Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
88 osób interesuje się tą książką
Mistrzyni slow-burn romance powraca!
Najpopularniejsza książka autorki za granicą!
Vanessa Mazur jest przekonana, że podjęła słuszną decyzję. Nie powinna mieć absolutnie żadnych wątpliwości. W końcu bycie asystentką, a w praktyce służącą i kucharką, słynnego Aidena Gravesa miało być tylko tymczasowe. Facet znany na boisku jako Wielki Mur z Winnipeg jeszcze co prawda nie wie, co go czeka, ale Vanessa jest już pewna, że nie zostanie przy boku Aidena.
Są rzeczy, których Vanessa naprawdę nienawidzi w tej pracy, a najbardziej nie cierpi zmian planów. To frustruje ją do granic możliwości. I oczywiście sam humorzasty, gburowaty Aiden. Na szczęście już zaoszczędziła wystarczającą ilość pieniędzy, aby móc odejść.
Jednak kiedy mężczyzna przychodzi do niej i błaga, aby wróciła, Vanessa stwierdza, że wszystkiego mogła się spodziewać, ale nie tego. W końcu Wielki Mur z Winnipeg przez cały czas ich współpracy nie potrafił jej odpowiedzieć „Dzień dobry”, a nagle ośmiela się prosić ją o coś takiego.
Niestety ten facet nigdy nie spotkał się z odmową.
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 630
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
The Wall of Winnipeg and Me
Copyright © 2016 by Mariana Zapata
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Anna Adamczyk
Korekta:
Magdalena Mieczkowska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-120-7
Zabiję go.
Kiedyś.
Długo po tym, jak się zwolnię, aby nikt mnie nie podejrzewał.
– Aiden – wymamrotałam, choć dobrze wiedziałam, by tego nie robić. Przez takie narzekanie mogłam jedynie zarobić „to spojrzenie” – niesławne, protekcjonalne, przez które Aiden obrywał w przeszłości. A przynajmniej tak słyszałam. Kiedy wyginał usta w podkówkę i mrużył oczy, miałam ochotę wsadzić mu palec do nosa. Tak właśnie robiła mama, gdy byliśmy mali i stroiliśmy fochy.
Wspomniany mężczyzna, który albo był na skraju krwawej, wyimaginowanej śmierci, albo starannie opracowanej, w jaką należało wliczyć płyn do naczyń, jedzenie oraz sporo czasu, mruknął zza stojącej przed nim miski z sałatką z komosy ryżowej, której wystarczyłoby na wykarmienie czteroosobowej rodziny.
– Słyszałaś. Odwołaj – powtórzył, jakbym była głucha, gdy powiedział to po raz pierwszy.
Ale słyszałam. Głośno i wyraźnie. Właśnie dlatego pragnęłam go zabić.
Co zasadniczo pokazywało, jak niesamowity był ludzki umysł, ponieważ można się było o kogoś troszczyć, jednocześnie pragnąc poderżnąć mu gardło. To jak mieć siostrę, którą pragnie się walnąć w jajniki. Kochasz ją, ale pragniesz przyłożyć jej w fabrykę do robienia dzieci, aby dać jej nauczkę – nie żebym znała to z doświadczenia czy coś.
Nie odpowiedziałam od razu, co zapewne sprawiło, że dodał z tym samym, wymierzonym we mnie surowym wyrazem twarzy:
– Nie interesuje mnie, co będziesz musiała im powiedzieć. Zrób to.
Palcem wskazującym lewej ręki podsunęłam okulary na nosie, a prawą opuściłam, aby ukryć za szafką środkowy palec, który wyprostowałam dla Aidena. Jeśli wyraz jego twarzy nie był wystarczająco zły, ton, którego używał, wkurzał mnie jeszcze bardziej. Głos ten stosował, aby podkreślić, że nie ma sensu z nim dyskutować, bo nie zmieni zdania teraz ani nigdy, więc muszę się z tym pogodzić.
Zawsze musiałam sobie radzić.
Od kiedy zaczęłam pracować dla człowieka, któremu NFL1 trzykrotnie przyznało tytuł obrońcy roku, istniało jedynie kilka rzeczy, jakich nie cierpiałam robić. Należały do nich: targowanie się z ludźmi, odmawianie im i wkładanie ręki do śmietnika, bo byłam w tym domu zarówno kucharką, jak i sprzątaczką.
Jednak jednej rzeczy wprost nienawidziłam – poważnie – a była nią zmiana zdania w ostatniej chwili. Bardzo mnie to drażniło i stało w sprzeczności z moim kodeksem moralnym. No przecież słowo to słowo, tak? Chociaż, ściśle rzecz ujmując, to nie ja zawodziłam jego fanów. Sam to robił.
Cholerny Aiden, który nie przejmując się niczym, pochłaniał drugi lunch tego dnia, był nieświadomy frustracji, z jaką miałam się mierzyć, kiedy zadzwonię do jego agenta. Z trudem udało nam się wszystko zaplanować, a teraz będę musiała powiedzieć, że Aiden nie zdoła niczego podpisać w sklepie sportowym w San Antonio. Jupi!
Westchnęłam z wyrzutami sumienia, a dłonią, którą nie wyrażałam frustracji, pomasowałam sztywne kolano.
– Już im obiecałeś…
– Mam to gdzieś, Vanessa. – Znów posłał mi to spojrzenie. Mój środkowy palec drgnął. – Niech Rob to odwoła – nalegał, unosząc wielką rękę, by na raz wpakować sobie do ust coś, co wyglądało jak dwieście pięćdziesiąt gramów jedzenia. Widelec jednak zatrzymał się na chwilę w powietrzu, gdy Aiden posłał mi to swoje ciemne, uparte spojrzenie. – Masz z tym jakiś problem?
Vanessa, to. Vanessa, tamto.
Odwołaj. Niech Rob odwoła.
Buuu…
Jakbym uwielbiała dzwonić do tego dupka jego agenta, a tym bardziej z poleceniem, by odwołał wydarzenie, które miało odbyć się za dwa dni. Oszaleje, po czym wyładuje gniew na mnie, jakbym potrafiła powstrzymać Aidena Gravesa znanego również jako „Wielki Mur z Winnipeg”. Prawda była jednak taka, że najbardziej pomogłam mu w podjęciu decyzji wtedy, gdy poleciłam, by kupił konkretny aparat fotograficzny, a stało się to tylko dlatego, że: „mam lepsze rzeczy do roboty niż wybieranie aparatu” i ponieważ „płacę ci za to”.
Oczywiście miał rację. Przez to, ile mi płacił, oraz to, ile od czasu do czasu dorzucał Zac, mogłam się uśmiechnąć – nawet jeśli gest był wymuszony – i zrobić to, o co prosił. Czasami nawet dygałam, choć Aiden udawał, że tego nie widzi.
Nie sądziłam jednak, by doceniał ogrom cierpliwości, jaką wykazywałam przez dwa lata pracy u niego. Ktoś inny z pewnością już dawno zadźgałby go we śnie. Przynajmniej gdy rozważałam plan tego, jak to zrobię, przeważnie odbywało się to w bezbolesny sposób.
Przeważnie.
Odkąd miesiąc po rozpoczęciu rozgrywek w tamtym roku zerwał ścięgno Achillesa, bardzo się zmienił. Próbowałam go za to nie obwiniać. Naprawdę. Stracił trzy miesiące rozgrywek oraz robiono mu wyrzuty, że drużyna nie dotrwała do końca sezonu czy play-offów, co było dla niego bardzo trudne. Co więcej, niektórzy sądzili, że nie będzie w stanie dobrze grać po półrocznej przerwie spędzonej na rekonwalescencji i rehabilitacji. Uraz, którego doznał, był poważny.
Ale to Aiden. Niektórzy zawodnicy potrzebowali znacznie więcej czasu, aby się pozbierać, jeśli w ogóle wracali na murawę. A on dał radę. Jednak opieka nad nim, gdy chodził o kulach, wożenie na rehabilitację i badania ponownie odbiły się na mojej cierpliwości.
Człowiek dziennie potrafi znieść tylko określoną ilość narzekania, nawet jeśli mu za to płacono. Aiden kochał sport, więc musiałam pamiętać, że przerażała go wizja, iż nigdy więcej nie zagra lub nie będzie udzielał się na boisku na tym samym poziomie co do tej pory, nie żeby kiedykolwiek przyznał się na głos do tych obaw. Rozumiałam. Potrafiłam postawić się na jego miejscu i wyobrazić sobie, że coś stanie się z moimi rękami i być może nigdy więcej nie będę w stanie rysować.
Mimo to jego malkontenctwo osiągnęło poziom nieudokumentowany wcześniej w całej historii wszechświata. A to już coś, biorąc pod uwagę fakt, że miałam trzy starsze siostry, które potrafiły mieć okres w tym samym czasie. Dzięki nim większość rzeczy – i ludzi – mnie nie denerwowała. Wiedziałam, jak to jest być dręczonym, ale Aiden przekroczył tę granicę i był niepotrzebnie złośliwy. Czasami był po prostu dupkiem.
Miał szczęście, że odrobinę się w nim podkochiwałam, inaczej już lata temu dostałby kopa. Chociaż właściwie każda, której podobali się faceci, leciała na Aidena Gravesa.
Kiedy uniósł brwi i spojrzał na mnie spod podkręconych czarnych, gęstych rzęs, tymi ciemnobrązowymi oczami, w których radość pojawiała się jedynie, gdy otaczały go psy, przełknęłam ślinę i zaciskając zęby, powoli pokręciłam głową. Był wielkości małego budynku, powinien mieć ostro ciosane rysy twarzy jak jaskiniowiec, ale oczywiście było inaczej. Najwyraźniej lubił przeciwstawiać się każdemu stereotypowi, jaki kiedykolwiek wpisano w jego życie. Był bystry, szybki, sprawny i – z tego, co mi wiadomo – nigdy nie obejrzał meczu hokeja. Tylko dwa razy rzucił przy mnie „ech” i nie spożywał zwierzęcego białka. W ogóle nie jadł boczku. Był też ostatnim, którego uznałabym za uprzejmego i nigdy nie przepraszał. Przenigdy.
Zasadniczo można było określić go mianem anomalii. Kanadyjczyk grający w futbol, przestrzegający diety roślinnej, choć nie lubił, gdy określano go mianem weganina, stanowił odchylenie tak dziwnie proporcjonalne i przystojne, iż przy kilku okazjach podziękowałam Bogu, że dał mi oczy.
– Jak chcesz, wielkoludzie – odparłam ze sztucznym uśmiechem i zatrzepotałam rzęsami, nawet jeśli nadal trzymałam wyprostowany środkowy palec.
– Przeżyją – rzucił od niechcenia, ignorując ksywkę i wzruszając muskularnymi ramionami. Przyrzekam, były wystarczająco szerokie, by drobna osoba mogła cała się nimi zakryć. – To nic takiego.
Nic takiego? Promotorzy na pewno tak by tego nie określili, a co dopiero jego agent, ale Aiden przywykł, by stawiać na swoim. Nikt nigdy mu się nie sprzeciwiał. Odmówią mi, a ja będę musiała uporać się z całą tą sprawą.
Pomimo tego, co niektórzy myśleli, obrońca Trzystu – drużyny z Dallas – nie był tak naprawdę trudnym do współpracy dupkiem. Mimo tych groźnych spojrzeń i narzekania nie przeklinał i prawie nigdy nie tracił panowania nad sobą bez ważnego powodu. Był wymagający, dokładnie wiedział, czego chce i co lubi. Pomyślałam, że to godne podziwu, jednak miałam spełniać jego prośby niezależnie od tego, czy zgadzałam się z jego decyzjami, czy też nie.
Jeszcze tylko przez chwilę, przypomniałam sobie. Byłam tak blisko rezygnacji z tej pracy, że już to czułam. Ta myśl lekko ukoiła moją duszę.
Dwa miesiące temu na moim koncie nareszcie pojawiła się ładna sumka, dzięki której nie będę pracującą do późna asystentką, gospodynią i kucharką Aidena. Osiągnęłam cel: miałam oszczędności w kwocie rocznej pensji. Wreszcie mi się udało. Alleluja. Praktycznie wyczuwałam już wolność.
Ale kluczowym słowem było tu: „praktycznie”.
Nie udało mi się jeszcze oznajmić Aidenowi, że odchodzę.
– Dlaczego masz taką minę? – zapytał nagle.
Zamrugałam zaskoczona. Spojrzałam na niego, próbując grać głupią.
– Jaką?
Nie podziałało.
Nadal trzymając w ustach widelec, nieznacznie zmrużył ciemne oczy.
– Taką. – Wskazał na mnie ruchem głowy.
Wzruszyłam ramionami, dając znać, że nie mam zielonego pojęcia, o czym mówi.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć?
Z chęcią wygarnęłabym mu setki spraw, ale zbyt dobrze go znałam. Nie dbał o to, czy tak naprawdę miałam coś do powiedzenia. Nie obchodziło go, czy moje zdanie było inne niż jego, ani to, że według mnie powinien postąpić inaczej. Przypominał mi jedynie, kto tu jest szefem.
Znaczy – nie ja.
Młotek.
– Ja? – Zamrugałam. – Nie.
Posłał mi leniwe spojrzenie, nim spuścił wzrok, by skupić go na ręce, której dłoń ukrywałam pod blatem kuchennej wyspy.
– Więc przestań pokazywać palec. Nie zmienię zdania – rzucił swobodnym tonem.
Zacisnęłam usta i opuściłam rękę. Cholerny czarownik. Przysięgam na swoje życie, był jakimś wiedźminem. Czarnoksiężnikiem. Wyrocznią. Osobą z trzecim okiem. Za każdym razem, gdy pokazywałam faka, doskonale o tym wiedział. Nie sądziłam, że jestem w tym aż tak oczywista.
To nie tak, że pokazywałam środkowy palec dla zabawy, ale w tej chwili naprawdę martwiło mnie to, że odwołał wydarzenie bez uzasadnionego powodu. Wycofywał się, ponieważ zmienił zdanie i nie chciał rezygnować z popołudniowego treningu, co wydawało się błahą wymówką. Ale co ja tam mogłam wiedzieć.
– Dobra – mruknęłam pod nosem.
Aiden, który nie wiedział, ile lat kończę w tym roku, a co dopiero, w którym miesiącu mam urodziny, przez chwilę się krzywił. Złączył gęste, ciemne brwi i ściągnął pełne usta. Następnie wzruszył ramionami, jakby nagle zupełnie przestał przejmować się tym, co robię.
Najzabawniejsze, że gdyby pięć lat temu ktoś powiedział mi, że będę odwalać za kogoś brudną robotę, wyśmiałabym go. Od zawsze miałam cel i plan na przyszłość. Zawsze do czegoś dążyłam, a jednym z takich celów była własna firma.
Odkąd skończyłam szesnaście lat i poszłam do pierwszej wakacyjnej pracy w kinie, gdzie nakrzyczano na mnie za to, że wsypałam za mało lodu do średniego kubka, wiedziałam, że będę pracować wyłącznie dla siebie. Nie lubiłam, gdy mówiono mi, co mam robić. Nigdy. Byłam uparta i twarda, a przynajmniej tak mawiał mój adopcyjny tata, co stanowiło najlepszą oraz najgorszą cechę mojej osobowości.
Nie miałam zbyt wielkich ambicji, nie chciałam być miliarderką, celebrytką czy kimś takim. Pragnęłam jedynie mieć własną małą firmę i zajmować się projektami graficznymi, dzięki czemu mogłabym opłacić rachunki, napełnić lodówkę i zostałoby mi trochę na inne rzeczy. Nie chciałam być zależna od czyjejś dobroczynności czy kaprysów. Marzyłam o tym, odkąd sięgałam pamięcią, mając nadzieję, że mama wróci trzeźwa do domu, siostry dadzą coś do jedzenia, gdy rodzicielki jednak nie będzie, a później pani z opieki społecznej zdoła nie rozłączyć mnie z młodszym bratem… Dlaczego w ogóle o tym myślałam?
Przeważnie doskonale wiedziałam, co chcę zrobić z życiem, więc naiwnie zakładałam, że połowę walki mam już za sobą. W tej chwili z łatwością powinno mi się udać.
Nikt jednak nie mówił, że droga do sukcesu jest prosta. W rzeczywistości bardziej przypomina labirynt w polu kukurydzy. Zatrzymujesz się, ruszasz, kilka razy źle skręcasz, ale najważniejsze, by pamiętać, że gdzieś tam istnieje wyjście.
I nie możesz zrezygnować z poszukiwania go, nawet jeśli masz na to wielką ochotę.
A zwłaszcza wtedy, gdy łatwiej i mniej strasznie jest płynąć z prądem niż wybić się i ruszyć własną drogą.
Aiden odchylił się, po czym wstał z pustą szklanką w dłoni. Z sylwetką przypominającą Hulka wydawał się przyćmiewać nie tak małą kuchnię za każdym razem, gdy w niej przebywał… czyli zawsze. Wielka niespodzianka. Spożywał dziennie przynajmniej z siedem tysięcy kalorii. W szczycie sezonu futbolowego dobijał nawet do dziesięciu tysięcy. Oczywiście, że całe dnie spędzał w kuchni. Tak samo jak ja, bo przygotowywałam mu posiłki.
– Kupiłaś gruszki? – zapytał, odsuwając na bok naszą rozmowę na temat wyprostowanego środkowego palca, gdy napełniał szklankę wodą z lodówkowego dyspensera.
Nie miałam wyrzutów sumienia po tym, gdy przyłapał mnie na pokazaniu faka. Za pierwszym razem, gdy miało to miejsce, sądziłam, że umrę ze wstydu, po czym zostanę wyrzucona z pracy, ale teraz go znałam. Nie obchodziło go, co o nim myślę, a przynajmniej takie miałam wrażenie, skoro nadal u niego pracowałam. Widywałam osoby, które go prowokowały, wyzywały, obrzucały okropnymi obelgami. Ale co robił, gdy tak się działo? Nawet nie drgnął, udawał, że niczego nie słyszał.
Prawdę mówiąc, taka twardość była nieco imponująca. Ja nie potrafiłam nad sobą zapanować, gdy ktoś zatrąbił na mnie na drodze.
Ale pomimo tego, jak imponujący był Aiden, jak jego tyłek sprawiał, że kobiety zatykało na jego widok, jak większość ludzi uważała, że byłam głupia, rezygnując z pracy u faceta, który grał w reklamach firmy produkującej odzież sportową, wciąż chciałam odejść. Z dnia na dzień pragnienie to stawało się coraz silniejsze.
Wypalałam się. Nikt mi nie pomagał. Chciałam odejść, miałam cele. Od lat marzyłam, by założyć firmę, a nie żeby dzwonić do dupków, którzy traktowali mnie jak zło konieczne, lub by składać bieliznę, która otulała najbardziej spektakularny tyłek w kraju.
Powiedz mu, powiedz teraz, że planujesz odejść, desperacko podsuwał mój umysł.
Jednak ten dręczący głos niezdecydowania i zwątpienia w siebie, który tkwił w miejscu, w jakim powinna być silna wola, przypominał: po co ten pośpiech?
***
Kiedy poznałam Wielki Mur z Winnipeg, drugą rzeczą, jaką mężczyzna do mnie powiedział, było:
– Potrafisz gotować?
Nie podał mi ręki, nie poprosił, bym usiadła, nic z tych rzeczy. Z perspektywy czasu to powinno stanowić sygnał alarmowy dotyczący przyszłości, jaka mnie przy nim czeka.
Wpuszczając mnie do środka, zapytał o imię, po czym zaprowadził do pięknej otwartej kuchni, która wyglądała jak coś wyjętego wprost z programu z najnowszymi modernizacjami. Następnie od razu przeszedł do pytań o moje umiejętności kulinarne.
Zanim do tego doszło, jego manager dwukrotnie przeprowadził ze mną rozmowę kwalifikacyjną. Zapłata za pracę znajdowała się w przedziale dochodów, do którego dążyłam, i w tamtym okresie tylko to miało dla mnie znaczenie. Agencja pracy, do której złożyłam dokumenty, trzykrotnie wezwała mnie do siebie, aby mieć pewność, że będę dobra dla „celebryty”, jak go wtedy określono.
Tytuł licencjata, bogate doświadczenie zawodowe – trzy lata pracy jako sekretarka adwokata rozwodowego, gdy jednocześnie studiowałam, wakacje spędzane na fotografowaniu dla każdego, kto dawał zlecenie, dość satysfakcjonująca praca dodatkowa przy sprzedawaniu kosmetyków z katalogu oraz doskonałe referencje – sprawiły, że do mnie oddzwoniono.
Miałam jednak pewność, że nie dzięki tym rzeczom dostałam tę pracę, a raczej dzięki mojej ignorancji w temacie futbolu. Jeśli w telewizji leciał jakiś mecz, najczęściej nie zwracałam na niego uwagi. Zanim nie stanęłam na progu Aidena Gravesa, nie wiedziałam, kim jest ten człowiek. Ale nie chodziłam też i nie rozpowiadałam, że jedynymi meczami, które widziałam, były te, na których kibicowałam w szkole średniej.
Zatem kiedy manager podał nazwisko potencjalnego pracodawcy, patrzyłam na niego bez wyrazu. Najprawdopodobniej nigdy nie dowiem się, czy dostałam tę pracę właśnie przez brak ekscytacji, ale wciąż wydawało mi się to możliwe.
Nawet po tym, gdy manager Aidena zaproponował mi to stanowisko, nie zawracałam sobie głowy wyszukaniem nazwiska w sieci. No bo i po co? Przecież zawarte w internecie informacje nie mogły wpłynąć na moją decyzję, czy zostać jego asystentką, czy też nie. Naprawdę nic nie było w stanie mnie od tego odwieść. Bez wstydu twierdziłam, że mógłby rzucić, iż jest seryjnym mordercą, a ja nadal podjęłabym się wyzwania, jeśli tylko odpowiednio zapłaci.
W końcu jednak pomyślałam, że dobrze, iż nie poszukałam o nim żadnych informacji. Jak się później okazało – gdy wysyłałam promocyjne zdjęcia fanom – żadna fotografia nie oddawała rzeczywistości.
Mierzył sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry, w sezonie rozgrywek ważył sto dwadzieścia siedem kilogramów, a jego sylwetka zdawała się bliższa jakiemuś mitologicznego bohaterowi niż przeciętnemu śmiertelnikowi. Aiden to w pełni ubrana bestia. Nie był napompowany, ale masywny. Wszędzie. Nie zdziwiłabym się, gdyby prześwietlenie wykazało, iż jego kości są gęstsze niż u przeciętnej ludzkiej istoty. Jego mięśnie ukształtowano w konkretnym celu, aby jak najskuteczniej blokować podania i nacierać na rozgrywających przeciwnej drużyny.
Koszulka w rozmiarze XXL, którą miał na sobie, gdy się poznaliśmy, nie zdołała ukryć masywnych mięśni czworobocznych, naramiennych, piersiowych ani tym bardziej bicepsów i tricepsów. Gość był wyrzeźbiony. Szwy spodni dresowych napinały się na jego udach. Pamiętam, iż pomyślałam, że jego pięści przypominają cegły, a nadgarstki, które łączyły je z resztą ciała, były większe, niż kiedykolwiek wcześniej widziałam.
I ta twarz, na którą miałam patrzeć przez jakiś czas. Choć mógł mieć mocne rysy, jak wielu wielkich facetów, Aiden był przystojny w sposób, który nie był estetycznie piękny. Miał szczupłe policzki, wysokie kości policzkowe, wyraźnie zarysowaną żuchwę. Głęboko osadzone oczy podkreślały gęste, ciemne brwi. Nosił krótki zarost, a nawet jeśli się ogolił, cień zaraz pokrywał dolną część jego twarzy. Biała blizna wzdłuż linii włosów od skroni po ucho była jedynym, czego nie był w stanie ukryć.
I te usta, które wydawałyby się wiecznie nadąsane u każdego mniejszego mężczyzny oraz takiego, który nie piorunował wzrokiem tak często jak ten. Cerę miał oliwkową, włosy brązowe. Spod koszulki wystawał cienki złoty łańcuszek, który zawieszony miał na szyi, jednak byłam tak rozproszona aurą, jaką roztaczał Aiden Graves, że dopiero kilka miesięcy od zatrudnienia dowiedziałam się, że miał na nim medalik ze świętym Łukaszem, i że się z nim nie rozstawał.
Początkowo sam jego rozmiar mnie onieśmielał. Przeszywające spojrzenie brązowych oczu potęgowało to emanujące od niego odczucie.
Niezależnie od tego wszystkiego pierwsze, co pomyślałam, to: ja pierniczę. Odepchnęłam to jednak od siebie, ponieważ nie mogłam tak myśleć o nowym szefie.
Jedyne, co mi się wtedy udało, to skinąć głową. Poszłam na spotkanie przekonana, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby dostać tę pracę. Manager i agencja pracy podczas rozmów poinformowali mnie, że będę musiała również gotować, ale to nie stanowiło problemu. Kiedy byłam mała, w bolesny sposób przekonałam się, że jeśli chcę coś zjeść, muszę sama to sobie przyrządzić, ponieważ starsze siostry nie zadadzą sobie trudu, by mnie nakarmić, a nie mogłam przewidzieć, w jakim nastroju zastanę matkę. Na studiach do perfekcji opanowałam sztukę gotowania na przemyconej do akademika kuchence.
Aiden tylko wpatrywał się we mnie, zanim rzucił tekstem, którego nikt się nie spodziewał:
– Nie spożywam produktów odzwierzęcych. Będzie to jakiś problem?
Czy umiałam przyrządzić cokolwiek bez jajek, mięsa czy sera? Nic nie przychodziło mi do głowy. Nikt wcześniej nie wspomniał o takim warunku, a przecież facet przede mną nie wyglądał jak większość wegan, jakich znałam, ale za nic na świecie nie chciałam wrócić do pracy na trzech etatach. Zatem skłamałam.
– Nie, proszę pana.
Stał w kuchni, oceniając mój wygląd, a miałam na sobie beżowe spodnie w kant, białą bluzkę z dziurkowanym haftem francuskim i bufiastymi rękawkami oraz brązowe szpilki. Tak bardzo się denerwowałam, że zaciskałam przed sobą dłonie. W agencji pracy zasugerowano, bym ubrała się elegancko, co też uczyniłam.
– Na pewno? – dociekał.
Skinęłam głową, planując poszukać przepisów na telefonie.
Lekko zmrużył oczy, ale nie wytknął mi oczywistego kłamstwa, a to więcej, niż mogłam się spodziewać.
– Nie lubię gotować ani szwendać się po restauracjach. Zazwyczaj jem cztery razy dziennie, pomiędzy posiłkami piję dwa duże koktajle. Będziesz odpowiedzialna za przyrządzanie posiłków, a ja ogarnę wszystko, co zjem między nimi – wyznał, krzyżując ręce na, jak się zdawało, metrowej piersi. – Na stojącym na górze komputerze stacjonarnym znajdziesz wszystkie moje hasła. Czytaj i odpowiadaj na e-maile, skrytkę na poczcie należy opróżniać kilka razy w tygodniu, co również będzie należeć do twoich obowiązków. Klucz znajdziesz w szafce przy lodówce. Później zapiszę ci jej numer i adres poczty. Kiedy wrócę, będziesz mogła dorobić klucz do drzwi. Codziennie też muszą być aktualizowane moje konta w mediach społecznościowych. Nie będę wnikał, co tam wrzucisz, liczę, że wykażesz się zdrowym rozsądkiem – mówiąc to ostatnie, popatrzył mi prosto w oczy, ale nie wzięłam tego do siebie. – Pranie, tworzenie planów dnia… – ciągnął, wyliczając zadania, które musiałam zapamiętać. – I mam współlokatora. Rozmawialiśmy o tobie, więc jeśli będziesz chciała, możesz czasami i jemu przygotować posiłek, będzie płacił osobno.
Dodatkowa kasa? Nigdy takiej nie odmawiałam. No, chyba że chodziło o lodzika.
– Masz jakieś pytania? – zapytał mój nowy szef.
Udało mi się jedynie pokręcić głową. Wszystko, co wymienił, było dość standardowe dla stanowiska, jakie miałam objąć, a że byłam zbyt zajęta obcinaniem go wzrokiem, nie dałam rady niczego z siebie wydusić. Nigdy wcześniej nie widziałam zawodowego futbolisty na żywo, choć na studiach kolegowałam się z zawodnikiem, który grał w naszej akademickiej drużynie. Wtedy jeszcze nie sądziłam, że ludzie mogą być tak dobrze zbudowani, więc teraz próbowałam wymyślić, ile kalorii może potrzebować Aiden w swojej codziennej diecie.
Spojrzeniem brązowych tęczówek omiótł moją twarz i ramiona, nim powrócił do moich oczu. Wpatrywał się we mnie z ostrym wyrazem twarzy.
– Nie mówisz za wiele, co?
Posłałam mu skromny uśmiech i wzruszyłam lekko ramionami. Nie byłam gadułą, ale nikt nie brał mnie również za wstydliwą czy cichą. W dodatku nie chciałam niczego zepsuć, dopóki nie rozszyfruję, czego będzie ode mnie wymagał.
Z perspektywy czasu nie wiem, czy to było dobre pierwsze wrażenie, ale pieprzyć to. Przecież nie mogłam wrócić i go poprawić.
Mój nowy szef jedynie lekko pochylił głowę, co, jak się później okazało, wyrażało aprobatę.
– Dobrze.
***
Przez dwa kolejne lata niewiele się zmieniło.
Nasza relacja rozwinęła się o tyle, że nie mówiłam już do niego „proszę pana” i używałam więcej niż dwóch słów w jednym zdaniu.
Dowiedziałam się o nim tyle, ile mogłam, biorąc pod uwagę fakt, że wyciąganie z niego osobistych informacji było jak wyrywanie zębów. Miałam wiedzę na temat tego, ile ma lat, pieniędzy na koncie, na jakie przyprawy się krzywi i jaką preferuje bieliznę. Znałam jego ulubione posiłki, rozmiar buta, kolory ubrań, które nosił, a nawet to, jakie pornosy oglądał. Wiedziałam również, że w przyszłości, gdy przestanie tak intensywnie trenować, pragnął mieć psa – nie rodzinę. Chciał przygarnąć psiaka.
Lecz tego wszystkiego równie dobrze mógł dowiedzieć się stalker czy dość spostrzegawcza osoba. Szczegóły życia prywatnego zatrzymywał dla siebie. Przeczuwałam, że gdybym chciała wyciągnąć z niego wszystko pozostałe, miałabym zajęcie do końca życia.
Kiedy zrozumiałam, że pod wpływem zadawanych pytań nie zacznie szaleć jak postać z filmu Niesamowity Hulk, starałam się być przyjazna, ale moje wysiłki poszły na marne. Przez dwa lata nie odwzajemnił uśmiechu, nie odpowiedział na żadne moje: „Jak się masz?”, nic poza posłaniem niesławnego spojrzenia, przez które jeżyły mi się włoski na karku. I niekiedy odzywał się niemal zadowolonym z siebie tonem, którym prosił się o lanie… od kogoś znacznie większego ode mnie.
Role pracodawcy i pracownicy z dnia na dzień stawały się coraz bardziej wyraźne. Troszczyłam się o niego tak, jak mogłam o kogoś, kogo widywałam zawodowo minimum pięć dni w tygodniu, a kto traktował mnie raczej jak przyjaciółkę nieznośnej młodszej siostry, której raczej wolałby nie mieć. Przez dwa lata zajmowałam się sprawami, za którymi nie przepadałam, choć polubiłam gotowanie, obsługę e-maili oraz wszystko, co wiązało się z jego fanami.
Ale to tylko częściowe powody, dla których zwlekałam z wypowiedzeniem. Sprawdzałam jego profile na Facebooku czy Twitterze i widywałam wpisy fanów, z których mogłam się pośmiać. Niektórych dość dobrze poznałam, dzięki wieloletnim interakcjom w sieci, więc z łatwością przychodziła konkluzja, że praca dla niego wcale nie była taka zła.
Nie była najgorszą robotą na świecie, nawet się do niej nie zbliżała. Miałam uczciwe wynagrodzenie, całkiem dogodne godziny pracy… i według słów każdej kobiety, która dowiadywała się, dla kogo pracuję, miałam najseksowniejszego szefa na tej planecie. Zatem tu tkwiłam. Jeśli już miałam dla kogoś pracować, równie dobrze mógł to być ktoś o twarzy i ciele, jakie zawstydziłyby modeli umieszczanych przeze mnie na okładkach książek innych osób.
Jednak w życiu istniały sprawy, których nie dało się załatwić, nie wychodząc ze strefy komfortu i nie ryzykując, a praca we własnej firmie była właśnie jedną z nich.
Właśnie dlatego nie podjęłam działania i nie powiedziałam Aidenowi: „Sayonara, wielkoludzie” przy osiemdziesięciu różnych okazjach, przy których podsunął mi to mój umysł.
Denerwowałam się. Wizja rezygnacji z dobrze płatnej pracy – stabilnej, przynajmniej podczas trwania jego kariery – była przerażająca. Ale wymówka ta starzała się z dnia na dzień.
Nie przyjaźniłam się z Aidenem, nie zostaliśmy bratnimi duszami. Ale dlaczego mielibyśmy być? Facet miał może trzy osoby, z którymi spędzał wolny czas, jeśli tylko udało mu się wygospodarować go pomiędzy treningami i meczami. Urlop? Nie korzystał. Wydawało mi się, że nawet nie zna tego pojęcia.
W domu nie umieścił fotografii rodziny czy przyjaciół. Całe jego życie kręciło się wokół futbolu. Gra stanowiła centrum jego wszechświata.
W życiu Aidena Gravesa tak naprawdę byłam nikim. Po prostu koegzystowaliśmy. Oczywiście, że potrzebował asystentki, a ja musiałam mieć pracę. Mówił, co mam załatwić, a ja się tym zajmowałam, nieważne, czy zgadzałam się z jego decyzjami, czy też nie. Od czasu do czasu bezskutecznie próbowałam przekonać go do zmiany zdania, ale miałam również w pamięci to, jak nieistotna była dla niego moja opinia.
Tylko przez jakiś czas można próbować przebić się przez czyjąś obojętność, nim człowiek ma po prostu dość. Ni mniej, ni więcej, to praca. Właśnie przez to musiałam tak ciężko tyrać, by założyć własną firmę i móc współpracować z osobami, które docenią moje wysiłki.
A jednak nadal tu tkwiłam, robiąc rzeczy, które doprowadzały mnie do szału, i odkładając marzenia na jutro, pojutrze i tak dalej…
Co ja, u licha, wyprawiam?
„Oszukujesz samą siebie”, powiedziała Diana, gdy ostatnio z nią rozmawiałam. Zapytała, czy w końcu oznajmiłam Aidenowi, że odchodzę, na co zgodnie z prawdą odparłam, że nie.
Na tę uwagę uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. Robiłam sobie krzywdę. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Aidenem. Nikt tego za mnie nie zrobi, miałam tego świadomość. Ale…
Dobra, żadnych „ale”. Co, jeśli mi się nie uda, gdy pójdę na swoje?
Zaplanowałam swój biznes tak, by do tego nie dopuścić, przypomniałam sobie, obserwując jedzącego Aidena. Wiedziałam, co robić. Miałam odłożone pieniądze. Byłam dobra w swojej pracy i uwielbiałam ją.
Wszystko będzie dobrze.
Poradzę sobie.
Na co czekałam? Za każdym razem, kiedy chciałam mu powiedzieć, wydawało mi się, że chwila jest nieodpowiednia. Po kontuzji dopuszczono go do wznowienia treningów, więc chyba to nie był dobry czas. Czułabym się, jakbym porzucała go w momencie, w którym właśnie stanął na nogi. Zaraz potem wyjechał do Kolorado, by w ciszy i spokoju budować formę. Przy innych okazjach nie był to piątek, nie miał dobrego humoru albo… nieważne. Zawsze coś stało mi na przeszkodzie. Zawsze.
Jednak nie trwałam na stanowisku, ponieważ byłam w nim zakochana. Może w którejś chwili, zaraz po tym, gdy zaczęłam u niego pracować, mogłam się w nim durzyć, ale jego chłodna postawa nie pozwoliła oszaleć mojemu sercu. Nie spodziewałam się, że pewnego dnia Aiden spojrzy na mnie i stwierdzi, że jestem najbardziej niesamowitą osobą w jego życiu. Nie miałam czasu na takie bzdury. Jeśli już, skupiałam się na wypełnianiu poleceń, a także pragnęłam, by ten wiecznie ponury mężczyzna się uśmiechnął. Wychodziło mi tylko to pierwsze.
Z biegiem czasu osłabł mój pociąg do niego, więc jedyne, co mi się tak naprawdę w nim podobało – poprawka: co doceniałam w zdrowy, normalny sposób – to etyka pracy.
I twarz.
I ciało.
Jednak na świecie istniało wielu facetów o niesamowitych twarzach i ciałach. Wiedziałam o tym. Codziennie oglądałam modeli.
I żadna z fizycznych cech mi nie pomagała. Seksowni mężczyźni nie potrafili ziścić moich marzeń.
Przełknęłam ślinę i zacisnęłam palce.
Zrób to, podpowiedział umysł.
Co złego mogło mnie spotkać? Jeśli klienci przestaną się odzywać, będę musiała znaleźć kolejną posadę? No straszne. Nie dowiem się, póki nie spróbuję.
Życie to ryzyko. Przecież własna firma to coś, czego od zawsze pragnęłam.
Odetchnęłam głęboko, uważnie przyglądając się człowiekowi, który od dwóch lat był moim szefem, i powiedziałam:
– Aiden, muszę z tobą o czymś porozmawiać.
No bo co mi zrobi? Nie pozwoli odejść?
– Nie możesz tego zrobić.
– Mogę – nalegałam ze spokojem, obserwując mężczyznę na ekranie tableta. – Aiden prosił, bym to przekazała.
Trevor posłał mi spojrzenie mówiące, że nawet w najmniejszym stopniu mi nie wierzy, ale stwierdziłam, że gówno mnie to obchodzi. Chociaż potrzebowałam dłuższego czasu, by dojść do wniosku, że kogoś nie lubię, manager Aidena był jedną z tych osób, których, ilekroć było można, unikałam jak zarazy. Coś w nim sprawiało, że chciałam się wycofać za każdym razem, gdy musiałam wejść z nim w interakcję. W pewnej chwili nawet zapragnęłam dowiedzieć się, co mi w nim aż tak nie pasuje i zawsze sprowadzało się to do tych samych konkluzji: był snobem i biła od niego pogarda.
Trevor pochylił się i oparł łokcie o coś, co, jak zakładałam, było blatem jego biurka. Splótł palce i ukrył za nimi usta. Nabrał powietrza, a następnie je wypuścił.
Może myślał o wszystkich tych chwilach, gdy potraktował mnie podle i tego żałował. Jak wtedy, gdy się na mnie wydzierał, ponieważ Aiden chciał zrobić coś, co go frustrowało. Miało to miejsce mniej więcej raz w tygodniu, odkąd dostałam tę robotę.
Lecz znając go, chodziło o coś innego. Żal oznaczałby, że w którymś momencie musiałby zacząć się mną przejmować, a Trevor… troszczył się jedynie o swoją wypłatę. Mowa jego ciała oraz sposób, w jaki do mnie mówił, nawet gdy przeprowadzał ze mną rozmowę kwalifikacyjną, jasno dawały do zrozumienia, że nie znajdowałam się wysoko na liście jego priorytetów.
Moja rezygnacja na jakiś czas utrudni mu życie, z czego wyraźnie się nie cieszył.
Chyba był bardziej zaniepokojony niż Aiden dzień wcześniej, gdy zebrałam się na odwagę i wyznałam swój mroczny, głęboko skrywany sekret. „Chcę ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłeś”, co, patrząc na to z perspektywy czasu, można uznać za podlizywanie się, ponieważ nie zrobił nic, prócz wypłacania mi wynagrodzenia, ale trudno, „jednak proszę, byś znalazł kogoś na moje miejsce”.
Chociaż od zawsze akceptowałam fakt, że się nie przyjaźnimy, najwyraźniej po części byłam na tyle głupia, by myśleć, że może choć odrobinę coś dla niego znaczę. Przez cały czas mojej pracy tak wiele dla niego zrobiłam. Z dużym prawdopodobieństwem miałam zatęsknić za współpracą z nim. Nie powinien odczuć tego samego?
Odpowiedź stanowiło wielkie, tłuste „nie”.
Kiedy złożyłam wypowiedzenie, nawet na mnie nie spojrzał. Zamiast tego, skupiając wzrok na swojej misce, powiedział:
– Poinformuj Trevora.
I tyle.
Dwa lata. Poświęciłam mu dwa lata swojego życia. Wiele godzin. Miesięcy z dala od bliskich. Opiekowałam się nim przy rzadkich okazjach, gdy chorował. Siedziałam przy nim w szpitalu, gdy doznał kontuzji. Odebrałam go po operacji, naczytałam się wytycznych, czym go karmić, by pomóc szybciej wrócić do pełnej sprawności.
Po przegranym meczu zawsze następnego ranka podawałam jego ulubione śniadanie. Kupowałam prezenty na urodziny, które zostawiałam na jego łóżku, bo nie chciałam, by czuł się niezręcznie, gdybym wręczała mu je osobiście. Z przyzwoitości należy pamiętać o czyichś urodzinach i przekazać podarek, nawet jeśli ta osoba nigdy za to nie podziękuje.
A co on podarował mnie? Ostatnie urodziny spędziłam na deszczu w parku w Kolorado, ponieważ kręcił reklamę i chciał, żebym też tam była. Zjadłam kolację, siedząc samotnie w pokoju hotelowym. Czego się teraz po nim spodziewałam?
Nie błagał, bym została – nie żebym chciała, by to zrobił – ale nie powiedział nawet: „przykro mi”, co słyszałam za każdym razem, gdy odchodziłam ze wcześniejszych stanowisk.
Cisza. Nie powiedział nic. Nawet nie wzruszył cholernymi ramionami.
Zabolało bardziej, niż powinno. O wiele za bardzo. Rozumiałam jednak, że nie byliśmy bratnimi duszami, ale po tej chwili stało się to jeszcze bardziej widoczne.
Z tą właśnie myślą oraz lekką goryczą w gardle przełknęłam ślinę i skupiłam się na wideoczacie.
– Vanessa, przemyśl to – przekonywał manager.
– Przemyślałam. Słuchaj, nie składam dwutygodniowego wypowiedzenia. Po prostu znajdź kogoś na moje miejsce, a ja go przeszkolę i dopiero wtedy odejdę.
Trevor uniósł głowę i popatrzył wprost w kamerę, a promienie słoneczne w jego gabinecie odbijały się od lśniących włosów.
– Czy to żart na prima aprilis?
– Mamy czerwiec – poprawiłam ostrożnie. Kretyn. – Nie chcę już u niego pracować.
Zmarszczył czoło i napiął ramiona, jakby w końcu zrozumiał, co do niego mówię. Zerknął na mnie jednym okiem zza splecionych palców.
– Chcesz podwyżki? – śmiał zapytać.
Oczywiście, że pragnęłam więcej zarabiać. A kto by nie chciał? Jednak nie u Aidena.
– Nie.
– To czego żądasz?
– Niczego.
– Próbuję negocjować.
– Nie ma z czym. Nie ma nic, co mógłbyś zaoferować, bym została. – Tak mocno trzymałam się postanowienia, by nie wracać do świata Wielkiego Muru z Winnipeg. Trevorowi płacono za załatwianie spraw, więc wiedziałam, że jeśli dam mu palec, spróbuje wziąć całą rękę. Zapewne łatwiej byłoby mu przekonać mnie, żebym została, zamiast znaleźć nową osobę na moje stanowisko. Ale znałam sztuczki, jakie stosował, i nie zamierzałam dać się złapać.
Wzięłam stojącą na kuchennym blacie obok tableta szklankę, upiłam łyk wody i przyjrzałam się mężczyźnie. Cholera, mogłam odejść. Odejdę. Nie zamierzałam zostać, ponieważ sam szatan patrzył na mnie oczami głodnego szczeniaka.
– Co mogę zrobić, byś została? – zapytał w końcu, opuszczając ręce.
– Nic. – Jedynie niewielka lojalność i szczera troska w stosunku do Aidena skłoniłyby mnie do pozostania, w tej chwili było mnie stać na odejście, a poprzedni wieczór tylko utwierdził mnie w przekonaniu, by pójść na swoje.
Nie chciałam marnować więcej czasu.
Na twarzy Trevora odmalował się kolejny zbolały wyraz. Kiedy poznałam go dwa lata temu, miał na głowie tylko kilka siwych włosów. Teraz miał ich znacznie więcej i nagle wszystko nabrało sensu. Jeśli mnie można by uważać za wróżkę chrzestną, Trevor musiał być postrzegany jako bóg, który dokonywał cudów w najstraszniejszych chwilach.
I nie pomagałam mu, rzucając pracę u, jak byłam pewna, jednego z najtrudniejszych klientów.
– Powiedział coś? – zapytał nagle. – Zrobił coś?
Pokręciłam głową, nie dając się zwieść. Nie przejmował się mną. Zanim poprosiłam, by do mnie zadzwonił – po czym upierał się, że woli porozmawiać przez kamerę – zastanawiałam się, czy wyznać prawdę na temat powodu, przez który odchodzę. Na podjęcie decyzji nie potrzebowałam jednak nawet sekundy. Nie, nie musiał wiedzieć.
– Chcę się zająć innymi rzeczami. To wszystko.
– Wiesz, że nadal denerwuje się powrotem do sportu po operacji. To normalne, jeśli jest nieco pobudzony. Zignoruj go – dodał.
Normalne? Istniały różne definicje tego, co można uznać za „normalne” u zawodowych sportowców, a zwłaszcza takich jak Aiden, dla których boisko stanowiło całe życie. Wszystko brał do siebie. Nie był wypalonym graczem, który grał, bo nie miał nic lepszego do roboty i chciał sobie dorobić. Może rozumiałam to nawet lepiej niż Trevor.
W dodatku jeśli któreś z nas miało więcej doświadczenia z Aidenem po tym, gdy zerwał ścięgno, to z pewnością ja. Widziałam wszystko z bliska, wiedziałam też, jak zazwyczaj radził sobie przed rozpoczęciem obozu treningowego i o to również należało się martwić. Trevor może i pracował dla niego dłużej niż ja, ale mieszkał w Nowym Jorku i przylatywał tu tylko kilka razy do roku. Aiden rozmawiał z nim telefonicznie raz w miesiącu albo i rzadziej, ponieważ przeważnie wysługiwał się mną.
– Jestem pewna, że ze sto innych osób zechce pracować dla Aidena. Nie uważam, byś miał jakiekolwiek problemy ze znalezieniem kogoś na moje miejsce. Wszystko będzie dobrze – koiłam.
Czy na świecie istniało przynajmniej tysiąc ludzi, którzy chcieliby pracować dla Aidena Gravesa? Tak. Minimum tysiąc.
Czy Trevor będzie miał kłopot, by znaleźć mu nową asystentkę? Pewnie, że nie.
Problem polegał na tym, aby znaleźć kogoś, kto zgodzi się na długie godziny pracy oraz poradzi sobie z jego niezbyt sympatyczną osobowością.
„To nie będzie łatwa praca”, powiedział mi Trevor, gdy przysłała mnie do niego agencja. „Sportowcy są wymagający. To w zasadzie wpisane w regulamin pracy. Poradzisz sobie?”.
Wtedy harowałam na trzech etatach, mieszkając w niewielkim domku z Dianą i Rodrigiem, i czasami nie mogłam spać, bo dręczyły mnie koszmary na temat ogromnego kredytu studenckiego, który wisiał mi nad głową. Zrobiłabym wszystko, by poprawić swoją sytuację, nawet jeśli miało to oznaczać zmaganie się z kimś, kto mógł być psychopatą, wnosząc po tym, jak opisywali go inni.
Chociaż Trevor nie kłamał – Aiden nie był taki zły, gdy się go rozszyfrowało – przynajmniej mnie ostrzegł przed tym, z czym przyjdzie mi się mierzyć.
Z wymagającym, zrzędliwym, aroganckim, perfekcjonistycznym maniakiem czystości jako szefem.
Luzik.
Aiden Graves potrzebował asystentki, a ja miałam szczęście dostać tę pracę.
W tamtej chwili miałam plan, który spędzał mi sen z powiek, oraz kredyt studencki, od którego robiły mi się wrzody na żołądku. Rozmyślałam nad tym milion razy i za każdym dochodziłam do wniosku, że praca dla niego oraz jednoczesne prace dodatkowe i rozwijanie własnej firmy na boku to najlepszy sposób na przynajmniej chwilową stabilizację.
Reszta to historia.
Oszczędzanie oraz tyranie siedemdziesiąt godzin tygodniowo w końcu przyniosły efekty. Odłożyłam wystarczająco dużo, aby się utrzymać, jeśli spadną obroty w firmie. Musiałam też realizować własne cele. Kiedy było mi ciężko, przy życiu trzymały mnie właśnie aspiracje i nadzieje.
Zatem nawet kiedy stałam za Aidenem, wyobrażając sobie, że wbijam mu nóż w plecy, ponieważ kazał zrobić mi coś niedorzecznego, jak na przykład jeszcze raz uprać pościel, bo ta leżała zbyt długo w pralce, zawsze potrafiłam spełnić polecenia. Musiałam jedynie pamiętać o kredycie i planach. W ten sposób wytrwałam.
Aż do teraz.
– Vanessa, dobijasz mnie. Cholera, dobijasz mnie – wyjęczał. Zazwyczaj tylko stękał i narzekał.
– Nic ci nie będzie. Aiden nie przejął się tym, że odchodzę. Zapewne nawet nie zauważy – rzuciłam, starając się być najbardziej wyrozumiała, jak tylko mogę, a jednocześnie nie przejmując się tym, że jego sytuacja była niewesoła.
Sztuczny grymas zniknął z jego twarzy, został zastąpiony ostrym spojrzeniem, dzięki któremu wyglądał bardziej jak manager, którego zmuszona zostałam poznać, niż ktoś, kto po tak długim czasie silił się na uprzejmość.
– Szczerze wątpię – warknął.
Rozumiałam, dlaczego byłam odpowiednia dla potrzeb Aidena. Cechowała mnie cierpliwość i potrafiłam sobie poradzić z jego opryskliwą, gruboskórną naturą. Dzięki własnej rodzinie wiedziałam, jak reagować na szaleństwo w czystej postaci, a może spodziewałam się po nim czegoś gorszego, ale on nigdy przy mnie nie musiał radzić sobie z wielkim gniewem. Był na to nazbyt opanowany.
Jednak po jego wczorajszym zachowaniu, podchodząc realnie do sprawy, nie zamierzałam się powstrzymywać. Może czułabym się gorzej, gdyby Aiden był moim przyjacielem lub gdyby Trevor był szczerze miły, ale żaden z nich za dwa miesiące nie będzie o mnie pamiętał. Wiedziałam, komu na mnie zależało i kto się o mnie troszczył, a ci dwaj nie znajdowali się na tej liście… i jasne, było mi trochę przykro. Jednak chodziło o przetrwanie najsilniejszych w stadzie i tego typu bzdury, nie?
Gdyby role się odwróciły, zarówno Aiden, jak i Trevor rzuciliby mnie jak gorącego ziemniaka. Pozwoliłam, aby fałszywe poczucie lojalności, paranoja oraz zwątpienie w swoje możliwości trzymały mnie w nie tak znowu okropnym więzieniu.
Aiden potrzebował jedynie kogoś, kto zaspokoi jego potrzeby. Gotowanie, pranie, sprzątanie, układanie rzeczy, obsługa poczty, dzwonienie do Trevora czy Roba, gdy chodziło o sprawy spoza mojej jurysdykcji, umieszczanie informacji na Facebooku czy Instagramie oraz rzeczy, które trzeba było zrobić, gdy Aiden podróżował. Ale nic szalonego.
Każdy z odrobiną cierpliwości powinien to ogarnąć.
Ale wnosząc po spojrzeniu, jakie posłał mi Trevor, on nie uważał tak samo. Przeważnie miałam go za lenia. Odetchnął teraz i potarł skronie, gdy sieć zwolniła i obraz musiał się zbuforować, przez co nieco się rozmazał.
– Na pewno tego chcesz? Mogę porozmawiać z nim, by skrócił ci godziny… – Z głośnika dobiegły słowa, choć obraz nadal się nie poruszył.
Z trudem powstrzymałam się, aby nie prosić o czas na przemyślenie sprawy.
– Nie. – Nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie zamierzałam zmarnować szansy na pracę solo. Wahaniem mogłam ściągnąć na siebie porażkę.
– Vanessa… – jęknął. – Naprawdę chcesz to zrobić?
Dokładnie na to pracowałam od ukończenia studiów licencjackich z tytułem grafika. Pozyskanie dyplomu wymagało ode mnie niebotycznego wysiłku, wielokrotnie groziła mi porażka. Pracowałam na wielu etatach jednocześnie, choć – ściśle rzecz ujmując – w tej chwili miałam dwa, przez ostatnie cztery lata spałam po cztery godziny i żyłam na minimalnej stopie. Przyjmowałam niemal każde zlecenie, które pojawiało się na mojej skrzynce odbiorczej, jak: okładki książek, reklamy internetowe, plakaty, zakładki, wizytówki, widokówki, loga, projekty na koszulki, a nawet na tatuaże. Wszystko.
– Naprawdę. – Walczyłam, by nie uśmiechnąć się z powodu tego, jak pewnie siebie i dumnie zabrzmiałam, choć zdecydowanie nie czułam się w ten sposób.
Trevor na powrót potarł skronie i westchnął.
– Jeśli tak stawiasz sprawę, zacznę szukać kogoś nowego.
Pokiwałam głową i pozwoliłam sobie napawać się zwycięstwem. Nie zamierzałam dopuścić, by przemądrzały komentarz mnie zaniepokoił. Sytuacja rozwijała się po mojej myśli.
Machnął ręką przed kamerą.
– Dam ci znać, gdy kogoś znajdę.
Wylogował się z rozmowy bez pożegnania jak jakiś cham. Tym brakiem manier przypomniał mi o kimś, kogo niegdyś znałam. Gdyby nie Zac i inni z drużyny Trzystu, których przedstawił mi przez lata, sądziłabym, że wszyscy w ich branży są takimi egoistami. Ale nie, to tylko garstka osób, a konkretnie ci, z którymi musiałam mieć do czynienia. Oczywiście.
Ale to już niedługo nie będzie moim problemem, prawda?
– Vanessa! – odezwał się znajomy głos gdzieś z góry.
– Tak?! – odkrzyknęłam, wyłączając aplikację na tablecie i zastanawiając się, czy słyszał moją rozmowę z Trevorem. Ale przecież to on mi kazał zadzwonić do swojego managera, nie?
– Wyprałaś pościel? – zawołał, jak mogłam się domyślać, z sypialni.
Odkąd zostałam zatrudniona, prałam mu ją w poniedziałki, środy i piątki. Ćwiczył prawie codziennie, więc mocno się pocił, a ultraczysta pościel stanowiła dla niego świętość. Od samego początku wyraźnie dał do zrozumienia, że jego cholerna pościel ma być czysta, więc zawsze tego pilnowałam. Zawsze.
– Tak.
– Dziś?
– Tak. – Dlaczego, u licha, pyta? Zawsze… Oj. Zawsze zostawiałam na jego poduszce miętową czekoladkę, jedną z tych które uwielbiał – bo mnie to bawiło – a teraz tego nie zrobiłam. Zabrakło ich w sklepie. Chyba nie mogłam go winić za niepewność, ale powinnam siebie – za rozpieszczenie go. Nigdy ani nie podziękował za niewielki podarek, ani nie nakazał, bym porzuciła ten zwyczaj, więc sądziłam, że to go nie obchodziło. Teraz już wiedziałam.
Aiden nie odpowiedział od razu. Mogłam sobie wyobrazić, że mruczy coś pod nosem z powątpiewaniem, a następnie wącha pościel, aby mieć pewność, że mówię prawdę. Kiedy odpowiedź nadal nie padła, pomyślałam, że przekonał się o braku kłamstwa. Ale zaraz znów zaczął się wydzierać.
– Odebrałaś moje ubrania z pralni?
– Tak. Są już w garderobie. – Nie wzdrygnęłam się, nie przewróciłam oczami ani nie odpowiedziałam pełnym irytacji tonem. Czasami potrafiłam kontrolować się jak samuraj. Samuraj, który pragnął zostać roninem.
Ledwie spakowałam tablet do torebki, gdy znów zawołał:
– Gdzie moje pomarańczowe biegaczki?
Tym razem nie udało mi się powstrzymać przed zrobieniem zeza. Relacja z nim kojarzyła mi się z tym, jak w dzieciństwie prosiłam mamę o pomoc w poszukiwaniu czegoś, czego sama szukałam przez jakieś pięć sekund. I oczywiście znajdowało się tam, gdzie to zostawiłam.
– W twojej łazience.
Słyszałam, że gramoli się na górze. Zac nie wrócił jeszcze do Dallas, więc mógł to być jedynie wielkolud, który szukał butów do biegania lub – kiedy pojawiało się kanadyjskie słownictwo – biegaczek. Starałam się nie dotykać jego butów, jeśli nie musiałam się nimi zajmować. Nie chodziło o smród jego stóp – co zaskakujące, nie śmierdziały – ale mocno się pociły. Przez ostatnie dwa miesiące intensywnie trenował, zatem starałam się trzymać tak daleko od jego obuwia, jak tylko mogłam.
Przeglądałam książkę kucharską, by zdecydować, co zaserwować na obiad, gdy rozległ się grzmot, spowodowany przez studwudziestosiedmiokilogramowego faceta zbiegającego ze schodów. Serio, za każdym razem, gdy schodził niezbyt wolnym tempem, drżały ściany. Nie wiedziałam, jakim cudem stopnie jeszcze się nie rozpadły. Budowniczowie tego domu musieli użyć naprawdę dobrych materiałów.
Nie musiałam się obracać, by wiedzieć, że wszedł do kuchni. Usłyszałam, że drzwi lodówki zostały otwarte i zamknięte, a następnie rozległ się dźwięk przeżuwania.
– Przynieś mi krem z filtrem. Prawie się skończył – polecił z roztargnieniem.
Zamówiłam już krem kilka dni temu, ale nie widziałam sensu w informowaniu go, że taniej było kupić wysyłkowo niż w pobliskim sklepie.
– Załatwione, wielkoludzie. Później oddam dwie pary twoich spodenek krawcowej. Podczas prania zauważyłam, że rozchodzą się w szwach. – Biorąc pod uwagę fakt, że połowa jego ciuchów była szyta na miarę, ponieważ „rozmiar King Konga” nie był w powszechnym obiegu, nie zdziwiłam się, że spodenki wymagały poprawek.
Żonglując gruszką, którą jadł, i dwoma jabłkami w drugiej ręce, spojrzał na mnie.
– Wieczorem trochę poćwiczę. Muszę o czymś wiedzieć przed wyjściem?
Dotknęłam zausznika okularów, zastanawiając się nad tym, co planowałam mu powiedzieć.
– Rano zostawiłam ci na biurku kilka listów. Nie wiem, czy je widziałeś, ale wyglądały na ważne.
Na przystojnej twarzy odmalował się chwilowy wyraz zamyślenia, nim Aiden przytaknął.
– Czy Rob odwołał rozdawanie autografów?
Prawie skrzywiłam się na myśl o rozmowie z jego agentem, kolejnym dupkiem, którego nie znosiłam. Prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby nie lubiła go własna matka. Rob był fiutem.
– Powiedziałam mu, ale nie oddzwonił, by dać mi znać, czy to załatwił. Jednak dowiem się tego.
Ponownie skinął głową i schylił się po torbę.
– Dopilnuj tego. – Umilkł na chwilę. – Leslie ma urodziny w tym miesiącu. Wyślij mu kartkę i dołącz kartę podarunkową, dobrze?
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – Przez cały ten czas, kiedy dla niego pracowałam, Leslie był jedynym, który otrzymywał od niego prezent. Nie mogłabym być nawet odrobinę zazdrosna o to, że nie pokwapił się, by przynajmniej złożyć mi życzenia. Nawet Zac nic od niego nie otrzymywał, a wiem o tym, ponieważ gdyby było inaczej, to ja musiałabym zająć się zakupem podarków. – Przygotowałam ci też batoniki energetyczne, które tak lubisz, gdybyś chciał je zabrać – dodałam, wskazując na plastikowe pudełko, które postawiłam przy lodówce.
Podszedł do niego, otworzył, wyjął dwa batoniki owinięte w papier, po czym wrzucił wszystko, co miał w rękach do torby.
– Jutro przyjdź na siłownię ze śniadaniem i aparatem. Wyjdę wcześniej i zostanę do lunchu.
– Nie ma sprawy. – Musiałam pamiętać, by ustawić budzik pół godziny wcześniej niż normalnie. Przeważnie, gdy poza sezonem przebywał w Dallas, ćwiczył cardio w domu, jadł śniadanie i wychodził, by przeprowadzić trening siłowy i inne pod okiem trenera, którego zaszczycał swoją obecnością. Czasami jednak wstawał wcześniej i jechał prosto na siłownię, która znajdowała się po drugiej stronie miasta, więc musiałam albo przygotować śniadanie u siebie i jechać tam za nim, albo wstać wcześniej, przyjechać do jego domu, który stał na uboczu, a następnie przejechać przez miasto. Nie, dziękuję. Ledwie dawałam radę ze zwyczajowymi krótkimi godzinami snu. Nie chciałam tracić tej odrobiny, która mi jeszcze została.
Odsunęłam się od blatu, wzięłam trzyipółlitrowy pojemnik na wodę, który wcześniej napełniłam, i podałam mu, patrząc na jego grubą szyję, nim zmusiłam się, by unieść wzrok do jego oczu.
– A tak przy okazji, rozmawiałam z Trevorem o tym, że odchodzę. Stwierdził, że zacznie szukać kogoś na moje miejsce.
Ciemne, chłodne, zdystansowane spojrzenie skierowało się na sekundę w moją stronę, ale Aiden zaraz odwrócił wzrok.
– Okej. – Wziął bidon i zarzucił sobie torbę na ramię.
Kiedy zbliżał się do drzwi łączących kuchnię z garażem, krzyknęłam za nim:
– Pa!
Nie odpowiedział, jedynie zamknął je za sobą, ale pomyślałam, że mógł pomachać mi palcami. Choć prawdopodobnie tylko to sobie wyobraziłam.
Kogo chciałam oszukać? Oczywiście, że to sobie ubzdurałam. Byłam kretynką, która w ogóle zakładała, że istnieje taka możliwość. Chociaż sama nie byłam najbardziej rozgadaną osobą na świecie, Aiden bił mnie na głowę.
Westchnęłam z rezygnacją, pokręciłam głową i zaczęłam krzątać się po kuchni, gdy zadzwoniła moja komórka. Zerknęłam na ekran i odebrałam.
– Halo – rzuciłam, przyciskając telefon do ucha ramieniem.
– Vanny, nie mam czasu. Za minutę mam spotkanie – rzuciła pospiesznie Diana. – Chciałam ci tylko przekazać, że Rodrigo widział Susie.
Zapanowała cisza. Długa, ciężka i nienaturalna. Oczywiście Susie musiała zrobić to, co zwykle… czyli wszystko spieprzyć.
Miałam ochotę zapytać, czy Rodrigo na pewno widział moją siostrę, lecz nie zrobiłam tego. Jeśli mężczyzna tak uważał, to tak było. Susie nie można było pomylić z kimś innym, nawet po całym tym czasie.
Chrząknęłam, wmawiając sobie, że nie muszę liczyć do dziesięciu czy nawet do pięciu.
– Gdzie? – zapytałam lekko ochryple.
– Wczoraj w El Paso. W ten weekend pojechał z Louie i Joshem do teściów. Powiedział, że widział ją w sklepie spożywczym w dawnej dzielnicy.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem.
Nie. Nadal za mało.
Zaczęłam liczyć od nowa, tym razem do dziesięciu. Na wspomnienie o Susie przez głowę przemknęło mi tysiąc myśli, a wszystkie dość okropne. Dosłownie wszystkie. Nie trzeba było geniusza, by dojść do tego, co robiła w dawnej dzielnicy. Tylko jedna osoba, którą obie znałyśmy, nadal tam mieszkała. Wciąż doskonale pamiętałam nasz stary teren.
Właśnie tam poznałam Dianę. Kiedy mieszkałam z mamą, rodzina Diany zajmowała dom po sąsiedzku. Był ładny, świeżo odmalowany na niebiesko, z białymi wykończeniami i zadbanym trawnikiem, na którym tata bawił się z dziećmi, a mama całowała je, gdy któreś upadło. Rodzina Casillasów była taką, jakiej zawsze pragnęłam dla siebie, gdy w mojej działy się straszne rzeczy. Wtedy jedyną pociechę znajdowałam w szkicowniku, uciekając przed bałaganem, który panował, w czterech ścianach mojego domu.
Diana jest moją przyjaciółką, odkąd sięgam pamięcią. Nie potrafię zliczyć, ile razy jedliśmy z bratem u niej w domu, zanim matka straciła nad nami władzę rodzicielską. Diana troszczyła się o mnie, czego nie potrafili zagwarantować moi bliscy. To ona znalazła mnie… Dosyć. Przestań. Nie warto trwonić energii na rozmyślania o rzeczach z przeszłości. Naprawdę.
– Ha. Nie wiedziałam, że wróciła. – Mój głos brzmiał tak samo mechanicznie jak w mojej głowie. – Tydzień temu rozmawiałam z matką i o niczym nie wspominała. – Diana wiedziała, że mam na myśli biologiczną matkę, osobę, która urodziła mnie oraz czworo mojego rodzeństwa, a nie przybraną mamę, sprawującą opiekę nade mną przez cztery lata, z którą nadal utrzymywałam kontakt.
Na wspomnienie o kobiecie Diana wydała z siebie cichy dźwięk, który niemal umknął moim uszom. Wiedziałam, że nie rozumie, dlaczego trudziłam się, aby podtrzymać tę relację. Prawdę mówiąc, przeważnie tego żałowałam, ale stanowiło to rzadką rzecz, o której nie chciałam mówić najbliższej mi na świecie osobie, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co powie, a nie chciałam tego słuchać.
– Stwierdziłam, że chciałabyś wiedzieć, w razie gdybyś planowała odwiedziny – wymamrotała w końcu.
Nieczęsto jeździłam do El Paso, ale miała rację. Teraz, gdy miałam świadomość, kto tam przebywał, moja noga z pewnością tam nie postanie.
– Naprawdę muszę uciekać, Vanny – rzuciła szybko przyjaciółka. – Powiedziałaś Mirandzie, że odchodzisz?
„Miranda” weszła jednym uchem, a wypadła drugim. Nazywałam tak Aidena od tak dawna, że brzmiało to naturalnie i nawet tego teraz nie zarejestrowałam.
– Wczoraj.
– I?
Nie pozwalała, bym pławiła się w okropnej rzeczywistości.
– I nic. – Nie było sensu kłamać czy wymyślać wymówek, które sprawią, że stanę się dla Aidena kimś ważniejszym, niż jestem. Chociaż nic nikomu o nim nie mówiłam, ponieważ podpisałam umowę z klauzulą poufności, gdy zaczęłam dla niego pracować, Diana wiedziała wystarczająco dużo, w tym to, dlaczego jego numer zapisałam w telefonie pod hasłem „Miranda Priestly”, jak bohaterka filmu Diabeł ubiera się u Prady.
– O – rzuciła tylko z rozczarowaniem.
Właśnie. Też tak myślałam.
– Zatęskni za tobą, gdy odejdziesz. Nie przejmuj się.
Wątpiłam, by tak było.
– Dobra, muszę biec, przyszedł klient. Zadzwoń później, Van. Kończę pracę o dziewiątej.
– Dobrze. Kocham cię.
– Ja ciebie też. O! Pomyśl też o tym, bym mogła przefarbować ci włosy, gdy już się zwolnisz – dodała, nim się rozłączyła.
Uwaga Diany wywołała uśmiech na mojej twarzy, który towarzyszył mi, gdy szłam do gabinetu Aidena, aby zająć się jego skrzynką odbiorczą. Rozmowa z Di zawsze wprawiała mnie w dobry nastrój. Dziewczyna była łatwa w obyciu, więc często potrafiła ukoić moją duszę. Nigdy nie wypominała mi ciężkiej pracy, ponieważ sama tyrała jak wół.
Jednak powiedziałam jej to samo, co wyznał mi przybrany tata, gdy miałam siedemnaście lat i stwierdziłam, że chcę zająć się sztuką. „Rób, co musisz, by być szczęśliwa, Vané. Nikt nie zatroszczy się o ciebie lepiej niż ty sama”.
Żywiłam to samo przekonanie, gdy obwieściłam adopcyjnym rodzicom, że chcę uczęszczać na uczelnię oddaloną od domu o tysiące kilometrów, to również wmawiałam sobie, gdy nie przyznano mi stypendium i moja zapomoga socjalna była jedynie kroplą w morzu potrzeb, by móc pójść na wymarzone studia. Zamierzałam zrobić wszystko, co konieczne, nawet jeśli oznaczało to pozostawienie brata – choć mi na to pozwolił. Powiedziałam mu to samo, gdy zaraz po tym, jak wróciłam do Teksasu, by być bliżej niego, dostał uczelniane stypendium.
Niekiedy łatwiej było polecić innym, co mają zrobić, niż samemu podporządkować się tym radom.
To właśnie stanowiło prawdziwe źródło mojego problemu. Bałam się. Obawiałam się tego, że stracę klientów i źródło utrzymania. Tego, że pewnego dnia obudzę się i nie będę miała jakiejkolwiek inspiracji, gapiąc się w otwarty edytor zdjęć. Martwiłam się, że to, na co tak ciężko pracowałam, legnie w gruzach i wszystko szlag trafi. Ponieważ z doświadczenia wiedziałam, że kiedy życie prowadzi cię w jednym kierunku, zaraz może zrobić zwrot i skierować cię zupełnie gdzie indziej.
Tak właśnie działały niespodzianki – nie wpisywały się w żadne plany, nie uprzedzały o swoim nadejściu.
To miejsce śmierdzi jak pachy, pomyślałam, przechodząc obok maszyn na siłowni, w której Aiden trenował, odkąd wróciliśmy z Kolorado.
Siłownia mieściła się w dzielnicy magazynowej na przedmieściach Dallas, zawierała sprzęt niezbędny do podnoszenia wszelkich ciężarów, ćwiczeń plyometrycznych, kalisteniki, wzmacniania mięśni głębokich oraz trójboju siłowego. Sam budynek był nowy, choć niepozorny i łatwy do przeoczenia, chyba że wiedziało się, na co patrzeć. Siłownię otworzono jakieś trzy lata temu, a właściciel nie szczędził pieniędzy. Trenowali tu jedni z najlepszych sportowców na świecie z kilku dyscyplin, ale ja zwracałam uwagę tylko na jednego.
Od kiedy zaczęłam pracować z Aidenem, jego plan był tak konsekwentny, jak to tylko możliwe, nawet biorąc pod uwagę to, co miało miejsce w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Po zakończeniu sezonu futbolowego i pozyskaniu zgody na treningi Aiden pojechał do małego miasteczka w Kolorado, gdzie wynajął na dwa miesiące dom od byłej futbolowej gwiazdy. Ćwiczył tam pod okiem trenera ze szkoły średniej. Nie zapytałam go wprost, dlaczego zdecydował się akurat na to miejsce spośród wszystkich, w których spędzał czas, ale wnioskując z tego, co o nim wiedziałam, wybrał je, bo znajdowało się na uboczu. Aiden był jednym z najlepszych graczy w NFL, więc zawsze ktoś go o coś pytał, mówił mu, co ma robić, a przecież nie był najbardziej towarzyskim czy przyjaznym facetem.
Stanowił raczej typ samotnika, który był tak dobry w tym, co robił, że koncentrował na sobie całą uwagę, odkąd dostał powołanie do drużyny. Dowiedziałam się tego z niezliczonych artykułów, które przeczytałam, nim udostępniłam je na jego kontach w mediach społecznościowych, i z setek wywiadów z nim, które obejrzałam. Musiał się z tym mierzyć na drodze do bycia najlepszym – a tak określali go fani, a nawet ludzie, którzy nimi nie byli.
Przy takiej etyce pracy to żadna niespodzianka.
Po czasie spędzonym na pustkowiu – gdzie pojechałam z nim dwukrotnie, ponieważ najwyraźniej nie mógł żyć bez kucharki i gosposi – wróciliśmy samolotem do Dallas, a jego trener z liceum do Winnipeg. Następnie Aiden pracował nad innymi aspektami swojej kondycji z innym trenerem, aż Trzystu w lipcu powołało go na obóz treningowy.
Za kilka tygodni miały rozpocząć się oficjalne treningi, a szaleństwo związane z sezonem rozgrywek ligowych oraz występami najlepszych graczy zacznie się od nowa. Tym razem jednak nie będę w nim uczestniczyć. Nie będę musiała wstawać o czwartej ani jeździć po mieście jak szaleniec, załatwiając setki spraw, które pojawiały się nagle, gdy Aiden był zajęty.
W sierpniu tego roku zamiast zajmować się planowaniem posiłków w ramach dwóch treningów dziennie i przedsezonowych meczów, będę budzić się w swoim mieszkaniu o dowolnej porze, nie zawracając sobie głowy zaspokajaniem potrzeb innych osób, a tylko swoich własnych.
Jednak to czekało mnie dopiero w przyszłości, gdy nie będę zajęta szukaniem Aidena, mając jednocześnie pełne ręce.
Za maszynami do cardio i drzwiami wahadłowymi znajdowała się główna część siłowni o powierzchni niemal tysiąca metrów kwadratowych, a jej czerwono-czarny wystrój mienił mi się przed oczami. Połowa podłogi przypominała murawę na boisku, druga zaś została wyściełana cienkimi czarnymi matami i była przeznaczona do treningu siłowego. O szóstej rano znajdowało się tu zaledwie jakieś sześć osób. Połowa z nich wyglądała na futbolistów, reszta – na atletów.
Musiałam poszukać wzrokiem tego o największej sylwetce i dosłownie sekundę później dostrzegłam wielką głowę na sekcji z murawą, gdzie znajdowały się pięćsetkilowe opony. Tak, ważyły pół tony.
A ja miałam się za twardzielkę, gdy za jednym razem udało mi się wnieść wszystkie siatki z zakupami do mieszkania.
Kilka metrów dalej stał znajomy gość i obserwował poczynania Wielkiego Muru z Winnipeg. Znalazłam sobie więc miejsce na tyle daleko, by nie przeszkadzać, a zarazem na tyle blisko, by wykonać przyzwoite zdjęcie. Usiadłam ze skrzyżowanymi nogami na skraju maty, prostopadle do Aidena oraz jego obecnego trenera, i wyjęłam cyfrową lustrzankę, którą kupił rok temu, gdy zasugerowałam, żeby to zrobił. Do moich obowiązków należało aktualizowanie profili w mediach społecznościowych i pobudzanie fanów do aktywności, a sponsorzy i kibice lubili niereżyserowane ujęcia z siłowni.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, gdy zajęłam miejsce. Wszyscy byli zbyt zajęci pracą, by się rozglądać. Wyjęłam aparat z torebki i czekałam na idealne ujęcie.
Przez wizjer twarz Aidena wydawała się mniejsza, a jego mięśnie nie tak wyraźnie zarysowane jak na żywo. Przez ostatnie dwa tygodnie ograniczał kalorie, pragnąc zrzucić przed rozpoczęciem sezonu z pięć kilo. Na jego ramionach pojawiły się prążki, gdy dźwigał masywną oponę od traktora. Kucał przed nią, przez co mięśnie jego łydek i ścięgna podkolanowe sprawiały wrażenie jeszcze większych niż zazwyczaj. Mogłam nawet zobaczyć zagłębienie pomiędzy mięśniami jego ud.
Obserwowałam również bicepsy i tricepsy, o których niektórzy ludzie myśleli, że osiągnęły swoje rozmiary dzięki sterydom. Wiedziałam jednak z doświadczenia, że ciało Aidena zasilała jedynie ogromnie kaloryczna dieta roślinna. Nie lubił nawet brać suplementów. Kiedy ostatnio zachorował, uparciuch odmówił przyjmowania przepisanych przez lekarza antybiotyków. Nie trudziłam się więc wykupem leków przeciwbólowych, jakie zalecono mu po operacji, co mogło tłumaczyć, dlaczego tak długo był zrzędliwy. Nawet nie wspomnę o jego niechęci do detergentów, konserwantów czy parabenów.
Sterydy? No błagam.
Pstryknęłam kilka fotek, próbując stworzyć dobre ujęcie. Fanki wariowały na punkcie zdjęć, które ukazywały moc tkwiącą w tym wspaniałym ciele. A kiedy miał na sobie obcisłe spodenki i się pochylał? „Już jestem w ciąży”, napisała jedna z dziewczyn pod umieszczoną w zeszłym tygodniu w sieci fotografią, na której robił przysiady. Prawie wyplułam wodę z ust, gdy to przeczytałam.
Po takich postach jego skrzynka e-mailowa pękała w szwach. Fanki dostawały to, czego chciały, a Aiden im to dawał. Na szczęście dla niego, pomiędzy semestrami na uczelni uczęszczałam na kurs fotografii, w nadziei, że w wakacje uda mi się złapać kilka zleceń na ślubach.
Opona w końcu zaczęła się przewracać. Na twarzy Aidena malował się grymas, pot spływał ze skroni na grubą, długą na pięć centymetrów bliznę, która biegła pionowo przy linii włosów, znikając w zaroście, jaki pojawił się na jego żuchwie w ciągu nocy. Ludzie rozmawiali o jego bliźnie, gdy sądzili, że nie słucham. Uważali, że dorobił się jej podczas studenckiej popijawy.
Ale wiedziałam, że było inaczej.
Przez wizjer widziałam, jak Aiden skrzywił się jeszcze bardziej, a stojący obok trener zaczął go mocniej motywować. Kilka razy wcisnęłam migawkę, tłumiąc senne ziewnięcie.
– Cześć – szepnął głos nieco zbyt blisko mojego ucha.
Zamarłam. Nie musiałam obracać głowy, by wiedzieć, kto podszedł. Tylko jedna osoba z otoczenia Aidena sprawiała, że włoski jeżyły mi się na karku.
I miejmy nadzieję, że to jeden z ostatnich razów, gdy go widzisz, powiedziałam sobie w duchu, pilnując, by się nie wzdrygnąć.
Miałam również przeczucie, że ujawnienie mojej niechęci do niego jedynie pogorszy całą sytuację, a nie zamierzałam mówić Aidenowi, że jego kolega z drużyny przyprawiał mnie o ciarki. Skoro nie powiedziałam Zacowi, który był moim przyjacielem, że Christian sprawia, iż czuję się niekomfortowo w jego towarzystwie, z pewnością nie wyjawię tego również osobie, która moim przyjacielem nie była. To jednak prawda. Zajmowałam się wyłącznie pracą, gdy pojawiałam się w otoczeniu Trzystu i starałam się być miła, a przynajmniej uprzejma w stosunku do ludzi, którzy byli dla mnie dobrzy. Trevor podczas rozmowy kwalifikacyjnej wbił mi do głowy, że nie może mnie być przy nich widać ani słychać. To wielkolud powinien być w centrum uwagi, a nie jakaś szalona asystentka, z czym całkowicie się zgadzałam.
Zdobyłam się na sztywny, wymuszony uśmiech, nawet jeśli nadal się do niego nie obróciłam. Nie opuściłam aparatu, gotowa do pstrykania fotek.
– Cześć, Christian. Jak się masz? – zapytałam przyjaznym tonem, do którego również musiałam się przyłożyć. Bez trudu zignorowałam seksowny wygląd faceta, którego zawieszono na kilka meczów w poprzednim sezonie za udział w bójce w klubie. Uznałam, że to wiele o nim mówiło, no bo kto zrobiłby coś tak idiotycznego? Zarabiał miliony rocznie. Tylko skończony kretyn naraziłby na szwank swoją karierę.
– Świetnie, gdy ty tu jesteś – odparł zbok.
Niemal jęknęłam. Dobrze wiedziałam, że trenował na tej samej siłowni co Aiden. Wątpiłam jednak, by mój szef w ogóle to zauważał czy się tym przejmował.
– Fotografujesz Gravesa? – zagadnął, siadając obok mnie na podłodze.
Przysunęłam wizjer do oka, mając nadzieję, iż zobaczy, że jestem zbyt zajęta, by rozmawiać.