Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Książka porusza drażliwe tematy i jest przeznaczona dla czytelników pełnoletnich.
Neilowi Jostenowi kończy się czas. Kiedy zjawił się na Uniwersytecie Palmetto, sądził, że nie przetrwa tam nawet roku. Jednak teraz, gdy śmierć czyha za każdym rogiem, Neil ma więcej powodów, żeby żyć niż kiedykolwiek wcześniej.
Przyjaźń z Lisami nie była dobrym pomysłem. Neil powinien zachować dystans i z nikim się nie wiązać, lecz ignorowanie Andrew nigdy nie należało do prostych rzeczy. Może, kiedy obaj uznają, że nic ich nie łączy, Neilowi łatwiej przyjdzie odpuścić. Jednak ostatnią osobą, którą powinien okłamywać, jest on sam.
Chłopak chce dotrzymać złożonej obietnicy i pragnie poprowadzić drużynę do zwycięstwa. Aby to zrobić, jeszcze przez jakiś czas powinien unikać konfrontacji z Riko.
Ale Riko nie jest jedynym potworem w jego życiu.
Prawda może zabić ich wszystkich albo okazać się jedyną szansą Neila na przetrwanie.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 615
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The King’s Men
Copyright © Nora Sakavic 2014
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Katarzyna Moch
Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Kamila Grotowska, Wiktoria Garczewska
Konsultacja: Julia Czarnota, Ewa Marcol (books_in_the_cloud)
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Ilustracje: Ida Chańko
ISBN 978-83-8362-836-3 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne ·Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania
Drogi czytelniku!
Książki z serii „All for the Game” przeznaczone są dla dojrzałego odbiorcy. Głównymi bohaterami są młodzi dorośli, a historia porusza tematy mogące wywołać dyskomfort, takie jak: depresja, używki, homofobia, przemoc, samobójstwo, ataki paniki, śmierć, gwałt, nadużycia, samookaleczanie, morderstwo, porwanie, tortury. Jeśli więc jesteś osobą wrażliwą na którykolwiek z tych problemów, zachowaj ostrożność i podejmij świadomą decyzję, sięgając po tę lekturę.
Nawet po całym semestrze na Uniwersytecie Stanowym Palmetto i kilku tygodniach treningów na największym stadionie do Exy w całych Stanach Zjednoczonych Foxhole Court i tak zapierał Neilowi dech. Chłopak leżał na plecach na linii środkowej i po prostu go chłonął. Liczył rzędy naprzemiennie pomarańczowych i białych krzesełek ciągnących się prawie do samego dachu, gdzie już nie dało się ich rozróżnić, a potem przyglądał się wiszącym wokół stadionu w kolejności numerycznej banerom zapowiadającym występ w wiosennych mistrzostwach. Jeden baner na każdego Lisa, także dla zmarłego Setha Gordona. Kiedy rozjeżdżali się na ferie świąteczne, banerów jeszcze nie było. Neila ciekawiło, co Allison o nich pomyśli.
– Josten, zapomniałeś, jak się wstaje?
Neil przekręcił głowę w bok i spojrzał na trenera. Nie zamknął za sobą drzwi w bandzie i właśnie stał w nich David Wymack. Neil uznał, że byli tu za krótko, żeby zdążył skończyć papierkową robotę, więc albo trener nie ufał mu, że naprawdę nie będzie trenował, dopóki się nie doleczy, i przyszedł go sprawdzić, albo sam znowu stracił poczucie czasu. Liczył, że chodzi o to pierwsze, ale ciasny supeł w trzewiach sugerował mu drugie.
Zgodził się spędzić przerwę świąteczną na uniwersytecie Edgara Allana, jednak Kruki w ferie funkcjonowały na szesnastogodzinnym dniu pracy, więc dwa tygodnie wydawały się trzema, i choć Neil wrócił do Karoliny Południowej już dwa dni temu, to jego wewnętrzny zegar nadal szalał jak ogłupiały. W czwartek miały zacząć się zajęcia, a w następnym tygodniu wiosenna część sezonu. Wymack był pewien, że powrót do normalnej rutyny pomoże mu się wyregulować. Neil mógł liczyć tylko na to, że trener wie, co mówi.
– Czas się zbierać.
Tyle wystarczyło, żeby poderwać Neila z parkietu, choć jego poturbowane ciało gwałtownie zaprotestowało. Zignorował ból ze swobodą, z jaką traktuje się dobrych znajomych, a idąc przez boisko do Wymacka, oparł się chęci rozmasowania obolałego barku. Zauważył, że trener otaksował go krytycznym wzrokiem, lecz postanowił tego nie komentować.
– Wylądowali? – zapytał Neil, gdy dostatecznie się zbliżył.
– Gdybyś odbierał telefon, tobyś wiedział.
Neil wyciągnął z kieszeni komórkę i otworzył klapkę. Nacisnął kilka guzików i pokazał ciemny ekran Wymackowi.
– Chyba zapomniałem naładować.
– Chyba tak – powtórzył trener, który nie dał sobie zamydlić oczu.
Jego podejrzliwość była uzasadniona. Neil celowo dał komórce się rozładować. W sylwestra, zanim położył się spać, wyłączył ją i nie podpinał do prądu. Nadal nie przeczytał wiadomości otrzymanych od kolegów w ferie. Nie mógł ich wiecznie unikać, ale wciąż nie wymyślił, jak im wytłumaczyć swoje zachowanie. Ślady paskudnych urazów, które na sobie nosił, były spodziewanym skutkiem spotkania z Riko. Nad tatuażem będzie musiał się już więcej napracować, ale też jakoś go wytłumaczy. Nie potrafił natomiast ogarnąć tematu tego, co Riko zrobił z jego wyglądem.
Po dziewięciu latach noszenia soczewek i farbowania włosów Neil odzyskał w końcu naturalne kolory. Przez kasztanowe włosy i jasnoniebieskie oczy był niemal jak kopia ojca mordercy, przed którym całe życie ucieka. Od dwóch dni nie patrzył w lustro. Dzięki wyparciu nie odzyska poprzedniego wyglądu, ale był pewien, że jeśli zobaczy swoje odbicie ponownie, to się zrzyga. Oddychałoby mu się nieco lżej, gdyby choć przyciemnił włosy o kilka tonów, aczkolwiek Riko nie pozostawił mu wątpliwości, co zrobi reszcie Lisów, jeśli znowu zmieni wygląd.
– Odbierają już bagaże – poinformował Wymack. – Musimy porozmawiać.
Neil zaryglował za sobą drzwi w bandzie i poszedł za trenerem do szatni. Wymack wyłączył światło, Neil obejrzał się, by zobaczyć, jak Foxhole Court zostaje pochłonięty przez ciemność. Nagły brak oświetlenia wywołał u niego ciarki. Na chwilę wrócił do Evermore i ponownie zdusiła go nikczemność Kruków oraz posępny wystrój. Nigdy nie miał klaustrofobii, ale ciężar takiego natłoku nienawiści prawie zmiażdżył mu wszystkie kości.
Brzęk kluczy wyrwał go znad tej niebezpiecznej przepaści, a wówczas chłopak odwrócił się zdumiony. Trener wszedł do szatni pierwszy, właśnie otwierał drzwi swojego biura. Choć byli tu tylko we dwóch, nie licząc ochroniarza, który wykonuje gdzieś swoje obowiązkowe obchody, Wymack zamknął biuro na klucz, a przecież wyszedł tylko na chwilę.
Neil bywał w tym pomieszczeniu i wiedział, że trener nie trzyma na półkach niczego szczególnie cennego. Ważna była jedynie torba Neila, którą przed udaniem się na parkiet wcisnął w róg biura. Pierwszego dnia w Karolinie Południowej poprosił trenera, żeby chronił jego rzeczy, i siedem miesięcy później ten nadal dotrzymywał tej obietnicy. To prawie wystarczyło, żeby Neil całkiem zapomniał o Japończyku.
Wymack odsunął się na bok i pokazał mu, żeby czuł się jak u siebie. Kiedy chłopak podnosił torbę na ramię, trener zdążył gdzieś zniknąć. Neil znalazł go w pomieszczeniu klubowym, siedział na segmencie obok telewizora. Josten dla odwagi złapał za paski torby i stanął przed trenerem.
– Kevin dzwonił do mnie wczoraj rano, bo nie mógł się do ciebie dobić – zaczął Wymack. – Chciał się upewnić, że u ciebie w porządku. Najwyraźniej przez cały czas wiedział, gdzie byłeś.
Nie było sensu kłamać, więc Neil potwierdził:
– Tak.
– Kazałem mu powiedzieć pozostałym – oznajmił Wymack, a Neilowi serce stanęło w miejscu. Otworzył usta, żeby zaprotestować, lecz mężczyzna uciszył go uniesieniem ręki. – Muszą wiedzieć, co tu zastaną… dla twojego własnego dobra. Zastanów się, jak zareagują, jeśli coś takiego weźmie ich z zaskoczenia. Dostajesz oczopląsu, gdy nazywają cię „przyjacielem”, więc gdyby zaczęli nad tobą świrować, to pewnie całkiem by ci odbiło.
Neil chciał się kłócić, ale zdobył się tylko na mało przekonujące:
– Coś bym wymyślił.
– Grałeś na czas, więc zrobiłem to za ciebie – oskarżył go trener. – Ostrzegłem ich, że wyglądasz jak po sześciu rundach z niedźwiedziem i że pewnie nie będziesz chciał o tym gadać. Obiecali, że nie będą cię męczyć, ale nie jestem pewien, czy dotrzymają tej obietnicy, gdy cię zobaczą. Natomiast o tym – pokazał ogólnie na własną twarz – im nie mówiłem.
Neil dotknął skrywającego tatuaż bandażu na kości policzkowej.
– O tym?
– O tym wszystkim. – Wymack kiwnął głową, gdy Neil przesunął rękę bliżej włosów. – Nie wiem, dlaczego Riko to zrobił, ale czekam na swoje odpowiedzi. To, co powiesz kolegom, to twoja sprawa.
To prawie wystarczyło, żeby roztopić lód w piersi chłopaka. Neil nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko przytaknął i spojrzał na zegar. Nie musiał odbierać pozostałych z lotniska, bo Matt opłacił długoterminowy parking i zostawił tam ciężarówkę. Miał się z nimi spotkać w Akademiku Lisów, ale jeśli dopiero odbierają bagaże, to droga z Upstate Regional na kampus zajmie im jeszcze przynajmniej dwadzieścia minut.
– Mam z tobą iść jako rozjemca? – zapytał Wymack.
– Do akademika?
Trener posłał Neilowi krótkie, pełne litości spojrzenie.
– Chodziło mi o Columbię.
Andrew wychodzi dziś ze szpitala. Reszta rzuci tylko bagaże do pokoi i od razu ruszy po niego do Easthaven. Lisy nie widziały go od siedmiu tygodni, minęły prawie trzy lata, odkąd ostatnio był czysty. Tylko dwóch z nich znało go trzeźwego, pozostali słyszeli jedynie nieprzyjemne plotki i domysły. Było mało prawdopodobne, że Andrew przejmie się tym, że prawie pocięli Neila na kawałki, za to zainteresuje się, dlaczego złamał obietnicę, bo miał nie opuszczać Kevina na krok. Neil wątpił, by chłopak dobrze to przyjął.
Mimo tego niczym się nie martwił.
– Damy sobie radę.
– Jeżeli nie, to o tyle dobrze, że Abby jutro wraca. Pozszywa cię. – Wymack zerknął na zegarek i zszedł z mebla. – No to ruszajmy.
Do akademika sportowców jechało się chwilę. Parking za budynkiem był niemal opustoszały, stało na nim tylko kilka pojazdów Lisów. Ochrona miała krążyć po okolicy i pilnować, żeby nikt nie włamywał się do samochodów, ale Neil i tak kazał Wymackowi podjechać do auta Andrew. Najpierw pociągnął za wszystkie klamki, potem sprawdził, czy ktoś nie zdewastował szyb. Kopnął też w opony i uznał, że nadają się do podróży. Trener czekał na jałowym biegu.
– Muszę zostawać? – zapytał.
– Poradzę sobie. Kevin do pana zadzwoni, gdy odbierzemy Andrew.
– Naładuj telefon i sam zadzwoń. Powodzenia.
Odjechał, a Neil wszedł do budynku. Korytarze lekko pachniały odświeżaczami powietrza i środkami czyszczącymi, podczas ferii ktoś musiał wysprzątać na błysk cały budynek. Pokój Jostena mieścił się na trzecim piętrze, najdalej od klatki schodowej ze wszystkich trzech pokojów drużyny. Chłopak wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i powoli go obszedł. Wszystko było na swoim miejscu, podpiął więc telefon do ładowarki i rozpakował torbę. Jako ostatnią wyjął paczkę papierosów. Podszedł z nią do okna w sypialni i odpalił jednego.
Kiedy drzwi frontowe się otworzyły, palił już drugiego. Cisza podpowiedziała mu, że Matt przyszedł sam, bo Nicky nie potrafiłby się tak skradać, nawet gdyby od tego zależało jego życie. Neil usłyszał łupnięcie odstawianych walizek i kliknięcie drzwi, które same się zamknęły. Jeszcze raz zaciągnął się głęboko i wyrzucił niedopałek za parapet. Siłą woli rozluźnił nieco ramiona, zmusił się do przyjęcia naturalnej pozycji i zamknął okno. Gdy się odwrócił, Matt już stał w progu sypialni, z rękami utkwionymi głęboko w kieszeniach płaszcza.
Przez kilka chwil jego usta poruszały się bezgłośnie, ale w końcu udało mu się wykrztusić:
– Jezus Maria, Neil.
– Nie jest tak źle, jak wygląda…
– Przestań. Po prostu… przestań, okej? – rzucił Matt. – Przeczesał włosy palcami, poruszając tym samym nażelowanymi szpicami, po czym się odwrócił. – Zaczekaj tu.
Kiedy wyszedł z pokoju, Neil udał się do drzwi sypialni. Huk człowieka uderzającego o ścianę rozległ się niemal zaraz po tym, jak chłopak zniknął na korytarzu. Neil słyszał, że Matt się na kogoś wydziera, lecz ściany były za grube, żeby zrozumiał poszczególne słowa. Przestąpił z nogi na nogę i w tym momencie popełnił błąd, bo spojrzał w prawo. Drzwi do łazienki były otwarte, mógł więc dobrze się przyjrzeć własnemu odbiciu. Wielobarwne siniaki rozpaćkane po całej twarzy wyglądały paskudnie, jednak spoglądające na niego niebieskie oczy były stokroć straszniejsze. Neil przełknął ślinę, stłumił mdłości i oderwał wzrok od lustra.
Wrócił po komórkę i odpiął ją od ładowarki. Oczywiście nie zdążyła się w pełni naładować, ale chłopak liczył, że wytrzyma przynajmniej do Columbii. Wyłączył ją, żeby nie chodziła niepotrzebnie, i schował do kieszeni. Pokusa, żeby po prostu wleźć pod kołdrę i się nią zakryć, była wprost paraliżująca. Już był wycieńczony, a po reakcji Matta zostało mu jeszcze siedmioro kolegów. Gdyby dziewczyny też dziś wracały, to na pewno by tego nie przeżył, na szczęście miały przylecieć jutro.
Zmusił się, żeby przejść do saloniku, i czekał. Minutę później wrócił Matt i porządnie zamknął za sobą drzwi. Widać było, że włożył sporo wysiłku w to, by się uspokoić, lecz gdy się odezwał, w jego głosie nadal było słychać złość:
– Czy trener już się na ciebie wydzierał?
– Głośno i wyraźnie – odparł Neil. – Ale na niewiele się to zdało. Nie jest mi przykro. Gdybym musiał, zrobiłbym to ponownie. Nie – uciął, kiedy Matt chciał zaprotestować. – Matt, Lisy to jedyne, co mam. Nie wmawiaj mi, że popełniłem błąd, skoro nie mogłem postąpić inaczej.
Matt gapił się na niego przez chyba nieskończoną minutę, po czym stwierdził:
– Chcę rozwalić mu ryj, doszczętnie. Jeśli zbliży się do ciebie bliżej niż na kilometr…
– Będzie musiał – wtrącił się Neil. – Zagramy z Krukami w finałach.
Matt pokręcił głową i wziął walizkę. Neil zrobił mu miejsce, aczkolwiek mijając go, Boyd spojrzał mu w twarz. Zaskoczenie stępiło jego złość. Neil nie odwzajemnił wzroku, tylko ruszył do drzwi. I prawie mu się udało wyjść, już miał rękę na gałce, gdy Matt się odezwał:
– Trener zabronił pytać o oczy. Zakładałem, że po prostu Riko je podbił.
To nie było pytanie, więc Neil nie odpowiedział:
– Wrócimy za kilka godzin.
Wyszedł, zanim Matt zaprotestował. Kevin, Nicky i Aaron czekali dwa pokoje dalej. Hemmick trzymał dwie torby z prezentami, ale gdy Neil nadszedł, wypuścił je z rąk. W połowie drogi Neil zauważył siniaka na twarzy Kevina. Zaczerwienienie przecinające drugi policzek zapowiadało, że wkrótce pojawi się następny. Matt nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz uderzył Kevina, lecz Neil uznał, że musi z nim później o tym pogadać. Przecież to nie była wina Daya.
Wyrzucił Matta z myśli i skupił się na trzech chłopakach przed sobą. Oczywiście najbezpieczniej było mu spojrzeć na Aarona, który unosił kącik ust, ale raczej z ciekawości niż ze współczucia, i dłużej taksował wzrokiem włosy Neila niż sińce na jego twarzy. Ten dał mu chwilę na zadanie pytania, jednak chłopak tylko wzruszył ramionami.
Z drugiej zaś strony Nicky wyglądał na zdruzgotanego fatalnym stanem Neila. Kiedy ten tylko się zbliżył, zarzucił mu rękę na kark i ostrożnie go przytulił, opierając podbródek na jego głowie. Chłopak był spięty jak sprężyna, odetchnął głęboko, lecz niepewnie.
– Och, Neil – powiedział zduszonym głosem. – Wyglądasz strasznie.
– Zejdzie – odparł. – Przynajmniej większość. Nie martw się tym.
Hemmick naprężył palce.
– Nie waż się mówić, że u ciebie wszystko okej. Nie chcę tego dziś słuchać, rozumiemy się?
Neil posłusznie zamilkł. Nicky trzymał go jeszcze przez chwilę, ale w końcu puścił. Na koniec Neil obrócił się do Kevina i żołądek zjechał mu do pięt. Ten wyglądał, jakby zobaczył ducha. Nagła zmiana w wyglądzie Neila mogła zdumieć pozostałych – kuzynów nieco mniej, bo widzieli już jego niebieskie oczy podczas wypadu do Columbii – jednak Kevin znał jego prawdziwą tożsamość i miał okazję poznać jego ojca. I dokładnie wiedział, co to oznacza. Neil pokręcił głową, milcząco prosząc, żeby się nie odzywał. Nie był do końca zaskoczony, że został zignorowany, ale Kevin miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby przejść na francuski.
– Powiedz mi, że mistrz tego nie zaaprobował.
– Nie wiem – stwierdził Neil.
Ostatnie dni pod opieką Riko były bolesną, mętną mgłą, z której nadal próbował cokolwiek zrozumieć. Chyba pamiętał ręce Jeana zmywające farbę z jego włosów. Wydawało mu się, że to jedna z ostatnich rzeczy, jakie mu zrobili, ale nie potrafił sobie przypomnieć, czy Tetsuji był przy tym obecny.
– Riko zagroził, że jeśli znowu się zafarbuję, to zrobi nam krzywdę. Mogę więc tylko trzymać głowę nisko i żywić nadzieję.
– Trzymać głowę nisko… – powtórzył Kevin. Wskazał z niedowierzaniem na własną twarz. – W Boże Narodzenie Riko zadzwonił i powiedział, że cię wytatuował. Więc jak ci się wydaje, ile czasu minie, zanim każe ci się pokazać publicznie? Prasa będzie o tym trąbić na okrągło, nie przestaną pytać o dziarę. Chce, żeby cię znaleźli.
Strach skuł Neilowi trzewia lodem i właśnie wspinał mu się do gardła. Chłopak musiał wytężyć siłę woli, żeby nie zabarwić nim tonu swojego głosu:
– Uznam to za komplement. Próbuje wyłączyć mnie z gry przed półfinałami. Nie marnowałby czasu, gdyby naprawdę nie uważał, że możemy być dla nich problemem. A to coś znaczy, nie?
– Neil.
– Kevin, ja będę się tym martwić. Sam będę się martwić o siebie. A ty rób swoje i skup się na Exy. Zaprowadź nas tam, gdzie Riko nie chce nas widzieć.
Kevin zacisnął zęby, ale się nie kłócił. Może wiedział, że to bez sensu, może wiedział, że już za późno. Nicky spojrzał na nich obu, jakby chciał się upewnić, że skończyli rozmawiać, po czym podniósł torebki z prezentami i podał jedną Neilowi.
– Spóźniony prezent gwiazdkowy – oznajmił z dozą smutku. – Nikt nie zna twojego adresu w Millport, więc pomyślałem, że dam ci osobiście. Erik pomógł wybrać. – Gdy Neil spojrzał zmieszany, Nicky wyjaśnił: – Przyleciał do Nowego Jorku na kilka dni, zrobił mi niespodziankę. Kevin też coś od siebie dorzucił. Nie pozwolił mi zapakować, więc jego prezent jest w brzydkiej plastikowej torbie. Przykro mi.
Kiedy Neil wziął od niego torebkę, Nicky pomachał drugą.
– Biorę też prezent dla Andrew. W gruncie rzeczy mam dla was to samo, bo wam to naprawdę trudno cokolwiek wybrać.
– Przepraszam – powiedział Neil – ale ja dla nikogo nic nie mam. Nie przywykłem do świętowania Bożego Narodzenia.
– Chciałeś powiedzieć, że nie miałeś czasu łazić po sklepach, bo dawałeś się mielić na miazgę – stwierdził Aaron. Nicky wyglądał, jakby miał się zakrztusić niegrzecznością kuzyna, lecz Aaron kontynuował, jakby nie powiedział nic złego: – Kevin mówił, że pojechałeś ze względu na Andrew. To prawda?
Neil zerknął na Kevina ostrzegawczo.
– Tak.
– Dlaczego? – zainteresował się Aaron. – Nie będzie ci wdzięczny.
– Tobie za zabicie Drake’a też nie. To nieważne. Zrobiliśmy, co musieliśmy. Mam gdzieś, co Andrew o tym pomyśli.
Aaron przyglądał mu się w ciszy. Szukał odpowiedzi na nieznane Neilowi pytania. Josten mógł tylko odwzajemniać spojrzenie, w końcu chłopak pokręcił głową i odwrócił wzrok. Neil miał ochotę zażądać wyjaśnień, lecz musiał oszczędzać energię na Andrew. Skupił się więc na prezencie. Dostał od Nicky’ego owinięty w pomarańczowy papier czarny płaszcz. Wyglądał na krótki, jednak sporo ważył. Powinien powstrzymać chłód, który zawładnął Karoliną Południową. Neil pozwolił Nicky’emu zabrać torbę.
– Dziękuję.
– Nadal brakuje ci odpowiednich ubrań na zimę. Powinniśmy po prostu zaciągnąć cię do centrum handlowego i znowu uzupełnić twoją garderobę, ale uznałem, że to będzie dobry start. Nie możesz ciągle chodzić w bluzach z kapturem, bo w końcu się przeziębisz. Pasuje na ciebie?
Neil rozpiął płaszcz i zaczął go wkładać. Wsadził jedną rękę do rękawa, a całą pierś i bok przecięło mu rozgrzane do białości ostrze bólu. Zamarł i mrugnął, bo aż zamgliło mu wzrok.
– Przepraszam – powiedział i od razu tego pożałował. Usłyszał, że ból w jego głosie jest tak wyrazisty, że słowa zamienia mu w bełkot. Nicky wyglądał na porażonego poczuciem winy. – Jeszcze nie dam rady.
– Tak mi przykro – rzucił Hemmick. – Ja nie… nie pomyślałem. Już, już. Daj, potrzymam. – Nicky ostrożnie zdjął z niego płaszcz i złożył go w rękach. – Popilnuję ci go, dopóki nie wydobrzejesz, okej?
– Okej.
Neil dał sobie jeszcze chwilę oddechu, po czym wyciągnął z torby prezent od Kevina. Wiedział, co to, gdy tylko poczuł ciężar. Martwił się o ten notatnik tak długo, że od razu go rozpoznał. Na pierwszy rzut oka segregator wyglądał jak stworzony przez psychofana hołd na cześć Kevina i Riko. Aczkolwiek wystarczyło pokopać nieco głębiej i można było znaleźć wszystko, co było Neilowi potrzebne w życiu uciekiniera. Pieniądze, kontakty w półświatku i numer do wuja, a wszystko ukryte pośród wycinków prasowych o Exy.
– Nie obejrzysz? – zapytał Nicky.
– Wiem, co to jest. – Neil złapał mocno torebkę, przyciągnął ją do siebie i spojrzał na Kevina. – Dziękuję.
– Nie otwierałem.
Neil nie miał ochoty na ponowne spotkanie z Mattem, uznał więc, że zabierze segregator do Columbii, a w sejfie zamknie go później.
– Gotowi?
– O ile jesteś pewien, że dasz radę prowadzić – stwierdził Nicky.
Neil nie odpowiedział, tylko ruszył w dół schodami, a pozostali udali się za nim. W samochodzie Kevin zajął swoje standardowe miejsce obok kierowcy, a Nicky i Aaron wsiedli do tyłu. Josten schował segregator pod siedzenie i zignorował ból wywołany siadaniem. Gdy tylko wszyscy się ulokowali, ruszył. Wczoraj wieczorem sprawdził na komputerze Wymacka trasę do Easthaven. Droga była prosta, prawie pokrywała się z tą, którą jeździli pić do Eden’s Twilight. Różnica pojawiła się tylko w ostatnim kwadransie, teraz musieli objechać centrum stolicy stanu i skierować się na północny wschód.
Neil nie zdawał sobie sprawy, że spodziewa się, że szpital Easthaven będzie wyglądać jak więzienie, dopóki w końcu go nie zobaczył i nie zaskoczył go brak drutu kolczastego. Bramy wjazdowej nikt nie pilnował, na parkingu było sporo wolnego miejsca. Chłopak zgasił silnik i wysiadł z samochodu. Kevin wyskoczył zaraz za nim, jednak Nicky i Aaron się ociągali. Hemmick spojrzał nerwowo na wejście do placówki, ale gdy zauważył, że Neil mu się przygląda, ukrył niepokój za uśmiechem.
– Ty tak naprawdę się go boisz, co? – zapytał Neil.
– Gdzie tam! – rzucił mało przekonująco.
Kiedy weszli do środka, Kevin szedł tuż za Neilem, lecz kuzyni trzymali się wyraźnie z tyłu. Josten pomyślał, że ich postawa powinna i jego wyczulić na to, co ich czeka, jednak nie wykrzesał z siebie ani odrobiny niepokoju.
Przemierzył hol i podszedł do recepcji. Obrazy przedstawiające kwiaty i kominek na przeciwległej ścianie dodawały pomieszczeniu kolorytu. Najwyraźniej próbowano osiągnąć atmosferę przytulnego domu, lecz wyszło katalogowo. Aczkolwiek przynajmniej nie było czuć odoru środków odkażających i chorób.
– Jejku – odezwała się recepcjonistka, jak tylko oderwała wzrok od komputera i zobaczyła poturbowaną twarz Neila. – Wszystko w porządku?
– Przyjechaliśmy po Andrew Minyarda – zakomunikował w odpowiedzi chłopak.
– Nie o to pytałam – odparła, ale on tylko patrzył na nią bez słowa. W końcu pokazała na leżący przed nią na biurku rejestr i powiedziała: – Jeśli się panowie podpiszą, zadzwonię do doktora Slosky’ego i dam znać, że przyjechaliście.
Stłoczyli się przy ladzie i każdy złożył podpis na formularzu. Tylko Neil się zawahał, gdy długopis dotknął papieru. W Evermore Riko nie pozwalał mu być „Neilem”. Bił go za każdym razem, kiedy ten reagował na to imię na boisku. Inne Kruki nie wiedziały, jak inaczej się do niego zwracać, więc Neil nie miał wyboru, ale Riko chciał, żeby wiedział, ile kłopotów narobił Moriyamom zmianami tożsamości.
Recepcjonistka czekała z wyciągniętą ręką, więc Neil w końcu zacisnął zęby i napisał swoje nazwisko pod pozostałymi. Oddał rejestr i próbował pozbyć się z ramion nowego napięcia.
Nie musieli długo czekać, szybko zjawił się mężczyzna w średnim wieku. Uśmiechnął się i podał wszystkim rękę. Na widok Neila uniósł odruchowo brew, lecz powstrzymał się od pytań.
– Nazywam się Alan Slosky. Podczas pobytu Andrew pełniłem funkcję jego głównego terapeuty. Dziękuję, że przyjechaliście.
– Głównego? – powtórzył Nicky. – To ilu ludzi mu przydzieliliście?
– Czworo – wyjaśnił, a na widok miny Hemmicka dodał: – To całkiem normalne, że nasi pacjenci widują różnych lekarzy. Przykładowo, dany pacjent może spotykać się ze mną na zajęciach grupowych, z moim kolegą podczas intensywnych sesji w cztery oczy, a jeszcze do tego z jednym z naszych speców od rehabilitacji i zarządzania lekami. Osobiście wybrałem zespół Andrew i zapewniam, że to ludzie z naszej ścisłej czołówki.
– Jestem pewien, że ogromnie wiele to zmieniło – burknął Aaron.
Sądząc po spojrzeniu, lekarz wyłapał sarkazm, jednak nie połknął przynęty. Neila zastanowiło, czy to przez rozwagę, czy w ten sposób przyznawał, że rzeczywiście ponieśli z Andrew porażkę.
– Czy mogę założyć, że w nadchodzących dniach pacjent będzie mógł liczyć na panów wsparcie? Jeżeli macie panowie jakieś pytania albo potrzebujecie rad odnośnie do dalszego postępowania, proszę śmiało pytać. Mogę dać panom wizytówkę.
– Dzięki, ale mamy naszą Betsy – rzucił Nicky, a na widok pytającego spojrzenia doktora Slosky’ego dodał: – Doktor Dobson.
– Ach, no tak. – Lekarz kiwnął z uznaniem głową. Spojrzał przez ramię na pusty korytarz, zastanowił się chwilę, po czym zaprosił ich gestem do sąsiedniej poczekalni. – Proszę się rozgościć. Andrew powinien się zjawić lada moment, musi się tylko wypisać z sali.
Rozsiedli się, Nicky i Aaron na osobnych krzesłach, Kevin i Neil na jednej kanapie. Josten gapił się bezwiednie w kominek, a jego umysł dryfował na drugim końcu świata, gdzieś pomiędzy Libanem a Grecją. W poczekalni było na tyle ciepło, że zachciało mu się spać. Musiał nadrobić trzy… dwa… tygodnie snu? Krucze noce były bardzo krótkie, a w przypadku Neila większość kończyła się bólem i przemocą. Nie miał świadomości, że prawie odpłynął, dopóki Kevin nie wyrwał go z półsnu, mamrocząc po francusku:
– Wiem, jaki on jest. – Neil na niego spojrzał, lecz chłopak wpatrywał się we własne ręce. – Riko. Więc jak chcesz pogadać…
Kevin nigdy nie powiedział mu niczego bardziej niezręcznego i krępującego. Słynął z talentu sportowego, nie z wrażliwości. Wyrozumiałość i takt były mu równie obce jak niemiecki, którym posługiwali się kuzyni. Fakt, że w ogóle spróbował, był dla Neila niczym świeży balsam na wszystkie rany.
– Dziękuję.
– Wiem, jaki jest, ale nie mogę… – Kevin machnął ręką bezradnie. – Riko był okrutny, ale potrzebował mnie do własnego sukcesu. Byliśmy spadkobiercami Exy. Krzywdził mnie, ale były granice, których aż do samego końca nie przekraczał. W przypadku Jeana było inaczej. Gorzej. Jego ojciec miał u Moriyamów ogromny dług. Mistrz spłacił te długi w zamian za obecność Jeana u nas. Był tylko ich własnością, niczym więcej. Według nich jesteś dokładnie tym samym.
– Nie jestem niczyją własnością.
– Wiem, za kogo cię uważa… – kontynuował Kevin. – A to znaczy, że się nie hamował.
– To bez znaczenia. – Nawet w uszach Neila zabrzmiało to kłamliwie, lecz Kevin nie drążył. – Skończyło się, a ja wróciłem tu, gdzie moje miejsce. Teraz liczy się tylko przyszłość.
– To nie takie proste.
– Powiem ci, co nie było proste: usłyszenie od Jeana, że trener to twój ojciec – rzucił Neil, a Kevinem gwałtownie wstrząsnęło. – Zamierzałeś w ogóle mu o tym powiedzieć?
– Chciałem, gdy mnie zakontraktował – stwierdził Kevin. – Ale nie dałem rady.
– Chroniłeś jego czy siebie?
– Pewnie nas obu. Mistrz nie jest taki jak jego brat. Ani taki jak Riko. Jego królestwem jest stadion i tylko tam chce mieć pełną kontrolę. Nigdy wcześniej nie podniósł ręki ani głosu na trenera, bo ten nigdy nie stanowił dla niego realnego zagrożenia. Bałem się, że wyznanie prawdy może to zmienić, nie mogłem ryzykować. Może gdy to wszystko się skończy…
– To nigdy się nie skoń… – Neil zapomniał, co chciał powiedzieć, bo zauważył ruch w drzwiach.
W progu, z doktorem Sloskym za plecami, stał Andrew. Miał na sobie ten sam czarny golf i dżinsy, w których tu przyjechał. Na ramieniu wisiała mu torba, jednak Neil nie pamiętał, żeby przed odjazdem z Betsy się pakował. Chciał się dowiedzieć, z czym odsyła go do domu szpital, ale spojrzał Andrew w oczy i odebrało mu mowę. Jego twarz była bez wyrazu, a spojrzenie tak puste, że Neilowi przewróciło żołądek na drugą stronę. Andrew zorientował się, kto po niego przyjechał, odwrócił się i odszedł.
Aaron zareagował pierwszy. Brat ignorował go całymi latami i chyba znudziło mu się, że patrzył na niego jak na kamień. Machnął na Nicky’ego i ruszył za bliźniakiem. Neil i Kevin wymienili się spojrzeniami, zawierając tymczasowy rozejm, i wstali. Gdy wychodzili z poczekalni, Slosky coś powiedział, lecz Neil nie marnował czasu na rozszyfrowywanie znaczenia jego słów. Lekarz wyprowadził Andrew z leków, takie było jego zadanie, Neil niczego więcej od niego nie chciał i nie potrzebował.
Kiedy dotarł do drzwi, Andrew był już w połowie długości budynku. Bliźniak nie szedł jego śladem, ale przeciął drogę prosto na parking. Nicky udał się za nim, a Neil i Kevin stanęli i spoglądali za Andrew. Przy narożniku szpitala stały dwa pojemniki na śmieci. Chłopak wyrzucił wszystko z torby do jednego z nich, Neil widział, jak wypadają z niej ubrania. Wątpił, żeby władze szpitala zapewniły mu odzież, raczej kupili ją z Betsy po drodze. Andrew wypatrzył brata i kuzyna i udał się ich śladem do swojego auta. Wtedy Neil i Kevin też ruszyli.
Nicky miał kluczyki, otworzył więc pojazd i wcisnął się do tyłu razem z Aaronem. Andrew otworzył drzwi po stronie kierowcy, ale nie wsiadł. Stanął plecami do karoserii, z jedną ręką podpartą o maskę, a drugą zarzuconą na otwarte drzwi, i czekał na obu napastników. Kevin zatrzymał się tuż przed nim i otaksował go spojrzeniem. Neil przystanął przy otwartych drzwiach, chciał zobaczyć, jak przebiegnie ich spotkanie.
Gdyby nie wiedział, że przez ostatnie pół roku Andrew traktował Kevina z zaciekłą zaborczością i nadopiekuńczością, pomyślałby, że są sobie obcy. Minyard popatrzył na Kevina znudzonym wzrokiem, po czym pstryknął lekceważąco palcami. Wyszło na to, że nawet siniaki na twarzy nie były dość ciekawe, żeby zasłużyć na słowo komentarza. Kevin kiwnął głową, obszedł auto i wsiadł po stronie pasażera. Neil nie czekał, aż Andrew się nim zainteresuje, tylko pospiesznie wślizgnął się do tyłu.
Kiedy wszyscy już siedzieli, Andrew umościł się za kółkiem i wystawił rękę w stronę Neila, a ten położył w niej brelok z kluczykami. Nicky złapał go za nadgarstek i krótko, ale mocno ścisnął. To chyba miały być przeprosiny za oziębłość kuzyna, lecz po ręce Neila aż po same czubki palców rozlał się ogień. Szarpiąc się w kajdankach, mocno obtarł sobie nadgarstki, a bandaże okazały się za cienkie, żeby ochronić je przed skutkami uścisku Nicky’ego. Neil nie zdążył powstrzymać naturalnej reakcji i mocno się skrzywił.
Nicky odskoczył, jakby się oparzył.
– Przepraszam, przepraszam, nie chciałem…
Neilowi ręka pulsowała bólem, ale zdołał wycedzić:
– Już dobrze.
– Wcale nie – rzucił z naciskiem Nicky i spojrzał na kuzyna. – To znaczy, Andrew, Jezus, nie zapytasz nawet o…
Minyard włączył radio na tyle głośno, żeby wszystkich zagłuszyć. Nicky wygiął wściekle usta, lecz Neil pokręcił głową, dając mu tym do zrozumienia, żeby sobie darował. Nie złagodziło to spojrzenia Nicky’ego, jednak rzeczywiście na razie odpuścił.
Kevin sięgnął do regulatora głośności tylko raz. Andrew odtrącił jego rękę i, nie odrywając oczu od jezdni, ostrzegawczo wymierzył w niego palec. Kevin skrzyżował ręce na torsie w niemej deklaracji niezadowolenia, którą tamten oczywiście całkiem zignorował. Neila rozbolała głowa, jeszcze zanim na dobre oddalili się od miasta. Ucieszył się na widok Akademika Lisów, a jeszcze bardziej uradowało go, gdy Andrew zaparkował i litościwie zgasił silnik.
Josten wysiadł pierwszy i złapał drzwi Andrew, zanim ten zdołał je zatrzasnąć. Minyard się nie ruszył, a Neil miał akurat dość miejsca, żeby się schylić i wyciągnąć spod siedzenia swój segregator. Wyprostował się, a gdy się odwrócił, okazało się, że chłopak się zbliżył. Neil nie miał miejsca, żeby się odsunąć, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Nie widzieli się od siedmiu tygodni, jednak od razu sobie przypomniał, dlaczego został. Przypomniał sobie tę niezłomną, niewzruszoną siłę, która – nie roniąc kropli potu – potrafiła utrzymać jego i wszystkie jego problemy. Po raz pierwszy od miesięcy znów mógł swobodnie oddychać. Poczuł ulgę tak ogromną, że aż go przestraszyła. Nie chciał aż tak mocno polegać na Andrew.
Bramkarz w końcu się odsunął i przesunął spojrzenie na kuzyna.
– Ty zostajesz, reszta idzie.
Neil popatrzył na Nicky’ego, żeby sprawdzić, czy ten nie ma nic przeciwko, żeby zostać z Andrew sam na sam. Gdy Nicky kiwnął lekko głową, Neil okrążył samochód i dołączył do pozostałych. Kevin wpatrywał się w Andrew nad dachem auta, jakby potrafił spojrzeniem przeniknąć przez jego obojętną maskę. Josten musiał siłą obrócić go w stronę akademika.
Weszli na trzecie piętro. Aaron otworzył kluczem drzwi do ich pokoju, lecz gdy Kevin zaprosił Neila gestem do środka, ten odmówił ruchem głowy. Zaczekał, aż drzwi się za nimi zamkną, po czym udał się na koniec korytarza i uruchomił komórkę. Kiedy logo producenta w końcu zniknęło i pojawił się ekran główny, chłopak wybrał numer do Wymacka.
– Już myślałem, że was pozabijał i zostawił gdzieś na poboczu, żebyście zgnili – przywitał się trener.
– Na razie nie. Jakoś przeżyliśmy.
– Gdyby ktoś czegoś potrzebował, jestem pod telefonem. Spróbuj też być.
– Dobrze, trenerze – odpowiedział i gdy tylko się z nim rozłączył, od razu wyłączył komórkę.
Oddał klucze Andrew, więc musiał do siebie zapukać. Zaniósł segregator do sypialni i wyciągnął sejf z komody. W tej chwili leżał w nim tylko wytarty list. Neil schował go do segregatora i wszystko razem zamknął. Wrócił do salonu, gdzie Matt czekał na podłokietniku kanapy. Neil odpowiedział na jego przenikliwy wzrok czujną miną. Czekał na nieuniknione pytania i oskarżenia, ale Matt zapytał tylko:
– Okej?
– Wszystko dobrze – odparł.
– Od razu zaznaczę, że ci nie wierzę.
Neil wzruszył ramionami ze znużeniem.
– Prawdopodobnie nie powinieneś wierzyć w nic, co mówię.
Matt chyba chciał parsknąć, jednak wyszło mu tylko zduszone, ciche fuknięcie.
– Mam przeczucie, że to najszczersza rzecz, jaką powiedziałeś w tym sezonie. Ale pamiętaj, że jakbyś chciał pogadać, to możesz na nas liczyć.
– Wiem.
Zaskoczyło go to, ale odpowiedział szczerze. Wystarczyło, że spojrzał na Matta i już wiedział, że przyjąłby każdą prawdę, jaką zechciałby mu przedstawić, nieważne, jak okrutną czy niemieszczącą się w głowie. Postąpił słusznie, lecąc do Evermore, postępował właściwie, obstając przy swoim przed Lisami. Nieważne, jak bardzo bał się własnego odbicia w lustrze, jeżeli tylko w ten sposób mógł uchronić kolegów przed okrucieństwem Riko, to zapłaci tę cenę bez mrugnięcia okiem.
– Nigdy nie byłem w Nowym Jorku – oznajmił.
Nie to powinien powiedzieć i nie to Matt chciał usłyszeć, lecz nie naciskał. Uraczył Neila opowieściami ze świątecznych ferii, począwszy od pierwszych niezręcznych spotkań kuzynów z jego matką, po napady zakupowej furii Nicky’ego. Matt zabrał Neila do kuchni i pokazał mu ziarna kawy kupione w lokalnej kawiarni. Było już za późno na kawę, ale Matt był zmęczony po podróży, a Neil wciąż nie doszedł do siebie. Josten poszukał więc w szafce filtrów, Matt zaś zmielił tyle kawy, by starczyło na pełny dzbanek.
Neil akurat nalewał do niego wody, gdy rozległo się pukanie. Boyd stał bliżej, więc poszedł otworzyć. Neil nie widział, kto przyszedł, jednak gdy współlokator odsunął się w niemym zaproszeniu, próg przestąpił Nicky. Wyglądało na to, że chłopak jest cały i zdrowy, tylko trochę zdenerwowany, a kiedy stanął przed Mattem, na jego twarzy odbiło się nieskrywane poczucie winy.
– Ja, yyyy… Na twoim miejscu na jakiś czas bym się przyczaił – zaczął. – Andrew właśnie się dowiedział, kto posiniaczył Kevinowi gębę. Próbowałem cię bronić, no bo Kevin sobie zasłużył, a ty wpłaciłeś kaucję za Aarona, ale nie wiem, czy coś wskórałem. Andrew nie koleguje się zbytnio z logiką.
– Dzięki za cynk – skomentował Matt.
Nicky spojrzał na Neila.
– Przysłał mnie po ciebie.
– Ile mu powiedziałeś? – zapytał Neil.
– O tobie nic. – Hemmick wsadził ręce do kieszeni i wzruszył ramionami, był skrępowany. – Chciał informacji na inne tematy, interesował go proces Aarona, siniaki Kevina i Kruki. Wyjaśniłem mu, że weszliśmy do mistrzostw, opowiedziałem o bójce na bankiecie. Ale nie zdradziłem, że nie poleciałeś z nami do Nowego Jorku.
Neil kiwnął głową i udał się do sypialni. Wziął paczkę papierosów i schował ją do tylnej kieszeni. Opaski Andrew nadal leżały pod poduszką, tam, gdzie je schował w listopadzie. Nicky skrzywił się na ich widok.
– Może lepiej go na razie nie uzbrajać – bąknął.
– Będzie dobrze – stwierdził Neil i ruszył korytarzem w stronę schodów.
Andrew czekał na klatce schodowej, opierając się o balustradę, ręce miał luźno skrzyżowane na piersi. Od razu spojrzał na ciemne zawiniątko w wyciągniętej ręce Neila, po czym wziął opaski bez słowa. Josten widział już blizny na jego rękach, jednak Andrew i tak się odwrócił, kiedy zakładał opaski na swoje miejsce. Gdy już je ukrył pod rękawami, ruszył schodami w górę zamiast w dół.
Klatka schodowa kończyła się drzwiami z napisem: „Dostęp do dachu tylko dla obsługi budynku”. Neil założył, że będą zamknięte, ale Andrew wystarczyło kilka mocniejszych szarpnięć, żeby je otworzyć. Sądząc po schludnych nacięciach na zamku i framudze, Minyard dokonał sabotażu tych drzwi już dawno temu. Neil nie pytał, wyszedł za nim w chłodne powietrze popołudnia. Na tej wysokości wiatr wydawał się silniejszy i Neil pożałował, że nie jest w stanie włożyć nowego płaszcza.
Andrew podszedł do krawędzi dachu i ogarnął wzrokiem kampus. Neil zatrzymał się nieco za nim i wyjrzał ostrożnie w dół. Nie miał lęku wysokości, lecz brak jakiejkolwiek barierki budził naturalny niepokój. Wyciągnął paczkę papierosów, wytrząsnął z niej dwa i je zapalił. Andrew wsadził jednego w usta, drugiego Neil chronił w dłoniach przed podmuchami wiatru.
Bramkarz odwrócił się do niego przodem.
– Teraz wysłucham wyjaśnień.
– Nie możesz mnie wypytywać w cieple, w środku?
– Jeśli martwisz się, że umrzesz z wyziębienia, to trochę poniewczasie. – Andrew podniósł rękę do twarzy Neila, lecz zatrzymał się tuż przed nią. Nie patrzył na jego rany, tylko na oczy bez soczewek. – Złamałem swoją obietnicę czy ty dotrzymałeś swoich?
– Dwa razy nie – odparł Neil.
– Wiem, że pod moją nieobecność miałeś dość czasu na wymyślanie swoich drogocennych kłamstw, ale pamiętaj, że w listopadzie dałem ci prawdę na kredyt. Teraz twoja kolej i nie okłamuj mnie.
– Znowu dwa razy nie. Spędziłem święta w Evermore.
Nie powinno go zdziwić, że najpierw Andrew zabrał się za bandaż na jego policzku. Aaron i Nicky prawie go nie zauważali, zniknął im pośród całej reszty opatrunków. Aczkolwiek Andrew od dawna pilnował Kevina, więc łatwo dodał dwa do dwóch. Odskrobał róg plastra i szarpnął za niego, jakby razem z całym opatrunkiem chciał zerwać chłopakowi twarz. Neil szykował się na wybuch agresji, jednak otępiała mina Andrew na widok tatuażu nie zmieniła się ani trochę.
– Upadłeś bardzo nisko, nawet jak na siebie – stwierdził za to.
– Nie zrobiłem go sobie dobrowolnie.
– Ale dobrowolnie pojechałeś do Evermore.
– Wróciłem.
– Riko cię wypuścił – poprawił go Andrew. – Zbyt dobrze nam idzie w tym sezonie, a wasz konflikt robi za duże zamieszanie. Nikt by nie uwierzył, że w połowie sezonu z własnej woli przeniosłeś się do Edgara Allana. – Andrew przyłożył opatrunek z powrotem na miejsce i przykleił go niedelikatnymi palcami. – Miałeś nie opuszczać Kevina. Zapomniałeś?
– Obiecałem, że zadbam o jego bezpieczeństwo. Nie mówiłem, że będę łazić za nim krok w krok jak ty. Dotrzymałem swojej części umowy.
– Ale to przecież nie tak – stwierdził Andrew. – Już powiedziałeś, że to nie miało nic wspólnego z Kevinem. Więc dlaczego tam pojechałeś?
Neil nie wiedział, czy da radę to wyznać. Nawet myślenie o tym przychodziło mu z bólem, ale Andrew czekał, przełknął więc ślinę i zaczął:
– Riko powiedział, że jak nie przyjadę, to doktor Proust…
Andrew zatkał mu usta dłonią, zdusił dalsze słowa i Neil już wiedział, że zawiódł.
Riko powiedział, że doktor Proust z Easthaven pomaga pacjentom, stosując „terapeutyczne rekonstrukcje”. Między psychologicznym okrucieństwem a prawdziwą przemocą fizyczną istniała bardzo cienka granica i Riko nie pozostawił wątpliwości, że jeżeli Neil będzie się buntował, to doktor Proust ją przekroczy. Powinien mieć dość rozumu, żeby mu nie ufać. Nienawiść stopiła nieco lodu w jego żyłach, ale znudzone spojrzenie Andrew było nie do zniesienia. Dwa miesiące wcześniej bramkarz Lisów był tak nafaszerowany lekami, że śmiał się z własnego bólu i traumy. Dziś nie było go stać nawet na to. Neil nie wiedział, która skrajność jest gorsza.
Kiedy Neil zamilkł, Andrew zabrał rękę.
– Nie myśl, że potrzebuję twojej ochrony, nie popełniaj tego błędu.
– Musiałem spróbować. Jak mógłbym ci spojrzeć w twarz, gdybym miał możliwość powstrzymania czegoś takiego i nie spróbował? Jak mógłbym z tym żyć?
– Twoja pękająca psychika to twój problem, nie mój. Obiecałem, że utrzymam cię przy życiu w tym sezonie, ale ogromnie utrudniasz mi zadanie, gdy aktywnie dążysz do własnej śmierci.
– Przez cały ten czas nas pilnowałeś – uznał Neil. – A kto pilnował ciebie? I nie mów, że sam siebie pilnujesz, bo obaj wiemy, że masz w dupie własne bezpieczeństwo.
– Ty chyba masz problemy ze słuchem – wydedukował Andrew. – Przypuszczalnie za dużo razy oberwałeś piłką w kask. Potrafisz czytać z ruchu warg? – Wskazał na swoje usta i powiedział wyraźnie: – Gdy następnym razem ktoś po ciebie przyjdzie, stoisz w miejscu i pozwalasz mi się tym zająć. Rozumiesz mnie?
– Jeśli miałbym cię przez to stracić, to nie.
– Nienawidzę cię – rzucił Andrew od niechcenia. Ostatni raz zaciągnął się głęboko papierosem i wystrzelił niedopałek z dachu. – Miałeś być efektem ubocznym leków.
– Nie jestem halucynacją – stwierdził Neil skonsternowany.
– Jesteś mrzonką. Wracaj na dół i zostaw mnie w spokoju.
– Masz moje klucze – przypomniał mu Josten.
Andrew wyciągnął z kieszeni brelok Neila i zdjął z niego kluczyk do swojego auta, ale zamiast oddać mu resztę, rzucił nimi za papierosem. Neil wychylił się zobaczyć, czy nie trafiły kogoś w głowę, ale na chodniku było pusto. Uderzyły o ziemię, nie robiąc nikomu krzywdy. Neil wyprostował się i spojrzał na Andrew.
Ten nie odwzajemnił spojrzenia, lecz powiedział:
– Już nie mam.
Neil otworzył usta, jednak w ostatniej chwili się rozmyślił i odwrócił bez słowa. Zszedł na parter i otworzył szklane frontowe drzwi. Klucze wylądowały dalej, niż sądził, ale łatwo je znalazł, bo migotały, odbijając promienie słońca. Neil je podniósł, zaś kilka kroków dalej dostrzegł niedopałek Andrew. Popiół oderwał się przy uderzeniu, ale z filtra nadal unosiła się maleńka smuga dymu.
Bramkarz go obserwował, wychylając się znad krawędzi dachu, jakby kusił los. Neil nie był pewien, dlaczego to zrobił, ale podniósł niedopałek z chodnika i wsadził go sobie w usta. Odchylił głowę, żeby spojrzeć w niewzruszone oczy Andrew, i postukał dwoma palcami w skroń, naśladując jego salut. Minyard odwrócił się i zniknął. Neil miał wrażenie, że coś wygrał, jednak nie był pewien, skąd się ono brało. Zgasił papierosa pod butem i wrócił do środka.
Gdy wszedł do pokoju, Matt siedział na kanapie. Kawa już się zaparzyła, przyjemnie było wziąć w zmarznięte ręce parujący kubek. Kiedy Neil podszedł do kanapy, współlokator spojrzał na niego badawczo, pewnie szukając nowych urazów. Chłopak usiadł najostrożniej, jak umiał, i zaciągnął się głęboko kawowym aromatem.
– Na czym stanęliśmy? – zapytał Neil.
Matt westchnął, lecz wrócił do przerwanej opowieści. Mówił o śniegu w Central Parku i noworocznym odliczaniu na Times Square. Neil słuchał z zamkniętymi oczami, próbując sobie to wszystko wyobrazić, przez chwilę fantazjował o tym, że też tam był. Nie zauważył, kiedy zaczął odpływać, ale rozbudziło go delikatne pociągnięcie za kubek. Matt w ostatniej chwili uchylił się przed ciosem, uniósł ręce i oznajmił:
– Hej, to tylko ja.
Kubek był już zimny, a światło w pokoju jakieś inne. Neil spojrzał na okno, chciał zobaczyć niebo, ale żaluzje były już spuszczone. Pozwolił Mattowi zabrać kawę, potem wstał z trudem. Przeszedł przez pokój najszybciej, jak pozwalało mu na to pokiereszowane ciało, i gwałtownie podniósł żaluzje. Słońce zaszło, aczkolwiek niebo nie było jeszcze całkiem ciemne. Zmierzch albo świt, Neil nie był pewien.
Przycisnął ręce do szyby.
– Jaki dziś dzień?
Matt odpowiedział z dużym ociąganiem i bardzo wolno:
– Wtorek.
Zatem zmierzch. Stracił tylko kilka godzin.
– Neil? Wszystko w porządku?
– Jestem bardziej zmęczony, niż sądziłem. Położę się dziś wcześniej.
Matt zmarszczył czoło, co dowodziło, że ani trochę mu nie uwierzył, ale nie próbował go zatrzymywać. Neil dokładnie zamknął drzwi sypialni i rozpoczął bolesny proces przebierania. Kiedy w końcu udało mu się włożyć spodnie od dresu, syczał przez zaciśnięte zęby. Zacisnął pięści, żeby opanować drżenie rąk, a na myśl o wchodzeniu po drabince na łóżko szarpnęło mu się coś w żołądku. Było za wcześnie, poza tym był zbyt obolały, żeby zasnąć, jednak naciągnął kołdrę na głowę i zmusił się, żeby nie myśleć.
W środę rano wyjście z łóżka wymagało od Neila tytanicznego wysiłku. Zdobył się na to tylko dlatego, że miał instynkt samozachowawczy i zależało mu na podtrzymywaniu kłamstw. Koledzy z drużyny musieli wierzyć, że u niego wszystko gra. A to oznaczało normalną codzienność, jakby minione Boże Narodzenie się nie wydarzyło. Zdobył sobie trochę czasu na uporządkowanie wszystkich myśli, wybierając się na najwolniejszy w dziejach bieg wzdłuż Obwodnicy. Każdy krok przeszywał mu nogi bólem, a gdy wrócił do Akademika Lisów, w zasadzie nie miał czucia poniżej kolan.
Matt, który pojechał na siłownię, jeszcze zanim Neil wstał, teraz czekał w salonie z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
– Odbiło ci, wiesz? Powiedz mi, że nie wyszedłeś tak ubrany.
– O której ląduje Dan? – zapytał Neil.
Przez chwilę chłopak się obawiał, że Matt nie pozwoli mu zmienić tematu, ale on tylko zacisnął usta z dezaprobatą, po czym, zamiast udzielać wykładu, odparł: – Jadę po dziewczyny o jedenastej i przywiozę je prosto na stadion. Ty podskoczysz z Andrew?
– Tak – potwierdził Neil. – Trener chce, żebym przed spotkaniem stawił się u Abby.
Zamknął się w łazience i wziął szybki prysznic. Wycieranie ręcznikiem było chyba boleśniejsze niż bieg, choć robił to bardzo ostrożnie. Ubrał się w ślimaczym tempie, przez cały czas skręcając się z bólu, a po wszystkim potrzebował minutowej przerwy na złapanie oddechu. Dzięki temu miał czas, żeby założyć świeży opatrunek na tatuaż, ale gdy opuszczał zaparowaną łazienkę, tętno rozszalałego serca nadal łomotało mu w skroniach.
Gdy wyszedł z sypialni w pełni ubrany, Matt leżał rozwalony przed telewizorem. Nie skomentował, kiedy Neil wychodził. Może założył, że idzie dwa pokoje dalej, do kuzynów. Ale Neil wyszedł z akademika i ruszył krętą trasą wzdłuż Obwodnicy. Z trudem przeszedł przez kampus do biblioteki.
Idąc schodami do pracowni informatycznej, minął tylko kilkoro studentów. W pomieszczeniu mógł liczyć na dyskrecję, ale i tak wybrał komputer w ostatnim rzędzie. Już we wrześniu przestał obsesyjnie sprawdzać wiadomości, lecz dziś nie przyszedł grzebać we własnej przeszłości. Najpierw sprawdził, czy znajdzie coś o swoim pobycie w Evermore. Nie znalazł, zabrał się więc za sprawdzanie pozostałych ekip, które zakwalifikowały się do wiosennych mistrzostw. Dzięki temu mógł zapomnieć o innych problemach i zabić kilka godzin.
Nie pamiętał, kiedy przyłożył głowę do biurka, a już na pewno nie pamiętał, kiedy zasnął. Wybudziły go czyjeś palce, które brutalnie wbiły mu się w potylicę. Złapał za pistolet, nóż, czymkolwiek było to coś najbliżej jego ręki, byle wywalczyć sobie możliwość ucieczki. Okazało się, że rzucił myszką przez stół. Spojrzał tępo najpierw na nią, potem na monitor. Andrew szarpnął jego głową w tył, zaciskając palce na jego włosach, a Neil nawet nie stawiał oporu.
– Czy twoja krzywa uczenia się jest linią poziomą? – zapytał Andrew. – Powiedziałem ci wczoraj, żebyś przestał utrudniać mi życie.
– A ja ci powiedziałem, że nie mogę niczego obiecać.
Andrew puścił chłopaka i patrzył bez cienia litości, jak ten masuje obolałą głowę. Neil usiadł prosto i zaczął zamykać karty w przeglądarce. Przy trzeciej zobaczył, która godzina. Minęła jedenasta, a to oznaczało, że Matt wita się już z Dan i dziewczynami w hali przylotów, a Neil miał już być na stadionie w gabinecie Abby. Nie wiedział, co gorsze: że ot tak umknęły mu dwie godziny czy że zasnął w miejscu publicznym. Policzył w myślach do dziesięciu, po francusku, a potem po hiszpańsku, jednak nie złagodził tym wynikłego z frustracji gniewu.
Andrew ruszył w stronę schodów, słusznie zakładając, że Neil za nim podąży. Samochód stał przy chodniku na awaryjnych. Pozostała trójka siedziała ściśnięta z tyłu. Neil nie wiedział, kto i dlaczego namówił Kevina na zrezygnowanie z fotela pasażera, ale nie było sensu o to pytać. Wsiadł więc i zapiął pas.
– Nikomu nie mówiłem, że idę do biblioteki – stwierdził, gdy Andrew wyjechał z kampusu.
– Masz tylko kilka kryjówek – odparł Nicky. – Trener powiedział, że na stadionie cię nie ma. Dzwoniliśmy, ale nie odbierałeś.
Neil poklepał się po kieszeniach i wyciągnął komórkę. Gdy otworzył klapkę, ekran się nie rozświetlił. Ładował ją wczoraj, ale za krótko. Zamknął ją więc i wrzucił w uchwyt na kubek między przednimi siedzeniami. Andrew sięgnął na drugą stronę i otworzył schowek. W środku była wciśnięta ładowarka. Przez chwilę Neil pomyślał, że bramkarz znowu grzebał mu w rzeczach, jednak zauważył na kablu czerwoną naklejkę, której nie znał. W takim razie to musiała być ładowarka Andrew, mieli takie same komórki. Neil wyciągnął urządzenie i zatrzasnął schowek.
Do główki ładowarki gumką recepturką przyczepiony był kluczyk samochodowy. W minionych miesiącach Neil jeździł autem Andrew na tyle często, że od razu rozpoznał jego kształt. Chłopak spojrzał na stacyjkę, w której tkwił drugi. Więc albo Minyard skonfiskował kluczyk Nicky’ego, albo dorobił Neilowi własny. Obie opcje wydawały się bezsensowne. Korzystał z samochodu Andrew tylko dlatego, że ktoś musiał to robić pod jego nieobecność.
Na stadion dojechali szybko, lecz Andrew nie wszedł do środka z pozostałymi. Neil wklepał kod do drzwi i ruszył za resztą chłopaków do szatni, gdzie Wymack i Abby czekali na niego w pomieszczeniu klubowym. Gdy kobieta ujrzała, w jak pożałowania godnym stanie jest Neil, ogarnął ją jakby niezmierzony smutek, ale nie zrugała go i nie wnikała, co się stało. Może Wymack odpowiedział już na jej pytania, a może przyszedł, żeby pilnować, by o nic nie wypytywała. Tak czy owak, Neil był wdzięczny.
– Nie wierzę, że pozwoliłeś Davidowi się opatrywać – zaczęła Abby. – Przecież on ledwie umie po sobie zmyć dwa talerze, a co dopiero założyć czyste szwy.
– Cicho, kobieto! – fuknął Wymack. – Byłem ostrożny.
Abby rękami pokazała, żeby Neil za nią poszedł.
– Chodź, rzucimy na ciebie okiem.
Zaprowadziła go do gabinetu i od razu zamknęła za nimi drzwi. Tym razem wejście na łóżko było mniej bolesne niż wspinaczka po drabince na własne. Neil przycupnął na krawędzi cienkiego materaca. Abby pozbierała opatrunki i środki antyseptyczne, tymczasem Neil próbował ściągnąć bluzę przez głowę. Kiedy ból wdarł mu się między ramiona i rozlał w dół pleców, chłopak zacisnął zęby i próbował oddychać, choćby płytko.
Abby pomogła mu z rękawami i odłożyła bluzę na bok. Neil wybrał sobie miejsce na przeciwległej ścianie i gdy pracowała, wpatrywał się w nie bez słowa. Kobieta zaczęła od góry, delikatnie szukając na jego głowie ukrytych guzów. Wymack sprawdzał stan Neila zaledwie wczoraj rano, lecz Abby ostrożnie odkleiła wszystkie opatrunki z wyjątkiem tego na kości policzkowej.
– Powiedział ci o tatuażu – stwierdził Neil.
– I o tym też… – Pielęgniarka przesunęła kciukami po czułej skórze pod jego oczami.
– Nie zapytasz?
– Neil, widziałam już twoje blizny. Nie jestem aż tak zaskoczona, że ukrywałeś jeszcze więcej. Chciałabym zapytać, ale już raz powiedziałeś, że mam się nie wtrącać.
Wróciła do pracy, która zajęła jej jeszcze sporo czasu. Uporawszy się z tułowiem chłopaka, zajęła się nogami. Na widok pręg na udach pozostawionych przez uderzenia ciężką rakietą zacisnęła usta w złości. Pokrywały go całymi warstwami, świeższe, fioletowe, nakładały się na blednące już zielonkawe i żółte. Kolana nie wyglądały lepiej, bo Neil tak często na nie upadał.
– Trener nie wpuści mnie na boisko bez twojej zgody – stwierdził chłopak. – Kiedy będziesz mogła dać zielone światło?
Abby popatrzyła na niego, jakby mówił po chińsku.
– Będziesz mógł włożyć sprzęt, gdy przestaniesz wyglądać, jakbyś wpadł pod stado galopujących byków.
– Poprawia mi się. Poza tym w Evermore grałem w gorszym stanie.
– Ale to nie jest Evermore. Wiem, że ten sezon jest dla ciebie ważny, ale nie pozwolę, żebyś dalej narażał własne zdrowie i bezpieczeństwo. Musisz na chwilę zwolnić. Za tydzień… – Podniosła głos, bo Neil chciał zaprotestować. – W następny wtorek zdecyduję, czy pozwolę ci grać. Jeśli w tym czasie będziesz się przeciążać, usadzę cię na ławce na kolejny tydzień. Zrozumiano? Wykorzystaj ten czas na odpoczynek. I w miarę możliwości zdejmuj opatrunki, takie rzeczy potrzebują powietrza.
– Tydzień – powtórzył Neil. – To nie fair.
– Nie – przyznała Abby i ujęła jego twarz w dłonie. – To nie jest fair, nic tu nie jest fair.
Ból w jej głosie zdusił protest w gardle Neila. Abigail jeszcze raz mu się przyjrzała, przemyła stare blizny i nowe rany jałową gazą.
– Czasami mam wrażenie, że ta robota mnie wykończy – uznała. – Nie mogę patrzeć, co ludzie robili, co dalej robią moim Lisom. Chciałabym was chronić, ale zawsze zjawiam się za późno. Mogę was tylko zszywać, gdy jest już po wszystkim, i liczyć, że jakoś to będzie. Przepraszam, Neil. Powinniśmy byli cię wesprzeć.
– Nie pozwoliłbym wam – odparł.
Abby objęła go i przytuliła. Była przy tym ostrożna, lecz i tak go to zabolało. Aczkolwiek znieruchomiał nie przez ból, a niepewność. Jak dotąd obejmowali go tylko koledzy z drużyny i to na szybko, w czasie meczów. Matce zdarzało się go do siebie przyciągać, ale raczej gdy umykali przed jakimiś ciekawskimi spojrzeniami i chciała go zasłonić własnym ciałem. Zawsze była szorstka. Zaciekła i niezłomna do ostatnich chwil.
Neil przypomniał sobie, jak się krztusiła i zachłystywała powietrzem, walcząc o ostatni oddech. Przypomniał sobie oddzieranie jej przyklejonego do tapicerki ciała. Naprężył palce, potrzebował papierosa, potrzebował tego koszmarnego, ale jednocześnie pokrzepiającego zapachu. Został mu po niej tylko ogień. Nawet w odbiciu w lustrze nie było śladu matki, był ojcem co do joty.
Odeszła. A nawet gdyby tu była, to w tym przypadku nie dałaby mu pocieszenia. Nie objęłaby go, widząc, że zaraz może pęknąć. Oczyściłaby jego rany, bo infekcja mogłaby spowolnić ucieczkę, ale za to, że postawił Lisy wyżej niż własne bezpieczeństwo, dałaby mu w kość. Neil niemal słyszał, jak warczy mu nad uchem. Nie pożyje na tyle długo, żeby zapomnieć, jak brzmiał jej głos. Uspokajała go ta świadomość, lecz równocześnie przygnębiała. Nagle poczuł tak wielki żal, że mógł go całkiem pochłonąć.
– Muszę już iść – oznajmił. – Skończyliśmy?
Abby powoli go puściła i pomogła mu się ubrać. Potrafił zawiązać sobie buty, jednak i tak zrobiła to za niego. Pozwolił jej na to, sam skupił się na wygładzaniu bluzy. Kobieta się odsunęła, żeby mógł wygodnie zejść z łóżka, i nie wyszła za nim z gabinetu.
Neil, zamiast pójść dalej korytarzem do pokoju klubowego, wrócił do drzwi prowadzących bezpośrednio na stadion. Nie potrafił oddychać, dopóki nie zbliżył się do boiska, nie przyłożył dłoni do band, a pierwszy porządny wdech prawie rozerwał go od środka. Czuł, jak rozpadają się wokół niego wszystkie mury, które musiał zbudować, żeby przetrwać w Evermore. Wbił opuszki palców w pleksę i walczył o resztki kontroli, wiedział, że jeśli się puści, to utonie. Serce miał jak z lawy, lecz każdy oddech nieco ochładzał jego żar. Zmusił roztrzęsione palce do bezruchu i ruszył z powrotem do szatni.
Wymack i Andrew gdzieś zniknęli, ale pod nieobecność Neila Matt przyjechał z dziewczynami. Nie miał ochoty jeszcze się z nimi spotykać, więc zagrał na czas i poszedł poszukać wolnego gniazdka. Znalazł jedno w listwie za kredensem, wpiął w nie ładowarkę i telefon. Gdy światełko w komórce zmieniło się na czerwone, poszedł na kanapę. Jego sztuczna swoboda utrzymała się, dopóki nie usiadł. Tego, jak ostrożnie musiał manewrować, siadając, nie był w stanie niczym zakamuflować.
W tym momencie Dan w końcu nie wytrzymała:
– O, ten skurwys…
Urwała tak nagle, że Neil w końcu na nią spojrzał. Renee położyła dłoń na jej ramieniu. Kiedy chłopak przeniósł na nią spojrzenie, uśmiechnęła się i powiedziała:
– Właśnie się zastanawialiśmy, co zamówić na lunch. Abby powiedziała, że zadzwoni i skoczy nam odebrać, żebyśmy nie musieli czekać na dostawę. Jakieś sugestie?
– Mnie wszystko pasuje – odparł Neil.
Allison omiotła go sceptycznym spojrzeniem.
– Dasz radę w ogóle gryźć?
– Owszem – stwierdził. – Gdzie Andrew?
– Widziałem go, jak przyjechaliśmy – odezwał się Matt. – Rozmawiają z trenerem na końcu parkingu. Chyba zapoznają się od nowa. Miejmy nadzieję, że pójdzie lepiej niż ich poprzednie pierwsze spotkanie.
– Nie skończyłam z tobą rozmawiać – wtrąciła się Allison.
Neil nagrodził jej uporczywość kolejnym unikiem.
– Widziałaś już baner Setha?
Chwilę zajęło, zanim zrozumiała, o co chodzi, a wtedy od razu zerwała się z miejsca i ruszyła na stadion na swoich dwudziestocentymetrowych, tęczowych szpilkach. Przez chwilę Dan wyglądała, jakby chciała za nią pójść, ale zmieniła zdanie i tylko pokręciła głową.
– Kanapki czy chińczyk? – zapytała Neila.
– Może być i to, i to.
– Zgadzam się z Allison co do gryzienia. – Nicky pokazał na własną twarz, ale chodziło mu o siniaki szpecące policzki i żuchwę Jostena. – Makaron i ryż są miększe, idziemy w chińczyka.
Matt wstał i poszedł przekazać decyzję Abby. Akurat wracał, gdy drzwi na zewnątrz zamknęły się z hukiem. Dan nieco się wyprostowała i posłała Renee wymowne spojrzenie. Ta opuściła rękę i splotła palce na kolanie. Sądząc po rozczarowanej minie kapitanki, ta liczyła chyba na żywszą reakcję koleżanki, jednak nie miała czasu się wkurzyć, bo przez drzwi pokoju klubowego wszedł Andrew, był sam.
Matt popełnił błąd, bo zwolnił krok, żeby zobaczyć, co się dzieje. Andrew się nie wahał, od razu uderzył go tak mocno, że zwalił go z nóg. Trudno było w to uwierzyć, w końcu Matt był od niego wyższy o ponad trzydzieści centymetrów, a na siłowni wyciskał najwięcej z całej drużyny. Na korzyść Andrew zadziałał element zaskoczenia, a upadek Matta bynajmniej go nie powstrzymał. Wbił pięść w jego twarz, gdy tylko starszak łupnął o podłogę.
Dan zerwała się jak błyskawica, ale jakimś cudem Neil dopadł do Andrew pierwszy. Nawet nie pamiętał, kiedy postanowił się ruszyć. Wykorzystał impet i całym ciałem odepchnął Andrew. Spodziewał się, że Minyard stawi opór, lecz on dał się odepchnąć i posłał mu obojętne spojrzenie. Neil rozstawił ramiona na wypadek, gdyby Andrew chciał go ominąć.
– Dość – powiedział. – Matt nie zrobił niczego złego.
Andrew machnął lekceważąco ręką.
– Wiedział, co go czeka, jeśli tknie Kevina, a jednak okazał się na tyle głupi, że zrobił to dwa razy. Jeśli dotknie go jeszcze raz, będę mniej przyjacielski.
– Czy ty naprawdę mu grozisz? – zapytała Dan z niedowierzaniem. – A niby kto wpłacił kaucję za Aarona? Gdyby nie Matt, Aaron dalej czekałby na proces w więzieniu.
– To nieważne – odezwał się Aaron z krzesła.
Wczoraj, gdy Nicky przyszedł ostrzec Matta, wyglądał, jakby czuł się winny. Teraz zwarł szeregi z kuzynami i odezwał się, wylewnie gestykulując do Dan:
– Matt pomógł Aaronowi, nie Andrew. Nie możesz liczyć przysługi względem jednego za przysługę dla obu tylko dlatego, że są bliźniakami, wiesz? To oszustwo.
– Ciebie też miło widzieć, potworku – odezwał się nieco kwaśno Matt. Neil spojrzał w jego stronę. Matt już wstawał, przecierając dłonią zakrwawiony nos, pociągnął nim mocno i skrzywił się na smak krwi. – Dobrze wiedzieć, że nadal jesteś porządnie popierdolony.
– Nie dziw się tak – stwierdził Aaron. – To nie przez leki był wariatem.
– Cześć, Andrew – przywitała się Renee.
Chłopak nie odpowiedział, spojrzał tylko na nią bez emocji, a ona i tak uniosła kąciki ust w lekkim, życzliwym uśmiechu. Kiwnęła głową zadowolona z tego, czego dopatrzyła się w jego spojrzeniu, cokolwiek to było. Ich spotkanie zakończyło się na tej dwusekundowej wymianie gestów. Gdy Andrew uznał, że poświęcił Renee już dość uwagi, przeniósł wzrok na Neila.
Chwilę później do pomieszczenia weszła Abby z torebką na ramieniu, jednak od razu się zawahała. Spojrzała na wyraźnie wściekłą Dan, potem na spiętego, krwawiącego z nosa Matta. Szybko połączyła kropki i popatrzyła poważnie na bramkarza.
– Witaj z powrotem, Andrew – przywitała się. – Było tu jakoś obco bez ciebie. – Chłopak patrzył na nią w ciszy. Abby czekała, ale szybko zrozumiała, że nie ma co liczyć na żadną odpowiedź. Rozejrzała się niepewnie po pozostałych. – Jedzenie powinno już na mnie czekać. Niedługo wracam, okej? Postarajcie się zachowywać pod moją nieobecność.
– Dzięki – rzuciła Dan.
Abigail popatrzyła ostatni raz na Andrew i wyszła. Ledwie zamknęły się za nią drzwi, a do pomieszczenia wkroczył Wymack. Neil się zastanawiał, czy po prostu był na papierosie, czy też celowo pozwolił drużynie obyć się z powrotem Andrew i urazami Neila tak samo, jak we wrześniu zostawił ich samych z żałobą Allison. Trener spojrzał na Matta, uniósł brew, po czym przeniósł wzrok na Andrew i Neila.
– Chyba już rozmawialiśmy o zabijaniu kolegów z drużyny, co? – zapytał. Andrew udawał, że nie słyszy, więc Wymack zaczął rozglądać się po pozostałych. Od razu się połapał, że jednego Lisa brakuje. – Allison przed chwilą tu była. Gdzie się podziała?
– Poszła zobaczyć te banery z okazji mistrzostw – wyjaśnił Neil.
– Wróci, gdy skończy płakać – dodał Hemmick.
– Wcale nie płacze – zaprzeczył Neil.
Nicky wyszczerzył zęby.
– Pięć dolców, że płacze.
Neil powinien go olać, miesiąc temu może tak by zrobił. Wiedział, że jego koledzy to nałogowi hazardziści. Zakładali się o wszystko, od wyników spotkań, przez nieistniejący związek Andrew i Renee, po to, kto pierwszy nie wytrzyma w kłótni i przejdzie do rękoczynów. Próba zarobku na czyjejś traumie nie była tu niczym nowym ani zaskakującym, ale dziś Neilowi nie chciało się tego zwalczać. Spotkanie z Abby skręciło mu nerwy i z trudem trzymał je na wodzy. Ostry zapach papierosów, który przywarł do kurtki Andrew, przeważył szalę.
– Nie waż się zakładać o czyjś żal – wycedził, z trudem hamując gniew.
– Ej, ej, ej… – Nicky uniósł ręce w obronnym geście. – Nikogo nie chciałem skrzywdzić, okej? Bez urazy. Próbowałem rozluźnić atmosferę.
– Rozluźnij sobie nogi i idź sprawdź, co z nią – wtrącił się Wymack. – Mamy sporo do omówienia, a bez niej wolę nie zaczynać. Jeśli zaczniemy bez niej, wścieknie się bardziej niż o to, że jej przeszkadzamy. I tak, Hemmick, do ciebie mówię. Neil ma się ruszać tylko tyle, ile musi.
– Umiem chodzić – burknął Neil.
– Pękam z dumy – odciął się Wymack. – Koniec tematu.
Nicky niechętnie podniósł się z krzesła i odmaszerował.
Andrew wbił paznokieć we wgłębienie w gardle Neila i zmusił go, żeby skupił na nim całą uwagę.
– Siadaj i się nie ruszaj.
Neil odepchnął jego rękę i obrócił się plecami do kanapy. Andrew wziął sobie środkową poduszkę, więc on usiadł obok. Jego ciało żałowało, że wtrącił się w bójkę, ale gdy w pewnym momencie spojrzał na Matta, ten kiwnął mu głową w podziękowaniu. Neil próbował rozgryźć nastrój Andrew i podążył za jego spuszczonym wzrokiem. Bramkarz wyciągnął mały nożyk i obracał go w palcach. Nie pochodził z opasek na rękach, lecz Neila nie dziwiło, że nie poznaje tego ostrza, bo chyba jeszcze nie widział u Andrew dwa razy tego samego noża.
– Wcale nie są aż tak fascynujące – stwierdził Minyard.
– Nie są – przyznał Neil.
Nie potrafił wytłumaczyć skomplikowanych emocji rozbudzonych widokiem ostrza. Jego ojca nie bez powodu nazywano „Rzeźnikiem”, a ulubionym orężem Rzeźnika był tasak, na tyle ostry i masywny, żeby potrafił odciąć kończynę jednym cięciem. Przed tasakiem Nathan Wesninski używał topora. Nadal trzymał ten topór pod ręką na wypadek, gdyby chciał komuś zadać „prawdziwe” cierpienie. Jego ostrze stępiło się na tyle, że trzeba było włożyć sporo dodatkowego wysiłku i nacisku, żeby przeciąć kość. Neil widział topór w użyciu tylko raz, w dniu, w którym poznał Riko i Kevina w Evermore.
– Chodzi o to, że… – Neil próbował dobrać właściwe słowa, bo miał przy tym świadomość, że rozmowa po drugiej stronie pomieszczenia nieco przycichła. Starsi zawodnicy próbowali się dyskretnie przysłuchiwać. Neil postawił więc na możliwie najmniej konkretne wyjaśnienie i liczył, że koledzy z drużyny uznają, że w jego wypowiedzi chodzi o Riko: – Nigdy nie rozumiałem, dlaczego lubi noże.
Tak proste słowa nie powinny wzbudzić aż takiej reakcji. Andrew znieruchomiał i podniósł wzrok, lecz nie na Neila. Popatrzył na Renee, więc chłopak poszedł jego śladem. Przerwała w pół zdania i popatrzyła na Neila, ale teraz nie spoglądała na niego nawrócona, dyżurna optymistka Lisów. Słodki uśmiech gdzieś zniknął, a jej puste spojrzenie przypominało Andrew. Neil instynktownie stężał, gotowy do uruchomienia reakcji „walcz lub uciekaj”, ale zanim jego organizm zdecydował, co robić, ona przeniosła enigmatyczny wzrok na bramkarza.
Patrzyli sobie w oczy, bezdźwięcznie, nieruchomo, nieświadomi zdezorientowanych spojrzeń, którymi wymieniali się koledzy. Andrew nie odezwał się ani słowem, Renee zadarła podbródek. W odpowiedzi on zamruczał i schował nóż.
– Straci to zamiłowanie, gdy skończy z nożem w bebechach – oznajmił.
Neil spojrzał jeszcze raz i zdążył zauważyć, jak „ta inna” Renee znika. Śmierć wypisana na jej obliczu rozmyła się w nachodzącej na nie masce spokoju. Dziewczyna jak gdyby nigdy nic podjęła poprzedni temat. Nie odniosła się do tego, co właśnie zaszło, nie zareagowała na wyryte na twarzy Dan pytania, tylko delikatnie zmusiła przyjaciół, żeby i oni kontynuowali rozmowę.