Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
Pełna niesamowitych zwrotów akcji historia fantasy opowiadająca o dziewczynie, która po śmierci otrzymuje drugą szansę, by zemścić się na swoich oprawcach.
Val Tsumashi , księżniczka królestwa Ita, zmarła podczas swojego balu zaręczynowego. Planowane małżeństwo miało być kontraktem między dwoma królestwami. Zanim jednak jej dusza odeszła bezpowrotnie, Lumor – Bogini Słońca i Śmierci – zabrała ją do siebie.
Bogini przekazuje Val bolesną prawdę, że została zamordowana i proponuje jej układ. Lumor przywróci dziewczynę do życia, jeśli Val przyjmie jej błogosławieństwo. Dzięki niemu księżniczka stanie jest Nybrisem – nieśmiertelną wojowniczką z potężną magiczną mocą, którą od setek lat zsyłają na ziemię bogowie.
W zamian Val zobowiązuje się do zabicia swoich oprawców, których imiona pozna dopiero wtedy, gdy zgodzi się na układ. Wraz z umową Bogini rzuca na Val klątwę. Jeśli serce wojowniczki przeszyje magiczne ostrze, podczas kiedy ona będzie zakochana, to dziewczyna umrze.
Val wyrusza w pogoń za własnymi mordercami, nie wiedząc, że sama jest celem jeszcze mroczniejszych od siebie istot. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 691
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023 by Mags Green
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo Nowe Strony
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Agata Bogusławska
Edyta Giersz
Joanna Boguszewska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-740-7
Opowiem wam o dniu, w którym mnie zabito.
Valkyrie Tsumashi zawsze pragnęła zbyt wielu rzeczy. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo przez całe jej dziewiętnastoletnie życie ktoś decydował i wybierał za nią, co w danej chwili ma robić i lubić. Nie powinno cię to dziwić, tak wygląda życie księżniczki najbogatszego królestwa na Świecie – Królestwa Ita.
Dziś odbywało się jej przyjęcie zaręczynowe, którego nie chciała, ale jej głos nie miał tutaj znaczenia. Komuś innemu na tym zależało ‒ jej ojcu, Thosowi Tsumashi. Ślub stanowił czysty kontrakt pomiędzy Królestwem Ita a Królestwem Goji. Ojczyzna Val miała klejnoty, złoto, srebro i dużo minerałów, które król zamierzał przehandlować za nową broń. Władcy doszli do porozumienia, by po ślubie osiągnąć to, co chcieli, w wyniku wymiany. Kosztem życia księżniczki oraz jej przyszłego męża.
Val mało pamiętała z tego przyjęcia. Za dużo wypiła, odreagowując stres, a może po prostu nie chciała tam być, więc zdecydowała, że najlepiej będzie otępić wszystkie zmysły. Przywołała na twarz stały uśmiech, którym karmiła dworzan od roku, i po prostu tam siedziała. Egzystowała ciałem, a myśli płynęły powoli gdzieś za kurtyną świadomości.
Jasper, jej narzeczony, był przystojny. Jego blond loki łaskotały ją w nos, gdy tańczyli. Był od niej o głowę wyższy i jak na księcia, całkiem nieźle zbudowany. Czy mogła go pokochać? Możliwe, ale nie dziś.
Odruchowo spojrzała na Bena stojącego pod kolumną sali balowej. Wbijał w nią wzrok. Ich oczy się odnalazły, zupełnie jak zeszłego wieczoru. Wtedy szepnął jej do ucha, że będzie o niej pamiętać, tak jak ona ma pamiętać o nim w noc poślubną, podczas gdy to jej mąż będzie w niej, a nie on. Wtedy dzieliły ich tylko milimetry, a nie cały parkiet. Teraz stał na baczność i mógł jedynie się przyglądać, jak przystało na dowódcę Gwardii Królewskiej.
Val poczuła nagłe zmęczenie, trochę zakręciło jej się w głowie. Przeprosiła Jaspera i powiedziała, że potrzebuje udać się do swojej komnaty. Kiwnął głową, że rozumie, i chyba odetchnął z ulgą, że już nie musi skupiać na niej uwagi. Zresztą od początku przyjęcia wszystkie dwórki zalotnie spoglądały w jego stronę, a on nawet nie próbował udawać, że nie widzi ich spojrzeń, czasem nawet do którejś się uśmiechnął. Takie były kontrakty – bez przysiąg i zobowiązań.
Księżniczka Ita wspięła się po schodach do części sypialnianej zamku. Idąc korytarzem do swojego pokoju, upadła. Dwa razy musiała chwycić się ściany i poczekać, aż mrowienie w rękach i nogach minie. Dotarła do drzwi swojej komnaty i otworzyła je z trudem.
Dziesięć minut później zapomni resztę tego wieczoru. Za dziesięć minut Valkyrie Tsumashi, Księżniczka Królestwa Ita, przestanie istnieć. A wszystkie duchy i bóstwa, które akurat słuchały, zlecą się, by zobaczyć, jak wypuszcza z gardła ostatnie tchnienie, wpatrując się we własne odbicie w lustrze garderoby.
Jeśli już mi współczujecie, to niepotrzebnie. Potwory na to nie zasługują.
– Witaj, księżniczko Valkyrie. Możesz już otworzyć oczy. – Usłyszała miękki, lecz pełen mocy kobiecy głos.
Val rozchyliła powieki. Klęczała na zimnej posadzce, wyglądającej jak niebo nocą – całe usłane gwiazdami, migoczącymi do niej delikatnie, jakby chciały dodać jej otuchy. Powoli podniosła wzrok. Cała komnata przypominała jej salę tronową, podobną do tej z jej własnego pałacu. Ściany i kolumny zostały wykonane z białego marmuru. Nie było tu jednak sufitu, tylko czarna, perłowa masa.
Zakręciło jej się w głowie.
Po obu stronach komnaty stały dwa długie stoły wykonane z tego samego materiału. Siedzieli przy nich sami mężczyźni odziani jak wojownicy. Większość z nich miała na piersiach wymalowane znaki bitewne. Każdy z nich był uzbrojony i patrzył wprost na nią. Część złowrogo, część z małymi uśmiechami na twarzach.
– Możesz wstać. Nie zrobią ci krzywdy. – Usłyszała ponownie kobiecy głos z naprzeciwka.
Spojrzała w stronę, skąd dochodził, i ujrzała najpiękniejszą istotę, jaką kiedykolwiek widziała. Nieznajoma miała długie, białe włosy, w które zaplątały się gwiazdy, a na głowie koronę wysadzaną czerwonymi diamentami, pasującymi do jej sukni. Jej oczy, ku przerażeniu księżniczki, były jak u węża – żółte z cienkimi szparkami. Siedziała na tronie, wydającym się żarzyć od ognia, płonąć w ciemnej, gwiezdnej masie.
Gdy ich oczy się spotkały, uśmiechnęła się, a Val była zbyt przestraszona, by się poruszyć. Wiedziała już, kim była ta kobieta.
Lumor.
Bogini, której wiernie oddany był Słoneczny Zakon. Według prastarej legendy Zakonu, Śmierć stworzyła Świat i cierpienie, potęgujące wszystko, co złe w ludziach. Przez nie walczyli ze sobą, a każde zabójstwo sprawiało, że Śmierć rosła w siłę. Wtedy na Świat przyszło Słońce, które stworzyło elfy i czarownice znane jako Lumie – dzieci Słońca. Słońce i Śmierć zakochały się w sobie, a z ich miłości powstała Lumor. Połączenie dwóch bóstw. Dobra i zła.
– Księżniczko Val, uzyskałaś drugą szansę. Dziś umarłaś, i to w bardzo tragiczny sposób. Z ręki innych ludzi.
Zmarszczyła brwi.
Czy to tutaj trafiają ludzie po śmierci?
Próbowała sobie przypomnieć swoją. Dotarła do drzwi komnaty, a potem…
– Jesteś w przedsionku Świata. Wyciągnęłam twoją duszę, zanim poszła dalej. – Lumor, widząc, że Val skupia na niej całą swoją uwagę, kontynuowała: – Twoja śmierć może zakończyć się na dwa sposoby. Możesz odejść dalej, ale co cię tam spotka… tego nie wiem. – Zrobiła pauzę, by księżniczka dobrze zrozumiała sens jej słów. – Możesz też wrócić do Świata, o ile przyjmiesz moją propozycję. Tak jak zrobili to wszyscy ci, których tu widzisz. – Podniosła się wyżej na tronie, wskazując ręką całą salę. – Jestem Lumor i wiesz, jakie Błogosławieństwo zsyłam.
Błogosławieństwo Nybris.
Lumor od zarania dziejów zsyłała na Świat jednego Nybrisa. Mężczyznę stworzonego na kształt boga. Niezwyciężonego i nieśmiertelnego wojownika, posiadającego waleczność elfów i moc czarownic. Val zawsze chciała spotkać choć jednego, liczyła, że jej ojciec w końcu ulegnie, przełamie strach przed magią i zaprosi Nybrisa na swój dwór. Jednak Thos Tsumashi od zawsze był przeciwny wszystkiemu, co magiczne, do tego stopnia, że opowiadanie legend o Boginiach, bożkach czy dziejach Nybrisów zostało zakazane lub ograniczane do minimum.
Spojrzała na mężczyzn siedzących przy stołach i wypuściła powietrze z płuc. W końcu jej życzenie się spełniło.
Zebrała się w sobie, by wstać z podłogi, na co wojownicy poruszyli się niespokojnie. Mogłaby przysiąc, że niektórzy z nich prychnęli, a inni nachylili się, by posłuchać, co ma do powiedzenia.
– Jak umarłam? Nie mogę sobie przypomnieć, by… ‒ Głos jej się załamał.
Lumor zrobiła zatroskaną minę. Teraz wyglądała jeszcze bardziej jak Bogini z przedstawiających ją witraży. Życzliwa i kochająca.
– To normalne, słońce. Twój ból był tak duży, że wspomnienie z tym związane uleciało w całości, gdy tu dotarłaś, a twoje cierpienie było tak ogromne, że zwróciło moją uwagę, dlatego tu jesteś.
W komnacie nie było chłodno, ale w reakcji na słowa Lumor na ramionach Val pojawiła się gęsia skórka.
– Czego ode mnie chcesz?
– To zależy.
– Od czego?
– Czy przyjmiesz moje Błogosławieństwo.
Val spojrzała na wojowników wokół. Według legendy Lumor zawsze zsyłała na Świat mężczyznę jako swój znak. Błogosławionego.
– Mam dla ciebie ofertę, o której myślisz, Valkyrie. ‒ Uśmiechnęła się tajemniczo i spojrzała na Val z zainteresowaniem, by zobaczyć jej reakcję. – Jak już się domyśliłaś, ofertę złożyłam każdemu z tych mężczyzn po ich śmierci i którą przyjęli. Oddasz mi swoją duszę, a ja uczynię cię najpotężniejszą istotą na Świecie. Otrzymasz nieśmiertelność oraz moc i zdolności, o jakich nie śniłaś. Będziesz niezwyciężona, nic nie zdoła cię zabić. Staniesz się najlepszym wojownikiem, najpotężniejszą czarodziejką, moim posłańcem na Świecie. Moją Błogosławioną. Półbogiem. Nybrisem.
Mężczyźni wokół stołu zaczęli bić dłońmi w blat na dźwięk tych słów. Część z nich wykrzyknęła imię Bogini w geście pozdrowienia.
Val nie powinno dziwić, że Lumor potrafi czytać w myślach. Kolejne milion pytań przeszło jej przez głowę, a Bogini chłonęła każde z nich. Część Val krzyczała, że chce się jak najszybciej wydostać z tego miejsca. Druga jej część wyła. Wyła żałośnie z bólu, że jeśli nie przyjmie oferty, czeka ją koniec. Bezkresna nicość. Niebycie.
– Ból już nie wróci, Valkyrie. Najgorsze za tobą. ‒ Bogini tym razem wyczuła jej strach. – Pozwól, że opowiem ci więcej o Błogosławieństwie. To, co słyszy się czasem w opowiadaniach czy bajkach poetów, odbiega od prawdy. ‒ Wstała z tronu, a jej czerwona suknia rozpłynęła się po gwiezdnej posadzce. Zlustrowała księżniczkę żółtymi oczami, gdy zaczęła przechadzać się po sali. – Każda umowa ma jakieś warunki. Ja daję ci wolność, której bardzo pragniesz, jak sądzę. Wracając na Świat, nie będziesz już Księżniczką Ita. Wyrzekniesz się krwi, korzeni i zobowiązań. Staniesz się nikomu niepodległym Nybrisem. – Zacisnęła mocniej usta w uśmiechu. – Moc ta jednak nie przyjdzie do ciebie tak łatwo. Trzeba na nią zapracować. Musisz wpierw zabić tych, którzy zabili ciebie. Ich dusze są związane z tobą, twoją śmiercią i tym, kim się staniesz. Uwolnienie ich sprawi, że całkowita moc Nybrisa cię odnajdzie. Wtedy, i tylko wtedy, gdy twoi zabójcy spotkają się ze Śmiercią, zyskasz pełnię magii.
– Kto to? Kto to zrobił? – przerwała jej Val, lecz od razu ugryzła się w język.
Bogini uśmiechnęła się jednak życzliwie, dając jej odczuć, że ten brak taktu nie robi na niej wrażenia.
– Wyjawię ci ich imiona dopiero, gdy przyjmiesz moje Błogosławieństwo. Ta wiedza nie może wpłynąć na twój wybór, Valkyrie – powiedziała smutnym głosem. – Jak myślisz, kto to był?
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami. – Nie mam wrogów. Nie mam jak ich mieć. Myślę, że zamek mógł zostać napadnięty i ktoś zaatakował mnie, gdy dotarłam do komnaty… – Głos uwiązł jej w gardle.
Lumor uśmiechnęła się smutno, dając znać, że przypuszczenia Val są błędne.
– Każdy Nybris ma swój ozgos. Warunek, którego spełnienie zakończy jego kadencję na Świecie. Po śmierci wywołanej ozgosem trafisz tutaj. Do mnie i do nich.
– Myślałam, że Nybrisi są nieśmiertelni.
– Bo są. Nie zabije ich czas czy jakakolwiek rana, nawet śmiertelna. Jedynie mój warunek, który jest inny dla każdego z nich i który bardzo trudno spełnić.
– A jednak wszyscy tu są.
Val omiotła salę spojrzeniem, pozwalając sobie spojrzeć chwilę dłużej na jedną czy dwie dusze wojowników.
– Każdy z nich wypełnił swój ozgos z własnej woli.
Bogini podeszła do jednego z mężczyzn o ciemnej karnacji i jasnych oczach. Położyła mu dłoń na ramieniu.
– Xantier, jaki był twój ozgos?
– Musiałem zabić jelenia równo o północy, strzałą ze złota. Zrobiłem to w dwieście trzydziesty drugi rok mojego Błogosławieństwa.
Dwieście trzydzieści lat. Tyle mogła jeszcze żyć. Może nawet i dłużej.
– Jaki byłby mój warunek? – zapytała cicho.
Lumor otaksowała ją od stop do głów, oceniając jej życie, pragnienia i marzenia, które wciąż chciałaby spełnić. W końcu przemówiła:
– Jeśli się zakochasz i zostaniesz ugodzona w serce sztyletem, który ma w sobie choć ziarnko magii, wrócisz do nas.
Val od razu przeszła do kalkulowania szansy spełnienia warunku. Jej myśli zaczęły odbijać się od niewiadomych. Czy kochała Bena? Serce podpowiadało jej, że nie. Miłość trudno jednak zmierzyć, to mógł być haczyk w umowie. Z drugiej strony, ile magicznych ostrzy jest na Świecie? Skoro w Królestwach została garstka elfów, to ich broni także. Szybko zrozumiała, że ozgos w połowie należał do niej. Do jej decyzji, czy obdarzy kogoś uczuciem. Natomiast druga połowa była niewiadomą. Żyjąc w Ita, gdzie magia została zakazana, nie miała szansy, by dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja polityczna Lumii. Czy wciąż walczą magicznymi mieczami?
Gdy uniosła głowę, była prawie pewna, że ryzyko, które niesie za sobą warunek, jest do zaakceptowania. Prawie. Prawie, ponieważ Val poczuła pustkę na myśl, że nigdy nie będzie jej dane się zakochać.
Wtedy jednak Lumor odezwała się, ale w jej myślach. Usta Bogini pozostały zamknięte, ale dziewczyna wyraźnie słyszała jej uspokajający głos.
Jak masz ubolewać nad czymś, czego nigdy nie miałaś? Nad stratą, której nigdy nie odczujesz?
– Kocham brata – odpowiedziała zgodnie z prawdą Val.
– Nie o taką miłość chodzi, Słońce. Wiem, że to wysoka cena, ale Xantier był kiedyś myśliwym i uwielbiał polować. By otrzymać taką moc, trzeba coś poświęcić. Nawet to, co się kocha. Trzeba zrezygnować z tego, czego się pragnęło lub czego nie dane nam było nigdy poznać.
Lumor odsunęła się od wojownika i podeszła w jej stronę, a Val zrobiła krok w tył.
– Poza tym zawsze możesz się zakochać, tylko unikaj wtedy walki i chroń serce.
Puściła do niej oczko i przeniosła wzrok na pierś Val, a ona sama poczuła, jakby wzrok Bogini przeszedł przez jej skórę i kości wprost do bijącego serca. Jej jeszcze bijącego serca, jeżeli nie przyjmie warunków umowy. Ozgos nie będzie miał sensu, jeśli odmówi. Bo jak kochać, będąc martwym?
Widząc jej pogodzenie się z przyjętym warunkiem, Bogini dodała:
– Jest jeszcze coś. Chciałabym, byś skupiła się na pomocy Lumiom. By pomóc im przekroczyć Mur Nikaze. Tam, gdzie ucieka cały mój lud.
Val słyszała o Nikaze i o Murze, który go chroni. Nikaze był Przylądkiem Słońca, stworzonym przez czarodziejki kilkadziesiąt lat temu, gdy zaczęło się polowanie na Lumie. Mur natomiast był magiczny i mogły go przekroczyć tylko osoby mające w sobie choć kroplę krwi Dzieci Słońca.
– Bycie Nybrisem nie jest proste. Opowiedziałam ci jedynie o skrawku twojego możliwego przyszłego życia. Jeśli przyjmiesz Błogosławieństwo, w Ferrthen, położonym w Królestwie Dyhn, na północ od twojego, będzie czekać moja kapłanka i wojownik, którzy przejdą z tobą szkolenie. Miecza i magii.
Lumor stanęła bardzo blisko Val i ujęła jej dłonie.
– Czy podjęłaś już decyzję, Słońce? Zbliża się świt.
Val miała jeszcze tak wiele pytań, ale wiedziała, że znajdująca się przed nią Bogini na nie nie odpowie. Widziała w jej oczach, że powiedziała już wszystko, co miała do powiedzenia. Teraz czas na nią. Czas podjąć decyzję. Bała się tego, co zastanie, gdy się obudzi.
Czy będzie wyglądać inaczej? Czy będzie boleć? A co, jeśli się nie zgodzi? Może śmierć byłaby lepsza niż ta walka i życie, które ją czeka? Niż to, kim miałaby się stać. Niż zabijać dla swoich celów.
– Oni zabili cię pierwszą, Słońce.
Zignorowała jej słowa. Wolność jako Nybris. Wyrzeknięcie się tytułów. Zaręczyn. Tej zimnej celi w lochach. Miałaby w końcu dość siły, by zdecydować, czego chce. Zerwałaby z rodzinnymi korzeniami pętającymi jej wolę. Mogłaby mieć wszystko, czego zapragnie. Mogłaby… się zemścić i nic, i nikt nie mógłby jej zabić.
– On już nigdy nie będzie miał nad tobą władzy i nigdy nie podniesie na ciebie ręki – szepnęła Lumor.
Val spojrzała w jej wężowe oczy.
Czy ona wszystko wie? Czy wie o jej niewoli z decyzji jej ojca w lochach ich zamku? Czy wie o karze, jaką jej wymierzył, gdy popełniła największy błąd w swoim życiu?
Lumor delikatnie kiwnęła głową na znak, że wie, na co Val oblała się rumieńcem wstydu.
– To odwaga. Nie wstyd. – Bogini spojrzała na nią stanowczo. – A Błogosławieństwo to dar. Nie przekleństwo.
Val uniosła wzrok z ich złączonych dłoni. Miała już odpowiedź.
– Przyjmuję twoje Błogosławieństwo.
Lumor uśmiechnęła się szeroko. Ten uśmiech mógłby rozjaśnić cały Świat. Uchwyciła twarz dziewczyny w dłonie, jej skóra była jak aksamit.
Val zamknęła oczy, by Bogini mogła złożyć na jej powiekach pocałunek. Błogosławieństwo.
Mężczyźni przy stołach zaczęli klaskać i wiwatować. Salę wypełnił gwar okrzyków i odgłosów pięści uderzających o blaty. Gdy Lumor się odsunęła, spojrzała nowemu Nybrisowi głęboko w oczy i pochyliła się, by szepnąć jej do ucha imiona tych, którzy byli winni jej śmierci. Jej cholernej głupiej śmierci.
Val wstrzymała oddech.
– James Corton, Ben Turmir, Jasper Viggot, Thos Tsumashi.
Zanim dziewczyna zdołała zrozumieć znaczenie tych słów, poczuła, że Bogini lekko ją popycha, a ona, zamiast upaść na twardą posadzkę, spadała w nieskończoność. Tonęła w ciemnym morzu nocnego nieba.
Wpierw poczuła chłód swojego martwego ciała. Znów była w należącej do niej komnacie. Leżała na łóżku w kałuży własnej krwi, jednak bez żadnej rany w ciele. Cała jej suknia balowa została poplamiona krwią, a gdy podniosła dłoń do czoła, poczuła już zaschniętą maź. Zsunęła się z łoża i upadła na podłogę. Głowa pękała jej z bólu. Wciąż słyszała z komnaty głosy mężczyzn i ich wiwaty.
Świat stał się bardziej wyraźny i głośny. Oślepił ją pierwszy promień światła, wychodzący zza wzgórza. Poczuła zapach wypiekanych bułek w kuchniach zamku. Słyszała odgłosy porannego treningu rycerzy. Lecz to wszystko i tak przyćmiewały imiona i nazwiska jej zabójców, które powtarzała niczym modlitwę przez pierwszą minutę po przebudzeniu.
Przyjaciel. Kochanek. Narzeczony. I ojciec.
– Kurwa, Ryo, nie miałaś lepszego momentu na popadanie w swoje pieprzone transe? – Jass przeklinał już drugą godzinę, starając się przytrzymać Ryo, by nie zrobiła sobie krzywdy, gdy leżała na stole w kuchni i lekko dygotała.
W głowie słyszał jej przemądrzały głosik: „To nie trans. To Połączenie między mną a Lumor”.
Jednak jeśli to połączenie nie zostało zainicjowane przez nią, a zakładał, że nie było, bo gdy Ryo upadła na blat i zaczęła dygotać, właśnie przygotowywała im kolację, to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: Lumor wybrała nowego Nybrisa i właśnie w tym momencie Ryo z nią rozmawia. Tylko czemu to on musiał dbać, by nie zrobiła sobie krzywdy? Na dodatek o pustym żołądku.
Ryo zaczęła lecieć krew z nosa.
Co to ma, do cholery, znaczyć? Czy tak powinno być?
Nie wiedział. Mimo że już ponad cztery lata mieszkali razem i czekali na ogłoszenie nowego Nybrisa, nigdy nie zapytał kapłanki, jak wygląda stworzenie nowego Błogosławionego.
Zaczęła się krztusić, więc obrócił ją szybko na bok. Krew pociekła ciurkiem z nosa na jej śnieżnobiałe włosy. Ciało dziewczyny aż buchało gorącem, choć ona sama wyglądała, jakby dopiero co wyszła z lodowej zaspy. Zawsze była blada, a z białymi włosami mogłaby uchodzić za trupa, gdyby nie jej niebieskie jak niebo oczy, które nagle się otworzyły i patrzyły nieprzytomnie przed siebie.
– No dalej, Ryo. – Potrząsnął nią lekko.
Była szczupła i ważyła niewiele, jak na swój wzrost.
– Kończ to.
Przez całe życie szkolono ją właśnie dla tego momentu. Dlatego w ogóle się urodziła. W Zakonie ród Kapłanek Nocy wydawał na świat same córki – czarodziejki. Najbliższe trzy dekady po ukończeniu szkolenia stanowiły dla Ryo coś, co nazywano Czuwaniem. Czekaniem, aż Lumor ześle kolejnego Nybrisa.
Podobnie było z Jassem, tylko on miał mniej czasu. Elfów zawsze rodziło się więcej niż czarodziejek, więc mogło go zastąpić wielu.
Ale to właśnie im przypadł Nybris. Podczas ich Czuwania. Skoro Lumor zsyła swojego Błogosławionego, teraz czas na nich. Będą go szkolić i przejdą do historii wraz z nim, nie to, co ci, którzy pobierali nauki na marne i umierali przed kolejnym zesłaniem, mogącym nastąpić nawet za setki lat, gdy obecny Nybris zakończy swoją kadencję.
Nagle kapłanka wciągnęła głęboko powietrze i zaczęła mrugać, by przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Spojrzała na Jassa, a on z jej twarzy mógł odczytać jedynie czystą euforię.
– Niech Słońce nigdy nie zachodzi – powiedziała zgodnie z modlitwą ich Zakonu.
– Lub niech Nybris je zgasi – odpowiedział.
Pomógł jej usiąść na stole i podał wody. Nie chciał jej pośpieszać, mimo że wszystko się w nim gotowało, by się dowiedzieć, co Lumor ma im do przekazania. I oczywiście, kim jest nowy Nybris.
Ryo patrzyła w podłogę, a długie, proste włosy zasłaniały całą jej twarz.
– Wszystko się zmieni, Jass. Lumor dała niezwykle ważną misję nowemu Nybrisowi. – Spojrzała na elfa z uśmiechem na ustach. – Nam też. Mamy pomóc Lumiom przejść przez Mur do Nikaze, a Nybris ma nas uratować. To jego misja, której ma się podjąć od razu po szkoleniu.
Odruchowo dotknął swoich spiczastych uszu. Kiwnął głową na znak aprobaty. Tylu ich już zginęło.
Dwadzieścia lat temu Królowie Dziesięciu Królestw zaczęli wydawać nowe dekrety. Te wpierw ograniczały Lumiom tylko niektóre prawa, by nie mogły pracować w konkretnych miejscach, a czarodziejki uprawiać magii publicznie. Nim zdążyli mrugnąć, pozwolono na nich polować, a za każdego odesłanego do kopalni elfa lub czarodziejki umieszczonej w burdelu dostawało się sporą sumę pieniędzy. Najczęściej jednak Lumie po prostu zabijano za kilka monet mniej.
Wielu udało się uciec i przedostać do Nikaze, ale część z nich została. I tak jak Jass i Ryo wciąż się ukrywała. Dzięki amuletom mogli przez cały ten czas maskować swój niecodzienny wygląd i wtopić się w tłum.
– Skończy się rzeź i ukrywanie – stwierdził. – Wyjedziemy stąd.
– To będzie wyzwanie, Jass! – ofuknęła go Ryo. – Wpierw Nybris musi przejść szkolenie i zabić wszystkich droso.
Jass poczuł podniecenie na myśl o nadchodzących misjach. Ostatnie pięć lat spędził w tej chatce z Ryo. Trenując. Pracując. Chowając swoją naturę i przygotowując się na coś, co mogło w ogóle nie nadejść. Cały jego trening na Wojownika Nocy w Zakonie mógł zdać się na nic, gdyby Nybris nie nadszedł. Teraz czeka na wspólne misje: wpierw wyśledzenie i zabicie droso – osób, które przyczyniły się do śmierci człowieka, którym wcześniej był Nybris. A potem? A potem bitwy, wojny i zlecenia. Walka. Chwała. Pieniądze. Adrenalina. I w końcu kiedyś spektakularna śmierć u jego boku. Tak zapisze się na kartach historii.
– Ile ma droso? – Zaczął chodzić po pokoju. – Wiesz, kto nimi jest? Musimy obmyślić plan. Strategię. – Na tym znał się najlepiej. Przeczesał palcami brązowe loki.
Ryo zeskoczyła ze stołu i podeszła do zlewu, by nalać wody do dwóch szklanek. Pokręciła głową.
– Nie wiem, kto to, ale jest ich czworo.
– Czworo? – Chwycił za szklankę, którą mu podała. – Sporo.
– Właściwie – wzięła łyk wody – pierwszy raz zdarzyła się tak duża liczba. Słoneczna liczba. Cztery. Cztery żywioły, Cztery pory roku… boska liczba.
– Z pewnością damy sobie radę. Nie zawiedziemy. – Dotknął jej ramienia, a Ryo lekko się uśmiechnęła. – On też nie zawiedzie.
– Ona – szepnęła.
Miał wrażenie, że się przesłyszał.
– Ona, Jass – powtórzyła ciszej.
– Lumor wybrała na Nybrisa kobietę?
Ryo kiwnęła głową i lekko się od niego odsunęła, wyczuwając jego negatywne emocje. Przewidywała, co za chwilę nastąpi. Atak.
Jass zaczął szukać dobrych stron tej wiadomości. Może była to jakaś najemniczka albo córka znanego wojownika? Mimo to jego oddech przyśpieszył, a on sam usiłował pohamować rosnącą złość.
– Kto to jest, Ryo?
– Weź pod uwagę, Jass, że rybacy też stawali się Nybrisami. Lumor się nie myli. Wyjątkowa misja związana jest z wyjątkowym Nybrisem.
Zaczął iść w jej kierunku ze szklanką w ręce.
– Kto. To. Jest?
Ryo przełknęła ślinę i odsunęła się we wnękę.
– Valkyrie Tsumashi. Księżniczka Królestwa Ita.
Jass nabrał powietrza w płuca i rzucił szklanką w przeciwległą ścianę, a okruchy szkła spadły na podłogę. Czuł się oszukany. Wkurwiony. Wstyd zalał całe jego ciało.
– Ona się nie myli, Jass. Lumor się nie myli – dodała szybko Ryo.
Kapłanka zrobiła jakiś ruch dłońmi, a szklanka, która jeszcze przed chwilą została rozbita na kawałki, znów była cała. Krople wody zebrały się i wlały z powrotem do szkła, które Ryo odstawiła za pomocą czarów na stół.
– Twoje i moje szkolenie nie pójdzie na marne. Żyję tu z tobą prawie pięć lat i wiem, że potrafisz wiele. W tym także, że jesteś w stanie nauczyć księżniczkę walczyć.
Położyła mu dłoń na ramieniu, ale ją strzepnął.
Chciał krzyczeć. Potrzebował walki, nie współczucia i pustych słów Ryo. Potrzebował starcia.
– Po prostu, kurwa, nie – syknął.
– Twoje wyobrażenia wcale nie muszą się zmienić. Ona wciąż będzie Nybrisem. Wciąż będziecie razem walczyć, a gdy…
– Walczyć? Nie będę z nią walczyć. To… To… ujma na honorze, Ryo. Nie czujesz tego? Co powie mój ojciec? Twoja matka?
– Będzie mieć tę samą moc i siłę co poprzedni… – recytowała spokojnie i rzeczowo swoje myśli i słowa wyuczone w Zakonie.
– Dla ciebie to wygodne, co nie? – przerwał jej.
Spojrzała na niego bez cienia emocji.
– Bałaś się tego, że Nybris położy na tobie łapska. Pewnie spadł ci kamień z serca, co? Szkoda, że sprzedałaś własny komfort za mój honor.
Mierzyli się wzrokiem, ich ciała drżały z gotowości do walki. I choć po nim było widać zdenerwowanie, Ryo utrzymywała wyraz błogiego spokoju na twarzy, wpatrując się w chłopaka zimnymi, niebieskimi oczami.
Teraz go trochę przerażała. Nie wiedział, czy byłby w stanie z nią wygrać, gdyby doszło do walki. Nie chciał się też o tym przekonywać.
– To nie ja wybieram, kto to będzie. Jeśli zrzekasz się przysięgi Wojownika Nocy, Jass, to ktoś może cię zastąpić – powiedziała bez wyrazu, w ten urzędowy i chłodny, charakterystyczny dla Zakonu sposób.
Nie odpowiedział. Miałby wrócić do Zakonu i co zrobić ze swoim życiem? Jego zdanie nigdy nie będzie warte tyle, co Ryo czy Nybrisa.
– To będzie większa ujma na honorze – dodała, jakby czytając mu w myślach, mimo że wiedział, że tego akurat czarodziejki nie potrafią.
To była dotychczas ich najpoważniejsza kłótnia. Druga to ta, po której Ryo zbudowała mur, nie dopuszczając do jakichkolwiek uczuć pomiędzy nimi. Od tamtego czasu każde z nich żyło swoim życiem, mijając się w kuchni czy w salonie, wymieniając się pojedynczymi zdaniami. Żyli razem, ale osobno, i to im odpowiadało. Do teraz, kiedy będą musieli współpracować przy szkoleniu.
Nie wróci do Zakonu. Będzie ją trenował. Tak. Będzie ją trenować, aż sama zrezygnuje. Sprawi, że odechce jej się być Nybrisem. Może powiadomi jej ojca? Przyjedzie wojsko i ją zabierze. Może napisze do Zakonu, że nie da się jej wyszkolić? Istniało tak wiele możliwości, które musiał przeanalizować. Był gotów zrobić wszystko, byle ona znikła.
Opuścił naprężone ramiona na znak chwilowego poddania się, a Ryo, widząc to, zmieniła swój ton na neutralny:
– Val będzie tu za dwa dni.
Odwróciła się, by zacząć sprzątać w kuchni.
Skrzywił się na dźwięk tego imienia.
– Liczę, że do tego czasu przygotujesz wszystko do rozpoczęcia treningu.
Wojownik odwrócił się na pięcie. Nie miał już siły z nią dziś rozmawiać czy nawet na nią patrzeć. Pieprzone czarodziejki.
Musiał obmyślić plan.
Zaczął wchodzić po schodach na piętro. Zanim zdążył otworzyć drzwi do swojej sypialni, zauważył, że Ryo wychodzi na tył domku i rzuca zaklęcie.
Zaklęcie obwieszczające całemu Światu powstanie nowego Nybrisa.
Spojrzał w niebo na dwa księżyce – Rukari i Tekaro. Obydwa świeciły jasno, jeden na fioletowo, drugi na niebiesko. Pod wpływem zaklęcia Rukari stał się czarny, a Tekaro złoty. Kolory miały symbolizować Lumor – Słońce i Śmierć ‒ oraz Prabogów, którzy stworzyli Świat.
Mimo później godziny chwilę potem w miasteczku niedaleko ich domu nastał szum głosów. Krzyki niewiernych i oklaski oczekujących.
– Nybris nadchodzi – szeptało miasteczko całą noc.