Dźwięki z Ha’Tun - Bliźniak Jan - ebook

Dźwięki z Ha’Tun ebook

Bliźniak Jan

0,0

Opis

[O KSIĄŻCE]

Ele widzi rzeczy, których inni nie dostrzegają. Przerażona zachowaniem córki matka postanawia się jej pozbyć. Gdy miejscowi lekarze nie chcą rozpocząć kuracji, prosi o pomoc mieszkającego w pobliżu samotnego mężczyznę. Chce, aby zabrał dziewczynę do Ha’Tun, gdzie leczą przypadki beznadziejne. Mężczyzna zgadza się eskortować Ele.Dźwięki z Ha’Tun to połączenie powieści drogi ze space operą i baśnią dla dorosłych. Bohaterowie przemierzają kosmos w poszukiwaniu legendarnego miejsca, które obiecuje rozwiązanie wszelkich problemów. Po drodze sami muszą się z nimi mierzyć - samotnością, stratą, żałobą i odrzuceniem. Wyprawa w gwiazdy staje się intymną podróżą do własnych emocji oraz desperacką próbą znalezienia dobra, w sobie i innych. Powieść swobodnie miesza konwencje, a żywą akcję przetyka egzystencjalną refleksją. Miłośnicy science fiction znajdą tu wiele charakterystycznych dla tego gatunku tropów, ale paradoksalna przyziemność zaprezentowanego świata i uczuciowość historii pozwolą odnaleźć się w niej również osobom, które na co dzień sięgają po inną literaturę.

***

 

Jan Bliźniak - urodzony w 1990 roku w Warszawie. Autor cenionych powieści dla dzieci i młodzieży. Laureat Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego. W “Śrubku i tajemnicach Maszynerii” opisał pandemię, zanim się wydarzyła. Krytyk filmowy, od ośmiu lat prowadzi portal “Całe życie w kinie”. Ponadto zajmuje się edukacją historyczną i kulturową.

 

[FRAGMENT]

Codziennie gwiazdy połyskiwały beznamiętnie, starając się utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że nikt o nich nie dba. Zawsze były odległe i zimne. Dlatego zdziwiłem się, gdy w końcu dostrzegłem jedną, która nie dawała się zatopić martwocie próżni. Poruszała się szybko, migocząc zielonkawo. Pewnie nawet nie była gwiazdą, tylko jakimś galaktycznym nieporozumieniem, które nie potrafiło znaleźć dla siebie miejsca. Nastawiłem teleskop. Oglądanie czegoś nonsensownego mogło mnie podnieść na duchu.

 

[BLURBY]

W książce Jana Bliźniaka dźwięki pachną śpiewem nadziei, a myśli bohaterów smakują niczym pękająca skorupa. To coś więcej niż podróż. To wyprawa, z której nie chce się wracać.

Adam Kopacki

 

 ***

Jan Bliźniak napisał międzyplanetarną przygodówkę w szekspirowskim duchu. Nie wystarczy pochwalić jej zalet – lekkiego tonu, harmonii między kreacyjną swobodą a elegancją łączenia różnych gatunków, humoru czy zdolności odkrywania prawdy o współczesnym człowieku. Tę książkę trzeba po prostu przeczytać.

Paweł Biegajski, Melancholia Codzienności

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jan Bliź­niak, Dźwięki z Ha’Tun, Kra­ków 2024
Co­py­ri­ght © by the Au­thor, 2024 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2024
Re­dak­cja se­rii • Piotr Ma­recki
Re­dak­cja • Ma­ciej No­wacki
Ko­rekta • ze­spół
Pro­jekt okładki • Bo­le­sław Chromry
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie • By Mo­use • www.by­mo­use.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67713-23-8
535. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Se­ria pro­za­tor­ska pod re­dak­cją Pio­tra Ma­rec­kiego

Je­rzy Fran­czak, Trzy hi­sto­rye

Sła­wo­mir Shuty, Beł­kot

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Sze­roki, głę­boki, wy­ma­lo­wać wszystko

Piotr Ce­giełka, San­dacz w bursz­ty­nie

Sła­wo­mir Shuty, Cu­kier w nor­mie

Mi­chał Pal­mow­ski, Przy­gody Hisz­pana Dete

Mi­chał Wit­kow­ski, Lu­biewo

Marta Dzido, Małż

Ma­rian Pan­kow­ski, Ru­dolf

Ma­ciek Mil­ler, Po­zy­tywni

Ewa Schil­ling, Głu­piec

Adam Wie­de­mann, Sceny łóż­kowe

Jan Dzban, Den­tro

Piotr Szul­kin, So­cjo­pa­tia

Ma­rian Pan­kow­ski, Bal wdów i wdow­ców

Je­rzy Na­sie­row­ski, Zbrod­nia i...

Piotr Czer­ski, Oj­ciec od­cho­dzi

Ma­ciek Mil­ler, Za­kręt hi­po­kampa

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Hor­ror Show

Jo­anna Paw­luś­kie­wicz, Pani na dom­kach

Jo­anna Wi­len­gow­ska, Zęby

Marta Dzido, Ślad po ma­mie

Jan Kra­sno­wol­ski, Klatka

Ma­rian Pan­kow­ski, Pąt­nicy z Ma­cie­rzy­zny

Hu­bert Klimko-Do­brza­niecki, Raz. Dwa. Trzy

Mi­chał Zyg­munt, New Ro­man­tic

Jo­anna Paw­luś­kie­wicz, Te­le­no­wela

Je­rzy Fran­czak, Przy­mie­rzal­nia

Woj­ciech Bru­szew­ski, Fo­to­graf

Krzysz­tof Niem­czyk, Kur­ty­zana i pi­sklęta

Syl­wia Chut­nik, Kie­szon­kowy atlas ko­biet

Ju­liusz Stra­chota, Cień pod blo­kiem Mi­rona Bia­ło­szew­skiego

Na­ta­lia Rol­le­czek, Drew­niany ró­ża­niec

Ma­rian Pan­kow­ski, Nie­wola i dola Adama Po­remby

Ma­ciek Mil­ler, Coc­kring

Do­mi­nika Oża­row­ska, Nie ude­rzy ża­den pio­run

Ewa Schil­ling, Co­dzien­ność

Ma­rian Pan­kow­ski, Tra­twa nas czeka

Piotr Szul­kin, Epi­kryza

Je­rzy Fran­czak, NN

Sła­wo­mir Shuty, Jasz­czur

Da­rek Foks, Ke­bab Me­ister

To­masz Pułka, Vida Lo­cal

Zie­mo­wit Szcze­rek, Przyj­dzie Mor­dor i nas zje, czyli tajna hi­sto­ria Sło­wian

Woj­ciech Bru­szew­ski, Big Dick. Fik­cja do­ku­men­talna

Jan Kra­sno­wol­ski,Afry­kań­ska elek­tro­nika

Da­niel Kot, Kie­run­kowy 22

Ma­rian Pan­kow­ski, Na­stka, śmiej się! Opo­wia­da­nia

Sła­wo­mir Shuty, Dzie­więć­dzie­siąte

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Hor­ror Show [wyd. II popr.]

Jo­anna Dzi­wak, Gry lo­sowe

Søren Gau­ger, Nie to / nie tamto

Ma­ciej Bo­bula, Ka­ta­rzyna Gon­dek, Adam Mi­klasz, Alek­san­der Przy­byl­ski, Mi­chał Zant­man, Bę­karty Wołgi. Klechdy miej­skie

Zie­mo­wit Szcze­rek, Sió­demka

Ju­liusz Stra­chota, Re­laks ame­ry­kań­ski

Flash fic­tion. An­to­lo­gia

Da­riusz Or­szu­lew­ski, Zjed­no­czone Siły Kró­le­stwa Uto­pii

Sta­ni­sław Czycz, Nie wierz ni­komu. Baza

Kon­rad Jan­czura, Prze­myt­nicy

Ma­ciej Piotr Prus, Przy­du­cha

Marta Dzido, Frajda

Olga Hund, Psy ras drob­nych

Ju­liusz Stra­chota, Tu­ry­sta pol­ski wZSRR

Ja­kub Mi­chal­cze­nia, Gi­gu­sie

Anna Ma­zu­rek, Dziwka

Na­talka Susz­czyń­ska, Dro­pie

An­to­nina Kar­daś, Czer­nu­cha

Alek­san­dra Wstecz, Kwiaty roz­łączki

Ja­rek Sku­rzyń­ski, Zro­lo­wany wrze­śniowy Vo­gue

Ze­non Sak­son, Za­cza­ro­wany uber

Sła­wo­mir Shuty, Hi­sto­rie o lu­dziach z wol­nego wy­biegu. Pa­sty i skity

Ma­ciej To­pol­ski, Niż

Ja­kub Mi­chal­cze­nia, Kor­sza­kowo [wyd. II popr. i uzu­peł.]

Ma­ciej Piotr Prus, Wy­spa i inni lu­dzie

Jan Dzban, Den­tro De Luxe

Anna Su­doł, Pro­jekt

Sła­wo­mir Shuty, Beł­kot [wyd. II popr.]

Jaga Sło­wiń­ska, Czar­no­las

Sła­wo­mir Shuty, Cu­kier w nor­mie [wyd. III popr.]

Sła­wo­mir Shuty, Nowy wspa­niały smak

Ma­rian Pi­lot, Dzi­kie mieso

So­ren Gau­ger, Imi­ta­cja ży­cia

Ma­te­usz Gór­niak, Trash Story

Gaba Krzy­ża­now­ska, Jedna czwarta wró­bla

Marta Ko­złow­ska, Ber­dy­czów

Z. Szcze­rek, Przyj­dzie Mor­dor i nas zje, czyli tajna hi­sto­ria Sło­wian [wyd. II]

M. Pi­lot, Za­kaz zwałki

M. Czub, Ob­ja­wie­nie Bo­gini-Świni

A. Ka­cza­now­ski, Ze Sło­wac­kiego

J. Bliź­niak, Dźwięki z Ha’Tun

Część I

Wy­so­kie trawy ugi­nają się od po­dmu­chów wia­tru. Skła­dają po­kłon po­spiesz­nemu niebu, po któ­rym bie­gną po­dłużne, białe chmury. Na wzgó­rzach pa­nuje ci­sza.

Młody męż­czy­zna o smu­kłej syl­wetce do­ciera na miękko za­okrą­glony szczyt. Wiatr wy­dyma jego ko­szulę, mierzwi czarne włosy. Po­dobne do ka­mieni oczy spo­glą­dają ze spo­ko­jem i me­lan­cho­lią. Na­gle prze­biega przez nie cień. Usta się wy­krzy­wiają. Drgają nie­kon­tro­lo­wa­nie. Po po­licz­kach płyną łzy. Męż­czy­zna pada na ko­lana z bladą twa­rzą ukrytą w dło­niach. Przez chwilę tkwi nie­ru­chomo w mo­dli­tew­nej po­zie, aż opada ni­żej. Łok­ciami ude­rza w zie­mię. Z jego piersi do­bywa się ża­ło­sny sko­wyt, który prze­ta­cza się echem po wzgó­rzach.

Bu­dzi się gwał­tow­nie. W uszach wciąż sły­szy szept. Wy­daje się tak wy­raźny, jakby ktoś stał tuż obok: „Czy też je wi­dzisz? Patrz! Patrz!”. W na­glą­cym gło­sie wy­czuwa pre­ten­sję. Coś prze­oczył, cze­muś nie po­świę­cił uwagi. Te­raz pa­trzy, ale przez okno sy­pialni wi­dzi tylko białe iskry na noc­nym nie­bie. Opada na wy­miętą po­duszkę. Po raz pierw­szy od dawna udało mu się nor­mal­nie za­snąć, a te­raz znów bę­dzie się prze­wra­cał z boku na bok. O ni­czym in­nym nie ma­rzy, tylko o ko­ją­cym śnie.

Prze­sy­pia chwilę. Może tylko tak mu się zdaje. Wska­zówki ze­gara nie po­ru­szają się, mimo że czas upływa w gę­stym znie­cier­pli­wie­niu. Za­myka oczy, lecz wtedy czuje nie­zno­śny ucisk u na­sady nosa. Znów je otwiera. W końcu wstaje. Ko­rzy­sta z to­a­lety i idzie do kuchni za­pa­rzyć kawę.

Mieszka w ma­łym par­te­ro­wym domku, w któ­rym kie­dyś mie­ścił się sklep jego stryja. Na­dal wisi szyld: „Pierw­szo­rzędne na­rzę­dzia”, a przy drzwiach znaj­duje się mały dzwo­nek, który sy­gna­li­zo­wał wej­ście klienta. Dawna część han­dlowa służy te­raz za sa­lon po­łą­czony z przed­po­ko­jem. Na za­ple­czu urzą­dził kuch­nię. Czę­ści miesz­kal­nej na pię­trze pra­wie nie zmie­niał, choć kie­dyś nie­mal dał się na­mó­wić na po­więk­sze­nie ła­zienki.

Me­ble w po­ko­jach stoją w dość przy­pad­ko­wych miej­scach. Ko­rzy­sta tylko z łóżka – które chce wy­mie­nić na mniej­sze – cięż­kiego, po­nu­rego kre­densu, ze stołu i z krze­sła. Bez reszty może się obyć, ale czułby się głu­pio w pra­wie pu­stym miesz­ka­niu. Musi mieć rze­czy. Tak na­leży.

Po­woli są­czy kawę, gorzką z po­sma­kiem zgry­zoty. Po każ­dym łyku krzywi się z da­ją­cym cierpką sa­tys­fak­cję obrzy­dze­niem. Bez emo­cji spo­gląda na pierw­sze, nie­śmiałe pro­mie­nie słońca. Sza­rość po­ranka ko­ja­rzy mu się z chło­dem i wil­go­cią, choć wie, że dzień bę­dzie cie­pły i wietrzny.

Wkłada do skó­rza­nej torby ro­ga­lika, dwa jabłka i jo­gurt. Wraca do sy­pialni. Za­kłada brą­zowe spodnie i ja­sną ko­szulę bez koł­nie­rzyka. Jest już tro­chę znisz­czona, ale lubi ją. Kie­dyś usły­szał, że do­brze w niej wy­gląda. Przed wyj­ściem na­rzuca na sie­bie cienką kurtkę. Wy­cho­dzi boso. Buty cze­kają w po­jeź­dzie.

Herb nie dziwi się na jego wi­dok, mimo że zja­wia się sporo przed cza­sem.

– Wy­glą­dasz jak gówno – mówi.

– Dzięki, Herb.

Herb jest czło­wie­kiem o nie­okre­ślo­nym wieku i okre­ślo­nej nie­chęci do rze­czy­wi­sto­ści. Przed­wcze­sne zmarszczki na­dają jego twa­rzy wy­raz bez­na­mięt­nej wro­go­ści. Mieszka z dala od lu­dzi, a fakt, że musi z nimi pra­co­wać trak­tuje jak oso­bi­stą znie­wagę. Jest też do­brym przy­ja­cie­lem.

W mil­cze­niu ła­dują paki wełny na sta­tek. Nie ma ich wiele. W oko­licy co­raz mniej osób zaj­muje się ho­dowlą.

– Le­cieć z tobą? – pyta Herb.

– Nie trzeba. Tylko na Toko?

– A po co gdzieś in­dziej?

Wzru­sza ra­mio­nami i wcho­dzi po ram­pie na po­kład. Lubi swój sta­tek. Ma ele­gancką, po­dłużną syl­wetkę, nie­ty­pową na­wet dla ma­łych trans­por­te­rów. Za kok­pi­tem jest dużo miej­sca. Ste­ruje się nim lekko, usterki pra­wie się nie zda­rzają. Star­tuje bez pro­blemu pro­sto w ja­śnie­jące niebo. Po­zo­sta­wia za sobą zie­lone wzgó­rza Enu. Wkrótce znaj­duje się w ci­chej pu­stce prze­strzeni ko­smicz­nej – je­dy­nym miej­scu, w któ­rym nie czuje się in­tru­zem.

Dwie go­dziny póź­niej do­ciera na Toko. Nie znosi tej pla­nety. Mała i brudna przy­gniata go po­czu­ciem bez­na­dziei. Na pło­wych pust­ko­wiach stoją me­ta­lowe, ni­skie han­gary. Po­rdze­wiałe ściany le­pią się od smaru i brudu. Nikt tu nie mieszka. Jedni przy­wożą to­war, inni od­wożą. Ob­skurne ja­dło­daj­nie pro­po­nują śmier­dzące je­dze­nie i mocne al­ko­hole. Na­wet ich wła­ści­ciele wolą miesz­kać na oko­licz­nych pla­ne­tach i księ­ży­cach – mało go­ścin­nych, ale nie tak brud­nych i smęt­nych jak Toko.

Lą­duje na be­to­no­wym placu przed ma­ga­zy­nem. Gdy wy­siada, przy statku już cze­kają dwaj ma­ga­zy­nie­rzy: wiecz­nie zmę­czone wy­rostki, które po­zbyły się złu­dzeń w chwili uro­dze­nia. W in­nych ma­ga­zy­nach, gdzie do­wo­żono wę­giel albo gra­nit, ob­sługą zaj­mują się ro­śli si­ła­cze z bi­cep­sami wiel­ko­ści jego głowy. Tu­taj skła­do­wane są tylko ma­te­riały i ubra­nia, więc wy­star­czą ra­chi­tyczni, smutni mło­dzieńcy o dłu­gich rę­kach.

Wcho­dzi do ma­ga­zynu. Roz­gląda się za kie­row­ni­kiem. Znaj­duje go w ką­cie z pa­pie­ro­sem w ustach i sen­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– Wełna z Enu? – pyta. Z nosa bu­cha mu dym.

– Tak.

– Coś słabo ostat­nio scho­dzi. Droga.

Roz­gląda się wład­czo po ma­ga­zy­nie.

– Syn­te­tyki idą le­piej. Na wa­szym miej­scu dał­bym so­bie spo­kój z tą dziurą i wszystko słał na Alto, jako to­war luk­su­sowy.

– Pew­nie masz ra­cję.

Kie­row­nik wy­grze­buje ze skrzynki plik bank­no­tów i kła­dzie na brzegu sto­lika.

– To za po­przed­nie.

Za­biera pie­nią­dze i sta­ran­nie li­czy. Wszystko się zga­dza. Unosi rękę w ge­ście po­że­gna­nia. Wy­cho­dzi. Sta­tek jest już roz­ła­do­wany. Może wra­cać, ale myśl o domu wy­wo­łuje prze­ra­że­nie. Znów ma­rzy o wy­rwa­niu się z Enu, roz­po­czę­ciu no­wego ży­cia. Po chwili prze­staje. Nie jest na­iwny. Na in­nej pla­ne­cie wciąż bę­dzie sobą. Wspo­mnie­nia też po­zo­staną.

Czuje na so­bie czy­jeś spoj­rze­nie. Od­wraca się. Nie­da­leko, na skrzyni sie­dzi męż­czy­zna w brą­zo­wym skó­rza­nym płasz­czu. W ręku trzyma długą, bo­daj sta­lową la­skę za­krzy­wioną u góry w kształt ni­skiego znaku za­py­ta­nia.

– Kto to jest? – pyta jed­nego z tra­ga­rzy.

W od­po­wie­dzi otrzy­muje tylko wzru­sze­nie ra­mion. Wcho­dzi na po­kład i od­pala sil­niki. Tro­chę trzę­sie przy star­cie, ale za­raz wszystko wraca do normy. Okrąża Toko i bez po­śpie­chu kie­ruje sta­tek ku Enu. Do­piero te­raz uświa­da­mia so­bie, że nie spraw­dził luku. Na­zbyt czę­sto wy­rostki zo­sta­wiają po­je­dyn­cze pu­dła, jakby z prze­kory. Włą­cza au­to­pi­lota i idzie się ro­zej­rzeć. Po­ko­nuje krótki, wą­ski ko­ry­tarz. Śluza do czę­ści trans­por­to­wej jest otwarta. Stał się bar­dzo nie­uważny, skoro tego nie do­strzegł. W środku spo­czywa jedna paczka włókna, przy­wią­zana jesz­cze do pod­łogi.

Wzdy­cha. Nim zde­cy­duje, czy za­wra­cać, od­zywa się draż­niące dzwo­nie­nie. Na­tych­miast prze­staje my­śleć o czym­kol­wiek. Li­czą się tylko pro­ce­dury. Siada za ste­rami. Wszyst­kie lampki awa­ryjne mi­go­czą czer­wie­nią, więc w pierw­szej chwili nie ro­zu­mie, co się dzieje. Dzwo­nie­nie na­ra­sta. Za­głu­sza wszystko. Na­ci­ska czarny przy­cisk po le­wej stro­nie. Na­staje zu­pełna ci­sza. Wtedy za­czyna ro­zu­mieć. Sil­niki nie dzia­łają, ina­czej sły­szałby ich szum. Wy­gląda przez boczną szybę. Jesz­cze nie wy­szedł z pola gra­wi­ta­cyj­nego Toko. Pla­neta zbliża się szybko. Jej cienka i rzadka at­mos­fera nie po­wo­duje za­płonu, ale zde­rze­nie ze ska­li­stą po­wierzch­nią skoń­czy się ka­ta­strofą.

Co­raz bar­dziej ner­wowo pró­buje od­pa­lić sil­niki. Bez skutku. Kie­ruje skrzy­dło pro­sto­pa­dle do gruntu, by spo­wol­nić upa­dek. My­śli o spa­do­chro­nie, który przy­pad­kiem uszko­dził przed ro­kiem i do tej pory nie na­pra­wił. Roz­waża wszyst­kie opcje. Na­gle do­znaje nie­mal eks­ta­tycz­nego uczu­cia ulgi. Nie musi wal­czyć. Nie unik­nie śmierci. Już ni­gdy nie zo­ba­czy Toko, Enu i ich miesz­kań­ców. Na­wet nie za­uważą, jak znik­nie. Nie znają go. On nie zna ich. Tylko Herb... ale co z tego? Otrzą­śnie się. Więk­szość lu­dzi po­trafi się po­zbie­rać po czy­jejś śmierci.

Na­raz ude­rza go błysk świa­do­mo­ści, ukryty ślad in­stynktu prze­trwa­nia. Pod­rywa się. Wy­gląda przez szybę. Zdąży. Do­ska­kuje do ma­ga­zynu, roz­luź­nia ucisk li­nek wią­żą­cych wełnę. Wy­grze­buje część ze środka i spraw­dza, czy cały zmie­ści się w po­wsta­łym otwo­rze. Wraca za kok­pit. Wi­dzi już wy­raź­nie ma­ga­zyny na dole. Skręca gwał­tow­nie ste­rem. Sta­tek ob­raca się o 180 stopni. Czołga się po su­fi­cie do luku. Ma­szyna drży w przed­śmiert­nych kon­wul­sjach.

Wsuwa się w weł­niany ko­kon, który te­raz zwisa do góry no­gami. Pra­wie nie może od­dy­chać, ale czuje roz­kosz świa­do­mo­ści ży­cia.

Po­tem na­stę­pują huk, wstrząs i za­pada ciem­ność.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki