Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!
Słówka
Gdy coś mnie nadto wzruszy
Lub serce mi podrażni,
Chowam się aż po uszy
Do swojej wyobraźni.
Tam, o każdziutkiej porze,
Schronienie mam zaciszne,
Gdzie myśl wyprawiać może
Przeróżne rzeczy śmiszne.
Miast czerpać próżną chwałę
W tym, że jak z książki gada,
W głupiutkie słówka małe
Calutka się rozpada.
Te słówka mi uciechy
Sprawiają nieraz mnóstwo,
Lubię ich puste śmiechy
I ducha ich ubóstwo.
Jak błazenkowie mali
Słówko się z słówkiem cacka,
To jęzor mu wywali,
To szczypnie je znienacka.
Jedno przez drugie hasa
Wydając kwik wesoły,
Niby dzieciaków masa,
Gdy wyrwie się ze szkoły.
Jednemu w tej pogoni
Pąsem nabiegną lice,
Gdy żywszy ruch odsłoni
Młodziutkich płci różnice;
Inne troszeczkę z boku
Przystanie gdzieś nieśmiele
I stoi z mgiełką w oku
Jak zadumane cielę;
Te dwa w pustocie nowej
Objęły się przyjemnie
I same w rym gotowy
Splatają się beze mnie;
Ja patrzę na niewinne
Figielki miłych dziatek
I wolę niźli inne
Ten mały, własny światek...
I
Pełna gracji, zacna, słodka,
Żyła sobie stara ciotka.
Bez zbytków, lecz i bez braku,
Miała swój domek na Szlaku.
Oprócz cnót rozlicznych wieńca
Hodowała też siostrzeńca.
Brzydki chłopiec, z krzywą buzią
Zwał się — dajmy na to — Józio.
Ciotka była panną czystą,
A Józio był modernistą.
(Modernista — znaczy chłopak,
Co wszystko robi na opak;
Każdego się głupstwa czepi,
A zawsze chce wiedzieć lepiej).
Z tym smarkaczem ciotka stara
Miała strapień co niemiara.
Zawsze jej czymś umiał dopiec,
Taki był już brzydki chłopiec.
Próżno ciotka mu wymienia
Albo Lucka, albo Henia,
Co ich przykład wszystkim świeci
Jako grzecznych, dobrych dzieci;
On rozeprze się wygodnie,
Obie ręce włoży w spodnie,
Śmieje się i kiwa głową
Jakby mówił: gadaj zdrowo!
II
To rzecz nie do uwierzenia,
Co on ma za przywidzenia!
Czasem coś bez sensu maże
I mówi, że to witraże.
To znów wieczór biega nago
I rozbija wszystkich lagą.
Ciotka krzyczy: «Joseph! arrête!1»
A on: «Ciociu, to kabaret!»
Wszystkie meble w domu psuje,
Mówi, że sztukę stosuje.
Wszędzie wlezie, wszędzie dotrze,
Deprawuje dzieci młodsze.
To rzecz w Polsce niesłychana:
Nie chcą wierzyć już w bociana!
Kiedyś wpada mała Hanka:
— «Ciociu, jestem rotomanka!»
«Któż cię tak nauczył?!» — «Józio»
Mówi z rozpaloną buzią.
«A ja — szepleni Ludwiczka —
Jestem święta pla-samiczka».
Chociaż zwykle dobra, słodka,
Zawyła ze zgrozy ciotka,
Raziła ją na kształt gromu
Taka hańba w polskim domu!
IV
Czasem, a najczęściej w poście,
Przychodzą do ciotki goście.
«Józiu, przywitaj się z panem!
Co ty tam za parawanem?!
Wyłaź stamtąd, puść Haneczkę
I powiedz gościom bajeczkę».
Wylazł Józio, głową kiwa
I w te słowa się odzywa:
Bajeczka pana Jachowicza3
Staś na sukni zrobił plamę,
Oblał bowiem ponczem mamę;
A widząc ją w srogim gniewie,
Jak przepraszać, sam już nie wie.
Plama głupstwo, mama doda,
Ale ponczu, ponczu szkoda!
Skończył Józio, gość się śmieje,
A ciotkę wnet krew zaleje:
Biedaczka dostała mdłości
I ze wstydu, i ze złości.
Tak ten niegodziwy chłopiec
Zawsze ciotce umiał dopiec.
V
Tak się trapi dobra ciotka,
Pełna gracji, zacna, słodka,
Lecz największą ma subiekcję
Gdy rozpocznie z Józiem lekcję.
Dojdźże ładu z taką głową:
Zawsze ma ostatnie słowo!
Ciotka prawi o Trzech Psalmach:
Józio o «tańczących palmach»;
Ciotka mu o apostołach,
On jej o spermatozoach;
Ciotka uczy, kto był Gallus,
On poprawia: «Ciociu, Phallus»!
Ciotka znów z innego wątku
Baje o świata początku,
Józio się ząb za ząb kłóci,
Że świat cały powstał z chuci.
(Mruknie ciotka w pasji szewskiej:
«Wciąż ten łajdak Przybyszewski!»)
Ciotka znów o ideałach —
Józio: «ciociu, co to wałach?»
Taką ciotka ma subiekcję,
Gdy rozpocznie z Józiem lekcję.
Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
VI
Kiedy wieczór już zapada,
Ciotka do snu się układa:
Józiu! zostaw ten rozporek
I chodź odmówić paciorek.
Niech Józio przy łóżku klęknie
I powtarza głośno, pięknie:
«Boziu, usłysz głos chłopczyny,
Odpuść synów naszych winy!
Polska cię na pomoc woła!
Niech tradycji i Kościoła
Pozostanie sługą wierną!
Erotyzmem ni moderną
Niech się naród ten nie spodli!»
Teraz Józio się pomodli,
Za mamusię, za tatusia,
Potem grzecznie się wysiusia
I spokojnie, cicho zaśnie.
Brzydki chłopak mruknął: «Właśnie!»
Dziadzio
Raz maleńka Fryderyka
Miała dziadzię tabetyka4.
A że stąpał dość niezdarnie,
Dziecię pusty śmiech ogarnie.
«Przestań — rzecze jej na to staruszek łagodnie —
I ja biegałem niegdyś żwawo i swobodnie,
A że mi dziś chodzenie idzie jak po grudzie,
To dlatego, żem w pracy żył ciężkiej i trudzie.»
Dobre dziecię, zawstydzone,
Poszło płakać aż na stronę;
Odtąd zawsze w czci głębokiej
Podpierało starca kroki.
Pamiętajcie, drogie dziatki,
Nie żartować z ojca, matki,
Bo paraliż postępowy5
Najzacniejsze trafia głowy.
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Stefania
Powieść psychologiczna z kajetu pensjonarki
Kto poznał panią Stefanią6,
Ten wolał od innych pań ją.
Coś w niej już takiego było,
Że popatrzyć na nią miło.
Oczy miała jak bławatki
I na sobie ładne szmatki.
Chociaż to rzecz dosyć trudna,
Zawsze była bardzo schludna.
Aż mówił każdy przechodzień:
«Ta się musi kąpać co dzień».
Choć męża miała filistra,
W innych rzeczach była bystra.
Jeździła aż do Abacji
Po temat do konwersacji.
Prócz tego natura szczodra
Dała jej b. ładne biodra.
Raz ją poznał jeden malarz,
Który często pijał alasz.
Jak ją zobaczył na fiksie7,
Zaraz w niej zakochał w mig się.
Miała w uszach wielki topaz
I była wycięta po pas.
Przedtem widział różne panie,
Ale zawsze bardzo tanie,
I do swego interesu
Miały dosyć podłe dessous8.
Strasznie się zapalił do niej,
Wszędzie za Stefanią goni.
Miał kolorową koszulę
I przemawiał bardzo czule,
Żeby dała mu natchnienie,
Ale ona mówi, że nie.
Że umi kochać bez granic,
Ale to tyż było na nic.
Potem jej mówił na raucie:
«Dałbym życie, żebym miał cię».
Jak zobaczył, że nie sposób,
Poszedł znów do tamtych osób.
Ale już zaraz za bramą
Mówił, że to nie to samo.
Takiej dostał dziwnej manii,
Że chciał tylko od Stefanii.
Bo to zawsze jest najgłupsze,
Kiedy się kto przy czym uprze.
Mówili mu przyjaciele:
«Czemu jesteś takie cielę,
Z kobietami trzeba twardo,
A nie cackać się z pulardą.»
Więc jej zaczął szarpać suknie,
A ta jak na niego fuknie.
Wtedy całkiem stracił humor
I upijał się na umor.
Potem do Stefanii lubej
List napisał dosyć gruby,
Że to będzie znakomicie,
Jak sobie odbierze życie.
A ona myślała chytrze:
«To by było nie najbrzydsze.»
Lecz jak przyszło co do czego,
Jakoś nic nie było z tego.
Potem znowu za lat kilka
Przyszła na nią taka chwilka.
I myślała, czy to warto
Było być taką upartą.
Lecz tymczasem mu wychłódło,
Bo już była stare pudło.
Tak to ludzie trwonią lata,
Że nie są jak brat dla brata.
Z tym największy jest ambaras,
Żeby dwoje chciało naraz.
Ernestynka
Powieść obyczajowa z kajetu tejże pensjonarki
Druga znów była dziewczynka,
A zwała się Ernestynka.
Jeden miała smutek wielki,
Bo ojciec robił serdelki.
A przeciwnie za to ona
Była bardzo wykształcona.
Wciąż czytała co się zmieści
Śliczne francuskie powieści.
Mówili o niej bógwico,
Że jest tylko pół-dziewicą.
Nie każda jest taka święta,
Żeby zaraz mieć bliźnięta.
Raz ją ojciec przez to złapał,
Bo jej narzeczony chrapał.
Straszny krzyk się zrobił w domu,
Że tak czynią po kryjomu.
Każdy wrzeszczał o czym innym,
Jak zwykle w domu rodzinnym.
Ojciec najgorsze wyrazy
Powtarzał po kilka razy.
Ona płakała cichutko,
Bo ją przy tym kopnął w udko.
A potem jeszcze jej ostro
Zakazał bawić się z siostrą,
Że się taka sama świnka
Zrobi, jak ta Ernestynka.
Z książkami tyż była heca,
Wszystkie powrzucał do pieca,
Choć sam nie wiedział, dlaczego,
Co ma jedno do drugiego.
W końcu ustały te krzyki,
Poszedł rano do fabryki.
Na co człowiek się naraża,
Kiedy ojca ma masarza.
Franio
Franio był to chłopiec mały,
Ale był bardzo nieśmiały.
Lubił widzieć u siostrzyczki,
Kiedy zdejmuje spódniczki.
Zaraz robił się niebieski
I w oczach miał rzewne łezki.
Aż mówiła dobra niania:
«Żeby szlag nie trafił Frania».
Albo się w kąpieli śmiała:
«Tobie by się żona zdała».
A on patrzył przestraszony,
Bo nie był uświadomiony.
Naradził się Tato z Mamą
I Babunia tyż to samo,
Że to już ostatnia pora
Zawieźć Frania do doktora.
Doktór zaraz wziął trzy ruble
I kazał go moczyć w kuble9.
Powiedział, że to dziedziczne
Cierpienie psycho-fizyczne.
I że mu to przejdzie z wiekiem,
Jak będzie dużym człowiekiem.
Złe sobie daje świadectwo,
Gdy kto wyszydza kalectwo.
Z nastrojów wiosennych
Nie masz nic milszego ponad
Ciągnący żeński pensjonat.
Sunie sznurkiem przez plantacje10
W ciszy, z wolna, uroczyście —
Zielono, pachną akacje,
Słońce gzi się poprzez liście — —
Ciągnie podwójny sznureczek
Takich przemiłych owieczek.
Cieplutko, wiosna, południe,
Ławeczka, próżniactwo boskie,
Myśli rozigrane cudnie
W jakieś koziołki szelmowskie — —
Idą: duża, mniejsza, mała,
Kobiecości gama cała.
Ptaszek ćwierka gdzieś tam z góry
Swoich liryk «pierwszą serię»,
Zapoznanych serc tortury
I celibatu mizerie — —
Pod kapotką granatową
Rysuje się to i owo.
«W rytm melodii jakiejś sennej
Kołyszą się stare drzewa,
Płynie falą dech wiosenny,
W sercu puka coś, coś śpiewa» —
Ta mała mogłaby troszkę
Obciągnąć sobie pończoszkę...
Jakiś czar nieznany jeszcze
Jakieś czucia wiotkie, śliczne —
Jakieś dziwne w piersiach dreszcze
Pan i pani - teistyczne — —
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Czy to nie znaczy przypadkiem,
Że czas mi już zostać dziadkiem...?
Naszym hymenografomanom
Literacki nasz ogródek
Pachnie wśród księgarskich półek
Wonią mirtów, niezabudek
I przeróżnych innych ziółek.
Te inspekta czyste, ładne,
Co od rosy lśnią porannej,
To królestwo samowładne
Legendarnej polskiej panny.
Dla Niej, dla tej jasnej wróżki
Nasi geniusze się trudzą,
Aby mogła do poduszki
Ubrać się w poezję cudzą.
Przez Nią, za Nią, dla Niej, od Niej
Wszystko bierze swój początek,
Od hymenu jej «pochodni»
Natchnień się rozpala wątek.
W prochu wielbi nasza małość
Dziewiczości Arcy-statut:
Panieńskiego... wdzięczku całość
To najwyższy Stwórcy atut!
Póki tej ozdoby swojej
Nie uroni dumna Polka,
Póty małe czółko stroi
Wszechpotęgi aureolka;
Tłumów, co jej żebrzą łaski,
Brzmi w powiastkach naszych lament,
Tak czarowne rzuca blaski
Anatomii cenny diament;
Gdzie otworzyć, tam się miele
Jedną życia wciąż zawiłość:
Jak i kiedy polskie cielę
Swojskiej gęsi zyska miłość...
Musisz poznać naszej «Czystej»
Papę, mamę, cały dom jej,
W końcu służyć do asysty
Przy niewinnej tej sodomii.
Lecz gdy klejnot swój postrada,
Pożegnajmy się z nią smutni;
Ach, po trzykroć takiej biada,
Zmarła już dla polskiej lutni!
Wszystko pierzchło, wszystko znikło,
Jakby trumnę już zabito:
Idzie życia ścieżką zwykłą
Już w kompletnym incognito.
Co wyrośnie z małej gąski,
Która z tak krzykliwą pychą
Wpływa w życia strumyk wąski,
O tym w naszych księgach cicho;
Nasi piewcy idealni
Ignorują światek ciasny,
Co się kręci wśród sypialni
Czasem cudzej, czasem własnej;
Gdy już hukną wielkim głosem:
«Zdrowie zacnej młodej pary!»
Któż by się tam troszczył losem
Krajowej Madame Bovary...
Rzucona z takim hałasem
Jak tam plącze się zagadka?...
Jakieś echa tylko czasem
Nas dochodzą: żona... matka...
Aż po lat przydługiej serii
Znowu ją sadowią na tron,
Gdzie ozdobą jest galerii
Legendarnych polskich matron.
Inwokacja:
Dostojna Pani! Sporo lat już mija, jak słucham potulnie i cierpliwie potoków Twej wymowy; racz więc przymknąć teraz na chwilę Twe słodkie usteczka i pozwól mi przemówić, a postaram się — w przeciwieństwie do Ciebie, Pani, — być zwięzłym i treściwym.
O ty, polskiej ziemi chwało,
Ty, postaci wpółmonarsza,
Ty, czcigodna, nazbyt mało
Opiewana, «damo starsza»;
Ty, co z głębin swej kanapy
Wychylając kibić tłustą,
Brzydkie swe nadstawiasz łapy
Przerażonym naszym ustom;
Ty, co z dostojeństwem w twarzy
Dźwigasz swe potworne kłęby,
O których lustmörder11 marzy,
Szczerząc zakrwawione zęby;
I ty, uroczysta klempo,
W twojej wiecznej sukni bordo,
Z twoją beznadziejnie tępą
— Powiedzmy otwarcie — mordą;
Ty, orędowniczko dzielna
Uciśnionej polskiej nacji,
Arcykapłanko naczelna
Naszej starobabokracji;
Ty, co w «Piątki» lub «Soboty»
Polskich dusz sprawujesz rządy,
Starodawne wskrzeszasz cnoty,
A druzgocesz «nowe prądy»;
Co na fiksach12 i na rautach,
I na dobroczynnej sesji
Pytlujesz o pruskich gwałtach,
O «modernie» i «secesji»;
Ty, co wszelkich zadań bytu
W mig rozcinasz każdy problem,
Gdy człek myśli, jakim by tu
Zamknąć babie gębę skoblem;
Ty, strącona z Łysej Góry
W salonu fałszywy «ampir»