9,99 zł
Jack Carter, ordynator pediatrii w nowojorskim szpitalu, w oczach Niny Wilson, atrakcyjnej psycholożki i pracownicy wydziału opieki społecznej, jest człowiekiem trzymającym na dystans całe otoczenie. Współpraca z Niną, osobą wybuchową, wystawia Jacka na ciężką próbę. Gdy zbliża ich do siebie trudny przypadek jednego z małych pacjentów, Jack uświadamia sobie, że poświęca młodej koleżance więcej uwagi niż powinien...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 155
Tłumaczenie:
– Nina Wilson.
Jack Carter zachował niewzruszony wyraz twarzy, ale na wieść o tym, że to właśnie Nina jest opiekunką społeczną małej dziewczynki o imieniu Sienna, w jego szarych oczach rozbłysła irytacja. Nina była trudnym współpracownikiem, a on dobrze o tym wiedział, bo w ciągu ostatnich dwóch lat doszło między nimi do kilku konfliktów.
Jack pełnił funkcję ordynatora pediatrii, a jego pracownica, doktor Eleanor Aston, poprosiła, by wziął udział w konsylium, które miało się odbyć o dziewiątej rano.
– Wydział opieki społecznej uważa, że należy wypisać małą Siennę do domu i oddać w ręce rodziców – oznajmiła Eleanor. – Od dwóch tygodni spędzam przy jej łóżku niemal wszystkie noce, nadzorując proces odtruwania z metadonu. Matka została już pozbawiona prawa do opieki nad dwojgiem dzieci. W zeszłym roku osobiście zajmowałam się jej nowo narodzonym synem.
Na myśl o tym, co wtedy przeżyła, zacisnęła usta, ale Jack udał, że tego nie widzi. Uważał, że lekarz nie powinien kierować się emocjami.
– Nie rozumiem – ciągnęła Eleanor – dlaczego mielibyśmy oddać w ręce tej kobiety trzecie dziecko, skoro wiemy, jak traktowała dwójkę poprzednich.
– Nie przekonasz tym argumentem Niny Wilson – mruknął Jack, przeglądając dotyczącą Sienny dokumentację medyczną. Znalazł w niej dokonane własną ręką adnotacje („Pięciodniowy noworodek w stanie ostrego pobudzenia nerwowego…”) i wiedział, że został wezwany do tego przypadku przez zespół lekarzy pełniących nocny dyżur. Nie pamiętał jednak małej Sienny.
Nic dziwnego. Szpital dziecięcy imienia Angela Mendeza był ogromną nowojorską placówką medyczną, a on nie tylko kierował oddziałem pediatrii, co wymagało regularnych kontaktów z radą nadzorczą i administracją, lecz również uczestniczył aktywnie w zbieraniu funduszy umożliwiających funkcjonowanie tej bezpłatnej lecznicy.
Rodzina Carterów należała do nowojorskiej elity, a Jack, jako przedstawiciel kolejnego pokolenia medycznej dynastii z Park Avenue, miał nie tylko imponujące kwalifikacje zawodowe, lecz również doskonałe kontakty w środowisku milionerów i był mistrzem w zdobywaniu dotacji na rzecz szpitala.
Tego ranka jednak skoncentrował się na przypadku małej Sienny. Zaznajomiwszy się z dokumentacją medyczną, zaczął czytać notatki Niny Wilson. Były one bardzo szczegółowe i dokładne. Nina miała wybuchowy charakter i zaciekle broniła interesów powierzonych swojej opiece pacjentów. Jako osoba młoda wierzyła, że zdoła naprawić świat. A Jack, który skończył niedawno trzydzieści cztery lata, był realistą i zdawał sobie sprawę, że ludzkie możliwości są ograniczone.
– Nina zawsze bierze stronę rodziców – stwierdziła Eleanor.
– Nie zawsze. – Jack potrząsnął głową. – Choć dobrze wiem, co masz na myśli.
Nina wierzyła w rodzinę. Mimo licznych telefonów i nieustępliwych rozmów Jack, przeglądając notatki, zdał sobie sprawę, że to konsylium na pewno potrwa wiele godzin.
Dyskusja z Niną przypominała przedłużający się w nieskończoność mecz tenisowy. Odbijała każdą piłkę w sprytny i zdecydowany sposób. Nie zdziwiło więc go to, że Eleanor poprosiła, aby wziął udział w tym zebraniu. Bez wątpienia Nina dokładnie zna historię tej rodziny i ma w zanadrzu argumenty oraz kontrargumenty dotyczące powodów, dla których jej wnioski powinny być utrzymane w mocy.
– No to chodźmy. – Jack włożył marynarkę.
Nie musiał przeglądać się w lustrze, bo doskonale wiedział, że geny i dobrobyt zapewniają mu dobry wygląd. Raz na dwa tygodnie chodził do fryzjera, który strzygł jego ciemnobrązowe włosy, a o garderobę, będącą dziełem projektanta, dbała służba. Wszystko, co musiał zrobić rano, to pocałować leżącą aktualnie w jego łóżku kochankę, wziąć prysznic oraz się ogolić, a potem podejść do szafy, wyjąć z niej kolejny nieskazitelny strój i, jak co dzień, wyruszyć na podbój kobiecych serc.
Idąc w stronę sali konferencyjnej, przez chwilę pomyślał o łzach, które zobaczył tego ranka w oczach Moniki.
Dlaczego kobiety zawsze żądają, by podać powód, dla którego związek dobiegł końca? – spytał się w duchu. Dlaczego zawsze chcą wiedzieć, gdzie popełniły błąd i czy mogą jakoś zmienić swoje postępowanie. Albo co wpłynęło na tak niespodziewaną zmianę mojego zdania?
– Nic nie zmieniło mojego zdania – mruknął pod nosem. – Po prostu nie chcę się z nikim wiązać. Poza tym, nie istnieje dla mnie określenie „na dłuższą metę”.
Kiedy wszedł do sali konferencyjnej, ujrzał Ninę, która właśnie ściągała z szyi szalik i rozpinała płaszcz. Dostrzegł na jej włosach kilka płatków śniegu. Gdy się obejrzała i go zobaczyła, zacisnęła mocno usta, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że Eleanor zapewne wytoczyła działa ciężkiego kalibru.
– Dzień dobry, Nino – powiedział Jack i posłał jej wyzywający uśmiech.
– Witaj, Jack – odrzekła, starając się zachować neutralny ton. Potem odwróciła się do niego plecami i zaczęła rozpinać pasek płaszcza.
Do diabła! Oczywiście nie powiedziała tego, ale poczuła silną irytację nie mającą żadnego związku z tym, że Jack pełnił funkcję ordynatora pediatrii.
Często dochodziło między nimi do konfliktów.
Jack, zawsze spokojny i obojętny, czasem niemal doprowadzał ją do łez. Przed dwoma miesiącami była członkiem zespołu rozpatrującego sprawę rodziny walczącej o prawa do małego dziecka, które przywieziono na oddział ratownictwa. Jack uważał, że mała Tanner nie powinna zostać zwolniona ze szpitala i oddana pod opiekę matki, ale zespół Niny skutecznie zabiegał właśnie o takie rozwiązanie sprawy.
Jednak dwa tygodnie temu nieprzytomna dziewczynka została ponownie przywieziona na oddział ratownictwa i wszystko wskazywało na to, że padła ofiarą przemocy.
Kiedy Nina weszła do pokoju, Jack nie odezwał się do niej ani słowem. Gdy spojrzała w jego chłodne szare oczy i wyczytała w nich: „A nie mówiłem!”, po raz kolejny ogarnęło ją poczucie winy.
Nie to jednak zaniepokoiło ją tego ranka.
Jack Carter był szalenie przystojny, co oczywiście nie uszło jej uwagi. Znany i dobrze sytuowany, wiódł beztroskie życie playboya, a jego niezachwiana pewność siebie działała jej na nerwy.
Najbardziej irytowało ją to, że jej ciało tak silnie reaguje na bliskość Jacka. Był arogancki, przekonany o własnej nieomylności i traktował innych z góry. W gruncie rzeczy miał wszystkie te cechy, których nie lubiła u mężczyzn i wcale jej się nie podobał. Ale mimo to było w nim coś, co działało na jej zmysły.
Kiedy zdejmowała płaszcz, poczuła na sobie spojrzenie szarych oczu, co wytrąciło ją z równowagi. Starając się opanować, ruszyła w kierunku stołu, by rozpocząć zebranie. Przewidziała też, że za chwilę usłyszy prowokującą uwagę, która wyjdzie z drwiąco uśmiechniętych ust.
A on, jak zwykle, jej nie zawiódł.
– Miło jest widzieć na konsylium kogoś, kto jest normalnie ubrany – oznajmił, kiedy przechodziła obok niego.
Obecni w sali, poza Niną i nim, mieli na sobie lekarskie kitle. Słysząc jego spontaniczną uwagę, wszyscy wybuchnęli śmiechem. Wszyscy poza Niną.
Prawdę mówiąc, nigdy nie widział, by się uśmiechała. A już z całą pewnością nie do niego. Zawsze była niezwykle poważna i bardzo zasadnicza. Jej twarz przybierała łagodniejszy wyraz i rozjaśniał ją ledwo widoczny uśmiech jedynie wtedy, gdy prowadziła rozmowy ze swoimi podopiecznymi.
Tego ranka miała na sobie szary bezrękawnik, spod którego wystawał czerwony sweter, czerwone pończochy oraz czarne botki. Strój nie wyglądał jak mundurek szkolny. Jej ciemnoblond włosy były upięte, a policzki różowe, co spowodowała różnica temperatur między ciepłą salą w szpitalu a bardzo chłodnym styczniowym powietrzem na dworze.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, zajmując miejsce przy stole naprzeciwko Jacka, który zastanawiał się nad tym, czy ta pracoholiczka Nina istotnie zaspała, ale ona, jakby słysząc jego myśli, dodała: – Wezwano mnie do pilnego przypadku. – Spojrzała na siedzących przy stole pracowników szpitala, których traktowała na tym zebraniu jak wrogów i nawet nie zadała sobie trudu, by się do nich uśmiechnąć. – Czy możemy zaczynać?
W gruncie rzeczy wcale nie cieszyła się z tego spotkania. Zwykle spędzała znaczną część weekendu, ślęcząc nad medycznymi notatkami i historiami chorób. Ale w ciągu kilku ostatnich dni miała mnóstwo pracy w ośrodku opieki społecznej, funkcjonującym na zasadzie pro bono, a równocześnie przeprowadzała się do nowego mieszkania z trzema sypialniami.
Tego ranka zamierzała zabrać się do papierkowej roboty bardzo wcześnie i ponownie przejrzeć zapiski, ale o czwartej rano, kiedy zadzwonił budzik, usłyszała też dźwięk telefonu… I teraz czuła się kompletnie nieprzygotowana, a to było do niej niepodobne.
Nawet jeśli nie przygotowała się tak skrupulatnie jak zwykle, to wciąż miała w pamięci informacje na temat przypadku dwutygodniowej Sienny.
Zdawała sobie sprawę, że większość personelu medycznego jest przeciwna temu, aby wypisać Siennę ze szpitala i oddać w ręce rodziców, ponieważ obecni na naradzie lekarze już wcześniej wyrażali swoje opinie dotyczące tego przypadku.
Pierwszy zabrał głos Brad Davis, ordynator oddziału prenatalnego. Przez bardzo krótki okres opiekował się Hannah, która leżała na jego oddziale. Asystował również przy porodzie Sienny, ale na szczęście podsumował wyniki postępowania w sposób niezwykle rzeczowy.
– Hannah trafiła do nas w trzydziestym czwartym tygodniu ciąży – zaczął. – Ostatnio na nowo związała się z ojcem Sienny, Andym. To właśnie on nalegał, żeby Hannah zgłosiła się do naszego szpitala. Niepokoiło go jej uzależnienie od narkotyków i skutki, jakie może ono mieć na nienarodzone jeszcze dziecko. Jedynym zmartwieniem Hannah było zaspokojenie głodu narkotykowego.
– W tym czasie zażywała metadon, tak? – zapytała Nina, a Brad potakująco kiwnął głową.
Nina dowiedziała się o tym od położnych, od pielęgniarek i psychologów do spraw uzależnień, którzy utrzymywali stały kontakt z Hannah.
Jednak Eleanor Aston była szczególnie trudną osobą. Zawsze opowiadała się za pacjentami i uparcie nalegała, by nie oddawać Sienny pod opiekę jej matki.
– W ubiegłym roku zajmowałam się synem Hannah – oznajmiła Eleanor drżącym z przejęcia głosem. – Pamiętam, że…
– Brat przyrodni Sienny nie jest tematem dzisiejszego zebrania – przerwała jej Nina.
Zdawała sobie sprawę, że szalenie trudno jest rozdzielić te dwa przypadki, tym bardziej że Eleanor zajmowała się Hannah w jej najgorszym okresie. Opiekowała się też ciężko chorym niemowlęciem, którego matka była nieczułą zimną kobietą. Miała jednak wyrobione zdanie na temat właściwego trybu postępowania w tej konkretnej sprawie i nie zamierzała go zmieniać, choć wiedziała, że obstając przy swoim stanowisku, narazi się większości uczestników konsylium.
– Tym razem różnica polega na tym, że Hannah dokłada wszelkich starań, aby wyjść na prostą… to znaczy, uporządkować swoje życie. Poza tym jej związek z ojcem dziecka znacznie się różni od ich dawnych relacji. Kiedy tylko Andy dowiedział się, że Hannah jest w ciąży, natychmiast przywiózł ją do tego szpitala. Potem rygorystycznie pilnował, żeby stosowała się do programu odtruwającego. A ona zrobiła ogromny wysiłek, żeby…
– Kiedy? – Spotkanie trwało już pół godziny, a Jack po raz pierwszy zabrał głos. – Kiedy dokładnie Hannah zrobiła ten ogromny wysiłek, o którym wspomniałaś? – spytał, spoglądając na Ninę.
– Wtedy, kiedy zgłosiła się do Angel Mendez – odparła opanowanym głosem Nina.
Spodziewała się, że w pewnym momencie Jack wkroczy do dyskusji, i wcale się nie pomyliła.
– Miała dziewięć miesięcy na odtrucie – stwierdził Jack. Nina była niemal pewna, że umyślnie popełnił błąd, ale on spojrzał na nią i się poprawił. – Och, przepraszam, osiem miesięcy, bo płód nie rozwijał się w sposób prawidłowy, więc postanowiliśmy sztucznie przyspieszyć poród.
Nadal patrzył na Ninę, jakby czekając, że mu przerwie, ale ona bez słowa odwzajemniła jego chłodne spojrzenie, więc mówił dalej:
– Ale w gruncie rzeczy powstrzymywała się od brania narkotyków tylko przez dwa tygodnie przed samym porodem, i to głównie dzięki wysiłkom swojego chłopaka. A po narodzinach dziecka wytrwała we wstrzemięźliwości przez czternaście dni, korzystając z pomocy naszego personelu medycznego i wszystkich dostępnych mu środków farmakologicznych.
– Do czego zmierzasz? – zapytała Nina, ale Jack nie odpowiedział. – Dlaczego nie mielibyśmy zapewnić tej rodzinie wszelkich niezbędnych metod terapii?
Jack zacisnął usta, a ona zdała sobie sprawę, że znalazła lukę w jego rozumowaniu.
– Hannah dwa razy dziennie chodziła na konsultacje do psychologa zajmującego się uzależnieniami od narkotyków. W istocie po raz pierwszy chce od nas pomocy i wsparcia, które możemy jej zapewnić. Andy jest niezwykle oddanym ojcem, który, a mam co do tego absolutną pewność, stawia dobro dziecka na pierwszym miejscu. Hannah załamała się przy dwóch różnych okazjach w mojej obecności i powiedziała, że nie chce, aby odebrano jej kolejne dziecko. Jest gotowa zrobić wszystko, czego tylko będziemy od niej wymagać. Wiem, że to dopiero początek…
– Moi lekarze spędzali całe noce przy łóżeczku dziewczynki – przerwał jej Jack. – Wzywano mnie osobiście, kiedy Sienna była w stanie pobudzenia czy przygnębienia. – Spojrzał na Ninę, która nawet nie mrugnęła powiekami ani się nie zarumieniła, tylko patrzyła mu prosto w oczy. – Dziecko odczuwało silny głód narkotyczny. Było małe jak na swój wiek z powodu niedożywienia, podobnie jak jej starszy brat. Moim zdaniem ostatnią osobą, do której dziecko…
– Sienna – przerwała mu Nina. – To dziecko ma na imię Sienna. A choć w przypadku starszych dzieci tej kobiety istniały powody do niepokoju, tym razem ich nie dostrzegam. Tym bardziej że pielęgniarki potwierdzają…
Jack słuchał jej wywodów z rosnącą irytacją. Kiedy usiłowała przekonać słuchaczy, że Sienna jest silnie związana z matką, a ich rozłączenie byłoby na tym etapie niewskazane, miał ochotę spytać, czy można mówić o silnej więzi emocjonalnej w przypadku dziecka, które zna swoją rodzicielkę zaledwie od dwóch tygodni. Wiedział jednak, że jeśli to powie, zostanie ostro skrytykowany nie tylko przez Ninę, lecz również przez innych uczestników narady.
Nie uważał się zresztą za eksperta w dziedzinie rodzicielskich uczuć. Był wychowywany przez dwie nianie i widywał matkę wyłącznie podczas wspólnych kolacji lub wydarzeń towarzyskich.
Nie chciał powracać myślami do swojego trudnego dzieciństwa, więc z uwagą wysłuchał nie tylko wywodów Niny, lecz również opinii pozostałych członków zespołu, którzy orzekli, że wobec braku widocznych zagrożeń należy oddać dziewczynkę pod opiekę matki.
– W takim razie nie bardzo wiem, po co tu jestem – oznajmił, kiedy narada zaczęła zmierzać do końca. – Z medycznego punktu widzenia nie ma żadnych przeciwwskazań uniemożliwiających wypisanie tej dziewczynki ze szpitala. Jej waga jest prawidłowa, a stan stabilny, zaś kuracja odwykowa od metadonu przebiega pomyślnie. Poza tym widzę, że nie chcesz nawet wysłuchać naszych zastrzeżeń, bo zajęłaś określone stanowisko jeszcze przed rozpoczęciem tej narady, więc…
– To jest oburzające! – przerwała mu Nina podniesionym ze wzburzenia głosem. – Nie masz prawa insynuować, że lekceważę zastrzeżenia personelu medycznego.
Jack nie zamierzał jej przepraszać, choć musiał przyznać w duchu, że chyba posunął się za daleko. Wiedział, że pracownicy wydziału opieki społecznej spełniają bardzo pożyteczną funkcję. Mają do czynienia z wieloma trudnymi przypadkami i muszą podejmować niełatwe decyzje, więc powstrzymał się od polemiki i nie przerywał dalszej części wypowiedzi Niny.
– Wysłuchałam wszystkich twoich argumentów i odniosłam się do wszystkich zastrzeżeń. Zanotowałam wszystkie twoje uwagi. – Nina obrzuciła wzrokiem uczestników narady, a potem spojrzała wymownie na Eleanor. – Rozpatruję każdy przypadek bardzo wnikliwie i muszę stwierdzić, że matka wykazuje wiele dobrej woli. Dręczą ją wyrzuty sumienia i choć zgrzeszyła brakiem troski wobec dwójki starszych dzieci, tym razem robi, co może, żeby stanąć na wysokości zadania. Teraz wkroczył do tego ojciec i oboje z Hannah usilnie chcą zatrzymać swoją córeczkę, która z powodu złego postępowania matki zaczyna życie w potworny sposób. Można by umieścić ją na jakiś czas w domu dziecka, ale zapewniam was, że opieka zastępcza nie jest cudownym rozwiązaniem. Zwłaszcza kiedy wierzymy, że z pomocą ta rodzina ma szanse dać sobie radę.
– No cóż – skomentował Jack – wyraziłem już swoje obawy.
– Zostały one skrupulatnie zapisane.
Kiedy zebranie dobiegło końca, Jack wstał.
– Proszę mi wybaczyć – mruknął i wyszedł na korytarz.
– Bardzo dziękuję ci za to, że podjąłeś ten wysiłek i próbowałeś ją przekonać – powiedziała Eleanor, podchodząc do niego.
– Nina wygłosiła kilka sensownych uwag – zauważył Jack. Choć zawsze brał stronę swoich pracowników, potrafił lepiej niż ktokolwiek inny występować jako adwokat diabła, ale w tym przypadku właściwie zgadzał się z Niną. – Wiem, że chwilami trudno jest się wycofać…
– W twoim przypadku chyba nie… – mruknęła Eleanor, wzdychając.
– No cóż, wykonując tę pracę, musisz być nieustępliwa, bo inaczej zwariujesz – powiedział. – Czasami powinnaś po prostu przyjrzeć się faktom. W tym przypadku matka wszystko robi dobrze, aczkolwiek za późno, ale, jak powiedziała Nina, jeśli teraz odbierzemy jej tę dziewczynkę, to realnie rzecz biorąc, nigdy się już nie połączą. I choć możemy uważać, że tak będzie lepiej, kto wie, gdzie Sienna wyląduje.
– Może trafić do idealnej rodziny. Może też… – zaczęła Eleanor, ale widząc nadchodzącą Ninę, urwała i zacisnęła mocno usta.
– Idealna rodzina nie istnieje – odparł Jack i ruszył w stronę swojego gabinetu.
– I to mówi mężczyzna, który wywodzi się z takiego rodu – mruknęła Eleanor, wznosząc oczy ku niebu. A potem, widząc, że Nina chce z nią porozmawiać, dodała: – Czy widziałaś bożonarodzeniową sesję zdjęciową Carterów?
Nina uśmiechnęła się lekko. Widziała w gazecie fotografię, na której cała rodzina Carterów stała wokół choinki na dziedzińcu szpitala. Kobiety były obwieszone brylantami, a mężczyźni szeroko uśmiechali się do kamery.
– Przykro mi, że martwi cię stanowisko wydziału spraw socjalnych – powiedziała Nina.
– Moje osobiste odczucia nie mają tu żadnego znaczenia – odparła Eleanor. – Wysłuchałam wszystkiego, co mówiłaś, a przed chwilą rozmawiałam z Jackiem. On przyznaje, że wygłosiłaś kilka sensownych uwag. Po prostu widziałam, jak Hannah zachowywała się wobec swojego synka. Była chłodna i nieczuła, nie chciała brać na siebie żadnej odpowiedzialności…
– Tak wpływa na ludzi uzależnienie – wyjaśniła Nina.
– Wiem – przytaknęła Eleanor, kiwając głową.
– Mogę cię zapewnić, że będziemy bardzo uważnie obserwować Siennę. W tym przypadku zasadniczą rolę odgrywa kochający ojciec. Czuję, że jeśli Hannah wróci do nałogu, to Andy zajmie się wychowaniem Sienny…
– To jest dalekie od ideału.
– Nie tak bardzo – odparła Nina z lekkim uśmiechem. – Myślę, że on już wykonał kawał dobrej roboty.
Kiedy pożegnała się z Eleanor, ruszyła w kierunku pokoju Hannah, by przekazać jej wiadomości dotyczące wyniku zebrania. Przystanęła na chwilę przy automacie i nalała sobie zimnej wody do plastikowego kubka. W jej umyśle wciąż rozbrzmiewały słowa Eleanor.
Więc Jack Carter uważa, że wygłosiłam kilka sensownych uwag? – pomyślała. Bo tak było!
Po wypiciu wody zgniotła w dłoni kubek i wrzuciła go do pojemnika na śmieci.
– Nie potrzebuję jego podziwu ani aprobaty – mruknęła pod nosem. – Zależy mi tylko na ocenie o charakterze zawodowym. I muszę o tym pamiętać.
Tytuł oryginału: NYC Angels: Redeeming the Playboy
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2013
Redaktor serii: Ewa Godycka
Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka
Korekta: Joanna Morawska
© Harlequin Books S.A. 2013
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Medical są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-0494-1
MEDICAL – 553
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com