Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
69 osób interesuje się tą książką
Książka może urazić uczucia religijne. Zalecane jest zapoznanie się z pełnym ostrzeżeniem znajdującym się na początku książki.
Zerrezath obserwuje Zoe Geverottę od sześciuset dni.
Ochrania za dnia, gdy ta wpadnie w kłopoty spowodowane małymi kradzieżami. Strzeże w nocy, gdy nawiedzają ją koszmary i zjawy. Obserwuje, gdy wzdycha do Maddena – chłopaka, który nie zaszczyci jej nawet jednym spojrzeniem.
Lecz ona nie dostrzega Zerrezatha. W końcu ten jest cieniem na ścianie, kształtem w uliczce, szeptem we śnie. Demonem.
Zostało mu sześćdziesiąt sześć dni na Ziemi, by ukraść jej duszę i wrócić z nią do piekła.
Po szalonej imprezie w klubie w Las Vegas demon zabija przyjaciół Maddena, a samego chłopaka opętuje, przywłaszczając sobie jego ciało.
Teraz Zoe będzie musiała z nim współpracować, by znaleźć mordercę, nie ma jednak pojęcia, że cały czas winny jest obok. Żyje w ciele chłopaka, do którego ona ma słabość od dłuższego czasu.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 520
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Mags Green
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2024
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Sandra Pętecka, Martyna Janc, Agnieszka Zwolan
Konsultacja z zakresu okultyzmu: Dominika Koszany
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Ilustracje: Anna Niemczak
ISBN 978-83-8362-814-1 · Wydawnictwo Nowe Strony ·Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Ze względu na charakter bohaterów powieści, czyli sarkastycznego demona i współczesnej wiedźmy, w książce poruszane są tematy wiary i wierzeń, które mogą urazić uczucia religijne. W historii występują liczne nawiązania do treści Starego i Nowego Testamentu, obrzędów chrześcijańskich i Kościoła, często w charakterze prześmiewczym, metaforycznym, satyrycznym.
Demon wyśmiewa Boga, Kościół, ludzi wierzących, starając się przekonać bohaterkę do kultu Diabła i ukazania swojego punktu widzenia w konflikcie Szatan-Bóg. Wiedźma natomiast odrzuciła wiarę chrześcijańską na rzecz innych bóstw.
W niektórych scenach erotycznych zostały wykorzystane przedmioty o naturze religijnej: różaniec, ołtarz czy krzyż. Do zbliżeń dochodzi za obustronną zgodą.
Książka jest fikcją literacką, która oddaje naturę wykreowanych postaci, nie mając na celu obrazy czy bluźnierstwa wobec wiary chrześcijańskiej.
Inne ostrzeżenia dotyczące książki to występowanie: morderstw, śledzenia (stalkingu), opętania, primal kink, praktyk BDSM jak duszenie czy zabawa woskiem i nożem, oddawania czci Szatanowi czy innym nienazwanym bóstwom, zabicie zwierzęcia (węża) w charakterze ofiary religijnej i śmierci z wyboru.
Książka jest przeznaczona dla dorosłych czytelników.
Cześć!
Jeśli znasz inne moje książki, muszę Cię ostrzec, że 10 Grzechów Głównych jest powieścią całkowicie odmienną od tych, które dotychczas napisałam – jest mroczniejsza, bardziej kontrowersyjna i skupiona na romansie z elementami paranormalnymi, jak duchy, zjawy i demony. Jest także znacznie odważniejsza w scenach erotycznych, a ich natura może obrazić uczucia religijne, dlatego mam nadzieję, że zapoznał*ś się z ostrzeżeniem na początku książki.
10 Grzechów Głównych jest pewnego rodzaju odskocznią od typowej fantastyki, którą zazwyczaj się param, dlatego chciałabym wspomnieć o paru aspektach:
Praktyki magiczne przedstawione w książce nie powinny być brane pod uwagę jako przewodnik czy instrukcje do ich wykonania. By jednak oddać realizm niektórych scen czy elementów witchcraftu, konsultowałam je z genialną i niezawodną Dominiką Koszany (@dominikakoszany na Instagramie i TikToku), a bez niej ta powieść by nie powstała. Jeśli interesujesz się tarotem, duchowością i ezoteryką, zapraszam na jej profil. Dzięki niej ta książka ma w sobie więcej magii, niż myślisz.
Akcja powieści dzieje się we współczesnym Las Vegas, więc starałam się oddać jego klimat dokładnie tak, jak go zapamiętałam podczas mojego pobytu w tym mieście i pokazać jego szarą stronę skrywającą się za odblaskiem neonów. Oczywiście lokalizacje, które odwiedza bohaterka, mogły zmienić nazwę lub przestać istnieć, a stworzone przeze mnie postacie są w pełni fikcyjne. Fabuła książki nie nawiązuje do żadnych konkretnych wydarzeń mających miejsce w świecie rzeczywistym. Personalnie absolutnie nie gloryfikuję Los Angeles tak jak główna bohaterka, której sentyment do miasta i rodziny zakrzywia jej percepcję postrzegania tego miejsca.
Uwielbiam jesień i Halloween oraz wszystko, co związane ze współczesnymi praktykami magicznymi, demonami, mrocznym klimatem i duchami, dlatego też powstała ta powieść. Musiałam gdzieś urzeczywistnić moje sny, zawrzeć swój strach przed otwarciem oczu podczas paraliżów sennych, moje modlitwy, gdy budziła mnie czyjaś obecność w pokoju, i opisać to, co tworzy moja wyobraźnia, gdy w pustym domu usłyszę drobny szelest.
Opisałam Wam wszystkie moje koszmary, niestety nie miałam przy boku demona, tak jak główna bohaterka, który by je przepędził, stając się największym z nich.
Dziś mija sześćsetny dzień, od kiedy śledzę Zoe Geverottę. Sześćsetny dzień, od kiedy stałem się jej cieniem i nie spuszczam jej ze swoich wygłodniałych oczu.
Gdy dziewczyna weszła do budynku, głowy kilkunastu demonów obróciły się w jej kierunku z powodu zapachu piżma, którego dodała do kąpieli, licząc, że pomoże jej to w znalezieniu miłości, ale dla swojej zguby przyciągała nim także naszą uwagę.
Natura mojej małej wiedźmy już i tak była smakowita bez dopieszczania jej dodatkową szczyptą magii, a to za sprawą wyjątkowej duszy, zwanej vitae, którą w sobie nosiła. Zdarzały się one niezwykle rzadko wśród śmiertelników, ponieważ mimo że pozostawały uwięzione w ludzkich ciałach, potrafiły nawiązać kontakt między światem boskim i tym przeklętym, przez co stawały się bardziej wyczulone na magię oraz miejsca, gdzie nasze sfery się ze sobą przenikały.
Według naszych legend nie istniało nic bardziej pysznego i nic bardziej pożądanego w piekle niż vitae, ze względu na fakt, że kto posiadł na własność takową duszę, stawał się potężniejszy i bardziej ceniony w swoim kręgu.
W przeciwieństwie do mnie Zoe nie dostrzegła jednak spojrzeń moich pobratymców. Nie widziała także mnie, mimo że kroczyłem przy jej boku. Kiedy demony mnie zauważyły, przestały wodzić wzrokiem za jej długimi nogami i posłusznie przekierowały uwagę gdzie indziej. Nie dziwię się im, bo moja reputacja sięgała dalej niż do dziewiątego kręgu piekła, więc żaden z nich nie miałby ze mną szans, o ile w ogóle odważyłby się stawić mi czoła.
The Cosmopolitan to jeden z najbardziej rozpoznawalnych klubów w Las Vegas, który oprócz klejącej się od alkoholu podłogi miał do zaoferowania klasycznie kasyno, hotel i słabą restaurację. Na bramkach do sekcji tanecznej przywitał Zoe ten sam ochroniarz co tydzień temu, a zwisające z sufitu girlandy lśniły na różowo niczym płachty diamentów, odbijając blask neonów przy wejściu. Moja Zoe nienawidziłaby tego miejsca, ale sobotnia Zoe lgnęła do niego jak człowiek do grzechu. Nie tylko dlatego, że mają tu według niej najlepsze drinki, ale dlatego że często przebywa tu ktoś, o kim od kilku tygodni nie może przestać myśleć.
Niestety nie jestem i nigdy nie będę to ja, ponieważ Zoe mnie nie dostrzega.
Ale to się wkrótce zmieni.
Nie mam do końca pewności, gdzie pierwszy raz zobaczyła tego śmiertelnika, ale przez całą noc nagrywała wiadomości głosowe do swojej jedynej przyjaciółki Camille o tym, jak wyglądał i kiedy poczuła, że to miłość od pierwszego wejrzenia.
Demony znały tylko emocje wywodzące się z siedmiu grzechów głównych, więc nie wiedziałem naturalnie, czym jest miłość czy szczęście, ale potrafiłem rozpoznawać ludzkie uczucia po mimice, biciu serca, odruchach ciała czy woni, z jaką się wiązały.
I dobrze znałem pojęcie własności.
A Zoe była moja, na wieki wieków. Amen.
W pewnym sensie ja i ona nie różniliśmy się za bardzo od siebie. Ona śledziła jego. Ja śledziłem ją. Znalazła go w telefonie, sprawdziła, gdzie przebywa, co lubi i jakie strony obserwuje. Nie zajęło jej dużo czasu, by odszukać go na zdjęciu z jednej imprezy w The Cosmopolitan, i przez ostatnie dwa miesiące lata to tutaj spędzamy każdą sobotę. Jak zawsze wyglądała pięknie, choć wiem, że ten strój jest tylko przebraniem. Moja Zoe chodzi w czerni, ale sobotnia Zoe w różu. Moja Zoe nosi naszyjniki z kamieni, ametystu wspierającego intuicję czy turmalinu ochraniającego ją przed pomniejszymi demonami, ale sobotnia Zoe nosi złoty wisiorek z tandetnym serduszkiem.
Landrynkowa, błyszcząca sukienka ledwie okrywała jej pełne piersi i długie nogi. Czarne loki opadły na ramiona, a pełne usta były lekko rozchylone. Ćwiczyła przed lustrem ten ponętny, tajemniczy wyraz twarzy od dłuższego czasu, tak samo jak postawę, gdy tylko zorientowała się, jakimi dziewczynami interesuje się jej obiekt westchnień. Przed wyjściem wyjęła kolczyki z wargi i nosa, większe tatuaże zasłoniła specjalną taśmą w kolorze skóry, a resztę przykryła kosmetykami, wiedząc, że raczej nie są w jego guście.
I choć zmieniła wszystko na zewnątrz, to w środku wciąż była lgnącą do mroku grzeszną duszą, którą zamierzałem zabrać ze sobą do piekła.
Wiedźma trochę niezgrabnie usiadła przy barze. Nie potrafiła chodzić w tak wysokich szpilkach, idealnie pasujących do jej stroju. Krzyknęła coś do barmana, a ja stanąłem pod przeciwległą ścianą, obserwując ją. Robiłem to już mechanicznie, nie spuszczając z niej wzroku i zawsze znajdując się w odległości kilku kroków.
W tym momencie dostrzegłem przynajmniej czternaście sposobów na to, by ją zabić, a marzyłem o tym od dawna.
To jednak nie takie proste, jeśli chciałem, by jej dusza już na zawsze należała do mnie, by odnalazła mnie w piekle, gdy się już tam znajdzie.
Wiedziałem, że ten wieczór będzie wyglądał tak jak zawsze. Zoe wypije drinka, chwilę potańczy z kilkoma losowymi mężczyznami, nie spuszczając z oczu tego, na którym jej naprawdę zależy, i wróci żółtą taksówką na przedmieścia do mieszkania dzielonego z matką. Włączy w telefonie ulubioną muzykę, zapali kadzidła i z butelką wina będzie śpiewać i płakać jednocześnie. Nie rozumiałem jej. Choć bardzo bym chciał pojąć jej zachowanie, to była dla mnie jednak za bardzo ludzka, kierująca się miękkimi uczuciami, niebędącymi tak prostolinijnymi, jak władające mną instynkty.
Uniosła do ust drinka – jak zawsze jest to Pornstar Martini – i rozejrzała się po sali, zawieszając wzrok na mężczyznach, którzy tak jak ona wypatrywali już chętnych ciekawskich dusz na parkiecie. Czułem, jak niecne myśli wkradają się do ich głów. Jak kontemplują o hazardzie, alkoholu, pieniądzach i dotyku innych ciał dopuszczających się bezeceństw w ich wizjach… Stop.
Otrząsnąłem się ze smaku ich grzesznych umysłów, skupiając się na jej ciemnych oczach szukających tego, dla którego tu przyszła. Gdy go dostrzegła, nawet stąd widziałem, że jej źrenice się powiększyły. Oblizała lekko usta i znów przyjrzała mu się dyskretnie zza kotary czarnych włosów, licząc, że różowa, krótka sukienka zwróci jego uwagę.
Wtedy stało się coś, co zaburzyło rytm naszych cotygodniowych wypadów. W głośnikach rozbrzmiała kolejna piosenka o namiętnej miłości, gdy Zoe wstała niezgrabnie z krzesła i skierowała się ku loży, gdzie wraz z przyjaciółmi zasiadał on. Nastroszyłem się przy ścianie, bo nie wiedziałem, co ona wyprawia, a moje „ja” zadrżało. Zawsze po pierwszym drinku szła do toalety, obserwując go z daleka, wracała potańczyć na parkiecie i znów kierowała się do baru, a potem wracaliśmy do domu. Pierwszy raz złamała ten schemat po tylu tygodniach rutyny.
Nastroiłem się, aby odczytać z jej ciała niepokój, stres, i szczerze nie sądziłem, że odważy się dziś do niego podejść. Spanikowałem, ale zazdrość zalała mnie bardziej, gdy zobaczyłem, że zmierzając w jego kierunku, zaczyna kręcić biodrami, tak jak ćwiczyła. Jeden z jego kumpli dostrzegł ją w tłumie i puścił do niej oczko, na co ona lekko spuściła głowę, onieśmielona, ale uśmiechnęła się lekko, serwując im uśmiech numer cztery. Nazwałem go uśmiechem głupiej idiotki mającym sprawić, by mężczyźni poczuli się pewniej w jej towarzystwie.
Wiem o tym, bo tak naprawdę Zoe jest wężem nakłaniającym do grzechu. Manipuluje i udaje kogoś, kim nie jest, byle osiągnąć swój cel.
Minęła mnie, przechodząc obok ściany, przy której stałem. Jej ramię właściwie musnęło mojego jestestwa, ale nie dostrzegłaby mnie, nawet gdyby była w stanie, bo wzrok ponownie utkwiła w tym mężczyźnie, a on nawet jeszcze na nią nie spojrzał, oglądając nowy zegarek siedzącego obok niego kumpla. Nie wiem, co zrobię, jeśli ona zaprosi go na randkę i – co gorsza – jeśli on się zgodzi. Nie mogę na to pozwolić. Moje myśli mknęły jak szalone, a żądza mordu przemówiła do mnie mocniej niż zazwyczaj, gdy w okolicy Zoe pojawiali się inni mężczyźni.
Ona była sama od zawsze.
A przynajmniej tak jej się zdawało, bo nie widziała otaczających ją duchów i demonów pragnących karmić się jej bólem, strachem i grzechem.
Teraz jednak byłem tak zbity z tropu jej nagłą zmianą zachowania i decyzją, że mogłem się tylko przyglądać i emanować gniewem, zbliżając się do loży, by podsłuchać rozmowę.
Wbiłem wzrok w tył jej głowy i obserwowałem przeznaczoną mi dziewczynę, mimo że ona mnie nie dostrzegała. Dziewczynę zmierzającą właśnie ku innemu, w którego wpatrywała się syrenimi oczami, mimo że ja swoich czarnych nie spuszczałem z niej od prawie dwóch lat.
Zostało mi sześćdziesiąt sześć dni, aby ją zabić i zabrać jej duszę, by wróciła wraz ze mną do piekła. Inaczej już na zawsze pozostanę sam i nigdy nie dowiem się, jak smakuje Zoe Geverotta.
Zoe zarzuciła czarne włosy na jedno ramię, odsłaniając nagą skórę, i uśmiechnęła się do mężczyzn patrzących na nią z lekkim zainteresowaniem.
– Cześć. Mogę się przysiąść?
Starała się to powiedzieć pewnym siebie głosem i do pewnego momentu jej to wyszło. Pytanie skierowała wprost do Pana Dupka, ale odpowiedział jeden z jego kumpli, blondyn z loczkami i w niebieskiej koszuli – ten, który mrugnął do niej wcześniej.
– Siadaj, piękna. – Poklepał dłonią puste miejsce z brzegu kanapy i uśmiechnął się do dziewczyny, ale w jego oczach dostrzegłem coś, co mi się nie spodobało, więc przybliżyłem się jeszcze bardziej do ich stolika. I tak mnie nie widzieli, a gdyby moje ja zetknęło się z ich materialnymi ciałami, to i tak by mnie nie poczuli. Równie dobrze mógłbym usiąść między nimi. Wiem jednak, że moja obecność wpłynie na nich emocjonalnie, staną się bardziej drażliwi i niespokojni, choć patrząc na liczbę pustych szklanek po whisky, pewnie zrzucą to na alkohol.
Zoe usiadła naprzeciwko Pana Dupka, dla którego tu przychodzimy, i podała dłoń chłopakowi, który wpuścił ją do loży.
– Zoe – wypowiedziała swoje imię, ale nieznajomy nie odwzajemnił uścisku, tylko spojrzał na jej palce i zaśmiał się kpiąco. Dziewczyna od razu poczerwieniała ze wstydu, bo nie wiedziała, co zrobiła źle.
Szczerze to ja też nie miałem pojęcia. Te ludzkie obyczaje mnie fascynowały, ale niektórzy nie przestrzegają czegoś, co nazywa się dobrymi manierami, przez co często czułem się zbity z tropu. Z biegiem lat zachowania śmiertelników się zmieniają, a gdy ostatni raz pojawiłem się na Ziemi, nie dość, że trafiłem do Europy, to jeszcze przybyłem w czasach, gdy ludzie odnosili się do siebie zupełnie inaczej. Miałem sporo do nadrobienia, szczególnie w kwestii technologii, której wciąż do końca nie pojąłem, mimo że przyglądałem się jej od prawie dwóch lat.
– Connor – przedstawił się blondyn siedzący obok chłopaka o lekko rudych włosach i spiczastym nosie. – A ten dupek to Gabe – dodał lekkim tonem, wodząc wzrokiem po jej ciele, i wyjął spod kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę.
Z tego, co wiedziałem, tu nie wolno palić, ale gdy chłopak wziął pierwszego bucha, nikt z obsługi nie zwrócił mu uwagi.
Faceci nie przedstawili jej pozostałej dwójki siedzącej naprzeciwko, więc wzrok dziewczyny znacząco skierował się w ich stronę, niemo prosząc o podanie imion, ale Connor i Gabe spojrzeli właśnie w ekrany telefonów i całkowicie ją zignorowali, patrząc na pomarańczowy prostokąt i ludziki biegające za piłką. To była ta… koszykówka.
Zoe lekko spuściła głowę. Nie sądziła, że tak szybko się nią znudzą, bo gdy obserwowała ich przez tyle czasu, zazwyczaj gdy dosiadały się do nich dziewczyny, rozmowy trwały dłużej.
– A ty to kto? – zapytał ten, który przed chwilą eksponował nowy zegarek. Dopiero co ją zauważył i najwidoczniej próbował pozbyć się intruza. – Czego chcesz?
Prawdę powiedziawszy, nigdy nie rozumiałem wartości pieniądza (nie wspomnę o elektronicznym), bo gdy ostatnio gościłem na Ziemi, ludzie wymieniali się dobrami lub ewentualnie złotymi monetami, określając ich wartość ciężarem. I mimo że każdy demon co jakiś czas był zsyłany na Ziemię, pieniądze nigdy nie były czymś, co nas interesowało, bo ich nie potrzebowaliśmy, a martwiliśmy się nimi ewentualnie dopiero, gdy opętywaliśmy ludzi, a ich ciała musiały co jakiś czas się pożywić. Dlatego nie potrafiłem wyobrazić sobie ich znaczenia, ale dzięki Zoe zyskałem swoją jednostkę. Arizony. A konkretnie te ogromne baniaki, prawie czterolitrowe, kosztujące trzy i pół dolara. Ona uwielbiała smak arbuzowy i gdy stawała przed decyzją zakupienia czegokolwiek, wyliczała najpierw, ile baniaków mogłaby za to kupić. Ten zegarek? Myślę, że mógłby kosztować z trzy tysiące takich arizon.
– W końcu to impreza, przyszłam się zabawić – odpowiedziała lekko i spojrzała na swojego rozmówcę, posyłając uśmiech numer dwa.
Nazywałem go uśmiechem naiwności.
Do tego zakręciła na palcu pasemko włosów. Nigdy tego nie robiła.
– Jesteś z Las Vegas? – dopytał Connor. – Słyszę, że irytująco przeciągasz ostatnie litery zdania.
– Urodziłam się w Los Angeles – odpowiedziała zgodnie z prawdą, promieniejąc, gdy rozmowa zaczęła się rozkręcać. – Mieszkam na przedmieściach Las Vegas od niedawna.
– To tak jak my. – Uśmiechnął się do niej, ale w jego głosie wyczułem kłamstwo. – Będziemy mogli razem wrócić. Niebezpiecznie jest włóczyć się samemu po tamtych ulicach.
Otaksowałem ich wzrokiem. Żaden z nich nie wyglądał na osobę, która dokądkolwiek zmierza na własnych nogach lub mieszka na przedmieściach. To, że nie znam wartości pieniądza, nie znaczy, że nie wiem, co robi on z ludźmi. Wysłuchałem w piekle wystarczająco dużo historii demonów z mojego kręgu, by określić wpływ majątku na życie ludzkie, i definitywnie mogę stwierdzić, że ci mężczyźni nie jeżdżą taksówkami (taksówka stąd do jej domu kosztuje zazwyczaj pięć arizon). Ci tutaj mają otwarty rachunek na barze, żaden nie trzyma przy sobie portfela, a ubrania dobrej jakości aż krzyczą, że ich ulubiony grzech to pycha.
Zauważyłem, że Zoe nie wiedziała, co odpowiedzieć na tę jawną aluzję. Jej serce lekko przyśpieszyło.
Pyk, pyk.
Obejrzała się przez ramię, spoglądając dyskretnie w stronę wyjścia.
Powiedz tylko słowo, a będzie bezpieczna dusza twoja.
Widzę, że chciałaby stąd uciec, jednak coś ją zatrzymuje.
– Odnoszę wrażenie, że już cię tu widziałem. Często tu przychodzisz? – zagadnął mężczyzna w białej koszuli, ten, od którego dziewczyna nie mogła odwrócić wzroku, więc kiwnęła tylko głową na potwierdzenie.
Zoe cała zadrżała i oblała się rumieńcem, przyłapana na gorącym uczynku, a jednocześnie ogarnęło ją podniecenie faktem, że jednak ją dostrzegł i poświęcał jej teraz uwagę. Słyszałem, jak gwałtownie biło jej serce, a puls przyśpieszył.
– Mój ojciec jest współwłaścicielem hotelu po drugiej strony ulicy – skłamała zgrabnie.
Dostrzegłem, że wbija paznokcie w koniuszki palców i dotyka miejsca, gdzie zazwyczaj znajduje się pierścionek z sigilem, którego oczywiście nie ma, by nie dać im pretekstu do zadawania niewygodnych pytań, ponieważ jej zainteresowanie magią często spotykało się z krzywymi spojrzeniami i wyśmiewaniem. To kłamstwo przyniesie konsekwencje, bo w końcu jej prawdziwy ojciec nie żyje. Skoro liczy na jakąś relację z Panem Dupkiem, to po co okłamywać go w tak istotnej kwestii?
Uniósł ciemne, gęste brwi, a zielone oczy nabrały blasku, gdy pochylił się ku niej. Na mnie nie robiło wrażenia jego groźne spojrzenie, ale zauważyłem, że Zoe się naprężyła, zaciskając mocniej uda.
– Którego dokładnie? Może pracuje z moim ojcem lub ojcem Maxa. – Wskazał głową na chłopaka od zegarka.
– Max Sweetfield – przedstawił się ten drugi, teraz wyraźnie zainteresowany Zoe. – Frank Sweetfield to mój ojciec. Właściciel The Planet, z pewnością kojarzysz ten budynek, nawet jeśli nie jesteś stąd.
Teraz już wiem, po co kłamać – by zaimponować. Po sposobie, w jaki Zoe przełyka ślinę, mogę wnioskować, że nie do końca wiedziała, czym zajmują się rodzice Pana Dupka, a teraz będzie musiała odpokutować za swoje oszustwo. Widziałem, że jej umysł pracuje na wysokich obrotach, gdy próbuje przypomnieć sobie nazwę jakiegoś hotelu niebędącego Marriottem, jednocześnie modląc się, by nie trafić w żaden obiekt należący do rodziny któregoś z nich.
– Skyloft – rzuciła w końcu, przypomniawszy sobie baner nad jednym z budynków, który mijała zawsze w drodze do The Cosmopolitan, i wypuściła powietrze ustami, gdy zobaczyła, że jej odpowiedź nie wzbudziła dalszych pytań, a jednocześnie zaintrygowała tego, na którym jej zależało.
– Nie dosłyszałem twojego imienia. Jestem Madden. – Pan Dupek podniósł się z kanapy, by podać jej dłoń przez stół.
– Zoe.
Zauważyłem, że ledwo może mówić z powodu jego bliskości – przytłaczał ją. Na przedramieniu dziewczyny pojawiła się gęsia skórka, gdy uścisnęli sobie dłonie. Ja ze złości zacisnąłem swoje w pięści.
Zacząłem dostrzegać więcej niepokojących sygnałów. Connor i Gabe zmarszczyli brwi i sprawdzili coś w telefonach, szepcząc między sobą. Usłyszałem między innymi: „Nie wiedziałem, że ma córkę”.
– Powiedz mi, Zoe, czy twój ojciec w końcu zdecyduje się oddać połowę udziałów mojemu, czy dalej zamierza unikać rozprawy sądowej, strasząc nas prawnikami? A może w końcu spłaci wszystkie długi ojcu Connora? – syknął ostro Madden, zmieniając nagle ton głosu.
– Masz tupet, by tu przychodzić i z nami rozmawiać tak bez żadnej ochrony – dodał rozbawiony Connor.
Moja wiedza o współczesnym świecie ograniczała się do tego, co wiedziała Zoe, co widziała lub gdzie przebywała przez ostatnie niemal dwa lata. Nie wiem więc, czym są te udziały, ale oczy dziewczyny zrobiły się wielkie z przerażenia. Chyba właśnie wpadła w kłopoty, bo patrząc na to, jak mocno chłopak zaciskał szczęki, można dojść do wniosku, że nie podobała mu się jej obecność, a ujrzawszy szok na twarzy mojej wiedźmy, domyśliłem się, że w telefonach nie znajdują się informacje o rozprawach sądowych i koneksjach rodzinnych. Gardło się jej zacisnęło i zaczęła się pocić, nie mając pojęcia, co na to odpowiedzieć.
– Skąd wiesz, że nie ma jej za rogiem? – zapytała Zoe, starając się przybrać dobrą minę do złej gry, ale zauważyłem, że chłopcy nie dali się nabrać.
– Madden, przestań gadać o robocie naszych starych – żachnął się Max. – To ich własny burdel, a my mieliśmy się dziś dobrze bawić.
– Po co tak naprawdę tu przyszłaś? – zapytał Gabe, przechylając głowę w jej stronę. – Miałaś nas przekonać, by nasi ojcowie nie zrobili krzywdy twojemu, czy może masz gdzieś podsłuch i próbujesz nas w coś wrobić?
Dłonią sięgnął jej uda, chcąc podwinąć sukienkę jeszcze wyżej i sprawdzić, czy jego podejrzenia okazałyby się słuszne, ale wtedy do stołu podeszła kelnerka ze schłodzoną wódką i szklankami. Gabe zabrał łapska od należącej do mnie duszy tylko po to, by od razu chwycić za alkohol i nalać wszystkim. W tym Zoe.
– Oj nie. Dziękuję. Nie piję wódki, poza tym i tak już miałam iść…
– Z nami pijesz, skoro tu siedzisz – stwierdził stanowczo Connor i przesunął naczynie po stole w jej stronę oraz objął ją mocniej ramieniem, by nie mogła wstać.
– Naprawdę. Dziękuję.
– To po co tu przyszłaś? – westchnął Madden odrobinę wyzywająco, lecz ona przez chwilę zapomniała języka w ustach.
– Mówiłaś, że przyszłaś się zabawić, to się, kurwa, baw – warknął Gabe tonem nieznoszącym sprzeciwu i podał jej pełne szkło.
By nie dać im pretekstu do myślenia, że faktycznie chciała ich w coś wrobić, lekko spanikowana uśmiechnęła się krzywo, chcąc załagodzić sytuację. Wzięła kieliszek w palce i przechyliła go do ust. Skrzywiła się od smaku, ale widząc, że Madden i Connor delikatnie się rozluźnili, jej ciało zrobiło to samo.
Po chwili niezręcznej ciszy Max i Gabe wyszli z loży, zmierzając w stronę baru, by porozmawiać z kelnerką. Nie wiedziałem, czy powinienem zostać przy Zoe, czy iść za nimi, by sprawdzić, czy nie wsypali jej niczego do drinka. Jednak gdy ujrzałem zgorzkniały wyraz twarzy małej wiedźmy, kiedy Madden zaczął przesuwać na prawo i lewo obrazy jakichś kobiet na swoim telefonie, zdecydowałem się stanąć przy jej boku.
Aniele boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój.
Prawdę mówiąc, wiedziałem, że Zoe przygotowała na ten wieczór odpowiedzi na wszystkie potencjalne dociekania typu: „co robisz w życiu?”, „co cię inspiruje?”, „koty czy psy?”. Przez pierwsze piętnaście minut siedziała smutna i lekko zdenerwowana, orientując się, że tak podstawowe pytania nie padają z ust mężczyzn. Wszystko, co ważne lub wykraczające poza obecny obszar ich pola widzenia, nie istniało. Nawet nie zapytali, czym się interesuje.
A Zoe interesowała się wieloma rzeczami. Szczególnie zgłębiała wiedzę o kryształach, eterach, sile i znakach. Używaniu ziół i układach gwiazd. Afirmacji i duchowych wzrostach, z uwzględnieniem tych bardziej mrocznych praktyk magicznych. To dziewczyna poznająca swoje wiedźmiarskie korzenie poprzez dziennik swojej babci. To moja mała wiedźma maczająca smukłe, pełne wytatuowanych run palce w dostępnej teraz dla ludzi magii.
Chociaż tatuaże z runami zrobiła, zanim miała jakiekolwiek pojęcie o magii, przez co nie miały znaczenia ani nie przynosiły żadnych wzmacniających korzyści.
Kochała te lukrowane donuty z Dunkin’ Donuts i te klasyczne burgery z In’n’out z podwójnym serem. Muzykę lat 80. i kolor czarny. Kawę mokka i napary herbaciane. Nienawidziła koloru różowego i ćwiczeń fizycznych. Uczyła się sztuki tatuażu, a w przyszłości chciałaby zamieszkać w Nowym Jorku. Teraz jednak została skazana na życie w Las Vegas, bo jej matka pracowała w jednym z kasyn jako salonowa. A przede wszystkim Zoe chciałaby wrócić do swojego starego domu w Los Angeles.
Natomiast jeśli chodziło o uosabianie grzechu, to Zoe była kradzieżą.
Spoglądała zachłannie na zegarek Maxa, bransoletkę ze złota Connora i kolczyki z brylantami Gabe’a. Nie kradła jednak dla samej sztuki, ale dla zysku.
Siedzący obok niej chłopcy wypili następną kolejkę i jeszcze jedną, zmuszając ją do tego samego. Wszystkie szoty były czyste, bez żadnego soku czy wody do popicia. Nie próbowali jej niczego dosypać, a alkohol lali prosto z butelki, jednak sam czułem, że szykuje się coś niedobrego. Zoe praktycznie już z nimi nie rozmawiała, stając się jedynie ozdobą ich loży. Posągiem. Nie odzywała się, bo nie wiedziała nawet, co mogłaby powiedzieć. Łzy napłynęły jej do oczu, bo miała świadomość, że zrobiła głupotę, z której trudno się teraz wykręcić, a zgorzkniałość potęgował fakt, że Madden ani razu nie zwrócił na nią uwagi i już pewnie nigdy nie zwróci, bo dziś dała z siebie wszystko. Tygodnie przygotowań poszły na marne. Wiedziałem, że czekała, by jej towarzysze się uspokoili, i wtedy spróbuje im się wymknąć.
W końcu znalazła w sobie siłę, by wstać z kanapy. Dostrzegłem, że spojrzała na drzwi wejściowe, gotowa zakończyć ten wieczór. Jednak gdy się podniosła, Gabe chwycił ją za nadgarstek i pociągnął ku sobie, zmuszając, by usiadła mu na kolanach.
– A ty dokąd?
– Do toalety.
– Kłamiesz – zacmokał i mocniej zacisnął dłoń na jej ciele.
– Puść mnie. Chcę już iść.
Czy mogę go już zabić?
– Najpierw musisz zapłacić – zarechotał Max.
– Za co niby?
– Za swój alkohol.
– Sami mnie zmusiliście do picia. Z pewnością stać was, by go opłacić.
No i jest. Moja prawdziwa Zoe wynurzyła się spod tego sztucznego obrazu. Próbowała wyrwać nadgarstek, ale chłopak mocno ją trzymał. Przybliżyłem się do nich, gdyż zalał mnie jeszcze większy gniew.
– Ktoś ci go wlewał na siłę do ust? – zapytał ironicznie Max. – No właśnie. Kamery zarejestrowały kolejną łasą na hajs sukę, która chciała się panoszyć i obnosić z faktem, że jej ojciec chce zrobić w chuja naszych rodziców.
– Nie chcę od was pieniędzy – szepnęła, bo znów nie miała pojęcia, o czym oni mówią.
– Wiesz, ile warta jest ta wódka? Butelka kosztuje ponad pięćset dolarów – powiedział spokojnie Madden. – Musisz to odpracować.
To sporo arizon…
– Przecież nie wypiłam jej sama! – Widziałem, że jest zestresowana po tym, jak zmienił się jej ton, a gardło zacisnęło, mimo to twardo oponowała.
Zuch dziewczynka.
– Jeden taniec. Tyle będziesz nam winna, umowa stoi? – rzucił nagle Connor.
Stałem nad nim i patrzyłem z mordem w oczach, bo miałem świadomość, że to pułapka. To nie o taniec mu chodziło, czułem to w sobie.
– Jedna piosenka i jesteś wolna – potwierdził Madden. – Chyba że wolisz inaczej zapracować, wykorzystując usta do czegoś innego niż pierdolenie głupot.
Zoe przełknęła ślinę. Czułem, że całe jej zauroczenie się ulotniło, gdy zgromiła go spojrzeniem. Zarejestrowałem, jak zmienił się w jej oczach obraz mężczyzny, którego postrzegała jako pociągającego. Dziewczyna nie miała lepszej alternatywy, równie dobrze mogłaby tak siedzieć przez kolejną godzinę, a gdy wyjdzie z loży, przynajmniej znajdzie się bliżej drzwi, dlatego się zgodziła. Liczyłem, że gdy wróci, rzuci na nich wszystkich klątwę – należało im się.
– Jeden taniec i stąd wychodzę.
– Wspaniale!
Gdy chłopcy dali jej przejść, Zoe dyskretnie zgarnęła telefon Connora ze stołu i włożyła go do torebki. Oczywiście, że nie mogła opuścić tej imprezy z pustymi rękoma!
Nie potrafiłem nawet zarejestrować muzyki, do której tańczyli. Stałem obok i obserwowałem każdy ich ruch. Czy nie zrobią jej krzywdy, czy to tylko pijacka zabawa? I choć z boku wyglądało to niewinnie, gdy ona tańczyła między nimi czterema, to czułem, co działo się w jej głowie.
Krzyczała. Bała się, a jej dusza chciała się schować, jej vitae przygasło, skrywając się w głębi. Uśmiechała się krzywo, ale wiedziałem, że czuła do nich odrazę. Serce waliło jej jak opętane i jedynie fakt, że wokół znajdowali się inni ludzie, pomagał jej w przejściu przez zalewające ją wstyd i upokorzenie.
Wtedy stało się coś gorszego. Madden chwycił dziewczynę za ramiona i przytrzymał, a Connor złapał butelkę, którą kelnerka niosła na tacy, i wylał jej zawartość na Zoe. Wódka spływała po włosach wiedźmy, a gdy zaczęła się szamotać, Max przytrzymał jej brodę, zmuszając, by wypiła więcej. Wylewali jej alkohol na twarz, a ja czułem spadający na nich grzech. Trunek pewnie szczypał ją w oczy, ciemny makijaż rozmazał się po policzku, a też taśmy, którymi się obklejała, zmarszczyły się i odlepiły od skóry, ukazując tatuaże ozdabiające całej ciało. Zagotowałem się ze wściekłości, bo wykorzystali ją do bestialskiej zabawy i obmacywania, szydząc z niej i śmiejąc, odkrywając, co próbowała zatuszować. Chwilę potem dotarło do nich jednak, że dziewczyna chciała z jakichś powodów ukryć przed nimi swoją prawdziwą tożsamość, a to spotęgowało ich dezorientację, która przerodziła się w gniew.
– Twojemu ojcu nie uda się zniszczyć interesu mojego ojca – szepnął jej do ucha Madden, obracając nią jak lalką. – W cokolwiek chciałaś pogrywać, nie wyszło.
Przeszło mi przez myśl, że Zoe do końca życia zapamięta zasadę numer jeden: Jeśli kogoś stalkujesz, dowiedz się czegoś więcej niż to, jakie chipsy lubi.
Nikt na parkiecie nie zwrócił na nich uwagi. Najbliższe pary zrobiły co najwyżej krok w bok, by nie zostać ochlapanym, ale wszyscy dobrze wiedzieli, że z tymi chłopakami nie powinno się zadzierać. Ochrona również nie zareagowała. No oczywiście, to pewnie klub ojca albo przyjaciela rodziny któregoś z nich.
Zoe, w co ty się, kurna, wpakowałaś?
Ciągnęli ją za włosy i wyzywali, gdy upewnili się, że nie ma przy sobie podsłuchu.
– Przyznaj się, że to twój ojciec cię tu przysłał! – krzyknął Connor, dyskretnie przykładając jej do żeber pistolet, kiedy kumple zasłonili go swoimi ciałami.
Wtedy Gabe uderzył ją w twarz, a ja już wiedziałem, że dzisiaj skończy martwy.
– Mój ojciec nie żyje! To wszystko kłamstwa, nie jestem córką właściciela Skyloft! – krzyknęła.
Nie wiedziałem, czy płakała, czy bardziej była wkurwiona i przerażona tym wszystkim, bo jej emocje mieszały się ze sobą.
Widziałem szok malujący się na ich twarzach, gdy usłyszeli szczerość w jej głosie. Madden ją puścił i spojrzał z niedowierzaniem, kręcąc głową. Connor szybko schował broń, ale przytrzymał jej brodę, by spojrzeć w oczy, jakby chciał się upewnić, że nie kłamie. Alkohol jeszcze trochę mącił ich osąd, ale widziałem, że dopada ich zrozumienie, co zrobili niewinnej osobie.
Może i ten wieczór mógł się skończyć dla Zoe dobrze.
Mogła w tamtej chwili odejść, a oni z pewnością by ją puścili.
Ale była moją Zoe. Musiała dolać nawet nie oliwy, a paliwa do ognia.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Kopnęła Gabe’a w krocze i popchnęła Maddena tak mocno, że chłopak uderzył głową o podłogę i stracił przytomność. Max próbował ją zatrzymać, a gdy szarpali się na parkiecie, ściągnęła mu zegarek z ręki i wyswobodziła się z uścisku, napluwszy mu na twarz. Connor stracił równowagę, a pistolet wypadł mu zza paska spodni i odbił się od parkietu.
Gdy tylko się uwolniła, zaczęła biec.
Po chwili, gdy alkohol pozwolił mężczyznom skoordynować kończyny, ruszyli za nią w pogoń. A ja za nimi, rozkoszując się polowaniem.
Zoe wybiegła z The Cosmopolitan i skręciła w prawo. Biegła, ile sił w nogach na wysokich szpilkach, a te obcasy, o dziwo, pozwalały jej na dłuższe kroki. Było późno, a na ulicach Las Vegas nikogo nie dziwiła pędząca przed siebie dziewczyna, w końcu nie wołała o pomoc. Mimo że zbliżała się trzecia nad ranem, panowały duchota i wysoka wilgotność, co nie pomogło jej w sprincie. Gdy chłopcy wybiegli za nią, poczuli się skołowani, nie wiedząc, w którą stronę uciekła, więc się rozdzielili. Gabe podążył w lewo, a Max z Connorem w prawo.
Dziewczyna biegła, nie oglądając się za siebie i mijając grupki imprezowiczów. Neony z każdej możliwej powierzchni budynków rozjaśniały jej drogę i choć na głównej ulicy nie można było narzekać na brak oświetlenia, to każda migocząca reklama czy baner sprawiały, że wiedźmie kręciło się w głowie. Obcas w jej bucie się złamał, gdy straciła równowagę i upadła gwałtownie na kolana, raniąc sobie skórę. Ludzie wokół patrzyli na nią, ale nikt nie podszedł, obawiając się, że jest naćpana i stanowi zagrożenie.
Moja Zoe? Zagrożenie? Owszem, ale tylko dla siebie.
Przez upadek odległość między nią a Maxem i Connorem się zmniejszyła i przez to ją dostrzegli.
– Złodziejka! – krzyknęli i już pędzili w jej kierunku.
Zoe podniosła się z kolan, zdjęła szpilki i zaczęła biec boso. Głupota, zważając na stan czystości chodnika, ale lepsze to niż bieg w zniszczonym bucie.
Mała wiedźma skręciła znów w prawo z głównej ulicy, szukając kryjówki. Nie zdążyłaby zamówić taksówki, więc zostało jej schowanie się lub dalsza ucieczka, na którą była już za bardzo wyczerpana. A mnie zostało tylko czekać na punkt kulminacyjny łowów.
To cudowne, jak strach i adrenalina wzmacniają ludzkie ciało. Zoe nigdy nie była typem sportowca, ale przerażenie ją napędzało. Zostawiła chłopaków w tyle, gdy dotarła do tej śmiesznej ministatuy kobiety trzymającej znicz. Złapała parę wdechów, usiadłszy na asfalcie i schowawszy się za betonowym murkiem. Przywarła plecami do płaszczyzny, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Connor i Max dobiegli do skrzyżowania, rozglądając się za nią.
– Dokąd pobiegła?
– Suka zwinęła mi zegarek – powtórzył Max.
– Znajdziemy ją. Kurwa! – Connor obmacał się po kieszeniach spodni, orientując się, że dziewczyna prawdopodobnie jego także okradła.
Znajdowali się niecałe sto metrów od miejsca, gdzie Zoe łapała oddech. Stąd nie byli w stanie jej dostrzec, o ile ona nie wstanie z ziemi.
– Daj telefon – rozkazał w końcu Connor.
– Po co?
W tłumie ludzi naprawdę trudno kogoś dojrzeć, ale w tych czasach istnieją inne metody lokalizacyjne. Zerknąłem im przez ramię. Connor odpalił na smartfonie Maxa jakąś aplikację, wpisał szybko jakieś dane, by następnie na ekranie pojawiła się mapa Las Vegas, a potem mały punkcik oddalony niecałe sto metrów od nich.
– Zabrała mi telefon – wyjaśnił chłopak, patrząc w kierunku murku, za którym chowała się dziewczyna.
Uciekaj, Zoe. Uciekaj!
Krzyknąłem, ale ona siedziała jak słup, zbyt zmęczona i przerażona, by biec, całkowicie nieświadoma zbliżającego się zagrożenia. Za mocno zaabsorbowała ją ucieczka, aby myśleć, że iPhone Connora w jej kieszeni wibruje, bo właśnie ktoś go namierza.
A sam zapomniałem, że ona i tak nie jest w stanie mnie usłyszeć.
Stanąłem przed nią i starałem się na nią wpłynąć, podczas gdy kątem oka widziałem, że mężczyźni okrążają ją z dwóch stron, chcąc złapać ją w pułapkę. Usiłowałem swoim byciem oddziaływać na jej emocje.
Próbowałem przebić się przez barierę rozdzielającą nasze światy. Przebić się przez niebyt, do którego jej dusza czasem wołała.
Poczuj strach. Siłę. Cokolwiek, co pozwoli ci biec. Wytężyłem całą moc, by w końcu podniosła twarz zalaną łzami. Przez chwilę wydawało mi się, że mnie widzi. Moje ja prawie stykało się z jej twarzą, a ona nie patrzyła w dal, tak jak zawsze, ale skupiała wzrok na czymś bliżej. Na mnie, jakby mnie dostrzegała. Na sekundkę przypomniałem sobie, jak to jest być, istnieć, gdy obdarzyła mnie spojrzeniem. Wiedziałem jednak, że to niemożliwe, by zdołała mnie zobaczyć, ale ten skrawek interakcji, nawet jeśli fałszywy, dał mi przeświadczenie, że jej dusza należała do mnie. To vitae pragnie mnie i tylko mnie, szukając między sferami.
Udało mi się jednak uzyskać zamierzony efekt, bo Zoe dotknęła dłonią kieszeni, poczuła wibrujący telefon i już wiedziała, że musi uciekać.
Zerwała się na równe nogi i ruszyła przed siebie w ostatniej chwili przed złapaniem. Max i Connor ją dostrzegli i pobiegli za nią wprost do ciemnej uliczki między dwoma wysokimi budynkami znajdującymi się za posągiem.
Ciemny, brudny zaułek okazał się pułapką. Nie istniało z niego wyjście na drugą stronę ulicy. Dziewczyna obróciła się i zobaczyła, że mężczyźni się do niej zbliżają, odcinając jedyną możliwą drogę ucieczki. Jej pierś unosiła się i opadała szybko, mimo że Zoe prawie nie była w stanie zaczerpnąć powietrza.
Wybiła trzecia. Od teraz z każdą minutą przybliżającą mnie do godziny diabła będę stawał się coraz silniejszy. Czułem, jak moja moc rosła. Jak moje ja się odzywało i napierało na niebyt – barierę dzielącą świat ludzi od świata niefizycznego, by przeniknąć na drugą stronę. Granicę, która z minuty na minutę zwężała się, by finalnie na sześćdziesiąt sekund zaniknąć, przestając rozdzielać nasze sfery.
To jeszcze nie ten moment, ale moja bliskość już wpływała na Zoe, bo przeszedł ją dreszcz, gdy stanąłem za blisko jej ciała. Nie stałem się jednak jeszcze na tyle silny, by zabić ich gołymi rękoma. Byłem natomiast dość potężny, by wpłynąć na otoczenie. Świat materialny.
Otworzyłem metalowe drzwi dla personelu jednego z hoteli, znajdujące się po lewej stronie Zoe. Dziewczyna spojrzała w ciemny korytarz i przez chwilę się zawahała, czy skorzystać z nowej drogi ucieczki, którą dla niej stworzyłem, ale gdy zobaczyła Maxa i Connora wychodzących jej na spotkanie, od razu zdecydowała się biec, ignorując fakt, że wejście samo stanęło otworem.
Oprawcy puścili się za nią w pogoń. Connor okazał się szybszy i pierwszy przebiegł przez próg, zostawiając Maxa w tyle. Gdy ten drugi zbliżył się do wejścia, gwałtownym ruchem z całej siły zamknąłem skrzydło, a metal zmiażdżył mu rękę, wyginając ją pod nienaturalnym kątem. Jego łokieć znalazł się w uścisku między kantem a futryną. Max krzyknął przeraźliwie i upadł na kolana, wyszarpując rękę z potrzasku, gdy drzwi się rozchyliły. Spojrzał zdezorientowany, nie wiedząc, co spowodowało ich zamknięcie. Pochylił się lekko do przodu, a jego głowa zawisła dokładnie w tym miejscu, w którym chciałem, by się znalazła. Znów zamknąłem ciężkie wrota z nadnaturalną siłą i gdy usłyszałem dźwięk pękającej czaszki, ruszyłem za Connorem, pragnąc dopilnować, by podzielił los kolegi.
To nie pierwszy raz, kiedy kogoś dla niej zabiłem. I nie ostatni.
Korytarz okazał się klatką schodową biegnącą przez całą wysokość budynku, a Zoe wyprzedzała chłopaka o kilka pięter. Jako cień w sekundę dotarłem do Connora i z całą siłą wleciałem w niego na schodach. Chłopak przewrócił się oszołomiony i próbował wstać, szukając przyczyny swojego braku równowagi. Znów starałem się użyć siły, napierając na coraz cieńszą barierę do świata, dzięki czemu udało mi się go popchnąć na barierki, na co on przytrzymał się metalu i spojrzał na swoje stopy, myśląc, że to za sprawą alkoholu nie jest w stanie utrzymać się w pionie o własnych siłach. Znajdowaliśmy się na siódmym piętrze, to chyba dość wysoko, by ludzkie ciało się zniszczyło, jeśli spadnie.
Czułem, że mój dom z minuty na minutę wołał mnie coraz głośniej. Że moje bycie wyło, bo zbliżało się coraz mocniej do godziny, w której stawałem się niezniszczalny. Chwili, w której całe piekło przez minutę ma władzę nad wszystkim, co śmiertelne. Minuta, gdy bariera opada, a nasz świat łączy się z ich. Minuta, podczas której sam Bóg zamyka na chwilę oczy.
Zrezygnowałem z prób zrzucenia go ze schodów i sięgnąłem do głębi swojego ja, korzystając z mocy nadanej mi przez Najwyższego. Przemówiłem do chłopaka, mimo że nie miałem języka. Wprosiłem się na chwilę do jego umysłu, zakotwiczając w nim jedno słowo:
Skacz.
Przechodził właśnie przez barierki, gotów spotkać się ze Stwórcą, gdy usłyszałem, że Zoe dotarła do drzwi na samej górze i przemknęła z klatki schodowej do środka hotelu. Nie usłyszała więc, gdy jego ciało uderzyło w twardą posadzkę i jaki dźwięk wydał jego kręgosłup, gdy złamał się wpół. Dobrze, przynajmniej nie będzie mieć więcej koszmarów.
Wierzyłem, że Zoe schowa się w hotelu. Przeczeka chwilę, a gdy zobaczy, że ich zgubiła, wróci do domu. Ja jednak jeszcze nie skończyłem swojego polowania.
Gabe pobiegł w kompletnie innym kierunku już na początku pościgu, ale coś jednak sobie poprzysiągłem. Za uderzenie jej skończy tak samo jak oni, o ile nie gorzej. Zamierzałem się z nim pobawić.
Wróciłem pod The Cosmpolitan i podążyłem za wydzielanym przez niego fetorem – mieszanką grzechu, papierosów, myśli. Grzesznych i nieprzyzwoitych. Nic dziwnego, że kręci się w tym mieście mnóstwo demonów, skoro tyle w nim źródeł różnorodnych grzechów, którymi się karmią. Podążałem jego śladami, mijając lub przenikając przez ludzi stojących mi na drodze.
Zawsze postrzegałem wszystkie dusze wokół jako dym. Każda ma kolor, zapach, gęstość, emocję. Każda dusza jest skażona, nawet dusza Zoe. Nie da się żyć bez grzechu. Weźmy na przykład najbardziej życzliwego człowieka – panią codziennie pomagającą bezdomnym – żywi ona negatywne emocje do innych ludzi, którzy sprawili, że bezdomność istnieje. Nienawidzi ich i życzy im najgorzej, a to grzech, mimo że poprzedzony dobrym uczynkiem.
Nie ma człowieka bez grzechu. Nie ma demona bez pragnienia. Dlatego tak dobrze uzupełniamy się w tym świecie, wbrew temu, że kościół i ten na górze chcieli nas rozdzielić.
Dusza Gabe’a była jeszcze młoda. Przeżyła może dwa żywoty, ale i tak już stała się zepsuta, dlatego łatwo ją wyśledzić. Skrajności nas przyciągały; ci najżyczliwsi smakowali słodko, ci najbardziej zdeprawowani – kwaśno. Wszystko pośrodku jest po prostu zgniłe.
Oczywiście zdarzają się też takie dusze jak Zoe, vitae, których smaku nie da się do niczego porównać. Są najżywsze i najsmaczniejsze pośród wszystkich na Ziemi.
Gabe zrezygnował z poszukiwań, gdy nie mógł dodzwonić się do Maxa i Connora, więc wsiadł pijany do swojego samochodu. Po paru atakach mdłości w końcu odpalił auto i wyjechał z podziemnego parkingu klubu na miasto. Usiadłem obok niego, przeniknąwszy przez drzwi, i zacząłem mu się przyglądać.
Lubię straszyć ludzi, to taka moja rozrywka. Szczególnie gdy potem chcę ich zabić. Smakuje mi ich strach, napędza mnie.
Liczę, że kiedyś przestraszę kogoś na śmierć, ale to nie nastąpi dziś.
W czasie drogi włączył radio i próbował odprężyć się przy muzyce, ale mimo tego poczułem jego niepokój wywołany moją bliską obecnością. Skupił się na drodze i oblizał wargi, zdenerwowany. Przełączyłem stację, na co chłopak od razu spojrzał w kierunku radia i wziął głęboki wdech. Kliknął przycisk na kierownicy, by zmienić na kolejną stację, i usłyszałem, że tłumaczy sobie mój psikus zakłóceniem fal radiowych przez wysokie budynki w Las Vegas.
Dobre. Zaśmiałbym się, gdybym nie był tak wkurwiony. Ludzie ze strachu zawsze wymyślali powody, gdy spotykały ich sytuacje nadprzyrodzone, nadnaturalne – taka była ich natura.
Bali się nas, a my perfidnie karmiliśmy się ich przerażeniem.
Skręciliśmy z głównej drogi w mniejszą ulicę. Pogłośniłem muzykę, a Gabe sekundę później wyłączył sprzęt. Włoski na jego przedramieniu stanęły dęba, gdy przeszedł go dreszcz. Wiedział, że nie jest tu sam. Czuł to. Czuł mnie. Zatrzymaliśmy się na światłach, a skrzyżowanie okazało się puste i szare. Z dala od głównej drogi liczba neonowych napisów malała, a ulice stawały się ciemniejsze, bo kogo obchodził stan przyulicznych lamp, lecz na moje szczęście na tej drodze świeciły aż cztery. Do momentu aż ich nie zgasiłem. Kosztowało mnie to sporo energii, ale było warto, by usłyszeć, jak serce nieszczęśnika przyśpiesza ze strachu.
Ciało chłopaka stężało, a on sam próbował zapanować nad oddechem, wbijając wzrok w czerwone światło nad sobą. Wprawiłem w ruch oświetlenie. Teraz wszystkie trzy żarówki z sygnalizacji migotały jednocześnie.
No dalej, zacznij się modlić. Uwielbiałem, gdy to robili.
Gabe docisnął stopą pedał gazu i popędził przed siebie w ciemność. Para z jego ust docierała do szyby. Gdy nie patrzył, trochę obniżyłem temperaturę klimatyzacji.
Przeniosłem się na tylne siedzenie i wbiłem wzrok we wsteczne lusterko, po czym wytężyłem moc z całych sił. Zgodnie z oczekiwanym rezultatem Gabe zobaczył moje ja i moje czarne oczy lśniące jak gwiazdy w małym zwierciadełku. Chłopak z przerażenia stracił kontrolę nad samochodem, a ja lekko mu pomogłem, upewniając się, że władam jego ciałem i zmuszam go, by cały czas dodawał gazu. Samochód pędził, robiąc zygzaki, aż w końcu uderzył z impetem w wóz stojący przy drodze. Uderzenie okazało się tak mocne, że Gabe przeleciał przez przednią szybę, bo oczywiście nie zapiął pasów. Jego ciało padło na ziemię parę metrów dalej od auta, które zderzyło się z dostawczakiem.
Choć jego uraz głowy wyglądał na poważny, upewniłem się, że nie przeżyje tego wypadku, dociskając kość w otwartym złamaniu na plecach. Usłyszałem, że przebiła jakiś narząd, chyba płuca, więc pozwoliłem sobie spojrzeć w niebo i poczuć nadciągającą śmierć, rozkoszując się zapachem krwi i zgaszeniem kolejnej duszy.
Trzech padło. Został jeszcze jeden.
To nic w porównaniu z polowaniem, które urządziliśmy z braćmi na dwunastu apostołów, ale było tak samo satysfakcjonujące. To właśnie dzięki niemu zyskałem sławę w piekle.
Zegar wskazywał trzecią dwadzieścia pięć, gdy znów wróciłem do The Cosmopolitan, tym razem do części hotelowej.
Madden otrzymał od obsługi kompleksu pokój na szóstym piętrze w ramach przeprosin za ten incydent i w nadziei, że nie posądzi ich o słabą ochronę, skoro został zaatakowany w ich klubie. Leżał zmęczony na łóżku, przykładając lód w worku do czoła, kiedy przeniknąłem przez ścianę. Widziałem na ekranie jego telefonu, że próbował skontaktować się z przyjaciółmi. Nieskutecznie.
Przyjrzałem mu się, nie dowierzając, że spodobał się Zoe. Czarne włosy opadły mu na czoło, a zielone oczy skrywały w sobie całą gamę grzechów. Ostro zarysowana szczęka nie została złamana, ale lekko zadrapana od upadku, a bandaż na potylicy czerwienił się od krwi. Jego dusza była żałosna. Słaba. On był słaby… niegodny jej.
Wiedziałem, że moja wiedźma straciła dla niego głowę i że długo zajmie jej pozbieranie się po tej nocy. Po doznanym upokorzeniu i strachu, który ją opanował. Ten chłopak musiał ponieść za to karę.
Spojrzałem na niego przez pryzmat rzadko dopadającego mnie grzechu. Zazdrości. On ma wszystko to, czego ja nigdy nie będę miał. Jej uwagę i uczucie. Twarz, do której się uśmiechała. Ciało, po którego dotknięciu drżała. Oczy żywego koloru, które wsiąkały w jej duszę…
Mógł mieć, kurwa, wszystko. Jej miłość, ją całą. Gniewnie wbiłem w niego wzrok i dostrzegłem, jak wpływa na niego moja obecność. Gęsia skórka. Niepokój. Rwany oddech. Lekki paraliż dolnych kończyn.
Chciałbym być nim…
Mógłbym być nim…
Zerknąłem na zegar na stoliku nocnym, wskazywał trzecią trzydzieści trzy.
O tej godzinie stawałem się najpotężniejszy, a bariera między światami opadała. Każda boska istota zamknęła na chwilę oczy po to, bym ja mógł otworzyć swoje. Nie wiedziałem, co teraz dokładnie widział Madden oprócz moich czarnych tęczówek na tle ściany. Czy widział mój cień, dym czy moje ja, ale jego twarz wyrażała czyste przerażenie.
– Boż… – zaczął, lecz nie pozwoliłem mu skończyć.
Jego tu nie było, nic nie było w stanie uratować tego chłopaka.
Wsiąknąłem w jego ciało i starałem się zlokalizować jego duszę. Stawiał się, nie spodziewałem się tego po nim. Krzyczał i skręcał się na łóżku, drapiąc skórę. Zaczął się modlić i wzywał tego, który przez najbliższą minutę będzie spał. Okropnie cierpiał, ale walczył, czym mi zaimponował. Moja obecność rozsadzała mu głowę, więc ciągnął się za włosy i zawył jeszcze głośniej, gdy pod wpływem konwulsji uderzył w ramę łóżka.
Gdybym nie chciał zjeść jego duszy, z pewnością doprowadziłbym go do szaleństwa. Długotrwałego opętania, które wykańczałoby go dzień po dniu, aż w końcu nic by z niego nie zostało. Mógłbym to zrobić, ale musiałem działać szybko, bo sześćdziesiąt sześć dni to niedużo, a ja potrzebowałem jego ciała, skoro wiedziałem, jak Zoe na nie reaguje. A jeśli on nie chciał skorzystać z jej uwagi, ja zrobię to z największą przyjemnością.
Jego dusza, tak jak podejrzewałem, smakowała zgnilizną i kurzem. Z trudem ją pochłaniałem, ale i tak jego słabe ludzkie ciało reagowało na gwałtowne zmiany temperatury i ciśnienia, przez co zwrócił to, co miał w żołądku, na podłogę przy łóżku. Demony mogły kogoś opętać, zostawiając skrawki duszy ofiary, zmuszając je do ciągłego cierpienia i świadomości, że traci się zmysły, że ciało przestawało do niej należeć. Ja jednak nie życzyłem sobie publiki, więc zgniotłem duszę Maddena, pożarłem ją, zostawiając fizyczną powłokę, po czym nią zawładnąłem. Zabiłem go od środka, w najgorszy dla człowieka sposób. Będę teraz w posiadaniu jego wspomnień, myśli i historii, a to pomoże mi w zaklimatyzowaniu się w tym świecie. Stanę się nim, mimo że Madden Berre przestał istnieć, a wszystko po to, by właśnie tymi rękoma zabić Zoe.
Jego myśli stały się moimi myślami. Moje ja wtopiło się w jego skórę, przeszło przez żyły, każdy mięsień i kość, sprawiając, że ostatnia cząstka człowieczeństwa została w nim zduszona i pożarta. Ścięgna napinały się, oddech spowolnił, język zdrętwiał. Teraz czułem to wszystko fizycznie i aż mnie od tego zemdliło. Nie miałem jeszcze w pełni kontroli, czułem się jak intruz, jak wąż duszący swoją ofiarę i czekający na jej ostatnie tchnienie.
W końcu typ przestał się stawiać i wić w agonii na pościeli. Leżał na brzuchu i przyglądał się panoramie Las Vegas rozciągającej się za ogromnym oknem. Łza spłynęła mu po policzku, gdy zrozumiał, że właśnie umierał. Wzywał Najwyższego, matkę i ojca, ale oni nie mogli mu już pomóc. W jego źrenicach odbijała się feeria kolorowych neonów, gdy wydał z siebie ostatnie tchnienie. Zabijałem i pochłaniałem wiele ludzkich istnień, ale pierwszy raz zdecydowałem się zawłaszczyć czyjeś ciało. W moim kręgu uważane to było za ohydztwo i słabość, bo jak można pragnąć stać się tak bardzo kruchym i żałosnym jak człowiek?
Ale jak miałem inaczej przekonać Zoe, by wymówiła moje prawdziwe demoniczne imię, by jej dusza wróciła ze mną do piekła, jeśli nie podstępem, udając kogoś, kogo pragnie?
Poczułem, że zostałem w końcu sam, Madden zniknął całkowicie, a mną zawładnęła pustka, gdy praktycznie zabiłem go od środka. Jego ciało było teraz jedynie skorupą, w której się rozgościłem. Obiecałem sobie, że zrobię z niego lepszy użytek. Zdobędę moją Zoe. Moje vitae.
W tym ciele było ciepło i kręciło mi się w głowie od alkoholu we krwi. Czułem bicie serca i słabość jego kończyn po wyczerpującym wieczorze. Krew spływała z nosa, bo ciało człowieka stało się wycieńczone walką ze mną. Ogarnęło mnie potworne zwyczajne ludzkie zmęczenie, a myśli przewijały mi się wraz ze wspomnieniami. Przewróciłem się na plecy, gdy wiedziałem, że mam już pełnię władzy nad mięśniami. Nie ryzykowałem jednak wstawania, musiałem dopilnować, by moja nowa powłoka się zregenerowała, i dbać o nią, by wciąż pozostała atrakcyjna dla Zoe.
Musiałem odpocząć. Wbiłem spojrzenie w sufit, do którego przymocowano lustro.
Krew z jego głowy ubrudziła poduszkę i pościel, ale ja widziałem tylko czerń w jego oczach. Siebie w nim.
Przyglądałem się chłopakowi, który mógł mieć Zoe, ale ją odrzucił.
Cóż, jeśli on jej nie chciał, to ja z chęcią skorzystam z tej możliwości. Zamknąłem oczy i pozwoliłem, by dopadło mnie znużenie. Uśmiechnąłem się, wyczuwając podekscytowanie na myśl, że w końcu doświadczę, czym jest sen. Dotychczas miałem z nim styczność, tylko obserwując śpiącą małą wiedźmę.
To była moja pierwsza noc bez niej, odkąd wróciłem na Ziemię.
Poczułam dotyk małych łapek na brzuchu chwilę przed tym, jak otworzyłam jedno oko. Wtedy już wiedziałam, że spotkam się twarzą w twarz z bestią. Wpatrywała się we mnie czarnymi oczami wyczekująco i odrobinę gniewnie.
– Zejdź ze mnie, Belzebub – westchnęłam, zrzucając z siebie czarnego kota, i przewróciłam się na drugi bok. Miałam już zamknięte oczy, gdy poczułam delikatny podmuch powietrza z nozdrzy Behemota, który nie dał się nabrać na mój udawany sen. Liczyłam na jeszcze pięć minut drzemki, ale gdy Lucyfer stanął mi przednimi łapkami na ramieniu, wiedziałam, że reszta kotów nie da mi żyć.
Chwyciłam telefon i mniej więcej między jednym mrugnięciem a ziewnięciem przypomniałam sobie, co wydarzyło się wczorajszej nocy. Ucieczkę z The Cosmpolitan, atak chłopaków sprowokowany moim niepotrzebnym kłamstwem i ten pełen pogardy wzrok Maddena. Przez chwilę miałam wrażenie, że to sen, ale wtedy poczułam mrowienie w stopach wywołane wyczerpującym biegiem w szpilkach, a później boso po mieście. Wszystkie obrazy wczorajszej nocy napłynęły do mnie ze zdwojoną siłą. Odpaliłam Instagrama, by zobaczyć, czy moja najdroższa przyjaciółka Camille raczyła już wstać, bym mogła do niej zadzwonić i zacząć relacjonować wczorajszą porażkę słowami: „Zawsze marzyłam, by zagrać w jakimś horrorze, ale nie w kolejnej części Strasznego filmu”.
Dobra, zagrałabym nawet i w tej parodii horroru na Halloween, o ile postać Krzyku zagrałby Ben Barnes.
Wzięłam wdech, jeden, drugi i przeciągnęłam się w czarnej pościeli, przeklinając wczorajszą noc.
Znów spojrzałam na ekran telefonu. Tekst pod zdjęciem profilowym Cam głosił, że była aktywna trzy godziny temu, a zważywszy, że niedawno nastał ranek, pewnie nieprędko obudzi się po zakrapianej alkoholem imprezie, której przebieg oglądałam właśnie na jej relacji. Widziałam na ekranie wszystkich naszych wspólnych znajomych śmiejących się, grających w piłkę na plaży i tańczących w klubie. Setki kilometrów ode mnie.
Los Angeles nie leży aż tak daleko od Las Vegas, ale biorąc pod uwagę, że: a) nie mam auta, b) nie mam prawa jazdy, c) oszczędzam, ile mogę, a bus kosztowałby mnie sto dolarów w dwie strony, to nie mam szansy, by spędzać z nimi każdy weekend, tak jak mieliśmy to w zwyczaju. Dorzucając wstyd, że musiałabym przenocować u Camille, bo po paru wypadach do Kalifornii wydałabym znaczną część moich oszczędności.
Za to ostatnie parę weekendów spędziłam w jednym i tym samym klubie na patrzeniu się na dupka Maddena jak totalna idiotka. Wypuściłam powietrze nosem i chwyciłam czarną poduszkę, by przycisnąć ją sobie do twarzy i krzyknąć w nią, nie mogąc znieść napadu wstydu rozchodzącego się po moim ciele.