieńczyła wodą.
– Dlaczego zgodziłaś się przyjechać? Mogłaś wysłać paczkę. Albo olać to w ogóle. W trzeciej wersji – zaszantażować nas.
Zrobiła zaskoczoną minę.
– Babcia Raphael na pewno by ci zapłaciła. Jest bogata od pokoleń. Chociaż – nadstawiłem ucha, kawałek mi się spodobał, głównie dlatego, że był mój – to dziadek Louis miał rękę do interesów.
– To chyba dobrze – bąknęła Angélique. – Fajnie odziedziczyć pieniądze po przodkach.
– Pewnie. Szczególnie że ja i mój kuzyn je w pięknym stylu przepuszczamy.
Angélique powróciła do poprzedniego wątku.
– Wydaje mi się, że nie miałabym materiału do szantażu. Przecież twój dziadek i ja mogliśmy być parą sekretnych kochanków.
Uśmiechnęła się przekornie, a ja złapałem się za głowę.
– To by tłumaczyło, dlaczego dajesz sobie spokój z facetami. Masz tragiczny gust.
Podziękowała za kolejną dolewkę wina i poprosiła o wodę. Barman nalał jej pełną karafkę ze staroświeckiego kranu.
Wyciągnąłem telefon i położyłem palec na ustach. Nagrywałem dźwięki z otoczenia. W międzyczasie dosiadł się do nas mój kumpel Omar i pogadaliśmy chwilę.
– Nie jest łatwo was zrozumieć – przyznała Angélique próbując przebić się przez coraz głośniejsze tło.
– Omar mówi strasznie szybko – potwierdziłem.
– Używacie muzycznego słownictwa.
– To też.
Przyglądała się Omarowi z zainteresowaniem, a on ani przez chwilę nie spuścił z niej wzroku, chociaż wiedział, że nie ma co startować, skoro przyszła ze mną. Szybko się zmył.
– Skąd go znasz? Nie wygląda na pianistę. Bez urazy. – Przeniosła wzrok na mnie. – Ale ty już tak. Grzeczny chłopiec z dobrej rodziny.
– To nie jest moja rodzina. Zostałem adoptowany. Cała rodzina Raphaelów to kompletne drewno, jeśli chodzi o muzykę.
– Miałam o to zapytać. Bo nazywasz się Raphael tak jak twoja mama i jak stary pan Louis.
– Chodzi ci o to, że nie mam nazwiska po ojcu – upewniłem się.
– Na przykład.
Objąłem ją przyjacielsko, nie zaprotestowała.
– Mój ojciec jest nieznany, droga pani. Matka była najlepszą przyjaciółką Marie-Séraphine Raphael. A teraz słuchamy.
–Wszystkie ograniczenia są w naszej głowie. Wydawało mi się, że nie dam rady chodzić przez prawie całą noc po mieście, a jednak.
Bella patrzyła na mnie z wątpliwościami wypisanymi na twarzy.
– I na pewno się nie przemęczyłaś?
– Nie.
Wyciągnęła kawał drożdżowego ciasta z maszyny do chleba i podzieliła je części, z których miały powstać bułki. Czekałam w gotowości z miską oliwkowego farszu. Przepis pochodził z vloga Przepysznego Napoleona.
Nadal się przyjaźniliśmy. Zrobił wielką rzecz – pokazywał fragmenty mojego projektu dyplomowego w swoich mediach społecznościowych. Niektóre firmy chciały się zareklamować w podobnym stylu, miałam szansę stworzyć swoje autorskie portfolio. Ale to nie była praca, z której mogłabym się utrzymać, raczej – dodatkowa pasja.
– Czyli warto było pojechać do Paryża? – zapytała Bella.
Droczyła się ze mną. Wiedziała, że marzyłam o tej podróży.
– Zauważyłaś, że twój Lucas Raphael jest podobny do Napoleona? – rzuciła następne pytanie.
– Może i tak. Też jest kimś w rodzaju celebryty.
Bella spojrzała na mnie z dobroduszną kpiną.
– Tylko dlatego?
– No, okej – zgodziłam się. – Ma podobny wdzięk osobisty.
– Czar, chciałaś powiedzieć – podkreśliła.
Wzruszyłam ramionami.
– Lucas jest bardziej niesforny. Przypomina raczej Nikodema.
– Czyli? – dopytała.
Rekomendacja nie była najlepsza.
– Miał przy sobie skręty. Wyglądały jak zwykłe papierosy, ale z marihuaną w środku. Popalaliśmy je co chwilę.
Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie głupot, które wygadywaliśmy.
– Paliłaś trawkę z nieznajomym?
– Nie patrz na mnie jak moja matka. Ludzie to robią. I nie jest „nieznajomy”.
– Ale widziałaś go pierwszy raz w życiu?
Nie odpowiedziałam. Co z tego, że znałam Gustawa Kissę od miesięcy, jeśli i tak w końcu eksplodował i roztrzaskał mnie na kawałki jego gniew?
Bella smarowała bułeczki oliwą z przyprawami.
– Lucas jest naprawdę fajny – powiedziałam. – Ani razu nie atakował mnie w taki sposób, jak wszyscy pozostali. Nawet wtedy, kiedy nad ranem odprowadził mnie do hotelu, a właściwie – odwiózł taksówką, bo padałam z nóg. Dał mi buziaka w policzek i poszedł sobie.
– Pierwszy normalny w twojej kolekcji.
Skończyłam wypełniać farszem ostatnią bułkę. Umyłam ręce i nalałam sobie lemoniady z dzbanka. Wypiłam ją duszkiem.
– Lecę już. Mam się z kimś spotkać.
– Masz randkę? Myślałam, że codziennie gadasz z seksownym Francuzem.
– Nie, nie mam randki i tak, Lucas dzwoni codziennie. Ale to tylko przyjaźń. Powiedzmy. No i ćwiczę swój francuski.
– Skoro tak mówisz. Pamiętaj, że ktoś, kto pali zioło, to nie jest dobry kandydat na tatusia. Jego plemniki popylają tak szybko, że potem nie mają siły wbić się w jajo.
Szukałam kluczyka do zapinki od roweru.
– Nie musisz się o to martwić. A Lucas nie nadaje się na ojca głównie z tego powodu, że ma dopiero dwadzieścia jeden lat.
Bella poprawiła opaskę podtrzymującą włosy.
– Dobrze, że mówisz. Zaraz wejdę w wiek, kiedy mogłabym być jego matką. Ale: młodszy? Mówisz poważnie?
– Zamknęłam kramik z facetami. Nie podniecaj się.
Wyszłam z lokaliku z wegetariańskim jedzeniem, w którym Bella się tymczasowo zatrudniła. Zbierała fundusze na własny biznes. Obserwując jej zmagania czułam coraz większą presję. Powinnam poszukać stałego zajęcia. Czas, kiedy mogłam zasłaniać się swoim zdrowiem, mijał. Nie miało znaczenia to, co deklarowali tata i Kinga: że mogę mieszkać u nich tak długo, jak zechcę. Pomijając sformułowanie „u nas” w ustach macochy… Ja urodziłam się i wychowałam w tym mieszkaniu, byłam przecież u siebie.
Z drugiej strony to Kinga załatwiła mi rehabilitantkę, kiedy zestresowałam się fizjoterapeutą płci męskiej. Przychodziła do szpitala, potem woziła mnie do lekarza, gotowała obiady. Tata nie byłby w stanie mnie wspierać przez tyle miesięcy, ciągle wypływał w morze. Więc może to wszystko nie było takie proste?
Wjechałam na ścieżkę rowerową pod Estakadą Kwiatkowskiego. Chętnie wybrałabym się aż do Rewy, ale według lekarzy powinnam zaczynać od mniej forsownych tras. Dlatego nie spiesząc się dotarłam na plażę na Babich Dołach.
Poza tym właśnie tutaj byłam umówiona.
Przypięłam rower do poręczy drewnianych schodów, zeszłam na piach i usiadłam na jednym z pni wyrzuconych na plażę przez sztorm.
Zaraz będę, napisał Paweł Pancer.
Wyczułam jego obecność, jak tylko się pojawił. Odwróciłam głowę. Zbliżał się prowadząc spacerówkę zakrytą kocykiem. Zniósł wózek z dzieckiem po drewnianych schodkach, pociągnął go po mokrym piachu. Rozejrzał się i odnalazł mnie wzrokiem.
Postawił wózek tak, żeby osłonić dziecko od wiatru i usiadł obok.
– Cześć, Angelika.
Miał pasemko siwych włosów na prawej skroni. Tej samej, na której ja miałam bliznę od uderzenia o kant schodów. Poza tym zawsze widziałam go w eleganckim ubraniu, a dziś pojawił się w rozpiętej kurtce, dżinsach i sportowych butach.
– Pokaż oczy. Podobno oberwałaś też w łuk brwiowy.
– Kissa mnie nie pobił. Spadłam ze schodów.
– Znam tę historię. Na jedno wychodzi.
Schowałam okulary przeciwsłoneczne do kieszonki w bluzie, pozwoliłam mu zobaczyć swoją twarz, a potem odwróciłam się profilem.
– Poprzednio widziałem cię w zwykłych okularach.
– Wolę szkła kontaktowe.
Popatrzyłam na wózek. Paweł wychylił się, odsłonił kocyk i pokazał mi swojego śpiącego synka. Jego buzia była śliczna, a ten wrodzony problem, rozszczepienie podniebienia, nie miał żadnego znaczenia. Patrzyłam na ciemne włoski wystające spod czapeczki, wyraziste brwi i długie rzęsy. Mały Aleks spał. Był całkowitym odbiciem swojego taty. Tylko jego nosek przypominał nos Lidii Pancer.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Miał już dwa zabiegi – odezwał się Paweł. – To była kwestia efektywnego jedzenia, nawet nie estetyczna.
– Jest naprawdę cudowny – powiedziałam szczerze.
– Dzięki.
Sama to sobie zrobiłam. Widocznie Paweł uznał, że może zabrać ze sobą syna, a ja to w pełni zrozumiem.
Może nie chciał tracić okazji, bo sądził, że się rozmyślę i do spotkania nie dojdzie.
Albo wcale tego nie analizował. Nie zastanawiał się, jak zareaguję na widok jego dziecka.
W końcu Paweł zasłonił buzię Aleksa, bo mały się lekko skrzywił. Mocno wiało.
– Chciałeś się spotkać. Od dawna to proponowałeś. Jestem – odezwałam się.
Zadrżałam z zimna. W czasie jazdy zdążyłam się rozgrzać, a teraz okazało się, że ciuchy na rower w ogóle mnie nie chronią.
– To było jakiś czas temu – zauważył.
– Czyli nie pamiętasz, o co ci chodziło?
Zaśmiał się.
– Sporo się u mnie ostatnio dzieje.
Podniosłam się z tego pnia i sięgnęłam po plecak. Zrobiłam dwa kroki w kierunku wyjścia z plaży, ale Paweł poderwał się i mnie zatrzymał.
– Ja pierdolę, jaka ty jesteś narwana.
– Tylko przy tobie zachowuję się w ten sposób.
– Zawsze można próbować trochę się ogarnąć.
Ogarnęła mnie irytacja.
– Nie będę się na twoje życzenie „ogarniała”. Mam gdzieś twoje zdanie. Zawsze proponowałeś mi tylko niezobowiązujące bzykanie.
Pochylił się i rzucił kamieniem w fale.
– Propozycja jest nadal aktualna.
Spojrzałam z niedowierzaniem na jego twarz, ale była taka jak zawsze.
– Nadal ją zdradzasz?
– Nie zrozumiesz tego układu.
Jego odpowiedź nie powinna mnie dziwić. Była w pewien sposób… dobra. Dlatego zaproponowałam mu to spotkanie. Chciałam rozwiać swoje wątpliwości.
Jak długo można sobie wmawiać uczucie do kogoś, z kim się spędziło jeden wieczór w pokoju hotelowym? Nie licząc dwóch miesięcy pracy w tym samym biurze, kiedy oboje udawaliśmy, że się nie znamy? Nasza rozmowa na bulwarze trwała piętnaście minut. Ta w windzie niewiele dłużej.
Byłam taka naiwna, taka łatwowierna, taka uczuciowo niepozbierana, taka zagubiona, taka…
Do niczego.
Nie. Nieprawda. To on był draniem, który myślał głównie swoim fiutem.
– Ilu facetów miałaś przez ten czas? – zagaił zgodnie z tą oceną jego charakteru. – Podobno spotykałaś się też z drugim synem Nowackiego.
– Nie pytaj, jeśli sam nie chcesz odpowiadać na pytanie dotyczące twoich kobiet.
– Czyli tak – powiedział z nieznośną pewnością siebie. – Bliźniacy Nowackich i Kissa. Musiałaś dać mu popalić, chociaż absolutnie go nie usprawiedliwiam.
– Wiązał mnie. Seks był na granicy gwałtu, bo Gustaw lubi dominację – odpowiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
Paweł zesztywniał. Złapał moją brodę.
– Co takiego?
– Czyli są rzeczy, których żona ci nie mówi o swoich przyjaciołach?
Puścił mnie. Pomasowałam podbródek ręką w rękawiczce rowerowej.
– Nieistotne. Też tego chciałam. Byłam ciekawa, o co chodzi.
– Nie chcę znać żadnych szczegółów – odparł z wrogością. – Wciąż popełniasz te same głupstwa. Nic się nie zmieniłaś.
– Dlaczego proponujesz mi tylko seks na boku?
Wszystko mnie bolało, chociaż wiedziałam, dlaczego to robię: chciałam się ukarać. Z dupy. Jedyne, co powinnam, to żałować, że przez tego faceta nie umiem zakochać się w kimś innym.
– Luźny związek nie wchodzi w grę – powiedziałam i podniosłam głowę. Dodałam głośniej: – Sam seks nie jest tego wart.
– Chyba cieszy mnie to, co słyszę – odparł wracając do swojej aroganckiej wersji. – To znaczy, że nie trafiłaś po mnie na nikogo lepszego.
– Zadurzyłam się w tobie siedem lat temu, co było absurdalne. Próbuję zrozumieć, kim jesteś. Na pewno nie chodzi o łóżko, bo z każdym było mi dobrze. Gówno mnie obchodzi – zareagowałam, zanim zdążył mi przerwać – że te szczegóły cię nie interesują. Nigdy nie przeprosiłeś za swoje zachowanie w hotelu ani później.
– Bo nigdy nie przepraszam – powiedział natychmiast i chyba pożałował tych słów, ale było za późno.
– W sumie, miałeś też rację. Wiedziałam, po co do ciebie przychodzę.
Szarpnęłam za sznurek od swojej bluzy.
– Jestem zdrowo popieprzona, a moja ciekawość zaprowadzi mnie kiedyś prosto do piekła.
– Chcę tam iść razem z tobą, Angelika.
Rozchyliłam usta i zaraz je zamknęłam, próbując zapanować nad zaskoczeniem.
Paweł Pancer nie mógł tego powiedzieć. A może – mógł?
Czułam na sobie jego coraz bardziej mroczne spojrzenie. Wcisnął ręce w kieszenie. Potem rozpiął kołnierzyk koszulki polo, jakby było mu duszno, chociaż wiatr szalał wokół nas jak obłąkany.
– Wal się – odpowiedziałam. – Cytuję. Idź się jebać. Sam albo z kim chcesz.
– Poczekaj na mnie. Ciągle potrzebuję czasu, Aleks jest za mały. Nie czuję żadnej więzi z Lidką, dzielimy się tylko obowiązkami. Myślę o tobie bardzo często. Wczoraj prawie wyskoczyłem ze skóry, kiedy w końcu się odezwałaś.
Nie do pomyślenia.
Czułam się tak, jakbym stała na ruchomym piasku i jakby presja emanująca z jego ciemnoszarych oczu usuwała mi ten grząski grunt spod nóg.
Zasłoniłam usta trzęsącą się dłonią.
– Chciałam zobaczyć, przez kogo nie mogę ruszyć do przodu, dlatego napisałam.
Spojrzałam na wózek przykryty kocykiem w morskie zwierzątka.
– Ratuje cię tylko twój synek, bo jest przekochany, ale poza tym jesteś tym samym facetem, co zawsze. Skupionym na sobie zjebem.
Paweł wyprostował się.
– Nie jesteś w stanie mnie obrazić.
– Zwłaszcza mówiąc prawdę.
– Kiedyś sama do mnie przyjdziesz – odezwał się zapinając znowu kurtkę, jakby chciał zająć czymś ręce.
– O, nie. To ty padniesz przede mną na kolana.
– Chyba śnisz – zareagował od razu.
– Przyniesiesz mi swoją całą arogancję na tacy, za wszystko przeprosisz i będziesz błagał o zgodę, żeby zrobić mi minetę. W zamian za tamtego loda.
Zaśmiał się kolejny raz. Wyglądał tak, jakby zastanawiał się, czy mnie uderzyć, czy zerżnąć. Sama zastanawiałam się, co chciałabym zrobić jemu.
– Jeśli w ogóle kiedykolwiek znajdziemy się w jednym pomieszczeniu – dodałam. – Trzymaj się ode mnie z daleka.
Mały zaczął kwilić z wózka i oboje tam spojrzeliśmy.
Odwróciłam się i zaczęłam biec po piasku. Pewnie nie zawołał mnie nawet. Musiał zająć się synem.
Odpięłam rower, ruszyłam od razu bardzo szybko i nie zatrzymałam się, dopóki nie dojechałam do domu.
Napisałem Angélique, że wybieram się do Pragi.
Spotkajmy się tam. Okazja sama pcha się w ręce, musisz tylko do mnie dojechać. Moi znajomi to świetni ludzie.
Nie mogę, przecież mówiłam Ci, że mam obronę pracy.
Myślałem, że dopiero zaczęłaś studia, a Ty już je kończysz?
Wygłupiałem się tylko. Pamiętałem, że jest ode mnie o kilka lat starsza.
Poza tym muszę pracować, żeby pojechać na fajne wakacje.
Zarezerwowałem więc hotel tylko dla siebie, ale dzwoniąc do niej tego samego wieczoru, od razu do tego nawiązałem.
– Ja cię zapraszam na wakacje. Będę przez większość lata na Lazurowym Wybrzeżu.
Jej śmiech był tak melodyjny, że włączyłem go w utwór zatytułowany jej imieniem, ale to miała być niespodzianka.
– Zapraszasz mnie do waszego zamku? Jak on się nazywa?
– Château du Bien.
– I tam mam z tobą mieszkać?
– Mieszkam w domku dla gości. Będziesz słuchać mojej muzyki i leniuchować. Poza tym będziemy łazić po okolicy, degustować wino, denerwować moją matkę i babcię i, oczywiście, wspinać się na pomniki.
Śmiała się przez cały czas, kiedy mówiłem.
– Naprawdę nie mogę.
– Gdzie będziesz pracować?
– Właśnie zaczęłam. W barze wegetariańskim. Podaję jedzenie.
Ciągle mnie bawiło, że tak dokładnie opisywała wszystkie czynności, jakby obawiała się, że jej nie zrozumiem. Niesłusznie. Jej francuski był naprawdę dobry, a akcent – coraz lepszy. Mnóstwo czasu spędzaliśmy na rozmowach przez telefon albo WhatsApp.
– Czyli to nie jest jakaś poważna praca – zasugerowałem.
– Nie, ale w międzyczasie robię swoje projekty video. Ostatnio nagrywałam film z dziewczynami, które chodziły po Trójmieście w takich butach… Poczekaj chwilę. – Sprawdziła coś. – Dawno nie używałam tego zwrotu. Kalosze. Les bottes de pluie?
– Les bottes de pluie – potwierdziłem.
– Czekałyśmy na deszcz, ale taki, żeby dało się coś nakręcić. Ja i moje modelki.
– Modelki?
– Zwyczajne dziewczyny. Takie z ulicy. To znaczy, z mojego wydziału. Super wyszło.
– Poczekaj chwilę. Wyślę ci coś.
Widziałem jej filmik i napisałem do niego piosenkę. Dałem jej chwilę na odsłuchanie.
– Wykorzystałeś mój głos?
– Tylko jedno zdanie, które powiedziałaś. „Grzeczny chłopiec z dobrej rodziny”.
Znowu usłyszałem jej śmiech.
– Lucas, robisz naprawdę niesamowite rzeczy. A jesteś grzecznym chłopcem?
– Absolutnie tak. Przyjedziesz do mnie?
Angélique uciekła od odpowiedzi. Zapytała, co porabiam.
– Sprzedałem muzykę do reklamy samochodu, skoro już chcesz wiedzieć.
– Jaką?
– Przeróbkę mojego wykonania Gnossienne. No 1.
– Powiedz, że napisałeś ją sam, a nie ze sztuczną inteligencją.
– Napisałem ją sam, nie ze sztuczną inteligencją – powtórzyłem, drażniąc się z nią.
– Całe szczęście.
– Angélique – przeciągnąłem jej imię, zwłaszcza środkowe „é”. – Wkrótce wszystko będzie robiła za nas AI. To będzie raj dla takich jak ja. Co masz do sztucznej inteligencji?
– Kiedyś zastąpi artystów.
– Trudno. Cieszmy się tym, co jest teraz.
– Ech.
– Sama używasz programu do montowania filmów.
– Wiesz, że to co innego. Spędzam godziny na mieście, żeby coś nagrać. A montowania dopiero się uczę.
Grzebałem w stosie winylowych płyt. Ona miała trochę racji. Kochałem też muzykę, której nie byłaby w stanie stworzyć sztuczna inteligencja.
– Powiedzmy, że przyjadę na krótko – zaczęła.
– Najwyżej na dwa miesiące. To nic w porównaniu do całego życia.
– Dwa tygodnie.
Nie brałem tego na serio. Nikt nie miałby ochoty opuścić raju na Lazurowym Wybrzeżu, chyba że musiał. Sam nieraz przeciągałem swój pobyt aż do października, dopóki nie skusiły mnie imprezy i koncerty w Paryżu. Rozkręcały się jesienią.
– Seks nie wchodzi w grę – oświadczyła Angélique.
Spojrzałem na swojego fiuta, który trochę się podniósł, bo lubił jej głos i śmiech.
– Oczywiście. Żadnego seksu przez cały pobyt.
– Nasza przyjaźń mi odpowiada.
– Mnie też.
Milczała przez chwilę.
– Nie podobam ci się?
Teraz ja się zaśmiałem.
– Jesteś fantastyczna.
– Wiesz, o co chodzi.
– Angélique. Obiecałem ci. Nie będę cię ciągnął do łóżka.
– Jesteś gejem?
Wsłuchałem się w dochodzące z głębi mieszkania dźwięki; to matka wracała z kolacji z przyjaciółmi. Kogoś chyba ze sobą przyprowadziła.
– Lucas?
– Nie, nie jestem gejem. Do niczego nie będę cię namawiał. Kumplujemy się.
– Hmm. Często palisz trawę?
– Nie. Czemu pytasz? Martwisz się o moje zdrowie?
– Zawsze myślę o zdrowiu przyjaciół – odpowiedziała takim głosem, jakby zdawała egzamin. Często się w ten sposób wygłupiała.
– Możesz wyluzować. Palę tylko w towarzystwie. Moi rodzice się zaćpali. Najpierw on, potem ona.
Nie słyszałem nawet jej oddechu, chociaż ściszyłem muzykę. Miałem wrażenie, że się rozłączyła, ale nigdy by się tak nie zachowała.
– Zażywali narkotyki i z tego powodu umarli. – Przyszło mi do głowy, że Angélique po prostu nie zrozumiała potocznego zwrotu, takiego jak „zaćpali”.
– Chcesz powiedzieć, że… – odezwała się, ale zaraz urwała. – Strasznie mi przykro.
– Nie ma powodu. Marie-Séraphine zabrała mnie ze szpitala jako kilkudniowe dziecko. Nie tęsknię za ludźmi, których nie znałem.
Położyłem laptop na kolanach i zacząłem się bawić kawałkiem „Peaches en Regalia” Franka Zappy. Miksowałem go z dźwiękami z targowiska.
– Mówiłeś, że twój ojciec jest nieznany.
– Matka nie była w stanie podać jego tożsamości, chociaż mówiła, że poznała go na koncercie.
– Ile miała lat?
– Wtedy, kiedy go poznała? Nie wiem.
– A kiedy cię urodziła?
– Dwadzieścia trzy.
– Czy ty… czy ona wtedy…
Domyśliłem się treści tego niedokończonego pytania.
– Nie brała. Marie-Séraphine umieściła ją w prywatnej klinice na prawie cały okres ciąży. Siedziała przy niej i robiła wszystko, co mogła, bo one przyjaźniły się od dziecka.
– Wspomniałeś o tym.
– Były umówione, że Marie-Séraphine mnie adoptuje. Moja prawdziwa mama kilkanaście dni po porodzie ruszyła swoją drogą. Psychicznie była wciąż tak uzależniona, że myślała tylko o kolejnej działce. Doczekanie, aż się urodzę, było dla niej torturą.
– Boże – powiedziała Angélique najpierw po polsku, a potem się poprawiła, ale znałem już to słowo, bo to nie był pierwszy raz.
– Nie przejmuj się. Lepszy los czekał mnie z adopcyjną matką, niż z tą prawdziwą. Sprzedałaby mnie na pierwszym rogu ulicy.
– Lucas, nie mów tak.
– Ale to prawda.
Wysłałem jej jeszcze kilka nowych plików. Angélique zgodziła się, żebym nagrywał nasze rozmowy i potem wykorzystywał w swoich muzycznych projektach.
– Co dziś o niej mylisz? Jednak cię urodziła.
– Że to chyba dobrze, że lubiła muzyków. Sama była bardzo uzdolniona. Też grała na fortepianie.
– „Cudowne dziecko” – zacytowała Angélique. – Łatwo być kimś takim?
– Nie.
– Dużo trzeba ćwiczyć? Fortepian to trudny instrument.
Milczałem, zbierając myśli. Niepotrzebnie odkładałem wyjazd. Czułem się przebodźcowany. Kłóciliśmy się z Marie-Séraphine o bzdury, bo podejrzewała, że całymi dniami się obijam, tak jakbym miał na wybrzeżu robić coś innego.
– Trzeba ćwiczyć codziennie, blondyneczko. Po kilka godzin. W dni wolne nawet do kilkunastu.
– Przesadzasz?
– Nie. Cuda nie biorą się z niczego.
– Dlaczego przestałeś grać?
Przytrzymałem telefon brodą i obejrzałem swoje dłonie. Wyprostowałem palce. Kiedy byłem małym chłopcem, czułem taką niechęć do ćwiczeń, że prawie odciąłem sobie kciuk i została mi blizna.
– Zdradzę ci wszystkie sekrety, jeśli przyjedziesz na Lazurowe Wybrzeże. Możesz zabrać ze sobą kogoś ze znajomych.
– Lucas, wszyscy moi znajomi pracują. Mam dwadzieścia cztery lata.
– Zrób sobie ostatnie wakacje. Potem włączę cię w projekt, który da ci sławę i już nigdy nie będziesz musiała nic robić.
Znowu się zaśmiała.
– Nie chcę tak. Przez pół roku po moim wypadku prawie nie mogłam się ruszać. To był najgorszy okres w moim życiu.
– Dobrze. Przyleć. Obiecuję, że ten zły czas przeminie. Podeślę ci zdjęcia posiadłości i mojego domku. Wtedy już nie dasz rady dłużej się opierać.
– Chciałabym być taka jak ty – przyznała Angélique. – Traktujesz świat jak wielkie podwórko do zabawy.
– Bierz ze mnie przykład.
– To nie jest takie proste, Lucas.
Rozciągnąłem się na łóżku i patrzyłem na baldachim z namalowanymi psychodelicznymi wzorami, które zrobiłem razem z kumplami jeszcze w szkole. Wcześniej były na tym materiale jakieś lilie, peonie czy coś w tym rodzaju.
Poruszyłem palcami na swoim brzuchu, melodię słyszałem bez grania.
– Chyba właśnie wymyśliłaś piosenkę. J'aimerais être comme toi1. Teraz mój plan to leżenie i słuchanie kolejnych wersji z AI. Zaraz ją tam wrzucę.
– Wymyśliłeś piosenkę w pięć minut?
– Ona teraz wymyśla się już sama. A co ty mogłabyś zrobić, żeby czuć przyjemność, ale za bardzo się nie zmęczyć?
Angélique nie odpowiedziała od razu.
– Najchętniej bym się położyła i oddała w czyjeś ręce. Mam na myśli masaż.
– To moja specjalność. Położenie się i oddanie w czyjeś ręce – skomentowałem i znowu się pośmialiśmy.
Trzy dni później Angélique kupiła bilet na samolot, a ja zaplanowałem wyjazd na południe, żeby tam na nią poczekać.
1. J'aimerais être comme toi (franc.) – Chciałabym być taka, jak ty.
Pod koniec lipca zwolniłam się z pracy w barze, bez szczególnych wyrzutów sumienia. W wakacje nie było żadnego problemu ze znalezieniem kelnerów, po Trójmieście kręciło się mnóstwo studentów. Poleciłam tam zresztą młodszą siostrę mojej koleżanki, a sama sprawdziłam, jak bardzo upalnej pogody mogę się spodziewać na Lazurowym Wybrzeżu i spakowałam walizkę.
Czekając na samolot, w kółko słuchałam piosenki, którą nagrał dla mnie Lucas: „Je t’attend”. "Czekał na mnie". Szum fal nie zrobił może na mnie aż takiego wrażenia, bo sama od urodzenia mieszkałam nad morzem, ale wielojęzykowe tło turystów zwiedzających Riwierę Francuską, dołączone do muzyki brzmiało bardzo zachęcająco. Lucas dodał też swój głos mówiący, że „Cuda nie biorą się z niczego”. Cieszyłam się na ten wyjazd. Potrzebowałam resetu, relaksu, odpoczynku. Mój ostatni rok nie był zbyt aktywny i trudno zaliczyć fizjoterapię do czynności, które sprawiają radość.
Z tą myślą wsiadłam na pokład.
Lucas zaproponował, że odbierze mnie z lotniska w Lyonie i zrobimy sobie wycieczkę samochodem, zatrzymując się, żeby coś zjeść albo pozwiedzać. Podróż rozciągnęła się na kilka dni. Miał rozsianych po drodze znajomych, z którymi się spotykaliśmy. Chciał też odwiedzić parki przyrody na trasie Lyon – Cannes, żeby „zebrać głosy lasu”. Był kolekcjonerem dźwięków, które wykorzystywał do tworzenia muzyki.
Odpoczywałam w zupełnie nowy dla siebie sposób. Nie zajmowałam się ani nie przejmowałam niczym. Lucas nie tylko woził mnie po wspaniałych miejscach, ale też w naturalny sposób obchodził przeszkody, które być może ograniczałyby innych ludzi. Nigdzie się nie spieszył, a plany zmieniał w ciągu kilku minut, jeśli przestały być interesujące. Kiedy był śpiący, spał; kiedy czuł głód – szukał miejsca z dobrym jedzeniem. Płacił za wszystko, nie zwracając uwagi, ile kosztuje. Mógł sobie pozwolić na taki tryb życia, będąc „chłopcem z bogatej rodziny”.
Takie też sprawiał wrażenie. Chłopca.
Miał na przykład żółwia. Zwierzak został w Paryżu z Aną Leonor, ale na prośbę Lucasa wysyłała mu raz na dwa dni jego zdjęcia.
– Dlaczego akurat żółw?
– Są długowieczne. Stoickie. Zdystansowane – wymieniał Lucas, prowadząc bez pośpiechu auto.
– Kto ci go sprezentował?
Poprawił rudawobrązowe włosy, które czasami spontanicznie układały mu się we fryzurę Knypsa z Czubkiem, bohatera francuskiej bajki. Przepadałam za nią w dzieciństwie.
– Zdziwisz się. Dziadek Louis. – Popatrzył na mnie, a potem wrócił do obserwowania drogi, bo była dość kręta. – Wiem, że go nie lubiłaś.
– Nie znałam go. Sam powiedziałeś, że był dewiantem i chujem, czy jakoś tak.
Przeklinanie w innym języku nie brzmiało tak brzydko, zresztą – żadne francuskie słowo nie mogło brzmieć inaczej niż ładnie.
– No, bo był – zgodził się Lucas. Sięgnął po gumę antynikotynową, bo na moją sugestię ograniczył palenie. – Ale z drugiej strony… Zostawił mi spadek.
Przez chwilę milczeliśmy, a potem oboje parsknęliśmy śmiechem. Lucas śmiał się nawet dłużej ode mnie.
– To ważny argument.
– Bardzo szanował mój talent muzyczny. Chwalił się mną przed wszystkimi. Mówił, że jest bardzo dumny.
Spoważniałam. Może nie każdy drań pozostaje draniem aż do końca?
– To super, Lucas. Biorąc pod uwagę twoją historię.
– Nie bądź taka melodramatyczna – odezwał się życzliwie i mrugnął do mnie, podnosząc na chwilę okulary przeciwsłoneczne, żeby podrapać się nimi w czubek głowy. – Na pewno dziadek Louis nie powinien molestować młodych kobiet, a robił to przez całe życie.
– No, tak.
– Tylko że przyjął mnie do rodziny. Więc jakoś łączę złe i dobre zdanie o nim.
– To całkiem dojrzałe stwierdzenie jak na ciebie.
– Powtórz, chyba nie zrozumiałem. Jakie? Dojrzałe?
– Lucas!
Zaczęłam się śmiać i klepnęłam go w ramię.
Nasza spontaniczna wyprawa kończyła się właśnie tego dnia. Ostatni nocleg Lucas zaplanował w Cannes. Potem jechaliśmy do rezydencji Raphaelów, żeby osiąść w miejscu na parę tygodni.
– W tematach seksu nie jesteś do niego podobny, co jest oczywiste, skoro nie byliście spokrewnieni.
– Masz na myśli to, że zawsze zamawiam dwa pokoje w hotelu?
– Na przykład.
– Tak się umówiliśmy. Przyjaźnimy się. Robisz sobie przerwę. Jeśli coś opuściłem, powiedz.
Patrzyłam na wyłaniające się przed nami Cannes, nadmorski kurort rozświetlony luksusem i pięknem.
– James Bond. Nie wiem, dlaczego, ale takie mam skojarzenia z Cannes.
Lucas opuścił dach samochodu i poczułam na twarzy bryzę znad Morza Liguryjskiego.
– „Angélique spotyka Jamesa Bonda”. Wykorzystam stare motywy Bondów. Merci beaucoup, ma petite.
– Twój dziadek mnie tak nazywał.
– Mówił tak też do swojej żony, do córek i synowej.
Pomimo tego wzdrygnęłam się, pamiętając fragmenty obscenicznych listów jego dziadka, przepełnionych nie tylko pożądaniem, ale przede wszystkim pogardą i wrogością wobec młodych kobiet.
– Gdyby nie to, że jesteś adoptowany, nie przyjechałabym tutaj.
– Wiem – odpowiedział spokojnie Lucas.
–A jednak nie mówiłeś całej prawdy na temat swoich umiejętności – wymruczałam rozpływając się pod dotykiem jego dłoni.
– Nie pytałaś, czy umiem smarować piękne kobiety kremem do opalania.
– Rozmawialiśmy o masażu.
– To nie jest to samo. Ale oczywiście – Lucas pochylił się i szepnął mi zmysłowo do ucha: – cieszę się, że doceniasz mój wysiłek.
Leżeliśmy nad basenem obok domku gościnnego. W środku wprowadzono wiele zmian, bo Lucas zaanektował go w całości dla siebie i gości już tu nie zapraszano. Na parterze zorganizował studio. Przestrzeń na dachu zastąpiła salon.
Przeciągnęłam się rozkosznie, a Lucas przeniósł dotyk smukłych, długich palców na tył moich ud. Posmarował nawet pięty i połaskotał w stopy. Zdradził mi, gdzie on najmocniej odczuwa łaskotki. Wijąc się ze śmiechu zapowiedziałam zemstę:
– Dopadnę cię podczas drzemki.
Odwróciłam się leniwie na plecy i Lucas znów wylał kilkanaście kropel kremu na swoje dłonie. Pomasował mój dekolt i brzuch. Słońce rozpalało zmysły. Wieczorem wybieraliśmy się na przyjęcie do Raphaelów, ale póki co relaksowaliśmy się do woli. Nie byliśmy widoczni dla mieszkańców głównej rezydencji, zasłaniała nas kępa drzew. Dla pewności sprawdziłam to kilka dni wcześniej.
– Dlaczego się śmiałeś, kiedy pierwszy raz weszłam do waszego zamku?
– Miałaś taką minę, jakbyś trafiła do świata z bajki.
– Przecież trafiłam. W życiu nie widziałam takiego miejsca na żywo.
Lucas przesunął dłońmi po moich udach i zatrzymał się na kolanach. Rozsunął je, ale wcześniej zerknął na mnie, upewniając się, czy może. Ukląkł pomiędzy moimi nogami.
Patrzyłam na jego urokliwą, uśmiechniętą twarz z lekkim zarostem, zielone oczy, pogodne usta, zdecydowanie zarysowany podbródek. Lucas był ode mnie wyższy tylko o jakieś pół głowy, w odróżnieniu od mężczyzn, z którymi spotykałam się wcześniej, ale bardzo mi się podobało jego harmonijnie zbudowane ciało. Ciemno opalone, o gładkiej skórze. Miał też najpiękniejsze ręce, jakie kiedykolwiek widziałam u mężczyzny.
Miałam chęć przeciągnąć kolanem po jego penisie, który unosił tkaninę bokserek bez żadnych wątpliwości. Byłoby fajnie zacząć pieścić się na brzegu, pokochać w basenie i skończyć na tym dachu pod roślinami w oranżerii.
Lucas uśmiechnął się pod nosem, jakby zorientował się, o czym myślę. Głaskał bez pośpiechu moje łydki.
– Masz piękne nogi. – Przeciągnął palcami po skórze za kolanami. – Co założysz dziś wieczorem?
– Sukienkę.
– Tę, którą miałaś wczoraj na kolacji?
– Na przykład.
Miałam wrażenie, że rozmawia o tej sukience od niechcenia. Przesunął dłonie na moje kostki.
– Znowu będziesz mnie łaskotał?
– Nie.
Przysunął się bliżej. Oparł moje stopy na swoich udach.
– Lucas…
– Tak?
– Widziałam cię dzisiaj rano pod prysznicem.
– Wiem.
Dostałam osobną sypialnię, a nasze pokoje dzieliło nawet jeszcze jedno pomieszczenie. Lucas trzymał w nim różne rzeczy, które warto schować, żeby nie tworzyły bałaganu: przesyłki z nierozpakowanymi płytami, kilkanaście pudeł ze zdjęciami i książkami, stosy zeszytów i nut, bieżnię. Spaliśmy oddaleni kilkanaście metrów od siebie i nieraz zastanawiałam się, czy on walczy z pokusą, żeby do mnie przyjść.
Mieliśmy wspólną łazienkę, ale korzystając z niej także zachowywaliśmy dystans. Jak współlokatorzy. Nie kochankowie.
– Nie chciałam cię podglądać.
Lucas uśmiechnął się.
– Naturalnie, że nie.
Milczałam zbierając słowa. Fakt, że nie mówiłam w języku ojczystym trochę mnie ograniczał, chociaż nie do tego stopnia.
Wspomnienie jego nagiego ciała i tego, co z nim robił, pozbawiło mnie tchu.
– I jak ci się podobało to, co zobaczyłaś?
Przesunął moją stopę na swojego penisa. Poruszyłam nią delikatnie, ale on nie zrobił nic więcej. Patrzył na moją twarz z takim spokojem, jakbym nie masowała tak czułego miejsca.
– Bardzo mi się podobało.
Widziałam wszystko. Trafiłam na chwilę, kiedy Lucas oblał się ostatni raz wodą i zmniejszył strumień, tak żeby oblewała tylko jego plecy. Bez pośpiechu przesunął dłoń na swojego członka. Był już trochę wzniesiony, a gdy Lucas go kilkakrotnie pomasował, urósł do pełnej erekcji. Wiedziałam, że to głupio tam stać i patrzeć, że powinnam pójść do siebie, ale nie chciałam. To był tak niewinny, zmysłowy widok. Jego ręka pieszcząca twardego penisa, drażniąca główkę, odciągająca powoli napletek. Sięgnął po jakiś olejek, wylał na dłoń i przyspieszył swoje ruchy. Jęczał do rytmu, zaciskając dłoń na fiucie. Oparł się ręką o ścianę i trzepał sobie coraz szybciej. Potem znowu zwolnił, pieścił się i drażnił sam ze sobą. Może robił to dlatego, że zdał sobie sprawę, że jest podglądany… A ja zostałam za tymi drzwiami aż do samego końca, dopóki nie spuścił się na swój brzuch.
Ten wyrazisty obraz spowodował lekką wilgoć między moimi udami. Poczułam, jak delikatnie tam pulsuję.
– Często to robisz?
Wciąż dotykałam stopą jego penisa, który był w pełnym wzwodzie, tak jak pod prysznicem.
– A ty? – zapytał Lucas.
Uśmiechnęłam się i wystawiłam twarz na dotyk słońca. Zdążyłam się opalić pomimo kremów z najwyższym filtrem. Moje włosy zjaśniały do tak jasnego blondu, jaki miałam, kiedy byłam dziewczynką.
– Angélique? Często się pieścisz?
– A często, to ile razy…?
Uśmiechnął się, zobaczyłam to przez zmrużone oczy. Potem znowu je zamknęłam.
– Dziennie? Tygodniowo? – dopowiedział.
– Nie prowadzę statystyk – odparłam.
Masowałam penisa i zaczepiałam palcami o jego główkę, która wystawała powyżej gumki kąpielówek.
– Pokaż mi – szepnął. – Będzie po równo.
– Nie chcesz sam mi tego zrobić? Zgodziłabym się – odszepnęłam.
Przesunęłam ręką po swoim brzuchu i wsunęłam same opuszki pod majtki od kostiumu.
– Chcę popatrzeć. Skoro ty obejrzałaś mnie, to będzie chyba… sprawiedliwie?
Robiłam dłonią kółka dookoła swojego pępka.
– A jeśli ktoś mnie zobaczy?
– Kto?
– Nie wiem. Ktokolwiek.
Poczułam, jak on się poruszył. Przykrył mnie cieniutkim pareo, którym przewiązywałam się czasami w pasie. Potem powolnym ruchem zdjął mi majtki od kostiumu.
Cienka tkanina zasłaniała mnie teraz od talii do połowy ud. Lucas rozsunął szerzej moje kolana. Wyciągnęłam lewą rękę wysoko nad głowę, a prawą głaskałam swoją skórę na brzuchu. Byłam taka rozgrzana i rozleniwiona. I podniecona. Przypomniałam sobie, jak on się rano dotykał i napięłam mięśnie ud, czując, że napływa jeszcze więcej wilgoci. Ale w środku. Kiedy przełożyłam dłoń między uda i dotknęłam warg sromowych, nie były jeszcze tak mokre, jak moje wnętrze.
Włożyłam tam tylko czubek palca i wycofałam go, ciągnąc w górę, do swojej łechtaczki.
– Magnifique – szepnął Lucas.
Jeszcze raz wsunęłam palec między dolne wargi, delikatne i przytulone do siebie jak płatki kwiatu. Zabrałam trochę wilgoci ze środka i przeniosłam na łechtaczkę. Zaczęłam ją pocierać bardzo powoli. Okrążałam jej obły kształt, kołysałam opuszką palca, a potem zaczepiałam zadzierając jej malutki napletek do góry. I jeszcze raz, i od nowa.
Nie spieszyłam się, bo miałam przecież tyle czasu.
– Włóż palce do środka – poprosił. – Proszę.
Nie posłuchałam od razu. Najpierw prawie doprowadziłam się do orgazmu. Potem wsunęłam dwa palce i obróciłam nimi kilkakrotnie. Rytmicznie przesuwałam opuszkami po ciasnych ściankach w środku i potrącałam łechtaczkę kciukiem, aż znowu prawie doszłam… i znów się powstrzymałam. Lucas pocałował moje kolano.
– Skończ, ma petite.
Przez chwilę cicho wzdychałam przygotowując się do tej chwili, kiedy będę drżała z rozkoszy. Podniosłam głowę. Nasze oczy się spotkały. Lucas uniósł biodra i gwałtownie przesuwał dłonią po swoim fiucie. Na jego czubku pojawiły się białe krople.
Czułam teraz taką cudowną władzę.
– O kurwa… – Odchylił głowę w tył, a potem znowu popatrzył na mnie.
Przycisnęłam palce i doprowadziłam się do gwałtownego orgazmu. Zagryzłam dolną wargę i cicho jęczałam, bo nie chciałam, mimo wszystko, przyciągnąć tu kogoś ciekawskiego.
Lucas spuścił się lepkim, ciepłym nasieniem na moje udo. Położył rękę na mojej dłoni, kiedy się jeszcze pieściłam. Dreszcze nie ustawały, a on teraz robił to razem ze mną, dopóki nie wysunęłam ręki ze środka i nie wyciągnęłam jej nad głowę, tak jak tę drugą.
Lucas nachylił się i pocałował mój brzuch.
– Dawno nie widziałem czegoś tak seksownego. Może nigdy.
Starł spermę z mojego uda używając miękkiego pareo, a potem prawie zbliżył mokrą tkaninę, żeby mnie wytrzeć między udami. W ostatniej chwili go powstrzymałam.
– Nie biorę pigułek. Mogłabym zajść w ciążę.
Odłożył materiał na bok, pomógł mi założyć dół od stroju kąpielowego.
– Dlaczego?
– Bo od roku z nikim nie spałam.
– A tak na wszelki wypadek? Przecież ktoś mógł ci się przytrafić.
Poprawiłam się na leżaku, sięgnęłam po napój ze szklaną słomką. Wypiłam połowę, która mi została.
– Nie sypiam teraz z facetami. Branie pigułek bez celu to absurd.
Oboje usłyszeliśmy zbliżające się głosy. Po chwili, na horyzoncie obok kępy drzew pojawiły się matka Lucasa i jego babcia na wózku inwalidzkim.
Zamarłam wyobrażając sobie, co by było, gdyby one złożyły nam tę niezapowiedzianą wizytę pięć minut wcześniej. Lucas pewnie pomyślał o tym samym. Puścił do mnie oko. Sięgnął po pareo z widocznymi plamami, żeby usunąć ten dowód.
– Maman! Grand-maman! – zawołał. – Przyniosę coś do picia. Na co macie ochotę?
Wstałam z leżaka. Starsza pani Raphael przeciągnęła wzrokiem po mojej figurze. Zawsze się zastanawiałam, jak ona się czuje z tą całą sytuacją, wiedząc, że jej nieżyjący mąż pisał do mnie rzeczy, których z nią pewnie nie chciał już robić.
O wiele swobodniej czułam się z Marie-Séraphine. Widziałam, jak jest oddana adoptowanemu synowi. Podobno jego decyzja o porzuceniu kariery pianisty złamała jej serce… A tu proszę, zebrała się z powrotem w całość i wyglądała na całkiem zadowoloną z życia.
– Przyszłyśmy zaprosić cię do zamku – wyjaśniła powód wizyty. – Może chciałabyś pożyczyć jakąś sukienkę ode mnie na dzisiejszy wieczór?
– Przepraszam na chwilę – odpowiedziałam. – Muszę skorzystać z toalety.
Nie chodziło o ucieczkę, tylko na przykład o umycie rąk; mogłam się założyć, że Lucas ewakuował się z podobnego powodu.
Zastałam go właśnie tam, gdzie przypuszczałam. Pareo i kąpielówki leżały w kącie łazienki, zdążył założyć luźne spodnie. Pod moim spojrzeniem niechętnie wrzucił brudne rzeczy do kosza na pranie. Dwa razy w tygodniu przychodziła służba z zamku, żeby sprzątnąć dom, a także – żeby zająć się ogrodem i basenem.
Umyłam ręce i wytarłam je w lawendowy ręcznik.
– Chyba się wykąpię, skoro mam gdzieś iść z twoją mamą i babcią. Pójdziesz z nami?
– Jasne.
Lucas stanął tuż obok. Nie spuszczał wzroku z moich ust. Dotknęłam językiem górnej wargi.
– Chcesz mnie pocałować?
Podniósł wzrok, żebyśmy patrzyli sobie w oczy.
– Musisz przyjść do mnie pierwsza.
– Dlaczego?
– Nie podrywam dziewczyn. Taką mam zasadę.