Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
[O KSIĄŻCE]
Ele widzi rzeczy, których inni nie dostrzegają. Przerażona zachowaniem córki matka postanawia się jej pozbyć. Gdy miejscowi lekarze nie chcą rozpocząć kuracji, prosi o pomoc mieszkającego w pobliżu samotnego mężczyznę. Chce, aby zabrał dziewczynę do Ha’Tun, gdzie leczą przypadki beznadziejne. Mężczyzna zgadza się eskortować Ele.Dźwięki z Ha’Tun to połączenie powieści drogi ze space operą i baśnią dla dorosłych. Bohaterowie przemierzają kosmos w poszukiwaniu legendarnego miejsca, które obiecuje rozwiązanie wszelkich problemów. Po drodze sami muszą się z nimi mierzyć - samotnością, stratą, żałobą i odrzuceniem. Wyprawa w gwiazdy staje się intymną podróżą do własnych emocji oraz desperacką próbą znalezienia dobra, w sobie i innych. Powieść swobodnie miesza konwencje, a żywą akcję przetyka egzystencjalną refleksją. Miłośnicy science fiction znajdą tu wiele charakterystycznych dla tego gatunku tropów, ale paradoksalna przyziemność zaprezentowanego świata i uczuciowość historii pozwolą odnaleźć się w niej również osobom, które na co dzień sięgają po inną literaturę.
***
Jan Bliźniak - urodzony w 1990 roku w Warszawie. Autor cenionych powieści dla dzieci i młodzieży. Laureat Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego. W “Śrubku i tajemnicach Maszynerii” opisał pandemię, zanim się wydarzyła. Krytyk filmowy, od ośmiu lat prowadzi portal “Całe życie w kinie”. Ponadto zajmuje się edukacją historyczną i kulturową.
[FRAGMENT]
Codziennie gwiazdy połyskiwały beznamiętnie, starając się utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że nikt o nich nie dba. Zawsze były odległe i zimne. Dlatego zdziwiłem się, gdy w końcu dostrzegłem jedną, która nie dawała się zatopić martwocie próżni. Poruszała się szybko, migocząc zielonkawo. Pewnie nawet nie była gwiazdą, tylko jakimś galaktycznym nieporozumieniem, które nie potrafiło znaleźć dla siebie miejsca. Nastawiłem teleskop. Oglądanie czegoś nonsensownego mogło mnie podnieść na duchu.
[BLURBY]
W książce Jana Bliźniaka dźwięki pachną śpiewem nadziei, a myśli bohaterów smakują niczym pękająca skorupa. To coś więcej niż podróż. To wyprawa, z której nie chce się wracać.
Adam Kopacki
***
Jan Bliźniak napisał międzyplanetarną przygodówkę w szekspirowskim duchu. Nie wystarczy pochwalić jej zalet – lekkiego tonu, harmonii między kreacyjną swobodą a elegancją łączenia różnych gatunków, humoru czy zdolności odkrywania prawdy o współczesnym człowieku. Tę książkę trzeba po prostu przeczytać.
Paweł Biegajski, Melancholia Codzienności
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 221
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego
Jerzy Franczak, Trzy historye
Sławomir Shuty, Bełkot
Łukasz Orbitowski, Szeroki, głęboki, wymalować wszystko
Piotr Cegiełka, Sandacz w bursztynie
Sławomir Shuty, Cukier w normie
Michał Palmowski, Przygody Hiszpana Dete
Michał Witkowski, Lubiewo
Marta Dzido, Małż
Marian Pankowski, Rudolf
Maciek Miller, Pozytywni
Ewa Schilling, Głupiec
Adam Wiedemann, Sceny łóżkowe
Jan Dzban, Dentro
Piotr Szulkin, Socjopatia
Marian Pankowski, Bal wdów i wdowców
Jerzy Nasierowski, Zbrodnia i...
Piotr Czerski, Ojciec odchodzi
Maciek Miller, Zakręt hipokampa
Łukasz Orbitowski, Horror Show
Joanna Pawluśkiewicz, Pani na domkach
Joanna Wilengowska, Zęby
Marta Dzido, Ślad po mamie
Jan Krasnowolski, Klatka
Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Raz. Dwa. Trzy
Michał Zygmunt, New Romantic
Joanna Pawluśkiewicz, Telenowela
Jerzy Franczak, Przymierzalnia
Wojciech Bruszewski, Fotograf
Krzysztof Niemczyk, Kurtyzana i pisklęta
Sylwia Chutnik, Kieszonkowy atlas kobiet
Juliusz Strachota, Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego
Natalia Rolleczek, Drewniany różaniec
Marian Pankowski, Niewola i dola Adama Poremby
Maciek Miller, Cockring
Dominika Ożarowska, Nie uderzy żaden piorun
Ewa Schilling, Codzienność
Marian Pankowski, Tratwa nas czeka
Piotr Szulkin, Epikryza
Jerzy Franczak, NN
Sławomir Shuty, Jaszczur
Darek Foks, Kebab Meister
Tomasz Pułka, Vida Local
Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian
Wojciech Bruszewski, Big Dick. Fikcja dokumentalna
Jan Krasnowolski,Afrykańska elektronika
Daniel Kot, Kierunkowy 22
Marian Pankowski, Nastka, śmiej się! Opowiadania
Sławomir Shuty, Dziewięćdziesiąte
Łukasz Orbitowski, Horror Show [wyd. II popr.]
Joanna Dziwak, Gry losowe
Søren Gauger, Nie to / nie tamto
Maciej Bobula, Katarzyna Gondek, Adam Miklasz, Aleksander Przybylski, Michał Zantman, Bękarty Wołgi. Klechdy miejskie
Ziemowit Szczerek, Siódemka
Juliusz Strachota, Relaks amerykański
Flash fiction. Antologia
Dariusz Orszulewski, Zjednoczone Siły Królestwa Utopii
Stanisław Czycz, Nie wierz nikomu. Baza
Konrad Janczura, Przemytnicy
Maciej Piotr Prus, Przyducha
Marta Dzido, Frajda
Olga Hund, Psy ras drobnych
Juliusz Strachota, Turysta polski wZSRR
Jakub Michalczenia, Gigusie
Anna Mazurek, Dziwka
Natalka Suszczyńska, Dropie
Antonina Kardaś, Czernucha
Aleksandra Wstecz, Kwiaty rozłączki
Jarek Skurzyński, Zrolowany wrześniowy Vogue
Zenon Sakson, Zaczarowany uber
Sławomir Shuty, Historie o ludziach z wolnego wybiegu. Pasty i skity
Maciej Topolski, Niż
Jakub Michalczenia, Korszakowo [wyd. II popr. i uzupeł.]
Maciej Piotr Prus, Wyspa i inni ludzie
Jan Dzban, Dentro De Luxe
Anna Sudoł, Projekt
Sławomir Shuty, Bełkot [wyd. II popr.]
Jaga Słowińska, Czarnolas
Sławomir Shuty, Cukier w normie [wyd. III popr.]
Sławomir Shuty, Nowy wspaniały smak
Marian Pilot, Dzikie mieso
Soren Gauger, Imitacja życia
Mateusz Górniak, Trash Story
Gaba Krzyżanowska, Jedna czwarta wróbla
Marta Kozłowska, Berdyczów
Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian [wyd. II]
M. Pilot, Zakaz zwałki
M. Czub, Objawienie Bogini-Świni
A. Kaczanowski, Ze Słowackiego
J. Bliźniak, Dźwięki z Ha’Tun
Część I
Wysokie trawy uginają się od podmuchów wiatru. Składają pokłon pospiesznemu niebu, po którym biegną podłużne, białe chmury. Na wzgórzach panuje cisza.
Młody mężczyzna o smukłej sylwetce dociera na miękko zaokrąglony szczyt. Wiatr wydyma jego koszulę, mierzwi czarne włosy. Podobne do kamieni oczy spoglądają ze spokojem i melancholią. Nagle przebiega przez nie cień. Usta się wykrzywiają. Drgają niekontrolowanie. Po policzkach płyną łzy. Mężczyzna pada na kolana z bladą twarzą ukrytą w dłoniach. Przez chwilę tkwi nieruchomo w modlitewnej pozie, aż opada niżej. Łokciami uderza w ziemię. Z jego piersi dobywa się żałosny skowyt, który przetacza się echem po wzgórzach.
Budzi się gwałtownie. W uszach wciąż słyszy szept. Wydaje się tak wyraźny, jakby ktoś stał tuż obok: „Czy też je widzisz? Patrz! Patrz!”. W naglącym głosie wyczuwa pretensję. Coś przeoczył, czemuś nie poświęcił uwagi. Teraz patrzy, ale przez okno sypialni widzi tylko białe iskry na nocnym niebie. Opada na wymiętą poduszkę. Po raz pierwszy od dawna udało mu się normalnie zasnąć, a teraz znów będzie się przewracał z boku na bok. O niczym innym nie marzy, tylko o kojącym śnie.
Przesypia chwilę. Może tylko tak mu się zdaje. Wskazówki zegara nie poruszają się, mimo że czas upływa w gęstym zniecierpliwieniu. Zamyka oczy, lecz wtedy czuje nieznośny ucisk u nasady nosa. Znów je otwiera. W końcu wstaje. Korzysta z toalety i idzie do kuchni zaparzyć kawę.
Mieszka w małym parterowym domku, w którym kiedyś mieścił się sklep jego stryja. Nadal wisi szyld: „Pierwszorzędne narzędzia”, a przy drzwiach znajduje się mały dzwonek, który sygnalizował wejście klienta. Dawna część handlowa służy teraz za salon połączony z przedpokojem. Na zapleczu urządził kuchnię. Części mieszkalnej na piętrze prawie nie zmieniał, choć kiedyś niemal dał się namówić na powiększenie łazienki.
Meble w pokojach stoją w dość przypadkowych miejscach. Korzysta tylko z łóżka – które chce wymienić na mniejsze – ciężkiego, ponurego kredensu, ze stołu i z krzesła. Bez reszty może się obyć, ale czułby się głupio w prawie pustym mieszkaniu. Musi mieć rzeczy. Tak należy.
Powoli sączy kawę, gorzką z posmakiem zgryzoty. Po każdym łyku krzywi się z dającym cierpką satysfakcję obrzydzeniem. Bez emocji spogląda na pierwsze, nieśmiałe promienie słońca. Szarość poranka kojarzy mu się z chłodem i wilgocią, choć wie, że dzień będzie ciepły i wietrzny.
Wkłada do skórzanej torby rogalika, dwa jabłka i jogurt. Wraca do sypialni. Zakłada brązowe spodnie i jasną koszulę bez kołnierzyka. Jest już trochę zniszczona, ale lubi ją. Kiedyś usłyszał, że dobrze w niej wygląda. Przed wyjściem narzuca na siebie cienką kurtkę. Wychodzi boso. Buty czekają w pojeździe.
Herb nie dziwi się na jego widok, mimo że zjawia się sporo przed czasem.
– Wyglądasz jak gówno – mówi.
– Dzięki, Herb.
Herb jest człowiekiem o nieokreślonym wieku i określonej niechęci do rzeczywistości. Przedwczesne zmarszczki nadają jego twarzy wyraz beznamiętnej wrogości. Mieszka z dala od ludzi, a fakt, że musi z nimi pracować traktuje jak osobistą zniewagę. Jest też dobrym przyjacielem.
W milczeniu ładują paki wełny na statek. Nie ma ich wiele. W okolicy coraz mniej osób zajmuje się hodowlą.
– Lecieć z tobą? – pyta Herb.
– Nie trzeba. Tylko na Toko?
– A po co gdzieś indziej?
Wzrusza ramionami i wchodzi po rampie na pokład. Lubi swój statek. Ma elegancką, podłużną sylwetkę, nietypową nawet dla małych transporterów. Za kokpitem jest dużo miejsca. Steruje się nim lekko, usterki prawie się nie zdarzają. Startuje bez problemu prosto w jaśniejące niebo. Pozostawia za sobą zielone wzgórza Enu. Wkrótce znajduje się w cichej pustce przestrzeni kosmicznej – jedynym miejscu, w którym nie czuje się intruzem.
Dwie godziny później dociera na Toko. Nie znosi tej planety. Mała i brudna przygniata go poczuciem beznadziei. Na płowych pustkowiach stoją metalowe, niskie hangary. Pordzewiałe ściany lepią się od smaru i brudu. Nikt tu nie mieszka. Jedni przywożą towar, inni odwożą. Obskurne jadłodajnie proponują śmierdzące jedzenie i mocne alkohole. Nawet ich właściciele wolą mieszkać na okolicznych planetach i księżycach – mało gościnnych, ale nie tak brudnych i smętnych jak Toko.
Ląduje na betonowym placu przed magazynem. Gdy wysiada, przy statku już czekają dwaj magazynierzy: wiecznie zmęczone wyrostki, które pozbyły się złudzeń w chwili urodzenia. W innych magazynach, gdzie dowożono węgiel albo granit, obsługą zajmują się rośli siłacze z bicepsami wielkości jego głowy. Tutaj składowane są tylko materiały i ubrania, więc wystarczą rachityczni, smutni młodzieńcy o długich rękach.
Wchodzi do magazynu. Rozgląda się za kierownikiem. Znajduje go w kącie z papierosem w ustach i sennym wyrazem twarzy.
– Wełna z Enu? – pyta. Z nosa bucha mu dym.
– Tak.
– Coś słabo ostatnio schodzi. Droga.
Rozgląda się władczo po magazynie.
– Syntetyki idą lepiej. Na waszym miejscu dałbym sobie spokój z tą dziurą i wszystko słał na Alto, jako towar luksusowy.
– Pewnie masz rację.
Kierownik wygrzebuje ze skrzynki plik banknotów i kładzie na brzegu stolika.
– To za poprzednie.
Zabiera pieniądze i starannie liczy. Wszystko się zgadza. Unosi rękę w geście pożegnania. Wychodzi. Statek jest już rozładowany. Może wracać, ale myśl o domu wywołuje przerażenie. Znów marzy o wyrwaniu się z Enu, rozpoczęciu nowego życia. Po chwili przestaje. Nie jest naiwny. Na innej planecie wciąż będzie sobą. Wspomnienia też pozostaną.
Czuje na sobie czyjeś spojrzenie. Odwraca się. Niedaleko, na skrzyni siedzi mężczyzna w brązowym skórzanym płaszczu. W ręku trzyma długą, bodaj stalową laskę zakrzywioną u góry w kształt niskiego znaku zapytania.
– Kto to jest? – pyta jednego z tragarzy.
W odpowiedzi otrzymuje tylko wzruszenie ramion. Wchodzi na pokład i odpala silniki. Trochę trzęsie przy starcie, ale zaraz wszystko wraca do normy. Okrąża Toko i bez pośpiechu kieruje statek ku Enu. Dopiero teraz uświadamia sobie, że nie sprawdził luku. Nazbyt często wyrostki zostawiają pojedyncze pudła, jakby z przekory. Włącza autopilota i idzie się rozejrzeć. Pokonuje krótki, wąski korytarz. Śluza do części transportowej jest otwarta. Stał się bardzo nieuważny, skoro tego nie dostrzegł. W środku spoczywa jedna paczka włókna, przywiązana jeszcze do podłogi.
Wzdycha. Nim zdecyduje, czy zawracać, odzywa się drażniące dzwonienie. Natychmiast przestaje myśleć o czymkolwiek. Liczą się tylko procedury. Siada za sterami. Wszystkie lampki awaryjne migoczą czerwienią, więc w pierwszej chwili nie rozumie, co się dzieje. Dzwonienie narasta. Zagłusza wszystko. Naciska czarny przycisk po lewej stronie. Nastaje zupełna cisza. Wtedy zaczyna rozumieć. Silniki nie działają, inaczej słyszałby ich szum. Wygląda przez boczną szybę. Jeszcze nie wyszedł z pola grawitacyjnego Toko. Planeta zbliża się szybko. Jej cienka i rzadka atmosfera nie powoduje zapłonu, ale zderzenie ze skalistą powierzchnią skończy się katastrofą.
Coraz bardziej nerwowo próbuje odpalić silniki. Bez skutku. Kieruje skrzydło prostopadle do gruntu, by spowolnić upadek. Myśli o spadochronie, który przypadkiem uszkodził przed rokiem i do tej pory nie naprawił. Rozważa wszystkie opcje. Nagle doznaje niemal ekstatycznego uczucia ulgi. Nie musi walczyć. Nie uniknie śmierci. Już nigdy nie zobaczy Toko, Enu i ich mieszkańców. Nawet nie zauważą, jak zniknie. Nie znają go. On nie zna ich. Tylko Herb... ale co z tego? Otrząśnie się. Większość ludzi potrafi się pozbierać po czyjejś śmierci.
Naraz uderza go błysk świadomości, ukryty ślad instynktu przetrwania. Podrywa się. Wygląda przez szybę. Zdąży. Doskakuje do magazynu, rozluźnia ucisk linek wiążących wełnę. Wygrzebuje część ze środka i sprawdza, czy cały zmieści się w powstałym otworze. Wraca za kokpit. Widzi już wyraźnie magazyny na dole. Skręca gwałtownie sterem. Statek obraca się o 180 stopni. Czołga się po suficie do luku. Maszyna drży w przedśmiertnych konwulsjach.
Wsuwa się w wełniany kokon, który teraz zwisa do góry nogami. Prawie nie może oddychać, ale czuje rozkosz świadomości życia.
Potem następują huk, wstrząs i zapada ciemność.