Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Miłości można dać kilka szans. Tylko która będzie tą ostatnią?
Kiedy mieli po jedenaście lat, Oliver Ford Pemberton założył się z Chloe Sawyer o swoje Tamagotchi. Twierdził, że nie da się złamać nogi, skacząc z wysokości dwunastu stóp.
Kłamał - nie dość, że nie miał zabawki, to jeszcze upadek nie skończył się dobrze dla żadnego z nich.
Pomimo tej nauczki Chloe nie mogła powiedzieć, że było to ostatnie wyzwanie, jakie od niego przyjęła, ostatni zakład, jaki z nim zawarła, a przede wszystkim ostatni raz, kiedy mu zaufała.
Miał czelność wyrosnąć na czarującego i seksownego mężczyznę. Wraz z wiekiem ich wyzwania stawały się coraz niegrzeczniejsze, a stawki jeszcze wyższe. W końcu, gdy wszystko miało się ku lepszemu, zostawił ją w rozsypce.
Dwadzieścia lat po tym pierwszym, szalonym skoku, po obietnicach Chloe, że więcej mu nie zaufa, Oliver wrócił do jej życia z solidną kartą przetargową. Przez niego ten ostatni raz zaryzykuje wszystko: pracę, postanowienia, a co najważniejsze, swoje serce.
Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich niesamowitych pisarzy, którzy uczestniczyli w Gatlinburg Madcap Retreat. Uczyliście mnie, zachęcaliście i inspirowaliście.
Miłość to skok wiary, a miękkie lądowanie nie jest gwarantowane.
Sarah Dessen
Chloe
DAWNIEJ
Jesteś pewien?
– Oczywiście, że jestem. Skakałem już z wyższych dachów. – Oliver prychnął lekceważąco.
– Bo droga na dół wydaje się długa.
Wzruszył ramionami.
– Może dla kogoś takiego jak ty.
– To znaczy?
Oliver łypnął na mnie spod oka, uśmiechnął się zarozumiale, zamachał w powietrzu łokciami i zagdakał jak kurczak.
– Przestań! – Walnęłam go pięścią w ramię.
Wiedział, że nienawidziłam, kiedy się mnie nazywało „kurczakiem”, „cykorem”, „małą” albo jeszcze inaczej tylko dlatego, że nie przepadałam za wysokością. Lub ciemnością. Albo burzą. I wężami. A on był tym typem dzieciaka, który kiedy mu wyjawisz w tajemnicy, czego się boisz, wykorzysta te informacje przeciwko tobie.
– Nie cykorzę – zapewniłam.
– No to skacz.
– Skoczę. – Zadarłam brodę i spojrzałam na ziemię z dachu stodoły stojącej na terenie farmy, która należała do mojej rodziny.
Była końcówka sierpnia, ale o czwartej po południu żar lał się z nieba, a słońce spiekło błocko na dole tak, że całe popękało i wyglądało jak dół z mlecznej czekolady. Oliver rzucił mi wyzwanie, a potem założył się ze mną o swoje tamagotchi, że nie podołam i nie skoczę.
Może i zdołałabym mu odmówić – chociaż mam co do tego wątpliwości – ale naprawdę zależało mi na tej grze. Prosiłam o nią na Gwiazdkę, a dostałam Barbie, którą niemal natychmiast oddałam Frannie, mojej młodszej siostrze. (Chociaż najpierw zafundowałam jej cudowną noc z Kenem. Moje lalki lubiły seks).
– Naprawdę dasz mi swoje tamagotchi? – spytałam.
Znałam Olivera w zasadzie od narodzin i wiedziałam jedno – nie można mu było ufać. Przez wszystkie jego pomysły raz po raz pakowaliśmy się w tarapaty.
Przewrócił oczami.
– Przecież tak powiedziałem, co nie? A ty nie złamiesz sobie nogi. To tylko jakieś trzy metry. Nie da się złamać nogi, skacząc z takiej wysokości.
Zagryzłam wargę i zerknęłam w dół. Wyglądało mi to na więcej niż trzy metry. Czy uda mi się wylądować na tyle miękko, by nie zrobić sobie krzywdy?
– I ty też skoczysz? – spytałam głosem przesyconym podejrzliwością.
– Skoczę, jeśli ty to zrobisz.
Potaknęłam i usiłowałam zdobyć się na odwagę.
– Przesuń się. Skoczę pierwszy – oznajmił Oliver i przemieścił się na skraj dachu.
– Nie! – Dałam mu takiego kuksańca, że prawie go zepchnęłam z pochyłego dachu.
Wiecznie się popisywał. Byliśmy w tym samym wieku, ale on był większy, silniejszy i szybszy – i w związku z tym potrafił się zachowywać jak prawdziwy palant.
Jego rodziców nazywałam ciocią Nell i wujkiem Mydełkiem (więcej o tym później), mimo że nie byliśmy kuzynami. Po prostu często się spotykaliśmy, ponieważ nasze matki przyjaźniły się od zawsze. Zaszły w ciążę w tym samym czasie i urodziły nas w odstępie dwóch dni. Oliver był oczywiście starszy i można by pomyśleć, że te dwa dni decydowały o wszystkim. Przez połowę czasu, jaki spędzaliśmy razem, nie mogłam go znieść – a przez drugą połowę robiłam wszystko, żeby mu zaimponować.
Czasami sama siebie nie rozumiałam.
– No to zrób to wreszcie – powiedział i spojrzał na zegarek. Oliver Ford Pemberton zawsze i w każdej sytuacji nosił zegarek. – Nie mam całego dnia.
– Dobra. – Podeszłam bliżej krawędzi dachu i zwiesiłam nogi. – Skaczę na trzy.
– Jeden. – Oliver zdawał się bardzo zadowolony z siebie i lekko znudzony, jakby wiedział, że nie skoczę.
– Dwa – powiedziałam z wahaniem i nadzieją, że nie zwymiotuję.
– Trzy. – Zamilkł. – Wiedziałem, że tego nie… O cholera!
Skoczyłam.
I kiepsko wylądowałam, a towarzyszący temu dźwięk można opisać jedynie jako wywołujący mdłości trzask, noga pode mną zaś wygięła się pod nienaturalnym kątem. Zanim zdołałam zarejestrować ból i zacząć się drzeć, Oliver też skoczył.
ŁUP!
Wylądował w błocku obok mnie z jeszcze mniejszą gracją niż ja, w zasadzie na głowie.
Jęknął, kiedy zaczęłam piszczeć. Nie musieliśmy długo czekać, aż przybiegną nasi rodzice.
Okazało się, że Oliver skłamał w kilku kwestiach. Nigdy jeszcze nie skakał z dachu. Nie miał nawet tamagotchi. No i można sobie złamać nogę, kiedy się skacze z wysokości trzech i pół metra.
Można też złamać sobie obojczyk, który, o ile mi wiadomo, wcześniej służył mu całkiem dobrze.
Trzeba było mnie zoperować i na pamiątkę została mi blizna, na której widok za każdym razem wściekam się na niego na nowo. Na siebie też.
Chciałabym powiedzieć, że to było ostatnie wyzwanie rzucone mi przez niego, które podjęłam, mój ostatni z nim zakład, ostatni raz, kiedy zaufałam pieprzonemu Oliverowi Fordowi Pembertonowi.
Tak jednak nie było.
Bynajmniej.
Chloe
TERAZ
Nie możesz mówić poważnie. – Wpatrywałam się w tatę siedzącego po drugiej stronie stołu. Właśnie zrujnował całe moje życie, wypowiadając zaledwie jedno zdanie. – Oczekujesz, że będę pracowała z Oliverem?!
– Tylko przez sześć miesięcy. – Tata wzruszył ramionami i sięgnął po kromkę chleba. Jakby to nic nie znaczyło, że będę musiała przez pół roku wykonywać polecenia tego dupka. – Według niego to mnóstwo czasu, by cię wyszkolić.
– Sześć miesięcy! – Chwyciłam kieliszek z winem i mocno ścisnęłam.
– To ma sens, Chloe. Chcesz otworzyć gorzelnię, a on już ją prowadzi. Świetnie mu idzie od kilku lat.
Wiedziałam wszystko o jego przeklętej gorzelni – to był mój pomysł.
– Oliver jest jak rodzina – wtrąciła matka. – Znasz go od urodzenia.
– To nie moja wina. – Upiłam łyk różowego wina.
– Według mnie Oliver jest miły – odezwała się moja młodsza siostra Frannie, wiecznie słodka.
Przeszyłam ją ostrym jak sztylet spojrzeniem.
– Nie znasz go tak jak ja.
– Kim jest Oliver? – spytał Mack, chłopak Frannie.
W zasadzie narzeczony, bo właśnie się jej oświadczył. Pracował jako dyrektor finansowy w Cloverleigh Farms, naszej rodzinnej firmie obejmującej nie tylko farmę, ale także winnicę, motel i salę weselną. Zaskoczyło mnie, że nie wiedział o umowie zawartej przez tatę. Uczestniczył w kilku spotkaniach, na których rozmawiałam z tatą o założeniu tu małej gorzelni – te dyskusje zawsze kończyły się dla mnie rozczarowaniem.
Bez względu na to, jak gorliwie przekonywałam, że gorzelnia będzie świetnym dodatkiem do naszej działalności i dzięki niej całe nasze przedsięwzięcie zyska nowoczesny charakter, jeden fakt się nie zmieniał – nie przeznaczano na ten pomysł pieniędzy.
– Oliver to syn mojej najlepszej przyjaciółki – poinformowała Macka z czułością w głosie moja matka. – Jest czarujący.
– Podobnie jak Ted Bundy – przypomniałam jej.
– Bystry, przystojny, odnosi sukcesy – kontynuowała matka, jakbym się nie odzywała. – Naprawdę coś już osiągnął.
– Co nie jest takie trudne, jeśli nosi się nazwisko Pemberton – burknęłam i nadziałam na widelec grillowanego szparaga.
– To ci od mydlarni? – zainteresował się Mack.
– Dokładnie. – Wymierzyłam szparagiem w Macka. – Pierwszy człon jego nazwiska to Ford. Naprawdę nie jest trudno odnieść sukces, jeśli się pochodzi nie z jednego, ale z dwóch rodów, które zbiły fortunę.
– Chloe! – upomniała mnie matka. – Nell powiedziała, że na gorzelnię wyłożył własne pieniądze.
Prychnęłam.
– Własne, już to widzę.
– Podobnie jak ty wykorzystałaś swoje pieniądze na studia – wytknął mi tata z ponurym uśmiechem. – Rodzinne pieniądze to rodzinne pieniądze. My dysponujemy pieniędzmi Sawyerów, nie Pembertonów. Nie mamy aż takich możliwości. – Zaśmiał się z własnego dowcipu.
– To co innego – przekonywałam. – Owszem, zapłaciliście za moje studia licencjackie, ale magisterskie opłaciłam już sama, prawda? Musiałam zaciągnąć kredyt jak każdy zwyczajny człowiek i pracowałam, ucząc się, żeby móc go zacząć spłacać. Nadal to robię!
– Jesteśmy z ciebie bardzo dumni – zapewnił mnie tata, sącząc swoje wino. – To kolejny powód, by wejść w spółkę z Oliverem. Wiesz dobrze, że chciałbym dysponować dodatkową gotówką pozwalającą otworzyć gorzelnię tutaj, ale nie dysponuję. A przynajmniej nie taką, by zrobić to jak należy. Mack może poświadczyć.
Mężczyzna ze skruchą pokiwał głową.
– Przykro mi, Chloe. Nie mogę się sprzeczać… Jeżeli upierasz się przy drogich miedzianych destylatorach i chcesz się tym zająć czym prędzej, doświadczony wspólnik to dobry pomysł.
Nie chciałam przeklętego wspólnika – byłam wściekle niezależna i chciałam to zrobić sama, by udowodnić wszystkim, że podołam. Traciłam już cierpliwość, która nigdy nie była jedną z moich cnót.
Odstawiłam kieliszek.
– W porządku. Doświadczony wspólnik może być dobrym pomysłem. Ale dlaczego to musi być Oliver?
– Oliver to naturalny wybór – odparł tata. – Rozmawiałem z nim o twoich pomysłach, kiedy odwiedziliśmy z mamą Nell i Mydełko w ubiegłym miesiącu w Harbor Springs. Oliver akurat u nich był. I zupełnie nieoczekiwanie zadzwonił do mnie wczoraj. Powiedział, że wszystko przemyślał i ma dla nas propozycję.
Szczęka mi opadła. Nie wiem, co mnie bardziej uraziło – to, że ojciec podzielił się moimi pomysłami z Oliverem, nie mówiąc mi o tym, czy to, że dogadali się za moimi plecami, po prostu podkradając mój pomysł. Faceci!
– Jaka to propozycja? – spytałam sztywno. Starałam się panować nad sobą.
Tata dokończył przeżuwać, przełknął kęs i wypił łyk wina.
– Nauczy cię wszystkiego, czego się musisz dowiedzieć o branży, a gdy będzie pewien, że jesteś gotowa, rozszerzy wspólnictwo i założy gorzelnię tutaj. Wyłoży na to połowę pieniędzy.
– To mu da całkowitą władzę – skomentowałam zjeżona.
– Bynajmniej. – Tata rozsiadł się wygodnie. – Posłuchaj. Jeśli nie jesteś zainteresowana, nie musisz tego robić, ale wtedy w Cloverleigh nie powstanie gorzelnia. Obiecałem waszej matce, że zwolnię i pomyślę o emeryturze. Zarezerwowała już dla nas wycieczkę na tę jesień, gdy tylko sezon turystyczny będzie się miał ku końcowi. Nie mogę wziąć na siebie takiego projektu wymagającego zaangażowania osobistego i finansowego na tym etapie życia.
– Lekarz twierdzi, że musi ograniczyć stres – dodała matka, poklepując tatę po ramieniu. – Musi mieć więcej wolnego. Rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczorem i uważam, że to genialny pomysł. Propozycja Olivera jest bardzo szczodra. Wolałabyś, żebyśmy ją odrzucili?
– Nie – przyznałam i skrzyżowałam ręce na piersiach. – Szkoda tylko, że nie porozmawialiście ze mną, zanim mu powiedzieliście, że to zrobię.
– Chciałaś tego od lat, Pysiu – przypomniał mi tata, używając mojego dawnego zdrobnienia. – Po co się tak upierać? To doskonałe rozwiązanie. Zgadza się, Mack?
– Hm… – Mack zbladł lekko na myśl, że ma odgrywać rolę sędziego w rodzinnej sprzeczce.
– Wal śmiało, Mack – rzuciłam z irytacją. – Możesz przeważyć szalę. Należysz do rodziny i ufam, że powiesz mi prawdę.
Mack odchrząknął.
– Nie wiem nic na temat szczegółów umowy ani charakteru spółki, o jakiej mowa, nie znam też Olivera ani jego firmy, ale mogę ci powiedzieć, że wejście w spółkę z kimś, kto dysponuje wiedzą i środkami, żeby coś takiego zrealizować, jest lepszym rozwiązaniem niż pożyczanie lub pozyskiwanie z licznych źródeł pieniędzy niezbędnych na taką inwestycję i działanie na ślepo.
– Zgadza się. – Ojciec pokiwał potakująco głową. – Rozmawiałem o tym także z Henrym DeSantisem i zgadza się ze mną. Nie ma doświadczenia w destylowaniu mocnych trunków i ma mnóstwo pracy w winnicy w tym sezonie.
– Rozmawiałeś już o tym z Henrym?
Henry DeSantis produkował wino dla Cloverleigh Farms i często z nim współpracowałam, ponieważ zajmowałam się marketingiem i PR-em naszych winnic, a także kierowałam salonami degustacji tutaj i w centrum miasta. DeSantis był świetnym gościem i przyjaźniliśmy się, dlatego odebrałam to jako zdradę pod wieloma względami. Miałam wrażenie, że wszyscy oni są członkami jakiegoś męskiego klubu, do którego nie miałam wstępu, a ten decydował o mojej przyszłości.
– Musiałem – kontynuował ojciec, wzruszając ramionami. – Przecież to Henry’emu ubędzie rąk do pracy, gdy będziesz współpracowała z Oliverem. O ile zechcesz, oczywiście. – Znowu uniósł kieliszek. – Nie będę cię do tego zmuszał.
Patrzyłam ze ściągniętymi brwiami na nóż i widelec. Odkroiłam kawałek grillowanej krewetki i zjadłam, głównie po to, by mieć jakieś zajęcie i dać sobie czas do namysłu. Mój terapeuta Ken nauczył mnie, żebym opóźniała swoje wypowiedzi nawet o dwie, trzy sekundy. Nie zawsze było to dla mnie łatwe, ale pracowałam nad tym.
– Uważam, że to dobry pomysł – odezwała się moja starsza siostra April, siedząca obok mnie. – Dlaczego nie dać szansy tej spółce z Oliverem?
Czemu nie? Miałam ze sto powodów, ale dwa wychodziły na prowadzenie:
1. Oliverowi Fordowi Pembertonowi nie wolno ufać.
2. Sama nie mogłam sobie ufać, gdy znajdowałam się w pobliżu Olivera Forda Pembertona.
Niemniej dalej niespiesznie żułam, a potem przełknęłam kęs. Ken uczył mnie również, żeby być bardziej empatyczną, stawiać się na miejscu drugiej osoby. Mój tata był starszym człowiekiem, prawie siedemdziesięcioletnim i miał problemy ze zdrowiem. Wszyscy – matka, moje cztery siostry i długoletni pracownicy, tacy jak Mack i Henry – zgadzaliśmy się, że najlepiej będzie, jeśli zwolni tempo. W głębi duszy naprawdę żywiłam nadzieję, że powierzy część zarządzania Cloverleigh mnie… bo to miało sens.
Nie byłam najstarszą z sióstr – pierworodną była Sylvia; no ale ona mieszkała niedaleko Santa Barbara z mężem i dziećmi. Nie byłam nawet druga w kolejności – następna po Sylvii była April. Organizowała eventy. Była doskonała w swoim fachu i nigdy nie słyszałam, by pisnęła choć słówkiem o tym, że chciałaby się zajmować czymś innym. Interesowały ją wesela i imprezy korporacyjne, starała się być zawsze na czasie, wiecznie w zgodzie z trendami. Następna w kolejności była Meg, która mieszkała w Waszyngtonie, gdzie wspinała się po szczeblach drabiny politycznej i próbowała coś zmienić na świecie, zrobić coś ważnego, o czym od zawsze marzyła.
Zostałyśmy więc Frannie i ja. Frannie miała dwadzieścia siedem lat i była najmłodsza. Niedawno odeszła z pracy w recepcji motelu i zajęła się pieczeniem makaroników w kawiarni w centrum Traverse City, oddalonej od Cloverleigh jakieś dwadzieścia minut jazdy autem. Zaręczyła się też dopiero co z ojcem samotnie wychowującym trójkę córek i przeprowadziła się do ich domu. Mając nową firmę, wychowując trójkę dzieci i planując własny ślub, nie mogła wziąć na siebie obowiązków związanych z Cloverleigh.
Tak więc awansowanie mnie miało sens. Byłam w pełni oddana rodzinnej firmie. Miałam trzydzieści dwa lata. Byłam singielką i w najbliższej przyszłości nie planowałam tego zmieniać, i nawet nie miałam na to perspektyw – moja historia romantyczna była drogą poznaczoną dziurami powstałymi wskutek impulsywnych zachowań i decyzji, których żałowałam. Miałam okropny gust, jeśli chodzi o facetów, i dopóki Ken mi nie wytłumaczy, dlaczego zawsze wybieram dupków, a nie miłych gości, przysięgłam stronić od jakichkolwiek związków.
Rozumiałam jednak, że jeśli chciałam udowodnić, że potrafię grać w zespole, jestem elastyczną, bystrą, opanowaną i potrafiącą myśleć perspektywicznie kobietą biznesu, muszę godzić się na kompromisy i nie pozwalać, by emocje brały górę nad rozsądkiem.
Nabrałam głęboko powietrza i upiłam łyk wina.
– Podoba mi się idea kompromisu – zaczęłam. – Boję się tylko, że… Oliver i ja możemy nie być najlepiej dobranymi wspólnikami.
Siedząca na lewo ode mnie April parsknęła śmiechem, co próbowała ukryć, przysuwając kieliszek do ust. Nikt przy stole nie znał mojej pełnej historii z Oliverem Fordem Pembertonem, ale April wiedziała dość, by dostrzec niezręczność sytuacji. Kopnęłam ją lekko w kostkę pod stołem.
– A czemuż to? – zdziwiła się matka. – Swego czasu byliście nierozłączni.
– Dlatego, że ja ciężko pracuję, a on jest globtroterem rozbijającym się na jachtach, pioruńsko beztroskim, bogatym, egoistycznym playboyem. Oto dlaczego.
– Chloe, ludzie się zmieniają. Możliwe, że Oliver był trochę niesforny, gdy miał dwadzieścia kilka lat, ale w ostatnim czasie naprawdę się ustatkował.
– Nie dogadujemy się, mamo.
– Daj spokój. – Matka zbyła moje stwierdzenie machnięciem ręki. – Może się trochę rozeszliście, gdy byliście młodsi, ale to tylko dlatego, że byliście tacy do siebie podobni, uparci i ambitni. Za to znacie się od zawsze. Na Boga, przecież nawet zaprosił cię na swój bal maturalny.
Popatrzyłam na nią beznamiętnie.
– Matka mu kazała. A ty mnie zmusiłaś, żebym się zgodziła.
– I prezentowaliście się razem tak uroczo. – Westchnęła ze smutkiem. – Nell i ja zawsze uważałyśmy, że tworzylibyście idealną parę. Jaka szkoda, że nigdy… W każdym razie oboje jesteście teraz o wiele dojrzalsi.
Poprawiłam się niespokojnie na krześle.
– Tak przypuszczam. Niemniej nie zapomniałam mu podłości, jakimi mnie raczył, gdy byliśmy młodsi.
– Na przykład tego, jak cię przekonał, że zachorowałaś na naczyniową chorobę wiązu? – przypomniała sobie April.
– To nie było śmieszne – warknęłam.
Reszta zebranych przy stole wybuchnęła śmiechem.
– Nie wiedziałam o tym – odezwała się Frannie. – Jak mu się to udało?
– Powiedział jej, że piegi na nosie to pewny objaw, a jeśli zaczną jej rosnąć włoski na nogach, powinna je smarować masłem orzechowym – wypaliła zdrajczyni April. – Twierdził, że to jedyne znane lekarstwo.
– Racja. – Matka otarła łzy z oczu, zanosząc się ze śmiechu. – Zupełnie o tym zapomniałam. Któregoś dnia zastałam ją w spiżarni całą wysmarowaną masłem.
– Potem przez wiele miesięcy nazywaliśmy ją Fistaszkiem – wysapała April, chichocząc.
– Wiem tylko, że złamała nogę po tym, jak ją podpuścił, żeby skoczyła z dachu stodoły – oznajmiła Frannie. – A czy on nie złamał sobie obojczyka, skacząc za nią?
Matka wciągnęła głośno powietrze i położyła dłoń nad sercem.
– Tak! Dobry Boże, myślałam, że zawału serca dostanę, kiedy ich zobaczyłam, jak tam leżeli.
– On nie tyle mnie podpuścił, co raczej się ze mną założył. I wygrałam, a on nigdy się nie wywiązał z umowy – odparłam, skwaszona na samo wspomnienie. – Dlatego że był kłamczuchem i oszustem, w głębi serca pewnie się wcale nie zmienił. Z tego powodu nie chcę być jego wspólniczką.
– No, teraz czuję się nieco lepiej, gdy pomyślę, jak moje dziewczynki traktują się nawzajem. – Mack z szerokim uśmiechem sięgnął po butelkę piwa.
– Założę się, że nigdy nie wkładają nikomu gumowego węża do pościeli, kiedy ten ktoś jest gościem w ich domu – sapnęłam. – A potem nie chowają się pod łóżko, żeby sprawdzić, jak głośno ten ktoś będzie krzyczał.
Mack zatrzymał rękę z piwem w połowie drogi do ust i pokręcił głową.
– One tak nie zrobiły, ale ja mógłbym zrobić coś takiego siostrze.
– Trudno mi w to uwierzyć. – Pociągnęłam nosem. – Ponieważ ty, w przeciwieństwie do Olivera Pembertona, jesteś dżentelmenem. I masz dobre maniery.
– Chloe, na Boga – upomniała mnie matka. – Oliver jest dobrze wychowany. Wy się tak ścieraliście, bo byliście bardzo ze sobą zżyci.
– Tarli się nie tylko w ten sposób – bąknęła April pod nosem.
Kopnęłam ją w kostkę ponownie – tym razem mocniej – i starałam się zachować spokój i myśleć racjonalnie.
– Posłuchajcie. Próbuję podejść do tego z otwartym umysłem, ale chcę być również szczera. Nie wiem, na ile dobrze będzie nam się współpracowało.
– On zdaje się uważać, że cudownie – rzucił tata.
Przewróciłam oczami.
– On zdaje się uważać, że fajnie będzie rządzić mną przez sześć miesięcy. To ta wizja jest dla niego cudowna. Pewnie każe mi szorować sedesy i myć podłogi.
– Nic takiego nie mówił – zapewniła mnie matka i poklepała po dłoni. – Powiedział, że na początku też miał wątpliwości, ponieważ w przeszłości zdarzały się wam drobne przepychanki.
Przepychanki?
Można to tak nazwać.
– Ale im więcej się nad tym zastanawiał – kontynuowała – z tym większą mocą uświadamiał sobie, że praca z kimś tak utalentowanym jak ty, kto ma w sobie tyle pasji, będzie świetną okazją.
– Tak powiedział? – spytałam z powątpiewaniem.
– Tak. Dodał również, że podoba mu się pomysł spółki z kimś, o kim wie, że może mu zaufać, bo przecież to jest najważniejsze we wspólnictwie.
Co za ironia…
– Według mnie powinnaś to zrobić, Chloe. – Frannie uśmiechała się do mnie z entuzjazmem. – Jesteś fantastyczna w tym, co tutaj robisz, ale wiem, że zawsze chciałaś czegoś więcej. Podejmij się tego zadania.
– Jak to ma wyglądać? – zastanawiałam się. – Mam się przeprowadzić na sześć miesięcy do Detroit? A co z moją pracą tutaj?
– Możecie omówić szczegóły harmonogramu, ale tak, wyobrażam sobie, że będziesz tam musiała pojechać na jakiś czas – przyznał ojciec. – Co do twojej pracy tutaj, matka i Henry poszukają kogoś na zastępstwo.
Dokładnie to przemyślałam. Intuicja podpowiadała mi, że to dla mnie wielka szansa – poza tym jeśli odmówię, stracę w oczach rodziców, no i pozbawię się szansy na dokonanie czegoś tutaj. Zachowam się jak niepokorna nastolatka, którą kiedyś byłam, albo jeszcze gorzej, bo jak uparty dzieciak, który dostaje napadu złości. Jeśli jednak zgodzę się zbyt szybko, wyjdę na zbyt gorliwą i męski klub uzna, że można mną manipulować. A nie zamierzałam być niczyją marionetką.
Usiadłam prosto, wsunęłam włosy za uszy i oznajmiłam pewnym siebie tonem:
– Rozważę tę propozycję, gdy wysłucham, co Oliver ma do powiedzenia. Skontaktuję się z nim jutro i umówimy spotkanie.
– Och, to nie będzie konieczne – rzucił tata, sięgając po kolejną kromkę chleba. – Już jest w drodze tutaj. Dotrze około dziewiątej i zatrzyma się u nas na noc. Jeśli jesteś zbyt zmęczona, żeby z nim dzisiaj rozmawiać, możesz się z nami spotkać jutro w biurze o ósmej.
Szczęka mi opadła. Czułam, jak sznurki lalkarza zaciskają mi się na nadgarstkach i kostkach, wręcz mnie parzą.
Nie po raz pierwszy Oliver mnie tak urządził.
I nie po raz ostatni.
Oliver
TERAZ
Boże, żałuję, że nie widziałem jej twarzy.
Za każdym razem, gdy myślałem o tym, jak Chloe się wściekła, gdy rodzice powiedzieli jej o mojej propozycji, którą w zasadzie przyjęli w jej imieniu, wybuchałem głośnym śmiechem.
Nie rozmawiałem z nią od kilku lat, lecz potrafiłem ją sobie doskonale wyobrazić. Nie tylko dlatego, że sporadycznie wyszukiwałem jej zdjęcia na portalach społecznościowych – chciałem powiedzieć, przypadkiem natykałem się na te fotki – ale również z tego powodu, że znaliśmy się od urodzenia i znałem każdą jej minę.
Wściekłą, kiedy ją zdekoncentrowałem i zjadłem ciastko z jej talerzyka.
Upartą i zdeterminowaną, kiedy się z nią założyłem, że nie potrafi biegać tak szybko jak ty (nie miałem pojęcia, dlaczego przyjmowała te zakłady, skoro byłem od niej o wiele wyższy, miałem znacznie dłuższe nogi i pokonywałem ją za każdym razem).
Oburzoną i zbuntowaną, gdy nazywałem ją cykorem, jeśli odmawiała zrobienia czegoś głupiego, do czego ją namawiałem (robiła to za każdym razem).
Mrużyła oczy i patrzyła z urazą, kiedy przyłapywano nas oboje na robieniu czegoś głupiego i niebezpiecznego, co było moim pomysłem, chociaż nigdy mnie nie sypnęła.
Zarumieniona łapała oddech, miała półprzymknięte oczy i otwarte usta, kiedy wchodziłem w nią, a ona obejmowała mnie rozpaczliwie i wypowiadała błagalnie moje imię…
O kurwa.
Poprawiłem się na fotelu i skupiłem na drodze.
To była dość łatwa jazda w niedzielny wieczór. Większość ludzi jechała na południe autostradą I-75, wracając do domu po wakacjach spędzonych na północy. Moja rodzina miała letni dom w Harbor Springs, ale to były jakieś dwie godziny jazdy do Cloverleigh, więc zamiast się tam zatrzymać, postanowiłem przyjąć propozycję Sawyerów i skorzystać z jednej z gościnnych sypialni w ich domu.
Powiedzieli jej już, że jadę? Znowu zacząłem się uśmiechać. Wujek John powiedział, że usiądą do kolacji o siódmej i wtedy on wspomni o mojej ofercie. Sugerował, żebym do nich dołączył, uznałem jednak, że lepiej będzie, jeśli Chloe usłyszy o umowie pod moją nieobecność. W przeciwnym razie mogłaby ją od razu odrzucić, żeby mi dopiec, a to nie przysłużyłoby się żadnemu z nas.
Wbrew temu, co na pewno myślała, robiłem to dla nas obojga. Wiedziałem, jak bardzo chciała mieć gorzelnię, i mogłem się przyczynić do spełnienia tego pragnienia – potrzebowałem jednak jej pomocy.
Na ile była wściekła? Zostanie, żeby ze mną porozmawiać? A może zdążyła już wybiec z domu, rozzłoszczona i przekonana, że zmówiliśmy się przeciwko niej?
Trąc palcem dolną wargę, stwierdziłem, że oba scenariusze są równie prawdopodobne. Jeśli pozwoliła, żeby temperament wziął górę, jest już pewnie w drodze do domu, a wcześniej czymś rzuciła. Jeśli poświęciła chwilę, by przemyśleć rozsądnie propozycję, uświadomiła sobie, że w jej interesie będzie zostać i porozmawiać. Chloe szybko się zapalała i nie przepadała za mną szczególnie w tym momencie, ale nie była głupia. Nie była też wyjątkowo cierpliwa. Jeżeli uzna, że to, czego chce, osiągnie szybciej ze mną niż sama, może postanowić być miła.
Uznałem, że raczej zostanie na tyle długo, żeby się ze mną przywitać, zapoznać się z sytuacją i dać wyraz swojemu niekwestionowanemu niezadowoleniu, o ile nie otwartemu oburzeniu.
Potem jednak powie „tak”. Nigdy nie potrafiła mi się oprzeć.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i wcisnąłem pedał gazu trochę mocniej, nie mogąc się doczekać, kiedy tam dotrę.
Cholera, naprawdę żałowałem, że nie widziałem jej twarzy.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Undeniable Cloverleigh Farms #2
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Joanna Pawłowska Redakcja: Katarzyna Sarna Korekta: Kinga Dąbrowicz Projekt okładki: Robert Weber Ilustracje na okładce: © Ardea-studio, © marylia17, © Iryna Davydenko / Stock.Adobe.com
UNDENIABLE Copyright © 2019 by Melanie Harlow Published by arrangement by Bookcase Literary Agency, RF Literary, and Booklab Agency
Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-248-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska