Skarb Bobowy. Trésor des Fèves et Fleur des Pois - Charles Nodier - ebook

Skarb Bobowy. Trésor des Fèves et Fleur des Pois ebook

Charles Nodier

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française. „Żyło sobie raz dwoje starych ludzi, on nazywał się Bobownik, a ona Bobownikowa. Nie mieli dzieci i trapili się tym, przewidując, że niebawem postarzeją się o tyle, iż nie będą w stanie uprawiać bobu na swym polu i sprzedawać go w mieście. Pewnego dnia podczas plewienia grzędy koło małej ich chatki, staruszka rozgarnęła gąszcz chwastów i – znalazła duże białe zawiniątko, rozwiązała kołderkę, a tu śliczny różowy chłopczyk wyciągnął do niej tłuściutkie rączki i zawołał: – Mama! Gdy na wołanie żony stary Bobownik nadbiegł i zobaczył dziecko, jakie im Pan Bóg zesłał, zaczęli oboje starzy śmiać się z radości, po czym wrócili jak najprędzej do chatki, w obawie, aby rosa padająca nie zaszkodziła ich chłopczykowi. Dopieroż to była uciecha, gdy zasiedli przy kominie, w którym płonął ogień z łodyg bobowych, a staruszek wziął dziecko na kolano i zaczął ostrożnie je huśtać i mu śpiewać.” A jakie były dalsze losy i przygody zarówno tego dziecka, nazwanego Skarbem Bobowym, jak i jego przybranych rodziców dowiemy się po przeczytaniu całej książeczki. Zachęcamy do lektury!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Charles Nodier

Skarb Bobowy

Trésor des Fèves et Fleur des Pois

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej

Version bilingue: polonaise et française

przełożyła Wanda Młodnicka

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

 

Tekst wg edycji z roku 1927. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-142-7 

 

 

 

Skarb Bobowy

bajkowa opowieść

Żyło sobie raz dwoje starych ludzi, on nazywał się Bobownik, a ona Bobownikowa. Nie mieli dzieci i trapili się tem, przewidując, że niebawem postarzeją się o tyle, iż nie będą w stanie uprawiać bobu na swem polu i sprzedawać go w mieście.

Pewnego dnia podczas plewienia grzędy koło małej ich chatki, staruszka rozgarnęła gąszcz chwastów i – znalazła duże białe zawiniątko, rozwiązała kołderkę, a tu śliczny różowy chłopczyk wyciągnął do niej tłuściutkie rączki i zawołał:

– Mama!

Gdy na wołanie żony stary Bobownik nadbiegł i zobaczył dziecko, jakie im Pan Bóg zesłał, zaczęli oboje starzy śmiać się z radości, poczem wrócili jaknajprędzej do chatki, w obawie, aby rosa padająca nie zaszkodziła ich chłopczykowi.

Dopieroż to była uciecha, gdy zasiedli przy kominie, w którym płonął ogień z łodyg bobowych, a staruszek wziął dziecko na kolano i zaczął ostrożnie je huśtać, mówiąc:

Jedzie, jedzie pan,

Na koniku sam, sam,

A za panem chłop,

Na koniku hop, hop,

A za chłopem żyd,

Ten z konika – fik!

A za żydem żydóweczki

Pogubiły patyneczki,

Aj waj mir!

Tu mały wołał zawsze – jeście! jeście! – a Bobownik powtarzał bez ustanku to samo i udawał konika.

Podczas tego Bobownikowa ugotowała bobu, który mały ze smakiem przegryzał, popijając polewką bobową, zaprawioną miodem i anyżkiem. Potem usłała mu łóżeczko z suchych liści bobowych, a malec uśmiechając się, usypiał przy znanej piosence, jaką mu staruszkowie oboje nucili:

A-a-a! koty dwa,

Szare, bure obydwa,

Gdy chodziły po dachu,

Bladły wróble ze strachu:

– Uciekajmy, póki czas,

Bo gotowi schrupać nas!

A-a-a! koty dwa,

Szare, bure obydwa,

Gdy chodziły po strychu,

Rzekły myszki po cichu:

– Umykajmy póki czas,

Tu gotowi schrupać nas.

Bo to były koty dwa,

Bardzo straszne obydwa.

Skoro mały usnął, rzekł Bobownik do żony:

– Jakby to nazwać naszego chłopczyka?

A żona, jako że skora była w pomysłach, powiedziała odrazu:

– Bobuś go nazwać na imię, bośmy go na bobowej grzędzie znaleźli, a Skarb bobowy na nazwisko.

Stary musiał przyznać, że trudnoby coś trafniejszego wymyśleć.

Odtąd Bobownikowie posuwali się w lata, a Bobuś w oczach prawie wyrastał i mężniał. Już w dwunastym roku był użytecznym robotnikiem na bobowem polu, zuch chłopak, dzielny do wszelakiej pracy i posługi, a tak piękny, że go wszyscy podziwiali, jak cud jaki.

Istotnie było coś cudownego w tem dziecku.

Chata z zagonem bobu, na którym zaledwie jedna krowa mogła się pożywić po bruzdach, teraz stała się jednym z lepszych majątków w okolicy, choć nikt nie mógł sobie tego wytłómaczyć. Bardzo to zwykłe, że bób rośnie, ale czy widział kto, żeby całe pole rosło? A jednak tak było, pole rosło. Rosło na wietrze, rosło na mrozie, rosło w dzień, rosło w nocy – tak, że było już dziesięć razy większe, niż przedtem.

Bób zaś tak obrodził, że chata nie byłaby pomieściła zbioru, gdyby się sama nie powiększyła.

Natomiast bób w całej okolicy nie udał się, co nadzwyczaj podniosło jego cenę, zwłaszcza, że weszło w modę podawać go na ucztach magnatów, a nawet do stołu królewskiego.

Bobuś całej pracy rolnej sam dawał rady, uprawiał ziemię, bronował, sadził, okopywał i tyczył, wreszcie zbierał bób i łuszczył go. Resztę zbywającego czasu obracał na zawieranie umów z kupcami, na rachunki i sprzedaże.

Umiał doskonale czytać, pisać i rachować, mimo że nigdy się nie uczył. Prawdziwem błogosławieństwem był ten chłopak.

Pewnej nocy, gdy Bobuś już spał, rzekł Bobownik do żony:

– Skarb tak dobrze zarządził naszym majątkiem, że możemy już bez pracy i kłopotów używać ostatnich lat żywota. Zapisując mu testamentem wszystko co posiadamy, uczynimy tylko co się należy, pragnąłbym jednak oprócz tego zapewnić mu jeszcze lepsze stanowisko, już handlarza bobu. Szkoda, że jest za skromny na uczonego.

– Szkoda, że się nie uczył, mógłby być lekarzem – rzekła Bobownikowa.

– Na adwokata jest za uczciwy – zauważył stary.

– Zawsze pragnęłam – rzekła żona – żeby, skoro dorośnie, mógł się ożenić z Wyczką.

– Wyczka, moja droga – odparł mąż – to nadto wielka pani, aby wyszła za biednego znajdę, to książęcy kąsek, mogłaby wyjść za króla, w razie gdyby owdowiał. Nie mówmy od rzeczy.

– Skarb bobowy ma więcej rozumu od nas obojga, nie możemy rozporządzać przyszłością, zanim zasiągniemy jego zdania – rzekła staruszka.

Poczem oboje zasnęli.

Zaledwie świtało na niebie, gdy Bobuś zerwał się z łóżka, aby jak zwykle iść w pole do roboty. Ale jakże się zadziwił znajdując zamiast zwykłego odzienia, nowe świąteczne ubranie.

– Wszakże to dzień roboczy – rzekł do siebie – a może matka obchodzi jakie święto, o którem zapomniałem, w każdym razie włożę to, co mi przygotowała.

Pomodliwszy się więc o zdrowie dla rodziców i o urodzaj bobu, ubrał się jak mógł najpiękniej. Równocześnie postawiła mu matka na stole miseczkę zupy.

– Jedz synku zupę bobową z miodem i anyżkiem, lubisz ją od dzieciństwa i dobrze się na niej wychowałeś. Dziś masz kawał drogi przed sobą, trzeba, żebyś był syty.

– I owszem – rzekł Bobuś – ale dokąd to wysyłacie mnie?

Staruszka usiadła na poblizkim zydełku i oparłszy ręce na kolanach, odpowiedziała:

– W świat cię wysyłam synku, w świat mój Skarbie. Wszakże dotąd oprócz nas obojga i kilku handlarzy nie znasz nikogo na świecie, a ponieważ z czasem będziesz zamożnym panem, jeżeli się bób utrzyma w cenie, trzeba, żebyś poznał lepsze towarzystwo. O pół mili stąd jest miasto Cudnów, tam co krok spotyka się nadzwyczajnych ludzi, eleganckich, szlachetnych, dobrych i uczonych, może porobisz tam znajomości, może otrzymasz jaką korzystną posadę w przyszłości. Ponieważ jednak najwięcej masz praktyki w gospodarstwie bobowem, daję ci tych sześć miarek wybornego bobu, sprzedawszy je, kupisz sobie za połowę pieniędzy co ci się spodoba, zegarek, czy inny klejnot jaki, drugą zaś połowę odniesiesz do domu. Idźże mój chłopcze, a nie baw się po drodze, pomarlibyśmy ze zgryzoty, gdybyś przed wieczorem nie wrócił. Boimy się wilków po drodze...

– Pójdę kochana matko – rzekł Bobuś, ściskając staruszkę – choć przyznam ci się, że wolałbym pójść na pole, niż do miasta. Wilków się nie obawiam, mając z sobą porządną motykę.

To mówiąc, zatknął motykę za pas i śmiało i uszył w drogę.

– Wracaj tylko wcześnie – wołała za nim matka, gdyż już żal ją ogarniał, że go puściła samego.

Skarb bobowy kroczył dzielnie, przypatrując się wszystkiemu po drodze, nie sądził, aby świat był tak wielkim i tak godnym widzenia. Gdy szedł już z godzinę, a miasta widać nie było, usłyszał jakby śmiech żałosny:

– Huhuhuhoj! czekaj, to ja. Huhuhuhoj!

– A to szczególne – zawołał Skarb bobowy, podnosząc wzrok do wierzchołka starej sosny, gdzie siedziała ogromna sowa.

– Cóż możemy mieć z sobą wspólnego, czemu mnie wołasz?

– Nie znasz mnie i niewiesz, jaką przysługę ci wyświadczyłam. Ja to z narażeniem życia tępiłam wszystkie myszy i szczury, grożące twojemu polu. Dlatego bób się tak udawał, dlatego zbogaciłeś się o tyle, że teraz mógłbyś nabyć choćby królestwo jakie. Ja zaś niemam z czego żyć, postradawszy w usługach twoich wzrok i zdrowie, zmuszona jestem prosić cię, abyś mi dał jedną miarkę bobu i zabezpieczył mię tem od głodowej śmierci.

– Pani – zawołał Skarb bobowy – jest to dług wdzięczności, który spłacam z rozkoszą! – podał jej miarkę, a ona chwyciwszy ją dziobem i szponami, uleciała czemprędzej na drzewo.

– Niech mi pani powie, jak daleko do świata, do którego mię matka wysłała – zawołał Skarb bobowy za nią.

– Jesteś już w nim! – zaśmiała się sowa.

Skarb bobowy ruszył dalej pewien, że niedługo stanie w Cudnowie.

Ale zaledwie uszedł sto kroków, usłyszał, że znowu go wołano:

– Me-e-e! zaczekaj Bobusiu, zaczekaj!

– O! ten