Under Locke - Mariana Zapata - ebook
NOWOŚĆ

Under Locke ebook

Mariana Zapata

4,5

2961 osób interesuje się tą książką

Opis

Mistrzyni romansów slow burn powraca!
To był mój szef, członek klubu motocyklowego, przestępca. Mężczyzna, którego widywałam z wieloma kobietami. Ale przyciągał mnie całym sobą, co wydawało mi się zarówno dobre, jak i złe. W najgorszym wypadku, gdyby sprawy pomiędzy nami potoczyły się niezręcznie, mogłabym pójść gdzie indziej. Moje serce zostało już kiedyś złamane. Kolejny zawód miłosny mnie nie zabije.
Po sześciu miesiącach bez pracy, Iris Taylor wyprowadza się z rodzinnego miasta do Austin. Wie, że powinna się cieszyć, że udało jej się szybko znaleźć zatrudnienie… nawet jeżeli właścicielem firmy był członek klubu motocyklowego. Do tego samego należał jej ojciec, który ją porzucił.
Tylko że Dex Locke może okazać się największym dupkiem, jakiego w życiu spotkała. Jest nieuprzejmy, niecierpliwy i nie zna się na zegarku.
A ostatnią rzeczą, jakiej oboje się spodziewali, byli oni sami.

Mogła wybrać pracę w klubie ze striptizem albo w studiu tatuażu…

…powinna była wybrać klub ze striptizem.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                             Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 683

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (156 ocen)
102
33
14
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
supernova_

Całkiem niezła

Uwielbiam tą autorkę ale pierwszy raz jej książka nie powaliła mnie na kolana. Nie żałuję przeczytania ale miałam większe oczekiwania.
50
u1703

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana kilka lat temu w oryginale ,dla mnie najlepsza książka Zapaty.
30
Faye16

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra;) nie tak wspaniala jak kulti czy wielki mur ale dobra ;) slow burn aż miło;)! polecam jak zwykle!
20
MilenaB92

Dobrze spędzony czas

To było dobre,.ale jednak poprzednie książki bardziej mnie urzekły. A pewien wielkimi, wytatuowany Pan trener 🫠 całkowicie skradł moje ❤️
20
maxqveen

Nie oderwiesz się od lektury

Czasami Dex dawał vibe red flag, ale i tak mega mi się podobało
20



Tytuł oryginału: Under Locke

Copyright © Mariana Zapata 2014

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Martyna Janc, Aga Dubicka

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Projekt okładki: RBA Designs

ISBN 978-83-8418-021-1 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

ROZDZIAŁ 1

PINS AND NEEDLES

Szyld wyłonił się tuż przede mną. Złowieszczy. Przerażający.

Cholera. Cholera. Cholera.

Zaraz zwymiotuję.

I to nie okaże się czarujące jak u niemowlaka, bo u takiego malucha nawet pierdnięcie można uznać za urocze. To będzie wstrętne. Okropne chlustające wymioty rodem z horroru.

A jakby tego było mało, zaraz po zwymiotowaniu na deskę rozdzielczą mojego dwunastoletniego forda focusa wybuchnę płaczem. I tak jak moje wymiotowanie, będzie to wyglądać wstrętnie. To nie będzie elegancki płacz bez smarków, a pewnie będę brzmieć jak charczący pawian.

Białe cyfry zegara na desce rozdzielczej przeskoczyły na piętnastą pięćdziesiąt pięć.

O kurczę.

Poczułam ucisk w żołądku, a jednocześnie łzy napłynęły mi z nerwów do oczu.

Co ty sobie, do cholery, myślałaś, Iris?

Opuścić jedyny dom, jaki kiedykolwiek znałam. Przeprowadzić się do Austin. Zatrzymać się u Sonny’ego.

Brak kasy doprowadził mnie do desperackich ruchów. Wykończyła mnie świadomość, że moje konto bankowe powoli wykrwawia się na śmierć. Pozbawiła mnie tego, co mnie tworzyło: dumy, wytrwałości i najwyraźniej zdolności do podejmowania właściwych decyzji.

Ponieważ ktoś, kto podejmuje właściwe decyzje, nie przyjąłby pracy od kogoś takiego jak Dex Locke.

Piętnasta pięćdziesiąt sześć zamigotała na zegarze.

Drżącymi palcami wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki i niepewnie wysiadłam z samochodu. Na szczęście znalazłam miejsce na parkingu przylegającym do popularnego centrum handlowego, w którym znajdowała się interesująca mnie firma. Budynek miał dach z terakoty i bielone ściany, a to wydawało się tak nie pasować do reputacji, jaką powinno mieć studio tatuażu prowadzone przez motocyklistę. Na dodatek znajdowało się pomiędzy agencją nieruchomości a delikatesami.

To znaczy… czy nie powinno znajdować się tuż obok klubu ze striptizem i jakiegoś miejsca obiecującego masaże ze szczęśliwym zakończeniem?

Nie powinnam i nie mogłam narzekać. Wiedziałam o tym. Nie istniał powód, abym czuła cokolwiek innego niż wdzięczność, że Sonny znalazł mi tę pracę, kiedy od ponad sześciu miesięcy pozostawałam na bezrobociu. Nie wiesz, czym jest desperacja, dopóki na koncie bankowym nie zostaje ci mniej niż sto dolarów i nie masz żadnych perspektyw na znalezienie zajęcia.

Chyba problem tkwił w dyplomie ukończenia studiów na kierunku sztuk pięknych. Jest się zbyt wykształconą na pracę za minimalną krajową i niewystarczająco wykształconą na coś dobrze płatnego, chyba że ma się szczęście.

A szczęścia to ja nie miałam.

Brak farta to powód, dla którego biegłam przez ulicę do Pins and Needles, patrząc na satynowo czarnego harleya dyna zaparkowanego bezpośrednio przed studiem. Z wyjątkiem koloru rama była dokładnie taka sama jak w motocyklu Sonny’ego. To młodszy kuzyn maszyny, która kiedyś należała do mojego taty.

Lecz nie zamierzałam podążyć tą ścieżką. O nie, na pewno nie.

Kiedy podeszłam do przeszklonych, przyciemnionych drzwi, ujrzałam wielką, klasyczną, pogrubioną czcionkę głoszącą nazwę studia.

Zakrztusiłam się.

Boże, moja mama przewróciłaby się w grobie, gdyby wiedziała, co robię, do diabła.

Sonny zadzwonił do mnie dwie godziny wcześniej, podał mi adres i powiedział, żebym zjawiła się tam na czwartą. Przekopałam walizkę w poszukiwaniu ubrań do pracy i chwyciłam najmniej pogniecione: koszulę, spodnie i kardigan. Nie byłam pewna, ile czasu zajmie mi dotarcie do miejsca, do którego mnie wysyłał, a spóźnianie się to dla mnie coś nieakceptowalnego, więc przygotowywałam się na szybko. Po tak długim czasie lenistwa nie mogłam nie pomyśleć, że jego telefon to swego rodzaju cud.

Aż do momentu, gdy wspomniał imię Dexa.

Ale jaki pozostawiono mi wybór? Właśnie dlatego przyjechałam do Austin.

Nie oczekiwałam niczego niesamowitego. Tak naprawdę nie oczekiwałam niczego wielkiego, jeśli chodziło o pracę. Czułam się szczęśliwa, odbierając telefony przez cały dzień i planując wymarzone wakacje dla klientów w biurze wycieczkowym. Było to trochę nudne, ale co tam. Obiecałam sobie dawno temu, że nie zacznę narzekać na nieistotne rzeczy, i nie zamierzałam teraz tego zmieniać.

Nuda i monotonia były bezpieczne.

Odkąd skończyłam szesnaście lat, moje życie pozostawało nudne i monotonne przez pracę w biurze nieruchomości, potem w dyskoncie książkowym. Po odejściu ze sklepu sprzedawałam tabletki na odchudzanie, wyprowadzałam psy, opiekowałam się dziećmi i przez chwilę miałam nawet robotę w przychodni lekarskiej. Robiłam, co musiałam, żeby zarobić na rachunki. O ile zakres obowiązków nie obejmował prostytucji lub telefonów windykacyjnych, chwytałam się właściwie każdej pracy, jaką mogłam dostać.

Nie spodziewałam się jednak posady u okrytego złą sławą Dexa. Faceta, o którym w dziesięć minut usłyszałam wystarczająco dużo, by wiedzieć, że raczej nie przyjdzie mi pracować dla świętoszka.

Znany? Tak. Zły? Tak. Odmieniony, jak mogło się zdawać? Wątpię.

Myśleliśmy, że mój tata się „odmienił”, a nie wyszło.

Pieprzyć to. Co najgorszego może się wydarzyć?

Wychowałam się przy przestępcy. Motocykliście. Kochałam tego przestępcę motocyklistę dłużej, niż na to zasłużył.

Mój przyrodni brat był motocyklistą, ale nie przestępcą. I też go kochałam, mimo że to idiota.

Widziałam straszniejsze rzeczy od wielkich, złych motocyklistów z przeszłością kryminalną. W porównaniu z tym nowa praca to nic, prawda?

Prawda.

Cajones, Iris1, powiedziałaby yia-yia2 z tym swoim koszmarnym grecko-hiszpańskim akcentem. Więc otworzyłam te ciężkie, błyszczące drzwi, gotowa na to, co czekało mnie po drugiej stronie.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ogrom naturalnego światła wewnątrz. Pomarańczowożółty blask padał na tuziny oprawionych gazet i magazynów wiszących na niebieskiej ścianie. Jeden artykuł od razu przyciągnął moją uwagę błyszczącym, czerwonym napisem „Tatuaż roku”.

Przy wejściu stały dwie czarne skórzane kanapy z czarnym lakierowanym stolikiem kawowym umieszczonym bezpośrednio między nimi. Naprzeciwko znajdował się pasujący do stolika bardzo długi, masywny i nowocześnie wyglądający stół z komputerem w rogu. Ledwo zauważyłam dwa stanowiska do tatuażu tuż za poczekalnią, gdy usłyszałam męski głos.

– Poczekaj chwilę! – zawołał ten ktoś.

Rozejrzałam się tak szybko, jak się dało, i zauważyłam kolejne dwa identyczne stanowiska po lewej stronie.

Artykuł zatytułowany „Nadchodzące sensacje: Locke i Spółka” znalazł się w moim polu widzenia.

Czy mogłabym pracować w studiu tatuażu?

Pomyślałam przez chwilę o jedynym miejscu, skąd otrzymałam odpowiedź na e-mail z ofertą pracy, ale kelnerowanie w klubie ze striptizem niezbyt mnie przekonywało. Moja przyjaciółka pracowała w miejscu, gdzie depilowała ludziom intymne części ciała. Kiedyś mi powiedziała, że tego, co się zobaczy, nie da się odzobaczyć.

Więc tak. Mogłabym. Nie miałam wyboru.

– Ty jesteś dziewczyną Sonny’ego? – rozległ się głęboki baryton w końcu korytarza, a towarzyszyło mu ciche skrzypienie butów na kafelkach.

I jakby w zwolnionym tempie obróciłam się i stanęłam z nim twarzą w twarz.

***

Powinnam wyjaśnić, że pierwszy – i jedyny – raz widziałam Dexa Locke’a tydzień wcześniej w Mayhem.

Sonny zaciągnął mnie do baru w wyniku czystej manipulacji. Nie upłynęły nawet dwie godziny, odkąd przyjechałam do Austin.

I pewnie nie pomogło to, że tak po prostu… tam wpadłam.

To był wypad na ostatnią chwilę. Do momentu, kiedy oddałam klucze od mojego mieszkania, nie miałam pewności, co tak naprawdę robię. Nie żeby rozciągało się przede mną dużo różnych możliwości. Mogłam albo pojechać do Sonny’ego do Teksasu, albo nocować na kanapie Lanie w Cleveland. Po roku mieszkania z Lanie, wiedząc, że musiałabym mieszkać również z jej rodzicami, wyjazd do Sonny’ego to tak naprawdę żaden wybór.

To nieunikniona konieczność.

Z drugiej strony mama z tatą trzymali mnie na Wschodnim Wybrzeżu nie bez powodu. A ja ten powód wyraźnie wyrzuciłam do śmietnika i prawdopodobnie jeszcze podpaliłam.

– Będzie fajnie – obiecał. – Dużo osób pamięta cię z dzieciństwa – kontynuował, wiedząc, że nie umiem mu odmawiać. Chciał postawić na swoim, bo cały czas paplał. – To, że mieszkałaś na Florydzie, nie zmienia faktu, że to tu się urodziłaś.

Dałam się namówić, ponieważ kochałam zarówno Willa, jak i Sonny’ego, mimo że był moim bratem przyrodnim. Pojechaliśmy do Mayhem, żeby mógł mnie pokazać nieznanej mi dotąd rodzinie.

Podczas podróży myślałam tylko o mamie. To doprawdy łut szczęścia, że nie miałam jej wtedy obok, bo udusiłaby mnie gołymi rękami, uśmiechając się przez cały czas, gdy wyciskałaby ze mnie życie.

Ku mojemu zaskoczeniu wszystko przebiegło pomyślnie.

Mayhem okazało się zadymione, dało się tu wyczuć delikatny smród uryny i nie tak delikatny odór piwa. To miejsce było stare, z bejcowanymi ladami i zdartymi drewnianymi podłogami pamiętającymi lepsze czasy. Stoły bilardowe ustawiono po drugiej stronie baru, a ten śmierdział… tak, to zioło. Byłam pewna, tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że wewnątrz nie wolno palić, ale nie zamierzałam zwracać na to uwagi zbiorowisku wytatuowanych, ubranych w skórzane kamizelki mężczyzn tłoczących się na parkiecie.

Dumny jak paw Sonny prowadził mnie przez tłum dziwnie zachowujących się ludzi, znajdujących się na granicy upojenia alkoholowego. Głośni, towarzyscy, porywczy, młodzi, starzy, owłosieni, nie tak owłosieni, wytatuowani, nie tak tędzy. Członkowie WMC różnili się od siebie pod wieloma względami.

Sonny i jego bardzo blond, bardzo flirciarski i bardzo brodaty przyjaciel Trip pokierowali mnie w stronę stołka pośrodku baru.

To wydało mi się trochę dziwne. Gdy dorastałam, byliśmy tylko Will i ja. Jako ta najstarsza zawsze pilnowałam młodszego brata. To ja groziłam wyrwaniem jakichś ważnych narządów, gdyby ktoś nie zostawił go w spokoju. Przyjęłam rolę obrońcy. Kogoś, kto podcierał mu tyłek, gdy był zbyt mały, by zrobić to samemu i przy okazji nie rozmazać wszystkiego, zamiast wytrzeć.

Dlatego obecność Sonny’ego, martwiącego się, czy jego przyjaciele nie zbliżają się zbyt mocno lub nie posyłają spojrzeń, które mu się nie podobają, okazała się zaskakująco miła.

Siedziałam tam zaledwie minutę, całą samotną króciutką minutę w barze, gdzie przez lata palono tak dużo, że zapach sączył się z drewna jak pot z zawodowego sportowca. Barze należącym do grupy ludzi, przy których moi rodzice nie chcieli, żebym dorastała. Minęło dokładnie sześćdziesiąt sekund, gdy hałaśliwy tłum wybuchnął głośnymi okrzykami tuż przy drzwiach.

Trip jęknął i rzucił Sonny’emu spojrzenie, kręcąc przy tym głową, jakby działo się coś znanego i spowszedniałego.

– Ktoś ma okres.

– Przestań dramatyzować, nie zawsze ma PMS. – Rzucił mi spojrzenie. – Bez urazy.

– Ech. – Uniosłam ręce i wzruszyłam ramionami.

Wyszłabym na hipokrytkę, gdybym powiedziała, że nie zmieniam się w kapryśne zombie podczas okresu.

Trip przewrócił oczami na komentarz mojego brata.

– Po prostu mówię, że do tej pory powinien się już ogarnąć. Chodził przecież na te swoje zajęcia. Czy oni nie uczą tam niczego więcej poza liczeniem do dziesięciu? – Parsknął, zerkając ponad moim ramieniem. – Głupek.

Moja wścibska natura ożywiła się przez te wszystkie rzucane przez nich wskazówki. Zajęcia z panowania nad gniewem?

– Co się stało? – zapytałam konspiracyjnym szeptem.

– Spoko, Ris. – Sonny rzucił Tripowi zirytowane spojrzenie. – Miał kłopoty z powodu napaści. Dawno temu. Już wszystko z nim w porządku.

– Nie wiem, o kim mówicie. – To nie tak, że facet, o którym rozmawiali, miał na czole wytatuowane „Mam problemy z gniewem”. Nawet jeszcze go nie widziałam.

– O Dexie.

Zamrugałam, niepewna.

– Locke? – dodał, jakby to miało mi jakoś pomóc. Nie pomogło.

Brat położył mi dłoń na głowie i potrząsnął.

– Nie martw się, mała. Jestem pewien, że prędzej czy później ci go przedstawię.

W tamtej chwili pomyślałam, że w sumie nie obchodzi mnie, czy poznam kogoś, kto chodzi wiecznie wkurzony.

***

Ramiona i klatka piersiowa.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam go z bliska, dostrzegłam, że ma elegancko zarysowane mięśnie czworoboczne oraz klatki piersiowej. Ciasna, czarna koszulka z dekoltem w serek opinała szerokie ramiona, ledwo zasłaniając dwa wytatuowane rękawy zaczynające się przy nadgarstkach i znikające pod dopasowanym materiałem.

Już to sprawiło, że trochę odjęło mi rozum, chociaż powinnam okazać się mądrzejsza i nie pozwolić, żeby moje hormony zaczęły wariować. Nigdy tak naprawdę nie wyrobiłam sobie opinii, czy tatuaże skreślają faceta w moich oczach, ale… biorąc pod uwagę gorąco rozlewające się po mojej szyi, stałam się ich fanką. Wielką fanką z karnetem na cały sezon.

Nie odrywałam od niego wzroku, kiedy zmniejszał dystans między nami, z katalogiem wsuniętym pod jedno długie umięśnione ramię, a to przyciągało moją uwagę do fragmentów czerwonej wytatuowanej skóry jego klatki piersiowej, odkrytej przez krój jego koszulki. Wcześniej, w Mayhem, stałam zbyt daleko, by dostrzec coś więcej niż tylko plamy intensywnego koloru na jego skórze.

O cholera.

Powinnam się cieszyć, że w barze czapka zakrywała jego twarz, bo dzięki temu miałam wtedy czas, by podziwiać jego wspaniałą wytatuowaną górną część ciała bez rozpraszania się idealnymi rysami jego twarzy. A jej widok sprawiał, że moje jajniki chciały wykrzyczeć: „Chwała, alleluja”. Jego szerokie ramiona i pokryte żyłami przedramiona wystarczyły, by zahipnotyzować każdą dziewczynę. A jego twarz… Jezus, cholera. Jezus. Cholera.

Na Boże Narodzenie poproszę mikołaja o jego dobrego brata bliźniaka.

– Hej – wydusiłam z siebie piskliwie.

Przystojni mężczyźni znajdowali się na liście osób, przez które tak się stresowałam, że zaczynałam zachowywać się jak jeszcze większa idiotka. Jakby świadomość, że mam pracować dla faceta, który siedział w więzieniu za napaść, niewystarczająco mnie tremowała.

– Jestem jego siostrą, Iris – poprawiłam go. Mój uśmiech z pewnością wyglądał dziwacznie. – A tak dokładniej przyrodnią siostrą.

Facet o najbardziej uderzającej twarzy, jaką kiedykolwiek widziałam, zamrugał, wpatrując się we mnie.

O rany, był cholernie gorący w bardzo męski, naturalny sposób. Nie jak faceci, których widywałam do tej pory, ci używający większej liczby kosmetyków ode mnie. Jego wysokie, wyraziste kości policzkowe sprawiały wrażenie, jakby mogły przeciąć granit, a ostro zarysowana kwadratowa szczęka potrzebowała golenia od wczoraj. Najczystsze i najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziałam, tkwiły głęboko osadzone nad prawie prostym nosem, a usta… Boże, te usta musiały być używane tysiące razy. A jeśli to nieprawda, to jest to wielką stratą dla ludzkości. Miał najbardziej doskonałą strukturę twarzy, jaką kiedykolwiek widziałam u faceta.

Zatrzymał te błękitne oczy na mojej twarzy, bez emocji, nie mrugając.

Czy zrobiłam coś nie tak?

Spojrzałam w dół na swoje ubrania. Włożyłam beżowy kardigan na jasnoróżową koszulę z krótkimi rękawami, zapinaną na guziki i niemającą żadnych zagnieceń – całe szczęście – oraz ciemne, brązowe spodnie robocze. Tak się ubierałam do poprzedniej pracy. Jeszcze raz przeleciałam po ciuchach wzrokiem, żeby się upewnić, że nie są poplamione.

Nie były.

A on nadal wpatrywał się we mnie z kompletną obojętnością. Wydawał się całkowicie inny niż ponury, krwawiący mężczyzna, którego widziałam w zeszłym tygodniu, gdy wyprowadzał z Mayhem drobną blondynkę. Jedynym śladem tamtej nocy pozostało małe, pokryte strupem zadrapanie na krawędzi jego brwi.

– Spóźniłaś się.

Co proszę?

Spojrzałam na swój tani, rażąco niebieski zegarek. Pokazywał dokładnie czwartą po południu.

– Och. Myślałam, że miałam się stawić o czwartej.

Czy nie tak powiedział Sonny? Przypomniałam sobie rozmowę. Nie istniała możliwość, bym źle to zrozumiała.

Spojrzał na mnie z niezmienionym wyrazem twarzy. To przystojne oblicze przywodziło na myśl blok betonu pokryty kilkudniowym zarostem.

– Prowadzę interes, dziewczyno. Robię Sonny’emu przysługę, zatrudniając cię. Mogłabyś przynajmniej przychodzić na czas.

Rozdziawiłam szeroko usta.

Czy ten facet jest szalony?

– Przepraszam – wykrztusiłam, patrząc na jego granatowoczarne włosy sterczące we wszystkie strony.

Czapka na jego głowie tylko częściowo je ujarzmiała. Nie było mowy, żebym źle usłyszała godzinę, miałam co do tego pewność, ale nie widziałam sensu, by się z nim kłócić. Potrzebowałam tej pracy.

– Naprawdę myślałam, że wspominał o szesnastej. – Posłałam mu ostrożny, niepewny uśmiech. – To się więcej nie powtórzy.

Nawet nie raczył odpowiedzieć. Zginając dwa wytatuowane palce w moją stronę, dał mi znak, żebym podeszła bliżej. Prowadził mnie w stronę nowego życia, a ja nie miałam pewności, czy zostało mi ono przeznaczone.

– Chodź, nie mam całego dnia, żeby ci pokazywać, jak wypełniać wszystkie gówniane obowiązki.

ROZDZIAŁ 2

– Potrzebuję, żebyś aktualizowała to w każdy piątek. Jasne?

Jasne? Jasne?

Do diabła. Nie, nie jasne.

Jakim cudem ktoś może przerobić obsługę QuickBooks3 w mniej niż dwadzieścia minut? Niech mi ktoś powie, jak to w ogóle możliwe, bo nie mam pojęcia.

Nie byłam idiotką ani osobą wolno przyswajającą wiedzę – przynajmniej tak lubiłam myśleć – ale on przeleciał przez ten program, klikając myszką szybciej, niż zdołałam nadążyć wzrokiem. W jednej chwili tłumaczył coś o wydatkach, a w następnej zaczął bredzić o zapisywaniu plików w określonym folderze. Wyłapałam… może połowę.

Okej, realistycznie rzecz biorąc, raczej jedną czwartą.

Kiedy starałam się za nim nadążyć, na krótką chwilę spuściłam wzrok na notatnik, który Dex przesunął po biurku, i pomyślałam, że dobrze byłoby poprosić mojego nowego szefa o pokazanie mi wszystkiego jeszcze raz, tak bym mogła zrobić porządne ściągi. Przecież to nie niestosowne, prawda? W sensie, kto uczy się czegoś idealnie za pierwszym razem?

Nauka poprawnego korzystania z kostkarki w lodówce Sonny’ego wymagała ode mnie co najmniej trzech prób.

A potem spojrzałam na mężczyznę obok. Dex Locke. Opierał duże ciało o krawędź ciemnobrązowego biurka. Czerwony tatuaż wystawał spod kołnierza jego koszulki, a zaskakująco pełne usta miał lekko wykrzywione… i wymiękłam.

– Jasne.

Co. Za. Kłamczucha.

Tchórzliwa, mała kłamczucha. Żałosne.

Skinął głową i otworzył na komputerze plik zatytułowany „Zgody”. I znowu się zaczęło.

Oschłe słowa. Krótkie kiwnięcia. Czysty profesjonalizm.

W pewnym momencie wstał, żeby „iść się odlać”, a ja skorzystałam z okazji i rozejrzałam się po raz pierwszy, bo dotąd podążałam za nim jak zagubiony szczeniaczek. Kiedy weszłam, w jego czystoniebieskich oczach lśniło zniecierpliwienie, więc zajęłam miejsce na krześle, które przysunął do biurka, i starałam się nadążyć. W końcu nadeszła moja szansa, by nieco powęszyć.

Wygląd biura okazał się daleki od tego, czego się spodziewałam. Ściany, pomalowane na czystą biel, pozostawały prawie puste z wyjątkiem dwóch oprawionych obrazów i… czy te ekrany w rogu zamontowano na ścianie? Możliwe. Szef nie wyglądał jednak na kogoś, kto oglądałby seriale.

Kolorowy obraz jako pierwszy przyciągnął moją uwagę. Wściekła czerwona ośmiornica wiła się po papierze, jasna i pełna życia, a jej macki wirowały i się krzyżowały. Wyglądała jak namalowana farbami olejnymi. Wydawało się dziwne, że została zamknięta w arkuszu papieru.

Drugi obraz, tuż obok ośmiornicy, został wykonany czarnym tuszem. Dokładnie przedstawiał emblemat klubu motocyklowego Widowmakers. Ten sam widywałam latami na bicepsie ojca. Ten, który aż do momentu, kiedy przyjechałam do Sonny’ego, pozostawał dla mnie symbolem rzekomo strasznych rzeczy, przed którymi mnie chroniono.

Mama mówiła mi różne złe rzeczy, żeby wzbudzić we mnie strach, ale odsunęłam tę myśl i dalej się rozglądałam. Na wspomnienia o mamie przeznaczę czas kiedy indziej. Zajmowała wiele miejsca w wydzielonej dla niej małej części mojego umysłu. To tam pozwalałam spoczywać pamięci o niej, w miejscu, do którego nie chciałam pozwolić się wciągnąć.

Reszta małego biura składała się z dużego biurka, dwóch dopasowanych, tapicerowanych krzeseł i szafki w rogu. Wydawało się niemal nieskazitelnie czyste. W powietrzu unosiła się także nutka dymu papierosowego.

Hmm.

– Śmierdzi tu, czy co? – zapytał tym niskim, ochrypłym głosem.

Słuchałam go przez ostatnią godzinę.

Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. Czy odwzajemnił uśmiech? Nie. Ale zignorowałam to i wzruszyłam ramionami.

– Palisz?

Dex wziął tak głęboki i długi wdech, że wydawało się, jakby trwał całą minutę.

– Kiedy chcę.

Prawie zmarszczyłam nos. Prawie. Bo nienawidziłam papierosów, choć wątpiłam, że ten ledwo wyczuwalny zapach może mi przeszkadzać. Skinęłam na niego, zwracając uwagę na mocno naciągniętą na głowę ciemną czapkę Rangersów, spod której wystawały kosmyki kruczoczarnych włosów. Zdałam sobie sprawę, że moje dłonie nadal pozostawały wilgotne. Nie przestały się pocić od momentu, kiedy wsiadłam do samochodu, więc wytarłam je o spodnie.

Mrugnął i przerwał ciszę.

– Masz prawdziwy dowód tożsamości?

A to istniały fałszywki? Nie, nie zamierzałam pytać, czy zamierza to wyjaśnić.

***

Opuściłam Pins and Needles o siódmej wieczorem. Po naszym maratonie z księgowością i listą płac w nieco ponad trzy godziny upchnęliśmy samouczek na temat korzystania z terminarza i kalendarza na komputerze, komunikując się przez ten czas za pomocą monosylab i mruknięć. Potem Dex wskazał na aparat cyfrowy leżący na krawędzi biurka i powiedział, że codziennie muszę zgrywać zdjęcia na komputer i dysk twardy.

Czy zapytałam, gdzie wgrać pliki? Jedno spojrzenie na grymas wykrzywiający jego usta sprawiło, że nie.

Obserwując jego ruchy, dowiedziałam się, gdzie znajdę to, co potrzebne: tusze, igły, rękawiczki, butelki z wodą, ręczniki papierowe, środek dezynfekujący, środki czyszczące, wszystko. Dex krótko wyjaśnił, w jaki sposób ustalać czas wizyt, jak postępować z klientami przychodzącymi bez uprzedniego umówienia. Co mówić, a czego nie mówić klientom w każdej sytuacji. Wspomniał, że w studiu pracuje czterech tatuażystów, wliczając jego. Jedyną osobą, którą poznałam, był miły łysy mężczyzna o imieniu Blake, który miał dwa kolczyki w czarnych brwiach i kolorowe tatuaże sięgające aż do szczęki.

Wszystko wydawało się całkiem łatwe.

Nadal nie mogłam wyrobić sobie zdania na temat tej pracy, a tym bardziej na temat Dexa, ponieważ ani razu się nie uśmiechnął, ale cóż. Ta praca nie wywoływała we mnie chęci, by skakać z radości, ale nie przerażała mnie także myśl o powrocie. A po sprawdzeniu stanu swojego konta w banku wiedziałam, że nie mam innej opcji.

Cholera, brałam, co mogłam.

Poza tym dostrzegłam w tym miejscu coś, co mnie przyciągało. Może dlatego, że spodziewałam się jakiegoś obskurnego miejsca z klientelą w typie śmierdzących, starych mężczyzn, wdających się w bójki o starsze panie i mających gęstsze owłosienie na ciele niż ja na głowie.

Z drugiej strony, czy Sonny był sztandarowym przykładem motocyklisty? Sonny ze swoją obsesją na punkcie konsol do gier. Sonny, którego przyłapałam pewnego ranka, gdy podlewał rośliny doniczkowe. Sonny, który bez mrugnięcia okiem przygotowywał mi posiłek z tofu.

Nie. Nie był.

Więc starałam się upchnąć swoje obawy gdzieś z tyłu głowy, akceptując fakt, że może niepotrzebnie się martwiłam. Może.

***

Motocykl Sonny’ego, elegancki harley w kolorze głębokiej czerwieni, który kosztował tyle co moje auto, stał na podjeździe, kiedy kilka minut później zaparkowałam przed jego domem. Bungalow mojego brata był mały i znajdował się w starej dzielnicy niezamożnej klasy średniej. W domach na całym osiedlu mieszkały rodziny i młode pary – ludzie głośni i stale pozostający w ruchu.

Podobało mi się tam. Po mieszkaniu w miejscu, gdzie ściany wydawały się tak cienkie, że mogłam słyszeć program telewizyjny oglądany przez sąsiada, ten dom okazał się po prostu świetny. Pomalowano go na głęboki odcień beżu, a ogródek wyglądałby dobrze, gdyby Sonny kosił trawnik częściej niż raz na cztery lata. To wygodny dom, lecz nie dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam, kiedy wpisałam adres w GPS. Choć nieprzesadnie schludny, nie panował tam też syf. Zrobiło się znacznie ładniej, gdy spędziłam dwa dni na czyszczeniu podłóg, co zapewne było pierwszym razem od momentu, kiedy Sonny kupił ten dom siedem lat temu.

Wyciągnęłam klucz otrzymany w dniu, kiedy się tu pojawiłam, i weszłam do środka. Telewizor ryczał za ścianą.

Gdy zamknęłam drzwi, brat uśmiechnął się do mnie, siedząc w ulubionym fotelu. Pochylił się do przodu, trzymając w jednej ręce pada do PS3.

– Przetrwałaś, Ris? – zapytał i rozciągnął usta w tak szerokim uśmiechu, że jego gęsta, kasztanowa broda poruszyła się pod wpływem ruchu mięśni twarzy.

Świadomość podobieństwa uderzyła we mnie niespodziewanie. Kiedy zaczął wyglądać jak nasz ojciec? Oczywiście, nigdy bym tego nie powiedziała w jego obecności, chyba że miałabym ochotę mu dokuczyć.

Zamiast tego wykrzywiłam się ironicznie, siadając na kanapie ustawionej prostopadle do niego.

– Ledwo.

Zaśmiał się głośno i głęboko. Cały Curt Taylor. Zastanawiałam się, czy zdawał sobie sprawę, jak bardzo stali się do siebie podobni. Pewnie nie. Spędziłam tylko dziesięć lat z naszym ojcem, zanim zniknął, a to o dziesięć lat więcej niż Sonny. I chociaż nie pozostawałam już największą fanką naszego taty, brat przestał go kochać dużo wcześniej ode mnie. Beznadziejny rodzic pojawiający się tylko raz w roku nie zasługiwał na nagrodę ojca roku, a już na pewno nie zasługiwał na nią ktoś, kto nagle zniknął, zostawiając żonę i dwójkę dzieci.

Choć bardzo chciałam, musiałam powstrzymać się przed nazywaniem go dupkiem, nawet w myślach. Obiecałam sobie, że przestanę to robić. Kolejna złożona obietnica, starannie ustawiona w rządku obok innych.

„Taki już jest”, mawiała yia–yia, mimo że mama i ja chciałyśmy zmienić jego prawdziwą naturę.

Tak bardzo ignorowałyśmy fakt, że nie można walczyć z instynktami człowieka, nawet tymi okropnymi, nawet jeśli sprawiały ból tym, na których powinno mu zależeć.

– Wiedziałem, że dasz radę wytrwać przez cały dzień – stwierdził Sonny tym tak charakterystycznym głosem.

W ogóle nie przypominał chropowatego tonu naszego ojca. Dzięki Bogu.

Chwila, jednak…

– Co masz na myśli? – Nagle odniosłam wrażenie, że brat rzucił mnie na pożarcie wilkom pokrytym tatuażami. Cóż, jednemu wilkowi w szczególności. I to celowo.

Spojrzał na mnie orzechowymi oczami – ten kolor odziedziczyliśmy oboje po naszym dawcy nasienia – zmrużył je, a potem odchrząknął.

– Przewinęło się kilka osób przed tobą, mała.

Nazywał mnie „małą” tak długo, że już nawet mnie to nie ruszało, a nawet gdyby ruszało, to pewnie zacząłby mnie tak nazywać jeszcze częściej. Czułam, że coś ukrywa, i to wydawało mi się naprawdę niepokojące.

– I?

–Większość z nich nie przetrwała nawet wstępu, nie mówiąc już o kilku godzinach. – Na jego usta wstąpił leniwy uśmieszek. – Ale wiedziałem, że ty dasz radę.

Teraz przyszła moja kolej na zmrużenie oczu. Sonny nigdy mnie wcześniej nie okłamał. Zawsze otwarcie przyznawał się do wszystkiego, co robił. To raczej ja ukrywałam przed nim różne rzeczy aż do ostatniej chwili, a nawet i później. Mimo to za każdym razem wybaczał mi kłamstwa. Przynajmniej w ostateczności. Nie przyszło mi do głowy, że teraz zacznie zmyślać bzdury.

– Nie sądzę, żeby cokolwiek mu się podobało.

Sonny prychnął.

– Ostatnio słyszałem od Tripa, że Dex wezwał na rozmowę kwalifikacyjną do salonu sześć osób.

Sześć osób? O rety.

Zanim zdążyłam się skupić na myśli o tylu ludziach, którzy zostali odrzuceni przede mną, brat wręczył mi kontroler do konsoli i skinął głową w stronę ogromnego telewizora zamontowanego na ścianie. Zmiana tematu okazała się nagła, ale nie dałam się na to złapać.

– Możesz przetrwać wszystko, co nie, mała?

Cholera. Te same słowa powtarzałam mu za każdym razem, gdy niespodziewanie wybuchała jakaś katastrofa.

ROZDZIAŁ 3

– Więc właśnie przeprowadziłaś się tu z Florydy?

Uśmiechnęłam się do Blake’a, który rozłożył się beztrosko na pustej kanapie przy recepcji.

To dopiero mój drugi dzień w Pins and Needles. Kiedy pojawiłam się dziesięć minut przed czwartą, Dex już czekał. W naturalnym świetle jego tatuaże wydawały się jeszcze bardziej wyraziste na tle gładkiej, lekko opalonej skóry. Niebieski, czerwony i czarny kolor toczyły bitwę, lecz sądziłam, że żaden z nich nie mógł wygrać na tak majestatyczną skalę.

Zwłaszcza że pokrywały niemal doskonałą, studziewięćdziesięciocentymetrową sylwetkę.

Czemu nie mógł okazać się przynajmniej brzydki? Z jakiegoś powodu łatwiej przyszłoby mi znieść niecierpliwą, nieatrakcyjną osobę niż kogoś tak cholernie przystojnego.

Stał na zewnątrz budynku. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale nie zamierzałam pytać. Miał klucz, mógł przecież wejść do środka. Im mniej interakcji, tym lepiej, tak mi się wydawało.

Opierał wysportowane ciało o wypłowiałą ścianę oddzielającą salon od agencji nieruchomości, a między dwoma palcami trzymał papierosa. Głęboko się zaciągając, patrzył przed siebie. Tak jak poprzedniego dnia, jego czarny T-shirt opinał klatkę piersiową i ramiona, a jedynym jasnym akcentem pozostawały wyblakłe dżinsy idealnie przylegające do jego nóg.

Ładne nogi. Potężne uda. Ale co najważniejsze, te uda należały do dupka.

– Dzień dobry. – Ledwo wypowiedziałam te słowa i już skrzywiłam się wewnętrznie.

Naprawdę właśnie powiedziałam „dzień dobry”? Niezręczne, cholernie niezręczne, Iris. Musiałam wyrzucić z głowy myśli o jego udach i o tym, jak bardzo wprawiłam się w zakłopotanie. Przyciągnęłam torebkę bliżej piersi i zmusiłam się do uśmiechu.

Gdy tylko znalazłam się wystarczająco blisko niego, spojrzał w moją stronę i rzucił okiem na zegarek.

– Nie lubię czekać – skomentował Dex i po raz ostatni zaciągnął się papierosem, zanim rzucił go na ziemię i zgniótł podeszwą motocyklowego buta.

Co?

Przez ułamek sekundy miałam ochotę spojrzeć na swój zegarek, ale tego nie zrobiłam. Wiedziałam, jaką godzinę wskażą jego wskazówki. Trzecia pięćdziesiąt. Nie czwarta. Trzecia pięćdziesiąt. O czym, do cholery, gadał ten psychol?

– Jestem dziesięć minut przed czasem – wytknęłam, stojąc półtora metra od niego, żeby nie wdychać dymu.

Mężczyzna uniósł brew.

– Tak, a ja sterczę tu już od dziesięciu minut.

Coś złośliwego zaczęło łaskotać mnie w usta, kusząc, by odgryźć się z taką samą obojętnością, jaką on okazywał mnie. Ale nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam ryzykować, że wkurzę faceta mającego tak szczątkową cierpliwość, zwłaszcza że od niego zależała moja wypłata. Więc przełknęłam ślinę, żywiąc nadzieję, że w najbliższej przyszłości dostanie ostrej biegunki.

– Okej.

Boże, byłam takim cholernym popychadłem.

Wsadził rękę do przedniej kieszeni dżinsów, wyciągnął klucze i zlustrował mnie, zanim uniósł głowę.

– I przestań nosić te eleganckie ciuchy. Wiem, że nie masz żadnego tatuażu, ale nie musisz wyglądać jak jakaś dziewczyna z bractwa.

Eleganckie? Większość ubrań kupiłam na wyprzedaży w Targecie.

Nim sens słów, obraźliwych wobec moich ciuchów, dotarł do mojego mózgu, Dex zdążył już otworzyć drzwi i wejść do środka.

Może powinno mnie to zaboleć, że kazał mi nosić się inaczej do pracy, ale tak się nie stało. Rzecz w tym, że nie mogłam się aż tak wkurzyć. Czułam się zrezygnowana i zirytowana.

Gdy przekroczyłam próg, on znajdował się już w połowie korytarza.

– Masz do wgrania zaległe zdjęcia z całego tygodnia – rzucił w drodze do swojego biura.

Czy wiedziałam, co robię? Nie. Mimo to podłączyłam aparat do komputera i dzięki swoim zdolnościom śledczym oraz opcji wyszukiwania w systemie operacyjnym znalazłam miejsce, gdzie miałam zrzucić i uporządkować trzydzieści pięć fotografii.

Dokładnie tym się zajmowałam, kiedy Blake wszedł do środka i opadł na kanapę.

Kiwnęłam głową na jego pytanie, ani przez sekundę się nie zastanawiając, skąd wiedział, gdzie wcześniej mieszkałam.

– Tak. Blisko Miami, a właściwie Fort Lauderdale. Miami jest zdecydowanie za drogie.

I było. Totalnie tak. Pozostawało całkowicie poza zasięgiem osoby pracującej w obsłudze klienta. Astronomicznie poza zasięgiem dwóch bezrobotnych dziewczyn, co tylko przypomniało mi, że powinnam w końcu skontaktować się z Lanie.

Blake zagwizdał.

– Zawsze chciałem pojechać do Miami. Dlaczego, do cholery, przeprowadziłaś się tutaj?

Nie chcąc zachować się niegrzecznie, powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem.

– W firmie, w której pracowałam, przeprowadzono sporo cięć. Ponieważ mnie zatrudniono stosunkowo niedawno, zwolnili mnie jako pierwszą. Nie mogłam znaleźć innej pracy. Koniec końców pomyślałam, że najlepiej… – Przyjechać do brata i pozwolić mu się utrzymywać? – Przyjechać tutaj. Pan Locke zna mojego brata.

Blake zaśmiał się głośno.

– Pan Locke? – Zaśmiał się ponownie. – Mów do niego Dex. Proszę.

Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami. To nie tak, że Dex powiedział, jak mam się do niego zwracać. Poza tym, skoro wydawał się taki cichy, ostatnim, czego chciałam, to wkurzyć go i nazwać w sposób, jakiego by nie zaakceptował. Mój ostatni szef dostawał szału, jeśli nie tytułowano go „sir”. Co, jak sądziłam, całkowicie usprawiedliwiało fakt, że kiedy nie słyszał, nazywaliśmy go dupkiem.

– Słyszałem, że siostra Sonny’ego, czy ktoś taki, była w odwiedzinach ostatnim razem, kiedy poszedłem do Mayhem – wtrącił.

– Jesteś… członkiem Widows?

– Nie – odparł natychmiast i zarumienił się jakby ze wstydu, że tak szybko odrzucił ten pomysł. – Znam Dexa od dawna. I tyle. Znam wszystkich tych gości – oświadczył, a potem wbił mi nóż w serce. – Słyszałem o twoim tacie, ale nigdy go nie poznałem.

Potrzeba tak niewiele, bym się uśmiechnęła, jakby to, co powiedział, nie wydało mi się ważne, choć było. Co okazało się głupie. Miałam już za wiele lat, by nadal pozwalać, żeby mnie to obchodziło. Przeszłam zbyt wiele, żeby się martwić, gdzie się znajdował i z kim utrzymywał kontakt, skoro nie podtrzymywał go z własnymi dziećmi.

Ale mimo wszystko wciąż mnie to bolało.

Przeszłam od myślenia o nim raz w roku do nagłego, nieustannego bombardowania własnego umysłu przypomnieniami o czymś, a raczej o kimś, o kim wolałabym zapomnieć.

Musiało się to odmalować na mojej twarzy, bo w oczach Blake’a zalśniło poczucie winy.

– Idę po coś do picia, chcesz też? – spytał, podnosząc się z kanapy.

Unika niezręczności? Chyba już go polubiłam.

– Nie, dzięki.

Wzruszył ramionami i po chwili przeszedł za biurko. Zanim zniknął mi z pola widzenia, dostrzegłam, że jego koszulka z napisem „Meshuggah” luźno opadała na ramiona, a wyblakłe dżinsy zwisały z bioder. To sprawiło, że poczułam się jak stara babcia ubrana w czarne spodnie do pracy i lawendową bluzkę z rękawami do łokci, zakrywającą wszystkie moje fizyczne atuty.

Po prostu nie miałam ochoty tłumaczyć nic, co dotyczyło mojej ręki. Wszystko zawsze zmieniało się po Wielkiej Rozmowie o Ręce.

Tak długo, jak mogłam nosić koszule z dłuższymi rękawami, mogłam odłożyć zrzucenie bomby na później.

***

Przez ostatnią godzinę gapiłam się w ekran. Notatki zostawione przez Dexa prawie dwie godziny temu zdawały się ze mnie kpić.

To, co powinnam była zrobić, to poprosić go dzień wcześniej, żeby jeszcze raz wytłumaczył, jak obsługiwać ten program.

Połowa rzeczy okazała się bardzo łatwa. Zapiski, daty, wszystkich tych kwestii mogłam się domyślić. Ale przeszłam już przez ten sam arkusz kalkulacyjny dwukrotnie i przysięgam, że para liczb w bilansie stała się inna niż wcześniej.

Święty Boże.

Miałam dwie opcje. Mogłam poprosić Dexa o pomoc. Drugą opcją było poszukać filmów instruktażowych na temat korzystania z programu do księgowości, ponieważ przycisk „Pomoc” nie okazał się tak pomocny, jak się spodziewałam.

Z perspektywy czasu nie mam pewności, dlaczego zdecydowałam się zapytać Dexa, zamiast znieść trzydziestominutowy film.

Wstałam i skierowałam się w stronę jego biura, a wtedy ogarnęła mnie ta sama chęć, by zwymiotować, która wczoraj szarpała mnie za wnętrzności.

Kurde. Kurde. Kurde.

Notatnik przykleił mi się do palców, gdy zatrzymałam się tuż przed otwartymi drzwiami gabinetu. Dex siedział za swoim biurkiem, a na blacie przed nim zamiast klawiatury leżała teraz kartka. Ołówek kołysał się tam i z powrotem, gdy wpatrywał się w arkusz, a dwa palce zaciskał na nasadzie nosa.

W głębi duszy wiedziałam, że tego pożałuję. Naprawdę, naprawdę wiedziałam.

– Hej, Dex?

Przeniósł niebieskie oczy na mnie. Bez emocji. Bez wyrazu.

– Tak?

Musiałam powstrzymać chęć zwymiotowania, unosząc niebieski notatnik, żeby go zobaczył. Moje zdradzieckie usta uniosły się w nerwowym uśmiechu.

– Mam pewne problemy z tym programem, który pokazałeś mi wczoraj, i zastanawiałam się, czy mógłbyś jeszcze raz mi wytłumaczyć, jak go używać.

Nic nie powiedział. Skoncentrowany, niewzruszony wpatrywał się we mnie przez naprawdę długi czas.

A ja wciąż nie przestawałam paplać.

– Po prostu nie chcę tego jeszcze bardziej zepsuć.

Dex mrugnął tak powoli, że mogłoby to trwać dzień. Opuścił rękę, którą zasłaniał usta i której palce zaciskał na nosie. Wypuścił głęboki oddech prosto z przepastnych jaskiń płuc ukrytych w klatce piersiowej i płaskim brzuchu.

– Już to spieprzyłaś?

Potrójne cholera.

Uśmiechałam się w gorszych sytuacjach niż ta z Dexem, dlatego fakt, że nadal nerwowo się szczerzyłam, to żadne zaskoczenie.

– Możliwe, że coś zepsułam, ale jeszcze tego nie zapisałam. Dlatego liczyłam, że mi pomożesz.

Spojrzał w sufit i zamknął te swoje błyszczące oczy.

– Cholera. Cholera.

Poczwórne cholera.

Może powinnam była powiedzieć, że przepraszam, że go niepokoję, ale tego nie zrobiłam. Naprawdę nie do końca wiedziałam, co robię, i myślałam, że oszczędzam mu teraz czas, pytając o wyjaśnienia, zamiast czekać, aż narobię większego bałaganu. Prawda?

– Pokazałem ci już, jak to robić, dziewczyno. Nie mam czasu, żeby trzymać cię za pieprzoną rękę przez cały czas, rozumiesz?

Co. Do. Cholery?

Poczułam coś, lecz to nie dokładnie wstyd ani upokorzenie. Nie miałam pewności, co to za emocja zostawiła tę okropną, lepką warstwę na mojej skórze.

– Pokażę ci to jeszcze raz, ale jeśli nie dasz rady obsługiwać tak prostego programu, to nie sądzę, że powinnaś tu pracować. Potrzebuję pomocy, nie mam czasu, żeby pomagać tym, którzy mają pomagać mnie, rozumiesz? – zapytał ostrym, zwięzłym tonem mogącym ciąć drewno.

Moje palce zacisnęły się jakby same, a coś zawiązało mi w supeł w gardle. Stałam się bezkręgowcem, małą tchórzliwą beksą. Skąd wzięła się ta istota zamiast mnie?

Zazwyczaj pozostawałam dość bierna. Okej, bardzo bierna, ale umiałam sobie radzić. Wiedziałam, kiedy powiedzieć „nie”.

Wiedziałam, kiedy ludzie mnie wykorzystywali, a mimo to zostałam tam, pozwalając, żeby mój szef się wkurzył, bo nie opanowałam czegoś za pierwszym podejściem.

Wyszła ze mnie tchórzliwa mała beksa, gdy poszłam i usiadłam tuż obok Dexa, władcy werbalnego bicza, by pokazał mi jeszcze raz, jak obsłużyć ten cholerny program komputerowy.

Wydawało mi się, że słowa wpadały jednym uchem i osiadały głęboko w mojej pamięci. Przez całe piętnaście minut wykładu tylko kiwałam głową, wpatrując się w ekran i unikając wszelkiej formy kontaktu z siedzącym obok facetem.

Kiedy spontaniczny tutorial się skończył, czym prędzej wróciłam do recepcji, żeby zacząć od nowa arkusz kalkulacyjny. Mruknęłam podziękowanie i zwiesiłam głowę. Byłam zawstydzona i trochę wkurzona – to zdecydowanie nie moje ulubione emocje. Nawet nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.

Zajęłam się pracą. Spytałam Blake’a, czy jest coś, w czym mogłabym mu pomóc w wolnym czasie. Pokazał mi, jak sterylizować butelki używane do spłukiwania tuszu. Zdradził też, gdzie wszyscy trzymali wizytówki, jak używać termicznej drukarki w pokoju socjalnym oraz gdzie leżały katalogi, by zamówić zapasy – powiedziałam, że jeszcze tego nie umiem, a on się uśmiechnął, obiecując, że wkrótce się nauczę.

Dochodziła ósma, w salonie zapadła cisza, Dex nadal nie wyszedł ze swojego biura, a Blake zniknął kilka minut wcześniej, kiedy poczułam nagłą potrzebę pójścia do łazienki. Poszłam prosto w jej stronę, ignorując otwarte drzwi biura szefa, załatwiłam, co trzeba, i wyszłam, zastanawiając się, kiedy mogłabym zapytać Dexa, o której mogę zrobić przerwę. W torebce miałam kanapkę z masłem orzechowym i dżemem i…

– Nawet pieprzony idiota potrafiłby to ogarnąć.

Po płytkach podłogowych wzdłuż korytarza niosła się niezbyt cicha rozmowa. Rozpoznałam ten głęboki, basowy ton – to Dex. Mój żołądek zareagował skurczem ze wstrętu.

Rozległ się śmiech. Jego.

– Nie obchodzi mnie, czy jest seksowna. Nie szukam kogoś, żeby sobie ulżyć. Potrzebuję kogoś, kto ogarnie tę robotę w salonie, za którą nie przepadam. – Parsknął śmiechem. – Czy aż tak trudno jest znaleźć jakąś niezawodną sukę, by nam pomogła?

Zamarłam w korytarzu na ułamek sekundy. Słowa wsiąkały we mnie, ożywiając krwinki, a najwyraźniej także kanaliki łzowe.

Myślał, że jestem pieprzoną idiotką? Tylko dlatego, że zadałam mu proste pytanie?

Nie byłam głupia. Wiedziałam to. Wiedziałam to bez cienia wątpliwości. Przerwałam szkołę, ponieważ nie mogłam sobie na nią pozwolić, nie dlatego, że okazałam się niewystarczająco mądra. I chociaż wcześniej pracowałam przy organizacji rejsów wycieczkowych dla dupka, to typ nie był niesprawiedliwy. Po prostu był nadgorliwym, pracowitym dupkiem.

Nigdy mnie jednak nie zranił, a teraz stałam jak żałosna idiotka i chciałam się rozpłakać. Zresztą zawsze chciało mi się płakać. Szlochałam, kiedy czułam się szczęśliwa, smutna, podekscytowana i sfrustrowana życiem. I tego nienawidziłam. Zwłaszcza teraz.

Bo nie powinnam przejmować się takimi bzdurami jak niesprawiedliwa opinia Dexa. Potrzebowałam wypłaty tak samo, jak potrzebowałam kolejnego wdechu. Nie powinnam się martwić, co pewien delikwent, motocyklista, o mnie myślał, dopóki mi płacił, prawda?

Prawda. Dlaczego więc odniosłam wrażenie, jakbym dostała cios w brzuch?

ROZDZIAŁ 4

Sprawdziłam stan swojego konta bankowego co najmniej trzy razy, po tym jak podsłuchałam jednostronną rozmowę Dexa. Niestety, kwota pojawiająca się na ekranie pozostawała taka sama za każdym razem.

Siedemdziesiąt osiem dolarów i trzydzieści dziewięć centów przypieczętowało mój los.

Potrzebowałam paliwa, chciałam kupić trochę jedzenia, żeby Sonny nie musiał robić tego ponownie, i powinnam zapłacić rachunek za telefon za dwa tygodnie. A to nawet nie uwzględniało karty kredytowej. Obciążyłam ją, kiedy zatrzymywałam się na tankowanie w drodze do Teksasu. Czy miałam wybór? Niekoniecznie.

Jedyną moją opcją pozostawało przełknięcie tego obrzydliwego uczucia, nieustannie napływającego do mojego gardła, gdy myślałam o ostrych słowach Dexa. Czy to właśnie do tego się zniżyłam? Wszechświat nie mógł być aż tak okrutny.

Nie mógł być. Nie istniały szanse, żeby kilka ruchów doprowadziło mnie do pracy dla faceta, który nazwał mnie pieprzoną idiotką. Nawet nie zamierzałam zaczynać tematu używania przez niego słowa „suka”.

Nie płacz, Iris.

Czasami poświęcenie okazywało się konieczne, wiedziałam o tym. Po tym jak tata odszedł, przeprowadziliśmy się z domu do mieszkania. Zmieniliśmy samochód na gorszy. Przestaliśmy chodzić do restauracji. A to wszystko wydarzyło się, zanim wszechświat i jego zapewnienia o szczęśliwym zakończeniu wybuchły jak supernowa. Życie bywało trudne i nie dało się kupić książki ani filmu mogących przygotować nas na to, jak surowe może się stać.

Chyba że chodziło o ten serial o zombie, gdzie wszyscy umierali. To wydawało się dość trafne.

Gdyby to Will znalazł mi tę pracę, nie miałabym problemu, by pokazać temu miejscu środkowy palec i wyjść. Wybaczyłby mi, nawet jeśli sprawiłabym, że wyszedłby na dupka, wiedziałam to. Był mi to winien za to, że latami harowałam, żeby go nakarmić i ubrać. Ale Sonny? Boże.

Chciałam odejść. Czy to z Pins and Needles, czy całkowicie z Austin – nie miałam pewności, ale pragnienie ucieczki czaiło się już na horyzoncie. Dlaczego po prostu nie pojechałam z Lanie do Cleveland?

To okropne uczucie wstydu wcale mi nie pasowało. Z drugiej strony, zobowiązałam się do pracy tutaj i naprawdę potrzebowałam pieniędzy. Tak bardzo, że desperacko chciałam zobaczyć chociaż jedną cyfrę więcej na swoim koncie bankowym.

Dumą nie zapłacę rachunków.

Ale znalezienie innej pracy mogłoby.

– Co tam, nowa?

Podniosłam wzrok i ujrzałam Blake’a wchodzącego do studia z brązową papierową torbą w ręce.

Miałam pewność, że mój uśmiech wydawał się niewyraźny, ponieważ wciąż drżały mi dłonie. Męczyły mnie mdłości i nadal poważnie rozważałam ucieczkę. Tylko świadomość, że Sonny pracuje za rogiem, więc mogę do niego iść, jeśli będę czegoś potrzebować, i że desperacko potrzebuję wypłaty, trzymała mnie na miejscu.

– Cześć, Blake.

– Zjadłaś lunch? – zapytał, stając tuż przed biurkiem.

Skłamałam, kiwając głową, bo tylko na to mnie stać. Kanapka z masłem orzechowym i dżemem winogronowym zrobiona po południu wciąż leżała w mojej torebce.

Blake delikatnie zwęził powieki, kiedy przesunął wzrokiem po moich, jak przypuszczam, mokrych, zdradliwych oczach.

– Dex cię wkurzył? – zainteresował się cicho.

Musiałam się powstrzymać przed gwałtownym wciągnięciem powietrza, bo to na pewno wywołałoby alarm, więc słabo pokiwałam głową. Gdybym zwróciła większą uwagę, zauważyłabym, że podejrzewał, iż Dex okazałby się zdolny, by zrobić coś, co mogłoby mnie zdenerwować. Jakby sprawianie, że dziewczyny zaczynają płakać, to dla tego drania nic nadzwyczajnego.

Ale Blake okazał się zbyt spostrzegawczy. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz przesunął spojrzenie za moje krzesło i uniósł głowę w stronę drzwi.

– Co tam? – zawołał, wciąż stojąc tuż przede mną.

– Slim dziś się nie zjawi. Nie masz nic przeciwko, żeby zostać dłużej?

Dex. Ten gładki, bogaty, melodyjny głos dupka.

– Nie ma problemu. – Mój łysy współpracownik wzruszył ramionami i ukradkiem spojrzał na mnie, stukając palcami o biurko. – Chcesz coś do picia?

Poczułam do niego nutkę sympatii, że zignorował dupka, który dopiero co sprawił, że poczułam się jak najgłupsza osoba na świecie.

Chciałam się napić, ale ponieważ nie wiedziałam, co zaraz wydarzy się z Dexem, nie chciałam ryzykować, że wyłudzę napój, a potem zostanę zmuszona ze wstydem przejść z powrotem na drugą stronę ulicy, więc pokręciłam głową. Blake wzruszył ramionami i przeszedł za biurko, kierując się na zaplecze.

Kątem oka zauważyłam czarną plamę koszulki, co powiedziało mi, że Dex stał po mojej prawej stronie, kilka kroków dalej. Wszelkie instynkty we mnie kazały mi wyjść, ale nie ruszę się, dopóki on, ten wredny dupek, czegoś nie powie.

Jakaś mała, sadystyczna część mnie chciała spojrzeć w jego stronę, ale się powstrzymałam. Will zawsze mówił, że emocje mam wypisane na twarzy, a przez to byłam fatalnym kłamcą. Unikałam patrzenia ludziom w oczy, kiedy czułam się kiepsko, a to przychodziło mi łatwiej niż utrzymywanie dobrego nastroju. To żadne zaskoczenie, że Blake się zorientował, że coś jest nie tak. Nie znał jednak szczegółów, bo wszedł już po zakończeniu niezamierzonego ataku werbalnego.

– Hej… – zaczął ten przystojny dupek, ale Blake uratował mnie przed dalszym upokorzeniem, chwilę później wołając Dexa.

Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam, to zostać w tym miejscu. Nie chciałam też, żeby zostawili mnie tu samą. Pozostawałam czyimś „projektem charytatywnym” przez połowę swojego życia i na pewno nie chciałam, żeby to się teraz nasiliło. Powtarzałam sobie, że zostaję, bo to nie tylko kwestia chęci zatrzymania pracy. To konieczność. Poza tym Sonny przyjaźnił się z tymi ludźmi i nie mogłam go zawstydzać. Może jeśli wytrzymam te kilka tygodni, a potem złożę wypowiedzenie, nie będzie to wyglądało aż tak źle jak odejście w tej chwili. Tylko dwa tygodnie.

Dam radę przez dwa tygodnie.

Przeżyłam lata, nie wiedząc, czy dożyję do dwudziestki. Czternaście dni radzenia sobie z dupkiem nie może okazać się gorsze niż milion innych znanych mi już z życia scenariuszy.

Moje serce krzyczało, że mam zostać, i walczyło z dumą, a ja zamierzałam go posłuchać, żałując każdym centymetrem swojego ciała, że kiedykolwiek weszłam do tego cholernego budynku.

***

Zbliżała się północ, kiedy przedostatni klient, starszy mężczyzna, nad którego tatuażem Dex pracował przez ponad dwie godziny, wyszedł, puściwszy mi oczko i rzuciwszy: „Dobranoc, kochanie”. Blake wciąż trzymał na fotelu młodą dziewczynę ze spodniami zsuniętymi do połowy ud, bo tatuował motyla na górnej części jej pośladka.

Rozmawiałam z Dexem dwa razy w ciągu ostatnich kilku godzin. Za każdym wyglądało to w podobny sposób: „Dex, taki-a-taki przyszedł na sesję”. W rzeczywistości chciałam go zapytać, czy sprzedał swoją duszę diabłu, czy też nigdy jej nie miał.

Ale kiedy w głowie pojawiały się symbole dolarów, zmuszałam się do mówienia tego, co musiałam.

Zaskoczył mnie stały ruch w studiu. Większość klientów została umówiona z wyprzedzeniem, ale jeden przyszedł z ulicy.

Krótka rozmowa z Blakiem rozjaśniła mi zakres moich, czyli menedżera studia, obowiązków. Te polegały głównie na zamawianiu zapasów – takich jak tusze, rękawiczki, biżuteria itp. – archiwizowaniu wydatków oraz płaceniu za media. Łatwe rzeczy. Dex zajmował się resztą, wszelkimi wpłatami gotówkowymi do banku i rozliczeniami z firmą obsługującą płatności kartami.

On i Blake zajmowali się swoimi sprawami, a mnie pochłaniały rozmowy z klientami czekającymi w kolejce. Zaskoczyło mnie, jak miło zrobiło się wokół – a wyjątek stanowiła głupia twarz Dexa.

W studiu nie siedział ani jeden motocyklista. Dziwne.

Udało mi się unikać głębszych interakcji z moim szefem. Właścicielem. Krwawiącym wrzodem na wardze. Tym zasmarkanym dupkiem, któremu tylko troszkę, odrobinkę życzyłam, żeby nabawił się jakiejś zaraźliwej intymnej choroby. Ale wiadomo, takiej, na którą można dostać lekarstwo.

Starałam się, jak mogłam, żeby nie przypominać sobie sceny w biurze, ale to okazało się niemożliwe. To nie ton jego głosu, ale dotkliwe słowa mnie paliły.

I myślenie o tym za każdym razem sprawiało, że chciało mi się płakać. Nie stawało się to łatwiejsze ani mniej bolesne. Jak, do diabła, ktoś mógł być tak nieuprzejmy? Nie rozumiałam tego i nie mogłam się z tym pogodzić.

Każde wspomnienie sprawiało, że wymyślałam na niego inne określenia. Dupek. Śliski drań. Śliski drań z małym przyrodzeniem. Prawda? Może nie wściekałby się tak na świat, gdyby jego owłosienie łonowe nie było dłuższe od fiuta w pełnej erekcji. Boże, czułam się niezręcznie, myśląc o tym, co miał pod ubraniem, ale to najlepsza obelga, jaką zdołałam wymyślić.

Normalnie nie chowam urazy. Jeśli coś mnie zdenerwowało, szybko mi przechodziło, a wściekanie się wymagało zbyt wiele wysiłku i stresowało, a nie zamierzałam się denerwować, jeśli mogłam tego uniknąć. Poza tym nie istniało zbyt wiele rzeczy w życiu naprawdę wartych złości.

Aż do dzisiaj.

Po uporządkowaniu biurka i wylogowaniu się z systemu wytarłam stolik kawowy i odłożyłam magazyny oraz segregatory ze zdjęciami tatuaży na swoje miejsca. Zamiotłam podłogę przy wejściu, na wszelki wypadek, gdyby należało to do moich obowiązków, a potem zaczęłam czyścić ramki na ścianach, bo widziałam, że w ciągu dnia kilkukrotnie ludzie dotykali szybek. Z bliska zauważyłam, że każda ramka zawierała artykuły, wycinki prasowe lub wzmianki o Pins and Needles albo o pracy Dexa Locke’a.

Niektóre frazy przyciągnęły moją uwagę, mimo że nie próbowałam niczego czytać. Niezwykle duże czcionki sprawiały, że nie mogłam nie dostrzec wyróżnionych stwierdzeń.

„Sztuka była jedynym przedmiotem w liceum, z którego zajęć nigdy nie opuściłem”. Podpis znajdował się bezpośrednio pod zdjęciem Dexa stojącego przed studiem z założonymi rękami. Typowe.

„To uzależnienie” – czytam w kolejnym artykule.

A potem trafiłam na kolejny i przewróciłam oczami. „Teraz cię za to nie aresztują”.

Bla, bla, bla.

Byłam w trakcie czyszczenia jednej z ramek, kiedy usłyszałam:

– Ritz.

Wiedziałam, że to słowo wyszło z ust Dexa. Jego głos miał ten unikalny, głęboki i intensywny ton. Baryton i chrypka. Jeśli ten głos należałby do kogoś innego, mogłabym chcieć go słuchać cały dzień, ale Dexa? Poczułabym się nieskończenie szczęśliwa, gdybym nie musiała go słyszeć przez, powiedzmy, resztę mojego życia.

– Ritz.

Teraz chciał rozmawiać? Ha! Spryskałam szybę i szybko ją wytarłam, ignorując go.

– Mała.

Drań. Przesunęłam się i spryskałam kolejną ramkę.

– Mała, mówię do ciebie. Przestań na chwilę tym pryskać – mruknął, a irytacja pobrzmiewająca w jego tonie wskazywała, że ten człowiek nie został przyzwyczajony do powtarzania.

Choć nie chciałam, przerwałam obecną czynność i odwróciłam się, by na niego spojrzeć. Stał z boku biurka, z rękami schowanymi w przednich kieszeniach spodni.

– Tak? – zapytałam, utrzymując spojrzenie na poziomie jego nagiej szyi.

– Ritz – powtórzył imię, którego użył na początku.

– Mam na imię… – zaczęłam, lecz on mi przerwał.

– Czy możesz na mnie spojrzeć?

Nie.

Czy wynaleźli już lek na rzeżączkę?

Zacisnęłam zęby.

– Nie powiedziałeś, co mam robić, i nie zamierzałeś, dopóki nie skończycie, więc pomyślałam, że posprzątam. Blake powiedział, że ty zamkniesz – zaczęłam mówić do jego szyi zaskakująco pewnym głosem. Nawet nie dało się poznać po moim tonie, że przez większość dnia walczyłam z łzami.

– Spójrz na mnie – przerwał Dex cicho.

Powoli, walcząc z każdą cząstką siebie, która bolała przez jego podłe zarzuty, uniosłam wzrok, aż nasze oczy się spotkały.

– Tak? – Słowa zostały wyciągnięte z mojego gardła jakby za pomocą zardzewiałych kleszczy.

Jakieś nieodgadnione uczucie czaiło się w niebieskich oczach mężczyzny, kiedy z trudem utrzymywałam jego spojrzenie przez całe dziesięć sekund, zanim wróciłam do czyszczenia ramek.

Dex westchnął. Chyba potarł dłonie, zanim przemówił.

– Musisz się uodpornić – wycedził przez zęby.

O mój Boże. Jego jako pierwszego w swoim życiu miałam ochotę uderzyć w twarz. Jego – studziewięćdziesięciocentymetrowego motocyklistę, który, jak zakładałam, pobił kogoś na śmierć i trafił za to do więzienia. Spośród wszystkich mniejszych ode mnie ludzi na świecie, których mogłam wybrać, to właśnie jego jaja chciałam przybić gwoździem do ściany. Nie Sonny’ego ani nawet Tripa, który nie sprawiał wrażenia, że chciałby mnie zabić.

Zjeżyłam się i zazgrzytałam zębami, co brzmiało jak trące o siebie koła zębate w zegarku.

Potrzebuję tej pracy.

Potrzebuję tej pracy.

Potrzebuję tej pracy.

– Wytrzyj blaty – dodał niskim głosem, a ten wydawał się zupełnie sprzeczny z ostrym, bezkompromisowym tonem, jakiego użył przed chwilą.

Jakim sposobem ten człowiek mógł mówić takim łagodnym tonem, skoro chwilę wcześniej rzucał słowami niczym nożem?

Kiwnęłam głową i przełknęłam znowu to obrzydliwe uczucie w gardle.

– Okej.

– Tak?

Powstrzymałam długie westchnienie, skupiając wzrok na tytule „Wydziabaj mnie!” na okładce oprawionego magazynu, podczas gdy wycierałam smugi na szkle. Nie zamierzałam się kłócić, nie zamierzałam przejmować się tym, że nie pamiętał mojego imienia, i na pewno nie zamierzałam dać mu do zrozumienia, jak zabolało mnie to okropne traktowanie. W rzeczywistości to wszystko tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę znaleźć inną pracę.

– Tak.

Moja duma zwyciężyła, bo nie odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć, gdy stał w miejscu jeszcze przez jakiś czas. A kiedy dwadzieścia minut później Blake odprowadził mnie do samochodu po zamknięciu studia, też nie spojrzałam na Dexa.

Pieprzyć go. Nie „niech się wali” ani „niech go szlag”. Pieprzyć go. Zasłużył na mocniejsze przekleństwo za zachowywanie się jak skończony dupek, a w niebie wiedzą, że to słowo zachowuję na specjalne okazje.

To, że pozwoliłam sumieniu nakłonić się do zatrzymania tej pracy z szacunku dla Sonny’ego – i dla własnej potrzeby zarobienia pieniędzy – nie oznaczało, że muszę lubić nowego szefa. Nie oznaczało też, że muszę puścić w niepamięć, co się stało, i uodpornić się na ogień, którym zionął.

Cholerny dupek.

***

– Co się stało? – usłyszałam.

Sonny dostanie szału. Będzie z niego buchać dym jak z komina. Wiedziałam.

Całe życie go nie doceniałam. W dzieciństwie myślałam, że mnie nienawidzi, bo ja i Will mieszkaliśmy z tatą, a on nie, z wyjątkiem corocznych wizyt trwających do czasu, aż Son dorósł na tyle, by powiedzieć mu, żeby się odwalił. Jako nastolatka uważałam, że nie przejmie się za bardzo moimi katastrofami życiowymi.

Ale prawda wyglądała tak, że się przejmował. Jako dorosły Sonny stał się najbardziej stabilnym punktem mojego życia, nawet jeśli mieszkał ponad tysiąc mil ode mnie.

Nie wychowywaliśmy się razem, to oczywiste. On mieszkał w Austin z matką, podczas gdy ja wychowywałam się z moją na Florydzie, no i dzieliło nas dziewięć lat. Zadowalaliśmy się widzeniem raz do roku, kiedy tata zabierał mnie i Willa do Austin, żeby zobaczyć Sonny’ego. Tak więc nie miałam tego typowego nadopiekuńczego starszego brata w dzieciństwie aż do czasu, gdy on zrobił prawo jazdy, a wtedy tata już dawno zniknął.

Mama mojego brata nienawidziła Curta Taylora z taką siłą, że wyprowadziła się z miasta, gdy tylko jej syn skończył liceum, ale on wciąż się o mnie troszczył. Kochał mnie na swój sposób i czytał z mojej twarzy jak z otwartej książki.

Więc kiedy weszłam do jego domu, wciąż bardziej zraniona niż wkurzona tym, co usłyszałam tego popołudnia, zauważył to od razu. Jak Sherlock Holmes.

Trochę się obawiałam i zastanawiałam się, czy mu o tym powiedzieć, bo obiecałam przestać kłamać. Najwyraźniej wyczerpałam limit „przepustek na kłamstwo”, kiedy nie powiedziałam, że znaleźli kolejne komórki w moim ramieniu.

– Iris, powiedz mi – naciskał.

Cholera. Nigdy nie nazywał mnie pełnym imieniem.

Wyrzuciłam z siebie naiwną historyjkę, czując się jak dziecko pragnące, by mama lub tata naprawili sytuację.

Słowa krążyły mi w głowie jak bumerang, raz za razem. W chwili gdy dotarłam do domu, wszystko uderzyło mnie prosto w splot słoneczny.

Ten facet to po prostu dupek. Idiota niezdolny, by poradzić sobie z tym, co nas wszystkich tworzy – z dobrem i złem.

Kiedy byłam w szpitalu, za każdym razem – a było ich wiele – poznawałam wiele osób, które po prostu nie potrafiły odpuścić. Złość. Żal. Frustracja z powodu kart, jakie dostały w rozdaniu od losu. I rozumiałam to. Naprawdę. Jeśli ktoś wiedział, jak to jest myśleć, że życie jest niesprawiedliwe, to pewnie ja wygrywałam nagrodę w tej konkurencji rok po roku.

Ale w pewnym momencie trzeba sobie odpuścić. Nie chciałam stać się zgryźliwą staruszką i tak dociągnąć do śmierci.

A teraz utknęłam, pracując dla zgorzkniałego, złośliwego, wyssanego z radości pasożyta.

– To nic wielkiego, Son. Mam to gdzieś. Nie obchodzi mnie, co on myśli.

Kłamczucha. Kłamczucha. Wielka, gruba kłamczucha.

Wykrzywił się w sposób, który widziałam tylko raz. Ledwo powstrzymywana złość kryła się pod grubą warstwą jego czerwonobrązowej brody.

– Ten pieprzony idiota – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Przechylił głowę najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Głośny wydech wyrwał się spomiędzy jego warg.

– Wybiję mu zęby.

Pozostawał całkowicie poważny. Tak bardzo poważny w kwestii obrony mojego honoru, że nie mogłam się powstrzymać.

Zaczęłam się śmiać.

– W porządku – parsknęłam. – Son, naprawdę, wszystko jest w porządku. Wybij mu zęby kiedy indziej. – Znowu się zaśmiałam. – Albo może kiedy znajdę inną pracę, okej? Wtedy możesz mu wybić wszystkie zęby i połamać kolana, w tym momencie już mi będzie wszystko jedno.

Zmrużył orzechowe oczy, identyczne jak moje. A potem uśmiechnął się delikatnie.

– Kolana też?

Wzruszyłam ramionami.

– Czemu nie? Nazwij go pieprzonym idiotą, kiedy zabierzesz się do roboty.

Pokręcił głową, teraz już szeroko uśmiechnięty.

– A pomyśleć, że kiedyś nazywałem cię dobrą dziewczynką. Moja mała siostra mówi mi, żebym komuś połamał kolana. Zaraz się popłaczę, Ris. – Pochylił się nad fotelem, na którym siedziałam, i potargał mi włosy. – Tak trzymaj.

Parsknęłam i odtrąciłam jego rękę.

Spoważniał chwilę później, a jego spojrzenie stało się twardsze.

– Nikt nie ma prawa tak do ciebie mówić, słyszysz? Nieważne, czy to ktoś z klubu motocyklowego, czy jakiś dupek na ulicy. Jeśli ktoś wyładowuje na tobie złość, spuszczę mu manto.

Boże. Gdzie on był, kiedy miałam piętnaście lat i śmiano się ze mnie regularnie? Wypchnęłam tę myśl z głowy i pokiwałam nią, żeby poczuł się lepiej.

– Tak, ojcze. – Uśmiechnęłam się lekko. – Przestań się stresować, dobrze?

Patrząc na to, jak zacisnął zęby, dało się od razu zauważyć, że nie jest zadowolony, ale nie zamierzał ze mną dyskutować.

– Dobrze, ale noś, co tylko chcesz, dzieciaku. Włóż trzyczęściowy garnitur, żeby go jeszcze bardziej wkurzyć – warknął i ponownie się pochylił, żeby znowu potargać mi włosy.

Odepchnęłam go.

Wstał, wyciągnął telefon z kieszeni i bez słowa zniknął w korytarzu prowadzącym do swojej sypialni.

Zaraz, chwila…

Mój braciszek to nie milczący typ.

– Co robisz?! – krzyknęłam za nim.

– Nic! – odpowiedział.

Minutę później zaczął wrzeszczeć z głębi swojej sypialni.

Więc co zrobiłam? Zakradłam się do korytarza prowadzącego do jego pokoju i usiłowałam podsłuchać. Tylko na chwilę. To wszystko.

– …co z tobą, do cholery? Ona jest nieśmiała w stosunku do obcych, Dex. Nieśmiała. Myślisz, że twoje podejście w czymś jej pomaga? Nie. Nie. Wyobraź sobie, że to twoja siostra. Jak byś się czuł, gdyby ktoś nazwał ją suką? No, to Lisa. To nie Ris. Wyobraź sobie, że to Marie. Słyszysz mnie? A co, jeśli… nie. Pierdol się, Dex. Jeśli coś cię wkurza, nie wyżywaj się na niej. Sam zachowujesz się jak suka.

Mogłam się uśmiechnąć. Szeroko.

1Cajones (z hiszp.) – szuflady, mylone z cojones, czyli jaja. W tym kontekście można to rozumieć jako „odwagi” lub „bądź odważna” (przyp. tłum.).

2Yia-yia (z gr.) – babcia (przyp. tłum.).

3 QuickBooks – program wykorzystywany w księgowości małych firm (przyp. tłum.).