Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fenomenalna autorka bestsellerów #1 New York Times, Sylvia Day, powraca z nowym, gorącym, wyczekiwanym romansem.
Wreszcie. Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie w takim miejscu. Lecz oto jestem tutaj, osiadłam. W miejscu, które kocham. W domu, który odnowiłam. Spędzam czas z przyjaciółmi, których uwielbiam. Spełniam się w pracy. Pogodziłam się z przeszłością i kładę fundamenty przyszłości.
I wtedy wchodzi Garrett Frost.
Jest hardy, skrajnie bezczelny, silny jak niszczycielska moc natury - rujnuje kruchy porządek mojego życia. Rozpoznaję duchy, które go nawiedzają, udręki, które nim kierują. Garrett byłby niebezpieczny tak czy inaczej, lecz zraniony jest jeszcze groźniejszy. Obawiam się, że jestem zbyt krucha, że ten sztorm szalejący w nim mnie zniszczy. Jestem zbyt delikatna, aby znieść ból, który nim targa. Lecz jest zbyt stanowczy... i zbyt kuszący.
I czasem na horyzoncie ziejącego emocjonalnym mrozem pustkowia wyziera nadzieja...
Emocjonująca i poruszająca. Powieść "Uśpiona namiętność" to błyskotliwy powrót światowej gwiazdy Sylvii Day, autorki międzynarodowych bestsellerów z sagi o Crossie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 214
Tytuł oryginału BUTTERFLY IN FROST
WydawcaUrszula Ruzik-Kulińska
RedakcjaMaria Wirchanowska
KorektaMarzenna Kłos Mirosława Kostrzyńska
Copyright © 2019 by Sylvia Day, LLC All rights reserved This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal Sp. z o.o. Copyright © for the Polish translation by Ksenia Sadowska, 2020
Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Warszawa 2020
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Skład i łamanie włoska robota
Dystrybucja Dressler Dublin Sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: [email protected] tel. + 48 22 733 50 31/32 www.dressler.com.pl
ISBN 978-83-813-9596-0
Skład wersji elektronicznej
Dla rodziny Tabke za to, że zainspirowaliście mnie Waszą siłą,
– Dopiero dziewiąta rano, a ja jestem już lekko wstawiona – oznajmia moja sąsiadka Roxanne, która w odpowiedzi na pukanie właśnie otworzyła na oścież drzwi swojego domu i stoi przede mną z błyskiem w oku.
Jej psy – gromko szczekający wyżeł weimarski i jeszcze głośniejszy mieszaniec corgi z chihuahuą – biegną mi na spotkanie.
– A z jakiej to okazji? – pytam.
Przykucam i przygotowuję się na szturm cieplutkich futrzanych istot. Podnosząc wzrok, widzę obcisłe dżinsy opinające długie na kilometr nogi Roxy oraz klasyczną białą koszulę, której końce związała w pasie. Nieodmiennie sprawia wrażenie, jakby nieskazitelny wygląd nie wymagał od niej żadnego wysiłku.
– Poniedziałki są świetną okazją na kieliszek mimozy, pani doktor – odpowiada, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Doprawdy? – Entuzjazm psów na mój widok mile połechtał moje ego, więc hojnie obdarzam je pieszczotami. – Nie oczekuj ode mnie krytyki. Jestem znana z tego, że od czasu do czasu zdarza mi się przepisać komuś drinka zamiast pigułek. Albo kilka drinków.
– Ale sama nigdy nie pijesz.
Wzruszam ramionami.
– Bo nie upijam się na wesoło. Rozklejam się całkowicie.
– Tęskniły za tobą – mówi po chwili Roxy, obserwując gorące powitanie, które zgotowały mi Bella i Minnie. – Ja też za tobą tęskniłam.
– Nie wyjechałam przecież aż na tak długo, żebyś zdążyła zatęsknić.
Wstaję i w duchu gratuluję sobie, że jakoś udało mi się uniknąć dwóch rozszalałych psich jęzorów. Wtem Roxy chwyta mnie w szalony uścisk, aż na chwilę tracę oddech. Jest ode mnie wyższa o ponad dziesięć centymetrów, o kilka lat starsza i wyprzedza mnie o lata świetlne, jeżeli chodzi o urok osobisty i urodę.
Cofnąwszy się o krok, mierzy mnie przez chwilę wzrokiem, po czym kiwa głową, jakby doszła do jakiegoś wniosku. Moje spojrzenie przesuwa się po burzy loków sięgających jej do ramion, stanowiących ramę dla owalnej twarzy. Oczy Roxy są brązowe, jaśniejsze o kilka odcieni od jej skóry, i błyszczą życzliwością prawdziwie dobrej duszy.
– Jak Manhattan? – pyta, łapiąc mnie pod rękę i wciągając do domu.
– Szalony jak zawsze.
– A moja ulubiona para gwiazd? – Kopnięciem zamyka za nami drzwi. – Czy nadal są cudowni, czarujący i obrzydliwie bogaci? Spodziewają się dziecka? Mnie możesz powiedzieć. Wiesz, że nie pisnę nikomu słowa.
Uśmiecham się. Ja też tęskniłam za Roxy. Uwielbia plotkować, ale nie robi tego w złośliwy sposób. Mimo to nie potrafi utrzymać tajemnicy dłużej niż przez pięć minut.
– Tak, Gideon i Eva Cross są nadal pod każdym względem niesamowici. Ale nie jestem lekarzem Evy, więc nie umiem ci powiedzieć, czy spodziewa się dziecka. Zresztą, biorąc pod uwagę twoją niebywałą umiejętność wyszukiwania informacji, nie zdziwię się, jeżeli dowiesz się o jej ciąży w tym samym momencie co ona.
– Ha, byłoby świetnie! Ale Kylie Jenner udowodniła swoją ciążą, że nawet sławni ludzie potrafią chronić prywatność. – Jej oczy aż lśnią z podekscytowania. – Więc może Eva spodziewa się dziecka, tylko się z tym nie afiszuje.
Naprawdę nie chcę jej rozczarować, ale…
– Jeśli to coś znaczy, nie widziałam żadnych oznak ciążowego brzuszka.
– Cholera. – Roxy wydyma wargi w grymasie. – No cóż. Mają jeszcze czas, są młodzi.
– I zapracowani.
Jako osoba, która dla nich pracuje, wiem o tym z pierwszej ręki.
– No dobrze, a co Eva miała na sobie, kiedy ją widziałaś? Chcę znać wszystkie szczegóły: ciuchy, buty, dodatki.
– Kiedy? – pytam niewinnie. – Widziałam ją więcej niż raz.
W jej oczach ponownie pojawia się blask.
– Dziewczyno! Chodźmy na lunch do Salty’ego. Opowiesz mi o wszystkim.
– Może dam się przekonać – droczę się z nią.
– A tymczasem… – Roxy znika w salonie, zostawiając za sobą słabnący zapach luksusowych perfum. – Muszę ci wszystko opowiedzieć. Masz sporo do nadrobienia!
– Nie było mnie zaledwie trzy tygodnie, Roxy. Ile mogło się wydarzyć w tym czasie?
Idę za Bellą i Minnie do salonu, gdzie od razu czuję się jak u siebie. Tradycyjny wystrój domu Roxy, utrzymany w bieli z elementami granatu i złota, sprawia wrażenie wygodnej elegancji. Pokój zdobią porozkładane tu i ówdzie mozaikowe dodatki w żywych kolorach – podstawki, misy, wazony i wiele innych drobiazgów – przedmioty, które są dziełem gospodyni. Roxy ma nawet swoje stoisko i pracowników na Pike Place Market.
Jednak całą uwagę każdego, kto wchodzi do salonu, kradnie niczym nieograniczony wspaniały widok na zatoki Puget Sound, który roztacza się z okien salonu.
Panorama Sound, razem z wyspami Maury i Vashon, sprawia, że zastygam z wrażenia. Olbrzymia, czerwono-biała barka obciążona wielobarwnymi kontenerami oddala się powoli od Tacomy, zwalnia, przygotowując się do trudnego manewru u wyjścia z zatoki Poverty. Holownik, maleńki w porównaniu z gigantem, płynie, perkocząc, w przeciwnym kierunku. Prywatne łodzie wszelkiej maści, od jachtów po motorówki kabinowe, stoją na kotwicach w pobliżu brzegu.
Wpatrywanie się w plamy światła tańczące na wodach zatoki i w sunące statki chyba nigdy mi się nie znudzi. To właśnie ten widok był jedną z rzeczy, za którymi tęskniłam w Nowym Jorku najbardziej.
I pomyśleć, że kiedyś zarzekałam się, że skoro urodziłam się w Wielkim Jabłku, tam też umrę. Nie jestem jednak tą samą kobietą, którą byłam niegdyś.
Zerkam w stronę olbrzymiego starego drzewa na skraju urwiska z nadzieją, że dostrzegę dumny profil bielika amerykańskiego. Naga gałąź, która służy mu jako ulubiona żerdź, teraz jest pusta, ale daleki widok samolotów podchodzących od północy do lądowania na lotnisko SeaTac podpowiada mi, z którego kierunku wieje wiatr. Obracam się w stronę Roxy i obserwuję, jak wkłada idealnie białe tenisówki.
– A więc przegapiłaś nasze sąsiedzkie spotkanie – mówi, wstając. – Znowu. Wydaje mi się, że nie byłaś na żadnym od świąt, prawda?
Wycofuję się do holu, żeby uniknąć odpowiedzi, po czym ściągam smycze wiszące na haczykach na ścianie.
– Hmm… Coś mnie ominęło? Ale tak serio, cokolwiek? Nie wydaje mi się.
Co miesiąc na naszych uliczkach pojawiają się tablice informujące o dacie i miejscu następnego spotkania lokalnej społeczności – to wygodne, bo dzięki nim wiem, jak planować swoje podróże służbowe do Nowego Jorku. Mam problem z tego typu imprezami i unikam ich jak ognia.
– Emily przyszła ze swoim ogrodnikiem. – Roxy dołącza do mnie, przyczepiając sobie do paska pojemniczek z biodegradowalnymi torebkami na odchody. – Podobno zaczęli się spotykać, o ile można to nazwać w tak niewinny sposób.
Ta wiadomość sprawia, że staję jak wryta, podświadomie wyczuwając podekscytowanie psów z powodu nadchodzącego spaceru.
– Z tym dzieciakiem? Ile on może mieć lat? Szesnaście?
– Boże. – Zachwycona Roxy parska gardłowym śmiechem. – Nie wygląda na więcej, prawda? Tak naprawdę ma dwadzieścia.
– Ojej.
Emily jest poczytną pisarką, która przebrnęła ostatnio przez trudny rozwód. Życzę jej wszystkiego najlepszego, ponieważ sama kiedyś przez to przechodziłam… To niefortunne, że barwny korowód kochanków Emily w wieku jej syna sieje zgorszenie wśród sąsiadów.
– Trauma potrafi naprawdę okaleczyć psychicznie – dodaję.
Pomimo współczucia, staram się nie ujawniać w głosie zbyt wiele emocji. Wszyscy nosimy zbroje na różne sposoby. Moim jest wymyślenie siebie na nowo.
– Słuchaj, rozumiem to. Naprawdę. Ale trzeba być niespełna rozumu, żeby przyprowadzić swoją sekszabawkę na takie spotkanie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy owa zabawka kosi trawę twoim sąsiadom. Uwierz mi, te wymowne spojrzenia, które ludzie wbijali w jej plecy, gdy tylko się odwracała… ojojoj!
Schylamy się, żeby przypiąć psom smycze.
– Jak ja za tym tęskniłam – żartuję, jednocześnie odnotowując w pamięci, żeby wysłać do Emily miłą wiadomość.
– To nie wszystko.
– Nie?
Ja prowadzę Minnie, a Roxy – Bellę. Nigdy nie ustalałyśmy takiego układu, wyszło to zupełnie spontanicznie i tak się utrwaliło. Wspólne wyprowadzanie psów kilka razy w tygodniu stało się naszą rutyną – zgodnym z harmonogramem rodzajem terapii polegającym na wyjściu z domu na świeże powietrze, według zaleceń lekarza.
Roxy niemalże podskakuje z podniecenia, dzieląc się kolejną plotką:
– Les i Marge sprzedali dom.
– Nie wiedziałam, że chcieli go sprzedać. – Mrugam ze zdziwienia.
– O to właśnie chodzi! – Roxy śmieje się i kieruje w stronę frontowych drzwi. – Nie chcieli.
– Zaraz, jak to? – Ruszam szybko za przyjaciółką, która już jest na zewnątrz. Minnie biegnie obok, trzymając ogon z dala od drzwi, które za sobą zamykam.
Patrzę w prawo na mój dom – pięknie odnowiony budynek z połowy dwudziestego wieku o pogrążonym dachu przypominającym skrzydła motyla, po czym przenoszę wzrok na stojący tuż za nim tradycyjny dom, który należy – należał – do Lesa i Marge. Wliczając dom Roxy, wszystkie te budynki, położone na działkach między ulicą a zatoką, mają niepowtarzalną lokalizację, zapewniającą nam niczym niezakłócony widok na wody Puget Sound, jak również wyjątkową prywatność. A wszystko to w odległości dwudziestu minut jazdy od lotniska.
Roxy skraca długość kroku, abym mogła ją dogonić, a potem spogląda na mnie.
– Dzień po twoim wyjeździe do Nowego Jorku na ich podjeździe zatrzymał się range rover i siedzący w środku facet zaproponował im gotówkę, by od razu sfinalizowować transakcję, o ile zwolnią dom w ciągu czternastu dni.
Potykam się, a Minnie na chwilę zaplątuje się w smycz. Rzuca mi spojrzenie, które określiłabym jako poirytowane, po czym znowu zaczyna ciągnąć do przodu.
– Czyste wariactwo.
– Prawda? Les nie chciał powiedzieć, jak wysoka była oferta, ale jestem przekonana, że chodziło o duże pieniądze.
Maszerujemy po pochyłym podjeździe. Odwracam głowę, by przyjrzeć się domom usadowionym na zboczu wzgórza. Zaprojektowane zostały celowo z ogromnymi oknami, aby zapewnić maksymalnie szeroki widok, przez co same też robią wielkie wrażenie. Kiedyś nasz mały skrawek Sound był tajemnicą, ale odkąd boom mieszkaniowy opanował Seattle i Tacomę, zostaliśmy odkryci. Wiele rezydencji przechodzi gruntowne remonty, aby zaspokoić gusta nowych właścicieli.
Doszedłszy do drogi, skręcamy w lewo. Po prawej jest ślepa uliczka.
– No cóż, jeśli oni są szczęśliwi – mówię – to cieszę się ich szczęściem.
– Są przytłoczeni. To duży krok, ważna decyzja do podjęcia w tak krótkim czasie, ale sądzę, że koniec końców są szczęśliwi. – Roxanne zatrzymuje się wraz z Bellą. Spokojnie czekamy, aż psy zaznaczą swoje terytorium na żwirze graniczącym z asfaltem. W naszym sąsiedztwie na ulicach nie ma ani krawężników, ani chodników. Jest za to dużo pięknych trawników i mnóstwo kwitnących krzewów.
– Wszyscy staraliśmy się wyciągnąć od nich jakieś informacje – podejmuje wątek Roxy. – Jednak oni w ogóle nie chcieli rozmawiać na temat sprzedaży. Ale… – rzuca mi ukradkowe spojrzenie – … zdradzili co nieco o nowym właścicielu.
– Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób?
– Ponieważ Mike i ja sądzimy, że to ktoś sławny. Reżyser. Albo jakiś artysta. Wyobrażasz to sobie? Najpierw Emily, autorka bestsellerów. Potem ty, chirurg z telewizyjnego reality. A teraz ten gość! Może stajemy się nowym Malibu? Plaża, drinki z parasolką, i to wszystko bez pożarów i stanowego podatku dochodowego!
Wzmianka o mężu Roxy, Mike’u, sprawia, że ogarnia mnie fala ciepła. Podobnie jak ja, jest „nowojorskim emigrantem” i jego dodająca otuchy obecność jest niczym pomost pomiędzy życiem, które zostawiłam za sobą, a rzeczywistością, którą stworzyłam dla siebie na nowo. Światem, który właśnie zatrząsł się w posadach, bo na zawsze straciłam dwójkę lubianych sąsiadów.
– Na jakiej podstawie snujecie swoje domysły? – pytam, podejmując grę.
Jeżeli nauczyłam się czegoś przez ostatnich kilka lat, to tego, żeby akceptować rzeczy, których nie mogę zmienić. Nie było to łatwe zadanie dla kogoś takiego jak ja – maniaka z obsesyjną potrzebą panowania nad swoim życiem.
– Les zwrócił uwagę temu kolesiowi, że nawet nie widział wnętrza domu, na co ten odparł, że wcale nie musi go oglądać. I bez tego wie, że „światło jest idealne”. Rozumiesz? Kto powiedziałby coś takiego? To musi być ktoś zajmujący się sztukami wizualnymi, nie sądzisz?
– Możliwe – zgadzam się niepewnie, zaniepokojona nieoczekiwanym tematem rozmowy.
Droga wznosi się przed nami ostro, a nachylenie jest wystarczająco strome, abym poczuła ukłucie bólu w mięśniach ud.
– Nie musi to jednak oznaczać, że jest sławny – dodaję.
– O to właśnie chodzi. – Roxy wyrzuca z siebie słowa z lekką zadyszką. – Les nie podał konkretnej liczby, ale stwierdził, że to istne szaleństwo, że facet nie zdecydował się kupić po prostu tej ogromnej parceli na końcu ulicy. A tamten dom jest przecież wyceniony na trzy i pół miliona!
Słowa Roxy dają mi do myślenia. Les i Marge mają – mieli – piękny dom, ale z pewnością nie jest on wart aż tyle.
– Wydaje mi się, że raz widziałam nowego właściciela przez te wielkie łukowate okna w salonie – ciągnie Roxy. – Była z nim blondynka, prawdziwa piękność. Szczupła jak supermodelka, z nogami jak marzenie.
Kiedy docieramy na szczyt wzgórza, ledwo zipię, w przeciwieństwie do Roxy, bywalczyni siłowni.
Niecałe pół kilometra dalej znajduje się ulica odbijająca w prawo, prowadząca do Dash Point. Potem droga opada zakosami w dół, aż dociera do poziomu morza. Tam znajduje się Redondo Beach oraz ustawiona na palach w wodzie restauracja Salty’s, z której rozciąga się wspaniały widok na zatokę Poverty i dalej, aż po horyzont. Właśnie zaczynam snuć fantazje na temat ich przepysznej zupy z owoców morza, gdy zza zakrętu wypada biegacz zmierzający sprintem w naszym kierunku. Jego nagłe pojawienie się wywołuje we mnie dreszcz. Bliższe spojrzenie sprawia, że zamieram w połowie kroku. Oddech więźnie mi w płucach.
Mój umysł stara się objąć całą sylwetkę biegnącego mężczyzny, chociaż jest tak wiele szczegółów do zarejestrowania. Ubrany tylko w czarne spodenki i buty, ze swoją mocno opaloną skórą, misternymi tatuażami pokrywającymi całe ramiona oraz napiętą muskulaturą zroszoną kropelkami potu, stanowi ucztę dla oka.
I ta jego twarz. Jak wyrzeźbiona. Z mocno zarysowaną szczęką. Brutalnie piękna, zapierająca dech w piersiach.
Roxy, która w tym czasie znalazła się kilka metrów przede mną, pogwizduje cicho i szepcze:
– Jasna cholera.
Jej głos przypomina mi, że powinnam zaczerpnąć powietrza. Moja skóra jest gorąca i wilgotna od potu. Puls przyspieszył tak bardzo, że nie może to być wyłącznie efekt niedawnego wysiłku.
W pierwszej chwili mężczyzna nas nie zauważa, chociaż biegnie prosto na nas. Myślami musi być gdzieś indziej, podczas gdy ciało działa automatycznie. Jego długie, mocne nogi w zabójczym tempie pokonują kolejne metry asfaltu. Ramiona pracują w miarowym, w pełni kontrolowanym rytmie. To imponujące, jak płynnie porusza się jego ciało przy tej prędkości, tak aerodynamicznie i zwinnie. W tym biegu jest coś zarówno pięknego, jak i potężnego, a ja… Nie mogę. Przestać. Się gapić. Wiem, że powinnam odwrócić wzrok, ale po prostu nie mogę.
– Widzisz to? – pyta Roxy, która najwyraźniej też nie może przestać się gapić.
Z transu wyrywa nas gorączkowe szczekanie psów. Bella i Minnie zauważyły obcego biegnącego w naszym kierunku.
– Hej – karci Bellę Roxy, przyciągając ją bliżej. – Dosyć! Przestań!
Ale ja jestem nadal zbyt zaabsorbowana, żeby zareagować na czas i Minnie postanawia wykorzystać tę nieuwagę. Rzuca się do ucieczki. Jej smycz wyślizguje mi się z ręki, jakbym zupełnie jej nie trzymała. Zanim się orientuję, jest poza moim zasięgiem. Biegnie, przebierając króciutkimi nóżkami, na kursie kolizyjnym z mężczyzną.
– Niech to szlag!
Teraz i ja biegnę w jego stronę. W końcu mnie zauważa. Nie okazuje najmniejszego zdziwienia, gdy oderwany od własnych myśli spostrzega dwie gapiące się na niego kobiety i ich rozbrykane psy. Mocna linia jego ust zaciska się, gdy zamyślenie na jego twarzy ustępuje pełnej koncentracji. Mężczyzna nie zwalnia przy tym nawet odrobinę.
Pierwotny lęk sprawia, że chcę zrobić unik, uciec w przeciwnym kierunku. Nadbiegający facet jest jak pędzący ku mnie groźny cyklon, a mój instynkt samozachowawczy bije na alarm, nawołując do odwrotu.
– Minnie! – wołam i próbuję chwycić smycz w pełnym biegu. Nie daję rady. – Niech to szlag!
– Minnie, misiaczku! – rozlega się krzyk Roxy.
Na dźwięk komendy piesek zatrzymuje się momentalnie, po czym obraca się i biegnie z powrotem do swojej pani.
Ja również zwinnie zmieniam kierunek, aby uniknąć zderzenia z mężczyzną pędzącym prosto na mnie – i wbiegam na sąsiedni pas ruchu.
– TEAGAN!
Przepełniony paniką krzyk Roxy sprawia, że oglądam się w jej stronę… W samą porę, by ujrzeć chryslera 300 pędzącego prosto na mnie.
W przypływie adrenaliny rzucam się naprzód, a pisk hamulców sprawia, że dostaję gęsiej skórki na całym ciele. Nagle od tyłu uderza we mnie tak potężna siła, że zostaję wyrzucona z drogi prosto na trawnik mojego sąsiada.
Zdyszana i wciąż przerażona potrzebuję kilku sekund, aby uświadomić sobie, że nic mi się nie stało.
Oraz że ten gorący, umięśniony, spocony olbrzym, przed którym uciekałam, leży na mnie.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Dziękuję Hilary Sares za zredagowanie mojego roboczego szkicu.
Dziękuję mojej agentce, Kimberly Whalen, że włada mieczem, podczas gdy ja władam piórem.
Dziękuję mojej drogiej przyjaciółce i koleżance po fachu, Karin Tabke, za takie mnóstwo rzeczy, że nie sposób ich tutaj wymienić.
I dziękuję mojemu wydawcy, Anh Schluep, za propozycję, żebym coś dla niej napisała. Efektem jest ta oto historia. Teagan i Garrett wiele dla mnie znaczą. Jestem wdzięczna za czas, który z nimi spędziłam.
Książki Sylvii Day zajmują pierwsze miejsca w rankingach takich czasopism, jak „New York Times”, „USA Today”, „Sunday Times” czy „Der Spiegel”. Jest numerem jeden wśród najbardziej poczytnych międzynarodowych pisarzy, autorką ponad dwudziestu nagradzanych powieści, opublikowanych w ponad czterdziestu krajach. Plasuje się również na pierwszym miejscu najlepiej sprzedających się autorów w dwudziestu ośmiu krajach, z nakładami sięgającymi dziesiątek milionów egzemplarzy. Zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej autorki: www.sylviaday.com.