Turecka rozkosz - Mira Hafif - ebook + audiobook + książka

Turecka rozkosz ebook

Hafif Mira

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia Polki, której serce wpadło w pułapkę miłości.

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Ten wyjazd zmienił jej życie. Ta książka ma być przesłaniem.

Kiedy Magda, najlepsza przyjaciółka Basi, wyjeżdża na wakacje do Turcji, żadna z nich nie przypuszcza, jak bardzo zmieni to losy ich obu…
Już w drugim tygodniu urlopu Magda wyznaje Basi, że jej serce skradł przystojny Murat. I za nic ma przestrogi o mężczyznach z tamtych stron, którzy bez skrupułów wykorzystują kobiety takie jak ona. Zakochana po uszy, planuje wziąć ślub i zacząć nowe życie w Turcji. Barbara nie podziela jej entuzjazmu, ale po jakimś czasie, gdy jej sytuacja zawodowa w Polsce się komplikuje, sama pakuje walizki i wsiada w samolot lecący do Stambułu.

Ten jeden lot odmieni całe jej życie.
Czy Polka oprze się podrywom atrakcyjnych i bogatych Turków? Którego wybierze? Do czego zdolny jest mężczyzna, by zdobyć swą wybrankę? Czy życie tych kobiet, które uległy czarowi mężczyzn Wschodu, zawsze przypomina bajkę?

Tę historię autorka zaczęła opisywać na jednym z forów internetowych, gdzie doradzała Polkom wracającym z wakacji pod palmami ze złamanym sercem. To one prosiły, by z tych zapisków i porad stworzyła książkę. Tak powstała Turecka rozkosz.

Mira Hafif - ukrywająca się pod pseudonimem Polka, która dzieli życie między Turcję, gdzie mieszka, a Polskę, która jest jej domem. W 2019 roku, w dramatycznych dla siebie okolicznościach, postanowiła opisać swoją turecką historię na jednym z forów internetowych. Gdy tylko może udziela w internecie porad kobietom, które zastanawiają się nad porzuceniem wszystkiego dla wakacyjnej miłości. "Turecka rozkosz" to debiut powieściowy Hafif.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 272

Oceny
4,3 (460 ocen)
268
97
62
29
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agacia-bb

Nie oderwiesz się od lektury

Romansidło, ale bardzo fajnie wplecione w fabułę informacje o tureckiej kulturze i historii.
10
Monikatysz

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️❤️
00
Kingajan

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Bubu0410

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
januzal

Dobrze spędzony czas

ok.04.24
00

Popularność




 

 

Copyright © Mira Hafif, 2021

 

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

 

Zdjęcie na okładce

© Mohamad Itani/Trevillion Images

 

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

 

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

 

Korekta

Marta Stochmiałek

Bożena Hulewicz

 

ISBN 978-83-8234-697-8

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Rozdział I

Ależ ci Turcy przystojni! Basia, no popatrz tylko! – mówi mama i wzdycha. Wpatrywała się w ekran monitora, na którym groźny brunet z nienagannie przystrzyżonymi włosami i zarostem wygłaszał płomienną przemowę do jakiejś zapłakanej kobiety.

Mama pasjami oglądała tureckie seriale, które od kilku lat w Polsce biły rekordy popularności. Gdy już nie była w stanie czekać na kolejny odcinek w telewizji, znajdowała je w internecie. Czasem były dostępne z napisami, tworzonymi przez inne fanki, ale najczęściej oglądała je w oryginale – po turecku, którego nie znała ani w ząb.

– Nie trzeba rozumieć języka, żeby wiedzieć, o co chodzi! Oni są tak pełni pasji i tak świetnie grają! Nawet nie muszą się całować, żeby między nimi iskrzyło! – Nie pierwszy raz próbowała mnie przekonać. – Zacznij oglądać, to sama zrozumiesz!

– Mamo, daj spokój! Czy ja mam czas na takie głupoty? – mruknęłam, pakując do czerwonej skórzanej aktówki projekty, które przygotowywałam minionej nocy. Kampania reklamowa dla poważnego klienta, międzynarodowego potentata na rynku kosmetycznym. Od miesięcy pracowaliśmy w agencji do utraty tchu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Uwielbiałam swoją pracę i byłam z siebie naprawdę dumna – byłam częścią najlepszej agencji reklamowej w Warszawie! Choć odkąd zmienił się szef, było ciężko. Mariusz, nowy przełożony, nie przepadał za mną. Średnio co drugi dzień wzywał mnie do swojego gabinetu i krytykował moje pomysły. Równie chętnie robił to zresztą przy całym zespole, a moje koleżanki i koledzy nigdy nie stanęli w mojej obronie, bo sami nie chcieli mu podpaść. Pracowałam więc dłużej i ciężej niż inni, by pokazać szefowi, że jestem coś warta, a moje pomysły mają potencjał. Jak na razie, niestety, nie było efektów.

Wczoraj wyszłam z biura dopiero przed północą. Czekając na windę, podeszłam do przeszklonej ściany budynku. Z dwudziestego piętra jednego z najbardziej luksusowych warszawskich wieżowców miasto wyglądało po prostu obłędnie. Światła samochodów jadących Alejami Jerozolimskimi, neony sklepów i hoteli, znienawidzony przez jednych, a uwielbiany przez innych Pałac Kultury i Nauki… Ja to mam szczęście, pomyślałam.

Nagle ciszę na korytarzu przerwał dźwięk mojej dzwoniącej komórki. Zerknęłam na ekran. Magda! Jak zwykle dzwoniła na Messengerze, by nie przepłacać za połączenia z Turcji do Polski. Turcja wciąż jeszcze nie należała do Unii Europejskiej i nie podlegała przepisom o roamingu. Kliknęłam ikonkę nawiązującą połączenie wideo i z radością zobaczyłam uśmiechniętą twarz przyjaciółki.

– Co tam, mała? Kiedy w końcu przylecisz? – zapytała bez zbędnych wstępów Magda. – Mam tu dla ciebie kilku kandydatów na męża!

– Chyba żartujesz. Nie dam się wcisnąć w czarny worek! – droczyłam się, wiedząc, że się nie obrazi, choć sama dla męża przeszła na islam i zaczęła nosić hidżab, islamską chustę zasłaniającą włosy.

– Czy ja noszę worek? – Magda, śmiejąc się, pokazała mi metkę szala, który szczelnie okalał jej głowę. – Jak widzisz, muzułmanka ubiera się u Prady! – Puściła do mnie oko. – Największe światowe marki dla nas projektują! Prada, Yves Saint Laurent, Versace… – wymieniała nazwy koncernów odzieżowych, które choć na co dzień się tym nie chwalą, mają w swoich kolekcjach ekskluzywne stroje zaprojektowane specjalnie dla muzułmanek. Piekielnie drogie ciuchy, na które mogą sobie pozwolić żony szejków i naftowych potentatów z Arabii Saudyjskiej oraz niektóre dobrze sytuowane kobiety z innych krajów. Na przykład Magda.

– Słuchaj, muszę kończyć. Zaraz będzie moja taksówka. Zdzwonimy się jutro!

– Okej, trzymaj się!

Jechałam rzęsiście oświetlonymi ulicami stolicy i myślałam o przyjaciółce. Znałyśmy się od podstawówki. Dzieliłyśmy nie tylko ławkę, ale też wszystkie dziecięce, a później nastoletnie smutki oraz radości. Ufałyśmy sobie bezgranicznie, wiedząc, że taka relacja to prawdziwy skarb. W dorosłym życiu nie miałam szczęścia do koleżanek. Znajomości okazywały się płytkie, nie było w nich miejsca na zaufanie, które jest podstawą każdej udanej relacji – czy to z kobietą, czy z mężczyzną. Dziewczyny, które spotykałam w pracy, były zbyt skoncentrowane na sobie i swojej karierze, by budować trwałe przyjaźnie. Były jak chorągiewki – zmieniały towarzystwo w zależności od tego, jak zawiał korporacyjny wiatr. Zaciągając się na tarasie elektrycznymi papierosami i bezustannie patrząc w ekrany smartfonów, potrafiły tylko pokazywać zdjęcia swoich wymuskanych mieszkań i przesyłać linki do sklepów, w których robią zakupy. Trudno przyjaźnić się z kimś, kto może i zapyta o twoje samopoczucie, ale gdy próbujesz odpowiedzieć, zaraz odbiera telefon i instruuje kuriera dostarczającego przesyłkę z Zary, na które piętro ma wjechać.

Magda była inna. Ona towarzyszyła mi przez cały czas. Ocierała mi łzy, gdy okazało się, że narzeczony zdradza mnie z koleżanką ze studiów – wygadała się zresztą koleżanka, narzeczony szedł w zaparte i zaprzeczał. Ja i Magda pojechałyśmy wtedy na najtańszą dostępną wycieczkę do Grecji. Tłukłyśmy się autokarem przez dwie doby, by wylądować na kamienistej plaży w jakiejś pipidówce, ale to i tak był niezapomniany tydzień, spędzony na rozmowach przy greckim winie. Gdy niedługo potem dostałam pracę w agencji reklamowej, pojawiła się z butelką szampana Dom Perignon, na który musiała wydać chyba połowę swojej pensji.

– Zwariowałaś? – oburzyłam się, choć wzruszył mnie ten gest. – Masz za dużo kasy?

– Sukces mojej przyjaciółki wymaga należytej oprawy! – rzuciła ze śmiechem. – Odwdzięczysz mi się w Turcji. Tam alkohol jest znacznie droższy niż u nas, a ja zamierzam nie szczędzić sobie wina!

Tę Turcję wymyśliłyśmy jeszcze w Grecji, planując nasze kolejne podróże. Magiczny Stambuł – jedyne na świecie miasto leżące na dwóch kontynentach i przecięte wodami Bosforu, pełne imponujących meczetów ze strzelistymi minaretami. Antyczny Efez z idealnie zachowanymi marmurowymi kolumnami, wreszcie złote plaże, łagodnie oblewane ciepłymi wodami Morza Śródziemnego.

– Magda, jaka Turcja? – jęknęłam. – Przecież ja dopiero zaczynam pracę, nikt mi nie da teraz urlopu!

To było pięć lat temu. Magda poleciała wtedy sama i… już nie wróciła. Dwa tygodnie wystarczyły, by jej życie kompletnie się zmieniło. Do dziś pamiętam wyraz jej twarzy, gdy zadzwoniła do mnie na Skypie z hotelu. Oczy świeciły jej jak gwiazdy, a na pociągniętych różowym błyszczykiem ustach widniał uśmiech wyrażający bezgraniczne szczęście.

– Zakochałaś się! – zgadłam od razu.

– Skąd wiesz?

– Dziewczyno, znam cię od dwudziestu lat! A nawet gdybym nie znała, to wiem, co oznacza to maślane spojrzenie. No już, opowiadaj!

Magda rozpoczęła opowieść o Muracie, którego poznała w Alanyi. Potknęła się, spacerując w ruinach górującej nad miastem osmańskiej twierdzy. Spadłaby z wysokich kamiennych schodków i najpewniej dotkliwie się potłukła, ale wysoki brunet w nieskazitelnie białej koszulce polo i modnych dżinsach, który stał obok, w porę pochwycił ją w swoje ramiona. Zaczęli randkować. Murat nie tylko był przystojny i czuły, ale też okazał się fenomenalnym kochankiem. No i był romantyczny – na randkę nie przychodził bez bukietu czerwonych róż, a po spotkaniu wysyłał esemesy z gorącymi wyznaniami miłości. Dogadywali się po niemiecku, bo dorastał w Europie po tym, jak w latach siedemdziesiątych jego rodzice, jak tysiące innych Turków, wyjechali do Niemiec za pracą.

– No i właśnie mi się oświadczył! – wyznała, rozpromieniona, wyciągając rękę w stronę kamery. Na jej serdecznym palcu widniał śliczny pierścionek z białego złota z szafirem w kształcie łezki, otoczonym wianuszkiem drobnych brylantów.

– Czy tobie padło na mózg, kobieto?! – krzyknęłam. – Ile wy się znacie? Dwa tygodnie?!

– Prawie – powiedziała, zupełnie niezrażona moją reakcją. Z jej twarzy nie schodził uśmiech.

Chciałam się cieszyć jej szczęściem, ale nie mog­łam.

– Magda, proszę cię. Jesteś w kurorcie! Tam się nie jedzie szukać miłości! Chcesz się pobzykać i miło spędzić czas, proszę bardzo, ale nie musisz zaraz wychodzić za mąż! Pamiętasz ten dokument o chłopakach z Egiptu?

Kiedyś oglądałyśmy film dokumentalny o europejskich turystkach na egzotycznych plażach w kraju faraonów. Ich głupota była nie mniejsza niż egipskie piramidy. Myślały, że tamtejsi śniadzi chłopcy naprawdę je kochają. Potem przeżywały bolesne rozczarowanie, gdy okazywało się, że Abdul z centrum nurkowego co tydzień nurkuje między nogami innej turystki, a Mustafa z hotelowego baru każdej mówi, że jest piękna jak gwieździsta noc, i co dzień bierze inną.

– Turcja to nie Egipt! – powiedziała z powagą Magda. – Zresztą Murat jest inny…

Nie wierzyłam własnym uszom. Plotła jak zakochana nastolatka! Poważna pani nauczycielka! Co prawda zawsze była romantyczką, wylewała krokodyle łzy nad romansami (bibliotekarki odkładały kolejne nowości specjalnie dla niej), a gdy tylko miała czas, latała do kina na komedie romantyczne. Zawsze też marzyła o tym, żeby coś takiego w końcu jej się przydarzyło. No i proszę.

– Rób, jak chcesz. Ale uważaj, życie to nie film – ostrzegłam. – Nie chcę, żebyś potem płakała!

– Nie będę – oznajmiła z niezachwianą pewnością.

Po dwóch tygodniach Magda wróciła do Polski, jednak tylko po to, by złożyć wypowiedzenie w szkole, spakować swoje rzeczy i załatwić dokumenty potrzebne do ślubu. Choć wszyscy pukali się w czoło, jej mama błagała, płacząc rzewnie, a dyrektorka szkoły straszyła historiami o Europejkach szukających egzotycznego księcia, które potem zakrywają podbite oczy ciemnymi okularami, Magda była niewzruszona. Po miesiącu odwiozłam ją z walizkami, kontenerem z jej ukochanym kotem oraz z suknią ślubną przewieszoną przez ramię na lotnisko.

– Bądź szczęśliwa – powiedziałam bez przekonania, siląc się na uśmiech. Choć naprawdę życzyłam jej jak najlepiej, nie potrafiłam ukryć targających mną obaw.

– Na pewno nie przyjedziesz na ślub? – zapytała ze smutkiem. – Jak ja sobie bez ciebie poradzę…?

– Wiesz, jak bardzo chciałabym być przy tobie w takim dniu, ale naprawdę nie dam rady. Ten projekt… – Wymigiwałam się pracą, choć prawda była inna. Nie chciałam patrzeć, jak najbliższa mi osoba rujnuje sobie życie. Nie chciałam składać podpisu na dokumencie, który był jak cyrograf, choć pisany nie krwią, ale naiwnością. Wtedy nie miałam jeszcze pojęcia, że kiedyś podpiszę własny…

Po tych kilku latach okazało się, że to Magda miała rację, a ja się myliłam, z góry zakładając, że wszyscy Turcy – ba, wszyscy faceci! – są tacy sami. Stereotypy na temat tureckich mężczyzn: że biją, zdradzają, są despotyczni i każą kobietom siedzieć w domu w burce, okazały się nieprawdziwe. Murata odbiegał od tego schematu. Mijały lata, a on był dla Magdy tak samo czuły jak pierwszego dnia. Gdy jego koledzy szli po pracy do knajpy i do północy pili raki, on pędził odebrać żonę z kursu tureckiego. Po drodze zawsze zahaczał o kwiaciarnię. Kiedy Magda wychodziła z zajęć, porywał ją w ramiona i obsypywał gorącymi pocałunkami.

– Hayatim, tak bardzo tęskniłem! – mówił, nie wypuszczając jej z objęć.

– Murat, ludzie patrzą… – Peszyła się Magda, bo pozostali uczniowie, cudzoziemcy tak jak ona, gapili się z uśmiechem na tę filmową scenę.

– Niech patrzą i mi zazdroszczą pięknej żony!

Murat nie był specjalnie religijny. Nie chodził w piątek do meczetu i pił alkohol, co dla restrykcyjnych muzułmanów jest zakazane. Wieprzowiny, której wyznawcy Allaha również nie mogą spożywać, nie jadał bynajmniej nie z powodu religijnych zakazów – po prostu niezbyt mu smakowała. Był w szoku, gdy Magda któregoś dnia poinformowała go, że chce przyjąć islam.

– Hayatim, ale po co?

Wyjaśniła mu, że jeszcze zanim przyjechała do Turcji, przeczytała Koran. Zafascynowana jego pięknem, postanowiła zgłębić religię Mahometa. Na lekcje religii chodziła w tajemnicy przed mężem, by zrobić mu niespodziankę.

– Najdroższa, jak sobie życzysz, to twoja decyzja – odpowiedział w końcu, choć wciąż był szczerze zdziwiony.

Niedługo potem Magda wypowiedziała szahadę przed mężem i jego mamą, Sureyą. Teściowa nie ukrywała swojej radości.

– Moja cudowna gelin! – powiedziała i wyściskała Magdę. – Proszę, to dla ciebie – dodała, wręczając synowej elegancką papierową torbę z logo Prady.

Magda powoli przyzwyczajała się do tego, że zarówno mąż, jak i teściowa obsypują ją prezentami. Sureya nigdy nie doczekała się córki i teraz traktowała Magdę tak, jakby nią była. Historie o wrednych tureckich teściowych, które nienawidzą żon swoich synów i robią wszystko, by sabotować ich związki, w relacji Magdy i Sureyi można włożyć między bajki.

Magda zajrzała do torebki i odsłoniła liliowy papier, którym owinięty był podarek. Aż westchnęła z zachwytu, widząc zieloną chustę z grubego jedwabiu z delikatnymi złotymi listkami, które zjawiskowo mieniły się w promieniach słońca wpadającego przez wielkie okno salonu. Do tego dwie złote spinki zwieńczone błyszczącymi szmaragdami.

– Są prawie tak piękne jak twoje oczy! – Sureya od razu zaczęła upinać chustę na włosach Magdy. Gdy skończyła, spojrzała z aprobatą na synową. – Masallah!

Magda podeszła do wielkiego kryształowego lustra w złotej ramie i przyjrzała się swojemu odbiciu. Oto zaczynało się dla niej nowe życie, życie muzułmanki. Czy nie będzie jej zbyt trudno poddać się woli Allaha? Chyba nie. Zwłaszcza że nikt nie wymaga tu od niej modłów pięć razy dziennie ani rezygnowania z lampki wina do kolacji. Pytanie, czego sama będzie od siebie wymagać?

Poczekała, aż teściowa i Murat wyjdą z pokoju, wyjęła swojego iPhone’a i cyknęła sobie pierwszą fotkę w hidżabie. Oczywiście wysłała ją do mnie…

Te wszystkie wspomnienia wróciły, kiedy jadąc taksówką, myślałam o Magdzie, a potem w domu, gdy do późna kończyłam swój projekt. Ale rano, gdy mama zagadywała mnie sprzed swojego serialu, Magda i Turcja wywietrzały mi już z głowy.

– Lecę, mamuś. Pogadamy wieczorem! – Trzasnęłam drzwiami i już pędziłam do metra.

Dojeżdżając do centrum, poczułam, jak oblewa mnie zimny pot. Teczka z dokumentami została w domu.

*

– Barbaro, proszę do mojego gabinetu – syknął przez zęby Mariusz, wstając energicznie z jasnego skórzanego krzesła obrotowego.

W przestronnej sali konferencyjnej zostaliśmy tylko my dwoje. Jakoś przetrwaliśmy spotkanie z kontrahentami. Stawałam na rzęsach, by wszystko wypad­ło w miarę profesjonalnie, choć prezentacja i lśniące foldery z projektem kampanii zostały na stole w salonie. Cudzoziemcy wyszli z zagadkowymi minami, a reszta zespołu szybko się ulotniła, czując, że awantura wisi w powietrzu.

Mariusz wyszedł, z impetem zamykając za sobą szklane drzwi. Wzięłam głęboki oddech, wyprostowałam się i poszłam za szefem. Dałam plamę i było mi wstyd, ale przynajmniej niech nie myśli, że się go boję.

– Zaufałem ci i, jak widać, popełniłem błąd. Zachowałaś się nieprofesjonalnie, nie pierwszy raz zresztą – zaczął swój wywód już w gabinecie. Usiadł na krześle i wyciągnął nogi na zawalone papierami biurko. Nie zaproponował, bym usiadła. Nie patrzył na mnie, bawił się swoim telefonem.

– Chyba jesteś zajęty, może wrócę później? – rzuciłam nieco bezczelnie. W tej jednej chwili zrozumiałam, że przez ostatnie miesiące pozwalałam, by traktował mnie podle. Upokarzał mnie, obrażał, zarzucał brak talentu, choć koledzy z zespołu nie mogli się nadziwić moim pomysłom na kampanie, a klienci zawsze byli zadowoleni. Słuchałam tego ze spuszczoną głową i wciąż na nowo starałam się wykazać i mu zaimponować. Cóż, teraz, gdy faktycznie popełniłam błąd, było mi już wszystko jedno. Może mnie zwolnić, trudno.

– Stój – warknął, podnosząc na mnie czerwone ze złości oblicze.

– Prawdę mówiąc, wolałabym usiąść, jeśli nie masz nic przeciwko – szarżowałam, siląc się na spokój.

Nie czekając na odpowiedź, przysunęłam sobie drugie skórzane krzesło. Zdjęłam z niego puste opakowania po niedojedzonym sushi, strzepnęłam kilka ziarenek sezamu i usiadłam.

Patrzył, jakby miał przed sobą zupełnie obcą osobę. Sama zresztą siebie nie poznawałam – po miesiącach tańczenia przed nim na linie w końcu poczułam, że już nic nie muszę.

– Na członku tu staję, żeby wszystko w tej firmie działało jak trzeba, a taka gówniara jak ty wszystko niszczy! – wybuchnął. Poderwał się z krzesła, potrącając kubek. Resztka kawy wylała się na jego białą koszulę, a porcelana roztrzaskała na podłodze w drobny mak. – Kurwa! – wrzasnął. – Kurwa, wypierdalaj!

– Jesteś pewien? – zapytałam wciąż ze spokojem, choć w oczach miałam już łzy i powoli brakowało mi tchu.

– Chyba, kurwa, jasno mówię – wysyczał mój szef, wielki pan manager wielkiej korporacji, ten sam, który kilka dni temu udzielał dla branżowego magazynu wywiadu o kulturze pracy i budowaniu dobrej atmosfery w zespole.

Tego, co nastąpiło później, nie spodziewał się ani on, ani ja. Wzięłam z jego biurka pierwszą lepszą kartkę, która akurat okazała się fakturą za to cholerne sushi, odwróciłam ją, złapałam leżący między stertą gazet długopis i zaczęłam pisać. Po chwili ciągnącej się w nieskończoność ciszy, w której od szklanych ścian akwarium – jak mówiliśmy na gabinety naszych szefów – odbijał się tylko chrobot sunącego po kartce długopisu, położyłam przed Mariuszem dokument opatrzony nagłówkiem „wypowiedzenie”. Następnie wstałam i wyszłam, nie rozglądając się na boki, choć wiedziałam, że koledzy z ciekawości aż przebierają nogami. Spokojnie podeszłam do swojego biurka i wzięłam torebkę. Wrzuciłam do niej telefon, ramkę ze zdjęciem z Grecji i kilka drobiazgów, po czym opuściłam biuro, nie reagując na żadne pytania.

Gdy zjechałam windą na dół i stanęłam zapłakana przed budynkiem, sięgnęłam po komórkę.

– Magda, możesz mi zarezerwować bilet? – wychlipałam bez zbędnych wstępów.

– Co się…? Zresztą, nieważne. – Przyjaciółka od razu zrozumiała, że musiało się wydarzyć coś złego. – Wieczorem będziesz miała na mailu. Spakuj letnie rzeczy, zrobił się nieludzki upał.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI