49,90 zł
W prowizorycznym studio podcastowym, zorganizowanym z tyłu kampera, były żołnierz i niedoszły policjant Markus Heger bada sprawy kryminalne. „Krzyk, którego nikt nie usłyszał” miał być cyklem audycji o siedmioletniej Leah Forsberg, która zaginęła w Fagernes 15 lat temu, jednak zakończył się już po jednym odcinku. Mimo że ciała nigdy nie odnaleziono, za winnego zabójstwa dziewczynki uznano jej ojca. Kiedy znika zainteresowana tematem młoda dziennikarka, Markus wraca do sprawy Leah, a nowe informacje każą mu zadać sobie pytanie: czy rzeczywiście właściwa osoba trafiła za kratki?
Zdarzenia nabierają tempa, a jednocześnie coraz silniej do głosu dochodzi przeszłość Markusa, o której próbował zapomnieć. Nieobecny w jego życiu ojciec pisze do niego z więzienia, prosząc o spotkanie. Być może rozmowa z ojcem nie tylko pomoże w odbudowaniu rodzinnej relacji, lecz rzuci także nowe światło na śledztwo.
Bardzo wciągająca.
★★★★★ „Stavanger Aftenblad”
Osobno są wspaniali, ale razem stanowią, moim zdaniem, najlepszy kryminalny duet Norwegii, a to, że połączyli siły, jest prawdziwym prezentem dla wszystkich miłośników gatunku. […] To bez wątpienia jedna z najlepszych powieści kryminalnych roku. Można by szukać podobnej książki za granicą […], ale nikt jeszcze nie stworzył czegoś tak wszechstronnego. […]Podczas lektury nieraz można się spocić razem z Hegerem.
★★★★★★ Randaberg24
Historia opowiedziana jest w tak angażujący sposób, że czytelnik pozostaje zaintrygowany od pierwszej do ostatniej strony. […] To kryminalna współpraca na najwyższym poziomie. Uwielbiam w niej wszystko. Styl Fjella i Horsta jest orzeźwiający, a ich język – żywy, dialogi są świetne i niezwykle barwne, podobnie jak przedstawienie bohaterów, świata i historii. To po prostu świeże, nowe i ekscytujące. Po lekturze Krzyku jedno jest pewne: chcemy więcej Markusa Hegera!
★★★★★ Krimlitteratur
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 376
Tytuł oryginału:Skriket
Copyright © 2024 Jørn Lier Horst and Jan-Erik Fjell
Published by agreement with Salomonsson Agency
All rights reserved
Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa
Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko-Nakielska
This translation has been published with the financial support of NORLA
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Edytor: Anna Świtajska
Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz
Projekt graficzny książki: Piotr Geisler
Projekt okładki: &Visual
ISBN 978-83-67709-37-8
Druk: Drukarnia Abedik
Wydawnictwo Smak Słowa
ul. Bohaterów Monte Cassino 6A
81-805 Sopot
tel. 507-030-045
Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa
www.smakslowa.pl
– Słuchacie podcastu kryminalnego – rozległo się z laptopa stojącego na kuchennym blacie. – Głos, który słyszycie, należy do mnie, a ja nazywam się Markus Heger.
Autor podcastu zrobił niecałe dwie sekundy przerwy, po czym kontynuował:
– Cofniemy się trochę w czasie. Jest poniedziałek, dwudziesty października dwa tysiące ósmego roku. Właśnie skończyłem dwadzieścia lat. Jest tak wcześnie, że słońce jeszcze na dobre nie wstało. Siedzę w fotelu pasażera starego, sfatygowanego opla mojej matki, który, ledwo dysząc, jedzie trasą E6 w kierunku północnym, w samym środku porannego szczytu. Jesteśmy w drodze na lotnisko Gardermoen. Nie mówimy zbyt wiele. Matka milczy, ponieważ jest smutna i przybita. Ja – ponieważ jestem podekscytowany.
Mathilde Wold wytarła najniższą i ostatnią półkę w lodówce. Przekrzywiła głowę, wsunęła ją lekko do środka i przyjrzała się rogom. Czysto. Następnie dwukrotnie sprawdziła półki na drzwiach. Tam też było czysto. Wstawiła świeżo umyty pojemnik na warzywa, pociągnęła łyk francuskiego wina, którego nazwy nie potrafiła wymówić, i napełniła drugi tego wieczoru kieliszek.
– W radiu właśnie wspomnieli, że dokładnie za trzy miesiące Barack Obama zostanie zaprzysiężony na czterdziestego czwartego prezydenta Stanów Zjednoczonych – mówił dalej mężczyzna, o którym nie wiedziała nawet, jak wygląda. – Staram się rozluźnić atmosferę, opowiadając kiepski dowcip, ale moja matka prosi, żebym się zamknął. Tłumaczy, że nie ma dzisiaj nastroju do żartów. Nie dlatego, że George W. Bush i jego żona Laura powoli zaczęli przygotowywać się do wyprowadzki z Białego Domu, lecz dlatego, że jest pewna, że już nigdy więcej mnie nie zobaczy.
Mathilde Wold podoba się jego głos. Jest głęboki i dźwięczny, wyrażający pewność siebie, urok osobisty i entuzjazm. Z jakiegoś powodu wyobrażała go sobie jako wysportowanego mężczyznę w typie macho, z szeroką szczęką, krótko przystrzyżonymi włosami i niebieskimi oczami. To on, za sprawą kolejnych odcinków swojego podcastu, dotrzymywał jej towarzystwa przez całe popołudnie i pół wieczoru. Między innymi dzięki felietonowi o zwłokach znalezionych dwanaście lat temu w zamkniętym na zimę domku letniskowym w Stavern.
– Przed bramą wojskowej części lotniska matka długo mnie obejmuje, a kiedy odchodzę, zalewa się łzami. Parę minut później odnajduję pozostałych członków mojego oddziału, ale ledwie zdążyliśmy sprawdzić mundury, gdy dowiadujemy się, że w samolocie wykryto jakąś usterkę techniczną i że nie wejdziemy na pokład, dopóki błąd nie zostanie usunięty. Pamiętam wszystko z tamtego dnia. Od dobrych rad kogoś, kto był w domu na przepustce i miał wracać tym samym samolotem co my, do ogromnego kryzysu i rozczarowania, gdy po południu dowódca poinformował nas, że nasz samolot został uziemiony i że wylecimy dopiero następnego dnia rano. Ale to, co zapamiętałem najlepiej, to nie łzawe pożegnanie z matką. Ani też doba, którą przesiedziałem i przeleżałem na podłodze. Najintensywniejszym wspomnieniem tamtego dnia są obrazy, które przewijały się na ekranie telewizora wiszącego w rogu sali, w której wieczorem zostaliśmy zakwaterowani.
Mathilde Wold wyłączyła lampę sufitową i białe światło nad kuchenką. Zabrała laptop i kieliszek wina i przeniosła się na kanapę. Położyła obie rzeczy na ławie i wyjrzała przez piwniczne okno na wrześniowy mrok, który spowijał Fagernes. Spuściła żaluzje i zaciemniła pokój. Zapaliła trzy podgrzewacze do herbaty, które stały w małym półmisku na ławie, usiadła w narożniku kanapy, podciągnęła stopy pod siebie i sprawdziła telefon komórkowy. Dostała wiadomość na Snapchacie od przyjaciółki, która zrobiła sobie selfie w lustrze, ubrana w sukienkę, z której wciąż zwisała metka. Mathilde upuściła telefon na kanapę. Sięgnęła po kieliszek i pociągnęła łyk, wpatrując się w tańczące płomienie na stole.
– Dwie i pół godziny jazdy od Gardermoen, w Fagernes, pewna dziewczynka również jest tego ranka podekscytowana. Na pewno widzieliście jej zdjęcia. Drobna blondynka o chabrowych oczach, z piegami na nosie i szerokim uśmiechem odsłaniającym dwa wychodzące siekacze. Patrzy prosto do kamery, splatając małe palce nad książką leżącą przed nią na biurku. Ma siedem lat i na imię Leah. To samo szkolne zdjęcie pojawiało się praktycznie we wszystkich informacjach prasowych na jej temat. Leah nie może się doczekać przyjęcia urodzinowego koleżanki z klasy, które ma się odbyć tego samego dnia. To jedyna rzecz, o której opowiada, kiedy je śniadanie, składające się z dwóch kanapek z dżemem truskawkowym i szklanki mleka. To wiemy na pewno. Leah zwykle chodzi pieszo do szkoły, która znajduje się niecały kilometr od jej domu. Również tego dnia ma iść do szkoły na piechotę. Po śniadaniu myje zęby i w drzwiach daje mamie buziaka. Zakłada plecak i rusza w dół długą szutrową drogą. Wysokie drzewa rosnące gęsto po obu stronach drogi wywołują wrażenie, że jest wcześniej niż w rzeczywistości. O tej porze w dole, w centrum miasteczka, właśnie zaczyna się robić jasno, ale na górze, między drzewami, tam gdzie Leah mieszka ze swoją mamą, jest jeszcze ciemno. Sto metrów dalej dziewczynka zatrzymuje się, odwraca i macha na pożegnanie mamie, która nadal stoi na schodach i odprowadza ją wzrokiem. Chwilę później siedmiolatka skręca z szutrowej drogi i znika między drzewami. Wybiera najkrótszą drogę do szkoły podstawowej Nord-Aurdal. Zawsze tak robi. Zawsze wybiera drogę prowadzącą przez las. Lecz tym razem coś się dzieje, kiedy z niego wychodzi. Ktoś ją porywa. Wiemy na pewno, że Leah nie oddala się z napastnikiem dobrowolnie. Stawia opór. Wiemy to, ponieważ mała maskotka w kształcie pingwinka, którą nosiła przyczepioną do plecaka, została znaleziona na poboczu drogi. Ale nikt nie przyszedł Leah z pomocą. Nikt nie usłyszał jej krzyku.
Autor podcastu robi teatralną pauzę. Słychać pierwsze takty dżingla.
– To jest pierwsza część podcastu „Krzyk, którego nikt nie usłyszał” – oznajmił Markus Heger, zanim muzyka zagłuszyła wszystko.
Jest doskonałym narratorem, pomyślała Mathilde, sącząc wino. Każdą historię przedstawia z własnego punktu widzenia i wprowadza słuchaczy w codzienność głównego bohatera bez zbędnego melodramatyzmu.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Mathilde wzdrygnęła się. Do piwnicznego mieszkania, które wynajmowała, prowadziły dwa wejścia. Jedno, z którego sama korzystała, wychodziło prosto na podwórze, również do jej wyłącznego użytku. Drugim można było dostać się po schodach na parter, gdzie mieszkała właścicielka domu. Ale odkąd trzy miesiące temu dziennikarka zaczęła wynajmować mieszkanie od Gjertrud Ydse, osiemdziesięcioletnia kobieta ani razu nie złożyła jej wizyty. Nie dlatego, że nie była towarzyska, bo owszem, była, miała jednak chore biodro i problemy z poruszaniem się, zwłaszcza po schodach. Mathilde przestała liczyć, ile razy jadła u niej obiad. Właścicielka domu zwykle stawała na szczycie schodów i wołała, że jedzenie jest gotowe. Mathilde miała lekkie wyrzuty sumienia, że zaproszenia na obiad są wyłącznie jednostronne, chociaż dawno temu zrozumiała, że jest zapraszana przede wszystkim dla towarzystwa.
Natomiast jej syna pierwszy raz spotkała właśnie w drzwiach prowadzących na piętro. Otworzył drzwi własnym kluczem, kiedy dziewczyna była w łazience, i tylko zbieg okoliczności sprawił, że postanowiła owinąć się ręcznikiem, zanim przeszła przez salon do sypialni, gdzie trzymała czyste ubrania. Tak głośno krzyknęła na widok obcego mężczyzny, że ten zrobił to samo. A zaraz potem zaczął ją przepraszać. Einar Ydse wyjaśnił, że wydawało mu się, iż nie ma jej w domu. Że chciał tylko sprawdzić, czy u niej też wysiadł prąd. Mathilde zapewniła go, że nic się nie stało. „Byłoby gorzej, gdybym była nago”, zaśmiała się, chociaż w rzeczywistości sytuacja wcale nie wydała jej się śmieszna. W dość żałosny sposób próbowała zbagatelizować nie swoją pomyłkę. Mężczyzna nie zareagował na jej żart. Stał tylko i przyglądał jej się bez słowa.
Dokładnie tak jak teraz. Stał w otwartych drzwiach i zwyczajnie się na nią gapił. Mathilde była zaskoczona, gdy dowiedziała się, że mężczyzna ma tylko czterdzieści lat. Wąska, chuda twarz sprawiała, że wyglądał starzej. Poza tym był wysoki i szczupły. Ona miała sto sześćdziesiąt cztery centymetry wzrostu, a on był od niej wyższy o głowę.
– Czy coś się stało? – spytała, uchylając lekko drzwi.
– Nie, miałem cię tylko pozdrowić od mamy i przekazać, że jeśli jesteś głodna, mama zaprasza na górę.
Dziewczyna poczuła lekki zapach jedzenia.
– Kurczak i tłuczone ziemniaki z koperkiem i brązowym sosem – dodał z uśmiechem.
– Nie chcę wam przeszkadzać.
– Wcale nie przeszkadzasz. Poza tym i tak zaraz będę się zbierał. Lindis czeka na mnie z obiadem.
Postawił stopę na najniższym stopniu schodów i wykonał półobrót.
– Mam powiedzieć, że przyjdziesz?
Tego dnia Mathilde zjadła tylko dwa kawałki chrupkiego pieczywa na śniadanie i kawałek czekolady po południu.
– Chyba że masz inne plany.
– Nie, nie mam – odrzekła. – Powiedz, że przyjdę. Tylko się przebiorę.
Zaczekała, aż jego samochód wyjedzie z podwórza, i dopiero wtedy weszła na górę.
Markus Heger zabrał z baru dwa pokale z piwem i miseczkę orzeszków ziemnych. Jedno piwo postawił przed Danielem Lindem, a potem wcisnął się na ławkę obok niego.
– To znak, że widujemy się zbyt rzadko – powiedział dawny kolega ze studiów, wskazując głową pokal. – Nie widziałem cię, odkąd spotkaliśmy się tutaj ostatnim razem.
Markus rozejrzał się dookoła. Lokal był wypełniony niemal po brzegi. Z głośników płynęły rytmy, których nie znał.
– To było po pogrzebie mamy – sprecyzował.
– Aż trudno uwierzyć, że minęły już cztery miesiące. – Daniel wzniósł toast. – Za Anitę?
Markus stuknął się pokalem z przyjacielem, po czym pociągnął łyk piwa. Piana osiadła mu na wargach. Wytarł ją i spojrzał na sąsiedni stolik. Trzy kobiety przed trzydziestką sączyły drinki, przysłuchując się historii opowiadanej przez czwartą koleżankę.
Lind napełnił dłoń orzeszkami ziemnymi.
– A co u ciebie? – spytał i wsunął całą garść orzeszków do ust. – Masz coś nowego?
Orzeszki zachrzęściły między jego zębami trzonowymi.
– Sporo czasu minęło od ostatniego podcastu.
– Nie więcej niż trzy tygodnie – odparł Markus. – Ale rzeczywiście niewiele się dzieje.
– Moim zdaniem najlepsze są twoje felietony dotyczące starych spraw.
– Są wymagające, a po tym, co stało się z mamą, nie zabrałem się jeszcze porządnie do pracy. Poza tym staram się być na bieżąco.
– A jak sypiasz?
Daniel przyglądał mu się badawczo, jakby nagle siedzieli naprzeciwko siebie w pokoju przesłuchań komendy policji, a nie w barze na Grünerløkka.
Markus zmarszczył czoło.
– Nie patrz tak na mnie – zaśmiał się Daniel. – Wyglądasz, jakbyś nie spał od tygodnia.
– Nie jesteś daleki od prawdy.
– Gdy ostatnio o tym rozmawialiśmy, powiedziałeś, że jest lepiej.
– Bo przez jakiś czas było lepiej. – Markus pociągnął kolejny łyk piwa. – Ale po tym z mamą miałem całkiem sporo stresów. Całą górę wezwań do zapłaty, z którymi musiałem zrobić porządek. A poza tym remontowałem jej mieszkanie. Nowa łazienka. Nowe podłogi we wszystkich pokojach. Jedyne, czego nie zerwałem, to sufit. Teraz zostało mi już tylko rozebranie kuchni, zainstalowanie nowej, pomalowanie sufitu i to, czego najbardziej się obawiam.
– To znaczy?
– Sprzątanie piwnicy. Puste butelki od podłogi po sufit. Cholera jasna! Nie mam pojęcia, jak udało jej się je wszystkie poustawiać, jedną na drugiej. W całym pomieszczeniu jest tylko jeden mały skrawek podłogi, gdzie można się obrócić.
– Z tych butelek będzie trochę pieniędzy. Daj znać, jeśli będziesz chciał, żebym przysłał ci do pomocy dwoje najmłodszych. Uwielbiają odnosić do sklepu puste butelki.
– Cóż… – Markus spojrzał na piwo. – Za te butelki nie ma kaucji.
– Okej, już rozumiem. W takim razie daj znać, jeśli będziesz potrzebował pomocy przy remoncie kuchni. We dwóch łatwiej się z tym uporamy.
– Dzięki, ale mam ochotę sam się tym zająć.
– Chcesz wszystko zrobić sam? – Głos Daniela stał się nieco ostrzejszy. – Problem polega na tym, że nie wszystko da się załatwić samemu. Wkrótce będziesz miewał koszmary również za dnia. Będziesz słyszał krzyk, biorąc prysznic. Jedząc śniadanie. Siedząc za kierownicą. – Zbliżył pokal do ust. – Pijąc piwo. – Pociągnął spory łyk. – Porozmawiaj z kimś, kto się na tym zna.
– Zabawne, że o tym wspominasz. – Markus uśmiechnął się krzywo. – Mój internista mówi dokładnie to samo.
– Sam widzisz. Znam psycholożkę, z której pomocy korzysta wielu policjantów. Jest zdolna. Starsza. Ma mnóstwo doświadczenia i…
– Stop – przerwał mu Markus. – Wyluzuj. Nie dam rady dłużej tego słuchać. Moja mama robiła dokładnie to samo. „Musisz z kimś porozmawiać”, bla, bla. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Sam sobie z tym poradzę.
Obok baru upadła na podłogę taca z drinkami. Jeden z barmanów natychmiast podbiegł tam z mopem, miotłą i szufelką.
– Minęło piętnaście lat, więc wiele wskazuje na to, że sam sobie nie poradzisz. Kto wie, może kilka rozmów sprawi, że będziesz… Nie użyję słowa „zdrowy”, ale przynajmniej przestaniesz się męczyć.
– Będzie lepiej, jak tylko uda mi się sprzedać mieszkanie mamy i… – wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął z niej zalepioną kopertę – zdecyduję, co zrobić z tym tutaj. – Pomachał listem. – Znalazłem to w jej skrzynce pocztowej kilka tygodni po tym, jak ją pochowaliśmy.
Położył kopertę na stoliku i przesunął ją w stronę Daniela, który spojrzał na cztery linijki adresu zapisanego ręcznie, drukowanymi literami:
MARKUS HEGER
C/O ANITA HEGER
RINGGATA 5F
0577 OSLO
– Odwróć kopertę – polecił Markus. – Najciekawszy jest nadawca.
Przyjaciel odwrócił list. Pochylił lekko głowę, żeby odczytać litery zapisane w lewym rogu. Jego usta uformowały małe „o”, zanim zawołał:
– O cholera!
Spojrzał na Markusa.
– I nie otworzyłeś go?
– Właśnie z tym mam problem. – Markus schował kopertę z powrotem do wewnętrznej kieszeni kurtki. – Nie potrafię się zdecydować, czy powinienem to zrobić.
Po jedzeniu mathilde sprzątnęła ze stołu i włożyła talerze i sztućce do zmywarki. Teraz stała przy zlewie i myła ręcznie garnek, natomiast Gjertrud siedziała na kuchennym krześle, obserwowała ją i uśmiechała się do niej chytrze, marszcząc kąciki oczu.
– Rozpieszcza mnie pani tymi swoimi obiadami – odezwała się Mathilde. – Do świąt będę ważyć trzysta kilo.
Starsza pani odpowiedziała, ale Mathilde nie dosłyszała jej słów przez szum płynącej wody. Dziewczyna przykręciła kran.
– Może pani powtórzyć?
– Dobrze by ci zrobiło, gdybyś trochę przytyła. Jesteś chuda jak patyk.
Mathilde się roześmiała.
– A poza tym taka młoda dziewczyna jak ty nie powinna siedzieć w piątkowy wieczór w domu z taką starą panią jak ja.
– Ja tam nie narzekam. – Mathilde opłukała garnek i zaczęła wycierać go kuchennym ręcznikiem. – Posprzątałam dzisiaj całe mieszkanie, włącznie z lodówką.
– Tak spędziłaś cały dzień?
– Tak. I znalazłam podcast o sprawie, która miała miejsce w Fagernes wiele lat temu.
Zajęła miejsce przy stole.
– Podcast?
– To coś w rodzaju współczesnego radia.
– Tak, tak – przytaknęła Gjertrud, jakby dobrze wiedziała, o co chodzi. – Einar też tego słucha.
– Nie zdążyłam dowiedzieć się zbyt wiele, bo chwilę po tym, jak włączyłam podcast, Einar zapukał do drzwi. Ale chodzi o zaginięcie Leah Forsberg. Pamięta pani tę sprawę?
– Czy pamiętam sprawę Leah? – Gjertrud drżącą ręką dolała im obu czerwonego wina. – W całym Valdres1 nie ma ani jednej osoby, która by o niej nie pamiętała. – Pociągnęła łyk i cicho mlasnęła. – Dawno o niej nie pisano.
– Ma pani ochotę posłuchać? On jest w tym bardzo dobry. Facet, który stworzył ten podcast.
– Nie, nie, moja droga. Nie możesz spędzić tu całego wieczoru. Dopijemy ten kieliszek, a potem ładnie się ubierzesz i pójdziesz poszukać sobie kawalera do tańca.
– Nie ma mowy. – Mathilde ogarnęło rozbawienie. Po chwili parsknęła śmiechem. – „Kawaler do tańca…” Oby nie!
Alkohol krążył w jej żyłach. Czuła dokładnie to, czego szukała, gdy złożyła podanie o objęcie zastępstwa w lokalnej gazecie „Avisa Valdres”. To, czego nie była w stanie osiągnąć w rodzinnym Oslo: spokój. Tu, w Fagernes, była tylko jednym z dwóch tysięcy mieszkańców, co uważała za prawdziwe błogosławieństwo, bo dzięki temu jej życie stało się proste, spokojne i przewidywalne.
Ale jednocześnie wyjątkowo nudne.
Poderwała się z krzesła. Wychodząc z kuchni, powiedziała:
– Przyniosę laptop, żebyśmy mogły posłuchać podcastu razem.
Minutę później przenośny komputer stał między nimi na stole. Mathilde ponownie włączyła podcast.
– Na początku opowiada historię ze swojego życia – wyjaśniła i dopasowała głośność. – A potem zaczyna opowiadać o Leah. Podkręcić dźwięk?
– Mam problemy ze słuchem – zachichotała Gjertrud – ale nie jestem całkiem głucha.
Obie wybuchnęły głośnym śmiechem. Starsza pani splotła drobne, pomarszczone dłonie na stole i zamieniła się w słuch.
– W tym miejscu przerwałam – powiedziała Mathilde zaledwie po kilku minutach.
Dżingiel podcastu rozbrzmiewał przez piętnaście sekund, po czym stopniowo ucichł i znowu głos zabrał Markus Heger:
– Gdy w Szkole Podstawowej Nord-Aurdal rozległ się dzwonek na pierwszą lekcję, ani wychowawczyni, ani uczniowie nie zdziwili się, że ławka w drugim rzędzie pod oknem była pusta. Tydzień wcześniej Leah nie chodziła do szkoły z powodu gorączki i dlatego nauczycielka powiedziała jej koleżankom i kolegom, że najprawdopodobniej dziewczynka nadal jest chora. To, co wydarzyło się potem, nie miało znaczenia dla samego zaginięcia, ale zadecydowało o tym, że poszukiwania zostały wszczęte z dużym opóźnieniem. Doszło bowiem do nieporozumienia między wychowawczynią a sekretariatem szkoły dotyczącego kwestii, kto powinien zadzwonić do matki i spytać, czy Leah wciąż choruje. Ostatecznie nikt nie wykonał tego połączenia. I właśnie dlatego dopiero kilka minut przed czternastą, gdy Leah nie wróciła do domu i jej matka skontaktowała się ze szkołą, żeby sprawdzić, czy córka wciąż tam jest, zrozumiano, że stało się coś bardzo, bardzo złego. Podczas gdy policjanci, strażacy i ochotnicy sprawdzali okoliczne oczka wodne i przeczesywali teren, śledczy zbierali dowody przeciwko ojcu dziecka. Walka rodziców o opiekę nad dzieckiem doprowadziła do gróźb karalnych, a w konsekwencji do zakazu spotkań. Cztery dni po tym, jak matka dziewczynki zgłosiła jej zaginięcie, ojciec Leah został zatrzymany. W toku śledztwa wyciągnięto wiele starych brudów. Ujawniono, że Tobias Forsberg okresowo nadużywał alkoholu, miał kłopoty finansowe, problemy emocjonalne i zaburzenia psychiczne, a na koncie sprawy o stosowanie przemocy. Jego była partnerka na przykład zeznała, że musiała z nim zerwać, ponieważ bywał agresywny w stosunku do jej syna. „Ślady krwi w samochodzie ojca” głosiły nagłówki gazet, gdy prokuratura przedstawiła główny dowód obciążający ojca dziewczynki. DNA należące do Leah ujawniono między innymi w bagażniku jego auta. Tobias Forsberg twierdził, że to musiały być chusteczki, którymi tamował córce krwawienie z nosa, ale sędziowie nie dali wiary tym wyjaśnieniom.
Gjertrud skinęła głową, jakby przypomniały jej się szczegóły sprawy.
W dalszej części Markus Heger opowiadał o tym, że Tobias Forsberg twierdził kategorycznie, że jeden z jego kumpli może dać mu alibi.
– Zeznając w sądzie, kumpel z Vågåmo zaprzeczył, jakoby Forsberg był u niego – kontynuował Heger. – Inni znajomi zeznali, że zachowanie Forsberga zmieniło się w ostatnim czasie, że mężczyzna czuł się sfrustrowany i sprowokowany i że objawiało się to między innymi częstymi atakami agresji. Jednym z głównych świadków był rzemieślnik, który w drodze do pracy widział rzekomo samochód mogący należeć do Tobiasa Forsberga. Auto miało stać zaparkowane tuż obok miejsca, w którym ścieżka wychodziła z lasu, dokładnie dwieście pięćdziesiąt metrów dalej, bo taką odległość wyznaczył sąd, wydając zakaz zbliżania się Forsberga do byłej żony. W tym samym miejscu matka koleżanki Leah ze szkoły wiele razy widziała Forsberga siedzącego w swoim samochodzie.
Markus Heger odniósł się do kilku innych szczegółów, zanim podsumował wyrok sądu pierwszej instancji.
– Sąd rejonowy doszedł do wniosku, że ojciec Leah miał czas i sposobność, by uprowadzić córkę, i że jego stan umysłu predysponował go do popełnienia przestępstwa. Głównym dowodem, który doprowadził do skazania, była ujawniona krew i fałszywe alibi. Sąd nie dał bowiem wiary tłumaczeniom, że telefon komórkowy ojca rozładował się w ciągu nocy, przez co nie można było ustalić, gdzie Tobias Forsberg przebywał w chwili zaginięcia Leah. Sąd stwierdził, że mężczyzna sam wyłączył telefon, żeby nie pozostawić śladów technicznych. Chociaż ciała dziewczynki nie udało się odnaleźć, wyrok sądu rejonowego był miażdżący: Tobias Forsberg został skazany na karę szesnastu lat pozbawienia wolności. Zwolnił swojego adwokata, odwołał się i korzystając z pomocy jednego z najlepszych graczy z Oslo, przygotował się do rozprawy apelacyjnej w Sądzie Okręgowym Eidsivating.
Przez następne dwadzieścia minut Heger odtwarzał fragmenty serwisów informacyjnych i wywiadów z dwojgiem biegłych, a następnie przeszedł do podsumowania, które w zasadzie nie było niczym innym niż powtórzeniem tego, co zostało już powiedziane. A jednak zrobił to w taki sposób, że Mathilde nabrała ochoty na dalszy ciąg.
– Sąd Okręgowy Eidsivating doszedł do takiego samego wniosku jak sąd pierwszej instancji: udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że Tobias Forsberg zamordował własną córkę, a następnie ukrył jej ciało w nieznanym miejscu. Sąd drugiej instancji zaostrzył karę, skazując mężczyznę na siedemnaście lat więzienia. Tobias Forsberg jest jedną z niewielu osób w Norwegii, które zostały skazane za zabójstwo, chociaż nie odnaleziono ciała ofiary. Poza tym kiedy sprawa toczyła się przed kolejnymi instancjami, nie dysponowano żadnym niezbitym dowodem przemawiającym za winą oskarżonego, lecz jedynie długim ciągiem poszlak i – co bezsprzecznie zaważyło na wyroku – zeznaniami świadka, który nie dał kumplowi alibi. Nagrywam ten odcinek zaledwie kilka dni przed pierwszą rocznicą śmierci Tobiasa Forsberga, który zdecydował się zakończyć swoje życie za murami więzienia Halden. Jako autor podcastu kryminalnego dostaję wiele wiadomości. Niektóre z nich są… hmm, jak by to powiedzieć? Nieco dziwne. Inne są interesujące, ale niestety rzadko do czegoś prowadzą. Jednak w zeszłym tygodniu otrzymałem mail od kobiety, która twierdzi, że może wywrócić całą policyjną oś czasu do góry nogami i tym samym podać w wątpliwość winę Tobiasa Forsberga. Dlatego postanowiłem ponownie przyjrzeć się tej sprawie, ponieważ ta krótka wiadomość rozbudziła moją ciekawość. Żeby poznać całą historię, umówiłem się z nadawczynią wiadomości na spotkanie. Poznamy ją w następnym odcinku. To była pierwsza część „Krzyku, którego nikt nie usłyszał”. Dziękuję za wysłuchanie podcastu.
Zabrzmiał dżingiel kończący epizod. Gjertrud siedziała z poważnym wyrazem twarzy i patrzyła prosto przed siebie.
– Da pani radę wysłuchać jeszcze jednego odcinka? Chyba że ten się pani nie spodobał?
– Bardzo chętnie posłucham dalszego ciągu. Jestem tylko zaskoczona tym, jak wiele zdążyłam zapomnieć.
– Nic dziwnego. W końcu to było bardzo dawno temu.
– Tak, tak. Pamięć już nie ta co kiedyś.
Mrużąc oczy i wpatrując się w ekran, Mathilde powoli przewijała listę. Ale drugiego odcinka nie było. Umieściła wskaźnik myszy w polu wyszukiwania Spotify i wpisała słowo „krzyk”. Oprócz epizodu, którego właśnie wysłuchały, pojawiły się tylko utwory kilkorga norweskich artystów. Otworzyła przeglądarkę i wpisała w Google „podcast kryminalny”. Miała nadzieję, że kolejny odcinek wypadł z powodu błędu po stronie serwisu streamingowego i że jest dostępny na stronie internetowej podcastu. Górną część ekranu wypełniło zdjęcie przedstawiające przód kampera na tle brzoskwiniowego zachodu słońca. Mathilde domyśliła się, że mężczyzna, który siedział na dachu z nogami zwisającymi na przednią szybę, to Markus Heger. Zdjęcie zostało zrobione ze zbyt dużej odległości, by można było dostrzec rysy twarzy mężczyzny. Pod fotografią znajdował się napis: „Podcast kryminalny – skontaktuj się, jeśli masz jakieś wskazówki lub propozycje dotyczące spraw, którym powinienem się przyjrzeć. Zapewniam pełną dyskrecję”. Na końcu były podane adres mailowy i numer telefonu.
Mathilde przewinęła listę linków do poszczególnych epizodów i znalazła pierwszy odcinek podcastu o Leah Forsberg. Został opublikowany cztery lata temu. Następne w kolejności były cztery odcinki o seryjnym mordercy Stigu Hellumie. Mathilde pamiętała serwisy informacyjne relacjonujące pościg za Hellumem, który uciekł z transportu po zabiciu konwojenta.
Ale nie było tam nic, czego by nie oglądała na Spotify wcześniej tego wieczoru.
– Nie mogę go znaleźć… – powiedziała.
– Został usunięty?
– Na to wygląda.
– Jaka szkoda. – Gjertrud zbliżyła kieliszek do ust. Jej ręka mniej się teraz trzęsła. – Tak, tak. Nic na to nie poradzimy.
Mathilde przewinęła listę do góry.
– Może pani zadzwonić i spytać, gdzie go znajdziemy – powiedziała dla żartu.
– Ja? – roześmiała się Gjertrud. – To ty jesteś dziennikarką.
– Aż tak wstawiona nie jestem – zachichotała Mathilde i pociągnęła kolejny łyk wina.
1 Valdres – dolina położona w okręgu Innlandet, obejmująca sześć gmin; jej centrum stanowi Fagernes, które otrzymało prawa miejskie w 2007 roku. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
– A gdzie ty właściwie teraz mieszkasz? – spytał Daniel Lind, gdy przynieśli z baru po czwartym piwie.
Markus rzucił krótkie spojrzenie na drzwi, które właśnie się otworzyły. Do środka zajrzało pięciu dwudziestokilkulatków, ale odwrócili się i wyszli, gdy tylko zobaczyli, jaki wewnątrz panuje tłok.
– Przed domem mamy.
– W kamperze?
– Nie – odparł Markus. – Między kontenerem, który wynająłem, i kępą krzaków. – Spojrzał na niego jak na wariata. – Oczywiście, że w kamperze.
Daniel się roześmiał.
– Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Planujesz kupić coś własnego, jak tylko sprzedasz mieszkanie mamy?
– Po co miałbym to robić? Przecież mam gdzie mieszkać.
– Mieszkasz w kamperze.
– No i?
– Chyba zapominasz, że masz już trzydzieści pięć lat. Najwyższy czas, żeby się… ustatkować, nie sądzisz?
– Jak ty? Z żoną numer dwa i trojgiem dzieciaków?
– Na przykład.
Telefon komórkowy zaczął wibrować na stoliku i jednocześnie wyświetlił się nieznany numer.
– Saved by the bell1… – skomentował Markus i odebrał telefon.
Dzwoniła jakaś kobieta, ale nie słyszał, co mówiła. Wetknął palec w drugie ucho i poprosił, żeby powtórzyła.
– Nazywam się Mathilde Wold. Dzwonię w sprawie pana podcastu. Chciałabym…
– Chwileczkę – przerwał jej. Przyłożył telefon do piersi i wstał. – Zaraz wracam – zwrócił się do Daniela.
Hołdował zasadzie, żeby być otwartym na kontakty. Wiele z jego najlepszych spraw zaczęło się od telefonu od słuchacza. Najciekawsze zgłoszenia zwykle przychodziły późnym wieczorem, kiedy ludzie siedzieli sami ze swoimi myślami i nie byli do końca trzeźwi.
Przeszedł przez lokal. Wyminął stoliki, zajęte krzesła i stojących gości. Wyszedł z baru i zatrzymał się na chodniku. Między starymi kamienicami na Grünerløkka wiał ostry wiatr. Właśnie nadjeżdżał tramwaj, wydając przy tym głośne stuki i zgrzyty. Markus zaczekał, aż tramwaj go minie, i dopiero wtedy przyłożył telefon do ucha.
– Teraz słyszę trochę lepiej – powiedział.
Kobieta powtórzyła swoje imię i nazwisko i dodała, że jest dziennikarką. Przedstawiciele mediów ciągle do niego wydzwaniali w nadziei, że otrzymają jakieś informacje, samemu nie kiwając nawet palcem.
– W jakiej gazecie?
– „Avisa Valdres” – odpowiedziała. – Ja… Przepraszam, że zawracam panu głowę w piątkowy wieczór, ale znalazłam pana numer telefonu na stronie podcastu kryminalnego. I… cóż, może jestem ślepa, ale nie mogę odszukać drugiego odcinka „Krzyku, którego nikt nie usłyszał”. Nie ma go ani na Spotify, ani na stronie internetowej. Na pewno pomyśli pan, że zwariowałam, skoro dzwonię do pana w tej sprawie, ale ja po prostu muszę go wysłuchać.
No tak. Markus westchnął w myślach, żałując, że odebrał telefon. Właśnie to pomyślałem.
– Nie ma go – odrzekł. – I mówię o tym na początku epizodu, który nagrałem tuż potem. Tego z…
– „Stig Hellum – szaleństwo dla dwojga?” – przerwała mu.
– Tak.
– Okej, nie słuchałam go. Ale na końcu odcinka o Leah Forsberg wspomina pan o kobiecie, która twierdziła, że posiada informacje pozwalające zakwestionować winę Tobiasa Forsberga i…
– Wycofała się – wszedł jej w słowo. Głośny krzyk sprawił, że Markus odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Grupa nastoletnich chłopaków szła w jego stronę, brzęcząc pełnymi reklamówkami. Krzyk przeszedł w salwy śmiechu. Odsunął się na bok, żeby ich przepuścić. – Usunąłem odcinek, który pani wysłuchała, ale tak wiele osób się o niego dopominało, ponieważ był dobrym podsumowaniem sprawy, że ponownie wstawiłem go na stronę. Może powinienem zredagować część dotyczącą zaplanowanego spotkania z tą kobietą. Tak czy inaczej, kontynuacji nie będzie. Sorry. – Sprawdził ekran. Właśnie minęły trzy minuty. – Życzę miłego wieczoru.
– Proszę zaczekać – poprosiła. – Jak wspomniałam, jestem dziennikarką i z oczywistych względów ciekawi mnie, co tamta kobieta miała do powiedzenia.
– Była dziewczyną jednego z najważniejszych świadków w sprawie. Przeprowadziłem z nią krótką rozmowę telefoniczną, która dała mi przedsmak tego, co kobieta zamierzała opowiedzieć. Oczywiście to mogło być kłamstwo wyssane z palca, ale sprawiała wrażenie osoby godnej zaufania. W każdym razie na tyle, że umówiliśmy się na spotkanie, ale zaledwie kilka godzin przed moim wyjazdem do Sarpsborg zadzwoniła i powiedziała, że nie może się ze mną spotkać.
– To znaczy, że mieszka w Sarpsborg?
Cholera jasna, zaklął w myślach. Wystarczą cztery piwa, żeby zaczął chlapać jęzorem na prawo i lewo. Zanim zdążył zareagować, Mathilde Wold zadała pytanie, o którym wiedział, że będzie następne.
– Pamięta pan jej nazwisko?
– Tak, ale jeszcze raz muszę powiedzieć: sorry, nie podam go pani.
– Nie…?
– Nie.
– Okej… – powiedziała po chwili.
Słyszał, że była rozczarowana.
– Pełna dyskrecja jest czymś, co obiecuję wszystkim, którzy się ze mną kontaktują, pani również.
– Rozumiem… ale okej… mimo to dziękuję.
– Nie ma za co – odparł. – Nie bardzo pani pomogłem.
Zakończył rozmowę i wrócił do pubu. Daniel siedział z nosem w telefonie, gdy Markus rzucił się na ławkę obok niego i chwycił pokal z piwem.
– Zaraz się wkurzysz – powiedział Daniel. Dokończył pisanie, odłożył komórkę i zobaczył pytające spojrzenie Markusa. – Wysłałem wiadomość Liv Utseth. Spytałem, czy ma czas, żeby z tobą porozmawiać. Okazuje się, że ma. W przyszły poniedziałek o piętnastej.
– Kto to jest?
– Psycholożka, o której ci wspominałem.
– Psycholożka… – Markus parsknął śmiechem. – Możesz o tym zapomnieć.
– Słuchaj. – Daniel spojrzał na niego poważnie. – Ja nie żartuję.
– Ja też nie. – Kolejny łyk piwa. – Po cholerę mi psycholożka?
– Bo pewnego dnia totalnie ci odbije, jeśli nie uporządkujesz swoich spraw.
Markus znowu pociągnął łyk. Jedna z dziewczyn siedzących przy sąsiednim stoliku napotkała jego spojrzenie i posłała mu uśmiech. Odwzajemnił się tym samym.
– Poważnie – ciągnął Daniel. – Pomyśl o wszystkich bezsennych nocach, które kosztował cię ten krzyk. Nie mówiąc już o policyjnej karierze.
– Policyjnej karierze? – Markus prychnął pogardliwie. – Ładna mi kariera.
– Mogłeś ją zrobić.
Markus wzruszył ramionami. Od dawna szumiało mu w głowie, a teraz czuł, że atmosfera siada. Nie z powodu promili, bo one stale rosły, lecz z powodu tego, o czym właśnie rozmawiali. Wykonał gest, jakby chciał wstać i opuścić lokal.
– Przeniesiemy się do „Oche” i strzelimy rundę darta.
– Nie – rzekł Daniel, spoglądając na zegarek. – Powiedziałem jej, że nie wrócę tak późno. – Podniósł telefon ze stolika. – Chyba będę się zbierał.
– Późno? – powtórzył Markus o pół oktawy głośniej niż zwykle. – Przecież nie ma jeszcze wpół do jedenastej?
Daniel nie odpowiedział. Poklepał się tylko po kieszeniach, jakby chciał się upewnić, że niczego nie zapomniał.
– Obraziłeś się – westchnął Markus. – Chryste Panie!
– Nie, nie jestem obrażony, tylko rozczarowany.
– Bo odmówiłem pójścia na konsultację psychologiczną, o którą cię nigdy nie prosiłem? Poważnie? Chyba trochę przesadzasz.
– Masz problem i nie boisz się do niego przyznać. Ale boisz się cokolwiek z nim zrobić. Właśnie tym jestem rozczarowany.
– Wystarczy. Nie drąż tego. – Markus przyciągnął przyjaciela, chwytając go za kark. – Chodź, przeniesiemy się do „Oche”.
– Pójdę z tobą na rundę darta pod jednym warunkiem. Jeśli wygram, pójdziesz na konsultację. Jeśli przegram, nigdy więcej nie poruszę tego tematu.
– Wiesz, co nigdy się nie stanie? Nigdy nie wygrasz ze mną w darta.
1 Termin stosowany w boksie, oznaczający „uratowany przez gong”.
– Jest jedna rzecz, o której autor podcastu nie wspomniał.
Przeniosły się do salonu. Gjertrud siedziała w swoim fotelu, a Mathilde stała i patrzyła na oprawione w ramki fotografie wiszące na ścianie. Lubiła się im przyglądać. Robiła to za każdym razem, gdy odwiedzała starszą panią. Większość zdjęć była czarno-biała i przedstawiała Gjertrud i jej męża z czasów, gdy oboje byli młodzi i zakochani. Między nimi wisiały kolorowe fotografie Einara z różnych etapów życia. Einar jako mały chłopiec. Jako nastolatek przystępujący do konfirmacji. Jako młody dorosły, z żoną, świeżo po ślubie.
– To znaczy? – spytała Mathilde.
– Tobias Forsberg był okropny również jako młodzieniec. Właściwie od samego dzieciństwa. – Wskazała okno. Dom Gjertrud został zbudowany nieco wyżej na zboczu, skąd rozciągał się wspaniały widok na Fagernes i Strondafjorden. – Widzisz tamten dom w dole, na samym końcu po lewej? Właśnie tam się wychowywał.
Dom znajdował się w odległości nie większej niż sto metrów. Ze wszystkich okien biło światło.
– Zrobił wiele złego – kontynuowała Gjertrud. – Przez niego z miasteczka wyprowadziła się pewna rodzina.
– Jak to?
– Wiele lat temu tu, w Fagernes, mieszkał chłopak o imieniu Roger. – Gjertrud przechyliła się w bok i pociągnęła rączkę fotela. Oparcie opadło do tyłu i jednocześnie podniósł się podnóżek, unosząc jej stopy. Kobieta jęknęła z zadowolenia. – Roger nie miał lekkiego życia. Zresztą jego siostra też nie, ale jej nie dokuczano tak bardzo jak bratu. Mieszkali tylko z ojcem, który nadużywał alkoholu. Roger i jego siostra musieli radzić sobie sami. Rzadko chodzili w czystych ubraniach. Pamiętam, że Roger był zawsze strasznie zasmarkany, a Tobias okropnie mu dokuczał. Właściwie nie tylko jemu. Wiele osób źle traktował.
– Stosował mobbing?
– To było coś więcej niż mobbing. Mój mąż nazywał to terrorem. O tym, że ojciec Rogera wyprowadził się z dzieciakami do Vågåmo, przesądził fakt, że Roger tak bardzo bał się Tobiasa, że aż zsikał się w majtki.
– O nie…
– Co gorsza, wydarzyło się to siedemnastego maja1 na oczach całego Fagernes. Roger stał na środku szkolnego podwórza i zabarwił swoje eleganckie białe spodnie na żółto.
– Biedny…
– Prawda, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło.
– Dobrze mu się wiodło w Vågåmo?
– Owszem, to też. Roger poradził sobie w życiu najlepiej ze wszystkich, w każdym razie finansowo.
– Czym się zajmuje?
– Po wyprowadzce z Fagernes, zamiast iść do liceum, zaczął pracować dla mistrza budowlanego. Roger zawsze lubił majsterkować, coś przybijać lub skręcać. Poza tym był zdolny. Dlatego nikogo nie zdziwiło to, że skończył jako rzemieślnik, ale nikt się nie spodziewał, że pójdzie mu aż tak dobrze. Miał zaledwie osiemnaście–dziewiętnaście lat, gdy kupił swoje pierwsze mieszkanie. Wyremontował je i wynajął, a sam nadal mieszkał w domu rodzinnym. Teraz, dwadzieścia pięć lat później, jest właścicielem połowy miasteczka. Einar, zdaje się, wspominał, że Roger wynajmuje kilkaset mieszkań w Hamar, Lillehammer, Elverum, właściwie w całym Innlandet2.
– Wow! – zawołała Mathilde. – Historia z happy endem.
Gjertrud chwyciła kieliszek, który okazał się pusty. Mathilde dolała jej wina.
– Sobie też dolej – zachęciła ją starsza pani.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Powinnam była przystopować dwa kieliszki temu. Jutro będę musiała pisać, a zbyt dużo czerwonego wina sprawia, że ciężko mi się myśli.
– O! Zamierzasz jutro pracować? O czym teraz piszesz?
– Prawie skończyłam. Coś o planie zagospodarowania przestrzennego, co do którego wciąż nie ma pełnej zgody we władzach gminy. Straszne nudy.
– Musisz trochę przycisnąć swojego szefa. Nie może ci dawać samych nieciekawych tematów. Przecież ty tak pięknie piszesz. Która jest teraz godzina?
– Za piętnaście jedenasta.
– Najwyższy czas, żebyś poszła się trochę przewietrzyć.
Mathilde zachichotała.
– Wykluczone. Nigdzie się nie wybieram.
– Możesz się śmiać, ale właśnie w taki sposób poznałam ojca Einara.
– Wiem. Ale proszę nie zapominać, że będę tu mieszkać jeszcze tylko trzy miesiące. Chyba nie powinnam wychodzić na miasto, żeby próbować się w kimś zakochać.
– Szczerze mówiąc, myślałam o tym dzisiaj. Że właśnie minęła połowa twojego pobytu. – Na jej twarzy pojawił się smutek. – Będzie mi przykro się z tobą rozstawać.
– Ależ pani Gjertrud… – Mathilde wstała, okrążyła stół i chwyciła jej rękę. – Przecież mogę panią odwiedzać.
– Nie, nie. Nie będziesz miała na to czasu. Będziesz zajęta swoimi zalotnikami.
– Nie mam żadnych „zalotników”. – Parsknęła śmiechem. – Więc może być pani absolutnie pewna, że znajdę czas na odwiedziny.
Oczy starszej pani się zaszkliły. Gdy mrugnęła, po jej pomarszczonym policzku spłynęła łza.
– Pani Gjertrud… – powiedziała łagodnie Mathilde. – Proszę się tym nie martwić.
Kobieta wytarła twarz.
– Przepraszam. – Pociągnęła nosem. – Głupio się zachowałam.
– Oczywiście, że będziemy w kontakcie. Mam przecież samochód i bardzo chętnie będę składać pani wizyty. Może nawet częściej, niżby pani chciała, bo tak bardzo rozpieściła mnie pani swoimi obiadami.
Gjertrud zaśmiała się i ponownie wytarła policzek.
– Strasznie mi przypominasz moją córkę.
– Córkę? – zdziwiła się Mathilde. – Nie wiedziałam, że Einar ma siostrę?
– Miał.
Mathilde zobaczyła, że starszą panią ogarnęły silne emocje.
– Co to znaczy? – spytała ostrożnie dziewczyna. – Czy ona… nie żyje?
Gjertrud przytaknęła.
– Ojej… Przepraszam. Nie wiedziałam. Dlaczego nigdy pani o niej nie wspomniała?
– Ponieważ mówienie o niej wciąż sprawia mi ból. Po tym, jak wiosną tego roku mój mąż musiał przenieść się do domu opieki, usunęłam większość wspomnień po mojej córce. Mam jej zdjęcie na nocnym stoliku, ale… – Uśmiechnęła się smutno i spojrzała na Mathilde. – Zwykle leży awersem do dołu. Rzadko mam siłę, żeby na nie spojrzeć.
– Co się stało?
– Zachorowała. – Gjertrud zmarszczyła nos, potrząsnęła głową i pociągnęła kolejny łyk wina. – Przypominasz mi ją i chyba dlatego tak bardzo cię polubiłam.
– Ja panią również.
Mathilde przytuliła się do niej.
– Poza tym jesteś taka miła i pomocna. Ona też taka była. Robiła wszystko, żeby innym było dobrze. Dokładnie tak jak ty. I dlatego robi mi się trochę smutno na myśl, że wkrótce wyjedziesz.
1 Tego dnia przypada święto narodowe Norwegii – Dzień Konstytucji.
2 Innlandet – okręg w Norwegii o powierzchni 52 000 km², utworzony 1 stycznia 2020 roku w wyniku reformy administracyjnej; powstał z połączenia okręgów Oppland i Hedmark.
– Świetna inicjatywa. To naprawdę dobry pomysł. Poza tym podoba mi się, że myślisz nieszablonowo, działasz poza redakcyjnym schematem, który, jestem tego w pełni świadomy, nie jest zbyt rozbudowany. Niestety muszę odmówić.
Odpowiedź Ivara Brynego, redaktora „Avisa Valdres”, padła niemal natychmiast po tym, jak Mathilde przedstawiła swoją propozycję. Był krótko po sześćdziesiątce, ciemny blondyn o bliżej nieokreślonej fryzurze. Podobnie jak Mathilde nie pochodził stąd, ale w przeciwieństwie do niej mieszkał w Fagernes od ośmiu lat. Siedem i pół roku dłużej niż ona sama planowała tu zostać.
Stała teraz przy jego biurku na środku otwartej przestrzeni biurowej. Troje pozostałych dziennikarzy zajęło już miejsca w dźwiękoszczelnym, oszklonym gabinecie w głębi lokalu. Siedzieli i czekali na poranne kolegium redakcyjne, które miało się zacząć za półtorej minuty.
– Wolno spytać dlaczego?
– Jasne, że wolno. – Uśmiechnął się i odchylił lekko w fotelu. – Mamy tu w redakcji niepisane prawo, które wprowadził mój poprzednik. Mówi ono, że nie piszemy o Leah Forsberg tylko po to, żeby pisać o Leah Forsberg.
– Ale to nie miało być pisanie dla samego pisania – rzekła i oparła się pośladkami o sąsiednie biurko. – Uznałam, że w ten sposób moglibyśmy upamiętnić fakt, że w przyszłym miesiącu minie piętnaście lat, odkąd zaginęła.
– Rozumiem – odparł Bryne. Zerknął szybko na zegarek, a potem posłał spojrzenie w stronę oszklonego pomieszczenia i uniósł dwa palce, dając tamtym znać, że zaraz rozpocznie się kolegium. – Ale rana wciąż jeszcze się nie zabliźniła. Po co ją niepotrzebnie rozdrapywać? Chyba że nagle pojawią się jakieś nowe fakty. Wtedy oczywiście o tym napiszemy.
– Zamierzałam zrobić to porządnie – kontynuowała Mathilde. – Nie chciałam napisać artykułu na cztery tysiące znaków razem ze spacjami. Planowałam artykuł na rozkładówkę.
– Na „rozkładówkę”? – Parsknął śmiechem. – Tutaj nie robimy takich rzeczy. To jest „Avisa Valdres”, a nie „Vi Menn”1.
– Zainspirował mnie wywiad z jej matką, który przeczytałam dziś w nocy. Artykuł sprzed dziesięciu lat.
– Nie był opublikowany w naszej gazecie?
– Nie, w „KK”.
– „Kvinner og Klær”2…?
– Tak.
– Sama widzisz. Oni piszą o takich rzeczach.
– Tak, ale artykuł opowiadał o tym, jak matka przygotowuje się do piątych świąt Bożego Narodzenia bez córki. Zamierzałam porozmawiać przede wszystkim właśnie z Charlotte Forsberg, ale zamiast skupiać się na niej, chciałam napisać o Leah. Jej historię opowiedzieć ustami kogoś, kto jest w tym samym wieku, w jakim byłaby Leah, gdyby wciąż żyła. Ustami kogoś z zewnątrz. Moimi ustami.
– Jesteście równolatkami?
Mathilde przytaknęła.
– Opowiedziałabym, kim zdążyła się stać. Co lubiła. O czym marzyła. Moglibyśmy przeprowadzić wywiady z jej dawnymi przyjaciółkami. Tytuł mógłby brzmieć na przykład „2604 dni Leah”.
– Tyle dni żyła?
– Jeśli zmarła w dniu zaginięcia, to tak.
Wargi Ivara Brynego utworzyły prostą kreskę. Spoglądał przed siebie pustym wzrokiem.
– Chodzi mi o to – ciągnęła – że jeśli jest coś, na czym rodzicom, którzy stracili dziecko, naprawdę zależy, to na tym, żeby nigdy o ich dziecku nie zapomniano.
– Matka Leah przeniosła się do Kopenhagi. Znalazła tam sobie jakiegoś Duńczyka. Ostatnie, co o niej słyszałem, to to, że sprawiła sobie z nim drugie dziecko.
– Dużo załatwiłabym przez telefon i mailami. Nie musiałabym od razu wskakiwać na prom do Danii.
– Mathilde. – Znowu wąska kreska ust. – To jest bezsprzecznie świetny pomysł, ale nie dla nas.
Skinęła głową w milczeniu.
– Przepraszam – mówił dalej redaktor. – Rozumiem, że jesteś rozczarowana, ale… wątpię, żeby Fagernes było gotowe na coś takiego. Nie, ja wiem, że Fagernes nie jest na to gotowe. To, co naszkicowałaś, nadawałoby się do „Dagbladet Magasinet” albo „VG Helg”. Może nawet do „A-magasinet”. Ale nie w miejscu, gdzie rozegrała się ta tragedia. – Wstał, sięgnął po kartkę leżącą na biurku i ruszył w stronę oszklonego pomieszczenia. – Już jesteśmy spóźnieni na kolegium.
Ruszyła za szefem, weszła do pokoju i opadła na krzesło obok Bjørnara. To on oprowadził ją pierwszego dnia po redakcji i jak dotąd był jedyną osobą w Fagernes, nie licząc Gjertrud, do której się przytuliła. Tydzień wcześniej Bjørnar skończył sześćdziesiąt lat. Łysą głowę otaczał wianuszek siwych, niemal białych włosów. Koszula opinała się na jego brzuchu, ale nie tak bardzo, jak kilka lat temu. Pokazał jej zdjęcia z czasów, zanim przeszedł na dietę niskowęglowodanową.
– W porządku, ludziska – zaczął Ivar Bryne, spoglądając na zegarek. – Przepraszam za spóźnienie. – Oparł łokcie o blat stołu i przechylił się lekko do przodu. – Zaczął się nowy tydzień. Macie w zanadrzu coś ciekawego?
Randi, której niedawno stuknęła pięćdziesiątka i która do pojawienia się Mathilde była najmłodszym pracownikiem redakcji, poinformowała, że krążą plotki o planowanej kolejnej likwidacji łóżek w Fekjær. To było ważne miejsce pracy w Hedalen: ośrodek psychiatryczny dla pacjentów długoterminowych. W ostatnim czasie groziły mu zwolnienia, podobnie jak wielu innym placówkom tego typu. Redaktor poprosił ją o przeprowadzenie wywiadu z dyrektorem ośrodka.
Przez następne pół godziny dyskutowano o tym, kto ma się czym zająć. Finn, miły mężczyzna przed sześćdziesiątką i ostatni współpracownik Mathilde, najszybciej wyraził chęć zajęcia się tematem manewrów śmigłowców, które lotnictwo miało przeprowadzić na nieczynnym lotnisku Leirin.
– Tak – powiedział Bryne, gdy spotkanie zbliżało się do końca. – Miejscowa Izba Handlowa jest sfrustrowana tym, że nic się tutaj nie dzieje.
– Daj spokój – jęknęła Randi. – Pisaliśmy o tym setki razy.
– Zgoda – rzekł z uśmiechem. – Ale Mathilde jeszcze o tym nie pisała.
Randi westchnęła i potrząsnęła głową z rezygnacją.
– W porządku – odpowiedziała Mathilde.
Czuła, że powinna zmusić się do uśmiechu, ale myślami wciąż była przy Leah Forsberg.
– Tylko pamiętaj, żeby skoczyć do centrum po lunchu. Spytaj pięć przypadkowych osób, czego im brakuje w Fagernes, co można zrobić, żeby uatrakcyjnić centrum, i tak dalej. Przy okazji zrób im zdjęcia. Imię, nazwisko, wiek, trzy–cztery zdania od każdego z nich. Potem porozmawiaj z zarządcą centrum. A potem zrób krótką rundkę po sklepach i pogadaj z właścicielami. Jeśli zrobisz to w porze lunchu, myślę, że Nilsen z kawiarni postawi ci precla.
Mathilde skinęła głową. Kolegium dobiegło końca. Bjørnar i Finn opuścili lokal, a redaktor, Randi i Mathilde usiedli przy swoich biurkach.
Mathilde nie poświęciła nawet dwóch sekund na przygotowanie się do przeprowadzenia rozmów z klientami centrum. Położyła długopis na notesie, lekko się przeciągnęła i zerknęła nad ścianką działową. Ivar Bryne trzymał telefon przy uchu, natomiast Randi siedziała i coś pisała.
Mathilde nie była w stanie przestać myśleć o swoim projekcie. Uznała, że przez następne miesiące może w wolnym czasie pracować nad zarąbistym artykułem na rozkładówkę, bo nawet jeśli „Avisa Valdres” nie zdecyduje się go opublikować, Mathilde będzie mogła dołączyć go do swojego CV, które planowała porozsyłać po Nowym Roku, gdy będzie się starać o angaż w jednej z ogólnokrajowych gazet. Może ujęcie tematu, które zaproponowała szefowi, było zbyt obszerne. Nie miała zresztą pewności, czy takim podejściem do tematu uda jej się skusić któryś z liczących się tytułów prasowych. Ale wiedziała, że chce napisać o sprawie Leah Forsberg.
Wpisała hasło do Google. Same stare artykuły. Jeden z wyników wyszukiwania przeniósł ją na stronę „VG”: „Nie czuję rozczarowania”, brzmiał nagłówek. Materiał pochodził z czerwca 2012 roku. Na górze znajdowało się zdjęcie mężczyzny, którego Mathilde od razu rozpoznała. Szef policji w Fagernes. Stał z telefonem komórkowym przy uchu i gestykulował. Wyglądał tak, jakby tłumaczył coś swojemu rozmówcy. W tle grupa umundurowanych policjantów przekopywała żwirowisko.
Od poniedziałku policja prowadziła zakrojoną na szeroką skalę akcję poszukiwawczą siedmioletniej dziewczynki na żwirowisku w pobliżu Hønefoss. Dzisiaj poszukiwania zostały zakończone. Szef policji w Fagernes przyjeżdżał tam każdego dnia, by uczestniczyć w akcji.
– Jeśli chodzi o odpowiedzialność karną, sprawa została wyjaśniona, ale nigdy ostatecznie jej nie zakończono – powiedział. – Tym razem również się to nie udało.
Zaledwie dwa miesiące temu szef tamtejszej policji wysłał nurków nad Sæbufjorden, na północ od Fagernes, ponieważ ktoś zgłosił, że widział tam podejrzany samochód.
– Skoro sprawca nie chce z nami rozmawiać, musimy polegać na sygnałach od ewentualnych świadków, by poznać odpowiedzi na nasze pytania – wyjaśnił szef policji. – Jedna z największych zagadek, z którymi przyszło mi się zmierzyć, dotyczy tego, co sprawca zrobił z dzieckiem.
– Nie wydaje się pan rozczarowany ani zaskoczony faktem, że do tej pory poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Czy policja wciąż wierzy, że Leah się odnajdzie?
– Szukamy dziewczynki od niemal czterech lat i nigdy nie straciliśmy nadziei na jej odnalezienie, ale po nieudanej akcji nie czuję już rozczarowania – powiedział na zakończenie rozmowy.
Mathilde otworzyła archiwum gazety i cofnęła się do października 2008 roku. Sprawa Leah, co zrozumiałe, prawie przez miesiąc nie schodziła z pierwszych stron. Zwykle była głównym tematem, ale im bliżej połowy listopada, tym zdjęcie dziewczynki i czcionka stawały się coraz mniejsze i lądowały gdzieś z boku strony.
Przez kolejną godzinę Mathilde czytała artykuły i oglądała zdjęcia z czasów, gdy sprawa była świeża. Straż pożarna i ochotnicy przeszukiwali okoliczne oczka wodne. Ludzie w pomarańczowych kamizelkach szli tyralierą, przeczesując las. Śmigłowce policyjno-ratunkowe ze szperaczami łopotały nad wzgórzami otaczającymi miasteczko. Mathilde zwróciła uwagę na to, że autorem niemal wszystkich artykułów dotyczących sprawy był niejaki Karl Verndal. Po tym, jak zapadł wyrok sądu pierwszej instancji, gazeta przestała zasłaniać oczy Tobiasa Forsberga. To był piękny mężczyzna. Jego pełna wdzięku twarz wyrażała też pewną arogancję. Miał ciemne, pofalowane, starannie ułożone włosy. Na zdjęciu, któremu teraz przyglądała się Mathilde, dwóch policjantów w cywilu eskortowało go z Radisson Blu na Beitostølen, gdzie podobno pracował jako barman.
– A więc to tak…
Mathilde wzdrygnęła się i podniosła wzrok. Nie zauważyła, kiedy koleżanka stanęła za jej plecami.
– Nie chciałam cię przestraszyć – zachichotała Randi, wskazując głową ekran. – Tobias Forsberg. Gdyby tylko miał równie piękne wnętrze, jak był przystojny. Ale po co to oglądasz?
Mathilde wyjaśniła, że w weekend słuchała podcastu i że bardzo zaciekawiła ją ta sprawa.
– Chyba nie mogłaś być wtedy dużą dziewczynką.
– Miałam siedem lat. Tyle, ile Leah. Znasz Karla Verndala?
– To mój dawny kolega. Zrezygnował z pracy u nas dziesięć, może dwanaście lat temu. Przeprowadził się do Oslo. Był taki jak ty. Młody i ambitny. Fagernes okazało się dla niego za małe. Pisywał trochę do „Dagbladet”, a w końcu podjął pracę jako doradca do spraw komunikacji w… – Randi podniosła głowę i spytała głośniej: – Ivarze?
– Mhm? – odezwał się głos zza biurka na środku przestrzeni biurowej.
– Jak nazywa się firma, w której pracuje Karl?
Spojrzała na Mathilde i powiedziała nieco ciszej:
– To jakaś wymyślna nazwa, rozumiesz. Do tego po angielsku.
– PulsePoint – odparł redaktor, śmigając palcami po klawiaturze.
– Racja. PulsePoint Communications. Daj znać, jeśli będziesz chciała, żebym was ze sobą skontaktowała. Tamtej jesieni, kiedy było naprawdę gorąco, prawie stąd nie wychodził. Nikt nie wie więcej o tej sprawie od niego, włącznie z szefem policji.
– Byłoby super – odparła Mathilde, nie kryjąc entuzjazmu. – Bardzo dziękuję.
– Zaraz wyślę ci jego numer.
*
Było dziesięć po jedenastej, gdy dzwonek nad drzwiami sklepu z artykułami przemysłowymi Tillera zasygnalizował nadejście Mathilde.
– To jeden z najlepszych na rynku – usłyszała głos Andersa Tillera.
Stał przed młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną, który uważnie przyglądał się termosowi.
– Podwójna tytanowa ścianka – kontynuował sprzedawca. – Termos mieści osiemset mililitrów. Kawa pozostaje gorąca przez dwanaście godzin, a sok zimny przez całą dobę. – Uśmiechnął się do Mathilde i skinął lekko głową. – Bez wątpienia najlepszy termos na rynku. Co dość zaskakujące, bestsellerem okazał się jego młodszy brat.
– Młodszy brat? – zaciekawił się klient.
Mathilde przyglądała się, jak młody mężczyzna odkręca termos i zagląda do środka.
– Tak. Tamten ma trochę mniejszą pojemność i występuje w wielu kolorach. Podejrzewam, że powodem jego atrakcyjności jest to, że ten tutaj można dostać wyłącznie ze stali szczotkowanej, a jego młodszy brat jest dostępny we wszystkich możliwych kolorach. Teraz wszystko musi być jak najbardziej kolorowe.
Anders Tiller przewrócił oczami i wybuchnął śmiechem.
– Zastałam pańskiego ojca? – spytała Mathilde.
Sprzedawca wskazał głową nad półkami w kierunku lady. – Staruszek siedzi na zapleczu.
Mathilde przeszła między regałami. Przecisnęła się za ladę i zapukała w futrynę przy zasłonie, która oddzielała zaplecze od sklepu.
– Tak? – rozległ się głos Tillera seniora.
Odsunęła zasłonę na bok i weszła do środka. Starszy mężczyzna siedział przy biurku i wpatrywał się w ekran komputera przez okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa. Podrapał się po brodzie, nie podnosząc wzroku, i powiedział:
– Wydawało mi się, że słyszałem twój głos. – Kilka razy postukał palcem wskazującym w klawisze i odchylił się do tyłu. – Aktywność w centrum…?
– Tak – potwierdziła z uśmiechem i otworzyła notes. – Plotki szybko się rozchodzą.
– Viggo dzwonił przed chwilą i powiedział, że właśnie u niego byłaś. Szczerze mówiąc, trochę tego nie rozumiem. Oczywiście zauważyliśmy, że na ulicach wokół centrum jest trochę spokojniej, ale jeśli chodzi o nas, obroty idą w górę.
– A to ciekawe – skomentowała. – W takim razie sklep z artykułami przemysłowymi Tillera jest wyjątkiem, który potwierdza regułę.
– Jaką regułę?
– Że duże sieci handlowe pochłaniają małe niezależne biznesy. Albo raczej doprowadzają je do bankructwa.
– Tak, owszem… – odparł stary Tiller. – Można tak powiedzieć.
– Ale was to nie dotyczy. Na czym polega wasza tajemnica?
– Myślę, że odpowiedź jest całkiem prosta: obsługa klienta. A poza tym: my znamy nasze produkty. Bo dzisiaj jest tak, rozumiesz, że wchodzisz do pierwszego lepszego sklepu należącego do sieci handlowej i masz szczęście, jeśli nie trafisz na sprzedawcę zatrudnionego na jedną piątą etatu, który nie wie, gdzie jest przód, a gdzie tył pędzla malarskiego. Ty już tego nie pamiętasz, ale twoi rodzice pewnie tak. Kiedyś można było podjechać na stację benzynową i kupić żarówkę do kierunkowskazu. Potem pytałaś sprzedawcę, czy mógłby pomóc ci ją wymienić. Dzisiaj nie wiedzą nawet, jakiej żarówki potrzebujesz. Oczywiście istnieją chlubne wyjątki, ale czasy starannej obsługi klienta niestety dawno już minęły.
– Nie w sklepie Tillera.
– Nie. – Tiller senior wybuchnął głośnym, tubalnym śmiechem. – Święta racja. – Śmiał się jeszcze przez chwilę, po czym spoważniał. – Naturalnie ja także mam nadzieję, że ulice centrum trochę się ożywią, ale nie przejmuję się tym tak bardzo, by nie spać po nocach, rozmyślając, co można zrobić, żeby to osiągnąć.
– Rozumiem – powiedziała. – Mogę spytać o coś innego?
– Pytaj.
– Przed południem przejrzałam kilka starych artykułów dotyczących sprawy zaginięcia Leah i dowiedziałam się, że jej matka, Charlotte, tutaj pracowała?
Starszy pan przez chwilę przyglądał jej się badawczo, po czym odrzekł:
– Zgadza się.
– Leah też pan znał?
– O tak, tak. Często z nią rozmawiałem. Przychodziła z matką w każdą sobotę, kiedy Charlotte pracowała.
– Jaka była?
– Piękna jak jej matka – odpowiedział. – Zawsze pytała, czy może w czymś pomóc. Od czasu do czasu pozwalałem jej nabić na kasę kilka towarów. Pamiętam, że była tym zachwycona. Zawsze uśmiechnięta. Chyba nie widziałem, żeby choć raz była niezadowolona. Ale… jej matka również taka była, pomimo tego że… Cóż, nie zawsze było u nich kolorowo. Miała sporo zmartwień na głowie, biedaczka.
– Ma pan na myśli Tobiasa Forsberga?
– Tak.
– Co pan o nim myśli?
– Że jest tam, gdzie jego miejsce. Dwa metry pod ziemią. I nie boję się powiedzieć tego na głos.
1 „Vi Menn” (pol. My, Mężczyźni) to norweski tygodnik, założony w 1951 roku, który skupia się na reportażach dokumentalnych i publicystycznych, a także na tematach dotyczących motoryzacji, łodzi, przestępczości, historii wojen czy łowiectwa.
2 „KK” – najstarszy norweski tygodnik dla kobiet, założony w 1874 roku pod nazwą „Nordisk Mønster-Tidende” (Gazeta Skandynawskiego Wzoru). W 1940 roku zmieniono nazwę na „Kvinner og Klær” (Kobiety i Ubrania), a w 1970 roku skrócono ją do „KK”. „KK” publikuje reportaże i artykuły na temat odzieży i mody, wystroju wnętrz, zdrowia i stylu życia, a także bieżących wydarzeń.
Mathilde była pewna, że zostawiła brzydką pogodę w Fagernes, ale gdy trzy godziny później przyjechała do Oslo, deszczowe chmury zdążyły ją dogonić, a krople, które spadły ze skromnych chmur wiszących nad Valdres, były niczym w porównaniu z tym, co lunęło z ołowianoszarego nieba nad stolicą.
W świetle reflektorów kremowobiałej kia picanto deszcz padał niczym narysowane linijką kreski. Mathilde zjechała E18 do Operatunnelen i utknęła za ciężarówką. Kilka minut później przeciskała się wąskimi drogami prowadzącymi między domami jednorodzinnymi i minimalistycznymi mieszkaniami na Nordstrand. Włączone wycieraczki wydawały z siebie miarowe, krótkie piski. Zwolniła, gdy GPS poinformował ją, że zbliża się do miejsca docelowego, i po zaledwie trzydziestu sekundach kobiecy głos oznajmił przez głośnik, że cel podróży znajduje się po prawej stronie.
Mathilde skręciła i zaparkowała przed zamkniętą bramą z kutego żelaza, która odgradzała klasyczną willę. Dziennikarka wysiadła, zatrzasnęła drzwi auta i weszła przez bramę. Przebiegła truchtem po wyłożonym kostką brukową podwórku i weszła po schodach. Gdy nacisnęła przycisk dzwonka, z wnętrza dobiegło brzęczenie. Jakaś postać poruszyła się za chropowatą szybą w drzwiach wejściowych.
Karl Verndal przypominał siebie ze zdjęć zamieszczonych na portalach społecznościowych. Był przed czterdziestką i wyglądał jak ktoś, kto rano wstaje godzinę wcześniej, żeby zdążyć przebiec dziesięć kilometrów, zanim uda się do pracy. Miał krótkie, ciemne włosy z wysokimi zakolami. Przywitał ją uśmiechem i mocnym, suchym uściskiem dłoni, po czym wycofał się w głąb korytarza. Mathilde weszła do środka. Mężczyzna odsunął stopą kilka par butów.
– Przepraszam za bałagan – powiedział – ale kiedy umawiałem się z panią na spotkanie, nie wiedziałem, że żona będzie musiała zostać w pracy po godzinach, a wtedy nagle musiałem zająć się gotowaniem obiadu, odrabianiem lekcji i odwiezieniem dziecka na trening pływacki. – Schylił się, podniósł z podłogi szalik i włożył go do otwartej szafy ubraniowej. – Dopiero co wróciłem do domu.
– Może jednak zjawiłam się nie w porę?
– Nie, nie – zapewnił z uśmiechem. – Córkę odwiezie do domu ktoś ze znajomych rodziców. To żaden problem.
Weszła za nim do środka. Telewizor z wyłączonym dźwiękiem rzucał światło na pół salonu. Na stole stały talerze z resztkami obiadu w postaci paluszków rybnych. Mathilde zajęła miejsce na końcu stołu.
– „Avisa Valdres” chciała zatrudnić młodego dziennikarza, jak tylko złożyłem wymówienie – powiedział Verndal, zabierając ze stołu dwa talerze. – Zresztą zanim się tam zatrudniłem również. – Parsknął śmiechem. – Więc bardzo chętnie się dowiem, jak to się stało, że ty tam wylądowałaś.
Kiedy on sprzątał ze stołu, Mathilde opowiedziała mu o tym, że właśnie wtedy rozstała się z partnerem, wprowadziła do pokoju gościnnego rodziców na Tåsen i pewnego dnia, kiedy tak leżała, nienawidząc swojego życia, matka wsunęła głowę do jej pokoju i powiedziała, że „Avisa Valdres” poszukuje dziennikarza na zastępstwo.
– Domyślam się, że oferta brzmiała kusząco – skomentował Verndal, wstawiając naczynia do zmywarki. – Piękne miejsce, zwłaszcza jeśli potrzebuje się czasu dla siebie. – Przyniósł patelnię z trzema sflaczałymi paluszkami rybnymi. – Ile czasu minęło, zanim zaczęłaś żałować swojej decyzji?
– Chyba nie żałuję. Fajni ludzie tam mieszkają.
– Ale uważasz, że jest tam nudno.
– Cóż… może nie „nudno”, ale mało się dzieje. Myślę, że to może być idealne miejsce na zakończenie długiej kariery dziennikarskiej.
– Ale nie na jej początek. – Uśmiechnął się do niej przez ramię, wyrzucił paluszki rybne do kosza i zaczął szorować patelnię. – Doskonale cię rozumiem i zgadzam się z tobą co do joty.
Opowiedział jej, że po zakończonych studiach w Oslo w 2006 roku wrócił do rodzinnego miasta, żeby podjąć pracę w lokalnej gazecie. W tym czasie mieszkał w swoim dawnym pokoju w gospodarstwie rodziców i odkładał pieniądze na przyszłość. W 2012 roku przeprowadził się do Oslo i zaczął pisać do „Dagbladet”, gdzie spotkał kobietę, która po roku została jego żoną, a pół roku po ślubie przyszło na świat ich dziecko. Na końcu wyjaśnił, że obecnie mieszkają w domu rodzinnym jego żony i że życie nie potoczyło się tak, jak to sobie wyobrażał.
– Nie?
– Nie. – Spryskał stół środkiem do mycia w sprayu i zaczął wycierać do sucha. – Plan był taki, że będę pisać. O ważnych sprawach. Za które dostaje się nominację albo jeszcze lepiej – nagrodę SKUP1. Nie żeby ta nagroda była aż tak cholernie ważna, ale praca, jaka się kryje za nominowanymi sprawami, właśnie taka jest. Wiem, że to brzmi wyjątkowo pretensjonalnie, nie o to chodziło, ale…
– Nie – przerwała mu. – Rozumiem, co masz na myśli.
– To dobrze. Pracowałem pięć, nie, sześć lat w „Dagbladet”, aż w końcu miałem tak serdecznie dość pisania o celebrytach, o tym, kto z influencerów pokłócił się z kim, o „gwiazdach” reality show – powiedział, robiąc palcami cudzysłów – co należy, a czego nie należy jeść, żeby powietrze nie gromadziło się w żołądku, że się zwolniłem. Spytałem nawet, czy mogę odejść z dnia na dzień. Na szczęście mogłem.
– Ale miałeś już wtedy załatwioną nową pracę?
– Nie. W PulsePoint zacząłem pracować dopiero po roku. – Teraz zajął się wycieraniem kuchenki i blatu. – Sytuacja byłaby nie do zniesienia, gdyby nie żona. To warto podkreślić.
– Musiałeś mieć naprawdę dość.
– I to jak. Nawet teraz robi mi się słabo na widok taniej sensacji z jeszcze bardziej krzykliwym nagłówkiem.
– Doskonale cię rozumiem. – Zachichotała. – A jednak, kiedy w Fagernes zapada mrok, kiedy gasną światła i ekran w komórce, marzę o tym, żeby pracować w „Dagbladet”. Albo w „VG” lub „Aftenposten”.
– Nie przestawaj o tym marzyć. Jestem absolutnie pewny, że to ci się uda. Możliwe, że nie będziesz musiała czekać na to latami. Nie zrozum mnie źle: „Dagbladet” długo było fantastycznym miejscem pracy. Tylko proszę, nie zapominaj o swoich ambicjach. Zawsze pamiętaj, po co studiowałaś dziennikarstwo. Bo ja zapomniałem. – Usiadł naprzeciwko niej. – Ale… – Odchylił się do tyłu i oparł rękę o blat stołu. – Nie przyszłaś tu, żeby wysłuchiwać moich kazań. Chcesz napisać o Leah.
– Tak i… – Obmacała kieszenie w poszukiwaniu notesu. Położyła go przed sobą na stole i odszukała kartkę, na której robiła notatki, gdy redaktor sądził, że nadal pracowała nad sondą uliczną w centrum handlowym. – Mam mnóstwo pytań.
– Mam nadzieję, że to nie ja jestem twoim pomysłem na artykuł? – zażartował.
– Nie, skąd – odpowiedziała z uśmiechem. – Ale liczę na to, że wychodząc stąd, będę miała jakiś dobry pomysł.
– Uważam, że ten, o którym wspomniałaś dzisiaj przez telefon, był świetny. „2604 dni Leah”. W sam raz na to, by sprzątnąć nagrodę dziennikarską.
– Zaginięcie Leah to jedna wielka zagadka. Gdzie jest dziewczynka? Co się z nią stało? Ale po zapoznaniu się z wyrokiem bardzo zaciekawiła mnie cała sprawa. Tobias Forsberg. Bo… To znaczy, naprawdę nie uważam, że został niewinnie skazany, ale…
– Uff. – Verndal zaśmiał się. – Mam nadzieję, że nie.
– Ale jest jedno ale. Od początku zaprzeczał.
– Oczywiście.
– I mimo to został skazany przez sądy dwóch instancji.
– Owszem.
– Chociaż nie było żadnego niepodważalnego dowodu.
– Za to długi ciąg poszlak – skomentował Verndal. – I myślę, że zostałby skazany nawet wtedy, gdyby nie przedstawiono połowy z nich.
– Okej. W weekend słuchałam podcastu kryminalnego poświęconego tej sprawie. Może też go słuchałeś?
– Tak, pamiętam.
– Autor wspomina w nim jakąś kobietę, która twierdziła, że jest w stanie obalić ustalenia policji, a tym samym zakwestionować winę Forsberga. Ale drugi odcinek podcastu nigdy nie powstał. Podobno kobieta się wycofała.
– Ty też się z nim skontaktowałaś?
– Ty także?
– Tak, ale facet odmówił bliższych informacji na jej temat. Powiedział mi to samo co tobie. Że kobieta się wycofała. Ale byłem tym mocno zaskoczony, bo czułem, że znam tę sprawę jak mało kto. I co? Tak nagle, nie wiadomo skąd, zjawia się jakaś babka, która jest w stanie wywrócić wszystko do góry nogami? Nie kupiłem tego i powiedziałem mu o tym.
– Nie dał się przekonać?
– Nie. Pomyślałem, że facet sam to wymyślił, żeby o jego podcaście zrobiło się głośno. A wtedy powiedział coś zabawnego: „Nie interesuje mnie, co pan kupuje, a czego nie”. Niezły gość.
– Ale… Sądzisz, że wymyślił to, żeby zyskać na popularności? Skąd ten pomysł? Przecież jego Krimcasten ma ogromne zasięgi?
– Tak, teraz tak. Ale wtedy tak nie było. I… nie chcę podważać profesjonalizmu Markusa Hegera, bo rzeczywiście należy do grona nielicznych poważnych autorów podcastów kryminalnych. – Verndal uniósł przed siebie otwartą dłoń. – Jest na topie. Rozważny, bystry, solidny… Przypuszczam, że byłby cholernie dobrym dziennikarzem. Kiedyś miał szansę na karierę w policji, ale coś poszło nie tak. Facet ma, delikatnie mówiąc, ciekawą historię rodzinną. Ale dość o tym. Wróćmy do Leah.