Tureckie łzy - Mira Hafif - ebook + audiobook + książka

Tureckie łzy ebook

Hafif Mira

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy serce nie potrafi zapomnieć…

Po wielu perypetiach Basia zaczyna w Turcji życie u boku Demira. Jednak sprawa Mine, dziewczyny z konserwatywnego domu, która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, nie daje jej spokoju. Zastanawia ją też milczenie Magdy. Co wydarzyło się w życiu najbliższej przyjaciółki i dlaczego ta nie chce o tym mówić? Choć miłość małżeńska kwitnie, Turcja nie przestaje zaskakiwać, a Basia odkrywa, że codzienność tutaj nie jest usłana różami. Urzędnicy nie lubią cudzoziemek, przyjaciółki czasem wiele ukrywają, a wiara w złe uroki ma się nad wyraz dobrze. Kobieta przekonuje się też, że nie wszystko zawsze jest tak oczywiste, jak dotąd sądziła. Gdy już się z tym pogodzi, okaże się, że los ma dla niej kolejną niespodziankę. „Tureckie łzy” zabierają czytelniczki w kolejną pasjonującą podróż do Turcji. Kraju pełnego nie tylko złotych plaż i kolorowych drinków, ale także guseł, dżinów i złych uroków. Czy Basia poradzi sobie w tej odmiennej rzeczywistości?

Mira Hafif– pisząca pod pseudonimem Polka, która dzieli życie między Turcję, gdzie mieszka, a Polskę, która jest jej rodzinnym domem. W 2019 roku w dramatycznych dla siebie okolicznościach postanowiła opisać swoją turecką historię na jednym z forów internetowych. Gdy tylko może, udziela w internecie porad kobietom, które zastanawiają się nad porzuceniem wszystkiego dla wakacyjnej miłości. Zadebiutowała powieścią „Turecka rozkosz”. W 2022 roku ukazały się kolejne tomy: „Tureckie nadzieje” i „Turecki honor”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 215

Oceny
4,4 (76 ocen)
46
18
10
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kijano46

Dobrze spędzony czas

Chyba najbardziej monotonna, nie zaskoczyła mnie. Może coś interesującego wydarzy się w Polsce….więc czekam niecierpliwie na następną część.
10
reniaa97

Nie polecam

Totalny dramat, to nawet nie jest czytadełko a stek bzdur. Infantylność głównej bohaterki doprowadza do szewskiej pasji....
10
AdrianS27

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Monikatysz

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
00
Kingajan

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Copyright © Mira Hafif, 2023

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Zdjęcie na okładce

© D-Keine/iStockphoto.com

© Ironika/Shutterstock.com

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8352-531-0

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Część I

Rozdział I

Ale ciacho!

– Który?

– Tamten – miauknęła drobna blondynka w bikini wyszywanym cekinami i ruchem głowy wskazała, o kogo jej chodzi.

Teraz już wszystkie trzy: ja, ona i jej krótko ostrzyżona przyjaciółka, patrzyłyśmy na opalonego bruneta, który właśnie wyszedł z wody. Dłonią przeczesał włosy, zgarniając z nich krople. Chyba zamierzał wrócić na ręcznik, ale piłka kopnięta przez tureckich chłopców rozgrywających mecz na piasku upadła mu pod nogi, włączył się więc w rozgrywkę ku uciesze malców.

– I jeszcze z dziećmi w piłkę pogra! – rozpływała się w zachwytach blondynka. – Mój były prędzej kopnąłby tego smarkacza niż piłkę.

– Bo twój były to debil – brutalnie odparła krótkowłosa. – A ten istotnie interesujący. Dopóki za takiego za mąż nie wyjdziesz. Wtedy cię zamknie w piwnicy. Z dziećmi może i pogra w piłkę, ale ty tych dzieci więcej nie zobaczysz!

Ze śmiechu aż oplułam się drinkiem, którego chwilę wcześniej kelner przyniósł mi pod parasol. Jakie to typowe! Na Turcję wciąż jeszcze wiele osób patrzy przez pryzmat legend, jakimi obrosła wiara wyznawana przez większość jej mieszkańców. Islam jako zło wcielone, straszak na grzeczne dziewczynki z Polski, by raczej szukały sobie miłych chłopców w swojej okolicy, a nie na tureckiej plaży. A że kraj jest świecki? Że aby się rozwieść, trzeba iść do sądu i nie wystarczy, że facet trzy razy oznajmi, że znudziło mu się małżeństwo? Że poligamia jest nielegalna? O tym oczywiście ani słowa. Na plażę – owszem, chętnie, ale dowiedzieć się czegokolwiek o kraju, do którego przyjeżdża się na wakacje, to już niekoniecznie. A przecież – czy gdy sama trafiłam do Turcji pierwszy raz, byłam inna? Kiedy lata temu moja najlepsza przyjaciółka Magda po dwóch tygodniach w Alanyi oświadczyła mi, że wychodzi za mąż za poznanego na wakacjach Turka, który pomógł jej, gdy nieszczęśliwie upadła, zwiedzając górującą nad miastem twierdzę, omal się nie przewróciłam. Uważałam, że popełnia kolosalny błąd i – przyznaję – plotłam takie same farmazony jak teraz dziewczyna z sąsiedniego leżaka. Nawet na ślub nie przyjechałam, choć Magda poprosiła mnie na świadkową. Wymówiłam się pracą i brakiem urlopu, jednak obie wiedziałyśmy, że – tak jak jej rodzice, którzy też nie pojawili się na uroczystości – nie chcę patrzeć, jak dobrowolnie marnuje sobie życie. Tymczasem po latach Magda i Murat wciąż są szczęśliwi. Mają dom i dwoje cudownych dzieci. Ona co prawda przeszła na islam, ale nie dla niego. Zrobiła to z włas­nej woli, zafascynowana tą wiarą. Jej mąż – w sumie mało religijny – bardzo się zdziwił, gdy postanowiła założyć hidżab.

Turcja pod tym względem zawsze mnie zastanawiała. Niby dziewięćdziesiąt procent obywateli deklaruje, że jest muzułmanami, ale duża część robi to chyba tylko z przyzwyczajenia czy szacunku dla tradycji, a nie dlatego, że naprawdę są religijni. Są miasta, w których kobiety niezakrywające włosów to tylko turystki, i takie, gdzie mieszkanki ubierają się o wiele swobodniej niż ja. Różni są też oczywiście tureccy faceci i ich poglądy na rolę kobiety w związku. Jedni nie pozwalają żonom pracować, oczekując, że te będą zajmowały się domem, drudzy stosują przemoc i traktują partnerkę jak swoją własność, jeszcze inni zajmą się i dziećmi, i domem, i partnerką. Zrobią zakupy na bazarze, ugotują jedzenie, a wieczorem zorganizują piknik z szampanem przy zachodzie słońca. Jeden z tych ostatnich od kilku miesięcy był moim mężem.

Tamtego lata, gdy przyjechałam do Magdy na kilka tygodni wakacji, nie planowałam romansów, chciałam tylko odpocząć od wszystkiego, co wydarzyło się w moim życiu. Mobbingujący szef, problemy w pracy, którą w końcu z wielkim hukiem rzuciłam – byłam tak nieszczęśliwa i zmęczona, że poddałam się namowom przyjaciółki i spakowałam walizkę. Ale romanse chyba szukały mnie same. Już w samolocie poznałam Ruzgara. Uroczy, diablo przystojny i tak samo bogaty biznesmen ze Stambułu od razu zagiął na mnie parol. Dziś myślę, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Po prostu żadna mu wcześniej nie odmówiła, włączył się w nim więc instynkt łowcy i Ruzgar postanowił, że za wszelką cenę mnie zdobędzie. Proste to jednak nie było. Po pierwsze – nie podobała mi się jego arogancja i przeświadczenie, że wystarczą drogie prezenty, by „kupić” sobie partnerkę. Po drugie – zakochałam się w posłańcu, który ten prezent mi dostarczył!

Demir… Współpracownik i kuzyn Ruzgara, przyjaciel Magdy i Murata. Pojawił się na kolacji, na którą przyjaciele pierwszego dnia zabrali mnie w Antalyi. Mruczał pod nosem o swoim szefie i jakiejś lasce, którą ten poznał w samolocie. Demir miał jej zgotować królewskie powitanie w Alanyi i przekazać prezent. Dopiero gdy usłyszał moje imię, zamilkł i przyjrzał mi się badawczo. Było oczywiste, że „laska”, której ma dostarczyć złote prezenty i zorganizować czas na wakacjach, to ja. Starałam się zachowywać naturalnie, ale gdy na chwilę wstałam od stołu, by uwiecznić na zdjęciach zjawiskowy księżyc, który właśnie zawisł nad miastem, dosłownie czułam na plecach świdrujące spojrzenie Demira. Nie chciałam przyznać przed samą sobą – ani tym bardziej przed Magdą – jak bardzo spodobał mi się ten chłopak. Wysoki, przystojny, z wyrazistymi brwiami, jakby namalowanymi szerokim pędzlem. Serce dosłownie rwało mi się do niego. Pamiętam, jak stroiłam się na nasze pierwsze wspólne wyjście. Zależało mi, by nie mógł oderwać ode mnie wzroku, ba, chciałam, żeby rozbierał mnie spojrzeniem. Choć chwilę to zajęło, w końcu oboje daliśmy się ponieść namiętności. Spacery nad morzem, namiętne pocałunki, wyznania, jakich nigdy wcześniej nie słyszałam z męskich ust – wszystko to było tak piękne, że nie mogłam uwierzyć, iż jest prawdziwe. Tak, zakochałam się wtedy w Demirze, teraz to wiem. Wówczas jednak nie poradziłam sobie z wdrukowanym gdzieś głęboko w podświadomość przeświadczeniem, że wakacyjny romans nie ma racji bytu, a związek na odległość się nie uda. Gdy po kolejnej namiętnej nocy, po niespełna trzech tygodniach znajomości, Demir uklęknął przede mną i wyciągnął pierścionek, nie potrafiłam powiedzieć „tak”. I choć nie powiedziałam też „nie”, moje milczenie stanowiło dla niego odpowiedź. Wyszedł w gniewie, zostawiając mnie – płaczącą – w hotelowym pokoju. Gdy w końcu się uspokoiłam i wyszłam się orzeźwić, trafiłam na… Ruzgara! Zaczął mnie pocieszać i… Nie, wtedy nic się między nami nie wydarzyło, jeszcze nie. Do łóżka poszliśmy dopiero po kilku miesiącach, gdy przyjechał do mnie do Polski. Potem wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie: ślub, ciąża, w międzyczasie jego liczne zdrady (to już tyle lat, a ja wciąż dowiaduję się o kolejnych), poronienie, rozwód. I choć trudno w to uwierzyć, wtedy u mojego boku znów pojawił się Demir. Żałował naszego rozstania i tego, że postawił sprawę na ostrzu noża, nie dając nam szansy. Wszystko albo nic, taki właśnie był. Zeszliśmy się, próbowaliśmy budować związek, ale było nam trudno. Dawne żale zrobiły swoje, Demir – choć nie chciał się do tego przyznać – nie wybaczył mi do końca. Nie pomogła też niechęć jego rodziny, głównie matki, która – kompletnie wbrew tureckiemu zwyczajowi, nakazującemu szacunek dla gościa – traktowała mnie jak piąte koło u wozu, gdy wreszcie przyjechaliśmy w odwiedziny na wschód Turcji, gdzie mieszkała. Tak długo knuła i nastawiała syna przeciwko mnie, że w końcu się poddałam. Postanowiłam wrócić do Polski i przestałam odbierać telefony od niego. A jednak tęskniłam za Turcją tak bardzo, że przy najbliższej okazji znowu spakowałam walizkę. Wprowadziłam się do przyjaciółki i zaczęłam sobie na nowo układać życie – bez facetów.

Ależ się myliłam, wierząc, że teraz będę już wiod­ła spokojną egzystencję! Tym razem to przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy. Okazało się, że od dawna kochała się w Demirze. Ściągnęła mnie do Turcji, bo wolała mieć mnie na oku, a sama próbowała go sobie omotać wokół palca. Dziwne: inne koleżanki, nawet takie, które znałam krótko, przestrzegały mnie przed Arife. Nie podobał im się jej ton, sposób, w jaki mówiła o Demirze, i to, jak ostro reagowała na wszelkie próby kontaktu ze mną, jakie podejmował mój były chłopak. Naiwnie przypisywałam to złamanemu sercu i złym doświadczeniom z mężczyznami, a nie wpadłam na najprostsze rozwiązanie. Ona nie chciała, bym pogodziła się z ukochanym, bo sama pragnęła z nim być. Musiałam na własne oczy zobaczyć, jak obłapia go w naszym salonie, by uwierzyć!

Arife zniknęła z mojego życia, Demir do niego wrócił. Wbrew wszelkim przeciwnościom wzięliśmy w końcu ślub, i to tutaj, w Alanyi, gdzie nasz romans miał swój początek. Nie udało nam się od razu zorganizować miesiąca miodowego, dopiero teraz wyrwaliśmy się na kilka dni z Samsunu na przedłużony miodowy weekend. Choć nasz hotel miał prywatną plażę, przyszliśmy na tę publiczną, tę samą, na której pocałowaliśmy się pierwszy raz. Lubiliśmy tu wracać i śmialiśmy się, że nasza historia to gotowy scenariusz na serialowy hit.

Ukochany właśnie do mnie podszedł.

– Uśmiechasz się, kochanie – powiedział po turecku, podając mi kolejnego drinka. Kelner, który przyszedł za nim, postawił na stoliczku tacę świeżych owoców. – Wybacz, że tyle mnie nie było. Pograłem z dzieciakami w piłkę, a gdy skończyłem, chciałem jeszcze trochę popływać.

– Nie szkodzi – odpowiedziałam po angielsku. Miałam nadzieję, że dziewczyny spod sąsiedniego parasola, które pół godziny temu wzdychały do mojego męża, zrozumiały, co mówię. – Wiesz, panie myślą, że zamkniesz mnie w piwnicy.

Udało się – laski zdębiały. Gapiły się na nas i chyba chwilę im zajęło, nim zrozumiały, że jestem ich rodaczką.

– Przecież my nie mamy piwnicy – powiedział zdezorientowany Demir.

Zaczęłam się tak dziko śmiać, że już drugi raz dzisiaj wylałam na siebie drinka. Mąż spił z mojego ciała resztki orzeźwiającego mojito, składając na moim brzuchu kilka namiętnych pocałunków. Gdzie indziej może by się tak nie spoufalał, w mieście, z którego pochodził, publiczne buziaki czy obściskiwanie się w ogóle nie wchodziły w grę, nieważne, czy para była po ślubie, czy nie. Nawet w Stambule można na ulicy usłyszeć uwagi, by się nie afiszować z uczuciem. No, ale w kurorcie obowiązują inne zasady.

Mąż pocałował mnie ponownie, tym razem w usta, i wymruczał:

– Za to chętnie zamknę się z tobą w sypialni…

– Najpierw musisz ugotować obiad i oddzielić groch od popiołu – droczyłam się dalej. Wiedziałam, że nie załapie nawiązania do Kopciuszka, ale tak naprawdę mówiłam to do Polek, a nie do niego.

Bingo. Dziewczyny załapały. Zrozumiały też chyba, że trochę się z nich nabijam, bo szybko zebrały swoje rzeczy i zniknęły z plaży, zostawiając niedopite drinki. Może byłam trochę wredna, trudno. Czasami po prostu brakowało mi już cierpliwości, by tłumaczyć ludziom, że nie wszystkie koszmarne historie o Turcji i Turkach, które słyszą, są prawdą. Niekiedy jedynym wyjściem wydawało mi się obśmianie stereotypów.

Rozdział II

Do pokoju hotelowego Demir wniósł mnie na rękach. Postawił mnie dopiero przy łóżku i sprawnym ruchem rozwiązał jedwabne pareo, którym się okryłam, by nie paradować w bikini przez park oddzielający plażę od hotelu. Ani się obejrzałam, a nie miałam już na sobie stanika. Usta mojego męża momentalnie przywarły do moich nagich piersi. Ssał je mocno i intensywnie, tak jak lubię najbardziej. Oddychałam głęboko, przygryzając wargi, podczas gdy on rozwiązywał troczki przy moich majtkach. Po chwili dół od bikini opadł na podłogę, a ja stałam przed Demirem naga i rozpalona. On też był już gotowy, jakby sam widok mojego ciała wystarczył, by ogarnęła go fala podniecenia. Teraz to ja zaczęłam całować jego muskularny tors, zaciskając palce na jego plecach. Chyba mu się spodobało, bo czułam, że jego penis twardnieje jeszcze bardziej. Demir nigdy nie mówił mi, co lubi w łóżku – tego typu szczerość była może oczywista na zachodzie Europy, ale nie w Turcji. Ja zresztą też należałam do tych, które chętniej uprawiają seks, niż o nim gadają. Mimo to dobraliśmy się idealnie. Zamiast odhaczać z listy obowiązkowe punkty, improwizowaliśmy, wsłuchując się wzajemnie w swoje potrzeby.

Spojrzałam w oczy ukochanego i wiedziałam już, czego pragnie. Usiadłam na łóżku. On wciąż stał przede mną, a ja schodziłam pocałunkami coraz niżej, aż w końcu ujęłam w usta jego sztywnego członka. Demir jęknął. Jedną dłonią chwycił mnie za włosy, a drugą oparł o moje ramię i odchylił głowę do tyłu. Oddychał coraz ciężej, a ja coraz bardziej łapczywie całowałam jego nabrzmiałą męskość. Gotowa byłam ustami doprowadzić go do orgazmu, ale mój ukochany miał inne plany. Cofnął się i położył mnie głębiej na łóżku, jednym sprawnym ruchem rozsuwając moje nogi i zasypując moje łono gorącymi pocałunkami. Językiem zaczął stymulować moją łechtaczkę, a gdy z mojego gardła wydarł się krzyk rozkoszy, silnymi dłońmi chwycił mnie za biodra i wbił się we mnie tak energicznie, że poczułam delikatny ból.

Kochaliśmy się długo i namiętnie, głodni siebie, jakbyśmy musieli się upewnić, że to nie sen, jakby ktoś za chwilę znów miał nas rozdzielić. W końcu zmęczeni i szczęśliwi opadliśmy na poduszki. Wciąż dyszałam ciężko, próbując uspokoić oddech, a mój ukochany błądził ciepłymi dłońmi po moim spoconym ciele.

– Powtórka? – zapytał po chwili, całując mnie w usta.

– Nie tym razem! – Zaśmiałam się, odwzajemniając pocałunek. – O szóstej musimy być u Magdy i Murata, zapomniałeś?

– Trzy godziny to masa czasu… – Demir nie przerywał pocałunków, ale tym razem nie pozwoliłam mu kontynuować.

– Muszę się przygotować, musimy dojechać… – Wstałam z łóżka i zaczęłam zbierać rzeczy, które porozrzucaliśmy po podłodze w namiętnym szale. – Wiem, że ty masz inne poczucie czasu, ale ja jestem Polką, dla mnie szósta to szósta. Dla Magdy też.

Demir się uśmiechnął, jednak nic więcej nie powiedział. Powoli już przyzwyczajał się do moich „dziwactw” – bo tak właśnie nazywał obsesję punktualności. Tureckie podejście do czasu było znacznie bardziej swobodne niż nasze, polskie. Podana godzina imprezy czy spotkania prawie zawsze była godziną umowną. Zdarzyło mi się przyjść na rozmowę o pracę i pocałować klamkę biura, bo nikt się nie spodziewał, że faktycznie będę o wyznaczonej porze. A gdy przychodziłam punktualnie na przyjęcie, tureckie koleżanki robiły dobrą minę do złej gry, bo gospodyni imprezy dopiero kończyła porządki i wstawiała börek1do piekarnika.

Jedną z większych kłótni z Demirem zaliczyliśmy właśnie o punktualność. To było jeszcze w Izmirze. W któryś z pierwszych ciepłych dni postanowiłam pojechać na plażę do pobliskiej Urli. Wkurzało mnie, że choć miasto leży nad morzem, nie można pływać w zatoce, bo woda jest zbyt zanieczyszczona. Na szczęście Urla nie była daleko, autobusem można się tam było dostać w dwadzieścia minut. Spakowałam manatki i pojechałam. Poplażowałam dwie godzinki i już miałam się zbierać, gdy zadzwonił Demir.

– Gdzie jesteś, kochanie?

– W Urli. Właśnie wyszłam z morza i pakuję rzeczy. Niedługo mam autobus powrotny.

– Przyjadę po ciebie. I tak jestem w Narlıbahçe, to blisko. Zaraz będę.

W sumie miałam jeszcze ochotę napić się herbaty, ale zrezygnowałam. Szybko wytrzepałam ręcznik. Włożyłam sukienkę na mokry kostium, bo przed sezonem nie było jeszcze przebieralni na plaży – maj i dwadzieścia parę stopni to nie jest dla Turków pogoda na kąpiele. W turystycznych miejscowościach, do których trafiali goście z zagranicy, oczywiście wszystko już było gotowe, ale Urla do nich nie należała. Tu odpoczywali głównie Izmirczycy. Do swoich yazlıków – letnich domów, przyjeżdżali dopiero wtedy, gdy temperatura w mieście była naprawdę nie do zniesienia. Zresztą nawet wtedy część z nich w ogóle nie wchodziła do wody. Wystarczyła im przyjemna morska bryza i kawałek własnego ogródka.

Gotowa do drogi, pospiesznie opuściłam plażę. Po chwili stałam już na parkingu, z którego miał mnie zabrać ukochany. Spodziewałam się go za jakiś kwadrans, tymczasem minęło grubo ponad pół godziny, a jego ciągle nie było. Pewnie trafił na korki, pomyślałam i przysiadłam na krawężniku, bo od tego dreptania w miejscu rozbolały mnie już nogi. Przejrzałam Facebooka, zajrzałam na Instagram, poinstruowałam zbłąkanych turystów z Niemiec, którzy jakimś cudem trafili tu przed sezonem, w końcu zniecierpliwiona znowu spojrzałam na zegarek. Godzina! Czekałam tu od godziny!

Wybrałam numer Demira, ale nie odebrał, choć próbowałam kilka razy. Nie odpowiedział też na wiadomość, choć widziałam, że ją odczytał. Gdy na końcu ulicy zamajaczył kolejny dolmuş2jadący do miasta, byłam już tak wkurzona, że postanowiłam na niego zamachać. Nie będę tu jak ostatnia idiotka czekać na jaśnie pana, który nie ma nawet czasu odebrać telefonu! Stawałam właśnie na stopniu, gdy za pojazdem zaparkował mój ukochany.

– A ty dokąd? – zawołał zdumiony przez uchyloną szybę.

– Do domu! – warknęłam, przeglądając portmonetkę w poszukiwaniu drobnych. Jak na złość miałam w niej same złotówki, żadnych lir. – Wracaj do swoich spraw, widać jesteś bardzo zajęty, skoro kazałeś mi tu czekać ponad godzinę! – piekliłam się, oczekując, że Demir mnie przeprosi, a przynajmniej się zmiesza.

On tymczasem gapił się na mnie kompletnie zdezorientowany. Kierowca dolmuşa i pasażerowie przyglądali się scenie z rosnącym zainteresowaniem, ciekawi, co będzie dalej. W końcu Demir, skrępowany sytuacją, wysiadł z samochodu i wziął mnie za rękę.

– Chodźmy, lütfen3 – powiedział, zaciskając szczęki, i poprowadził mnie do auta.

Długo jechaliśmy w milczeniu. Byłam zła i obrażona.

– Nie masz mi nic do powiedzenia? – nie wytrzymałam w końcu.

Demir nawet na mnie nie spojrzał, docisnął tylko pedał gazu.

– Okej, to ja ci powiem. Tak traktować to sobie możesz Turczynki, jeśli im to odpowiada, ale nie mnie! – krzyknęłam.

– O co ci chodzi?! – warknął, zaciskając dłonie na kierownicy. Gdyby mógł, chybaby ją wyrwał albo połamał.

– O co? Z Narlıbahçe do Urli jest piętnaście minut drogi! A ja czekałam na ciebie półtorej godziny jak jakaś idiotka!

Ku mojemu zdziwieniu Demir się odprężył. Wydawał się wręcz ubawiony!

– Wychodziłem już z firmy, gdy spotkałem kolegę – powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.

– No i?

– Nie widziałem go wiele lat, zaczęliśmy rozmawiać. Zaprosił mnie na herbatę i…

– Aha, to ja czekam, a ty sobie herbatkę popijasz! – nie dawałam za wygraną.

– Miałem odmówić? Co mu niby miałem powiedzieć?

– Bo ja wiem? Może na przykład: „Przepraszam, innym razem, dziewczyna na mnie czeka”?

W końcu na mnie spojrzał. W jego oczach malowało się bezbrzeżne zdziwienie.

– Ama bu çok ayip ya…4.

Wtedy zrozumiałam. On – w swojej opinii – naprawdę nie miał wyjścia. Nie mógł dawno niewidzianemu koledze (zresztą takiemu, którego widziałby wczoraj, też nie) powiedzieć, że z nim nie porozmawia, bo się spieszy. Nie ma dla Turka sprawy tak ważnej, by odwołać pogawędkę z sąsiadem czy herbatę z kolegą. Autobus? Można przecież pojechać następnym. Dziewczyna? Przecież nie czeka na pustyni otoczona przez szakale, nic jej nie będzie. Na własny ślub wypada co prawda przyjść punktualnie, ale jeśli się spóźnisz, nikt nie będzie robił z tego afery.

– Następnym razem chociaż odbierz telefon – westchnęłam. – Albo napisz: „Zmiana planów, wracaj sama”.

– Tamam5.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1Börek – rodzaj tureckiej zapiekanki/bułki z nadzieniem.

2Dolmuş (czyt. dolmusz) – minibus.

3Lütfen – Proszę.

4Ama bu çok ayip ya… – Ale to wielki wstyd, nietakt.

5Tamam – Tak, okej.