Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy serce nie potrafi zapomnieć… Basia próbuje zbudować w Turcji nowe życie bez Demira. Znajduje pracę z Samsunie i przeprowadza się nad Morze Czarne. Dzieli mieszkanie z przyjaciółką i za jej radą ignoruje telefony od zdesperowanego mężczyzny. Czy jednak zaufała właściwej osobie? A może za niechęcią Arife do ukochanego Basi kryje się coś więcej? Czy kochankowie jeszcze kiedyś będą razem? Czy po niespodziewanym powrocie na wschód Turcji Basi uda się uchronić niewinną dziewczynę przed zabójstwem w imię honoru? Kontynuacja poruszającej "Tureckiej nadziei" to coś więcej niż romans. Mira Hafif kolejny raz zabiera czytelniczki w niesamowitą podróż po Turcji, pokazując nie tylko jej barwne obyczaje i orientalny klimat, ale też ciemne strony, które sami Turcy woleliby przemilczeć.
Mira Hafif - ukrywająca się pod pseudonimem Polka, która dzieli życie między Turcję, gdzie mieszka, a Polskę, która jest jej rodzinnym domem. W 2019 roku, w dramatycznych dla siebie okolicznościach, postanowiła opisać swoją turecką historię na jednym z forów internetowych. Gdy tylko może, udziela w internecie porad kobietom, które zastanawiają się nad porzuceniem wszystkiego dla wakacyjnej miłości. Zadebiutowała powieścią "Turecka rozkosz". W 2022 roku ukazała się kontynuacja: "Tureckie nadzieje".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 224
Copyright © Mira Hafif, 2022
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© Mohamad Itani | Arcangel
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Katarzyna Kusojć
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8295-737-2
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Część I
Rozdział I
Znowu Demir? – zapytała Arife, upijając łyk latte i zerkając na wyświetlacz mojego iPhone’a.
– Tak. I co ja mam z nim zrobić? – Odłożyłam wibrujący telefon na stół.
– Ja bym olała – mruknęła moja przyjaciółka, po czym badawczo mi się przyjrzała. Musiała złowić wzrokiem moją niepewną minę.
Faktycznie przez chwilę się zastanawiałam, czy nie odebrać telefonu od byłego ukochanego. Co jednak miałabym mu powiedzieć? Przecież nie wrócę do Izmiru, to już postanowione. Gdy dogonił mnie na lotnisku i wyznał mi miłość, błagając o jeszcze jedną szansę, nie powiedziałam „nie”. Ale nie powiedziałam też „tak”. Próbował więc od miesięcy: dzwonił, pisał maile i listy, wysyłał kwiaty. Tylko że na mnie nie robiło to już wrażenia. Bo czy mój pierwszy mąż, Ruzgar, nie robił tego samego? Wtedy się nabrałam, wybaczyłam, postanowiłam dać mu drugą szansę – i drogo za to zapłaciłam. Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki. Choć nie przestałam kochać Demira, choć wzięliśmy ślub w meczecie, przed imamem, po tym, jak potraktowała mnie jego rodzina i jak on sam się wobec mnie zachował, nie umiałam zdobyć się nawet na rozmowę. Sceny zazdrości, flirtowanie z byłą, awantury na każdym kroku, gdy tylko spojrzał na mnie inny mężczyzna. Jak bym była z obcym człowiekiem, a nie z ukochanym, który zaryzykował wszystko, by tylko ze mną być…
Jeszcze raz spojrzałam na telefon i odrzuciłam połączenie.
Jak co dzień po pracy siedziałyśmy w nadmorskiej knajpce, gapiąc się na błękitne niebo i spienione fale Morza Czarnego. Odkąd zamieszkałam w Samsunie, byłam tu prawie codziennie. Miasto miało urok Izmiru, ale bez jego wielkomiejskiego charakteru. Wybrzeże było znacznie ładniejsze – zamiast zalanych betonem brzegów było kilka miejskich plaż, wzdłuż których ciągnęła się kilkukilometrowa zadbana, obsadzona palmami promenada. Lubiłam patrzeć na spacerujących nią ludzi: starszych panów z wędkami, młodych chłopaków z włosami prosto od fryzjera, dziewczyny w tunikach i dobranych do nich chustach w kontrastowych kolorach. Szybko zrozumiałam, że choć ten region jest może mniej konserwatywny niż wschód, gdzie mieszkała rodzina mojego byłego ukochanego, to jednocześnie jest bardziej tradycyjny od wyzwolonego Izmiru. Tam blondynkom przesiadującym wieczorami w knajpkach z rzadka towarzyszyły koleżanki w hidżabach, zachowujące się zresztą niemal tak samo swobodnie jak one i popijające ukradkiem piwo. Tutaj większość klienteli stanowiły kobiety zakrywające włosy, choć takie jak ja czy nienosząca hidżabu Arife nie wzbudzały szczególnego zainteresowania. Ot, każdy ubierał się, jak chciał.
W Samsunie mieszkałam już drugi miesiąc. Choć sądziłam, że już na zawsze pożegnałam się z Turcją, los najwidoczniej chciał inaczej. Gdy dwa lata temu, po tym, jak z hukiem rzuciłam pracę, przyjechałam tu na wakacje do przyjaciółki, która wyszła za Turka, w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że odtąd moje życie będzie związane z tym pachnącym kawą krajem. Krajem, w którym spędziłam dni słodkie jak najsłodsza turecka baklawa, ale i te palące serce jak ogień. Radość z bycia tutaj, z obcowania z przyjaciółmi, z pięknym językiem i serdecznymi ludźmi mieszała się ze wspomnieniami cierpienia, jakie zadał mi mój mąż Ruzgar, i rozczarowania, jakie stało się moim udziałem przez Demira.
Wyszłam za mąż z wielkiej miłości, ignorując wszystkie ostrzeżenia i znaki, jakie dostawałam od losu. Wierzyłam, że Ruzgar, bajecznie bogaty playboy, zmienił dla mnie swoje życie i nawyki. Że przestanie skakać z kwiatka na kwiatek i odtąd będzie tylko ze mną. Walczył przecież o mnie jak lew, gdy wyjechałam do Polski, słał kwiaty i prezenty. Kiedy chora wspomniałam, że marzę o gorącej czekoladzie, nazajutrz do moich drzwi zapukał kurier z aromatycznym napojem. „Wysłałbym w filiżance, ale się nie dało”, żartował Ruzgar, gdy spotkaliśmy się wieczorem na Skypie. Rozmawialiśmy codziennie, coraz bardziej się do siebie zbliżając. Gdy w Wigilię stanął przed moimi drzwiami z bukietem kwiatów, oczy miał pełne nadziei.
To był moment, w którym uwierzyłam, że naprawdę mnie kocha i zrobi wszystko, by ze mną być. Przetrwał wigilijną kolację, podczas której mój ojciec kompletnie go ignorował, całym sobą dając do zrozumienia, co myśli o związku jego córki z muzułmaninem. Nie pozwolił mi odejść, gdy zobaczyłam go z obcą kobietą na kolanach. Przepraszał tygodniami, w końcu znów przyjechał do Polski i przekonał mnie do powrotu. Obsypywał mnie złotem i każdego dnia sprawiał, że czułam się jak księżniczka. Nocami zabierał mnie na szczyty rozkoszy, zaczynając od delikatnych pieszczot, które doprowadzały mnie do nieziemskich orgazmów. Szybko się oświadczył, niemal natychmiast zaczęliśmy planować nasz bajeczny ślub. Przyjęcie odbyło się w przepięknym ogrodzie, ozdobionym na tę okazję lampionami i świecami. W oddali połyskiwały wody Bosforu, wiał ciepły wiatr. Tańczyliśmy wtuleni w siebie, chyba nawet na chwilę nie udało nam się usiąść przy ozdobionym kwiatami stoliku. Potem zaczęła się taki töreni –uroczystość biżuterii, podczas której goście gratulowali nam, przypinając do zawieszonych na naszych szyjach szarf złote monety i pieniądze, a na moim przegubie zapinając kilkanaście złotych bransoletek. Z jednej strony czułam się jak królewna, z drugiej – jak gość na jakimś egzotycznym przyjęciu. I choć przepełniała mnie radość, nie do końca docierało do mnie, że to mój ślub z ukochanym. Nie obyło się zresztą bez zgrzytu. Kuzynka mojego męża przyprowadziła koleżanki. Z jedną z nich Ruzgar kiedyś się spotykał, druga była dziewczyną, o którą kilka miesięcy wcześniej się pokłóciliśmy. Teraz była w zaawansowanej ciąży, a na palcu miała pierścionek, który podczas tamtej awantury ze złością cisnęłam o podłogę.
Ruzgar ukrył początkowe zmieszanie pod maską obojętności. Wmówił mi, że nic się nie stało, zdusił w zarodku moje pytania o tę kobietę, zapewniając, że nie ma z nią nic wspólnego. Uwierzyłam, pozwoliłam trwać bajce, w której byłam jego żoną, a on moim mężem. Odbyliśmy wspaniałą podróż poślubną do Kapadocji. Po powrocie zorientowałam się, że jestem w ciąży. Radość znów przesłoniła mi wszystkie znaki ostrzegawcze: nocne znikanie mojego męża, częste wyjazdy służbowe, spóźnienia na rodzinne spotkania. Dopiero mail od Nadii, byłej kochanki Ruzgara, sprawił, że klapki spadły mi z oczu. Okazało się, że nasza bajka była fikcją. Mąż zdradzał mnie praktycznie od początku. Zdobywał mnie, ale ani na chwilę nie zrezygnował z innych kobiet. Najpierw była Nadia. Zdradzał mnie z nią, a ją z tamtą blondynką. To on był ojcem dziecka, które rosło w jej brzuchu, przynajmniej ona tak twierdziła. Nawet nie zaprzeczał, gdy wykrzyczałam mu w twarz rewelacje, które przekazała mi jego kochanka. Wzruszył tylko obojętnie ramionami, patrząc mi wyzywająco w oczy. Wtedy dotarła do mnie potworna prawda.
Byłam dla niego tylko zabawką. Zainteresował się mną, bo ja początkowo nie byłam zainteresowana nim. Gonił mnie, póki uciekałam. Cała ta wielka miłość była oszustwem. A ja byłam zdobyczą do upolowania. Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety, która by mu odmówiła, której nie dało się kupić drogimi prezentami. Tylko dlatego zrobił wszystko, by mnie zdobyć, rozkochać w sobie, sprowadzić do Turcji i umieścić w swoim lśniącym bogactwem domu jak jakieś trofeum. Może nawet się cieszył, że zaszłam w ciążę, sądząc, iż dzięki temu go nie zostawię, nawet jeśli jego podwójne życie wyjdzie na jaw. Nie przewidział, że stracę dziecko i że to wszystko zmieni. A ja – choć podczas trwania naszego związku tak często zapominałam o własnej godności, choć wbrew podszeptom intuicji wchodziłam w tę relację coraz głębiej – teraz wiedziałam, że to koniec. Do szpitala nie wpuściłam ani jego, ani jego matki; pamiętam swój przepełniony bólem krzyk, gdy Ruzgar próbował wejść do sali, w której leżałam.
Ale pamiętam też wszystko, co wydarzyło się potem. Zasnęłam, a gdy się obudziłam, poczułam na rozpalonym policzku czyjąś dłoń. Pewna, że to znów mój mąż, odwróciłam się, by na dobre go przepędzić. Ale to nie był on. To był Demir. Mężczyzna, który pierwszy wyznał mi w Turcji miłość i z którym połączyła mnie niezwykła więź. Wtedy w nią nie wierzyłam, wtedy jeszcze byłam przekonana, że związek z cudzoziemcem, a zwłaszcza z Turkiem, nie ma racji bytu. Choć sprawiał, że byłam szczęśliwa, choć serce mi się do niego wyrywało, choć spędzaliśmy razem ekstatyczne noce pełne miłości i pożądania, potraktowałam to jako romans, który zakończy się w chwili, gdy zajmę miejsce w samolocie lecącym do Polski.
Gdy po kolejnej upojnej nocy Demir poprosił mnie o rękę, myślałam, że żartuje. Ale on mówił poważnie. Znał mnie raptem dwa tygodnie, a chciał związać ze mną swoje życie. Ogarnęło mnie przerażenie, próbowałam obrócić wszystko w żart, ale było za późno. Urażona męska duma nie pozwoliła mu mnie wysłuchać. Wyszedł z pokoju hotelowego, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi, i na dobre zniknął z mojego życia. A teraz był w nim znowu. Przełknął gorzką pigułkę mojej odmowy, pogodził się z tym, że wyszłam za innego, schował dumę do kieszeni i przyszedł do szpitala, by trwać przy moim łóżku. Ani na chwilę nie przestał mnie kochać, chciał od nowa budować nasze szczęście. Zgodziłam się na to mimo strachu. Wiedziałam, że w oczach moich bliskich popełniam kolejny koszmarny błąd, ale postawiłam wszystko na jedną kartę.
Nie żałowałam. Pierwsze wspaniałe miesiące pozwoliły mi zapomnieć o koszmarze, który przeżyłam. Każda wspólna chwila dodawała mi sił, każde miłosne wyznanie sprawiało, że szybowałam w przestworzach. Banalne wspólne śniadania zamieniały się w małe uczty, podczas których Demir karmił mnie swoją miłością jak słodkimi daktylami. Każda noc przenosiła mnie w nieznane dotąd rewiry ekstazy.
Ale i ta bajka nie doczekała się szczęśliwego zakończenia. Demir był kuzynem Ruzgara. Moja dawna rodzina postanowiła odegrać się na tej nowej, pozbawiając ją dachu nad głową. Matka Demira uznała mnie, poniekąd słusznie, za przyczynę swojego nieszczęścia i – delikatnie mówiąc – nie chciała mnie znać. Nasz przyjazd na święta okazał się koszmarną pomyłką. W nowym domu, który rodzice Demira znaleźli w Diyarbakir, byłam wrogiem. Matka mojego ukochanego albo kompletnie mnie ignorowała, albo wyzywająco patrzyła mi w oczy, gawędząc serdecznie z jego byłą. Krytykowała dosłownie każdy mój krok, wściekła na męża, że nie robi tego samego. Dwie siostry i ojciec Demira starali się jakoś mi rekompensować jej zachowanie, byli mili i serdeczni, ale to nie wystarczyło.
Po gigantycznej awanturze, do której doszło w domu rodziców Demira, i naszym burzliwym rozstaniu wyjechałam do Polski, pewna, że nigdy więcej nie wrócę do Turcji.
Co z tego, że Demir pojawił się na lotnisku, prosząc, bym została, skoro poprzednie tygodnie spędził na ignorowaniu mnie, flirtowaniu ze swoją byłą dziewczyną i przytakiwaniu matce, która z całego serca mnie nienawidziła? Wyraźnie pokazał, kto jest dla niego ważniejszy. Gdy się dowiedział, że jego kuzyn dobierał się do mnie, pobił go. Na mnie nawet nie spojrzał. Jakby to była moja wina!
Zabrałam wtedy z domu jego rodziców dosłownie kilka swoich rzeczy i poleciałam do Izmiru. Tam spakowałam walizkę i choć wciąż kochałam Demira, odeszłam. Nie miałam siły przeżywać kolejnego dramatu. Jeśli mój ukochany nie potrafi postawić mnie na pierwszym miejscu, skoro nie umie wyrwać się z zaklętego kręgu rodzinnych obyczajów obowiązujących w jego kulturze, nie mam przy nim czego szukać. Owszem, szanowałam tureckie tradycje, które zdążyłam już przecież dość dobrze poznać, nie oczekiwałam, że mój narzeczony wyrzeknie się ich albo skłóci z mojego powodu z bliskimi, ale nie spodziewałam się, że przy nich zacznie się zachowywać jak ktoś zupełnie mi obcy. Z ukochanego, najbliższego mi człowieka, który był przy mnie w najcięższych chwilach, zamienił się w wiecznie niezadowolonego mruka, obrażającego się o wszystko. A czy to moja wina, że spojrzał na mnie inny mężczyzna albo że popełniłam jakieś faux pas w stosunku do jego konserwatywnych wujów i ciotek, choć wcześniej nie raczył mnie uprzedzić, jak powinnam się wobec nich zachowywać?
Wszystkie moje obawy się spełniły, gdy Demir zakomunikował mi, że musimy pomóc jego rodzinie w przeprowadzce i zorganizowaniu życia w nowym miejscu. Pojechałam z nim, bo miałam świadomość, że to przeze mnie moja była teściowa wyrzuciła z domu swoją kuzynkę – matkę Demira. Zrobiła to, najprawdopodobniej doskonale zdając sobie sprawę, że tym samym utrudni mi albo wręcz uniemożliwi zbudowanie jakiejkolwiek relacji z i tak niechętną mojej osobie matką ukochanego. Dopięła swego. Poddałam się.
Wyjechałam, pierścionek zaręczynowy zostawiając na stole naszego izmirskiego mieszkania. Nie napisałam nawet kartki, nie pożegnałam się. Co miałabym mu powiedzieć? Że złamał mi serce? Że nigdy już nie uwierzę w miłość?
Nie zamierzałam wracać. W Polsce przybrałam pokerową twarz, nie chcąc ponownie tłumaczyć rodzinie, jakie zamieszanie panuje w moim życiu. Oni, choć się domyślali, że coś się stało, o nic nie pytali.
Gdy wróciłam, były wakacje. W Izmirze Demir nie pozwolił mi za nic płacić ani nawet dokładać się do czynszu. Nie zmienił zdania, nawet gdy poszłam do pracy i zaczęłam zarabiać. Ponieważ miałam trochę oszczędności, szukanie pracy odłożyłam do czasu, aż trochę dojdę do siebie i się uspokoję. Niestety nic tego nie zapowiadało. Nie mogłam spać, przed oczyma co noc, jak kadry z jakiegoś okropnego filmu, przelatywały mi obrazy z naszego pobytu w Diyarbakir.
Za dużo wydarzyło się naraz w moim życiu. Po pierwszym tureckim dramacie za szybko wydarzył się kolejny. Teraz, gdy z dystansu patrzyłam na ostatnie dwa lata, nie rozumiałam, jak mogłam być tak lekkomyślna. Pokochałam dwóch mężczyzn, dwa razy rzuciłam się w wir wydarzeń i związków, które ostatecznie przyniosły mi cierpienie.
Były mąż nigdy mnie nie kochał, zabawił się tylko moim kosztem. Demir, jego kuzyn, ten, który miłość wyznał mi po kilku dniach znajomości, który trwał przy mnie w szpitalu i zrobił wszystko, bym dała szansę naszej relacji, w chwili próby zawiódł.
Teraz wydzwaniał, wysyłał kwiaty, pisał piękne maile – ale jakie to miało znaczenie? Moje poranione serce nie miało już sił. Chciałam ułożyć sobie życie na nowo, bez facetów, zwłaszcza tureckich!
– Może pójdziesz na terapię? – zasugerowała wtedy Magda, moja najbliższa przyjaciółka, ta sama, dzięki której – a może raczej przez którą – zaczęła się moja przygoda z Turcją.
– I w czym niby mi to pomoże? – westchnęłam.
– Mnie pomogło, pamiętasz? Poukładałam sobie wszystko w głowie. Tobie radzę to samo.
Rzeczywiście, kilka lat temu, gdy Magda wyjechała do Turcji i niemal natychmiast wyszła za nowo poznanego Murata, a później jeszcze przeszła na islam, rodzina, z którą dotąd była bardzo związana, praktycznie się jej wyrzekła. Przestali się do niej odzywać, nazywając wariatką i wróżąc, że wyląduje w ciemnej piwnicy, a jej męża wyzywając od terrorystów. Kategorycznie odmówili poznania go i w ogóle przyjazdu do Turcji, w której nigdy nie byli i o której nie mieli właściwie żadnego pojęcia. Nie pomogło nawet moje wstawiennictwo, choć znali mnie od dziecka i lubili. Magda wtedy poważnie się załamała. Przepłakała wiele nocy, a gdy czuła się już tak źle, że nie mogła normalnie funkcjonować, sama doradziłam jej, by poszła do terapeutki. Początkowo się migała, mnożąc wymówki: że niedługo samo jej przejdzie, że nic poważnego się nie dzieje, że się z nią nie dogada. Dopiero gdy Murat, z którym też porozmawiałam, przedstawił jej listę terapeutów z Alanyi mówiących po niemiecku (Magda w Polsce była nauczycielką niemieckiego, wtedy po turecku mówiła jeszcze bardzo słabo), w końcu zgodziła się na spotkanie. Nie pożałowała. Choć chwilę to zajęło, z pomocą psychoterapii doszła do siebie na tyle, by zacząć cieszyć się nowym życiem, nie tracąc jednak nadziei, że rodzina kiedyś ją zrozumie i zacznie cieszyć się jej szczęściem.
Czy to znaczy, że dla mnie też jest szansa?
Choć nie byłam przekonana, wkrótce się okazało, że nie mam wyjścia. Do bezsenności dołączyły lęki. Na niczym nie mogłam się skupić, serce przez cały czas waliło mi jak oszalałe, a ręce drżały. Któregoś wieczora dostałam takiego ataku duszności, że mama musiała zadzwonić po pogotowie. Zatrzymali mnie w szpitalu do następnego dnia. Wszystkie badania wyszły dobrze. Miła lekarka sprawdziła wyniki, a potem badawczo mi się przyjrzała.
– Zapiszę pani lekkie leki antydepresyjne – powiedziała w końcu. – Minie trochę czasu, zanim zaczną działać, a gdy już stanie pani na nogi, proszę wybrać się do psychologa. Wygląda na to, że pani objawy mają podłoże psychiczne.
Wyszłam z gabinetu jak w transie. Na przejściu dla pieszych omal nie wpakowałam się pod autobus – jakiś chłopak w ostatniej chwili szarpnął mnie za ramię i wciągnął z powrotem na chodnik.
Antydepresanty? Ja?
Dałam radę, gdy zawaliło mi się małżeństwo z Ruzgarem, pozbierałam się, gdy straciłam dziecko, przetrwałam rozwód i jakoś nie potrzebowałam leków. A teraz nagle miałabym zacząć je przyjmować?
Tyle że wcześniej był ze mną Demir. To on sprawił, że poradziłam sobie ze wszystkimi dramatami, które stały się moim udziałem. A teraz, gdy zawiódł, wszystko na dobre się zawaliło. Czy kiedykolwiek uda mi się to odbudować?
Wieczorem popiłam wodą pierwszą białą tabletkę.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI