31,90 zł
Śmierć zwierzęcia wywołuje jeden z najsilniejszych rodzajów bólu. Nawet jeśli wiemy, że nadszedł już jego czas, aby odejść, nie przestajemy cierpieć i tęsknić. Ta książka jest jak kojący kompres na złamane serce – przypomina nam, że nawet po opuszczeniu ciał fizycznych zwierzęta dalej żyją w formie duchowej i obdarzają nas niesłabnącym uczuciem.
Znajdziesz tu fantastyczne i inspirujące historie o znakach, symbolach i wiadomościach wysyłanych przez naszych podopiecznych. Dowodzą one, że ukochane zwierzęta ciągle na nas czekają, a nawet pomagają nam z Drugiej Strony.
Kristy Robinett wzruszy cię i rozbawi do łez, prezentując historie czworonogów i ich sposoby przypomnienia o swojej obecności – od doświadczeń na pograniczu śmierci, po doniesienia o zwierzętach ratujących nam życie. W tej podnoszącej na duchu książce znajdziesz też pomysły na to, jak poradzić sobie z żalem, oraz wskazówki dotyczące tego, w jaki sposób nawiązać połączenie z twoim zmarłym towarzyszem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 264
Wszystkim cudownym futrzakom,
które kochałam i z którymi na pewno znowu się spotkam.
Do tego czasu dobrze się bawcie, dokazujcie
i nie przestawajcie mnie odwiedzać.
Ślady waszych łap odcisnęły się w moim sercu
na zawsze.
Mimo że historie opisane w tej książce wydarzyły się naprawdę, imiona i charakterystyczne szczegóły zostały zmienione, żeby chronić prywatność poszczególnych osób.
Nigdy nie podobało mi się słowo śmierć. Śmierć oznacza koniec życia, co odbiera sens każdemu wspomnieniu, problemowi, uczuciu miłości i każdej lekcji, czyniąc je bezwartościowymi. Kiedy miałam trzy lata, zaczęłam widzieć duchy, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że śmierć, z wyjątkiem unicestwienia ciała fizycznego, nie istnieje. To tylko brak fizycznej obecności naszych bliskich, również tych o zimnym nosie, wąsach i merdających ogonach, wywołuje w nas głęboki smutek.
Zawsze wyobrażałam sobie medium od zwierząt jako Doktora Dolittle, weterynarza, który potrafi komunikować się ze zwierzętami, tyle tylko, że wyposażonego w zdolności telepatyczne. Dopiero kilka lat temu doznałam olśnienia i uświadomiłam sobie, że każdy z nas może porozumiewać się ze zwierzętami, jeśli tylko zechce. Osoby potrafiące się komunikować ze zwierzętami nie mają przecież wbudowanego automatycznego translatora mowy – potrzeba jedynie cierpliwości, żeby nauczyć się zwierzęcego języka.
W przypadku zwierząt trzeba wyłapywać mniej lub bardziej subtelne sygnały. Być może dlatego niektórzy ludzie nie lubią zwierząt – brakuje im cierpliwości lub instynktu. Jako ludzie opieramy się na komunikacji słownej, natomiast zwierzęta, mimo że mają zdolność komunikacji werbalnej, przekazują myśli również na poziomie emocji, poprzez mowę ciała, a także zapach.
Kot może ocierać się o twoje nogi. Pies merda ogonem. Jeż zwija się w kulkę i chowa. Skunks rozpyla swoją specyficzną ciecz. Dużo mówi samo drgnięcie brwi czy uniesienie wargi w warknięciu. Ludzie myślą i rozmawiają o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, prawdziwej lub wyobrażonej. Natomiast zwierzęta żyją w chwili obecnej i reagują na bieżące bodźce. Ludzie uczą się komunikacji, a zwierzęta porozumiewają się instynktownie i działają na podstawie intuicji.
Po przejściu na tamten świat musimy nauczyć się innej formy komunikacji. Pozbawieni strun głosowych uczymy się uniwersalnego języka. Niektóre duchy nazywają go językiem miłości. Niestety, nie każdy z ziemskiego królestwa potrafi rezonować na tym poziomie. Zwierzęta znajdujące się w Zaświatach wibrują na podobnych częstotliwościach jak na Ziemi, więc ich język też jest podobny.
W moich poprzednich książkach – It’s a Wonderful Afterlife i Messages from a Wonderful Afterlife – omówiłam drogę, którą człowiek musi przebyć, żeby dostać się na Drugą Stronę, i nazwałam to Kronikami Niebiańskimi. W niektórych wierszach i legendach pojawia się termin Tęczowy Most, opisujący podróż zmarłego zwierzęcia.
Legendy o Tęczowym Moście tłumaczą, że po śmierci ciała fizycznego zwierzę powraca do swojej idealnej postaci i odzyskuje pełnię zdrowia. Zwierzę czeka na przepięknej łące, gdzie spędza czas na zabawie. Po śmierci jego właściciela spotykają się ponownie przy Tęczowym Moście. Następnie wspólnie wstępują do Nieba, gdzie już nigdy się nie rozstają. Nie chcę rozwiewać piękna opisanej wizji, lecz Druga Strona wyjaśniła mi przejście zwierząt w Zaświaty odrobinę inaczej.
Pozwól, że zacznę od wyjaśnienia, co się dzieje, kiedy dusza człowieka przechodzi na tamten świat.
Kiedy ciało fizyczne umiera, dusza i duch opuszczają ciało, żeby udać się w podróż na Drugą Stronę. Niektórzy opisują tę drogę jako długi tunel, inni jako schody lub drzwi. Nasza wolna wola i prawo wyboru, które mamy na Ziemi, w dalszym ciągu pozostają naszym przywilejem, kiedy wkraczamy w nieznaną przestrzeń światła.
Przegląd duszy lub życia ma miejsce po przejściu na Drugą Stronę. Proces ten obejmuje przyglądanie się swojemu życiu, wszystkim napotkanym podczas niego istotom, na które mieliśmy wpływ, i wszystkim naszym działaniom – dobrym i złym. Lekcja ta ma na celu nauczyć nas, że życia i śmierci należy doświadczać świadomie.
Po przeglądzie dusz sam decydujesz, co będzie dalej. Jedni wybierają szybkie wejście do kolejnego wcielenia, a inni wolą przeznaczyć więcej czasu na refleksję. Jedni decydują się na rozdzielenie duszy, polegające na zostawieniu jej części w Niebie i inkarnacji pozostałego fragmentu. Ci, którzy postanawiają zostać w Niebie dłużej, sami określają, jak będzie ono wyglądało i kto będzie z nimi przebywał, pod warunkiem że jest to zgodne z wolą innych dusz.
W Zaświatach nie ma zegarów ani czasu, jednak przekładając ten okres na ziemskie realia, trwa on od sześciu do dwunastu miesięcy. Dlatego nalegam, aby osoby chcące skontaktować się z medium, odczekały co najmniej pół roku, a najlepiej rok – żeby ich ukochani zdążyli się rozpakować, zadomowić i nauczyć się mówić na nowo. W końcu pozbawieni ciała fizycznego nie mamy też strun głosowych potrzebnych do mówienia, czyż nie?
Po śmierci otrzymujemy również możliwość pomagania innym. Możemy zatem zostać czyimś przewodnikiem duchowym lub strażnikiem ukochanej osoby. Możemy też wykonywać w Niebie wybrany zawód, jednak cokolwiek by to było, na pewno sami wybierzemy sobie zajęcie i będziemy je uwielbiać. Tutaj nigdy nie poczujesz, że nie chce ci się rano wstawać do pracy.
Jeśli twoja dusza nie zdecydowała się na kolejne wcielenie, wówczas zaczyna naprawdę żyć. Spędzasz wtedy czas z osobami, z którymi pragniesz być, i zajmujesz się tym, co cię uszczęśliwia i daje ci czystą radość. Niebo znajduje się wokół żyjących ludzi. Nie jest to fizyczne miejsce, jakie zwykliśmy sobie wyobrażać.
Łacińska definicja słowa zwierzę (ang. animal) – anima i animus – oznacza „duszę” lub „ducha”. Pierwotne znaczenie słowa anima, w wersji żeńskiej, to „oddech, powietrze, siła życiowa”. Wersja męska, animus, oznacza natomiast „umysł lub intelekt”. Dalsze znaczenia tego słowa to „pasja” i „uduchowiony”. Nic dziwnego, że zwierzęta łączy z nami tak niezwykła więź niezależnie od tego, czy mowa o pięknym kardynale siedzącym na zaśnieżonej sośnie, czy o beagle’u biegającym dokoła z piłeczką tenisową. Pytanie tylko, czy chodzi o to, że zwierzęta są zjednoczone z siłą życiową, czy że obdarzają nią nas?
Tybetańczycy wierzyli, że dusze ludzi i zwierząt mogą odrodzić się w dowolnej żywej formie, nawet jako robak. Choć może się to wydawać kontrowersyjne, współcześni Tybetańczycy wierzą, że należy okazywać współczucie i miłość każdej żyjącej istocie niezależnie od jej rozmiaru, rangi czy statusu. Ludzie, w przeciwieństwie do natury, mają ego, które wyodrębnia znajdujących się na szczycie drabiny życia.
Starożytni filozofowie greccy wierzyli w metamorfozę, czyli odrodzenie się ludzkiej duszy w zwierzęcej formie. Zastanowienie się nad tą ideą może nas doprowadzić do zaskakujących wniosków. Czy wujek Fred w poprzednim życiu był pchłą? A może dinozaurem? Czy każdy ptak po śmierci trafia do Nieba? Czy dla wszystkich wystarczy miejsca? Można oszaleć od natłoku myśli. Wiele osób zajmujących się metafizyką wyróżnia pojęcie świadomości grupowej, które oznacza, że dusze pewnych gatunków różnych zwierząt łączą się w jedną duszę. Szczególnie widać to na przykładzie świata przyrody. Udomowione zwierzęta zostają obdarzone przez swoich właścicieli tożsamością, dlatego nie łączą się w grupy. Otrzymanie tożsamości oznacza też wejście w posiadanie duszy i ducha, co umożliwia zwierzętom pójście do Nieba.
Sposób przejścia na Drugą Stronę jest w przypadku zwierząt nieco inny niż u ludzi, jednak różnice nie są znaczące.
Po śmierci ciała fizycznego następuje uwolnienie od wszelkich ran i bólu. Zwierzęta nie boją się śmierci ani tego, co dopiero ma nadejść. Płyną w stronę światła, swobodnie przemieszczając się na Drugą Stronę. W ich przypadku nie ma przeglądu dusz ani anielskiego obozu. Zwierzęta, mimo że mają wspomnienia i różne żale, nie są tak skomplikowanymi istotami jak ludzie. Jest w nich o wiele więcej wybaczenia, dlatego nie muszą otrzymywać tych samych lekcji co my.
Następnie zwierzak spotyka się ze swoim właścicielem. Jeśli dany człowiek nie przeszedł jeszcze na Drugą Stronę, dusza przywiązana do tej osoby troszczy się o zwierzę do momentu, w którym właściciel uda się w podróż na tamten świat i spotka się ze swoim podopiecznym.
Zwierzęta żyją tu wygodnie, są otoczone miłością i wsparciem, mogą się bawić i odpoczywać z innymi zwierzęcymi duszami.
Zwierzęta mają najrozmaitsze rozmiary i formy. Pojawiają się w naszych życiach na najróżniejsze sposoby, jednak ich miłość zawsze jest trwała, prawdziwa i bezwarunkowa. Utrata ukochanego zwierzaka jest czymś potwornym. Widziałam tyle samo łez przelanych z powodu śmierci zwierzęcego przyjaciela, co z powodu utraty członka rodziny – to mówi samo za siebie na temat bezgranicznej miłości, którą obdarzają nas zwierzęta.
Nasi zwierzęcy towarzysze pocieszają nas w chwilach smutku i w chorobie. Wtulają się w nas i śpią z nami w łóżku. Ich lojalność jest niewyobrażalna, a negatywne nastawienie szybko przemija. Jeśli wracasz później z pracy, nie urządzają kłótni, dopytując, gdzie byłeś, tylko cieszą się, że cię widzą. Nawet jeśli przez chwilę się dąsają, nie żywią urazy długo, zwłaszcza jeśli dasz im ulubiony smakołyk. Bawią się z nami i uczą nas, stale przypominając nam, że życie jest za krótkie na smucenie się. Niestety zwierzęta nie żyją wiecznie. Zresztą nikt z nas nie żyje wystarczająco długo.
Nigdy nie zamierzałam zostać medium od zwierząt. Jestem po prostu medium z mocami parapsychologicznymi, która przypadkiem jest też miłośniczką zwierząt. Porozumiewam się z Zaświatami, odkąd byłam małym dzieckiem. Mój pierwszy kontakt z Drugą Stroną miał miejsce, kiedy duch powiedział mi o nadchodzącej śmierci mojej babci. Kiedy poinformowałam o tym moją matkę, spotkałam się z niemiłym przyjęciem. Niedługo jednak po mojej ponurej przepowiedni babcia nieoczekiwanie zmarła. Nie był to jedyny duch, którego zdarzyło mi się zobaczyć, usłyszeć i z którym rozmawiałam – było ich o wiele więcej. Moja rodzina szybko przypięła im łatkę moich zmyślonych przyjaciół, uznając całe zjawisko za nieszkodliwe. W żaden sposób nie spowodowałam przecież śmierci babci, jednak wystraszyłam moich rodziców. Mama zapisała mnie więc do pobliskiej szkoły luterańskiej rok wcześniej, niż powinnam zacząć edukację – w nadziei, że nauka odciągnie moją uwagę od wymyślonych przyjaciół i martwych ludzi.
Za każdym razem, kiedy podejmowałam próbę rozmowy z moją matką o tym, czego doświadczałam, przewracała oczami i nakazywała mi przestać. Teraz rozumiem, że nie była zimną ani nieczułą kobietą, po prostu nie miała pojęcia, jak mi pomóc. Jej metodą radzenia sobie z moim tajemniczym światem było ignorowanie go w nadziei, że sam zniknie albo że z tego wyrosnę. Duchy jednak nie zniknęły, a ja zamiast wyrosnąć z rozmów z nimi, jeszcze bardziej się w nie wciągnęłam. Nauczyłam się natomiast, żeby nie mówić o moim świecie zbyt wiele, a najlepiej nie robić tego wcale.
Zostałam obdarzona wszystkimi mocami parapsychicznymi, chociaż brzmi to raczej jak opis choroby. Jeśli mam być zupełnie szczera, przez długi czas sama myślałam, że zwariowałam. Moje moce oznaczają, że potrafię odbierać wiadomości poprzez widzenie energii w jej fizycznej i ziemskiej formie. Widzę ją przed moimi oczami, a czasami tylko w umyśle. Posiadam również zdolność odczuwania energii i zestrajania się z emocjonalnym, psychicznym i fizycznym bólem. Potrafię odczytywać informacje zmysłem słuchu, wyczuwam zapachy i smaki z eterycznych wymiarów oraz odbieram szczegółowe wiadomości dzięki intuicji medialnej.
Nie uważam, żebym miała jakieś nadprzyrodzone moce, nie czuję się wyjątkowa. Wierzę, że każdy ma możliwość rozwinięcia takich samych zdolności – jednej, kilku, a nawet wszystkich – jeśli tylko zechce. Dzięki odnalezieniu w sobie różnych talentów zyskujesz możliwość kontaktu ze swoimi bliskimi, włącznie ze zwierzętami, znajdującymi się po Drugiej Stronie.
Wiele czasu zajęło mi zastanawianie się, jakim cudem, mimo wielu przeszkód (przede wszystkim szkoły luterańskiej), nie straciłam zdolności korzystania z moich darów. Dopiero spotkanie z proboszczem Kościoła Luterańskiego Synodu Missouri pomogło mi spojrzeć na to z szerszej perspektywy.
Mam za sobą koszmarny rozwód (zdaję sobie sprawę, że większość rozwodów jest koszmarna), podczas którego moje zdolności parapsychiczne i medialne stały się trudne do opanowania i jeszcze trudniejsze do zrozumienia. Zdecydowałam się więc na trzy posunięcia, które miały na celu ich wyjaśnienie lub pozbycie się z mojego życia. Spotkałam się z terapeutą, który powiedział mi, że przejawiam zdolności parapsychiczne, i wręczył parę książek do przeczytania. Przebadałam się u neurologa, który wykonał u mnie wszystkie możliwe testy, a po otrzymaniu wyników, które całkowicie mieściły się w normie, stwierdził, że doświadczane przeze mnie zjawiska to zdolności medialne. Udałam się również do proboszcza. Spotkanie to zaczęło się od mojej spowiedzi, a zakończyło przeprowadzeniem u niego sesji. To właśnie on wręczył mi wizytówkę centrum metafizycznego i polecił się tam udać. Miałam szczęście, że w odpowiednim momencie trafiłam na swojej ścieżce życiowej na właściwych ludzi.
Centrum metafizyczne stało się miejscem spotkań grupy niedostosowanych luteranów, włącznie z jednym księdzem, który także przejawiał różne zdolności parapsychiczne. Właśnie tam zaczęłam prowadzić konsultacje z klientami i wykonywać dla nich odczyty. Dopiero w tym miejscu odnalazłam poczucie przynależności. Mimo że od tamtej chwili minęło już ponad piętnaście lat, zawsze mówię otwarcie, że doświadczane przeze mnie zjawiska są dziwne i niecodzienne, naznaczone aurą tajemnicy i pozostawiają więcej pytań niż odpowiedzi.
Ludzie, którzy sami doświadczyli medialnych lub paranormalnych momentów, zazwyczaj zaczynają zgłębiać wymiar duchowy, ponieważ chcą lub potrzebują uwierzyć, że istnieje życie po śmierci, i szukają dowodów na jego potwierdzenie. To samo dzieje się, kiedy umiera ukochany zwierzak.
Utrata różnych rzeczy potrafi wywołać w nas wielki żal, jednak śmierć zwierzęcia wywołuje jeden z najsilniejszych rodzajów bólu. Nawet jeśli wiemy, że nadszedł już czas, w którym zwierzę musi odejść, serce nie przestaje cierpieć i tęsknić. Spotkasz się z nim jednak w promieniach światła po Drugiej Stronie, ponieważ tak naprawdę zniknęło tylko fizyczne ciało zwierzaka, a nie on. Wyszepcz jego imię i zsynchronizuj się z niebiańskimi częstotliwościami, ponieważ po Drugiej Stronie – pełnej mokrych nosów, merdających ogonów i mnóstwa miłości – także obowiązują wyznaczone godziny wizyt.
1
Doniesienia o duchach zwierząt istnieją w historii od bardzo dawna. Jest wiele legend o tajemniczych zwierzętach, które pojawiają się na środku drogi, po czym nagle znikają, czy historii o spotkaniach z ukochanym zwierzakiem, który odszedł już z naszego świata, a podczas tych spotkań dochodziło do fizycznego kontaktu, można było zwierzaka zobaczyć, dotknąć i usłyszeć.
Między zjawą (ang. ghost) a duchem (ang. spirit) jest jednak pewna różnica, która często prowadzi do nieporozumień. Zjawa to inaczej dusza, która postanowiła nie przenosić się na Drugą Stronę. Natomiast duch dokonał już przejścia i składa nam odwiedziny z tamtego świata, często zachowując się przy tym tak jak za życia – wskakując na łóżko, szturchając dłoń właściciela, przesuwając pusty talerz po obiedzie lub bawiąc się ze swoimi żyjącymi futrzanymi przyjaciółmi.
Kilka lat temu udaliśmy się wraz z mężem do Gettysburga w stanie Pensylwania*. Mam niesamowitą zdolność planowania wycieczek do nawiedzonych miejsc z okazji rocznicy ślubu, a to właśnie była jedna z nich. Był spokojny październikowy weekend, jednak ulice miasta zazwyczaj tętniące życiem były upiornie opustoszałe. Jeszcze straszniejsze było to, że pola bitwy, które zawsze są przepełnione aktorami odgrywającymi inscenizację walk, tym razem były zupełnie puste. Była zima, zaczął padać śnieg, a zmierzch utrzymywał się na horyzoncie prawie przez pół dnia. Pole bitwy zamykają jesienią o 22.00, a ponieważ już była prawie 21.00, postanowiliśmy wracać. Po drodze minęliśmy Muzeum Seminary Ridge. Wszędzie wokół nas było ciemno, z wyjątkiem plamy światła rzucanej przez reflektory samochodu. Przewodnik poinstruował nas, żebyśmy zatrzymali się na poboczu, wyłączyli światła i nasłuchiwali odgłosów przez otwarte szyby.
Powiedział, że usłyszymy strzały i rozpaczliwy płacz. Chuck nie zdążył jeszcze wyłączyć reflektorów, kiedy ujrzeliśmy zbliżający się do nas cień. Dostrzegliśmy w nim żołnierza na koniu.
– To pewnie strażnik, który sprawdza, czy nikt nie został w parku – powiedziałam.
Chuck skinął głową, jednak kiedy ponownie spojrzeliśmy w stronę żołnierza, już go nie było. Żadnego konia, żadnego żołnierza. Ani śladu żywej duszy. Z czystej ciekawości Chuck włączył silnik i powolutku posuwał się wzdłuż drogi, żebyśmy mogli jeszcze raz dobrze się rozejrzeć, ale wokół nie było nikogo.
Następnego ranka, kiedy inni goście w naszym miejscu zakwaterowania podzielili się z gospodarzem swoimi historiami, opowiedzieliśmy naszą.
– Nazywamy go strażnikiem – powiedział gospodarz. – Nie wiemy, kim dokładnie jest, ale często pojawia się w deszczowe noce. W poprzednim tygodniu dziesięcioosobowa grupa zobaczyła go w tym samym miejscu. Mówili, że miał ze sobą także psa.
– Nie widzieliśmy psa – odrzekłam. – Wiadomo, co to za pies?
– To Sallie – odparł gospodarz.
Sallie Ann Jarrett była maskotką 11. Regimentu Piechoty z Pensylwanii. Była bulterierką sprezentowaną kapitanowi Williamowi R. Terry’emu z I Kompanii w maju 1861 roku. Była bystrym szczeniakiem, uczestniczyła w ćwiczeniach żołnierzy, w tym dwukrotnie maszerując z prezydentem Abrahamem Lincolnem. Brała udział w kilku bitwach, między innymi nad Bull Run i pod Fredericksburgiem. Towarzyszyła kapitanowi Terry’emu prawie cały czas w trakcie wojny cywilnej, aż do swojej śmierci na polu bitwy.
W dniu 1 lipca 1863 roku została odcięta od swojego oddziału w Gettysburgu na Cemetery Hill. Żołnierze obawiali się, że zginęła, ale ona ochraniała wtedy rannych w Oak Ridge. Podczas ofensywy unionistów nad Hatcher’s Run w stanie Wirginia, 6 lutego 1865 roku, Sallie została postrzelona w głowę i zmarła. Mimo trwającej bitwy żołnierze pochowali ją na froncie, natomiast naturalnej wielkości wykonany z brązu posąg Sallie znajduje się w Gettysburgu.
– Legenda głosi, że wciąż pilnuje rannych i zmarłych – dodał gospodarz.
Widzieliśmy jej posąg, ale nie mieliśmy pojęcia, kim była.
Dostrzegliśmy pewną ironię w tym, że psi duch nosił to samo imię co moja mama, która zmarła w 2006 roku. Często mówię o pozdrowieniach z Nieba i – mimo że nie zobaczyliśmy Sallie – oboje czuliśmy, jakby to mama dawała nam znać, że jest wśród nas i również nad nami czuwa.
Na południu Stanów Zjednoczonych uwielbiane jest przesiadywanie ze zwierzakami na werandzie. W Południowej Karolinie, w Charleston, znajduje się wspaniała wiktoriańska willa. Zbudowano ją w 1888 roku, a dzisiaj mieści się w niej restauracja, której nazwa wzięła się od imienia mieszkającego w niej niegdyś psa – chociaż niektórzy wierzą, że nadal w niej mieszka.
Mówi się, że właściciele, którzy sprzedawali ów dom, zostawili na pastwę losu małego pieska, Poogana. Stał się on stałym bywalcem osiedla, wałęsał się od domu do domu w poszukiwaniu miłości i resztek jedzenia. Nikomu to nie przeszkadzało, każdy go uwielbiał, więc oficjalnie został psem odźwiernym w restauracji, którą otworzono w 1976 roku.
Poogan zmarł z przyczyn naturalnych w 1979 roku w wieku dziewięciu lat i został pochowany na terenie posiadłości. Na jego niewielkim grobie znajduje się posąg. Restaurację i werandę nazwano imieniem Poogana, żeby uczcić jego pamięć.
Wiele osób donosiło jednak, że widziało Poogana śpiącego na werandzie, żywego i zdrowego. Niektórzy mówili nawet, że go karmili i się z nim bawili – doznawali szoku na wieść o tym, że nie mieszka tam żaden mały piesek i tak naprawdę spotkali ducha Poogana.
Kilka lat temu wybraliśmy się wraz z moim mężem na spontaniczną nocną wycieczkę z duchami do Charleston. Zatrzymaliśmy się naprzeciwko restauracji Poogan, gdzie zobaczyliśmy oznaczony nagrobek pieska i miejsce, w którym najczęściej drzemał.
– Czy mogę zrobić zdjęcie? – zapytała przewodnika jedna z turystek.
Przewodnik się uśmiechnął i kiwnął głową, więc kobieta zrobiła kilka zdjęć w willi. Zwiedzaliśmy dalej, a ona idąc, przeglądała zdjęcia w aparacie. Nagle się zatrzymała i zapytała przewodnika:
– Proszę spojrzeć. Co to takiego?
Jedno ze zdjęć przedstawiających restaurację miało poświatę jasnoniebieskiego światła, która znajdowała się dokładnie w miejscu, w którym najczęściej leżał Poogan.
– Wróćmy tam i sprawdźmy – odpowiedział przewodnik.
Po dotarciu na miejsce nie znaleźliśmy niczego, co mogło emitować niebieskie światło, lecz mimo starań nie udawało nam się obalić prawdziwości tego zdjęcia. Na żadnym innym zdjęciu wykonanym przed ani po nim nie zapisało się nic niezwykłego. Często mawiam, że niektóre rzeczy trzeba po prostu brać dosłownie – Poogan pozdrawiał nas w ten sposób, tak samo jak robił to czterdzieści lat temu.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
* W USA – przyp. red.
2
Rozdział dostępny w pełnej wersji
3
Rozdział dostępny w pełnej wersji
4
Rozdział dostępny w pełnej wersji
5
Rozdział dostępny w pełnej wersji
6
Rozdział dostępny w pełnej wersji
7
Rozdział dostępny w pełnej wersji
8
Rozdział dostępny w pełnej wersji
9
Rozdział dostępny w pełnej wersji
10
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
DODATEK A:
Rozdział dostępny w pełnej wersji
DODATEK B:
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Tails from the Afterlife: Stories of Signs, Messages and Inspiration from your Animal Companions
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz
Redakcja: Katarzyna Rogowska (katarzyna-rogowska.pl)
Korekta: Małgorzata Lach
Projekt okładki: designpartners.pl
Zdjęcie na okładce: © myriammira / Freepik.com,
© DoubleBubble, © turaevgeniy.gmail.com, © canicula,
© andreyoleynik, © VladisChern / Depositphotos.com
“Translated from”
Tails from the Afterlife: Stories of Signs, Messages & Inspiration from your Animal Companions
Copyright © 2018 Kristy Robinett
Published by Llewellyn Espanol
Woodbury, MN 55125 USA
www.llewellyn.com
Copyright © 2021 for the Polish edition
by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Katarzyna Dumińska, 2021
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2021
ISBN 978-83-66967-68-7
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik