Szatan i Judasz: Ocalone miljony. Tom 10 - Karol May - ebook

Szatan i Judasz: Ocalone miljony. Tom 10 ebook

Karol May

5,0

Opis

Szatan i Judasz: Ocalone miljony. Tom 10

„Szatan i Judasz” to 11-tomowy cykl przygodowy autorstwa Karola Maya, twórcy słynnego Winnetou. Indiański wódz pojawia się,by wraz z innymi znanymi bohaterami wspólnie odbyć niebezpieczną podróż pełną ekscytujących przygód.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 111

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karol May
Ocalone miljony

cykl Szatan i Judasz

Tom X

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2018

Karol May„Ocalone miljony”

Copyright © by Karol May, 1927

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania

lub edytowania tego dokumentu, pliku

lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.

 Tekst jest własnością publiczną (public domain)

ZACHOWANO PISOWNIĘ

I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.

Skład: Adam Brychcy

Projekt okładki: Adam Brychcy

Druk: Zakł. Druk. „Bristol”

Wydawnictwo: Spółka Wydawnicza Orient R. D. Z. East

Warszawa, 1927

ISBN: 978-83-8119-377-1

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

I MOGOLLONOWIE

Staliśmy na zboczu wierzchołka i spoglądali na obóz. Niestety, Białej Skały nie mogliśmy rozpoznać; po nocy wszystko czerniło się jednakowo. W obozie migały liczne światełka. Namioty rysowały się w niewyraźnych konturach.

 — Well, jesteśmy tutaj, — rzekł Dunker. — Ale co dalej?

 — Nie można rozeznać namiotów — odparłem. — Tak, gdybyż to była pełnia i księżyc oświetlał każdy namiot zasobna. Wówczas moglibyśmy działać!

 — Mrok ma swoje zalety.

 — Rozumie się. Ale teraz przedewszystkiem trzeba nam wiedzieć, w jakim namiocie jest Melton, a w jakim lady.

 — Wiem dokładnie, ale nie potrafię ani określić, ani wskazać. Ale gdybym mógł nawet, cóżby pan wówczas począł?

 — Podkradłbym się do obozu.

 — W jakim celu?

 — Aby przynajmniej rozmówić się z lady, jeśliby niepodobna było jej wykraść.

 — Byłby to jeden z tych świetnych porywów, które fama przypisuje tylko panu, lub Winnetou. Ale musi pan wiedzieć, że dokoła obozu rozstawiono gęste posterunki. Jakżeby się pan przedostał?

 — Najzwyklejszą drogą, mianowicie przez wodę. Nie odejdę stąd, dopóki przynajmniej nie spróbuję pomówić z lady. Co to za namioty? Letnie, czy zimowe?

 — Letnie.

 — A zatem płócienne, umocowane na kołkach, które łatwo wyciągnąć. Czy oba namioty, których szukam, są bardzo oddalone od wody?

 — Przeciwnie, stoją tuż nad rzeką.

 — Dobrze więc, idę. Wróćcie do koni i oczekujcie mnie. Oto moja broń, mój pas i drobiazgi, które nie zniosą wilgoci.

 — A może mój dobry brat nazbyt się naraża? — zapytał zatroskanym głosem Winnetou. — Lepiej będzie, jeśli Winnetou z nim pójdzie.

 — Przecież i ty nie znasz namiotu.

 Naraz zapytał Dunker:

 — Wchodzi pan do wody?

 — Naturalnie! Na jednym brzegu wznosi się skała, na drugim rośnie zagajnik. Pod ich osłoną, w ich cieniu, przejdę niepostrzeżony przez cały obóz.

 — To mi odwaga, ba, nawet zuchwałość, ale przypada mi do serca, sir! Jak pan mniema, czy mógłbym panu dopomóc?

 — Hm, nie znam pana do tego stopnia, aby sąd o nim wydawać. Czy potrafi pan pływać, nurkować i chodzić we wodzie?

 — Wcale znośnie.

 — Czy rzeczułka głęboka?

 — Nie wiem.

 — Czy bystra?

 — Nie.

 — Czy woda była dziś jasna, czy mętna?

 — Mętna. Zamulona trawą i sitowiem.

 — To nam bardzo na rękę. Spleciemy z sitowia pływające wysepki i pod niemi skryjemi się przed okiem Mogollonów.

 — Wysepki? — zapytał ździwiony.

 — Tak.

 — Wyjaśnij mi to, sir! Nie mogę pojąć.

 — Nic nad to prostszego. Każde dziecko potrafi związać sitowie, zlepić je mułem, aby pływało po rzece nakształt wysepki, unoszonej nurtem wody. Pośrodku wysepki sklepia się kopułę pustą wewnątrz i przedziurawioną w wielu miejscach. Skoro włażę pod wysepkę i trzymam głowę we wnętrzu kopuły, mam nietylko dosyć powietrza, aby oddychać, ale i widok wszechstronny poprzez dziury. A zatem, słyszę i widzę wszystko, sam niepostrzeżony przez nikogo.

 — Dowcipny, nader dowcipny pomysł, sir! Tak, od Old Shatterhanda i Winnetou niejeden, nawet naszego pokroju wyga może się wiele nauczyć.

 — Trzeba mieć łeb na karku, master Dunker. Nieraz od takich rzeczy zależy nietylko powodzenie przedsięwzięcia, lecz, co więcej, nietykalność własnej skóry. Co do mnie, to już nieraz takie sztuczne wysepki ocalały mi życie.

 — Wysepki mają pływać; a więc trzeba pływać wraz z nimi?

 — Pływać, kiedy głęboko; brnąć, gdy płytko. W ostatnim wypadku należy to się wyciągnąć, to znów przykucnąć, zależnie od stopnia płytkości. W pierwszym wypadku wygodniej jest pływać stojąco, co się nazywa chodzeniem we wodzie. Trzyma się głowę do góry, nogi wdół, wyciąga się nieco kolana i stąpa naprzemian to prawą, to lewą nogą, podczas gdy wyciągniętemi rękoma grzebie się w wodzie, ale nie tuż pod powierzchnią, gdzie łatwo się zdradzić. Pod żadnym pozorem nie wolno wywołać najmniejszej fali, bo czujny widz może się wybiegu domyślić. Czy mnie pan zrozumiał, master Dunker?

 — Yes, sir, bardzo dobrze, zupełnie dobrze! Ufam, że nie okryję swego imienia wstydem.

 — Poczekajże, master! To nie wszystko. Trzeba przypuścić, że będziemy mieli uważnych i przenikliwych widzów. Pływa się naprzód i zatrzymuje w miejscach, w których się chce poczynić obserwacje. Nie wolno się szybciej poruszać, niż woda, niż wszystko, co pływa dookoła, a więc i wysepka. Nie należy iść przeciw nurtowi, ale zgodnie z prądem. W prądzie nie wolno się zatrzymywać, gdyż sprzeciwia się to prawom natury. W miejscach, gdzie są wiry, należy również wirować, a skoro się przybija do brzegu, to w miejscach stosownych, a więc tam, gdzie woda jest spokojna i gdzie wysunięty cypel brzegu może usprawiedliwić zatrzymanie się wysepki.

 — Hm, trudniejsze to zadanie, niż sądziłem, sir!

 — Zastanowienie i skrupulatność może opłacić brak wprawy. A zatem, czy starczy panu odwagi?

 — Ależ naturalnie! Palę się do próby!

 — Pięknie! Ale poczuwam się do obowiązku przestrzec pana, że kładziesz na szali życie. Jeśli nas spostrzegą, jeśli powezmą podejrzenia, to prawdopodobnie zginęliśmy.

 — Nie tak prędko, i nie tak pewnie, jak pan mniema! Możemy się bronić.

 — Czem? Wszak rozstajemy się z bronią palną — najwyżej możemy zabrać noże. Przy pierwszym alarmie setki Indjan skupią się nad brzegiem i rozpoczną palbę. Jeśli nawet wyskoczymy z wody i zechcemy rzucić się na nich z nożami, to prędzej padniemy przedziurawieni jak rzeszota, niż dosięgniemy wroga.

 — Czy będą mieli broń wpogotowiu?

 — Nawet gdyby nie mieli broni, to w stu na jednego zgnietliby nas gołemi rękami. A zatem, jestem szczery, zastanów się pan!

 — Pshaw! Nie mam się czego zastanawiać — idę! Chcę również tkwić raz w życiu pod pływającą wyspą i chełpić się, że nauczył mnie tego Old Shatterhand. Nigdy jeszcze takiej sytuacji nie doświadczyłem. Skoro więc nadarza się sposobność, nie chcę jej pominąć.

 — Dobrze. Czy wie pan, w jakiej odległości są rozstawione straże?

 — Tak, o ile nie zmieniono układu od południa.

 — A więc może mnie pan prowadzić. Oczywiście, wejdziemy do wody daleko przed obozem, a wyjdziemy poniżej niego. Ponieważ później nie będę miał czasu, przeto powiem panu już teraz, jak się masz zachować. Lekkie mlaśnięcie językiem oznacza chęć porozumienia się z towarzyszem. Wówczas obie wyspy zbliżają się do siebie tak, aby można było mówić i słyszeć. Poza tem powinien pan trzymać się mnie i to samo, co ja, czynić. Skoro przybiję do brzegu, przybij pan również. Skoro odbiję, pójdziesz za moim przykładem. Tylko w tym wypadku nie naśladuj mnie, kiedy opuszczę wysepkę i wyląduję, aby podkraść się do namiotu.

 — Do piorunów! Odważy się pan może na to?

 — Nietylko może, ale na pewno. Zwróć moją uwagę na poszukiwane namioty, jeszcze zanim do nich dopłyniemy, gdyż nie wolno będzie się cofać. Zresztą, dla zachęty powiem panu, że nie taki straszny djabeł, jak go malują. Na tym brzegu rzeczułki, gdzie wznosi się skała, niema nikogo. Z tej strony więc nic nam nie grozi. Drugi zaś brzeg jest zarośnięty krzewami, które nas osłonią. Dodajmy ponadto zachmurzone niebo, mrok nocy dzisiejszej i drżenie ognia, które nie pozwala dostrzec wyraźnie w rzece żadnego kształtu. — A zatem naprzód! Przedewszystkiem zawiadomimy Emery’ego, a potem rozpoczniemy zawody pływackie.

 — Czy nie lepiej poczekać, aż ogniska wygasną i czerwoni ułożą się do snu?

 — Nie, bo cóż nam z tego przyjdzie? Wszak chcę się rozmówić z lady i podpatrzeć Indjan, aby dowiedzieć się jakichś szczegółów z wyprawy przeciwko Nijorom. Albo poważymy się na wszystko, albo zaniechamy zamiaru.

 Niepotrzebne drobiazgi i przedmioty, na które woda źle działa, złożyliśmy w ręce Emery’ego. Za całą broń miały nam starczyć noże. Ponieważ Dunker nie miał własnego, przeto dostał nóż Apacza. Nie mogliśmy wyperswadować Winnetou, aby nie towarzyszył nam do rzeki. Chciał pomóc przynajmniej przy kleceniu wysp, na co zresztą chętnie przystałem dla zaoszczędzenia sobie czasu.

 Oczywiście, z największą przezornością trzeba było się wziąć do dzieła. Wyminąwszy przedni, wysunięty nad obozem posterunek, szliśmy dalej naprzód, dopóki nie znaleźliśmy sitowia. Musieliśmy je ścinać tylko pod wodą, bo nazajutrz, w dzień, szczerby w zaroślach mogły się Mogollonom wydać podejrzanemi. Wśród pobliskich krzewów było wiele suchego drzewa; mając więc pod ręką potrzebne materjały, wzięliśmy się do budowania wysepek. Musiały być lekkie, ale mocne, gdyż zerwanie się lub rozpłynięcie którejś wystawiłoby pływaka na najwyższe niebezpieczeństwo. Kształt nie powinien był zwracać na siebie uwagi — jakgdyby nurt wody zniósł i sklecił w jedną całość poszczególne składniki wysepki. Na przygotowaniach zbiegła nam godzina; pierwszy wszedł do rzeki Dunker, aby dokonać próby, która się istotnie udała. Winnetou oddalił się, oświadczywszy, że będzie czuwał z moim sztućcem wpogotowiu, aby w razie potrzeby skoczyć nam na pomoc. Zanurzyłem się w wodzie, podpełzliśmy pod swoje wysepki i wsunęli głowy w kopulaste wydrążenia.

 Nie jest przyjemne tkwić w wodzie w ubraniu. Wprawdzie zostawiliśmy u Emery’ego zbyteczny balast, ale ja, zwłaszcza z tego względu, że chciałem rozmówić się z Martą, miałem na sobie jeszcze tyle odzieży, że wnet zaczęła mi ciążyć i przeszkadzać w pływaniu.

 Rzeczułka nie była szeroka, ale skoro tylko opuściliśmy brzeg, grunt uciekł nam z pod nóg i musieliśmy pływać. Przystosowałem się do prądu, towarzysz mój zaś poruszał się o kilka łokci za mną. Było ciemno, a jednak po przebyciu pewnej odległości zobaczyłem pierwszą placówkę na brzegu. Wyminęliśmy ją szczęśliwie; w strażniku, zwróconym twarzą ku rzece, oba skupienia gałęzi i sitowia nie wzbudziły żadnego podejrzenia. To mnie przekonało, że nasze wysepki wyglądają naturalnie, i mogłem się spodziewać, że również innym szczęśliwie zejdziemy z oczu.

 Nie mieliśmy już przed sobą posterunków, prócz tego oczywiście, który zapewne stał za obozem. Niebawem ujrzeliśmy pierwsze oświetlone namioty. Stały, na lewym, ocienionym zaroślami brzegu. Gdybyśmy się zatem tego brzegu trzymali, obserwację utrudniałyby nam gęste chaszcze. Dlatego podpłynęliśmy do brzegu prawego. Mogliśmy tu przeprawić się przez rzekę i zaglądać skroś zagajnik, a poza tem mieliśmy pewność, że nikt na czatach nie stoi.

 Teraz rzeka toczyła swe nurty wolniej, gdyż zakreślała daleki łuk na prawo, gdzie podmywała Jasną Skałę. Dzięki temu powstało wewnątrz łuku, po lewej od nas stronie, miejsce dla namiotów, które rozbito wpobliżu rzeki, aby wodę mieć pod ręką.

 Wyminęliśmy już dwanaście, czy czternaście namiotów, gdy Dunker dał znak, że chce się ze mną porozumieć. Ponieważ pływał niedaleko ode mnie, więc zamiast się zatrzymywać, mogłem słuch jedynie natężyć.

 — Wielki namiot, przed którym wbito dwie dzidy z lekami, to namiot wodza.

 Ta wiadomość nie mogła mnie interesować. Ale spojrzałem w tę stronę i uczyniłem dobrze. Ognisko przed namiotem teraz zaledwie tliło; dlatego rozpalono opodal, gdzie więcej było miejsca, drugie. Kilku czerwonych siedziało dookoła tak, że można było przypuścić, iż nadejdą jeszcze inni i dopełnią kręgu. Więc zapowiadała się narada. Gdybyśmy mogli podsłuchać, wynieślibyśmy niewątpliwie wiele cennych wiadomości. Przybiłem do prawego brzegu, wślad za mną Dunker. Obie wyspy zbiły się w jedną, Byliśmy do siebie tak zbliżeni, że mogliśmy się porozumiewać szeptem.

 Podsłuchiwać można było u lewego brzegu, ale zagajnik zasłaniał widok. Dlatego chwilowo przybiłem do brzegu prawego; stąd widzieliśmy, co się dzieje w obozie. Nogi znów natrafiły na grunt, co więcej, woda była tak płytka, że mogliśmy usiąść na miękkim, wygładzonym piasku i dosyć znośnie przetrwać tu tyle czasu, ile nam było potrzeba.

 — Dlaczego się pan tutaj zatrzymuje, sir? — zapytał cicho Dunker.

 — Czy nie widzi pan, — odrzekłem — że tam zanosi się na zebranie?

 — Oczywiście! Czy chce pan podsłuchiwać?

 — Tak, później, kiedy się rozpocznie narada. Tymczasem tu się zatrzymamy, aby zobaczyć, ilu i jacy wojownicy wezmą udział w zgromadzeniu. Czy nie widać stąd namiotu, w którym mieszka Melton?

 — Nie. Jest to szósty, licząc od namiotu wodza poniżej.

 — A namiot lady?

 — Czwarty.

 — A zatem sam już sobie poradzę, o ile się master nie przeliczyłeś. Poczekajmy i patrzmy, co się tam dziać będzie.

 Narada tyczyła się ważnej wielce sprawy. Poznać to było z wielkości koła, które miano utworzyć, a i z natłoku zwykłych wojowników, którzy się zbiegali zewsząd, aby się przysłuchać naradzie swoich najwybitniejszych wojowników.

 Pomyślnie się złożyło, że nie czekaliśmy długo. Staliśmy na kotwicy, a właściwie siedzieliśmy przeszło godzinę, gdy zobaczyliśmy wybujałego wzrostu atletycznego Indjanina, który wyszedł z namiotu wodza i skierował się ku zgromadzeniu.

 — Silny Wicher — szepnął Dunker.

 Był to zatem wódz. Za nim szedł Jonatan Melton od stóp do głów uzbrojony. Usiadł koło Silnego Wichru. Nietylko więc nie był uważany za jeńca, lecz miał uczestniczyć w naradzie. Widocznie doszedł do porozumienia z wodzem. Następnie, na głośny sygnał, nadeszło dziesięciu czy dwunastu starych doświadczonych wojowników i wnet zasiedli w kole.

 Rozpoczęła się narada, wobec czego przepłynęliśmy jeden po drugim ku lewemu brzegowi, lecz tak wolno i ostrożnie, jakgdyby prąd unosił nasze wyspy. Przy brzegu zwarliśmy je ponownie ze sobą.

 Minęło nieco czasu, zanim ułożyliśmy się znów wygodnie i mocno. Narada już się toczyła. Nie mogliśmy przeglądać skroś dosyć wysoki brzeg, ale zato słyszeliśmy donośny, grzmiący głos mówcy.

 — Czy wie pan, kto mówi? — zapytał Dunker.

 — Wódz.

 Głos rozbrzmiewał tak wyraźnie, że słyszeliśmy każde słowo:

 — ...aczkolwiek moi czerwoni bracia zamierzali wyruszyć za cztery dni, istnieją pewne powody, które przemawiają za wyruszeniem jutro rano. A następnie powiedział mi ten mężny biały, że w drodze możemy schwytać trzech słynnych mężów. Jeśli to prawda, wówczas po wszystkich namiotach i dolinach wpobliżu i zdala rozpowiadać będą o męstwie Mogollonów. Owi trzej wojownicy to Winnetou, wódz Apaczów, Old Shatterhand i jeszcze jeden wielki biały, który trupem położył wielu czerwonych wojowników.

 — Uff, uff, uff! — rozbrzmiało w kole i szeregi otaczających wojowników wtórowały temu okrzykowi radosnego zdumienia.

 — Nasz biały brat — ciągnął dalej wódz — powtórzy moim czerwonym braciom to, co mnie był powiedział.

 Temi słowy zagaił obrady. Przemawiał, stojąc, a teraz zapewne usiadł zpowrotem. Po kilku chwilach rozległ się głos Jonatana Meltona. Wygłosił drugą zaciekłą filipikę przeciwko nam. Opowiadał, że byliśmy u niego w pueblu, klęliśmy Mogollonów i wygrażali się, że pojedziemy do Nijorów i podjudzimy ich do napadu na Mogollonów. Ponieważ jest przyjacielem tego plemienia, przeto czemprędzej skoczył na konia, aby ich ostrzec. O jego lojalności mogą sądzić chociażby z tego, że przybył na spienionym i padającym ze znużenia rumaku. Teraz oto dowiedział się, że postanowiono wyruszyć na Nijorów, ale dopiero za cztery dni. Lecz przedtem Nijorowie prawdopodobnie na nich napadną. Trzeba raczej natychmiast zarządzić wymarsz, tem bardziej, że Dunkerowi udało się zbiec. Ten biały słyszał wszak, że gotuje się wyprawa, i należy przypuścić, że pośpieszy do Nijorów, aby ich ostrzec.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok