Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy wiesz, jak cienka jest granica między miłością a nienawiścią?
Sue James, pochodząca z Polski pyskata studentka MIT, pewnej nocy przypadkowo trafia na jacht Russella Cho, milionera i gangstera rządzącego bostońskim półświatkiem. Mężczyzna doskonale wie, że nie musi się nikomu podporządkowywać i żyje według ustalonych przez siebie zasad. Nagłe pojawienie się Sue wytrąca go na chwilę z równowagi i sprawia, że jego nowy, bardzo lukratywny biznes staje pod znakiem zapytania. Wkrótce jednak okaże się, że „przybłęda” może mu się przydać...
Uwięziona dziewczyna zrobi wszystko, by wyrwać się z rąk swojego oprawcy i odzyskać wolność. Jednak zacięta walka pomiędzy władczym Cho a nieposkromioną Sue, początkowo pełna nienawiści, powoli zaczyna zmieniać swój charakter...
– Chodź potańczyć – nie dawał za wygraną.
– Jestem zmęczona, Noah.
– Jutro będziesz odpoczywać, dziś jest twoja noc.
– No właśnie, moja noc! – odpowiedziałam nieco poirytowana.
– No i?
– Noah, nie wiem, czy mam rację, ale odnoszę wrażenie, że się do mnie przystawiasz – wypaliłam bez zastanowienia. Usiadł i przysunął moje krzesełko do swojego. Zbliżył twarz do mojej tak, że kwaśny zapach alkoholu z jego ust drażnił moje zmysły.
– Sue, możemy zamówić taksówkę i pojechać prosto do mojego mieszkania.
Karolina Agata Socha – mieszkanka Buska-Zdroju, z wykształcenia biotechnolog. W wolnych chwilach chowa głowę w dobrej książce lub stuka w klawiaturę laptopa, puszczając wodze fantazji. Uwielbia spędzać czas w gronie przyjaciół, których opowieści nierzadko stają się dla niej inspiracją. Dobra muzyka i pełna filiżanka kawy to nieodzowne elementy towarzyszące jej podczas tworzenia nowych fabuł.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Gratuluję! – krzyknął Noah, wznosząc kufel z piwem.
– Gratuluję! Gratulacje! Gratulacje! – Wśród szumu muzyki płynącej z głośników w Benett’s Pub wyłapywałam kolejno pochwały od Miley, Frances, Noaha, Luci i Advaya.
– Przestańcie, peszy mnie to! – krzyknęłam. Nie przepadam za przesadnym chełpieniem się sukcesami. W tym przypadku – małymi sukcesami. Choć w głębi rozpierały mnie szczęście i duma. Dostałam grant na badania na niezłą sumkę i do tego nagrodę indywidualną za projekt. Sumka dwudziestu tysięcy dolarów na koncie to dla mnie, biednej studentki z Europy, niezła kasa. W końcu moja ciężka praca zaczęła przynosić efekty. Zdążyłam już odłożyć trochę pieniędzy z innych nagród i projektów, ale nigdy nie była to taka suma. Wylatując z Polski z kilkoma tysiącami na koncie, dramatycznie się bałam. Wielka uczelnia, wizja kredytu i brak wsparcia z jakiejkolwiek strony. Byłam zdana sama na siebie. Na szczęście dostałam stypendium za wysokie wyniki w nauce. Musiałam pracować za dwoje, ale opłaciło się.
– Nie przesadzaj, Sue! Ciężko na to pracowałaś! – wrzasnęła Miley. – Jesteśmy z ciebie dumni i cieszymy się razem z tobą.
– Tym bardziej że stawiasz dzisiaj piwo. – Advay zaśmiał się w głos, a wszyscy za nim wznieśli cierpki chmielowy płyn ku górze, wylewając niewielką jego ilość na mahoniowy stolik.
– Wiedziałam, że jesteście dziś ze mną wyłącznie z pobudek materialnych. – Wzniosłam ręce w geście rezygnacji. – Ale cóż z tego, skoro w głębi serca wam wybaczam.
– Już się o ciebie biją w Northern Institute of Genetics. Tym grantem tylko przypieczętujesz swoją przyszłość – skwitowała Frances, jednak Noah nie wydawał się być zadowolony.
– Co jest, facet?! – Miley szturchnęła Noaha w ramię, wylewając mu odrobinę piwa na spodnie. – Pamiętaj, jest impreza, a nie stypa.
– Hej! Co ty robisz? – krzyknął Noah, wstając. Odłożył piwo i gładząc ręką mokre spodnie, oddalił się do łazienki.
– Beksa! – wrzasnęła Miley, odprowadzając go wzrokiem ku łazience.
– Choleryczka! – zrewanżował się Noah.
– Wracając do rozmowy… – Miley odwróciła się do pozostałych – …chyba ktoś tu jest o kogoś zazdrosny.
– Powiedziałbym raczej, że niezaspokojony – stwierdził Advay.
– Advay, co masz na myśli? – zapytałam.
– No przecież widać, że na ciebie leci. I boi się, że odpłyniesz mu za daleko.
– Daj spokój! – Wywróciłam oczami. – Nie ma mowy, przecież każdy z nas wie, po co tu jest. Nie mam czasu na takie historie. Ciężko mi było znaleźć się w tym miejscu, w którym obecnie jestem, dlatego nie chcę sobie teraz utrudniać. – Lekko zniesmaczona pociągnęłam łyk piwa. Noah? Nie! Poza brakiem czasu na amory to w ogóle nie mój typ. Nie chcę. Przecież się przyjaźnimy. Przyjaźń i nic więcej!
– My jakoś dajemy radę – powiedział Advay, zerkając na Lucię.
– Nie ma to jak związek Hiszpanki z Hindusem. It’s complicated! – odparła.
Rzeczywiście Lucia i Advay stanowili ciekawą parę. Oboje studiowali neurobiologię. On, Advay Khan, pochodzi z Delhi. Ona, Lucia Camarillo, z okolic Barcelony. Oboje o egzotycznej urodzie tworzyli piękną parę, którą dodatkowo cementowała wspólna pasja. Póki co odrębność kulturowa w niczym im nie przeszkadzała. Nasza znajomość zaczęła się od wspólnej pracy z Advayem. Prowadziłam badania genetyczne na wycinkach komórek mózgu i sporo mi pomógł przy przygotowaniu preparatów.
– Dajecie radę? Wy to macie przejebane! – Jak zwykle ostry język Miley dał o sobie znać, ale wszyscy wybuchnęli śmiechem. Uwielbiam ją. Jest jak siostra, której nigdy nie miałam. Nadajemy na tych samych falach i mamy podobne charaktery. Gdy trafiłam do akademika School of Science w MIT, znalazłam się z nią w jednym pokoju. Choć początkowo bywało między nami wysokie ciśnienie wywołane chęcią dominacji jednej z nas, w rezultacie zawsze pojawiał się kompromis. Wypracowałyśmy wspólny język i tak od przeszło trzech lat rozwija się nasza przyjaźń. Miley podobnie jak ja uwielbia, gdy wszystko jest tak, jak ona chce.
– Panno Nixon, jak waćpanna się odzywa? Toż to nie przystoi przyszłej pani mikrobiolog kończącej MIT.
– Panno Susanne James, nie bądź taka święta. Siarczysty język to twój fetysz. Czy potrafisz wykonać choć jedną reakcję łańcuchową PCR bez użycia słowa „fuck”?
– OK! Wygrałaś! Dość już o tym, nauka jest po drugiej stronie Charles River. Przypominam, że teraz jesteśmy w Downtown w Bostonie i naszym, a przynajmniej moim celem jest nie pamiętać, jak znajdę się w naszym pokoju nazajutrz, panno Nixon.
– Wystarczy, że wypijesz jeszcze jedno piwo i wyrwie cię z butów.
– Nie wiem, jak to jest, że ty, takie chuchro, możesz wypić więcej ode mnie. Mam przecież większą masę. – Zaśmiałam się ironicznie.
– Dziewczyny, czym byłoby nasze życie bez was? – skwitowała Frances. Frances McDaniels, podobnie jak Noah, studiuje immunologię. Kiedyś Frances wpadła na mnie, gdy biegła do biblioteki, pomogła mi pozbierać rozrzucone notatki. I tak od słowa do słowa, od jednego piwa do drugiego i od papierosa do papierosa, wspólnie pchamy do przodu ten sześcioosobowy wózek.
– Co mnie ominęło?
– Och, patrzcie państwo, powrócił kumpel marnotrawny. Jak ci było, gdy cię nie było?
– Wyluzuj, Miley, okaż swoją ludzką naturę choć przez moment – skwitował.
Noah. Noah Buford. Noah Buford II. To jest ciekawy typ faceta. Cóż, nie można powiedzieć, że z Miley są klasycznym przykładem przysłowia „kto się czubi, ten się lubi”, bo… oni się nie lubią. Miley w życiu miewała różnie, ale różowy kolor to zdecydowanie nie jej kolor. Żeby być w MIT, wzięła kredyt studencki i choć daje radę, to boli ją, że niektórzy, jak Noah, mają wszystko na wyciągnięcie ręki. Jego ojciec jest senatorem. Matka bogatą spadkobierczynią majątku handlarza drewnem. Ich jedynak – pyskaty jedynak – czasem działa stresogennie na innych. Jednak Frances zawsze prosiła, aby dać mu szansę. Poza tym przecież w paczce znajomych potrzebny jest chociaż jeden gość z kijem w dupie – bo to określa go doskonale.
– OK! Co powiecie, dziewczyny, na drugie piwo, zarazem drugie i ostatnie dla Sue? – Spojrzała na mnie nieco ironicznie i dodała: – Bo wątpię, czy więcej da radę.
Kelner donosił kolejne kufle z piwem. Tak jak wcześniej wspomniała Miley, wystarczyły mi zaledwie dwa piwa i już byłam cieplutka. Niestety również Noah był mocno podchmielony. Zaczął puszczać niezręczne teksty. W pewnym momencie wyszliśmy na środek sali, żeby potańczyć. Jednak zachowanie Noaha totalnie mnie zirytowało. Podczas tańca kładł ręce na moich biodrach. W końcu nie wytrzymałam i wróciłam do stolika.
– Chodź potańczyć – nie dawał za wygraną.
– Jestem zmęczona, Noah.
– Jutro będziesz odpoczywać, dziś jest twoja noc.
– No właśnie, moja noc! – odpowiedziałam nieco poirytowana.
– No i?
– Noah, nie wiem, czy mam rację, ale odnoszę wrażenie, że się do mnie przystawiasz – wypaliłam bez zastanowienia. Usiadł i przysunął moje krzesełko do swojego. Zbliżył twarz do mojej tak, że kwaśny zapach alkoholu z jego ust drażnił moje zmysły.
– Sue, możemy zamówić taksówkę i pojechać prosto do mojego mieszkania.
– Noah, wiesz, chyba nie. – Nie chciałam być nieprzyjemna wobec niego. W końcu jesteśmy w jednej paczce od pierwszego roku.
– Nalegam. Sue, nie będę ukrywał, że mi się bardzo podobasz. – W tym momencie poczułam jego ciepłą rękę sunącą po moim udzie w zdecydowanie złym kierunku. Położyłam więc swoją rękę na jego dłoni i wstrzymałam tę podróż.
– Noah, nie chcę, żebyś się obraził. Znamy się już tyle czasu. Z góry powiem, że nic z tego nie będzie.
– No co ty?! – Zaśmiał się. – Daj się trochę ponieść. Nie musisz ciągle skupiać się na nauce i tych wszystkich projektach. Zabaw się. Przecież nie proponuję ci małżeństwa.
– To co mi proponujesz? – Moja irytacja przybierała na sile.
– Zabawmy się. U mnie.
– To znaczy, że proponujesz mi seks? Dziś? U ciebie?
– Sue, czemu się irytujesz? Nie będziesz żałować.
– Masz rację, nie będę żałować, bo nigdzie nie idę.
– Jesteś strasznie uparta. Ale ja też. – W tym momencie szybkim ruchem jego usta wylądowały na mojej szyi. Szybko odepchnęłam go ręką. Tracąc równowagę, zsunął się z krzesła, co go ewidentnie podenerwowało.
– Sue! Do cholery! Nie będę się prosił nie wiadomo ile. Możesz wyjść ze mną, i nie pożałujesz. Mogę ci wiele zaoferować. Mogłabyś przy mnie wiele osiągnąć. Mam swoje mieszkanie, auto, przyszłość. Taki układ byłby dla ciebie opłacalny.
– Noah! O czym ty mówisz? – Wstałam zażenowana, poprawiłam sukienkę i już chciałam odejść, żeby zabawić się na parkiecie, gdy złapał mnie za rękę.
– Dobrze, więc ile chcesz? Nikt się nie dowie. Tysiąc dolarów za dziś? Wystarczy?
– Wiesz co?! Tego się po tobie nie spodziewałam. – Krew napłynęła mi gwałtownie do głowy. Czułam, że za chwilę wybuchnę. Wyrwałam się z uścisku i poszłam w stronę parkietu. Co za cham! Nienawidzę takich palantów. Myślą, że gdy mają kasę, mogą mieć wszystko. Cyniczny, egoistyczny snob. Oddaliłam się od niego, nie mogąc słuchać tych przykrych słów. Zawiodłam się na nim. Próbowałam odnaleźć Miley.
– Miley? – krzyknęłam do niej. – Napijemy się?
– Nic nie słyszę! – W lokalu panowała wrzawa i hałas, więc gestem dłoni pokazałam chęć na drinka. Zrozumiała. Przecisnęłyśmy się przez ludzi na parkiecie i wypiłyśmy przy barze po jednym drinku. Nie wspominałam o zachowaniu Noaha. Nie chciałam kwasu. Zresztą nie robi się do własnego gniazda. Sama to załatwię. Wróciłyśmy na parkiet. W międzyczasie Noah poinformował nas, że musi spadać, i podziękował za imprezę. Nie protestowałam. Bałam się naszego kolejnego spotkania. Nie chciałam wracać do tych wydarzeń. Może przemyśli swoje zachowanie, a może nie będzie pamiętał? W końcu za dużo wypił. W ferworze zabawy i chęci wymazania nieporozumienia z Noahem powtórzyłyśmy kilka razy sytuację pod barem.
– Poproszę Sex on the Beach i Orgazm*, tylko nie pomyl kolejności. – Miley kokietowała barmana.
Na parkiecie szaleliśmy do upadłego w rytm piosenek, które niekoniecznie były mi znane. Jeśli natomiast trafiła się jakaś znana, śpiewaliśmy do utraty tchu. W pewnym momencie zrozumiałam, że mój koniec jest bliski. Od podskoków poczułam, że mój żołądek niczym betoniarka wprawił w ruch nadmiar alkoholu. Pomyślałam, że zaraz zwymiotuję. Helikopter w głowie z każdą piosenką był silniejszy. Musiałam się stąd zmyć, zaczerpnąć powietrza. Wypiłam za dużo.
– Hej! Muszę się przewietrzyć. Jest mi niedobrze. Wyjdę na zewnątrz. Ok? – krzyknęłam do ucha Miley.
– Pójdę z tobą – zaproponowała.
– Nie musisz. Dam radę. Tylko na chwilę.
Pozostali nadstawili uszu.
– I tak już niedługo się zmyjemy. To poczekaj tam na nas, zaraz dołączymy – stwierdziła Lucia.
Wyszłam na zewnątrz budynku.
Wokół tętniło życie. Lokal znajdował się w okolicy Atlantic Ave. Na powietrzu poczułam się dużo lepiej. Świeże, nadmorskie powietrze wdarło się w głąb płuc. Z każdym oddechem czułam, że mój żołądek przestaje pracować jak betoniarka. Pięknie tu. Muszę się przejść. Przecież nie będę stała jak kołek. Nie byłam w tej części Bostonu, to był pomysł Noaha, żeby wybrać się akurat tutaj.
W okolicy jest przystań jachtowa, a rodzice Noaha często tu bywają, mają miejsce w porcie na swoją łajbę, więc on znał to miejsce. Dzięki Bogu poszedł na układ i zmieniliśmy ekskluzywny, snobistyczny klub, i dał się przekonać do nieco bardziej przyjaznego dla reszty towarzystwa. Wygooglowałam wcześniej to miejsce i wiedziałam, że w okolicy jest Christopher Columbus Waterfront Park. Wystarczy iść nabrzeżem. Zresztą widzę go. Przynajmniej tam siedząc, nie będę wyglądać jak kretynka. Pijana kretynka. Spacerując w tamtą stronę, napisałam tylko do Miley, gdzie mnie szukać. Idąc po prawej stronie, w oddali dostrzegłam rosnące nad Bostonem wieżowce. Podobało mi się tutaj. Z jednej strony ogromny i wysoki, lekko przytłaczający olbrzymimi budynkami Boston, a po drugiej stronie Charles River mój, nieco mniej przytłaczający, Cambridge. Rozmyślałam o tym, że naprawdę mi się udało. Wyrwałam się z małego miasteczka spod Warszawy, po tragicznych przejściach, tu, na jedną z najlepszych uczelni na świecie. Uciekłam sama od tego, co się stało. Nieraz jest ciężko. Nie mam mieszkania, samochodu czy wystarczających oszczędności. Rodzice nie kupią mi domu, nie dołożą na życie. Nie żyją. Niedługo skończę dwadzieścia trzy lata i od szesnastego roku życia sama walczę o siebie. I dotarłam tu. Jestem tutaj. Spaceruję wokół wieżowców Bostonu, mając po lewej stronie, niemal na wyciągnięcie ręki, wody Zatoki Massachusetts. Obróciłam się wokół własnej osi, żeby to wszystko ogarnąć wzrokiem. Po czym wróciłam do punktu, który przykuł moją uwagę. Na tyłach budynku ujrzałam znajomą postać w niebieskim swetrze. Stał tam i mi się przyglądał.
Noah.
Serce poczułam w okolicy gardła.
Ruszył w moją stronę. Mogę tak stać i patrzeć albo stanąć oko w oko. Ruszyłam więc prosto w jego kierunku.
– Susanne.
– Noah.
Zapadła chwilowa cisza. Powietrze jakby zgęstniało. Płuca i oskrzela boleśnie się zacisnęły. Złość rozlała się gorącem po ciele. Po trzech latach znajomości okazuje się, że nie znam człowieka. Tysiąc dolców za noc? Pierdolony snob. I jeszcze to koczowanie za budynkiem. Czy czekał na mnie?
– Zgubiłeś się?
– Nie. Doskonale znam tę okolicę.
– Nie złapałeś taksówki?
– Nie próbowałem. – Co, do cholery, chciał przez to powiedzieć? – Masz jeszcze jakieś pytania?
– Nie! Wracam do środka. – Obróciłam się na pięcie, ale poczułam szarpnięcie, które zmusiło mnie do odwrócenia się w jego stronę. – Noah, co robisz?
– Nie, nie wracaj, chciałem tylko pogadać. – Napięcie na jego twarzy stopniało. – Nie wkurzaj się. Wyszedłem ochłonąć. Za dużo wypiłem, za dużo powiedziałem. Pogadamy?
Patrzyłam na niego pustym wzrokiem.
– Możemy porozmawiać, ale nie wiem, czy pod wpływem alkoholu to dobry pomysł.
– Spróbujmy. Przejdziemy się? Okolica jest bardzo atrakcyjna.
– Właśnie zmierzałam do parku. Możemy tam iść – odparłam po krótkiej chwili.
– W przeciwną stronę jest port jachtowy. Może przejdziemy się pomostem?
– OK – odparłam lekko zdezorientowana, ale ruszyłam za nim. Mimo lata noc była chłodna. Wcisnęłam ręce w kieszenie skórzanej ramoneski. Chłód owiewał moje gołe nogi. Sukienka była na tę porę nieodpowiednia. Marzyłam o dresie. Alkohol jeszcze szumiał mi w głowie. – Zatem zacznij, nie marnujmy czasu. Reszta zaraz wyjdzie.
– Przesadziłem. Przepraszam. Podobasz mi się i po prostu miałem nadzieję, że resztę nocy spędzimy razem.
– Dzięki za szczerość. Noah, chciałabym, żeby było między nami wszystko clear. Kumplujemy się nie od wczoraj. Czy ja dawałam ci jakieś sygnały? Bo wydaje mi się, że nie traktowałam cię inaczej niż znajomego.
– Wiem, Sue. Ale ja od dawna o tobie myślę.
Zeszliśmy w zaułek prowadzący w stronę hotelu nad samym nabrzeżem, za którym już wyłaniały się przeróżnej wielkości łodzie, motorówki i jachty.
– Sue, wiele lasek chce się ze mną związać. Wiesz o tym, a ja proponuję to akurat tobie. Co ci szkodzi spróbować?
– Nie wydaje ci się, że to trochę inaczej powinno wyglądać? Nie wiem, nie znam się, ale na przykład jakiś… romantyzm?
– Sue, czy ty dostrzegasz czasem, co się wokół ciebie dzieje? Na studiach wszyscy się bawią, eksperymentują, uprawiają dziki seks. Dajesz się czasem ponieść emocjom?
– Tak, daję się ponieść emocjom, właśnie za chwilę mnie poniosą. I nie tak, jakbyś tego oczekiwał.
Zbliżyliśmy się do zaułka na tyłach budynku. Wokół jakiejś pakamery walały się deski, cumy i tym podobne rzeczy.
– Zdaje się, że mieliśmy sobie coś wyjaśnić, a ty tymczasem brniesz dalej. Noah, znasz mnie i wiesz, czemu tu przyjechałam. Muszę ukończyć studia i pracować. Ja nie mam na kogo liczyć i nie mam po co wracać do kraju. Nie mam czasu na potknięcia. Poza tym oprócz tego, że cię lubię… albo… lubiłam… to żadnych innych uczuć do ciebie nie żywię. Sorry.
– Na jakim świecie ty żyjesz? Uczucia? Masz dwadzieścia dwa lata. Możemy być w związku tylko dla przyjemności. Oboje z tego będziemy mieli korzyści. Jestem ci w stanie pomóc, a ty mnie.
– Noah, kurwa! – przerwałam mu. – A jedźże na uczelnię, zarwij do którejś z tych, co chcą z tobą się pieprzyć, i masz z głowy. Do czego zmierza ta rozmowa? Nie interesuje mnie żadnego rodzaju związek z tobą, ani uczuciowy, ani czysto seksualny, ani związek półpasożytniczy.
– Ten grant można jeszcze cofnąć. – Wyraz twarzy Noaha znów stał się gniewny. – Mój ojciec jest wpływowym darczyńcą uczelni. Wystarczy, że szepnie, gdzie trzeba, i nie masz grantu.
– Grozisz mi?
– To nie jest groźba, ja mam zawsze to, co chcę.
– Ty świnio! – Uniosłam rękę, żeby go uderzyć, ale mając znaczącą przewagę, złapał moją rękę w locie. Jednocześnie obezwładnił drugą i zaczął ciągnąć w stronę zaniedbanej pakamery.
– Przestań! – krzyknęłam, jednak szybko zablokował moje usta swoimi. Zaczęła się między nami szarpanina. Zaczął drugą ręką szarpać za moją sukienkę. Ręce wędrowały w stronę mojej bielizny, a usta agresywnie próbowały wedrzeć się w moje. Czułam się osaczona. Serce waliło mi ze strachu. Paskudny posmak alkoholu wprawiał żołądek w skurcze.
– Przestań! Pomocy! – próbowałam krzyczeć, ale jego usta tłumiły te dźwięki.
– Jak nie przestaniesz się drzeć, to zaknebluję ci usta. I co powiesz, jak ktoś przyjdzie? Co powiesz? Kto ci, kurwa, uwierzy? Kto uwierzy jakiejś emigrantce z Polski? Powiem, że od dawna się ze mną puszczasz. Myślisz, że nie uwierzą synowi senatora? Ale wiesz co? Podoba mi się, jak stawiasz opór.
Nie! Nie może się to tak skończyć. Walcz! Sue, walcz! Zaczęłam wierzgać jeszcze bardziej. Jednak opór przynosił skutek odwrotny od zamierzonego. Uspokój się, Sue, uspokój się. Przestałam się szarpać, a on poluzował uścisk. To był jego błąd, bo odsłonił szyję, w którą wgryzłam jedyną moją broń – zęby. Poczułam posmak krwi na języku. Noah odsunął się, tłumiąc okrzyk bólu. Złapał się za ugryzione miejsce, odsłaniając inny newralgiczny punkt. Wykorzystując okazję, kopnęłam go idealnie w krocze. Skulił się wpół. Wybiegłam. Serce nieomal nie wypadło mi przez gardło. Panikowałam. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec. Skręciłam w prawą stronę i szybko biegłam przed siebie. Zbyt późno zorientowałam się, że zmierzam w głąb przystani. Za późno jednak wracać, bo znów wpadnę na niego. Nie mogę tak ryzykować – pomyślałam. Minęłam motorówki i łódki i biegłam wzdłuż betonowego pomostu, który nieopodal skręcał w inną stronę. Dotarłam do zakrętu i ujrzałam, że właśnie droga ucieczki się kończy. Obróciłam się. Nie widziałam go, ale słyszałam, jak metalowy pojemnik się przewraca. Pewnie doszedł do siebie i zaraz wyjdzie z pakamery. Nie mogłam się wycofać, było za późno. Spojrzałam przed siebie. Na końcu pomostu stał duży jacht. Skoro tu stoi, to jest głęboko, nie mogę więc skoczyć do wody. Nie dam rady. Nigdzie nie popłynę. Podbiegłam bliżej. Dostrzegłam drabinkę. Nie mam wyboru. Jest wysoko. Nie wiem, czy doskoczę. Cofnęłam się parę metrów i rozpędziłam. Trudno. Skoczę i się zabiję, nie skoczę – on mnie zniszczy. Skoczyłam…
Złapałam drabinkę za ostatni pręt i zwisałam nogami. Niezdarnie zaczęłam nimi wierzgać, szukając punktu zaczepienia. Nagle usłyszałam plusk. Telefon wpadł mi do wody.
– Kurwa! Tylko nie to!
W oddali słyszałam kroki i szeptanie Noaha. Wołał mnie cicho. W tym momencie poczułam pod nogami opór i podciągnęłam się ku górze. Wdrapałam się w kilka sekund i z impetem wpadłam za burtę, czując lekką ulgę, że zdołałam się ukryć. Ze zmęczenia sapałam jak zwierzę. Wyjrzałam w jego stronę. Twarz rozświetlał mu blask z telefonu. Dzwonił. Dzwonił do mnie. Kurwa! Cwaniak! O Boże, jak dobrze, że telefon się utopił. Paradoks! Nie mógł mnie widzieć. Schowałam się ponownie za burtę i rozejrzałam dookoła. Jacht był duży. Nie miał żadnych żagli i tym podobnych. Siedziałam na tyle. Przód skierowany był do zatoki. Dostrzegłam leżącą nieopodal plandekę. Coś zakrywała. Weszłam pod nią. Schowałam się. Starałam się uspokoić oddech. Słyszałam jego kroki coraz wyraźniej. Na pewno był coraz bliżej.
– Sue? Sue? Kochanie, gdzie jesteś? Nie wygłupiaj się! Tak tylko żartowałem.
Nawoływał cicho. Nagle coś wpadło na pokład. Nieomal krzyknęłam. To kamyk. Rzucał wokoło, mając nadzieję, że się przestraszę i krzyknę. Zasłoniłam usta. Stał kilka metrów obok i nagle ruszył, oddalając się od łajby. Co chwilę się zatrzymywał i znów szedł. Bałam się, że wróci. Serce tak mi waliło, że miałam wrażenie, że słychać je w centrum miasta. Powoli uspokajałam oddech. Siedziałam skulona i walczyłam w myślach, czy wyjrzeć. Nie, nie wyjdę, pierdolę, nie wyjdę! W horrorach zawsze baby wychodzą i źle to się kończy. Pierdolę, nie wychylam się. Wyjdę, gdy wyjdzie słońce. Boże, i co dalej? Nie mam telefonu. On wróci pierwszy. Naopowiada bzdur. Wykończy mnie. Kurwa! W głowie gnały tysiące myśli. Było mi słabo i chciało mi się wymiotować. Ułożyłam się na boku w pozycji embrionalnej. Adrenalina zaczęła schodzić. Oddychałam już powoli, nie słyszałam Noaha. Czekałam. Czekałam, ale objęcia Morfeusza zdawały się mnie wchłaniać. Zamknęłam oczy. Ciemno. Zasnęłam.
* Sex on the Beach, Orgazm – rodzaje koktajli alkoholowych.
– Tato, spóźnimy się? – zapytałam podenerwowana.
– Zuzka, daj spokój. Będziemy godzinę przed czasem. Jak zwykle. Twoja punktualność, i przez to nasza, jest już chora. – Mama mnie uspokaja.
– No bo jeszcze chciałam porozmawiać z Kowalewicz.
– Zdążymy. I nie denerwuj się tak – dodał tata.
– W Warszawie mogą być korki. A ta olimpiada jest ważna. Chcę zdobyć punkty. Liczą się do studiów.
– Wiem, dziecko, damy radę. Ty dasz radę. Masz matmę w jednym palcu.
– Tato, uważaj! – krzyknęłam, zauważając jadący z przeciwka wprost na nas samochód.
– Jezu! – krzyknęła mama.
Wokół straszny hałas klaksonów. Tata odbił w prawo. Nie widziałam jezdni, tylko trawę i drzewo. Zbliżało się. Tak szybko się zbliżało. Nagle trzask. Odbicie. Tracę kontrolę nad ciałem. Pasy zaciskają się na piersi. Czuję, jakby grawitacja przestała działać. Uniosłam się w powietrzu, ale pasy ciągnęły mnie do siedzenia. Brzęk szyby, gniecionego metalu. Znów działa przyciąganie i mocno mnie wgniata w fotel. Czuję metaliczny posmak w ustach. Znów brak grawitacji, tracę orientację jak na karuzeli. Znów przyciska mnie do fotela. Karuzela. Dachujemy. Auto stanęło. Cisza. Nie tracę przytomności, ale głowę mam opartą na siedzeniu pasażera. Jest tak blisko. Za blisko. Słyszę jęk.
– Mamo?! Mamo?!
Znowu jęk.
– Tato?! Tato?!
Tylko damski jęk. Boże, nie! Boże, tylko nie to! Żyję i nie tracę przytomności. Nie mogę podnieść głowy znad fotela. Widzę tylko nogi. Boli jak cholera. Prawa chyba jest złamana w goleni. Krew, dużo krwi.
– Mamo?! Mamusiu?! – Nie płaczę, czuję w nosie krew. O Boże! Słyszę krzyki! Ktoś krzyczy!
– Nie mogę otworzyć! Drzwi się zaklinowały. Kobieta z przodu rusza głową. Nie mogę otworzyć drzwi. – Jakiś dźwięk dochodzi z zewnątrz.
– Rozbijamy szybę.
Huk. Huk. Znów huk. Bolą mnie uszy.
– Mamo?! Mamo?!
– Dziewczyna z tyłu żyje. Otwieraj drzwi. – Skrzypienie drzwi. – Otworzyły się. Możesz się ruszyć?
– Mamo? Mamusiu?
– Posłuchaj, wyciągamy ich, co cię boli? Odpowiedz.
Odpływam, nic nie widzę. Ciemność.
Krzyk mew, ryk silnika i szum wody wyrywają mnie z sideł koszmaru. Otwieram oczy i widzę czerwoną, błyszczącą… plamę. O Boże, gdzie ja jestem?! Zaczynam machać rękoma. Łapię kontrast, ręce w górze dotykają plandeki. Pamięć wraca. Pub. Alkohol. Noah. Przystań. Jacht. Odsłaniam kawałek plandeki znad głowy. Na widok jaskrawej plamy światła mrużę oczy. Źrenice powoli przyzwyczajają się do ostrego słońca. Zaczynam dostrzegać wyraźniejsze kontury. Łapię powietrze, przewracam się na bok. Nadal mam helikopter.
– Logan! Logan! Chodź tu, do cholery! – Zauważyłam w oddali zbliżającego się mężczyznę silnie gestykulującego rękoma. – Kurwa, co jest, do cholery?
– Ethan, czemu się tak wydzierasz? – Zaraz za młodym facetem ujrzałam nieco starszego, około czterdziestoletniego mężczyznę.
– Kim ty, do cholery, jesteś? – zapytał starszy mężczyzna.
– Przepraszam, ja… ja… wczoraj… Noah… to znaczy jestem… byłam wczoraj… grant… u Benett… – Zanim zdążyłam dokończyć, rozejrzałam się znad burty i dostrzegłam, że ląd jest już daleko. Jacht stoi w miejscu z dala od przystani. – Przepraszam, bo to nieporozumienie jest. Ja, ja… moglibyście odstawić mnie stąd do Downtown? – Młodszy się zaśmiał.
– Niespodzianka taka nam się tu zdarzyła, a dup miało dzisiaj nie być?!
– Kim jesteś? – zapytał starszy. – Idź po Carlosa. – Spojrzał w stronę tego drugiego.
– A Cho? Mam go poinformować?
– Kazał nie przeszkadzać. Zostaw go na razie. Kurwa! Za godzinę ma tu być McKenzie!
– Kim jesteś? – zapytał ponownie.
– Jestem Sue. Susanne James. Jestem studentką, studiuję w Cambridge. Wczoraj pokłóciłam się z kimś i znalazłam się tutaj przypadkowo. Ktoś na imprezie… – Nie pozwolił mi dokończyć. W oddali pojawił się znów młody mężczyzna z jakimś innym, młodym Meksykaninem.
– Carlos, do cholery, miałeś przygotować łódź. Jak ją, kurwa, sprawdziłeś? – Podniósł się i zbliżył twarz do jego twarzy. – Jak się dowie Cho, to cię, kurwa, zabije.
– Szefie, ale nie zaglądam, kurwa, w każdą dziurę.
– A, kurwa, powinieneś. Za chwilę przypłynie senator. I będzie przejebane. Zajmij się nią.
– To znaczy co mam zrobić?
– Zabierz ją, kurwa, na ryby albo do oceanarium, albo, jak wolisz, idź, kurwa, na spacer.
Serce ponownie mi podskoczyło do gardła. Gdzie ja jestem? Co to za ludzie? O co tu chodzi?
– Przepraszam – odezwałam się. – Ja tylko bym chciała wrócić na ląd. Ja jestem tu przypadkowo.
– Zamknij się! – krzyknął starszy.
Krew odpływa mi z głowy i czuję, że zaraz zemdleję. To jakaś patologia.
– Posprzątaj bałagan! – wrzasnął do młodego.
– Na razie zamknę ją w naszej koi. – Młodszy podszedł do mnie, a ja w panice szarpnęłam go.
– Przestań, puść mnie! – Zaczęliśmy się szarpać. Krzyczałam, więc zasłonił mi usta ręką. Ugryzłam go.
– Ty suko! – krzyknął. – Ta suka mnie ugryzła! – Zaczął mnie mocniej obejmować.
– Simmons! – Nagle wszyscy spojrzeli na szczyt drugiego piętra jachtu. – Co wy, kurwa, robicie? Mówiłem, żadnych dziwek, gdy robię interesy.
– Szefie, ta laska jest na gapę. – Zniknął z pola widzenia, by za parę minut pojawić się obok nas. Wyglądał najbardziej schludnie. Ewidentnie rządził. Trzymał ręce w kieszeniach czarnych spodni. Białą koszulę miał rozpiętą, a pod nią obcisłą, białą bokserkę. Podchodząc, zdjął okulary. Miał trochę azjatyckie rysy twarzy, ale był wysoki i dość dobrze zbudowany. Nie spojrzał na mnie w ogóle, ignorując moją obecność. Wydawał się dziwnie znajomy. Miałam wrażenie, że gdzieś go już spotkałam.
Stanął twarzą w twarz ze starszym mężczyzną.
– Kim ona jest i co robi na mojej łajbie? – powiedział spokojnie.
– Jestem Sue, to znaczy Susanne. Nazywam się James. Jestem studentką. Byłam wczoraj w pubie na wybrzeżu, świętowałam i po wyjściu pokłóciłam się ze znajomym, i zupełnie przypadkowo, chcąc się przed nim schować, wdrapałam się tu, schowałam pod plandeką i usnęłam. Przepraszam. Chciałabym wrócić tylko na ląd. – Gdy skończyłam mówić, spojrzał na mnie laserowym wzrokiem, który mógłby przeciąć moje ciało na pół. Wzdrygnęłam się przestraszona.
– Sue. Susanne. James. Czy ja cię, kurwa, o coś zapytałem? Nie dopuściłem cię do głosu. Ale skoro już twój niewyparzony język wyjaśnił mi przyczynę twojej obecności na moim jachcie, to pragnę zaznaczyć, że wtargnęłaś na niewłaściwą łajbę. Teraz zadam kilka pytań mojej załodze i nie życzę sobie, abyś cokolwiek mówiła. Rozumiesz?
– Dobrze – odparłam, a on spojrzał na mnie wrogo. Ups, znów się odezwałam.
– Gonzales, zaknebluj ją i przeszukaj. To, co przy niej znajdziesz, zanieś mi na górę.
Zaczęłam się wyrywać i krzyczeć, bezskutecznie prosząc, aby przestał. Związał mi ręce z tyłu, a usta spiął taśmą.
– Simmons, jak mogłeś dopuścić, żeby na mojej łajbie znalazła się ta dziewucha? W dodatku dzisiaj?
– Szefie, Carlos miał sprawdzić łódź przed odpłynięciem.
– Ale to nie Gonzalesowi ani Hetfieldowi, ani reszcie chłopaków płacę za szefowanie, tylko tobie. Więc za co ci płacę? A ty – skierował do mnie pytanie – jesteś z policji? – Ruchem głowy kazał odkleić taśmę z moich ust.
– Nie. Jestem… – Nie pozwolił mi skończyć.
– Gonzales, zaprowadź ją do swojej kajuty i dopilnuj, żeby McKenzie jej nie słyszał. A ty, Simmons, skontaktuj się, z kim trzeba, i dowiedz się wszystkiego na jej temat, łącznie z tym, co jadła wczoraj na śniadanie. I dajcie mi znać, jak przyjedzie Taylor, powinien być za dziesięć minut.
– Szefie, jak mam ją uciszyć? Mam użyć spluwy?
– Zamknij się, baranie, ona może być z policji.
Odwrócił się na pięcie i odszedł w głąb pomieszczeń na jachcie. Carlos wlókł mnie przez jacht i schodami w dół sprowadził do ciasnej kajuty. Posadził mnie na ziemi i wyszedł. Po policzkach poleciały mi łzy. Zaczęłam płakać. W co ja się wpakowałam? Czułam się fatalnie, brudna, zapłakana, a treść żołądka podchodziła mi do gardła. Nerwowo przełykałam ślinę, ciężko mi się oddychało samym nosem, tym bardziej że od płaczu pojawił się katar. Nie mogę tak umrzeć. Nie mogłam tak daleko zajść i teraz umrzeć. Uspokój się, Sue. Pomyśl.
Rozejrzałam się po ciasnej kajucie. Była pomieszczeniem przechodnim. Meksykanin zamknął za sobą drzwi, ale może drugie są otwarte? Ale najpierw muszę zdjąć tę taśmę. Obróciłam się w stronę łóżka i pocierając twarzą o ostre obrzeża koi, zdzierałam taśmę. Udało się. Zerwałam ją z ust i teraz zwisała wzdłuż brody – miałam już swobodny oddech. Zaczerpnęłam kilka zachłannych haustów powietrza. Co mam robić? Nie mam czym przeciąć więzów. Usiadłam na związanych rękach i z wszystkich sił spróbowałam przeciągnąć ręce z tyłu do przodu. Po krótkich męczarniach udało mi się przeciągnąć je przez nogi. Położyłam się na plecach wyczerpana. Zerwałam rękami resztę taśmy. Słyszę motorówkę podpływającą do jachtu. Muszę się stąd wydostać, ale nie widzę żadnych ostrych narzędzi. Zaczęłam zębami przegryzać taśmę, jednak ciężko to szło. Przestałam i zrezygnowana oparłam się o koję. Łzy znów napływały mi do oczu. Ci ludzie to gangsterzy? Boję się. Mięśnie zaczynają mi się nerwowo spinać. Może ktoś zgłosił moje zaginięcie? Może ktoś zaczął mnie szukać? Powiedziałam, że idę do parku, a wylądowałam na jachcie. Oby Noah powiedział prawdę. Spoglądając na szafkę, dostrzegłam puszkę. Pojawiła się iskierka nadziei, więc sięgnęłam po nią i wolnymi palcami otworzyłam. Ostrą częścią zaczęłam przecinać taśmę. Mocno zaszczypało i pojawiła się krew, ale nie dawałam za wygraną. Nie mogę tu zostać, muszę uciec z tej łodzi. Uwolniłam się. Podeszłam do drugich drzwi i je uchyliłam. Te wchodziły do jakiegoś przedsionka. Powoli, skradając się i rozglądając dookoła, wędrowałam dalej przez kuchnię i znalazłam się pod bocznymi drzwiami, z których mogłam wyjść na bok pokładu. Dźwięki dochodziły z góry jachtu. Zaryzykowałam i wyszłam na boczny pokład, i blisko ściany zaczęłam się skradać na tył jachtu, widząc już w oddali drabinkę. Pewnie tam jest motorówka, którą słyszałam, a to jedyna moja nadzieja.
– Stój! Ty dziwko!
O Boże! Miałam jedyną szansę, więc rzuciłam się do biegu. Złapałam się poręczy drabinki i szybko rozejrzałam za motorówką. Schodziłam szybko, a nogi mi się ślizgały. Muszę doskoczyć. Dałam radę, ale młody Meksykanin był już za mną. Wzięłam do ręki leżący na motorówce plastikowy pręt i odsunęłam motorówkę od jachtu tak, aby on nie doskoczył. Nie wiem, jak ją się odpala. Rozglądałam się dookoła, widziałam stacyjkę, ale bez kluczyków. Boże! Jestem w potrzasku. U góry zrobił się rumor. Dobiegł ktoś nowy. Serce zabiło mi mocniej, gdy dostrzegłam również tego, który wszystkim tu rządzi. Cho. Nagle dostrzegłam, jak Simmons mierzy do mnie z broni.
– Puść pręt, bo strzelę – krzyknął.
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Spojrzałam na nich. Starszy był mocno wkurzony, a młodsi trzęśli portkami. Tylko Cho stał, nie wyrażając emocji. Pozostało mi poddać się i wrócić na jacht, gdzie nic dobrego mnie nie czeka, albo wskoczyć do wody zatoki i zapewne zginąć. Wolę jednak umrzeć, tonąc, niż być zgwałcona, pobita i maltretowana. Puściłam pręt i z zaskoczenia wskoczyłam do wody. Wydarzenia potem działy się w szybkim tempie. Usłyszałam wystrzał z pistoletu, ale nie przedarł tafli wody. Ktoś wskoczył na motorówkę, ale ja już od niej odpływałam. Na górze nastąpił gwar, ktoś na kogoś krzyknął.
– Klucze!
Bicie serca zagłuszyło inne odgłosy. Płynęłam, jak najszybciej potrafiłam. Zaczęłam czuć w mięśniach nieprzyjemne gorąco. Oddech stawał się coraz mniej równy. Musiałam przystanąć i zwolnić. Pojawił się skurcz w nodze. To już koniec. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Głowa mi wpadła pod wodę i tylko resztkami sił zdołałam ją unieść nad taflę, lecz nie na długo, bo znów mnie wciągało. Nagle poczułam na karku uścisk dłoni i ktoś mnie uniósł. Złapałam powietrze głęboko do płuc i za chwilę trzymałam się drabinki motorówki. Zobaczyłam przed sobą rękę Meksykanina, a z tyłu ktoś mnie pchał do przodu. Poddałam się i wciągnięta na pokład padłam na plecy. Po chwili na pokładzie znalazł się mokry Cho. Miał na sobie tylko spodnie. Gniew na jego twarzy potęgowały spływające strużki wody.
– Jak jeszcze raz coś spierdolisz, Carlos, to wywalę cię na zbity pysk. Miałeś jej pilnować. Zaprowadź ją do mnie i przykuj kajdankami do łóżka. Sam się nią zajmę, gdy McKenzie odpłynie. – Po czym zwrócił się do mnie: – Jeśli jeszcze raz wywiniesz taki numer, to pożałujesz. I nie śmierci się bój, bo to najłagodniejsza z rzeczy, które mogą cię tu spotkać.
Zaprowadzili mnie do większej kajuty. Była bardzo luksusowa. Gonzales przykuł mnie kajdankami do łóżka i tym razem usiadł za drzwiami. Na podłogę spływała ze mnie woda. Zostałam w samej mokrej, koronkowej, czarnej sukience. Ręce paliły mnie od kajdanek, a przecięta ręka szczypała. Znów w oczach wzbierały łzy, zaczęłam płakać.
– Masz być cicho! – krzyknął zza drzwi „mój” ochroniarz. Łkałam więc cicho. Byłam wykończona.
To powinna być prosta transakcja. McKenzie jest pod ścianą. Od dawna go finansuję. Nieruchomości będą moje. Zarobię na tym na czysto dwieście milionów. Przyjemnie mieć w garści kilka wysokich stołków. Dokumenty się zgadzają. Resztę papierów przygotowali moi prawnicy. Taylor je zaraz dostarczy. Muszę przyznać, że tak dobrego prawnika jeszcze nie miałem. Opłacam całą jego kancelarię, ale jest to wysoce opłacalne. Są najlepsi, a Taylora mam na wyłączność. McKenzie ma czas do jutra na zebranie pozostałych podpisów, a Taylor poszuka sposobu ukrycia zarobionych pieniędzy. Choć teraz, po ostatnich kontrolach i śledztwach, może być mu ciężej. Ale płacę za jego kreatywność. Siedząc przy biurku na moim Midnight, dochodzą mnie jakieś dziwne dźwięki z zewnątrz.
– Co, do cholery?! – Nie znoszę, gdy mi się przeszkadza, oni powinni o tym wiedzieć.
Zerwałem się, by wyjść przed handreling na drugim piętrze Midnight, i zobaczyłem dziwną szarpaninę. Gonzales trzymał jakąś laskę.
– Simmons! – krzyknąłem do szefa moich ochroniarzy. Tłumiłem złość i starałem się zachować zimną krew. Nie znoszę takiej niesubordynacji. Po krótkiej chwili stałem na tyłach pokładu oko w oko z Simmonsem. Mówiłem im wiele razy, że gdy robię interesy, to ma nie być żadnych dziwek w okolicy.
– Kim ona jest i co robi na mojej łajbie? – I w tym momencie nieproszona zupełnie o głos odzywa się młoda baba, tłumacząc, kim jest i co robi. Czy ona ma w głowie olej i czy wie, z kim wchodzi w dyskusję? Trzęsie się jak galareta, a wielce wchodzi w dialog. Wyjątkowo pozwoliłem jej skończyć, ale nie omieszkam wyjaśnić zasad panujących w mojej obecności.
– Sue. Susanne. James. Czy ja cię, kurwa, o coś zapytałem? Nie dopuściłem cię do głosu. Ale skoro już twój niewyparzony język wyjaśnił mi przyczynę twojej obecności na moim jachcie, to pragnę zaznaczyć, że wtargnęłaś na niewłaściwą łajbę. Teraz zadam kilka pytań mojej załodze i nie życzę sobie, abyś cokolwiek mówiła. Rozumiesz?
– Dobrze – znów się odezwała. Co za papla!
– Gonzales, zaknebluj ją. I przeszukaj. To, co przy niej znajdziesz, zanieś mi na górę. – Zaczęła wierzgać, a Gonzales zakleił jej usta taśmą i tą samą taśmą związał ręce.
– Simmons, jak mogłeś dopuścić, żeby na mojej łajbie znalazła się ta dziewucha? W dodatku dzisiaj?
– Szefie, Carlos miał sprawdzić łódź przed odpłynięciem.
– Ale to nie Gonzalesowi ani Hetfieldowi, ani reszcie chłopaków płacę za szefowanie, tylko tobie. Więc za co ci płacę? A ty jesteś z policji? – skierowałem pytanie do krągłej, młodej brunetki. Zaprzeczyła. Jednak podejrzana wydaje się jej historia. A nie pierwszy raz jakiś detektyw lub dziennikarz wszczyna śledztwo na temat moich interesów. Może ją ktoś podstawił? Muszę ją sprawdzić. Teraz w żadnym wypadku nie odstawimy jej na ląd. Zwłaszcza, że chłopaki nie byli najmilsi. Nie potrzebuję dziś żadnych problemów.
– Gonzales, zaprowadź ją do swojej kajuty i dopilnuj, żeby McKenzie jej nie słyszał. A ty, Simmons, skontaktuj się, z kim trzeba, i dowiedz się wszystkiego na jej temat, łącznie z tym, co jadła wczoraj na śniadanie. I dajcie mi znać, jak przyjedzie Taylor, powinien być za dziesięć minut.
– Szefie, jak mam ją uciszyć? Mam użyć spluwy? – Nie mogę sobie przypomnieć powodu, dla którego zatrudniłem tego kretyna.
– Zamknij się, baranie, ona może być z policji – skierowałem słowa do Gonzalesa. Czy on czasem myśli?
Wróciłem na handreling po dokumenty i przeniosłem je na taras na dziobie, gdzie dobijemy targu. Zadzwoniłem do kancelarii i poprosiłem McArthura – prawą rękę Taylora – o skontaktowanie się z Simmonsem w sprawie tej dziewczyny. Co za historia?! Naciągana od samego początku do końca. Jak ona się tu wdrapała w nocy? Czyżby Simmons nie złożył drabinki? Doskoczyłaby do złożonej drabinki?
– Simmons! – zawołałem i zjawił się w kilka sekund. – Dowiedz się też, co się stało wczoraj wieczorem na pomoście i w porcie. Przejrzyj nagrania z okolicznych lokali. Skontaktuj się z Johnsonem. Udostępni ci policyjne dane. Masz czas do jutra z tą sprawą, a z resztą czekam do wieczora. Tyle.
– OK. To miała przy sobie. Dowód, kartę kredytową, elektroniczny klucz i trochę gotówki. – Simmons wręczył mi jej rzeczy.
Przejrzałem dowód. Susanne James. Warsaw, Poland. Cóż ona tu robi? Z dowodu wynika, że jest młoda – ma dwadzieścia dwa lata. Może rzeczywiście to studentka?! Nie będę nią sobie zaprzątał głowy. Mam ważniejsze sprawy. Tym bardziej że motorówka Taylora zacumowała pod jachtem. Wraz z nim pojawił się Scott.
Obaj zjawili się punktualnie pół godziny przed wizytą McKenziego. Taylor położył czarną aktówkę na stoliku.
– Wszystko gotowe. Natomiast będziemy mieli problem z kontami w Ameryce Środkowej. Za bardzo koło nich węszą. Myślę, że pieniądze należy ulokować w Europie. Chłopaki już nad tym pracują. Na jutro, najpóźniej pojutrze, złożę ci raport i zdecydujesz.
Nagle na pokładzie zrobiło się zamieszanie. Ktoś krzyknął.
– Co się tam dzieje? – Spojrzał na mnie Taylor, a Scott już ruszył na tył jachtu. Ja za nimi. Co znowu wymyślili? W okamgnieniu znaleźliśmy się na tyle jachtu. Gonzales wisiał na drabince, a ta dziewczyna próbowała uniemożliwić mu wejście na motorówkę. Simmons przerwał ten impas, mierząc do niej spluwą. Nagle Sue skoczyła do wody i zaczęła odpływać. Co za zuchwała laska! Powinna się bać i słuchać, jak większość by zrobiła, a ta na złość walczy. Nie puszczę jej tego płazem. Gonzales wskoczył na motorówkę. Scott już chciał mu dać kluczyki, które mu wyrwałem.
– Nie rzucaj mu ich, ta cipka mu uciekła, bo nie potrafił jej upilnować, a myślisz, że kluczyki złapie?
Zerwałem się z kluczykami i w parę sekund znalazłem się na motorówce. Odpaliłem i płynąłem już w jej kierunku. Zdążyła odpłynąć jakieś dwadzieścia metrów, ale widać, że przeceniła swoje możliwości, bo zaczęła tracić kontrolę. Przystanęła, co było błędem, bo woda zaczęła ją wciągać. Zdjąłem koszulę i podkoszulek i wskoczyłem do wody. Niepotrzebny mi trup i problemy wokół jej utonięcia. Złapałem ją za kark i wyciągnąłem na powierzchnię. Oddychała łapczywie.
– Jak jeszcze raz coś spierdolisz, Carlos, to wywalę cię na zbity pysk – powiedziałem, gdy byliśmy z powrotem na łodzi. – Miałeś ją pilnować. Zaprowadź ją do mnie i przykuj kajdankami do łóżka. Sam się nią zajmę, jak McKenzie odpłynie. – Po czym zwróciłem się do niej: – Jeśli jeszcze raz wywiniesz taki numer, to pożałujesz. I nie śmierci się bój, bo to najłagodniejsza z rzeczy, które mogą cię tu spotkać.
Po dziesięciu minutach stałem znów z Taylorem i Scottem na tarasie. Przybliżyłem historię tej laski.
Za trzy godziny byłem już po spotkaniu z McKenziem. Taylor odpłynął. Nadszedł Simmons.
– Szefie, mam już parę informacji na temat Sue.
– Słucham.
– Tak jak w dowodzie. Ma dwadzieścia dwa lata. Ale nazwisko zmieniła niecałe cztery lata temu. Urodziła się w Warszawie jako Zuzanna Piekut. – Simmons łamał język, wymawiając jej obco brzmiące nazwisko. – Tutaj przyleciała, gdy dostała się na Massachusetts Institute of Technology. Jest na czwartym roku genetyki, to znaczy skończyła właśnie trzeci. Historię sprzed przyjazdu do USA ustalę, gdy przestaną przesłuchiwać jej przyjaciół. Zgłosili dziś rano jej zaginięcie na policji. Ci ich przesłuchują, ale jeszcze nie wiadomo, czy przyjmą zgłoszenie jako zaginięcie. Na uczelni dowiedziałem się, że należy do pięćdziesiątki najlepszych uczniów. Studiuje za darmo ze względu na wysokie wyniki w nauce i brak możliwości socjalnych samodzielnego pokrycia kosztów. Na życie zarabia pracą w kampusie. Głównie w laboratorium, prowadzi badania na zewnątrz. Uczelnia też na tym zarabia. Mieszka w akademiku z niejaką Miley Nixon, z którą jeszcze dziś pogadam. Podam się za śledczego prowadzącego sprawę. Johnson załatwi mi lewą blachę. Obroniła miesiąc temu licencjat. I wygrała grant na badania i indywidualną nagrodę na dwadzieścia tysięcy dolarów. Sprawdziłem jej konto, ma osiem tysięcy dolarów, w większości z nagród i wyróżnień. Wydaje się, że przez ten czas kilka ich zebrała. Dostała propozycję pracy w jakimś instytucie w okolicach Chicago, ale odmówiła, bo będzie kontynuować studia podyplomowe. Ma stałe zlecenie na pięćset dolarów wysyłane na konto w Polsce. Ustalam na jakie. Wczoraj ze znajomymi świętowali ten grant w barze na nabrzeżu. Tam już pytałem. Było sporo ludzi i nic dziwnego się nie działo. Więcej ustalę po przesłuchaniu. Zresztą Johnson ma zdobyć zeznania. Ci, których pytałem, twierdzą, że jest skromną, oszczędną osobą, ale jak jej ktoś zajdzie za skórę, to nie popuszcza. Ciężko pracuje, bywało, że brała pracę kelnerki w studenckim barze. Ustaliłem, że do jej najbliższych przyjaciół, oprócz Nixon, należą Frances McDaniels, Noah Buford, Lucia Camarillo i Advay Khan, ale sama jest wolna, nie ma faceta. A tu parę zdjęć przyniosłem, jest na niej Sue. Ta blondi obok to Nixon.
– Buford? Ten Buford?
– Tak, to syn senatora.
– Jest moim dłużnikiem. Ta Sue z opisu wygląda na inteligentną. Zresztą z zachowania również, bo raz ci już spieprzyła. Jest więc bystrzejsza od was. Problemem jest to zgłoszenie. Nadzoruj działania policji.
– A co z nią?
– Na razie zostaje. Dużo nie widziała, ale raczej nie była przyjęta z honorami. Widziała twoją spluwę. Może zacząć gadać. A teraz, przy tej transakcji z gruntem, nie chcę, żeby było o mnie głośno. Poza tym dowiedz się czegoś o jej przeszłości. A nią zajmę się ja. Czekaj na dalsze instrukcje.
Zostawił zdjęcia na stole. Wnikliwie się im przyglądałem. Z tej blondi niezła suka. Nadawałaby się do któregoś z moich nocnych klubów. Ale Sue? Ona jest ciężka do opisania. Mokra sukienka przylgnięta do ciała pokazała przyjemne i apetyczne kształty. Naturalna i seksowna. Gdyby nie okoliczności, miałaby ten zaszczyt i bym ją przeleciał. Znów poczułem znajomy dreszcz podniecenia. Silna ochota na seks i szybkie spełnienie. Na samą myśl o nadchodzącym seksie czuję ucisk w spodniach. Oddech i serce przyspiesza. Jestem podniecony i niezaspokojony. Ale wiem, że muszę te myśli odsunąć na bok. Teraz mam inne zmartwienia. Tym bardziej, że muszę zająć się nieproszonym gościem. Muszę ją bliżej poznać.
Siedziała skulona na podłodze z rękami skutymi do tyłu. Uniosła głowę do góry i spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Miała rozmyty makijaż.
– Nie zwiałam! Siedzę tu i nie wywinęłam żadnego numeru, więc mogę liczyć, zgodnie z zapowiedzią, na łagodniejszą karę, więc poproszę o śmierć.
No kurwa, takiego tekstu to się nie spodziewałem.
– Jestem człowiekiem, który nie zwykł pozbywać się rzeczy, które mogą mu się przydać. Poza tym ciężko byłoby ci zwiać z przykutym do rąk łóżkiem. Raczej nie zmieściłoby się przez drzwi. Miałoby też słabą wyporność w wodzie.
– Nie przydam ci się. Mam HIV i WZW typu C. Jestem fatalna w łóżku. Moje narządy nie nadają się do przeszczepów, bo biorę stałe leki. Jestem bezużyteczna. Poproszę o coś szybkiego, na przykład kulkę w łeb.
Co za pyskata dziewucha. Ależ ona ma tupet!
– Co robiłaś na mojej łajbie?
– Już wszystko mówiłam.
– Pracujesz dla kogoś?
– Nie! Nie wiem, kim jesteście i co robisz za interesy. Nie interesuje mnie to. Przeanalizowałam natomiast swoje położenie. Nie da się ukryć, że jest do dupy. Wątpię, że mnie odstawicie na ląd żywą.
– Jak na kogoś w takiej sytuacji to dużo mówisz.
– Człowiek w sytuacji zagrożenia zachowuje się irracjonalnie.
Zapadła bardzo długa chwila milczenia.
Spacerowałem po mojej sypialni.
– Mógłbym dać sobie rękę uciąć, że będziesz błagać. – Bawiła mnie ta sytuacja. Nie spotkałem jeszcze na swojej drodze tak dziwnej kobiety.
– Zatem błagam. – Spojrzała mocno przerażonym wzrokiem. – Wypuść mnie. Nic ci nie zrobiłam. Żyję spokojnie, nikomu nie zawadzam.
– Oj nie, nie. Nie tak prędko.
Ucieczka w zniewolenie, t. 1
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-817-5
© Karolina Agata Socha i Wydawnictwo Novae Res 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Gabriela Dobrek
KOREKTA: Katarzyna Kusojć, Małgorzata Szymańska
OKŁADKA: Ewelina Rokosa
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.