Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść przygodowa Tajemnicza wyspa jest bodaj najpopularniejszym dziełem sławnego francuskiego pisarza Juliusza Verne, a zarazem arcydziełem światowego kanonu literatury dziecięcej i młodzieżowej. Opisuje losy pięciu bohaterów - inżyniera Cyrusa Smith’a, dziennikarza Gedeona Spilett, marynarza Bonawentury Pencroff, nastolatka Harberta Brown’a i służącego Naba. Aby wydostać się z oblężenia miasta Richmond, w którym zostali uwięzieni przez armie Południa podczas wojny Secesyjnej w Stanach Zjednoczonych, bohaterowie powieści postanawiają uciec balonem. Zrywa się huragan, balon zostaje uniesiony nad ocean i rozbija się na bezludnej wyspie,. Rozbitkowie początkowo eksplorują wyspę, by wkrótce z odkrywców przemienić się w kolonizatorów, którzy zasiedlają i ucywilizują dziewiczy ląd. Tajemnicza obecność zdaje się nad nimi czuwać i pomagać im w trudnych, a niekiedy dramatycznych chwilach, jakie przeżyją.
Tajemnicza wyspa jest ostatnią częścią tak zwanej dużej trylogii vernowskiej, na którą składają się także Dzieci kapitana Granta i Dwadzieścia tysięcy mil podwodnej żeglugi.
Lektura w klasach 4-6 szkoły podstawowej
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 529
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TOM I
ROZDZIAŁ I
Huragan w roku 1865. – Krzyk w powietrzu. – Balon uniesiony trąbą powietrzną. – Naokoło tylko morze. – Pięciu podróżnych. – Co się działo w koszu. – W oddali ukazuje się jakieś wybrzeże. – Rozwiązanie dramatu.
– Czy wznosimy się wyżej?
– Przeciwnie, balon się obniża.
– Nie tylko się obniża, lecz grozi upadkiem, panie Cyrusie.
– Wyrzućcie jak najprędzej balast.
– Wypróżniliśmy już ostatni worek.
– A czy balon wzniósł się wyżej?
– Nie.
– Słyszę jakby pluskanie fali.
– Balon unosi się nad morzem.
W powietrzu rozległ się donośny głos i usłyszano te słowa:
– Wyrzucić wszystko, co tylko ma jakąkolwiek wagę!... wszystko bez wyjątku. I... niech się dzieje wola Boża!
Rozkaz ten zabrzmiał w powietrzu nad niezmiernym obszarem spienionych fal Oceanu Spokojnego 23 marca 1865 roku, około czwartej po południu.
W owym roku, koło zrównania dnia z nocą zerwał się straszny huragan, trwający bez przerwy od 18 do 26 marca. Przewyższył srogością straszne trąby i huragany, które spustoszyły Hawanę i Gwadelupę, pierwszą 25 października 1810 roku, drugą 26 lipca 1825 roku.
Otóż jednocześnie z tak przerażającymi katastrofami na lądzie i na morzu równie okropny dramat rozgrywał się w powietrzu, wstrząsanym straszną burzą.
Balon, uniesiony jak kula na sam wierzchołek trąby i pochwycony kołowym wirem słupa powietrza, leciał w przestrzeni z prędkością stu mil na godzinę, unoszony jakby nadprzyrodzoną siłą. Pod balonem zawieszony był kosz, a w nim pięciu podróżnych, których zaledwie można było dostrzec z powodu gęstej mgły, opuszczającej się aż do powierzchni oceanu.
Z jakichże stron świata przybywał ten balon, będący teraz igrzyskiem tak strasznej burzy? Niepodobna przecież, aby go puszczono podczas rozszalałego huraganu. A jednak huragan ten trwał od pięciu dni, a pierwsze jego zwiastuny zaczęły się pokazywać już 18 marca. Można więc było przypuszczać, że przybywał ze stron bardzo odległych, gdyż musiał przynajmniej po tysiąc dwieście mil przebywać w ciągu dwudziestu czterech godzin.
Sami podróżni nie wiedzieli, jak daleką odbyli drogę, gdyż pozbawieni byli wszelkiego sposobu jej oznaczenia. Co więcej, porwani burzą, nie czuli przecież jej gwałtowności; obracali się wkoło, nie wiedząc o tym; oczy ich nie mogły przebić gęstej mgły, otaczającej kosz i tak zasłaniającej wszystko dokoła, iż nie wiedzieli nawet, czy jest dzień, czy zapadła noc.
Uwolniony z ciężkich przedmiotów, to jest broni, nabojów i innych zapasów, balon wzniósł się w wyższe sfery powietrza, na wysokość czterech tysięcy pięciuset stóp. Podróżni spędzili noc wśród strasznego niepokoju, który mógłby stać się zabójczy dla mniej odważnych i wytrwałych; nad ranem huragan zaczął nieco słabnąć, wreszcie ustał zupełnie. Około jedenastej niższe warstwy powietrza znacznie się oczyściły; mgła podniosła się, lecz jednocześnie można było poznać, że balon z wolna się opuszczał, że wskutek ubytku gazu tracił kulisty kształt, a rozciągając się wzdłuż, przybierał jajowaty. Koło południa wznosił się już tylko o dwa tysiące stóp nad morzem. Wtedy podróżni zaczęli wyrzucać zapasy żywności i nawet drobne przedmioty, jakie mieli w kieszeniach, lecz wszelkie usiłowania biednych powietrznych żeglarzy stawały się daremne, balon spadał nadzwyczaj szybko, w kierunku wiatru, to jest z północnego wschodu na południowy zachód.
Gaz uchodził raptownie, balon rozdarł się nieco i opadał, a o pierwszej był co najwyżej o sześćset stóp nad powierzchnią morza. Można było cokolwiek opóźnić, ale niepodobna było uniknąć strasznej katastrofy, i jeżeli przed nadejściem nocy nie dojrzą gdzie ziemi, zguba ich będzie nieuchronna.
Ale podróżujący balonem byli ludźmi energicznymi, nie lękającymi się śmierci; ani jedna skarga nie wyszła z ich ust, postanowili ratować się do ostatka. Balon nie mógłby w żaden sposób utrzymać się na powierzchni wody; gdy już obniżył się o czterysta zaledwie stóp nad morzem, dał się słyszeć silny męski głos:
– Czy już wszystko wyrzucone?
– Nie, pozostało jeszcze dziesięć tysięcy franków w złocie.
– Wrzućcie je do morza.
I ciężki worek spadł w otchłanie wód oceanu.
– Czy teraz balon unosi się w górę?
– Cokolwiek, ale niebawem opadnie.
– Uchwyćmy się siatki, a kosz rzućmy do morza.
Rozkaz spełniono, był to ostatni środek ratunku. Teraz już tylko w miłosierdziu Bożym mogli pokładać nadzieję.
Wiadomo, że najmniejsze ulżenie ciężaru wywołuje zmianę w położeniu balonu, a więc po usunięciu balastu względnie ciężkiego musiała zajść zmiana nagła i wyraźna. Chwilowo balon wzbił się dość wysoko, lecz że niepodobna było naprawić rozdarcia, nagle zaczął opadać. Wtem dało się słyszeć głośne szczekanie Topa. Był to ulubiony pies jednego z podróżujących statkiem powietrznym, który uczepił się sieci, tuż obok swego pana.
– Top coś zobaczył! – zawołał jeden z podróżników.
Zagrzmiał silny głos:
– Ziemia! Ziemia!
Wicher nieustannie popychał balon na południowy wschód; tym sposobem od świtu przebyto setki mil. Wreszcie ukazał się dość wyniosły ląd, odległy jednak jeszcze o jakieś trzydzieści mil. Ale czy przed upływem tego czasu balon nie straci reszty gazu? Oto pytanie, jakie z przerażeniem stawiali sobie towarzysze niedoli.
Widzieli w oddali ląd, do którego koniecznie trzeba było się dostać; nie wiedzieli jednak, czy to kontynent, czy wyspa, czy ziemia zamieszkana, czy bezludna – ale nie mieli wyboru.
Balon dotykał już prawie powierzchni morza, unosząc się ciężko jak ptak, któremu do skrzydeł przyczepiono ołów. Nareszcie, gdy już ziemia była odległa zaledwie o milę, balon spłaszczony niemal zupełnie, zaledwie w samej górze zachował nieco gazu. Przyczepieni do siatki podróżni stanowili dla niego zbyt wielki ciężar i już dotykali powierzchni morza i czuli uderzenia spienionych bałwanów, gdy wtem wiatr dostał się do wnętrza balonu i pędząc go, jakby był żaglowcem, popchnął ku wybrzeżu, które już teraz było odległe zaledwie o paręset sążni.
Nagle z piersi czterech aeronautów wydarł się straszny krzyk, i balon, który, jak się zdawało, nie może się już unieść, podskoczył do góry, jakby wyrzucony siłą bałwanów i oswobodzony ze znacznej części swego ciężaru. Podniósł się znów na tysiąc pięćset stóp, lecz na tej wysokości wiatr popchnął go ukośnie i balon raptownie wstrząśnięty, opadł nareszcie na wybrzeże, gdzie nie sięgały rozhukane fale.
Pomagając sobie wzajemnie, podróżni zdołali wyplątać się z siatki. Oswobodzony od wszelkiego ciężaru, balon poleciał uniesiony wiatrem i znikł w przestworzach.
W balonie znajdowało się pięciu podróżnych i pies, ale czterej tylko spadli na wybrzeże; widocznie piąty, wraz ze swoim wiernym psem, został uniesiony przez wzburzone fale, które uderzając gwałtownie w siatkę, oderwały go od niej.
Zaledwie stanąwszy na lądzie, rozbitkowie spostrzegli nieobecność współtowarzysza i wykrzyknęli jednocześnie:
– Ratujmy go! Ratujmy! – i rzucili się na pomoc nieszczęśliwemu.