Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Maszynerii coraz częściej słychać wściekły ryk policyjnych syren, a pościgi za naruszającymi porządek robotami stały się już niemal codziennością. Wszystko za sprawą wirusa, na którego nie ma na razie skutecznego antidotum. Władze próbują zatuszować problem i błyskawicznie usuwają każdą zarażoną jednostkę. Wszystkie trafiają do Warsztatu, skąd żadna dotąd nie powróciła. Jest wśród nich także ojciec Śrubka. Syn za wszelką cenę chce uratować ojca, ale czy ma jakiekolwiek szanse?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 141
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Klaudia Golon
Korekta: Elżbieta Pałasz, Anna Sarmiento
Ilustracje: Grażyna Rigall
Projekt typograficzny i skład: Marta Handschke
Wersja elektroniczna:
© Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe
(imprint Adamada), 2020
Wydawca: Wydawnictwo Adamada
al. Grunwaldzka 413, 80-309 Gdańsk
www.adamada.pl
ISBN EPUB 978-83-8118-331-4
ISBN MOBI 978-83-8118-332-1
Gdańsk 2020. Wydanie pierwsze
Należało się pospieszyć. Na szczęście Śrubek bez problemu poruszał się po dachach, czego nie można było powiedzieć o polibotach z Policji Zmechanizowanej. Dziwnym trafem zapisywały się do niej prawie wyłącznie zwaliste modele, które toczyły się po ulicach z gracją czołgu. Dachy wprawiały je więc w nie lada zakłopotanie.
Oczywiście poliboty musiały spróbować go dogonić. Do tego w końcu służyły – do ścigania maszyn zakłócających porządek, a Śrubek zakłócał porządek. Był z tego znany. Był też znany z tego, że rodzice zamontowali mu parę chwytnych rąk na elastycznych, acz mocnych ramionach oraz system sprężyn w nogach, dzięki czemu stawiał, w bardzo dosłownym znaczeniu tego wyrażenia, sprężyste kroki.
Uciekanie po dachach nie stanowiło więc dla Śrubka żadnego problemu, a dawało tę przewagę, że przemieszczał się znacznie szybciej, niż gdyby próbował pędzić po zatłoczonych ulicach Maszynerii.
Przez kolejne lata miasto stawało się coraz bardziej zagracone i przypominało labirynt nachodzących na siebie poziomów, pełen tajnych przejść, ulic, które nigdy się nie kończyły, i takich, które kończyły się nadzwyczaj szybko. Maszyneria była tak skomplikowana, że nikt nie zdobył się jeszcze na próbę rozrysowania jej na mapie. Niewiele robotów znało wszystkie jej zakamarki.
Za to Śrubek orientował się w nich świetnie, uciekał więc bez obawy, że zostanie złapany. Tym bardziej że poliboty były wyposażone w śmig-wrotki, które pozwalały im śmigać po względnie równych ulicach i pewnie nadawały się też do jazdy po większości dachów, ale zdecydowanie utrudniały skakanie, a właśnie skakanie było kluczowe, jeśli nie chciało się roztrzaskać na tysiąc trybików.
Śrubek słyszał zamieszanie na dole, ale nie zwracał na nie uwagi. Nie mieli szans go dopaść. Odwrócił głowę. Jakiś odważniak postanowił ścigać go po dachach. Całkiem sprawnie przeskakiwał z jednego na drugi. Śrubek wytężył obiektywy. Z pewnością na takie sztuczki nie pozwalały mu same wrotki. Należało się pospieszyć. Nadmierna pewność siebie mogła mieć przykre konsekwencje. Śrubek ruszył więc pędem w kierunku miejsca, gdzie znajdowała się naprawdę wielka przepaść. Tylko on potrafił ją pokonać. Nawet Scalonej to się nie udawało.
Dudniło, kiedy biegł po falistym dachu długiego pawilonu z największym w Maszynerii wyborem olejów. Usłyszał za sobą charakterystyczny turkot. Polibot uparcie podążał za nim, lecz tutaj nie mógł się rozpędzić. A żeby przeskoczyć Żeliwny Skwer i znaleźć się na leżącym o metr wyżej dachu Urzędu Spawania, trzeba było się bardzo rozpędzić. Dla Śrubka nie stanowiło to żadnego problemu. Naciągnął sprężyny w nogach i wyskoczył jak z procy, by z głuchym tąpnięciem wylądować. Odwrócił się tryumfalnie. Polibot terkotał, terkotał i się nie zatrzymał.
Śrubkowi zrobiło się przykro, jego przeciwnik zaraz się bowiem rozsypie i kto wie, czy zdołają go sensownie poskładać.
Funkcjonariusz jednak nie spadł. Równie szybko jak jechał po dachu, teraz sunął w powietrzu. Śrubek patrzył na niego z niedowierzaniem. Zajęło mu dobrą chwilę, nim zrozumiał. Polibot miał zamontowane na wrotkach silniczki, dzięki którym mógł spokojnie latać na niewielkie odległości. Tego nie dało się przewidzieć. Posiadanie silniczków zostało zabronione wiele lat temu, by zmniejszyć ruch w powietrzu i uniemożliwić konstruowanie budynków na budynkach, bo właśnie to doprowadziło Maszynerię do obecnego chaosu.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, Śrubek nie byłby tak zaskoczony. Robotom zdarzało się łamać prawo, on sam przed chwilą je złamał. Wydawało się jednak dziwaczne i nie na miejscu, że prawo łamał jego strażnik, i to w czasie służby.
Śrubek otrząsnął się z odrętwienia. Jeszcze chwila, a polibot niechybnie by go dopadł. Sytuacja mocno się przy tym skomplikowała. Śrubek długimi susami przebiegł przez dach i przeskoczył na następny, ale wiedział, że ścigający go robot jest wciąż tuż za nim. Najwyraźniej też dystans malał. Skoro nie dało się umknąć szybkością, należało sposobem. Rozejrzał się po okolicy. Najbliższe wmig-windy znajdowały się zaledwie parę metrów od niego. Sprawdził, czy nie ma gdzieś wyższych, lecz były zbyt daleko, by próbować się do nich dostać. Teraz trzeba tylko poczekać na odpowiedni moment. Śrubek zwolnił odrobinę. Polibot znajdował się tuż za nim. Już niemal najeżdżał Śrubkowi na pięty, wyciągając teleskopowe ręce zakończone metalowymi chwytakami. W tym momencie tuż przed nimi wyrosła pędząca w górę wmig-winda. Śrubek skoczył i zdążył ją złapać za hak bagażowy w podłodze. Lecąc, zdołał jeszcze kopnąć polibota w blaszaną głowę. Rozległ się donośny brzdęk, polibot wytracił pęd i z trudem wylądował na następnym dachu. Nic już nie mógł zrobić. Wmig-windy poruszały się zbyt szybko, nawet dla robotów z silniczkami w stopach. W końcu zostały skonstruowane po to, by każdy mógł się w mig poruszać po mieście. Unoszące się na linach biegnących od najwyższych budynków aż do Skorodowanego Muru, pozwalały ominąć tłok panujący na wąskich ulicach.
Kiedy Śrubek uznał, że jest już bezpieczny, zeskoczył na płaski dach jakiegoś magazynu. Olej buzował mu w rurach. Przez chwilę stał bez ruchu, napawając się sukcesem. Przed nim Maszyneria opadała stromo ku rozciągającemu się za murem pustkowiu. Całe miasto znajdowało się na wysokim wzgórzu, jedynym w okolicy. Pustkowie zaś było płaskie, nie miało w sobie nic metalowego i zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Maszyneria, która w najwyższym punkcie Głównego Reaktora dotykała niskiego, niezmiennie szarego nieba, była jedynym miejscem do działania. Może nawet jedynym miejscem na wypełniającej wszechświat jałowiźnie.
Nagle rozległ się dziwny dźwięk. Coś jakby terkotało, ale nie idąc czy jadąc po ulicy. Wówczas dźwięk odbijałby się od metalowych ścian, a ten rozchodził się swobodnie w powietrzu. Przypominał suchy kaszel wentylatora. Śrubek spojrzał w lewo i w prawo, lecz niczego nie zauważył. Wtem, tknięty złowrogim przeczuciem, uniósł głowę.
Byli tam. Pięć albo sześć polibotów leciało prosto w jego stronę. Nie mieli silników, lecz śmig-śmigła. Śrubek słyszał o tych nowych oddziałach, nigdy jednak nie widział żadnego na własne oczy. Kiedyś im się przyjrzy. Teraz znów musiał biec, ale tym razem to poliboty miały przewagę. Poruszały się niezwykle szybko i nie miały żadnych ograniczeń. Śrubek zaklekotał radośnie metalową żuchwą. Oczywiście, że miały ograniczenie. Nie mogły nurkować w wąskie ulice.
Najpewniej na dole czekały na niego inne poliboty, ale przecież między dachami a ulicą znajdowało się jeszcze bardzo dużo okien.
Coś dotknęło jego ramienia. Jeden polibot był tuż nad nim i o mały drut go nie schwytał. Śrubek musiał jeszcze wytrzymać do kolejnej przecznicy. Skręcił ostro w prawo, potem w lewo. Slalom nie służył lecącym polibotom. Nie przeszkadzał im jednak na tyle, by dystans się zwiększył. Już trzy znalazły się tuż nad nim, ale krawędź dachu też była blisko. Jeszcze trzy kroki, dwa i skok!
Tego poliboty się nie spodziewały. Śrubek zdołał jedynie usłyszeć kłapnięcia szczypiec, które łapały powietrze, i otoczył go świst pędu. Piętra, okna, balkony biegły szaleńczo w górę. Został tylko kawałek, byle tylko się nie zagapić. Jest! Śrubek złapał za czarną poręcz balkonu, podciągnął się i zgrabnie wylądował. Spojrzał w górę. Gdzieś tam majaczyły poliboty. Spojrzał w dół. Tam też się od nich roiło. Trzeba było poczekać, a tutaj mógł to zrobić.
Śrubek zapukał do drzwi balkonowych. Odpowiedziała mu cisza. Załomotał mocniej. Coś zaszurało, najpierw niewyraźnie, jakby bez przekonania, a potem głośniej. W końcu drzwi się uchyliły. Przez szparę błysnęły wyłupiaste, podejrzliwe obiektywy.
– Śrubek! – robot wykrzyknął chropowatym, głuchym głosem. – Ty głupi żeleźniaku! Co ty tu znowu…?
Drzwi rozwarły się wreszcie szeroko. Na progu stanął niski, pękaty robot o prostokątnej głowie i patykowatych nogach, zakończonych niewielkimi gąsienicami.
– Dzień dobry, panie Blaszko! Czy mogę wejść?
Pan Blaszka odsunął się od drzwi, mrucząc coś niezadowolony. Śrubek wszedł do małego pokoju, który niegdyś zapewne służył jako salonik. Teraz w kącie pozostała tylko od dawna nieużywana kanapa i niewielki ażurowy stoliczek. Zmieściłaby się na nim zaledwie jedna filiżanka. Na samym środku pokoju znajdował się jednak wielki blat pełen najróżniejszych mechanizmów i narzędzi, a w niegdyś bardzo eleganckim, dziś mocno zniszczonym kredensie zamiast naczyń leżała bezładna masa jakichś części.
– Śrubku, dzieciaku, co ty tu robisz? Czemu przez balkon? Znowu wpadłeś w kłopoty, tak? Co nabroiłeś? Kto cię szuka?
– Oj, panie Blaszko, po prostu sobie biegałem po dachach.
– Aha! Po dachach! Uciekałeś przed polibotami. Co żeś nabroił?
– Panie Blaszko, czy mogę trochę oleju? Zatarłem się.
Pan Blaszka znowu zaczął coś mamrotać pod nosem, ale zniknął w pokoju obok i wrócił z puszką oleju.
– Siadaj – polecił. – Pij.
Śrubek napił się trochę i przysiadł na kanapie.
– Znowu tam byłeś? Przyznaj się, byłeś w Warsztacie? Mam rację, prawda? Zawsze musisz zrobić coś głupiego? Co na to twoja biedna matka?
– Panie Blaszko, wiedział pan, że montują już sobie śmig-śmigła?
– Co proszę?
– Poliboty mają na głowach śmig-śmigła, latają. Dlatego musiałem się tu ukryć.
Pan Blaszka zamachał rękami o trzech cienkich palcach.
– Podpuszczasz mnie, mały, żebym nie zrobił ci awantury, ale ja i tak ją zrobię. Ktoś musi tobą potrząsnąć. A gdyby coś ci się stało? Mogłeś się zarazić.
– Ale, panie Blaszko, oni naprawdę mają śmig-śmigła.
– W takim razie tym bardziej musisz przestać się narażać. Mówiłem twoim rodzicom, żeby nie dawali ci zbyt szybkich nóg i elastycznych ramion, że to przyniesie kłopoty.
Śrubek przewrócił obiektywami.
– Przecież nic mi się nie stało.
– Ale może się stać. Ja rozumiem, że bardzo kochasz swojego ojca, ale w ten sposób mu nie pomagasz, rozumiesz? Nie można tak, nie można, rozumiesz?
– Tak, panie Blaszko – odpowiedział z rezygnacją Śrubek.
– Świetnie, bardzo dobrze. – Stary robot skinął swoją wielką głową. – W ogóle co to za nazwa? – odezwał się po chwili, jakby do siebie. – Śmig-wrotki, śmig-śmigła, co za nuda, zaraz wymyślą jeszcze śmig-zadki do śmig-siadania.
Śrubek uśmiechnął się rozbawiony. Pan Blaszka otrząsnął się z zamyślenia.
– W każdym razie zostaniesz u mnie na obiedzie. Trochę to zajmie, nim się uspokoi. Tylko tam wlazłeś, chłopaku?
– Oczywiście – odpowiedział pewnie Śrubek. Gdyby wyjawił prawdę, pan Blaszka wpadłby w panikę.
– Bardzo dobrze, zadzwonię do twojej matki. Na pewno się zamartwia.
Gospodarz przeszedł do sąsiedniego pokoju. Śrubek skorzystał więc z okazji, aby podejrzeć, co leży na blacie. Pan Blaszka był może strasznie marudny, ale konstruował niezwykłe rzeczy. Jako pierwszy asystent wielkiego Mecheka Zawiasa współtworzył system Głównego Generatora, który pozwolił uporać się z kłopotem niedoboru energii. Potem kilka lat spędził na stanowisku nadtechnika. Teraz jednak siedział w tym małym mieszkanku i nieustannie nad czymś pracował. Śrubka zawsze to ciekawiło. Niestety, nic nie rozumiał z leżących przed nim mechanizmów.
– To będzie coś wielkiego!
Wzdrygnął się, słysząc głuchy, pełen dumy głos pana Blaszki.
– Jestem blisko, naprawdę blisko. Ten wynalazek zmieni świat raz na zawsze, i to na lepsze.
– Co to będzie? – spytał z ekscytacją Śrubek.
– To tajemnica. Zbyt ambitne wynalazki nie są mile widziane. Dowiesz się, co to jest, gdy zadziała.
Śrubek nie drążył sprawy. Pan Blaszka traktował wynalazki bardzo poważnie.
Zjedli razem obiad. Gospodarz był marnym kucharzem, ale Śrubek grzecznie pochwalił smak naftowych placków. Odmówił jednak dokładki. Minęło dużo czasu, odkąd zgubił pościg. Jego występek nie był aż tak poważny, by poliboty wciąż prowadziły poszukiwania. W końcu popełniał podobny co tydzień.
Tym razem postanowił przejść ulicami jak porządny robot. O tej porze wszyscy wracali z pracy. Wypatrzenie kogokolwiek w takim tłumie było niemożliwe. Niemniej nawet w godzinach największego ruchu Maszyneria miała w sobie coś sennego. Być może powodowała to monotonia kolorów – metalicznych szarości i rdzawych brązów, a może apatia zmęczonych pracą robotów. Dobiegające zewsząd skrzypienia i zgrzyty tworzyły minorową kakofonię. Śrubek, ze swoim sprężystym krokiem i wesołym, trochę głupkowatym uśmiechem, wyróżniał się z tłumu.
W linii prostej, gdyby skakał po dachach, nie miał do domu daleko. Idąc dołem, musiał jednak kluczyć po wąskich zaułkach, wspinać się na schody i schodzić z powrotem, przeciskać się między budynkami stojącymi tak blisko siebie, jakby za wszelką cenę chciały się połączyć. Parę razy musiał przejść nawet przez korytarze domów, które z braku miejsca stały w poprzek ulicy.
Wreszcie znalazł się pod stalowym blokiem, gdzie było jego mieszkanie. Wspiął się po starych, wysokich schodach na szóste piętro i zamarł przerażony. Przed drzwiami stały trzy poliboty z bardzo złowrogimi minami.
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Rozdział 1, w którym Śrubek składa niespodziewaną wizytę panu Blaszce
Rozdział 2, w którym odbywa się przesłuchanie
Rozdział 3, w którym pojawia się dużo dobrych pomysłów
Rozdział 4, w którym Śrubek udaje kogoś innego
Rozdział 5, w którym Maszynerię ogarnia panika
Rozdział 6, w którym udaje się dokonać ważnego odkrycia
Rozdział 7, w którym pan Blaszka ma kłopoty
Rozdział 8, w którym Śrubek zostaje buntownikiem
Rozdział 9, w którym pojawia się król Maszynerii
Rozdział 10, w którym mowa jest o programowaniu
Rozdział 11, w którym Śrubek odkrywa istnienie wody
Rozdział 12, w którym zostaje dokonana zuchwała kradzież
Rozdział 13, w którym Robotep wyjaśnia swoje stanowisko
Rozdział 14, w którym Śrubek po raz pierwszy opuszcza Maszynerię
Rozdział 15, w którym roboty spotykają stwora
Rozdział 16, w którym Śrubek odwiedza podwodne miasto
Rozdział 17, w którym powrót do Maszynerii odbywa się w niecodzienny sposób
Rozdział 18, w którym roboty dokonują mniej rozsądnych wyborów
Rozdział 19, w którym staje się cud
Epilog