Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Julka i Franek spędzają wakacje na francuskim wybrzeżu Dinard. Obydwoje uwielbiają piękną willę, w której mieszka ich ukochana babcia. Gdy okazuje się, że problemy finansowe nie pozwalają na dalsze utrzymanie domu, dzieci szukają sposobu, aby spłacić rodzinny dług. Poznają także Florence, która, podobnie jak oni, spędza wakacje we Francji. Razem odkrywają, że kilka nadmorskich willi łączy intrygująca przeszłość… Jakie sekrety wyjdą na jaw przy rozwiązywaniu tej zagadki? W 1927 roku grupka nastolatków spędza wakacje w letnich rezydencjach rodziców. Przyjaciele szykują się do wyprawy i poszukiwań skarbu, chcąc uratować rodzinę kolegi przed bankructwem. Co odkryją w pobliskiej jaskini? Splecione losy Julki, Franka, Florence i ich rówieśników sprzed prawie stu lat to przygoda z tajemniczą historią w tle.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 129
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
2021
Julka siedziała w wypożyczonym przez rodziców samochodzie z nosem przyklejonym do szyby i wprost nie mogła uwierzyć, że jedzie w odwiedziny do babci. I to na cały miesiąc! Obok niej, ze wzrokiem utkwionym w jakiejś grubej i zapewne nudnej powieści historycznej, siedział Franek. Między nimi leżały: plecak Julki, lniana torba z kanapkami, ciastkami i termosem z herbatą, poduszka i Blanche[1] – biała, puchata kotka dziewczynki. Blanche urodziła się we Francji cztery lata temu. Gdy babcia Maria przyjechała do Polski, podarowała Julce kotkę, która zachwyciła dziewczynkę. Rodzice dla odmiany nie podzielali tego zadowolenia – futro kota było białe i długie, a kanapa i fotele w salonie miały ciemnozielony kolor, co oznaczało niekończące się zbieranie sierści z tapicerki.
Pomysł zabrania kota na drugi koniec Europy też wcale im się nie podobał, ale nie było wyjścia – Blanche nie zniosłaby zaplanowanego remontu całego mieszkania, a Julka uparła się, że nie odda jej do hotelu dla zwierząt ani pod opiekę ciotki Wiesławy, właścicielki wrednego jamnika. Nie pozostawało nic innego, jak zabrać kota ze sobą. Na szczęście Blanche ważyła tylko cztery kilogramy i Julka mogła wnieść ją w kontenerku na pokład samolotu. Gdyby kotka była większa, czekałaby ją podróż w luku bagażowym. A jak wiadomo, żaden kot nie zniósłby takiego upokorzenia.
– Poznajesz, Blanche? – Podekscytowana Julka co chwilę szeptała do włochatego ucha.
Zwierzę było jednak zbyt zajęte chodzeniem po bagażach i swojej właścicielce, żeby podziwiać widoki. Zresztą nie było za bardzo czego podziwiać... Autostrada sprytnie omijała nowoczesne miasta i małe urokliwe miasteczka z kamiennymi domkami i szarymi dachami, przez ponad cztery godziny wiła się wśród łąk i pól. Julka żałowała, że rodzice nie zdecydowali się na pociąg – superszybkie TGV, przypominające kształtem tłustą gąsienicę, które z pewnością nie jechałoby przez pustkowia. Ale wtedy musieliby się przesiadać trzy razy i zapłacić majątek za bilety dla całej rodziny i kota. Za to w podróży pociągiem mogłaby kupić na stacji chrupiącą brioszkę[2] z makiem albo ciepły quiche[3] z boczkiem zamiast starych kanapek z szynką i serem.
Julka bardzo zazdrościła babci, bo sama mieszkała w nudnym miasteczku w kilkurodzinnym domu z miniaturowym ogródkiem, gdzie ktoś posadził śliwy, żeby zasłoniły widok na sąsiadów. Tym sposobem po kilkunastu latach faktycznie okna sąsiadów zniknęły za koronami drzew, ale skurczył się również trawnik. Dziś zmieszczą się tam tylko dwa leżaki i grill.
Babcia Maria natomiast mieszkała w pięknej, piętrowej willi z wieżyczką, nad samym morzem. Miała w ogrodzie trzy palmy i figowiec, a także drzewko oliwne. Julka próbowała wyhodować oliwkę, ale nigdy jej się to nie udało. Żadna pestka nawet nie wykiełkowała. W końcu kupiła niewielkie drzewko w centrum ogrodniczym i posadziła na skraju ogrodu otaczającego ich dom. Niestety, roślina nie przetrwała wyjątkowo mroźnej zimy i wiosną trzeba było ją wykopać, a raczej jej wyschnięty badyl.
– Jak się czujecie? – spytała mama, i nie czekając na odpowiedź, dodała: – Zaraz będziemy na miejscu, właśnie wjeżdżamy do Dinard.
Franek nie oderwał oczu od książki, a Julka wstrzymała oddech na widok tabliczki z nazwą miejscowości. Napis pod spodem głosił: Miasto kwiatów.
„Raczej miasto willi”, pomyślała dziewczynka, kiedy niewielkie domki z brązowego kamienia i z błękitnymi okiennicami zaczęły ustępować miejsca posiadłościom porośniętym dzikim winem, murom pokrytym jaskraworóżową bugenwillą[4] i prowadzącym za nie ogromnym bramom. Na trawnikach zamiast klonów i kasztanowców rosły palmy, a pod nimi rozpościerały się dywany z lawendy. Julka uchyliła okno, żeby wpuścić do środka samochodu ten zapach, który zawsze kojarzył jej się z Francją i z babcią.
Jej dom nie należał do największych – miał jedno piętro i poddasze – za to znajdował się tak blisko morza, że zapach bryzy był wyczuwalny w ogrodzie. Gdy podjechali pod płot, babcia pomachała im z okna i po chwili wynurzyła się zza małej furtki ukrytej w zielonym żywopłocie.
Julka uwolniła się z pasów, otworzyła drzwiczki samochodu i pobiegła się przywitać:
– Cześć, babciu! Tęskniłam! – powiedziała, wtulając się w drobne ciało starszej pani.
– Ja jeszcze bardziej – odparła kobieta. – I za wami też! Franek, ty jeszcze bardziej urosłeś! Niech no cię uściskam!
Franek niechętnie podszedł do babci. Nie przepadał za przytulaniem ani wylewnymi powitaniami. W ogóle nie lubił, kiedy ktoś zwracał na niego uwagę.
– Weźcie bagaże i chodźcie za mną, przygotowałam wam pokoje – poprosiła babcia, kiedy już wycałowała wszystkie swoje dzieci i wnuki.
Julka wyciągnęła z auta Blanche i podała babci. Kotka w ogóle się nie opierała, jakby od razu poznała swoją byłą właścicielkę.
– Witaj, królewno! – przywitała się babcia i z kotem pod pachą poszła w kierunku wejścia.
Znaleźli się w wysokim, jasnym holu i zamknęli za sobą drzwi, żeby Blanche nie uciekła, po czym Julka zdjęła buty i biegiem ruszyła w stronę schodów. Gdy przyjeżdżali tu w odwiedziny, ona i Franek zajmowali sypialnie na górze, skąd roztaczał się widok na całą zatokę.
– Juleńko, poczekaj! – poprosiła babcia. – Góra jest... wyłączona z użytku. Przygotowałam wam pokoje na dole.
– Coś się stało? Przecieka dach? – spytał zdziwiony tata. O ile dobrze pamiętał, wszystkie sypialnie były na piętrze, na parterze znajdowała się kuchnia, salon, gabinet i dwa mniejsze pomieszczenia, których zastosowania nie mógł sobie przypomnieć.
– Och, nic się nie stało. – Starsza pani machnęła ręką. – Ten dom jest taki duży, wolę mieć wszystko pod ręką, zamiast biegać po piętrach... Pokoje na górze od tak dawna stoją puste, że doprowadzenie ich do porządku zajęłoby mi wieki. Na pewno będzie wam tu wygodnie. Chodźcie, pokażę wam, gdzie śpicie.
Mama i tata dostali pokój z ciemnozielonymi tapetami, który najwyraźniej przestał już być gabinetem. Babcia nie potrzebowała sekretarzyka, który teraz stał między dwoma oknami i pełnił funkcję kwietnika. Nadzwyczaj wyrośnięty pieniążek strzelał swoimi okrągłymi liśćmi we wszystkich kierunkach, zaczepiając stojące obok paprotkę i begonię.
Julka natomiast, ku wielkiemu niezadowoleniu Franka, dzieliła pokój z bratem, dopóki rodzice nie wrócą do domu. Czyli przez całe trzy dni. Potem chłopiec przeniesie się do gabinetu, a ona zostanie w przytulnym, beżowym pomieszczeniu ze starą, lakierowaną szafą i okrągłym stolikiem na jednej nodze. Miała nadzieję, że nie zdążą się pokłócić.
Chociaż Julka i Franek byli rodzeństwem, mieli zupełnie inne charaktery i zainteresowania. Dziewczynka była wesołą trzynastolatką z głową pełną szalonych pomysłów. Wszystkiego chciała spróbować, lubiła poznawać nowych ludzi i nie uciekała przed wyzwaniami. Natomiast jej szesnastoletni brat zdążył już wyrosnąć z dziecięcego zachwytu nad światem i poszukiwania przygód. Zanurzył się w historii, uwielbiał czytać o bitwach, władcach, którzy zmienili świat, oraz o wynalazkach. W ogóle pochłaniał książki jedna za drugą i nawet po kilku miesiącach od przeczytania doskonale pamiętał ich treść.
– Przywiozłam ci rzeczy, o które prosiłaś – powiedziała mama, wyjmując z torby kilka słoików marynowanych podgrzybków, opakowanie kiszonej kapusty i ogórków. – Całe szczęście, że nic się nie rozlało, inaczej wszystkie nasze ubrania pachniałyby kiszonkami, a przecież tego nie chcemy!
– To piękny zapach, uwielbiam go! – zażartowała babcia, która była wielką miłośniczką francuskiej kuchni, ale bez kilku polskich specjałów nie potrafiła żyć. Od razu odkręciła słój i małym, srebrnym widelczykiem do ciasta wyjęła z niego brązowego grzybka. – Jak ja za tym tęskniłam... – westchnęła.
– A my tęskniliśmy za twoimi naleśnikami – odparła mama, zerkając na stojący na kuchennym blacie talerz, na którym znajdowała się wieża z zawiniętych cienkich placków. – Przebiorę się i pomogę ci je odsmażyć.
Wszyscy przepadali za naleśnikami bretońskimi, ale nie potrafili ich odtworzyć w domu. Mimo dokładnych instrukcji babci zawsze smakowały inaczej niż tutaj. Nie były to zwyczajne naleśniki z dżemem, jakie jada się w Polsce, ale typowe dla północnej części Francji – zrobione z mąki gryczanej, z serem, szynką i jajkiem sadzonym. Miały zawinięte rogi, dzięki czemu kształtem przypominały zamkniętą kopertę. Były tak sycące, że wystarczył jeden, by się najeść, jednak babcia przygotowała ich chyba z dwadzieścia i obiad trwał w nieskończoność. A przecież tyle rzeczy było do zrobienia!
Przede wszystkim jeszcze dziś wszyscy koniecznie muszą iść na plażę. Julka ją uwielbiała – była niewielka, w kształcie półksiężyca, który powiększał się i zmniejszał wraz z przypływami i odpływami. Na jej końcu stał szereg staromodnych przymierzalni w kształcie małych drewnianych domków. Kiedyś takie przymierzalnie znajdowały się na wielu plażach, przecież żadna szanująca się dama nie zdjęłaby publicznie sukienki. Gdy weszło się do morza i spojrzało w kierunku lądu, widać było klify, z których wyrastały najpiękniejsze wille. Poza tym Julkę kusiły również spacer po dzielnicy i wizyta w cukierni, gdzie każde ciastko wyglądało jak dzieło sztuki. No i jeszcze trzeba zaplanować wycieczki z rodzicami.
Mama i Julka najbardziej lubiły zwiedzać małe miasteczka z kamiennymi domami i ukwieconymi ogródkami. Na targowiskach kupowały lokalne specjały, takie jak konfitura z jadalnych kasztanów, pasztet w cieście, ogromne oliwki z przyprawami albo marynowane karczochy. Bez końca mogły krążyć po labiryncie wąskich brukowanych uliczek, oglądać wystawy księgarń, sklepów z rękodziełem lub porcelaną.
Franek natomiast przepadał za zamkami, fortami i warowniami, zwłaszcza położonymi na niedostępnych skałach wybrzeża, takimi jak pobliski Fort la Latte zbudowany w XIV wieku. Zdaniem Julki wszystkie armaty i zbroje wyglądały tak samo, ale jej brat nie przepuścił żadnej okazji, by zwiedzić zamkowe muzea, komnaty i lochy.
Najdziwniejsze zainteresowania jednak miał tata – fascynowały go głazy. Co prawda nie były to byle jakie głazy, a menhiry, czyli gigantyczne kamienie ułożone w kręgi lub rzędy w czasach neolitu, mimo to nikt więcej nie podzielał jego pasji do wycieczek śladami omszałych kamorów.
W każdym razie w Bretanii wszyscy z łatwością mogli znaleźć coś dla siebie. W tym roku zaplanowali wycieczkę do Nantes, czyli miejsca urodzenia Juliusza Verne’a, którego książki uwielbiał Franek, ogród botaniczny i dwunastometrowy mechaniczny słoń spacerujący po mieście. A po drodze tata z pewnością zatrzyma się przy swoich ulubionych menhirach.
Franek właśnie zaczynał trzeciego naleśnika, a babcia z mamą rozmawiały o jakichś dawnych znajomych, gdy nagle zadzwonił telefon. Tata, który do każdego kontaktu przypisywał indywidualny dzwonek, podniósł się gwałtownie i pobiegł do pokoju odebrać.
– Coś się stało? – spytała babcia.
– Oby nie... Ale jeśli szef dzwoni w czasie urlopu, to musi być coś pilnego – odparła mama, która wyraźnie straciła humor.
Widok taty wracającego do jadalni nie był obiecujący. Wszyscy czuli, co zaraz powie.
– Niestety... Muszę jutro wracać – zaczął wyraźnie przygnębiony. – Nikt prócz mnie nie potrafi ustawić tej nowej maszyny, a bez tego praca stoi...
– Przecież ich uczyłeś! – Zezłościła się mama, która nie widziała babci od bardzo dawna i naprawdę cieszyła się na to spotkanie.
– Uczyłem, ale pojawił się błąd i nie potrafią go usunąć. Pewnie coś namieszali... – Tata spojrzał na mamę, potem na Julkę i Franka i westchnął: – Przepraszam... W przyszłym tygodniu mamy audyt, nie możemy go zawalić...
– Przecież wasz samolot odlatuje dopiero za trzy dni – zauważył przytomnie Franek, a w głowie Julki zapaliła się lampka nadziei. Jednak już po chwili tata ją zgasił:
– Szef już zamawia nowe bilety. I da mi premię za stracone wakacje, będziemy mogli po powrocie gdzieś się wybrać. Może do tego nowego parku wodnego z palmami i plażą?
– Tu mamy plażę i palmy. W dodatku prawdziwe! – powiedziała Julka, bliska płaczu. Odsunęła ciężkie krzesło i bez słowa odeszła od stołu. Wiedziała, co teraz będzie: mama też wróci jutro, bo mieli jeden samochód, a dojazd do Paryża komunikacją publiczną jest zbyt skomplikowany. Poza tym mama nigdy nie wsiadłaby sama do samolotu.
Dziewczynka odruchowo wbiegła na górę do swojej dawnej sypialni, z której okna mogła zobaczyć rozciągające się morze. Zapomniała, że tym razem śpi na dole z Frankiem. Nacisnęła klamkę, jednak drzwi były zamknięte na klucz.
„Dziwne”, pomyślała. Nie przypominała sobie, żeby babcia kiedykolwiek zamykała przed nimi jakieś pomieszczenia. Nawet stary gabinet George’a zawsze stał otwarty.
Przeszła korytarzem, sprawdzając pozostałe drzwi, ale wszystkie okazały się zamknięte. Łazienka także. Stwierdziła, że koniecznie musi spytać o to babcię. Ale nie dzisiaj, dzisiaj jest obrażona i resztę dnia spędzi w ogrodzie. Zresztą w przeciwieństwie do mamy będzie miała jeszcze mnóstwo okazji, żeby porozmawiać z babcią. Niech ten wieczór spędzą same.
Przypisy