Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Uczta” Platona jest jednym z najważniejszych tekstów filozofii starożytnej.
Platon wkłada w usta uczestników uczty elementy nauki o możliwościach poznania i prawdziwym bycie. Z rekonstrukcji owych okruchów rodzi się wykład o pojęciu idei. „Uczta” stanowi także źródło informacji biograficznych, wiedzy o kulturze i obyczajach starożytnej Grecji, zachwyca pięknem języka i formy literackiej.
Większość postaci występujących w „Uczcie” jest autentyczna. Należą do nich m.in.: gospodarz Agaton, Pauzaniasz, Arystofanes, Alkibiades i Sokrates, zapewne też Fajdros i Eryksimachos.
Wydanie opatrzone wstępem Łukasza Orbitowskiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 172
Wszyscy jesteśmy z tej książki. Ja i ty, nauczyciel z lokalnej podstawówki, wiceminister transportu, kwiaciarka i ochroniarz z supermarketu, choć może o tym nie wiedzą i nigdy nie słyszeli o Platonie.
Nasza kultura ma swoje źródło w Grecji, w fenomenie filozofii, który rozbłysnął niemal trzy tysiące lat temu. Platon i jego nauczanie to szczytowy moment tego rozbłysku.
Nie wiemy, dlaczego Grecy zaczęli myśleć w odmienny sposób niż reszta starożytnego świata. Istnieją różne teorie na ten temat, a moja naiwna dusza wskazuje na ciekawość, właściwą nam wszystkim, oraz wyjątkowo przyjazny klimat i dużą ilość wina. Faktem jest, że Grekom ich bogata, przepiękna mitologia przestała wystarczać. Zadawali proste pytania: Skąd się wzięliśmy? Czym jest świat? Czy nasze życie ma jakiś sens? Odpowiedzi szukali nie w mitologii, ale w czymś, co można nazwać myśleniem naukowym.
Pierwsi filozofowie – Tales, Anaksymander, Demokryt i inni – tak naprawdę zajmowali się fizyką, oczywiście nie w dzisiejszym rozumieniu. Próbowali zrozumieć mechanikę funkcjonowania świata, zresztą sam termin „fizyka” ofiarował nam dużo później uczeń Platona, Arystoteles.
Niemal równolegle grupa myślicieli z Elei rozwijała myślenie abstrakcyjne. Najbardziej efekciarski z nich, Zenon, utrzymywał, że nie istnieje przestrzeń, czas ani ruch, wyjaśniał też, że strzała wypuszczona z łuku nigdy nie dosięgnie celu, zaś Achilles nie zdoła przegonić żółwia. Te paradoksy brzmią jak dowcip, lecz sam filozof traktował je śmiertelnie serio. Legenda mówi, że zawleczony przed oblicze tyrana Elei odgryzł własny język i splunął nim w oblicze władcy. Nie odwołał swojej nauki.
Byli jeszcze sofiści, dyskutanci, twórcy relatywizmu. Najważniejszy z nich, Protagoras, zauważył, że „człowiek jest miarą wszystkich rzeczy”. Dziś pracowaliby jako adwokaci bądź rzecznicy prasowi partii politycznych, zdolni do podważenia każdego pomysłu, wykpienia każdej idei.
Z takich tradycji wyrasta Sokrates, główny bohater Uczty, figura zupełnie osobna, nieprzynależąca do żadnej szkoły. Brzydki, jakby ułomny, zasłynął też jako dzielny żołnierz. Żył w biedzie i za nic miał oczekiwania współczesnych sobie ateńczyków. Widzę w nim rebelianta, punkowca, rapera starożytności. Sam nie napisał ani linijki. Łaził i zaczepiał ludzi. Uważał się za akuszera prawdy. Zadawał proste, zwodnicze pytania. Tę metodę wyraźnie widzimy w Uczcie, kiedy torpeduje poglądy swoich rozmówców. Sami nie wiedzą, kiedy argumenty wypadają im z rąk.
Sokrates, podobnie jak Zenon, oddał życie za swoje poglądy. Oskarżony o demoralizowanie młodzieży popełnił samobójstwo, choć przyjaciele ułatwiali mu ucieczkę. Ostatnie słowa wyświetlają naturę tego mędrca, jak i jego stosunek do filozofii: przypomniał sobie, że jest winny komuś koguta, poprosił uczniów, by zadbali o oddanie zwierzęcia.
Do uczniów Sokratesa zaliczał się właśnie Platon, autor licznych dialogów, rewolucyjnych w myśli i przepięknie napisanych. O tym także nie można zapomnieć. Uczta, abstrahując od głębi przedstawionych poglądów, jest także wielką literaturą. Ale ile w niej prawdziwego Sokratesa? Tego już nie wiemy. Sam obraz biesiady, skądinąd wspaniały, zapewne jest autentyczny, to znaczy właśnie tak bawili się Grecy. Odnośnie do Sokratesa tej pewności nie mamy. Platon w pierwszych pismach próbował zawrzeć myśli zmarłego nauczyciela, później uczeń przerósł mistrza. Uczta jest świadectwem tej ewolucji.
Wyobraźmy ich sobie, tych mądrych Greków, jak leżą w marmurowej sali, na sofach z poduszkami, opromienieni słabym światłem oliwnych lamp. Jest parna, letnia noc. Służba sprząta, znosi kwiaty i ręczniki do otarcia rąk, wije się tancerka, gra flet. Biesiadnicy wlewają w siebie wino zaczerpnięte z wielkich amfor, zawsze roniąc parę kropel ku chwale bogów: młody Fajdros i stary Eryksimachos, mądry Sokrates i Arystofanes, który kpił z niego w Chmurach, aktor Agaton i jego kochanek, sofista Pauzaniasz, piękne, skacowane, rozkosznie upijające się chłopy. To nie spotkanie profesorów, ale balanga.
W tym towarzystwie wywiązuje się rozmowa o miłości, a każdy z gości musi wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat, oczywiście w bardzo kunsztownej formie. Mowa o krótkim wykładzie filozoficznym, ułożonym spontanicznie, do tego po pijaku. Kolejność jest wyznaczana według rozmieszczenia myślicieli i przeskakuje, jeśli ktoś akurat dostał czkawki. Sokrates przemawia niemal na końcu. Najpierw dobrodusznie zbija argumenty przedmówców, następnie prezentuje swoją, o wiele głębszą, a już na pewno rewolucyjną koncepcję miłości. Twierdzi, że zdradziła mu ją wieszczka, niejaka Diotyma. Za nią ukrywa się sam Platon. Wystarczyło mu uczciwości, by nie wkładać w usta Sokratesa własnych pomysłów.
Wielowątkowy wywód Diotymy zawiera najważniejszy pomysł Platona, czyli naukę o ideach. Odkrył je i próbował pojąć ich naturę przez całe życie. Skoro kocham drugiego człowieka, piękno jego ciała, piękno umysłu i wspólnej przygody, to musi istnieć coś takiego jak piękno samo w sobie, wieczne i niezmienne. Gdzie jest to idealne piękno? Jak ma się do piękna młodego Agatona? Tego Platon już nie wiedział, gdyż szukał i wątpił jak na prawdziwego mędrca przystało. I tak zrobił coś wielkiego. Odkrył metafizykę.
Myśl Platona rozwijał i krytykował jego uczeń Arystoteles – to jemu zawdzięczamy choćby logikę. W późnej starożytności rozkwitły szkoły neoplatońskie. Tak odkrył go Augustyn z Hippony. Bez Platona chrześcijaństwo wyglądałoby zupełnie inaczej. Nauka o ideach, wiecznych i niezmiennych, nieoczekiwanie odżyła u Carla Gustawa Junga, współtwórcy nowoczesnej psychologii i psychoanalizy. Bez niego z kolei nie byłoby Gwiezdnych wojen, filmów Bergmana i połowy horrorów. Wasz osiedlowy terapeuta też wiele Jungowi zawdzięcza.
Wszystko to wzięło się z Grecji, z biesiady w Atenach. Chodźmy więc. Warto ucztować z Sokratesem.
Łukasz Orbitowski
Niepodobna z korzyścią i z przyjemnością należytą przeczytać Uczty Platońskiej, jeżeli się nie zna, choć w ogólnym zarysie, historii ruchu umysłowego, na którego tle to dzieło wyrosło; niepodobna wszystkiego wydobyć z tego dzieła i nacieszyć się wszystkimi jego pięknościami, jeśli się choć z daleka nie zna ludzi, którzy w nim występują, środowiska, do którego należą, stosunków, które ich łączą.
Jesteśmy w innym świecie; dwadzieścia trzy wieki wstecz, a jednak dziwnie to wszystko nowoczesne i żywe wstaje spod pióra Platona.
Towarzystwo inteligencji ateńskiej zeszło się wieczorem w roku 416 przed Chr. i rozmawia po kolacji o rzeczach mądrych. Bawią się. Chwilami puste, dziecinne prawie żarty, chwilami bajka i mit, to znowu rozkoszna gra słów wieloznacznych i gra na trudnym instrumencie dobrej mowy, chwilami zachwyty myślowe i słowa oderwanych objawień, to znowu apoteoza człowieka, pana nad sobą i pana nad otoczeniem. To wszystko na tle rozmowy o Erosie. Kobiet nie ma, a jest nastrój kwiatów w powietrzu; drewnianych uczonych nie ma, a jest atmosfera jasnej, prostej a bystrej myśli, niby blask jasnych oczu Pallady1; jest rozkosz myślenia pojęciami ogólnymi, niby stąpanie po szczytach tam, gdzie obłoki blisko, a niżej gaje róż.
Filozofowali Grecy z dawien dawna. O tym, czego nie widać i nie zobaczysz tego, choć to jest naprawdę, o rzeczach wiecznych mówiła im od dawna religia, w czasach, kiedy im jeszcze bardzo imponował Egipt i Wschód, dokąd z towarami jeździli po pieniądze i po kulturę. Ale że to zawsze człowieka dostatki rosnące psują i butny się staje, tedy i oni już w siódmym wieku przed Chr. mieli takich na wybrzeżach Azji Mniejszej, którzy konkurencję robiąc kapłanom, sami opowiadać zaczęli rzeczy dziwne na pozór i tajemnicze, o tym, co naprawdę jest, choćby tego nawet nikt nie widział, o tym, co istnieje nawet wtedy, kiedy cały świat żywy śpi bez marzeń, o tym, co istnieje naprawdę samo; a nam się tylko marzy i śni świat takim, jakim go oczy widzą.
„Nieprawda to, co oczy widzą – mówił Tales z Miletu około roku 600 przed Chr. – Zdaje się wam tylko, że miecz jest z żelaza, nagolenice z brązu, a statek z drzewa. To jest wszystko z wody; tylko z takiej wody, która się raz wydaje taka, a drugi raz inna. Z niej para, z niej lód, z niej metal, z niej ziemia i ciało, z niej wszystko wyszło, co jest na świecie, i wszystkie rzeczy to właściwie woda, taka lub inna”. Tales świadectwu zmysłów oczywistemu przeczył, a wodę w ludzi wmawiał. Tales wodą, inny filozof powietrzem wszystko nazywał, inny głosił, że to, co naprawdę jest początkiem i istotą świata, to jakiś chaos nieoznaczony nie wiadomo czego, to jakieś „nie wiadomo co i jakie”, a z tego się dopiero robią i z tego są rzeczy określone: takie i inne. Wszyscy ci filozofowie mówili przecież pośrednio swymi naukami: „Nie wierzcie oczom, uszom i rękom. One przecież was łudzą. Wam się tylko śni na jawie świat zbudowany rzekomo z tak wielu i tak różnych materiałów; naprawdę jest to jeden tylko materiał, ale tego oczyma nie zobaczysz!”
Zwyczajny, interesami zajęty obywatel helleński wiele robił, jeżeli spokojnie słuchał nauk, które niełatwo było prostemu człowiekowi pojąć, skoro przeczyły temu, co oczy widzą, a nie przypominały tego, co za młodu opowiadała matka w domu, a kapłan w świątyni o bogach, gigantach i bohaterach. A jednak młodzi ludzie słuchali filozofów i nic też dziwnego, że w szóstym wieku Ksenofanes z Kolofonu, a po nim w piątym wieku Parmenides z Elei zaczęli otwarcie głosić, że bóstwa i mity człowiek sobie sam stworzył w czasach zamierzchłych na obraz i podobieństwo swoje, że cały świat widzialny i to, co się na nim dzieje, to sen tylko i mara zwiewna, to się nam wydaje tylko; śnimy na jawie, aż do chwili śmierci. To, co istnieje naprawdę i będzie naprawdę, nawet kiedy nas nie będzie i żadnej poznającej istoty; to, co się nie tylko wydaje i śni komuś, ale co jest, było i będzie samo dla siebie, a nie dla kogoś tam, nie tylko w czyichś oczach, to jest jedno jedyne niepodzielne, wiecznotrwałe, niezmienne, niestworzone i niezniszczalne. Oczy ludzkie nie zobaczą tego, co naprawdę jest; oczy ludzkie tylko śnić potrafią i opowiadać nam widziadła i majaki swoje o tym świecie spostrzegalnym pełnym barw, form, zmian, ruchów, zjawisk. Wszystko to jest jako dym i jako mara. Rozum tylko potrafi ukazać mądremu człowiekowi przed oczyma duszy to, co naprawdę jest, potrafi mu dać poznanie niezmysłowe tego bytu rzeczywistego, wiecznego, jedynego, ukrytego przed pospolitymi, łatwowiernymi oczyma tłumu.
Łatwo sobie można wyobrazić, że te dziwne i niepopularne, i niereligijne nauki szkoły eleatów musiały wywoływać pobłażliwy uśmiech politowania na twarzach ludzi praktycznych, zajętych handlem, polityką i wojną z Persami.
Toteż na złość zdrowemu, popularnemu poglądowi zaczął młody Zenon z Elei, ukochany uczeń starego Parmenidesa, przekonywać bardzo misternymi dowodami wszystkich wyznawców zdrowego, przyrodzonego poglądu na rzeczy, że musi im się śnić tylko, jeśli słyszą huk spadającego korca pszenicy, który jest przecież tylko sumą cicho spadających ziaren, że im się tylko marzy, kiedy widzą strzałę dolatującą do celu, bo ona się przecież przez cały czas tego „rzekomego” ruchu znajdować musi w jakimś miejscu, a skoro się coś znajduje w jakimś miejscu, to nie leci. Dlatego zdrowy rozsadek jakoby dyktuje, że kto się przez cały czas w miejscu znajduje – ten stoi cały czas, a ludziom się, widocznie, jego ruch śni tylko i przywiduje.
Takich i tym podobnych roztrząsań ćwiczących umysł i język prowadził wiele w piątym wieku przed Chr. i sam Zenon, i jego uczniowie. Dyskusje musiały być gorące. Szło o pogląd na świat, szło o to, że prawdę poznaje nie lada kto, nie każdy zacny obywatel, który tylko ma oczy i uszy, pięć zmysłów w porządku i może być wybrany do wielkiej rady, bo to, co naprawdę jest, jest przed zmysłami ukryte, jest zasłonięte przed pospolitym rozsądkiem, a dane tylko delikatnemu rozumowi ludzi wybranych spośród tłumu.
Niepopularna była ta filozofia, a głosiciele jej budzić musieli zawiść i zazdrość w szerszych kołach inteligencji, demokratycznej z ducha i ustroju państwowego.
W piątym wieku większym powodzeniem cieszyć się musiała filozofia inna, przywieziona też z wybrzeży jońskich, ale rozwinięta i ugruntowana na ziemi ateńskiej.
Poczęła się w głowie zaciętego arystokraty, który na tłum ciemny i demokratyczny patrzał z góry i ze wstrętem, a jednak myśli jego rozwinięte przez innych miały być dla niejednego członka demokracji ateńskiej drabiną w karierze i osią poglądu na świat. Oto w gorących czasach powstania Jończyków2 i Maratonu3 pisał Heraklit z Efezu w Azji Mniejszej dzieła niełatwe do czytania, bo nie pisał dla wszystkich, ale dla siebie i dla kilku.
Nie odpowiadał mu eleacki byt niezmienny, stały, wiecznie jeden i ten sam. Świat pełen ciągłych, tysiącznych, prawidłowych zmian przedstawiał mu się jak falująca powierzchnia morza, coraz to inna, a prawidłowa i pozornie wciąż ta sama; niby płomień migotliwy, który ani chwili nie trwa w jednakiej formie, tak jak trwa bryła lodu; uważał, że świat to ciągła odmiana, ciągłe rozdwojenie i walka sprzecznych pierwiastków. Jednakże nie chaos, bo w walce tej jest pewien sens; szereg pędzących zmian jest rozumny; jest w tym wszystkim pewna myśl, pewien mus, konieczność; wszechświat jako całość jest niby akord harmonijny, mimo całego zróżnicowania elementów składowych, jest niby melodia coraz to inna, a jednak określona i prawidłowa. Spoczynku, trwania, martwoty w świecie nie masz. Jak przydrożne topole mijają człowieka pędzącego na wozie i są coraz to inne, mimo że jedna przypomina drugą, tak mijają nas, pędzących ku mecie śmierci, chwile i rzeczy pozornie tylko te same, a naprawdę wciąż o jedną chwilę starsze, wciąż o jakąś choćby odrobinę inne. Nic nie jest ani przez chwilę jednym i tym samym; dwa razy do „tej samej” rzeki nie wstąpisz. Świat jest jak rzeka albo jak płomień.
Walka z eleatami gotowa; walka kształcąca w dyskusji, zmuszająca do jasnego formułowania pojęć, do szukania dowodów, do rozwijania i rozszerzania poglądów zasadniczych na coraz to więcej dziedzin życia ludzkiego.
Życie publiczne kwitło. Po wojnach perskich, które bogowie jakoś szczęśliwie do końca doprowadzili, pieniądze z miast związkowych4 falą napływały do Aten i rosły z nich pod rządami Peryklesa5 marmurowe pomniki potęgi tego ludu i pomniki kultury jego wybrańców; rósł dobrobyt, rosła ilość tych ludzi, którzy dorobiwszy się grosza, radzi byli i w polityce jakąś rolę odegrać, a przynajmniej dzieci wychować na coś lepszego, na coś, co ma znaczenie w Mieście.
Bez nauki nie sposób. Potrzeba na zgromadzeniach przemawiać, potrzeba się zręcznie orientować w argumentach wymownego przeciwnika, potrzeba go umieć i za słowo chwycić, i obrócić, jak to mówią, kota ogonem, potrzeba nie tak mówić jak stękający Beota6 albo zwalisty Spartiata7, który zna tylko styl meldunków wojskowych, lecz potoczyście, pięknie, przekonywająco, a do rzeczy. Potrzeba mieć coś z adwokata, coś z kaznodziei i coś z człowieka światowej ogłady i szerokiej wiedzy. Wtedy się ma rację na zgromadzeniach, wtedy się rządzi tłumem równych wedle prawa, ale niższych wedle natury. Zawsze ten ma rację, zawsze przy tym prawda, kto lepiej mówi.
O to też chodzi.
A dziś mówi najlepiej ten, a jutro ów; tedy tłum obywateli uchwala dziś to, a jutro co innego. Dziś to dobre, a jutro tamto dobre, co wczoraj było złe. Zło i dobro stwarzają ludzie konwenansem, a nie natura koniecznością. Chodzi o to, aby być tym „lepszym” człowiekiem, który normuje wartości, który jest twórcą i miarą rzeczy, który jest tym, co nadaje ton.
Toteż zrodziła się potrzeba nauczycieli, od których by można tej „lepszości” nabrać.
Nauczyciele się znaleźli: sofiści.
Z miasta do miasta przenosili swe wolne instytuty ci ludzie światowej wiedzy i poloru: mówcy, politycy, adwokaci i eseiści w jednej osobie.
Ten i ów nadawał prawa lub je kodyfikował na żądanie obywateli jakiegoś miasta, tamtego mowy rozchwytywano i przepisywano znakomite studia z dziedziny wszelkich możliwych nauk: gramatyki, astronomii, matematyki, archeologii, ekonomii społecznej, czy ogólnej nauki o wszystkim, co istnieje, o prawdzie i o fałszu. Kiedy się do którego na naukę wpisał młody, zdolny syn zamożnego kupca czy właściciela warsztatu z przedmieścia, wychodził na ludzi albo mu się przewracało w głowie, jak to powiadają.
Bo ani bogów, ani kapłanów i procesyj eleuzyjskich8 i panatenajskich9 nie brał na serio; wiedział, jak się to robi i na co to jest; ani nie słuchał z uszanowaniem zacnego wuja z Teb czy z Abdery, nawet i ojca, który mu w dalszym ciągu, jak za chłopięcych lat, zdrowe a tępe nauki dawał, ale za to zarzutkę musiał mieć z Tyru różową i haftem zdobioną, za to się rozumiał na koniach i na teatrze; pieniędzy potrzebował dużo i na swoje potrzeby, i na naukę u mistrza; w dobrych bywał towarzystwach, a nad ranem do domu wracał; ale kiedy mówić zaczął, to familia otwierała gęby i sąsiedzi przychodzili z przeciwka. Ślicznie mówił. Ten go nie rozumiał, więc kiwał głową; tamten też nie bardzo chwytał wątek, dlatego się gorszył po trochu – ale to wiedzieli wszyscy, że młody człowiek mówić umie, a kiedy język na zgromadzeniu rozpuści, to i strategię dostanie w razie potrzeby, i cywilna godność na niego spadnie intratna, i krewnym się coś upiecze przy sposobności.
Taki już czas, takie zepsucie na ziemi – uważali zacni obywatele w Atenach – że dziś jeno taki coś wart, co jest w języku tęgi, choćby był i najgorszy, i w bogów nie wierzył. Alboż wierzył w bogów ten znajomy Heraklita, admirał floty, Melissos z Samos: taka wysoka osobistość, a otwarcie mawiał o bogach, że o tym nie ma co i mówić, bo to się nie da poznać. A ten, niby to taki mądry i dobrotliwy, Anaksagoras z Kladzomenów, ten, co to wiedział, kiedy mają kamienie z nieba spadać, a uprosił sobie podobno przy śmierci, żeby zawsze w rocznicę jego skonu dzieci miały majówkę – toż on też, mimo tego rozumu i serca, w bogów nie wierzył, a sam Perykles, a majster Fidiasz, a ta Aspazja, a ich stary przyjaciel Protagoras, a młody Alkibiades: ci wszyscy przecież mieli procesy karne o bezbożność, a to tylko kwiatki na wielkiej niwie dzisiejszego zepsucia.
Tak sobie musieli mawiać poważni obywatele w Atenach przy końcu wieku piątego przed Chr. Mówili, a jednak kwitły szkoły sofistów, ogniska tej kultury umysłowej, która tak często „mieszczanom” przynosić zwykła zgorszenie czy zepsucie.
Stary, poważny sofista, Protagoras, który pamiętał jeszcze Termopile10, a w przyjaźni żył z Peryklesem, z Eurypidesem i Anaksagorasem, prawodawca miasta Turioi w południowej Italii, cieszył się może największą wziętością i powagą, i siedemdziesięciu lat szczęśliwie dożył, póki go w końcu o ateizm nie oskarżono. Dlatego musiał staruszek do Sycylii uciekać i utopił się po drodze, a pisma jego spalił lud publicznie na placu w Atenach.
On pierwszy machnął ręką na dociekania eleatów o naturze tego, co naprawdę istnieje, na dyskusje o tym, czy jest byt rzeczywisty jeden, czy ich jest wiele, jak wolał twierdzić Demokryt i Anaksagoras. Uważał, że uczniom Heraklita świat i byt jest rzeką o ustawicznie zmiennych falach, a uczniom Parmenidesa świat i byt jest bryłą lodu o tęczowych refleksach. Żaden drugiego nie przekona; każdy siedzi zamknięty w swoim świecie, który wysnuł z własnego wnętrza, niby gąsienica we własnym oprzędzie. Czy poza tymi prywatnymi światami poszczególnych ludzi jest coś jeszcze rzeczywistego, czy poza tym coś istnieje i jakie – któż to może wiedzieć?
W każdym razie: dla mnie istnieje to, a dla ciebie co innego; człowiek ty i człowiek ja. Obaj jesteśmy miarą, normą wszystkich rzeczy, o ile istnieją lub nie. To, co się mnie widzi, że jest, to też naprawdę jest – dla mnie; a co się tobie widzi, to jest też naprawdę – dla ciebie. Przecież nic nie istnieje samo dla siebie – wszystko jest czyimś widziadłem czy też czyimś pomysłem, jest „komuś”, jest w czyjejś głowie czy też w czyichś oczach. A że różne pary oczu widzą niby jedno i to samo, ale każda po swojemu i inaczej niż inna; że co głowa, to rozum, a każdy ma swoje zdanie, sprzeczne nieraz ze zdaniem drugiego, choć obaj myślą o rzeczy niby jednej i tej samej – to nic nie szkodzi. O każdej rzeczy mogą być dwa zdania przeciwne. To prawda dla mnie, a to prawda dla ciebie. Więc nie ma zdań bliższych lub dalszych od jakiejś prawdy przedmiotowej – tylko są zdania lepsze i gorsze. Na jednym przekonaniu wyjdziesz w życiu lepiej, a na drugim daleko nie zajedziesz, ale z tego nie wypływa, żeby jedno z nich było zgodne z jakąś rzeczywistością istniejącą poza nami, a drugie z nią niezgodne, żeby jedno było prawdziwe, a drugie fałszywe. Nie – to jest lepsze, a tamto gorsze, ale oba równie prawdziwe; tylko to dla mnie, a tamto dla ciebie prawdziwe.
W tym sztuka, żeby i sobie, i drugim przysporzyć jak najwięcej tych lepszych przekonań względnie z tych gorszych porobić lepsze – ponaprawiać ludzkie przekonania. Metodę tylko potrzeba znać. Sposób tylko potrzeba mieć.
Heraklit podkopał wiarę w stałość i trwałość rzeczy tego świata, jończycy i eleaci zachwiali wiarę w świadectwo zmysłów. Życie i świat zaczęły się ludziom wydawać niby sen; sofiści głosili, że człowiek jest sam twórcą tego snu mniej lub więcej zdolnym.
„Nic nie istnieje naprawdę” mówił stary, poważny mówca, poseł i nauczyciel wymowy, Gorgiasz z Leontiniów; nie ma nic poza nami, a gdyby nawet coś poza nami istniało, nie poznałbyś tego, bo przecież byt co innego, a poznanie co innego, i gdzie gwarancja, że to, co ty widzisz czy wedle najlepszego przekonania wiesz o jakiejś rzeczy, jest zgodne z rzeczą samą? Gdyby nawet i było zgodne, gdyby nawet poznanie prawdziwe było rzeczą możliwą – nie podzieliłbyś się nim z drugimi, bo jakże swoje myśli przeniesiesz do głowy drugiego. Drugi zawsze zostanie w swoich przekonaniach zamknięty, a ty w swoich, i żaden ze skóry własnej nie wyskoczy. Bytu niezależnego nie ma i prawdy jednej nie ma tym samym. Są tylko zdania lepsze i gorsze.
Co znaczy „piękno prawdziwe” czy „dobro rzeczywiste”? Nie masz „piękna prawdziwego” poza nami. Tobie piękne to, a mnie tamto, który z nas dwóch lepiej się wysłowi i więcej będzie miał do powiedzenia, ten przekona, czy raczej przeciągnie na swoją stronę innych i będzie jego ideał, jego piękno na wierzchu, a drugie będzie gorsze, bo słabsze.
Co to jest „dobro rzeczywiste”? Mnie dobre to, a tobie dobre co innego. Który z nas dwóch silniejszy w głowie i języku, a niekiedy i w ręku, ten już potrafi nauczyć drugiego, co dobre, a co złe. To, co jemu dobre, będzie wtedy dobre naprawdę. Inni pójdą za nim; on jest twórcą wartości. Alboż się to nie dzieje wciąż na zgromadzeniach, gdzie uchwalają prawa dziś takie, a jutro inne? Nie dziejeż się to po miastach, gdzie dziś rządzą majętni, jutro godni, a pojutrze tyran? Wszędzie przecież dziś to dobre, a jutro tamto, zależnie od tego, kto przy władzy. „Wszystko płynie” na tym polu i walka jest matką wszystkiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.Pallada – w mitologii greckiej przydomek bogini Ateny. [wróć]
2.Powstanie Jończyków – niepodległościowy zryw Greków z Azji Mniejszej przeciwko panowaniu perskiemu (499–494 p.n.e.). [wróć]
3.Maraton – miejsce bitwy stoczonej w roku 490 p.n.e., w której wojska ateńskie pod dowództwem Miltiadesa pokonały armię perską. [wróć]
4.miasta związkowe – sojusz miast-państw greckich z obszaru M. Egejskiego, powstałego w 478 p.n.e. w celu wspólnej walki z Persją, na których czele stały Ateny. [wróć]
5.Perykles (ok. 495–429 p.n.e.) – ateński polityk i mówca, reformator ateńskiej demokracji. [wróć]
6.Beota – mieszkaniec Beocji, przez Ateńczyków uważani byli za ociężałych na umyśle. [wróć]
7.Spartiata – pełnoprawny obywatel Sparty, najwyższa z trzech grup społecznych, na które dzielili się Spartanie. [wróć]
8.Eleusis – miasto w Attyce, ośrodek kultu bogini Demeter i jej córki Persefony, znany z odbywających się corocznie misteriów eleuzyjskich. [wróć]
9.Panatenaje – święto upamiętniające narodziny bogini Ateny, patronki miasta, którego głównym punktem była procesja na Akropol, gdzie ofiarowywano Atenie wspaniałą szatę (peplos). [wróć]
10.Termopile – miejsce bitwy stoczonej między Persami i Grekami w 480 p.n.e. [wróć]